Zagajnik Niewielki zagajnik w oddalonej znacząco od Wallow części pól Padmorów. Oprócz niewysokich drzew, rośnie tutaj sporo dzikich owoców, a także nierzadko kręcą się lisy i inne zwierzęta. To miejsce najmniej narażone na intensywne słońce w upalnych letnich miesiącach. Rytuały w lokacji: kocioł smoły moc: 64 Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto Kwi 02 2024, 00:53, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
kontynuacja z koziej arterii oraz autostrady dla traktorów Zagajnik tego dnia był o dziwo spokojny. Drzewa przyjemnie szumiały, część iglaków wciąż miała igły, na liściastych o dziwo pozostało po zimie i jesieni całkiem sporo liści. Niektóre były przesuszone, inne zupełnie zielone. W to miejsce nie zapuszczał się nikt z wyjątkiem Padmorów, a przecież kto wie, jakiej magii używali, żeby nawet w zimie zapewnić drzewom nieprzerwany rozwój i rozkwit. Wkoło wciąż było chłodno, mróz tutaj był jakby silniejszy, bardziej intensywny. Słońce schowało się gdzieś za drzewami, było coraz ciemniej i tylko pojedyncze ostatnie promienie wnikały w to miejsce, dając wam dostateczny obraz na wszystko, co miało tu miejsce. Kowen Nocy nadszedł od strony południowej, a Dnia od północnej. Nie dostrzegaliście siebie nawzajem, byliście zbyt daleko, o ile zachowywaliście się dość cicho, tak nie było szans, byście mogli dostrzec siebie już teraz. Dzieliło was może kilkadziesiąt metrów, poruszaliście się bliżej krzaków, niskich drzew i innej roślinności, która zasłaniała skutecznie waszą obecność. Pomiędzy wami była wyrwa w ziemi. Potężna dziura, z której z jękiem i tym samym męskim skowytem, który wcześniej słyszeliście, ktoś się wynurzał. Najpierw jedna dłoń, ociężale uderzająca z dołu prosto w ziemię, potem druga. Wspinał się, poraniony i pokrwawiony szkarłatną czerwoną mazią. Z każdą chwilą dostrzegaliście go lepiej. Wysoka sylwetka, której brakowało znacznej części ramienia — odciętego jakimś ostrym przedmiotem. Miał włosy w kolorze ciemnego blondu, twarz piękną i wyrzeźbioną niczym grecki bóg. Z jego oka ciekła pojedyncza łza, zmywająca resztki krwi z twarzy, a usta wykrzywiały w niezwykłym bólu. Gdy wynurzał się dalej, dostrzegliście pojedynczy sznyt na jego klatce piersiowej. Coś, co zadało ten cios przeszło przez zbroję. Ta była wykonana solidnie, z niezwykłego białego metalu, a jednak narzędzie, które go zraniło, zdawało się mieć sobie za nic to zabezpieczenie. Na plecach miał kołczan z kilkoma strzałami — złotymi i ogromnymi. Część z was mogła rozpoznać je z Deadberry. Wisiał tam również łuk, potężny, zdobiony i misternie wykonany. Mężczyzna słaniał się na nogach, gdy cały wyszedł z wyrwy w ziemi, upadł na kolana, pięściami uderzając w leśne runo. — Co mi uczyniłeś?! — krzyczał, a gdy z jego piersi wydzierał się głos, krew sączyła się bardziej, wnikając w ziemię i przepalając ją. Ten sam efekt widzieliście wcześniej na ścieżce i w Maywater. — Gabrielu, coś mi uczynił?! — na plecach nie miał skrzydeł. Żadne białe pióra nie wystawały z jego barków. Gdyby nie potężny wzrost — wyglądałby niczym zwykłe człowiek. — Gorsou — spojrzał nagle w swoje prawo, dostrzegając pomiędzy drzewami mężczyznę w kapeluszu. Ten dłonią dał sygnał tobie Percivalu, Judith i Sebastianie, co nie było widoczne dla Kowenu Nocy, żebyście zostali na swoich miejscach, po czym wyszedł do przodu. — Erosie? — Gorsou wypowiedział te słowa z nieukrywanym zaskoczeniem, rozglądał się wokół, ale nie dostrzegł tam nikogo więcej. — Co się stało? — zapytał, stając niedaleko Erosa. — Nie zwali mnie Erosem od tysiącleci, inne imię mi nadając. Ja umieram — rzewne łzy znów pociekły z jego policzków. Pięścią uderzył w ziemię i z tym jednym ruchem, znacznie bardziej potężnym niż wcześniej, spadły wszystkie liście z drzew, wszystkie igły. Zagajnik stał się kompletnie goły, odsłaniając wasze sylwetki sobie nawzajem. O ile nie znaliście się prywatnie, nie mogliście wiedzieć, kim jesteście. Za plecami Erosa mogliście dostrzec kobietę — dla Kowenu Nocy znajomą — była to Zuge. Gdzieś pomiędzy waszymi grupami znajdywało się kolejnych trzech gapiów, wyglądających na przerażonych, ale zdeterminowanych, by poznać tę istotę. Nikt nie zaczynał walki, nikt nie rzucał się na siebie, wszyscy oczekiwali. Mogliście zbliżyć się, tak samo, jak czyniła to teraz Zuge i trzech znajdujących się tam mężczyzn, których nie rozpoznalisćie. — Otaczają mnie czarownicy. Dzieci Króla i Królowej Piekieł, moi pobratymcy, upadli, jak i ja — powiedział niskim głosem Eros, oglądając się dookoła. — Zbliżcie się nim... — kolejny jęk bólu wydarł się z jego piersi, a ramienia i klatki piersiowej pociekła strużka krwi. Z jego gardła wypłynęło coś, czego nie mogliście się tam spodziewać — strużka czarnej mazi, którą ty Tereso, bez trudu rozpoznałaś z promenady w Maywater. Ta uderzyła w ziemię, a wtedy z niej, a także z ramienia i klaty mężczyzny, na świat wyszły obrazy ubrane w ciemność. Wyglądały, jakby ktoś malował po powietrzu czarną farbą, tworzył tam malunki wyraźne, ale dziwne. Na pierwszym z nich dostrzegliście oddalającą się ziemię, a potem bramę — solidną i potężną. Maź uformowała się w kolejny obraz tym razem anielskich cherubinów — znaliście je z opowieści z historii waszej religii. Były znacznie mniejsze niż mężczyzna, który je atakował, posyłając w ich stronę potężne strzały. Kolejny obraz przedstawiał konia, na którym tenże zasiadał — tego samego pegaza, którego widzieliście wcześniej na ścieżce. Wszystkiemu towarzyszył jego krzyk — pełen bólu, jeden z ostatnich, jakie miał dzisiaj z siebie wydrzeć. Ten w końcu ucichł, razem z malowidłami, a Eros dyszał ciężko. Mówienie przychodziło mu z trudem, z kącików jego ust ciekła krew, mieszająca się z czarną mazią. Chociaż ruszał ustami, nie wydawał z siebie dźwięków, a wtedy wszyscy usłyszeliście jego głos w głowie: — Zbliżcie się, nim umrę. Zarówno Gorsou, jak i Zuge, stali tam niczym wmurowani, nie sięgali po żadne czary, obserwowali, co ma się zdarzyć, nim zadali pytania. Gorsou powiedział głośno: — Czy byłeś w Niebie, Erosie? Zuge spytała: — Jak się tam dostałeś, Erosie? Lecz pytania przynajmniej na razie, przynajmniej dla was zostały bez odpowiedzi. Mogliście zrobić to samo — pytać o to, co chcieliście wiedzieć, o to wszystko, czego nie zdradzili wam wcześniej prefekci, którzy być może — nie wiedzieli. Tura 7 Przypominam, że Koweny nie wiedzą o swoim istnieniu i o ile nie macie prywatnych relacji, ewentualne domyślanie się kim są pozostali ludzie, będzie przeze mnie traktowane jako nadużywanie wiedzy gracza. Możecie śmiało porozmawiać z Erosem, zadawać mu ewentualne pytania, zbliżyć się do Gorsou i Zuge. Niestety ze względu na bardzo ograniczony czas przed wyjazdem, nie zdążyłam przygotować mapki - zajmę się tym po powrocie, na ten moment wyobraźcie sobie mnogie drzewa (już bez liści) i wyrwę z ziemi, a także stojącego na środku mapy Erosa. Postacie z jedną akcją w tej turze: Sebastian, Judith, Percival, Gill, Cecil, Lyra. Punkty życia - Kowen Dnia: Judith Carter 169/174 (-5 P, poparzenia na lewej kostce) Percival Hudson 156/161 (-5 W Sebastian Verity 183/183 Aktywne czary - Kowen Dnia: Leviora na Judith Punkty życia - Kowen Nocy: Blair Scully: 156/161 (-5 P) Cecil Fogarty: 130/174 (-25 P, -20 W, odłamki szkła w brzuchu, (-5 P co turę krwotoku)) Gill Collingwood: 145/171 (-16 P, -5 W, poparzenia na palcu serdecznym i środkowym, odłamki szkła w piersi, -5 W co turę krwotoku) Lyra Vandenberg: 121/153 (-2 P, -10 M, -20 W, odłamki szkła w plecach, (-5 P co turę krwotoku) Terence Forger: 149/164 (-15 P) Teresa Fogarty: 132/174 (-40 P, -2 W) Xiulan Yimu: 157/157 Aktywne czary - Kowen Nocy: -
Ze względu na moją nieobecność termin odpisu do czwartku (15.06) do 21:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie lubię komuś czegoś zawdzięczać. To trochę tak, jakby świadczyło to o mojej niesamodzielności, że nie byłam w stanie w pojedynkę się z czymś uporać. Tym razem faktycznie tak było – magia anatomiczna nie była moją mocną stroną, a więc moje nędzne próby zasklepienia rany spełzły na niczym. Percival zaoferował się sam, a ja mu nie podziękowałam. Nie poprosiłabym go, nawet gdybym miała kuleć przez całą resztę drogi – i zapewne to bym zrobiła, gdyby nie zaklęcie Percivala. To było skuteczne i z łatwością załatało przynajmniej część moich obrażeń z kostki. But nadal mnie uwierał, ale ból był zdecydowanie mniejszy niż zaledwie chwilę temu. Będę musiała to opatrzyć raz jeszcze, może zabandażować. Słysząc jednak opowieść Percivala, marszczę brwi. To, co widziałam w Deadberry, przechodziło moje pojęcie i nawet nie próbowałam sama dochodzić do tego, co się tam mogło wydarzyć – liczyłam, że Gwardia mnie o tym powiadomi w odpowiednim czasie. O ile on nadejdzie. Tymczasem… Hudson miał rację. To wszystko było w jakiś sposób powiązane, a nam uciekało sedno sprawy. A wtedy przyszedł Gorsou, aby wyrazić to, co było najważniejsze – czasu było coraz mniej, a my powinniśmy się pospieszyć. I tak też uczyniliśmy, podążając z nim aż do naszego źródła, meritum spotkania, jakim okazała się ogromna wyrwa z ziemi. Dobiegały z niej jęki, które słyszeliśmy co jakiś czas wcześniej, a z niej wytaczała się istota. Istota tak podobna do tej, którą widziałam dziś, która skonała przed moimi oczami, ślepa, wymawiająca jeszcze kilka słów. Ta była w stanie przerażająco okropnym i czułam, że wcale nie dramatyzuje. Faktycznie umiera. Cały pokryty krwią, poraniony, z rozbitą śnieżną zbroją. Gdyby nie wzrost, uwierzyłabym, że to zwyczajny młodzieniec. A jednak ten młodzieniec miał za sobą kołczan ze strzałami i właśnie między krzakami przebiegł pegaz, na którym prawdopodobnie pędził on. Kimkolwiek był on. Imię, który zwrócił się do niego Gorsou, dodawało tylko cegłę zdziwienia do całokształtu muru. Gorsou wiedział, kim była ta istota? Nazwał ją Eros, jak greckiego bożka… miałoby to sens, patrząc na jego wygląd, strzały i pegaza. Czy Eros poruszał się na takim koniu? Nie byłam pewna. Teraz niczego już nie byłam pewna. Dziś działy się rzeczy, których w całym swoim życiu nie widziałam i czułam, jak synapsy w mojej głowie się już przepalają, a ja tracę siły. Potrzebuję snu, potrzebuję odpoczynku. Ale mój Pan potrzebuje mnie tutaj. Więc jestem, stoję i gapię się, próbując rozumieć – ale nie rozumiem. Może przez brak skupienia, przez przemęczenie nie od razu dostrzegłam sylwetki innych gapiów, którzy znaleźli się tutaj. Nie poznawałam żadnego z nich. A może tak mi się zdawało. Nie wiedziałam, kim są – ani dlaczego tu są. Nie podobało mi się to. Czy to byli ci, których widzieliśmy na polanie, kawałek dalej od nas? To nie był czas na takie pytania. Choć Gorsou kazał nam zostać w miejscu, nie potrzebowałam więcej niż zachęcenie Erosa – podeszłam bliżej, by widzieć więcej. Wypływała z niego czarna maź, która uformowała się w historię, której nie mógł nam powiedzieć. Uniosłam więc dłoń z wciąż płonącym zaklęciem, by widzieć lepiej to, co nam pokazywał. Nie rozumiałam. Wiedziałam wciąż zbyt mało, by wiedzieć, co tak naprawdę się stało. Jaki plan miał nasz Pan, w który nas wrzucił. Musiał go mieć. Nie przemówiłby dziś do mnie, gdyby go nie miał. Dziś otrzymał cios z ręki przeszłych dziejów. Jakich dziejów? I jaki cios? Gabriel miał nic nie wiedzieć… — Gabriel Ci to zrobił? – spytałam więc w ślad za Gorsou i kobietą, której nie znałam. – Dlaczego? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Na ścianach w budynku przy Apollo Avenue 20 wisiało wiele zegarów. Nie były ze sobą synchronizowane. Wskazówki poruszały się po tarczach z różną częstotliwością. Każdy inaczej odmierzał upływ czasu. Nigdy się nie psuły. Zamierały na półminuty, kiedy umierał jeden z Fogartych. Cecil nie chciał stać się kolejnym złodziejem czasu, tak jak nie chciał tu strząsnąć. Powoli i delikatnie... Kwaśny grymas zadomowił się na ustach. Wiesz, jak to jest. W końcu ból zastępuje ulga. Tych słów nie powiedział na głos, a jego myśli zostały zagłuszone przez głos Vandenberg i Collingwood. - Doceniam waszą kreatywność, ale i taśma, i zużyta prezerwatywa nie są dobrym pomysłem - postarał się o to, by ton głosu okraszony został nutą rozbawienia. Nic nie było dobrym pomysłem. Czasu mieli coraz mniej. Jedyne, co mógł im zaoferować, to zaklęcia anatomiczna. Zabieg uśmierzający ból musieli pominąć. - Zaciśnij zęby – oddał Lyrze swoje koło ratunkowe w formie papierosa- i nie ruszaj się przez chwile. Przez dłuższą chwilę. Cecil zerknął na swoje dłonie. Nie drżały. Nie mogły go zawieść, nie w takiej chwili. Procedurę zatamowania krwawienia czas rozpocząć. Wyjął odłamki - jednej po drugim. Ciepła ciecz rozlała się po palcach. - Fascia - inkantacja sama ułożyła się na języku, kiedy opuściła jego usta pod postacią słowa. Przyłożył dłonie do ukrytych pod połami kurtki ran. Magia go zawodziła. Nie miał gwarancji, że tym razem będzie inaczej. Pozostała nadzieja, która okazać się może nie wystarczająca. Dobrze wiedział, że to tymczasowe rozwiązanie, ale musiało na razie starczyć. - Bywają takie dni, Collingwood – rzucił cichym szeptem w odpowiedzi na jej „wątpisz?” zakodowane w spojrzeniu, które dostrzegł, gdy tkwili w szklanej pułapce. To jeden z nich, chciał dodać, ale się nie odważył. Nie powinien wątpić. Usłyszał jej głos i to dwukrotnie w przeciągu jednego dnia. Była. Foggy też tu był. Poczuł jego ciepło, gdy znalazł się tuż przy nim, gotowy nieść pomoc medyczną. Podniósł wzrok na jego twarz. - Rób, co musisz. Nie bał się bólu. Ufał mu. Pewne spojrzenie i krzywizna uśmiechu na wargach stanowiły na to niezbity dowód. Zagryzł zęby na dolnej wardze, by zdusić w krtani swoje słabości. Ze spojrzenie wbitym w punkt przed sobą, podczas tego zabiegu, nawet nie drgnął. Cichym „dziękuję” wyraził swoją wdzięczność. W posłanym mu spojrzeniu ukrył inne emocje, tych, które oszczędnymi gestami przekazać mu nie mógł. Ruszyli w dalszą drogę, gdzie agonalne jęki były ich drogowskazem. Urok zagajnika nie odciągnął cecilowej uwagi od spraw ważniejszych. Wzrok skoncentrował na wielkiej dziurze w ziemi, z której dobiegł skowyt i przeciągły jęk. Ten sam, którego uszy zarejestrowały wcześniej. Ich właściciel wyszedł im na spotkanie chwile później. Jego widok sprawił, że serce zaszalało w piersi Fogarty'ego. Kto okaleczył te monstrum? Nie. Zadajesz złe pytania, Cecil. Czym okaleczono te monstrum? Rozpoznał strzały w kołczanie. Jedna z nich, wystrzelona prosto z nieba, zabiła kobietę na placu Aradii. Kątem oka dostrzegł Zuge i obcego mężczyznę. Anioł nazwał go Gorosu. To ten jej przeklęty małżonek? Dlaczego, do licha, rozmawiali z Erosem jak z kumplem ze szkolnej ławki? Coraz więcej pytań. Coraz więcej niewiadomych. Coraz więcej... Lilith, nie pozwól mi zwątpić. Nie pozwól. ... wątpliwości. Jedną Eros zdołał rozwijać. Kilka minut od śmierci. Umierał. Rany, jakie mu zadano, były śmiertelne. Cecil słyszał to w nieartykułowanych dźwiękach, jakie niosły się echem po polach uprawnych Padmorów. Dotarli na miejsce w ostatniej chwili. Jedno trzeba było mu przyznać - jak na kogoś, kto szykował się na tamten świat, głos Eros miał donośny. Wibrował w powietrzu, zagłuszał wszystkie inne dźwięki z otoczenia. Te krzyki musiały zwabić nie tylko ich. Zuge wspominała o zagrożeniu. Ci ludzie, co widział ich na krawędzi pola widzenia, nim byli? Coraz więcej… Upadli jak ja... Zuge ich okłamała? Eros nie był aniołem? A może sama nie wiedział, kto w tym przedstawieniu odegrał Ikara i stoczył się z nieba? Kolejne pytania pozostawione bez odpowiedzi, ale w obliczu grozy, jaka ponurym całunem zawisła w powietrzu, ciekawość schodziła na drugi plan. Pamiętał, co mówiła Zuge. Nie-anioł nie był sprzymierzeńcem, dlatego Cień nie skorzystał z jego zaproszenia, nie poszedł bliżej. Wiedział do czego były zdolne istoty jego pokroju. Świadectwem tego były ślady po oparzeniu na palcach Gill i odzywający się w nim lęk przed ogniem, który przypominał co jakiś czas o swojej obecności niczym ból fantomowy po amputowanej kończynie. Stojąc w pewnej odległości od źródła tego całego zamieszania, nie wiedział na czym skupić spojrzenie – zbyt wiele bodźców walczyło o jego uwaga, ulokował je więc na malowidłach. Czarna farba szkicowała w powietrzu kształty; w innych okolicznościach doceniłby walory artystyczne tych rysunków, ale to nie najlepszy moment na festiwal komplementów. W projekcji szukał podpowiedzi na kotłujące się pod sklepieniem czaszki pytania. Ziemia widziana z lotu ptaka. Misternie wykonane wrota. Orszak anielskich cherubinów rozproszone strzałami. Wojsko niebiańskie. Kojarzył je z nauczenia w szkole przykościelnej. Strzegły niebiańskich wrót. Wnioski pojawiły się same. Włamał się do nieba? Na rozkaz Lucyfera? W jakim celu? Uprowadził pegaza, by zbiec? Zmusił go do posłuszeństwa przemocą, dlatego był rany? Jego rodzina popełniła podobny błąd w przeszłości – wszczęła wojnę na wielu frontach i przełknąć musiała krwawy posmak porażki. Jej sromota nadal krążyła nad ich głowami jak sęp nad żerowiskiem; pamiętaj, Cecil, prędzej ci w twarz naplują, niż podadzą rękę. Zawsze tak było. Pamiętał rzeczy, których pamiętać nie chciał. - Umierasz, bo próbowałeś rozpętać wojnę z Gabrielem? - Świat widział wielu szaleńców. Jeden dogorywał na ich oczach. Pluł własną krwią. Cecil wiedział, że utrata przytomność to tylko kwestia czasu, którego notabene było go coraz mniej. - Dlatego cię strącił? Co próbowałeś tym osiągnąć? - Pytań było wiele. Erosowi nie zostało dużo czasu. Nie odpowie na wszystko. Musieli się streszczać. – Przynajmniej jedna z twoich strzał dosięgła ziemi. Taki cel ci przyświecał? Tym celem był strach i panika? Biorąc pod uwagę, jakie kataklizmy wstrząsnęły miastem, nie mógł odpędzić od siebie wrażenia, że niebiańskie wrota były metaforą puszki Pandory. Po ich otwarciu Eros wypuścił na Hellidrige plugastwo. Może jego obecność tu nie była tylko ostrzeżeniem, zapowiedzią konfliktu. Może Fogarty tak długo roztaczał wokół siebie kłamstwa, że zapomniał, jak wygląda prawda i snuł teorię spiskową, by zagłuszyć głos zdrowego rozsądku, który usiłował zakrzyczeć wątpliwości. Nie zadał w końcu najważniejszego pytania - kto za to zapłaci? Jak mściwy był Gabriel? I kogo dosięgnie zemsta? Odpowiedź mogła być jedna. Wszystkich. I wyznawców Lucyfera, i wyznawców Lilith. Wojna nie bierze jeńców. Tam, na palcu Aradii, wydawało mu się, że niebo płonące szkarłatem to znak nadciągającej apokalipsy. Może nie wydał błędnego osądu. Akcja I – wykorzystana przez MG Akcja II – rzut na Fascia, próg 45 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 27 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Nim na dobre zagłębił się, pozwolił by drzewa ukryły jego sylwetkę przed spojrzeniami osób z zewnątrz, odwrócił się do Cecila, Gill i Lyry ostatni raz. Mimo że każde z nich zachęciło go do podążenia śladami reszty zgromadzonych, biegu do anioła póki ten jest w stanie nawiązać z nimi jakąkolwiek rozmową, sumienie nie pozwalało mu na to. Każde z nich wymagało przecież pomocy, a oni byli grupą. Mieli współpracować, nawet część zdawała się o tym zapominać, a do tego potrzebowali odzyskać dyspozycję i gotowość. Odetchnął zrezygnowany obserwując ich próby uporania się z ranami, które zaskakująco jak na amatorów wydawały się przynosić oczekiwane skutki. — Zaczekajcie, pójdziemy razem — powiedział, wracając do nich w kilku krokach. Ocenił krótko próby zatamowania krwawienia przez Cecila i skinął głową. Wciąż wymagać to będzie odpowiedniego leczenia, gdy ten przeklęty dzień dobiegnie końca, ale musieli zadowolić się środkami, jakie były dla nich na wyciągnięcie ręki nawet w szczerym polu. — Tobie też trzeba wyciągnąć odłamki, Cecil — mruknął, skupiając swoją uwagę na plamie krwi formującej się na brzuchu młodszego mężczyzny. Widok podobnych ran nie kuł w oczy, nie zmuszał do odwrócenia wzroku. Przeciwnie – niemal machinalnie kucnął przed nim, starając się nie spoglądać w górę. Bał się, co mogłoby się uwidocznić w jego oczach, gdy ostrzegł ze spokojem: — Może boleć. — Zaraz po tym ujął w palce najpierw jeden z kawałków, później drugi i trzeci, precyzyjnie wyciągając je. Nie były wbite głęboko, co ułatwiało zadanie. Chwila ulgi – przynajmniej szansa na uszkodzenie ważnych organów malała. Nie prostował się, póki nie skupił się w pełni, by zatrzymać upływ krwi – w tej chwili intensywniejszy, gdy żadna bariera nie przeszkadzała w powiększeniu się brunatnej plamy na przodzie. Skup się, Forger. Przecież robisz to nie od dzisiaj. Musiało się udać, magia nie mogła być aż tak niedojrzałą złośnicą. — Fascia — wymówił ostrożnie, licząc na pozytywną reakcję. Dopiero kończąc swoje zadanie i upewniając się, że każde z pozostałych w tyle podąża w kierunku zagajnika, wszedł do lasku, odszukując resztę Kowenu Nocy. Od razu dostrzegł sylwetki osób, które nadciągły z przeciwnej strony. Przypomniał sobie słowa Zuge o tym samym celu do nich. Poza Percivalem nie rozpoznawał nikogo, o czym poinformował znajdujących się blisko niego towarzyszy cichym pomrukiem “To Hudson”, a wyrazy twarzy reszty nie zachęcały do dalszego wpatrywania się w nie. Coś innego stało się zjawiskiem na tyle niecodziennym i zapierającym dech w piersi, by przysnął momentalnie i w pełni skupił na obserwacji. Dla małego Terence’a wszystko bylo nowe – kartki poruszające się, chociaż ich nie dotykał; wiatr zadający się go słuchać; iskry spomiędzy palców. Każdy mały cud, jakiego nie umiał wytłumaczyć, a dopiero za sprawą Czyściciela, który uświadomił go o prawdziwym pochodzeniu, istnieniu magii, zdawało się nabierać swojego absurdalnego sensu. Dar, umiejętność wyróżniająca go spośród całej rodziny. Powód ich niechęci, strachu, bo nigdy w rzeczywistości nie pasował do nich, stąd należało mu o tym przypominać. Jednak nawet pobożna Grace Forger nigdy nie byłaby w stanie doświadczyć czegoś podobnego, spojrzeć w to samo anielskie oblicze, obcować z tak niezwykłym bytem nazwanym Erosem. Nie był na to gotowy, tak jak na to przedziwne uczucie, że stał po złej stronie. Być może to zawsze gdzieś istniało w jego wnętrzu, dopiero teraz otrzymując możliwość rozwinięcia się w pełni? Był tutaj w Lilith, udowodnić raz a dobrze, że jest oddany sprawie. Ślady na jego plecach, wszystkie krzywdzące słowa i spojrzenia mówiące “odmieniec”, krzyk Forgerównej i policzek wymierzony na wejściu, przeklęte, niewdzięczne ścierwo, nieważne jak bardzo kajał się i starał być najlepszym dzieckiem – obrazy napędzające nienawiść. Niemagicznym nie należy się nic, to czarownice zostały wyróżnione, a Matka nie myliła się. Zatem dlaczego na imię Gabriela dreszcz przebiegł po plecach egzorcysty? Skąd poczucie, że powinien tak jak dawniej prosić, przepraszać, dziękować, bo może nie jest dla niego za późno? Wycofał się, a przynajmniej tak mu się wydawało, gdy zdawało się, że świat istnieje gdzieś obok niego. Tak jakby patrzył na to z perspektywy trzeciej osoby, a nie osoby uczestniczącej. Pozornie wyglądało jakby zwyczajowo wygadany Terence sam z siebie wybrał milczenie zamiast zasypać Erosa gradem pytań. Każde słowo docierało do niego, ale odezwanie się okazywało się przerastać jego możliwości, chociaż sam miał tak wiele wątpliwości po dzisiejszej . Drżące dłonie skryte w kieszeniach także nagle przestały drżeć, gdy chaos w głowie i szum w uszach zyskiwały na sile. Tylko w jasnych oczach zaistniała pustka, mało oczywista dla uważnego Forgera. | Akcja I: czar Fascia (próg: 45): 42 (rzut) + 15 (statystyka) + 15 (bonus) = 72 (udane) |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Xiulan Yimu
Udało się wyjść ze szklanej pułapki, wtedy kiedy udało im się w końcu wziąć w garść i zacząć działać razem, jako grupa. Zatrzymać się, pomyśleć, współdziałać. Niektórzy zapłacili za to nieco wyższą cenę niż inni. Xiulan źle czuła się z tym, że nie potrafiła pomóc rannym, przynajmniej mniej niż inni tutaj obecni. Przystanęła w połowie kroku i obejrzała się za siebie, przyglądając się jak radzą sobie ranni. Przypatrzyła się czy Terence potrzebuje jakiejś pomocy na przykład z Cecilem. Dopiero kiedy z tymi z tyłu stanowili mniej więcej jedną grupę ruszyła dalej przed siebie, Do tej pory, przez dłuższą chwilę nie było widać Zuge na co Xiulan zwróciła uwagę. Nie podobało się jej, ze zostawiła ich samych w momencie próby na którą się natchnęli. Jeśli sama chciała działać to nie było sensu ich tu sprowadzać. To nie był jednak dobry moment na takie rozważania, poza tym Xiulan wolała wierzyć, że mimo wszystko to było częścią planu Matki Lilith, a ona na pewno miała rację. Zuge okazała się być już na miejscu, a oczom Xiulam ukazał się niezwykły widok. Widok na jaki nie mogła się przygotować. Krwawiąca postać, bo człowiekiem nazwać go nie można, pomijając już nawet wysoki wzrost, to zbroja jaką przywdziewał wydawała się być nie z tego świata. Rana, kogoś kto został nazwany Erosem wydawała się być poważna, na rozmowę nie zostało dużo czasu. Jak się okazało nie tylko oni byli chętni na rozmowę. Były też inne osoby. Osoby, które może nawet znała z widzenia z miasteczka, niemniej teraz nie skupiała się na nich., Eros, z którego uciekało życie, był teraz najważniejszy. Niemniej pamiętając co wydarzyło się w Zatoce Syreniego Żalu nie podchodziła zbyt blisko. Nie ufała takim istotom przebywającym bądź mieszkającym w niebiańskim wymiarze. Dzieci Króla i Królowej Piekieł oni byli dziećmi Lilith. Czy ci drudzy, nieznajomi to Dzieci Lucyfera? Eros raczej wiedział co mówi. Postanowiła jednak zadać jedno, ale konkretne pytanie. –Czego dowiedziałeś się w Niebie Erosie? Co planują dla nas tutaj? Dla nas wszystkich? |
Wiek : 32
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Maywater
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Powiedział: zaciśnij zęby — więc zacisnęła. Nie myślała o bólu. Myślała o oceanie; o falach, które spokojnie obijały się o brzeg i bezpiecznej kryjówce, która czaiła się pod jego taflą. Jeszcze dzisiaj w nim była. Była w domu, a teraz jest tutaj. Pośrodku zasranego pola, w imię czegoś, czego sama do końca jeszcze nie rozumie. Jeszcze miesiąc temu by odeszła — odwróciła się na pięcie, powiedziała im wszystkim, że mają się pierdolić i wróciła do domu. Teraz? Teraz miała do pogadania z anielskimi chujami. Czuła cieknącą krew po jej plecach — uczucie było tak dosadne, że objawiło się cichym stęknięciem z jej ust, a zęby zacisnęła na nieodpalonym papierosie. W tym momencie już nawet nie miała ochoty zapalić. Z zaklęciem przyszła mała ulga; nie w bólu, a w strachu, że wykrwawi się na polu obok krowiego gówna numer szesnaście. — Dzięki — powiedziała, odwracając się przodem do Cecila, gdy było już po wszystkim. Potem spojrzała na Terry'ego, decydując, że są to znacznie bardziej kompetentne ręce, niż jej własne. Musiał go wyleczyć — musiał, bo wraz z nim, umierałaby Teresa. Jak paskudnym losem było kochać dwie osoby, które tak nierozerwalnie są ze sobą złączone. Jeśli straci jedno, to straci oboje. Jak straci oboje, to nie będzie miała już niczego. Odwróciła się więc do panny Collingwood. Wyrzuty sumienia, niemal jak w zegarku, pojawiły się na widok wbitych jej odłamków szkła — klatka piersiowa i mostek to cholernie niefortunne miejsca na takie zabawy. — Pomogę ci — zaoferowała, jednak nie dotykała jej, dopóki kobieta nie wyraziła na to zgody. Sama doskonale wiedziała, jak ważne jest dla kogoś możliwość decydowania, co się dzieje z jego ciałem. — Wyjmę je, a potem użyję zaklęcia fascia, żeby zatamować krwawienie. Jest ono dość proste, ale lepiej, żebyś go nie rzucała sama na siebie. Daj znać, gdy będziesz gotowa. — Głos miała spokojny, miły, pomimo wszystkiego, co się do tej pory wydarzyło. To się nazywa aktorstwo. Jeśli Gill nie protestowała, to Lyra delikatnym, aczkolwiek stabilnym ruchem wyciągnęła najpierw odłamek tkwiący w mostku, potem ten w piersi kobiety. Nigdy nie miała problemu z drżeniem dłoni; jej palce — z braku lepszego słowa — były sprawne. — Muszę ci przyłożyć teraz dłoń — oznajmiła, spoglądając na chwilę na twarz kobiety. — postawię ci potem kolację, nie martw się. — Zbłąkany uśmiech sugerował, że miał to być żart. Nie miałaby jednak nic przeciwko faktycznej kolacji z Gill. Oprócz lekko irytujących ciągłości do matkowania wydawała się być w porządku. — Fascia — rzuciła zaklęcie, skupiając się całkowicie na rozciętej skórze kobiety. Intencja była taka, że zaklęciem zatamują krwawienie i chociaż było to rozwiązanie bardzo chwilowe, powinno im kupić czas, aby później móc udać się po bardziej profesjonalną pomoc. Zanim głos dobiegający z zagajnika zdechnie i nie dowiedzą się niczego. A Lyra bardzo chciała się dowiedzieć, dlaczego ktoś zdecydował się zapewnić jej rano ekspresową windę do jebanego nieba. Gdy ich mały, polowy szpital dobiegł końca, ruszyli do zagajnika, kierowani niskim głosem umierającego kolegi. Anioła. Wpierw dostrzegła dziurę, a potem jego ogromną rękę, która próbowała się z niej wygrzebać. Miał na sobie zbroję, która jednak nie uchroniła go przed obecnym losem. Cokolwiek mu to zrobiło, było od niej silniejsze. Obserwowała go uważnie, lekko wzdrygając się, gdy przywołał jakiegoś mężczyznę z krzaków. Gorsou, tak go nazwał. Ten wyglądał, jakby znał Anioła całkiem osobiście, nazywając go po imieniu. Eros postacią jest doskonale znaną dla każdego, kto, chociażby raz sięgnął po literaturę klasyczną. Niemagiczni uważali go za boga namiętności; miłości, która wywodziła się z aspektów czysto fizycznych. Niekoniecznie było to coś, z czym Lyra była dobrze zaznajomiona. Pamiętała jednak, że Eros często był przedstawiany, jako ktoś niezbyt poważny; lubiący się w bawieniu ludzkimi uczuciami. Bywał często dzieckiem; często miał skrzydła. Tutaj nie miał ani jednego, ani drugiego. Zza jego pleców wyszła Zuge, a szybko po tym sam Eros zdawał się zauważyć ich obecność. Ich oraz jeszcze innej grupy — jak podejrzewała tej, którą widzieli na horyzoncie. Wtedy pomyślała, że Czarna Gwardia przyszła wejść im w paradę. Miała ogromną nadzieję, że się myli — niespecjalnie chciałaby być dzisiaj aresztowana. Terry powiedział, że jeden z nich nazywa się Hudson. Co bogaty, uprzywilejowany dupek, robił na środku pola w Wallow? Wygląda trochę jak Dawid Bowie, pomyślała. Wszyscy zachęceni sugestią Erosa, zaczęli wychodzić w przód i zadawać pytania. Sama miała kilka — naście, jeśli miała być szczera, ale nie wszystkie nadawały się, aby wypowiedzieć je na głos. — Panie Erosie, miło poznać, szkoda, że w takich okolicznościach — podstawy kultury, założenie włosów za uszy i kroczek do przodu. Bóg namiętności, hm? — Czy będąc w niebie, spotkał pan może takiego jednego; trzy metry, skrzydła, zwiewna tunika i lekko rasistowskie skłonności? Dusze martwych dzieci na usługach? Próbował mnie zabrać do góry — tym razem nie wspomniała o Lotte, czując, że skoro znajduje się tutaj jedna, kręgowa osobistość, byłoby to lekkim naruszeniem obietnicy poufności, którą jej złożyła. Nie miała zielonego pojęcia, czy Hudsonowie i Overtonowie się lubili; czy byli spokrewnieni (jak każdy w Kręgu) czy może regularnie rzucali w siebie pomidorami ze sceny. — Chciałabym się dowiedzieć dlaczego? Może uśmiechnęłam się do niego niewłaściwie i chciałabym uniknąć tego w przyszłości. Jeszcze jeden taki lot i nabawi się lęku wysokości. Legenda akcji: #1 rzut w kostnicy; Fascia na pannę Collingwood — 57 + 15 (bonus)/40 #2 akcja wykorzystana przez MG — przejście do zagajnika |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Mój plan okazał się skuteczny. Przeszłam bez szwanku, choć oddech zatrzymał mi się, gdy przed oczami widziałam kawałki szkła, ostre niczym brzytwa. Jeden zły ruch i zatopiłby się w moim oku. Sama wizja tego, że zatopią się w mojej skórze, tak jak u pozostałych sprawiała, że serce przyśpieszało tylko swoją pracę, dlatego gdy udało mi się bezpiecznie przejść, odetchnęłam z ulgą. Zostałam przy wejściu tyle, ile musiałam, a następnie pobiegłam w stronę zagajnika, z którego dochodziły makabryczne odgłosy. Wkrótce go ujrzałam - chyba śmiertelnie ranny, wywlókł się z niecodziennej dziury. Po jego rozmowie ze starszym mężczyzną musiałam chwilę pomyśleć, skąd kojarzyłam jego imię. Dopiero po kilkunastu sekundach mnie oświeciło i zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie patrzę z widocznym zmieszaniem na greckiego boga. Gdy czarna, dziwna maź wydostała się z jego ust, zmarszczyłam brwi przejęta tym widokiem. Dopiero po tym powstały z niej obrazy, jakby historia. Ta jednocześnie była piękna i chaotyczna. Domyślałam się, że próbował nam coś przekazać, ale nie byłam pewna celu tych malunków, oprócz tego, że prawdopodobnie dostał się do nieba, a może tylko jego bram? Starałam się sięgnąć pamięcią do lekcji historii i nie tylko, starając się wyłapać jakieś nieoczywiste szczegóły czy ukryte symbole z powstałych obrazów, co może pozwoliłoby mi lepiej je zrozumieć. Nagle większość obecnych zaczęła zadawać mu pytania, po jego wcześniejszym zezwoleniu. Wykorzystałam tę chwilę na dokładne przybliżenie zebranych się tu osób, stając przy tym obok Zuge. Chciałam wiedzieć, kto zebrał się tu oprócz nas, ile ich było i czy na pewno wszyscy są dla mnie nieznajomi. Może też zauważę w nich coś charakterystycznego, co pozwoli mi ich zapamiętać na dłużej. - Erosie... - Zaczęłam, gdy nastała cisza, decydując się tym samym na zadanie szybkiego pytania. - Plaga kataklizmów odwiedziła dzisiaj nasze miasto. Spotkałam jednego z aniołów, który przedstawił mi się jako Sługa Jedynego. Wiem teraz, że był to czysty przypadek, ale czy powinniśmy się obawiać o naszą przyszłość? Czy Gabriel zdaje sobie teraz sprawę z tego, gdzie żyje nasza społeczność? - Spytałam się niepewnie, chcąc rozwinąć temat, który zaczęłam wcześniej z Zuge. Nie byłam pewna, czy będzie znał odpowiedź na to pytanie, ale patrząc na jego stan, warto było spróbować. Może tej tajemnicy nie zabierze ze sobą do grobu. - Właściwie... jest jeszcze jedna rzecz... Gdy przeszyłam serce Sługi Jedynego, ten wydając ostatnie tchnienie, powiedział, że mnie przeklina. Winnam się obawiać tych słów, Erosie? - Dopytałam jeszcze bardziej niepewnie niż wcześniej. Nie chciałam, żeby każdy się o tym dowiedział, ale musiałam zaryzykować. Od tamtych słów anioła, moja magia jakby przestała działać. Bałam się, że straciłam moc, choć w głębi duszy miałam nadzieję, iż jest to zwykły przypadek i że to przez wydarzenia z południa nie jestem w stanie się skupić na tyle, żeby magia wydostała się z moich ust. Obawiałam się teraz tylko reakcji Zuge. Miałam dużo czasu, żeby ją o tym poinformować, ale zrobiłam to dopiero teraz i do tego nie skierowałam pytania do niej. Spojrzałam tylko na nią kątem oka, jakby próbując zobaczyć jej reakcje, a następnie znowu przyjrzałam się Erosowi. Akcja I - rzut na wiedzę, chyba historia? - szukanie ukrytych symboli w obrazach Akcja II - percepcja - przyjrzenie się nieznajomym osobom, które również były świadkiem całej sceny. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Stwórca
The member 'Blair Scully' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 71 -------------------------------- #2 'k100' : 14 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Gill Collingwood
Kilka kawałków szkła to niewielka cena za wyjście z pułapki. Wzrokiem odprowadzi ruszającą do przodu grupę. Otrzepie płaszcz, poprawia rozburzone włosy kiedy dosięga ją głos Cecila - To nie może być jeden z tych dni - odpowie równie cicho. Stanowczo - Nie wiemy co czeka na nas za zakrętem. W ile jeszcze wpadną pułapek. Ile razy wystawią na próbę swoją wiarę. Długie palce po raz kolejny musną jego ramie. I uśmiechnie się lekko widząc jak Terry wraca. Przez chwilę przygląda się jak z delikatnością opatruje Cecila i ukryje wymowny uśmieszek, odchodząc na bok. Wreszcie spojrzy na swoją pierś. Westchnie ciężko, szkoda żakietu. Naprawdę go lubiła, z czerwonej krepy, idealnie układa się na ciele. Układał. Zastanawia się który z odłamków wyciągnąć jako pierwszy gdy słyszy za sobą znajomy głos. Zerknie przez ramię na Lyrę i ze zdziwieniem uniesie brew. Kącik ust uniesie się przy tym delikatnie, w końcu - Magia Anatomiczna nigdy nie była moją specjalnością. Zręczne palce wykorzystuje do innych rozrywek. A szkoda. Ściągnie płaszczyk i przerzuci go przez ramię by nie przeszkadzał w tej misternej operacji wyciągania szkła. Przygryzie policzek od środka, lekko marszcząc nos. Szczypie. Krwi nie jest dużo. Albo - jest przyzwyczajona do jej obecności. Swędzące dłonie przypominają, że już niedługo wrócą stygmaty. W torebce nosi rękawiczki, dobrze, że została pod biurkiem. Byłoby szkoda zgubić je w tym błocie. Zachichocze cicho, słysząc słowa Lyry - Kolację i drinka - odpowie, unosząc brew. I by ułatwić jej zadanie szybko rozepnie górne guziki, odsłaniając nagą skórę i koronkową braletkę. Też czerwoną. Obserwuje jak krwawienie ustaje - Dziękuję - złapie jej spojrzenie. Zapnie tylko jeden guzik i narzuci płaszcz, zaciągając pasek - Przyniosę kwiaty - mrugnie, zerkając w stronę Cecila i Terry'ego - Wygląda, że też skończyli. Szkło nikogo nie wykończy. Przyśpieszy kroku dochodząc do granicy lasu by zrównać się z Foglerem. Delikatnie zaciśnie dłoń na jego ramieniu. Ciężko stwierdzić czy chce uspokoić jego. Czy siebie. Pierwszy rzuca w oczy krater. Jęk, wcale nie cichy, ogromna męska sylwetka. Przystojna. Kiedyś nie powiedziałaby nie. Eros. To wiele tłumaczy. Mimowolnie się wzdrygnie gdy uderzy dłonią o ziemię, powodując małe trzęsienie. Potęga, tak wielka potęga, a i tak zwija się z bólu, w ostatnich podrygach. Ktokolwiek - Gabriel - go skrzywdził musi posiadać niewyobrażalną moc. Dopiero gdy Terry zwróci uwagę na Hudsona, podniesie wzrok i rozejrzy się dookoła. Cicho, tak, że usłyszy tylko przyjaciel, zamruczy - Uberrimafides - by potwierdzić przeczucie objawiające się uciskiem w żołądku. Nie są tu bezpieczni. Nieprzyjemny ucisk pogłębia zachowanie Zuge. Zdaje się niknąć przy swoim mężu, wycofana i cicha. Czyżby Eros seksizmem dorównywał wszystkich ruchającym w jego imieniu? Spojrzy na przyjaciela i lekko zmarszczy brwi, widząc jego wycofanie - Hej... - zamruczy cicho, gładząc jego ramię - Jestem tu - zapewni. Zimną dłoń (kiedyś, gdzieś przeczytała, że zimno powstrzymuję panikę. A może sam jej to powiedział?) zaciśnie na jego odkrytym nadgarstku. Oddychaj. Pokiwa zachęcająco głową. Robiąc trzy kroki w kierunku Erosa. Tylko trzy - nie zna osób, które nadeszły z drugiej strony. Nie ufa im. Nie ufa też umierającemu upadłemu, poparzone palce wciąż szczypią. Jest w pełnej gotowości. Lilith, czego od nas potrzebujesz? - Erosie... - jej głos wybrzmi słodko i melodyjnie, po wszystkich innych pytaniach - Czego od nas potrzebujesz? Co możemy zrobić dla Ciebie? Zuge mówiła o Aniele. Eros nazywa się upadłym, wzywa ich do siebie. Czy ich przewodniczka się pomyliła? A może... anioł wciąż jest blisko, znaleźli tylko jego ofiarę? Mimo to, przychylność Erosa może przechylić szalę zwycięstwa w ich stronę. akcja 1 (przez MG): przejście do zagajnika. akcja 2: Uberrimafides, rzut k100, próg 30 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : asystentka prawna i świetna towarzyszka
Stwórca
The member 'Gill Collingwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 74 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Percival nie czekał, aż Judith pozwoli mu się uleczyć, a już tym bardziej podziękuje za okazaną usługę. Wiedział, że nie jest tego typu człowiekiem, dlatego ze spokojem przyjął jej milczenie i skupienie ma misji, gdyż ta była obecnie najważniejsza. Zapamiętał jednak wszystko i zdecydował, że kiedy indziej zgłosi się po przysługe — w końcu pomoc gwardzistki zawsze może się przydać w przyszłości. Ponowne pojawienie się Gorsou Hudson przyjął z nieukrywaną ulgą. Nie lubił porównania ludzi do owiec — tym zajmowali się zaślepieni kłamstwem wyznawcy Gabriela, jednak w tamtej chwili miał wrażenie, że prefekt, niczym pasterz, pomoże im się odnaleźć. Dlatego też podążył za nim ku zagajnikowi, w którym to był… ktoś. Piękny mężczyzna, którego widok zapierał dech. Percival nigdy nie widział czegoś podobnego. Coś, o czym tylko czytał w książkach, teraz stało przed nim. Żywe, oddychające. Ale i przepełnione cierpieniem i obmyte krwią. Mimowolnie też zacisnął pięści, słysząc jego jęk, widząc jego rany. Słysząc, że umiera. Kiedy opadły resztki liści z okolicznych roślin, czarownik rzucił szybkie spojrzenie w bok, dostrzegając innych ludzi. Gapie? - gdzieś przemknęło mu przez myśl i właśnie w tamtej chwili dostrzegł znajomą twarz Terence’a. Nie miał pojęcia, jak jego kumpel się tu znalazł, ale zdecydował, że wypyta go o to później. Na razie całe jego skupienie zostało skierowane ku przedziwnej istocie. Gorsou twierdził, że ten ktoś był ich sojusznikiem. A sojuszników nie zostawia się na pewną śmierć. -Pozwól, że ci pomogę — zwrócił się do istoty, postępując krok naprzód. Nie był może lekarzem, ale nie miał zamiaru bezczynnie stać i patrzeć na to, kiedy źródło ich wiedzy kona. Musiał go utrzymać przy życiu. A przynajmniej spróbować. -Spirituspuritas Magnus! akcja 1: przejście do zagajnika akcja 2: Spirituspuritas Magnus, próg 65 |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Rentier i inwestor
Stwórca
The member 'Percival Hudson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 85 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Chłodny wiatr znów przemknął pomiędzy obdartymi z liśćmi drzew, a męski jęk wypełniony bólem, rozległ się wokół was, niosąc dalej po polach. Nie było już mowy o sielance. Biała zbroja, twarda i solidna, nie uchroniła Erosa przed parszywym losem, jaki spotkał go tego dnia. Krew wyciekająca z jego ramienia i z piersi, nie paliła jego ciała, a jednak spadając na ziemię, zachowywała się dokładnie tak samo, jak wszystkie inne plamy, które dzisiaj spotkaliście na swojej drodze. Wyglądało na to, że winowajca tego paskudnego deszczu, stał teraz przed wami. Eros zachwiał się niepewnie na drżących nogach, wykonując jeden krok w przód. Jego głowa odchyliła się w tył, wtedy też, gdy zbliżyliście się, dostrzegliście kolejne rany. Cięcie na karku, rozerwane mięso na udzie — to wszystko było ledwie draśnięciem w porównaniu z potężnym ciosem, jaki otrzymał w klatkę piersiową, który przedziurawił jego zbroje. Blair, gdy przyglądałaś się obrazom mieniącym się dziwną czarną akwarelą, które wyrysowywały się w przestrzeni dookoła, nie dostrzegłaś tam wielu szczegółów, ale mogłaś skojarzyć z opowieści bramę. Była potężna i misternie zdobiona, opowiadano o niej na zajęciach z religii, jakoby ta miała chronić wejście do Nieba. Gill, gdy rzuciłaś czar, wyraźnie pod skórą poczułaś, że zbliża się coś niespodziewanego i — najpewniej — bardzo niebezpiecznego. Jednak patrząc na sytuację, w której się znaleźliście, na ilość palącej ziemię krwi, na istotę Erosa, konającego na waszych oczach — zdawało się to jak najbardziej uzasadnione. — Zuge i ty? — głos miał silny, gdy mówił w stronę kobiety. — Byłem w Niebiosach, Gorsou. Siłą swą na skrzydłach pegaza dotarłem do głównej bramy, tej zamkniętej przede mną od wieków. Na skrzydłach pegaza wzbiłem się ponad światy, by pomścić jej śmierć, szaleńczym ciosem zadaną z rąk Gabriela — z każdym słowem jego głos zatracał się i gasł, jak gdyby nie miał już siły mówić. Eros spoglądał na was spod uginających się pod ciężarem powiek. Chociaż górował nad waszymi sylwetkami, tak nie atakował, nie zbliżał się bardziej. Otaczający go ludzie wyglądali niczym myszy przy większym drapieżniku, który nie miał w sobie mocy dostatecznej przy je zadrapać. — Ma śmierć tylko początkiem — złapał się za rozdartą pierś, spoglądając na Judith, a następnie przysłuchując i przyglądając się innym. — Wdzięcznym ci jestem, lecz już zbyt późno — zwrócił się bezpośrednio do Percivala, gdy go uleczył. Widać było jednak, że dzięki twojemu zaklęciu, Hudson, zyskał jakby więcej sił. Jego oczy znów otworzyły się szerzej, a oddech stał mniej płytki. Chociaż czary działające leczniczo na ludzi, widocznie były zbyt słabe, by uleczyć tę istotę, być może kupiłeś mu właśnie więcej czasu. Bezcenne minuty wiedzy. — Nim wam opowiem, to wam pokażę — zacisnął wargi. W waszych głowach rozległ się ton jego głosu. Wyraźnie dochodził z waszego wnętrza. Wiedzieliście, że nikt inny go nie słyszał... *Odpowiednie fragmenty tekstu zostały wysłane do niektórych z Was w wiadomości prywatnej* A wokół was nastała ciemność. Nic co po niej zostało wam pokazane, nie pojawiało się tam w formie akwarelowych czarnych obrazów. Myśli po prostu zjawiły się, jak gdyby wspomnienia, jakby zawsze tam były. Po prostu wiedzieliście. Młody mężczyzna o przystojnych i mocnych rysach, półdługich włosach i śródziemnomorskiej urodzie, szedł od jeziora, w ramionach trzymając kosz pełen ryb. Był to Eros, jego uroda nie zmieniła się niemal zupełnie, lecz dostrzegaliście go zdrowego i spokojnego, nie słaniał się na nogach, nie miał na sobie krwi. Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, a ten zmierzał dalej w stronę wsi. Z każdym krokiem w otoczeniu pojawiało się więcej ludzi — ubranych podobnie do niego. Nie różnił się od nich wzrostem, a gdyby nie fakt, w jaki sposób dostrzegaliście te obrazy, można byłoby uznać, że jest to zwykła niemal sielanka. Ubrania te nie pochodziły z tego stulecia, ani nawet tysiąclecia. Kojarzyliście je z pism, ze starych rycin. Wyglądały tak, jak gdyby uszyte zostały przed 2 tysiącami lat. — To Baranek Boży — powiedział ktoś z oddali. Jakaś kobieta wskazywała palcem na innego mężczyznę i półdługich ciemniejszych włosach i lekkim zaroście. Miał twarz spokojną i pełną uczucia, z jego oczu biło żywe ciepło i delikatność. Nie zaciskał pięści. Prowadził ze sobą innych mężczyzn, a z tymi witały się dzieci i okoliczni gospodarze, zapraszając do domów. Przybycie tej grupki wywołało niemalże poruszenie, niektórzy klękali, inni upadali na ziemię, całując dłonie prowadzącego ich człowieka. — Jezusie — odezwał się Eros na przywitanie go. — Namyśliłeś się? — odpowiedział mu Jezus, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nastała krótka cisza, w której oczekiwał na odpowiedź, aż ta nastała. — Tak. Dołączę do ciebie. Głos ucichł, a krótka scenka zgasła. W waszych głowach pojawiło się kolejne wspomnienie, a tym razem to nie miało formy obrazowej, było jednie rozważaniem i emocją. Ciepłem, gorącem zalewającym serca. Wypełniła was potężna miłość. Coś niespodziewanego, coś pięknego i niegasnącego. Pojawiała się nagle, niczym motyle w brzuchu, niczym pierwsze zakochanie — najsilniejsze ze wszystkich, jakie dane wam było poznać. — Chwyć mnie za dłoń — odezwał się męski głos, należący do Jezusa, a przed wami pojawił się obraz, jak gdybyście otworzyli właśnie powieki. Czuły dotyk dwóch mężczyzn na swoich karkach, pocałunki składane na obojczykach, palce wplątane we włosy i szept rozbrzmiewający w waszych uszach: — Ciebie ukochałem najmocniej, Janie — mówił Jezus, kierując te słowa do Erosa. Wiedzieliście już, że nie znał jego prawdziwego imienia, lub zdecydował się go nie używać, ale uczucie, które obserwowaliście, nie było jedynie przyjacielskim. Drżenie ich mięśni, napięta skóra na szyi i gorący oddech — to wszystko czuliście na własnym ciele, gdy nagle uczucie zostało przerwane, a przed waszymi oczami pojawił się kolejny obraz. Tym razem nie było w nim Jezusa. Zastąpiła go kobieta — jeszcze piękniejsza i delikatniejsza. Twarz miała bladą, a oczy ciemne. Eros odezwał się: — Próbowałem go kochać, Aradio, ale nie potrafię rzec mu prawdy — Eros płakał, a rzewne łzy spadały mu po policzkach na ziemię. Te ocierała z policzków Aradia. Rozpoznawaliście jej obraz z pomników, z rycin i domniemanych przedstawień. — On jest synem Gabriela, Erosie... Tak mi przykro... — i znów przed wasze ciało przebiegł dreszcz prawdziwej emocji, żywej miłości, której doświadczyliście teraz — być może po raz pierwszy w swoim życiu, być może po raz kolejny. Była jeszcze silniejsza niż ta poprzednia, wypełniona zaufaniem i oddaniem. Dwoje złączyło się w miłosnym uniesieniu, oplatając dłońmi i głaszcząc swoje włosy. Czuliście to wszystko, co czuł wtedy Eros — nie było innego wyjaśnienia, to zdawało się tak proste i logiczne. Kochał ją prawdziwie i mocno, z każdą sekundą wypełniając się tą miłością jeszcze bardziej, aż nagle obraz urwał się i przed wami znów stał ten sam co wcześniej, okaleczony Eros. — Przyniosłem jej w darze rytuał — powiedział, przełykając głośno ślinę. — Pragnęła go dla swojego ojca, dla waszego ojca. Dla Lucyfera. Rytuał, w którym zamknąłem całą swą miłość. Przybrałem inne imię. Nazywali mnie wtedy Janem. Janem Ewangelistą. Świętym Janem. Spisałem go w grece, języku moich pierwszych wyznawców. A ona tak bardzo ściskała go do piersi, tak szczęśliwie patrzyła na me oczy — z tych poleciała właśnie łza. — A on zabrał mi ją wieki później. Wysłał swych łowców, gdy w tych lasach czytała me słowa. Gabriel wysłał swych łowców, by mi ją odebrali! — wykrzyczał, a następny spazm bólu wydarł się z jego piersi, znów rozpętując wokół was czarną farbę, układającą się w pojedyncze obrazy. Te były znacznie wyraźniejsze i bardziej szczegółowe, jak gdyby im gorzej się czuł, im bardziej krwawił, im bliżej śmierci był, tym jaśniejsze się stawały. Okolice znów spowił jego krzyk. Dostrzegliście znów potężnego pegaza, na którym wzbijał się w Niebo Eros. Gdy tylko dotarł do dziwnego mieniącego się kolorami tunelu, pegaz przyspieszył, a on przeleciał przez niego z ogromnym pędem. Na jego końcu sięgnął po strzały z zawieszonego na plecach kołczanu i wystrzelił pierwszą w stronę cherubina. Ten, nie spodziewając się ataku, nie uskoczył jej. Strzała wbiła się prosto w jego pierś, a ten upadł na biały puch przypominający chmurę. Chociaż ofiara Erosa była od niego mniejsza, w żadnym stopniu nie przypominała bezbronnej istoty. Miała twardą zbroję, a w dłoniach trzymała jasne promienie. Z jego piersi wycieknęła błękitna krew. Potężna i otwarta przestrzeń pełna była Aniołów. Każdy z nich miał szerokie białe skrzydła. W pobliżu dostrzegliście też ludzi, w dziwnej półprzeźroczystej formie. Chociaż nie mówili ani słowa, nie wydawali się zagubieni — jakby ślepo podążając kolejkami w stronę bramy. Kolejna strzała — kolejna anielska ofiara. Tym razem kawałek chmury odłamał się, rozległ się potężny huk, a ta zaczęła płynąć na ziemię, porywając ze sobą kilkoro z ludzi. Zdawało się jasne, że są to ich dusze. Eros nie zatrzymywał się, mknąc pegazem prosto w stronę ogromnej bramy. Przed nią stał pulpit, na którym leżała obszerna i gruba księga. Kolejna strzała trafiła w nią, godząc stojącą za pulpitem postać, tym razem w głowę, odrywając jej kawałek. Istota ta zachwiała się na nogach, a następnie spadła z chmury, lecąc wiele mil w dół. Razem z nią zleciał kawałek księgi i odpinający się od jej pasa komplet złotych kluczy. — Gabrielu! Przeklinać będziesz ten dzień! — w waszych głowach rozległ się głos Erosa, który na malujących się obrazach otwierał w tym czasie usta. Nagle brama otworzyła się, a za nią pojawił się wzywany. Chociaż całość malowała się w czerni, jego skrzydła były złote. Na głowie miał wieniec, a na ciele misternie zdobioną zbroję. W dłoni trzymał płonący miecz. Jego twarz wypełniona była gniewem i złością. Oczy miał jasne, błyszczące białym światłem. Niemal w ułamku sekundy znalazł się tuż przy Erosie. Ten naciągnął jeszcze łuk, mierząc w Gabriela złotą strzałą, ale gdy ją wystrzelił, Gabriel odparł atak mieczem, odrzucając ją w bok. Strzała spadła na ziemię, a za nią kolejna, którą w gorączce chciał zranić go jadący na pegazie. — Mogłeś uciekać — zamachnął się mieczem, nim ten zdążył zareagować i na ciele Upadłego Anioła pojawiła się rozległa rana, z której sączyła się krew. Pegaza również dosięgnął jego miecz, koń jęknął przeraźliwie. — Mogłeś ratować swoje życie. Mogłeś nie umierać — Gabriel popchnął Erosa na koniu, wydawało się, jak gdyby nie wkładał w to wiele siły. Znów zobaczyliście ziemię, obraz przybliżał się, a z piersi ofiary Archanioła sączyła się krew, przybierając niemal czarną formę, spadającą na ziemię razem z resztą czerwonej mazi. Krzyk ustał, a Eros upadł na kolana. Był zbyt słaby, by się podnieść, jego ręce i dłonie drżały, a z kącików ust wyciekała strużka szkarłatnej mazi. — Ja... Ja chciałem ją pomścić... Nie celem mi była wojna na Ziemi — z oka znów wyciekła mu łza. — Za śmierć jej... Mej Aradii. Za śmierć jej chciałem zabrać mu życie, ale Lucyfer miał rację. Gabriel jest zbyt potężny. Rytuał jest jedyną drogą — zakaszlał gwałtownie, wypluwając wiele krwi na ziemię. — Jedyną drogą, by zamknąć bramy Niebios. Tura 8 Część z was dostała w wiadomości prywatnej fragmenty przeznaczone tylko dla waszych postaci. Pamiętajcie, że podzielić się nimi możecie tylko fabularnie. Lyro, ze względu na brak zdolności anatomii, wyciągając z ciała Gill odłamki szkła, zrobiłaś to zbyt szybko, uszkadzając część tkanek. Gill, w tego wyniku otrzymujesz -3 pż P. Cecilu i Tereso, z racji zabiegania, zapomniałam w poprzedniej turze odjąć Teresie pż za rany Cecila, co zostało naprawione teraz. Teresa otrzymuje -7 pż W. Cecilu, Gill, Lyro, krwawienie zostało zatamowane, a rana oczyszczona. Pamiętajcie, że dalej wymaga profesjonalnego opatrzenia. Odpowiednie blizny zostaną dopisane do waszych znaków szczególnych po zakończeniu wydarzenia. Ze względu na wizje, jakie otrzymaliście, każdy z was otrzymuje -20 pż M. Pojawiła się mapka. Proszę byście w adnotacji posta dali mi znać, gdzie dokładnie stoicie (np. w formie dodania linka do zdjęcia z oznaczonym miejscem, lub opisem np. obok Zuge, za plecami Erosa itp). Jest to konieczne i obowiązkowe. Plamy krwi rozmieszczone na mapce są tylko podglądowe, nie musicie się nimi kierować przy ustawianiu znacznika (podobnie jak drzewa). Znaczniki 1, 2, 3 to przestraszeni NPC. Punkty życia - Kowen Dnia: Judith Carter 149/174 (-5 P, poparzenia na lewej kostce, -20 M) Percival Hudson 136/161 (-20 M, -5 W Sebastian Verity 163/183 (-20 M) Aktywne czary - Kowen Dnia: Leviora na Judith Punkty życia - Kowen Nocy: Blair Scully: 136/161 (-5 P, -20 M) Cecil Fogarty: 109/174 (-25 P, -20 W, - 20 M, blizny po szkle na brzuchu) Gill Collingwood: 147/171 (-19 P, -5 W, poparzenia na palcu serdecznym i środkowym, blizny po szkle na piersiach) Lyra Vandenberg: 101/153 (-2 P, -30 M, -20 W, blizny po szkle na plecach) Terence Forger: 129/164 (-15 P, -20 M) Teresa Fogarty: 105/174 (-40 P, -9 W, -20 M) Xiulan Yimu: 137/157 (-20 M) Aktywne czary - Kowen Nocy: - Mapka:
Termin odpisu do wtorku (20.06) do 20:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej