Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Pracownia Audrey Pracownia Alchemiczna jest pomieszczeniem starannie zamykanym i trzymanym z daleka zarówno od gości, jak i niepełnoletnich mieszkańców rezydencji. Pani Verity spędza tu długie godziny, szczególnie poranne, na starannym ważeniu eliksirów oraz studiowaniu ksiąg alchemicznych, które znajdują się w jej licznej kolekcji. Oliwkowe ściany zdobione są historycznymi artefaktami pod gust gospodyni, a na szerokim biurku można znaleźć garnuszki, szklane butelki i inne, typowe dla takich pracowni narzędzia. Rytuały w lokacji: rytuał łatwej przewagi |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
28 lutego 1985 Przesypująca się klepsydra irytująco przypominała o konieczności upływającego czasu. Uciekał on jej nie tylko dzisiaj, a od wielu lat zdawał się przyśpieszać, gdy tylko zamykała na chwilę oczy. To cierpliwość sprawiała, że pędził tak do przodu i nic — nawet najpotężniejszy rytuał — nie był w stanie go powstrzymać. Również one padały w ofierze czasu. Magia nie była nigdy skałą, a płynną, pierdoloną mazią, która nie zawsze stała tam, gdzie jej nakazano. Westchnęła, czasami zapominając, że gdy nikt nie patrzy, to nie musi udawać. Tutaj nie było nikogo — nawet Ben rzadko tu zaglądał, a dziewczynki nawet nie śniły, by łapać za złotą klamkę drzwi na końcu korytarza. One, w przeciwieństwie do magii, potrafiły się słuchać i rozumiały, co znaczy "zostań". Kamienna posadzka nie miała na sobie już śladu, po ostatnich rytuałach. Było to jedyne pomieszczenie w domu, które Audrey sprzątała sama — pani Verity na kolanach to widok niecodzienny i zdecydowanie zarezerwowany jedynie dla jej męża. Tutaj, jak już wcześniej zostało to ustalone, nie było nikogo. Tak samo jak musiała kolanami oprzeć się o chłodne podłoże, gdy zmiatała mieszankę, tak samo wyglądał proces (chociaż z definicji odwrotnie), gdy na nowo tworzyła biały pentagram, każdą linię wysypując z odpowiednią precyzją, na jaką zasługuje. Po tak długim czasie mogłaby już narysować go z zamkniętymi oczami. — Ternum virium — zaczęła spokojnym głosem, stając pośrodku kręgu. Płonące świece ustawione w odpowiednich miejscach będą ciepłe światło na jej twarz, chwilowo będąc również jednym jego źródłem w pomieszczeniu. Oczywiście zakładając, że się powiedzie. Okna pomieszczenia skrywały się za zamkniętymi okiennicami. Podczas rytuałów, świat zewnętrzny nie miał tu wstępu. — et vigoris huius domus, id est quod opto. Obracała się, jak wirująca wokół własnej osi baletnica na stoliku nocnym jej córki, athame zatrzymując przy każdej płonącej świecy, wyczekując, czy będzie musiała nadal tkwić w ciemności. Legenda: Rzucam na rytuał łatwej przewagi [próg: 30] Magia powstania: 16 |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Stwórca
The member 'Audrey Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 80 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Świecie zapaliły się zgodnie z planem pani Verity. Uśmiech, całkowicie wyjęty z numerowanej kolekcji, gdyż szczery, pojawił się na jej twarzy. Lubiła, gdy rzeczy układały się gładko i po jej myśli — gdy dzieci zjadały śniadanie bez marudzenia, gdy materiał jej sukienki nie gniótł się przy siadaniu oraz gdy goście pojawiali się na czas. Udany rytuał czuła w powietrzu; nie tylko w dymie zgaszonych już świec, ale również w drgającej wokół jej skóry magii. Podeszła do stoiska z buteleczkami, spokojnym gestem otwierając skórzany zeszyt jej matki. Na przestrzeni lat sama dodawała kolejne notatki, licząc, że pewnego dnia podaruje go Cece — lub Georgie, jeśli to ona zdecyduje się pójść w jej ślady. Albo Benjaminowi Trze— Pokręciła głową, otwartą dłonią uderzając w stół, jakby chciała tę myśl wypędzić z własnej głowy. Kilka oddechów i zakopała je z powrotem głęboko w sobie. Potrzebowała skupienia, nie kolejnych kobiecych emocji. Złota polewka była eliksirem mniej powszechnym, nieco bardziej skomplikowanym, jednak nadal pozostającym w jej zasięgu umiejętności. Potocznie nazywano go eliksirem szczęścia, co było nazwą raczej adekwatną — sprzyjał skutecznemu rzucaniu zaklęć czy rytuałów, co nieraz okazywało się kluczowe, gdy podejmowała się nieco trudniejszych praktyk magicznych. Do mieszanki dodała wyjęty z kamiennego słoiczka pazur nietoperza, następnie warząc go przez czterdzieści minut, mieszając co kwadrans odwrotnie do kierunku wskazówek zegara. Odręcznym pismem jej matki obok znajdowała się instrukcja, aby postawić fiolkę na północnej stronie stołu, co ponoć zwiększało szansę poprawnego wywarzenia eliksiru. Cóż, miała się niedługo o tym przekonać. Z magią nigdy nie wiadomo, tak naprawdę. Wszystko okazywało się najczęściej metodą prób i błędów. Legenda rzutów: #1 rzut w poście na powodzenie eliksiru złotej polewki — X + 15 (MP)/70 #2 rzut w poście na skutki uboczne |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Stwórca
The member 'Audrey Verity' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 92 -------------------------------- #2 'k60' : 21 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Notatki jej matki — w przeciwieństwie do jej samej — rzadko kiedy zawodziły. Po uzyskanej barwie nie było żadnych wątpliwości, że został on przygotowany poprawnie. Złota polewka była wyjątkowo wdzięcznym eliksirem, szczególnie w użyciu. Nie zamierzała jednak wypijać go od razu — miała w nawyku kolekcjonowanie fiolek, podobnie jak przysług, aż te staną się najbardziej użyteczne. Cierpliwość nie była cnotą, a cechą ludzi, którzy cieszyli się wygraną. Przewróciła kilka kartek, wreszcie docierając do interesujących ją zapisków. Wpierw spojrzała na konieczne składniki, a zmarszczone brwi były jedynym sygnałem, że nie była pewna, czy wszystkie posiada. Szybkie przykucnięcie, aby przeszukać zawartość szafki, zweryfikowało, że butelka z sokiem księżycowym wciąż błyszczy się charakterystyczną dla siebie, księżycową barwą. Tym razem instrukcje były — z braku lepszego słowa — enigmatyczne. Po chwiejnych literach i częstych dygresjach widać było, że jej matka nie była już w najlepszym stanie umysłowym, gdy wypełniała te kartki. Miewała dni — gorsze oraz znośne, podczas których Audrey miewała matkę — znośną bądź gorszą. Sam eliksir na szczęście nie był skomplikowany. Wystarczyło dokładnie odmierzyć łyżką księżycowe krople; sztuka polegała na tym, by odpowiednio zbalansować je innymi składnikami. Był wyjątkowo kapryśny na brak równowagi. Potrafiła to zrozumieć. Szklana fiolka wypełniona została zmieszanymi częściami pierwszymi — każda osobno mogła stworzyć coś innego, ale razem tworzyły magię. Nie same; nie wystarczyło ich ze sobą zmieszać, to przecież każdy głupi by potrafił. Należało również przekazać magię, czy to w dotyku, czy myśli. Ile alchemików, tyle opinii odnośnie poprawnej techniki. Byle przyniosło rezultaty. Reszta nie miała żadnego znaczenia. Legenda rzutów: #1 rzut w poście na powodzenie eliksiru ateisty — X + 15 (MP) + 1/80 Zużywam sok księżycowy z ekwipunku. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Stwórca
The member 'Audrey Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 22 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Coś poszło nie tak — stało się to jasne już po pierwszy dwudziestu minutach ważenia, gdy płyn zabulgotał, a w pracowni uniósł się nieprzyjemny zapach wilgoci. Eliksir powinien mieć delikatną, srebrną poświatę, a zamiast tego przybrał kolor zgniłej zieleni. Nadawał się jedynie do wylania w zlewie, który czekał wiernie w rogu pracowni. Porażki — czy jej się to podobało, czy nie — były codziennością w pracy alchemika. Spędziła chwilę na analizie, gdzie popełniła błąd, dochodząc ostatecznie do wniosku, że musiał być to zwyczajny kaprys magii. Jej technika była niezaprzeczalnie nienaganna, a sam przepis prosty do wykonania. To dopiero ten ostatni element tchnienia życia w składniki i sprawienie, że razem stworzą coś nowego, był elementem zmiennym. Nad niektórymi kaprysami nie dało się zapanować. Gdy spadnie się z konia, należy jak najszybciej wsiąść na niego z powrotem. Inaczej może poczuć od swojego jeźdźca słabość. Nie wiedziała, czy z magią było podobnie, ale zamierzała trzymać się tej zasady również w pracowni, dlatego ponownie przerzuciła lekko przeżółkłe kartki notatnika o kilka kolejnych pozycji, docierają wreszcie do tej, która interesowała ją najmocniej. Można by powiedzieć, że ze zwyczajnej przezorności. Należało być przecież gotowym na wszystko, czyż nie? Palce delikatnie ją mrowiły — najpewniej na skutek wcześniej przygotowywanego eliksiru — gdy wyciskała ślinę słomka z metalowej tubki. Nie należało to do specjalnie przyjemnych zadań, ale było to wymagane poświęcenie dla przedsięwzięcia. Często stosowany był przez Padmorów — kto inny miał taką potrzebę, aby korzystać z ekspresowo wykonanego kompostownika? Miał jednak również inne zastosowanie, być może mniej znane, za to bardziej okrutne. Mało który człowiek posiadał odporność na gnicie od środka. Ten eliksir, jeśli wierzyć notatkom jej matki, należało warzyć tylko i wyłącznie w miedzianym garnuszku, pozostawiając do wystygnięcia na równe trzydzieści siedem minut. Legenda rzutów: #1 rzut w poście na powodzenie kompostownika — X + 15 (MP) + 1/50 #2 rzut na efekty uboczne — X + 5 (SW) Zużywam ślinę słomka z ekwipunku. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Stwórca
The member 'Audrey Verity' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 70 -------------------------------- #2 'k60' : 59 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Eliksir się udał. Na początku czułaś, jak moc przepływa ci przez ciało, powodując przyjemne mrowienie w palcach. Jednak uczucie to nie mijało i z każdą chwilą zaczynałaś czuć, coraz to mocniejszy ból, aż ten był nie do wytrzymania. Uderzyłaś głucho o podłogę, gdy nogi odmówiły posłuszeństwa, a oczy przekrwiły się momentalnie. Zdawało Ci się, że nie możesz oddychać, choć twój organizm wręcz dziko się hiperwentylował, a z Twoich ust wydawały się dźwięki ciężkiego sapania. Wtedy też z nosa i uszu poleciała Ci krew. Nie mogłaś wytrzymać przeciążenia magii, która przecież żyje w Tobie od zawsze. W tym momencie mogłaś zdać sobie sprawę, jak bardzo Twój organizm jest kruchy w porównaniu do drzemiącego w Twoim środku potencjału. Wszystko trwało może z pięć minut, choć mogło wydawać Ci się, iż trwało to całą wieczność. Ból zaczął się szybko wyciszać, tempo oddechu wróciło do normy i mogłaś podnieść się z ziemi, ale czynność ta była na pewno utrudniona przez zawroty w głowie. Notka od MG: Ingerencja nastąpiła poprzez wyrzucenie najwyższego progu na skutki uboczne. Ze względu na konsekwencje rzutu oraz faktu, że wątek z zagrożeniem zdrowia powinien być ostatni w kolejności rozgrywanych, data wątku zostaje przesunięta na 28.02. Od teraz (28 luty 1985), jeżeli Audrey będzie blisko źródła magii (tj. rzucania przez nią lub kogoś czarów, bądź rytuałów, ale także gdy będzie blisko magicznych stworzeń), to za każdym razem zacznie cierpieć od krwotoku z nosa, który będzie można opanować dopiero po jednej turze od jego powstania. Dodatkowo - lustra również przestaną być przyjacielem pięknej Verity, ponieważ kobieta będzie widzieć w nich bardzo zniekształcony obraz siebie. W danym odbiciu będzie widzieć siebie zmarnowaną, niepokojąco wychudzoną, cierpiącą od różnego rodzaju chorób skórnych, jak i z łysymi plackami na głowie wokół słabych i zniszczonych włosów. Otrzymujesz również ujemny modyfikator -15 do PŻ. Wszystkie efekty potrwają 2 tygodnie i po tym czasie znikną tak szybko, jak się pojawiły. W razie pytań zapraszam do kontaktu z Blair Mistrz Gry z tematu |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Ich świat rządził się przysługami — ja tobie, ty mi. Ja tobie dam to, ty zrobisz dla mnie tamto. Ty uczyniłeś mi to, więc ja uczynię tobie gorzej. Komu pani Verity planowała uczynić gorzej? Być może nikomu; być może przezorny zawsze bywa po prostu ubezpieczony, jednak jeśli już w głowie miała jakąś ofiarę, to ten fakt zachowała tylko i wyłącznie dla siebie. Eliksir się udał — trucizna połyskiwała w szklanej fiolce i nim Audrey miała okazję, by wziąć ją do ręki, poczuła w niej dziwne mrowienie. Spojrzała na swoją dłoń, niczym z wyrzutem, gdy niczym za sprawą zwykłej złośliwości losu, ból zwiększył się do tego stopnia, że powalił ją na podłogę. Łapczywie próbowała złapać, choć skrawek powietrza, a coraz większe przerażenie ogarniało jej umysł. Ból, ogromny ból. Znajomy ból. Przerażająco znajomy ból, by w znajomym geście złapać się za podbrzusze, a na kafelkach pracowni dostrzec barwę, która prześladowała jej sny od wrześniowego wieczora. Nagle wszystko wróciło, jakby z dwojoną intensywnością wspomnień, aby połączyć się z fizycznością bólu, który odczuwała. Magia była wszędzie — zawsze — ale teraz była w niej, jakby desperacko szukając ujścia, wyniszczając po drodze wszystko, czego się tylko dotknęła. Nie była pewna, ile czasu spędziła na ziemi. Mogły to być minuty, godziny, może miesiące i lata minęły, gdy drżącymi od zmęczenia mięśniami podniosła się z posadzki. Czuła, że na szyi wysycha jej krew, a usta pokrył szkarłat inny, niż ten z salonu kosmetycznego. Próbowała złapać oddech i opanować zawroty głowy. Tykający w rogu zegarek brutalnie odliczał — dochodziła północ. Mimo tego miała jedną myśl w głowie— Ben. z tematu |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
tw: poronienie marzec 1, 1985 Przedwczesny poranek. Jeszcze nie świt dnia następnego, gdy mecenas kłamstw obumierał w samotności nad ostatnimi kroplami koniaku. Hennessy. Ten, co zawsze. Smak już się przejadł. Papierosowy dym gryzł się posmakiem dębowych beczek z lasów Limousin. Niedopałka zgasił w kryształowej popielniczce, a ziarenka popiołu rozlały się po jej dnie, przepełnionym i sytym od smrodu. Końcowy z głębokich wdechów. Wystarczy. I tylko droga — na górę — warta trzynastu stopni. Łóżko było puste, brak żeńskiego ciepła, które wszak miało tam zwlekać, rozpościerać własny sen w bezgraniczność, ubrać ładną bieliznę i dziękować Lilith, że ich związek znów miał sens. Rozwody nigdy nie wchodziły w grę. Nie w rodzinie Verity, nie u Hudsonów. Małżeństwa finalizowały się śmiercią, a nie był gotowy rozstawać się z Audrey. Jeszcze nie. Nie zrobiła zresztą nic złego — nawet Benjamin był zmuszonym się z tym zgodzić. Poronienie, wyżłobienie łoża nie postępkiem, a wolą samego Lucyfera. Jak inaczej to nazwać? Jak modlić się gorliwie, gloryfikować Pana, skoro odbiera on to, co najcenniejsze — potomstwo, które do końca swoich dni będzie nosić miano rodowe ojca i nie zmieni go na rzecz męża — umarło tak po prostu? Musiał zostawić swoją schedę na tym świecie. We własnej przyćmionej wizji był zbyt (po prostu „zbyt”), żeby przeminąć wspólnie ze śmiercią. Łóżko było puste, podobnie jak łazienka. Miesiące temu zostawili na jej kaflach własną przyszłość. Łóżko było puste, tak samo, jak balkon. Co kobieta robiłaby w środku nocy (gdy ledwo zegar zadzwonił 3 razy, obwieszczając, że wkrótce świt) na chłodzie? Wrażenie, że Audrey czeka ten sam los co jej matkę, szanowną martwą od blisko 20 lat panią Cassandrę Hudson, nie mijało. Jej umysł mógł zostać zamroczony banalnymi histeriami, ciągłą skłonnością do popadania w melancholie i inne kobiece sprawy. Na niedługą chwilę Benjamin poczuł kołatanie serca. To utkwiło gdzieś w gardle. Pokoje śpiących teraz spokojnie dziewczynek były puste (analogicznie). Zajrzał tam ledwo przez drzwi, dopatrując się córek drzemiących na plecach. Niech wyśnią wszystkie gwiazdy. Salon — pusty. Kuchnia — nie, Audrey nie chadzała do kuchni. Pracownia była jedynym takim miejscem, gdzie noc bełtała się z dniem, gdzie aspiracje kobiety wykańczały ją do reszty, gdy ślęcząc ukryta przed wzrokiem niepojmujących prawdy chrześcijan, warzyła kolejne eliksiry. Dawno temu uważał to za wyjątkową pasję — mało która czarownica poświęcała się rozwojowi, znacznie więcej uwagi przywiązując do wyglądu. Pani Verity potrafiła to scalać. Miała też predyspozycję do koordynacji, do historii, do posiadania skóry tak lekkiej, jakby obszyta była jedwabiem. W pracowni spędzała godziny, bo praca spędzała im sen z powiek. Za nas. Za wspólną przyszłość. Zamarł. Chwila nieuwagi, przełknięta głośno ślina i wypuszczony dech. Ostatni ze wziętych, zanim retrospekcje wrześniowej gorzkości powróciły na stałe. Migotały białawym światłem przed oczami, gdy w ciemnym pomieszczeniu na zimnej posadzce znalazł ją. Krew sączyła się z kobiecego nosa i uszu, leżała bez życia, choć łono i tak miała puste. — Audrey — rzucił się w dół, upadając twardo na kolana, tuż obok kobiety. — Audrey, obudź się — życzliwie dłoń opierał o jej policzek, próbując tam wyczuć temperaturę jej twarzy, jej ciała. Włosy rozwiane w dół i strużka szkarłatu na bluzeczce. — Otwórz oczy — szybkie przejechanie wzrokiem po pomieszczeniu dało przejrzysty wniosek. Była w trakcie gotowania eliksiru, choć nie wiedział, czy ten się udał. Dym ulatniał się, wokół było gorąco tak, że nawet podłoga przyjęła tę gorączkę. Magia pożerała serca i krew. Przeżre ci kiedyś duszę. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
TW: poronienie Świadomość przychodziła wybiórczo, minuty zamieniając na tarczy zegarka z godzinami. W bólu nie było stałości, rytmicznego pulsu, którym mogłaby odmierzyć, ile leży już na chłodnej posadzce. Zatrzaśnięte okiennice sprawiały, że nie sposób było jej stwierdzić, jaka pora dnia widnieje na zewnątrz — czy w ogóle jeszcze jakieś zewnątrz pozostało. Jedynie dopalające się w rogu świece były źródłem światła w pracowni. Zazwyczaj skąpana była ona w spokoju, ale widmo jej matki wyczuwalne było w drgającym od magii powietrzu. Przez błądzące po czasoprzestrzeni myśli, przemknęło jej pytanie, czy to dlatego Cassandra utraciła zmysły. Czy to magia wyssała z niej życie, kawałek po kawałku, na długo przed tym, nim zrobiło to dłuto wbijane w potylicę? Zapach warzących się składników eliksirów rozchodził się w powietrzu, a zazwyczaj chłodna posadzka ociekała ciepłem. Była spocona — czy dlatego, że było tu gorąco, czy było tu gorąco, bo jej było? Ciąg przyczynowo skutkowy zamarł wraz z jasnością wskazówek zegara. Oczy otworzyły się po trzecim drgnięciu brwi. Nie tylko zegary się przestawiły. Kalendarze również wymieszały swój tusz, czerwienią wskazując ponownie na pierwszy września. Ręką dotknęła ciepłej mazi na swojej twarzy, rozcierając ją w dół policzka, aby dotknąć jego ręki. Jedyna stałość w czasoprzestrzeni — on, w teorii drugi, aczkolwiek dla niej pierwszy. — Ben, ja— Nie sądziła, że tyle bólu można zmieścić w jednym tonie. Jedna, zachrypnięta sylaba, poprzedzona przez kolejną. Przyśpieszony oddech połączony z gorącem sprawiał, że dusiła się w sztywnym kołnierzu przekrwawionej koronki. Wspomnienia nie miały sensu, logika umykała jej między palcami i jedyne, czego była pewna, to to, że tu był. Wtedy również był. Nie pamiętała za wiele, ale moment, w którym radość zniknęła z jego twarzy, wyrył się aż nazbyt dobrze. Wyglądał na przerażonego. — Ślina słomka — powiedziała, wzrokiem błądząc z jego twarzy na stół z rozłożonymi narzędziami alchemicznymi za jego plecami. Dym ograniczał widoczność pracowni, a oznaczać mógł tylko jedno. — Warzyłam eliksir i— —coś poszło nie tak. Znowu, coś poszło nie tak. W natłoku przewróconych do tyłu kartek, kalendarza, chwyciła się zakrwawioną ręką za podbrzusze, zostawiając tam szkarłatną smugę. Instynkt, którego nie mogła się pozbyć, od pierwszego momentu, gdy poczuła, jak dziecko się porusza. Teraz, nie ruszało się tam nic. Nic zupełnie. — Nie mogę złapać— Asynchronicznie unosząca się do góry pierś i łapczywie otwarte usta. Bawełniany materiał koszuli stawał się śliski — jak halka, którą miała wtedy na sobie. Nie była w łazience, to nie był pierwszy września, nie była w łazience, to nie był— — tchu. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Była ciepła wiosna, gdy pocałował ją po raz pierwszy. Pamiętał tamtego marca sok z rozdartych brzóz jakby spijany w tańcu z gęstych niewieścich warg. Niczym driada w zwiewnej nagości, jak narysowana wróżka o jasnych włosach wzburzonych wiatrem, przeskakiwała z liścia na liść i z płatka na płatek, zapylając umysł młodego strudzonego uczniaka swoją osobą. Tak naprawdę to nie. Była ciepła wiosna, gdy pocałował ją po raz pierwszy. W tle grała orkiestra nietrzeźwych młokosów, uradowanych, że za kilka miesięcy będą wolni od tego miasta. Liga Bluszczowa już oczekiwała z wyciągniętymi do uścisku skrzydłami. Yale dla nieskazitelnych; Brown dla dzieci kwiatów, które wciąż żyły narkotykową rewolucją końca lat sześćdziesiątych; Columbia odpowiednia dla młodego Benjamina. Później miał nastać Harvard, a potem — jak gdyby nigdy nic — Willowside 10 w North Hoatlilp. Dwie ulice od domu, w którym się wychował i lustrował zachowania własnego ojca — tego pierwszego Benjamina, który tak naprawdę nigdy nie był pierwszy — protokołując co robić, a co mówić (to wbrew pozorom dwie różne rzeczy). Była zimna zima (a masło było maślane), gdy wpadł do pracowni alchemicznej Audrey, wzrokiem dosięgając jej wątłe ciało rzucone na posadzkę w ferworze krwi i nieostrożności. U szyi brak jej było łańcucha, a jednak złoto obrączki (notabene wykonanej z kruszców jej rodziny) ciążyło, popychając jej dłoń w dół, aż na podłogę. Chwycił więc ją blisko, trzymając przy sobie. Powody były dwa. Jeden: nie chciał jej stracić. Była niezrównana, dlatego właśnie do siebie pasowali. O żadną inną nie zabiegał w ten sposób, wiedząc, że nie tylko nazwisko słodkiej panny (wtedy) Hudson może przynieść pożytek całemu rodowi Verity, ale i jej temperament. Szlifował go wiele lat. Pilnikiem zdzierał kolejne pręgi i nierówności, tak aby ostatecznie kobieta stała się diamentem. Inne przypominały węgiel. Dwa: nie miał na to sił. Niezależnie jak ogromnie bezlitosny próbował się stać, tak psychopatyczna natura nie była akuratnym określeniem adwokata diabła. Narcystyczna? Jak najbardziej, w lustrze dostrzegał siebie, na zdjęciach zauważał swoją i tylko swoją twarz. Nieprzyjazna? To zależy. Bezduszna? Być może, lecz nie wszędzie i nie zawsze — lodowa powłoka na sercu topiła się potarta należycie. Przez przyjaciół, przez dzieci, przez nią. Nie ostatnią. Ostateczną. Utrata syna przed paroma miesiącami sprawiła zbyt głęboką ranę, aby dziś tak po ludzku patrzeć na obraz zakrwawionej żony. Tak po ludzku bez skruszenia. — Jestem — powiedział taktownie, gdy Audrey wypowiedziała jego imię. Oddech jakby przyspieszył. Ciało się spięło. Nie miał pojęcia, czym jest obrzydlistwo śliny jakiegoś stworzenia i w tym momencie nie miało to najdrobniejszego znaczenia. Zaduch i gorączka — czuł ją wyraźnie — musiała zostać w pracowni. Podniósł własną kobietę wyżej, czując na ramionach, że staje mu się ospałą. Van der Decken miał rację. Powinien przestać gapić się na pośladki instruktorki fitness, a zająć ciężarami. Powinien — by teraz bez trudu nieść swoją żonę choćby i do szpitala. Na razie nie było takiej konieczności. Audrey posadził na jednej z ław w hallu, gdy pracownie zostawili za sobą, a sam klęknął przed nią, podtrzymując twarz kobiety w obydwu dłoniach. — Oddychaj, spójrz — wdech i wydech. Wdech i wydech. Naśladował. — Gdy złapiesz oddech, powiedz mi, co się stało. Zaraz wezwiemy lekarza, ale muszę wiedzieć, co się dzieje — posoka ściekająca z nosa zaschnęła tam dawno, ta na karku nieznacznie rozmazała się, zostawiając na białej koszuli mężczyzny drobną plamkę. Nie zwrócił na to uwagi. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Była fundamentalnie nieprzystosowana do straty. Matczyna nieobecność wynagrodzona była wzmożoną uwagą ojca — będąc najjaśniejszym diamentem w jego kolekcji, niewiele było rzeczy, których jej odmawiano. Mówił jej więcej, niż normalnie ojciec mówiłby córce, od najmłodszych lat wprowadzając ją w tajemnice dorosłości, tak aby umiejętnie poruszała się po szachownicy, gdy dorośnie. Z perspektywy czasu, była to druga rzecz, jaką utraciła — dzieciństwo. Była fundamentalnie nieprzystosowana do straty, gdy tamtego dnia, siedziała pokryta nią cała na kafelkach łazienki. Oboje byli — dwójka osób, nieprzyzwyczajona do tego, aby usłyszeć z czyiś ust nie, by wreszcie dostać jedyne nie, jakie może ich zaboleć. Nie pojmowała wcześniej, jak ważne było to, że przy niej był. Jestem, powiedział, przebijając się przez szum dymu w jej głowie, wprowadzając na nowo jedną, stałą tam rzecz. Pani Verity nie lubiła zmiennych. Lubiła rzeczy, które były trwałe. Jak hudsońskie złoto na ich palcach. Czuła, jak ją podnosił, trzymał blisko siebie — był chłodniejszy niż ona, gdy bezwładną ręką próbowała chwycić jego szyję. Nie niósł jej pewnie, jakby sprawiało mu to trud, lecz on nie trwał długo. Położona na ławce oparła głowę o jego dłonie, dym złośliwego eliksiru zostawiając za sobą. Nie miała siły sama utrzymać się w pionie, ale nie musiała. Przecież tu był. Otworzyła oczy, zgodnie z poleceniem patrząc na niego. Wdech i wydech, wdech i wydech — naśladowała, wzrokiem szukając stałego punktu, na którym mogła się skupić. Czerwona plama na bieli jego koszuli przykuła jej uwagę. Dlaczego miał na sobie krew? — Pobrudziłeś się — powiedziała, oddechem wciąż schodzącym w stronę spokoju. To nie było teraz ważne. Wydawało się takie, ale nie było. Musiała mu powiedzieć, co się wydarzyło, ale najpierw sama potrzebowała zrozumieć. Oparła dłonie o krawędź ławki, zaciskając palce na jej płaskiej powierzchni, aż knykcie na jej dłoniach zbladły. — Robiłam eliksiry — pewna była przynajmniej tego. Bulgoczące kotły, przezroczyste, szklane fiolki i skórzana oprawa notatnika jej matki. — Najpierw rytuał, potem eliksiry. Tak. Rytuał wyszedł bez żadnych problemów. Pamiętała satysfakcję, gdy magia ugięła się pod jej wolę. Audrey nie lubiła kaprysów, ale nie mogła oprzeć się, gdy mogła je stłumić. — Potem— Co było potem? Spojrzała ponownie na jego twarz. Twarz, w którą od dziesięciu lat wpatrywała się nieustannie, którą znała niemal tak, jak własne odbicie w lustrze. Twarz, która będzie oglądać do końca swojego lub jego życia. Innego wyjścia z tej sytuacji nie ma. — Jeden wyszedł. Drugi— Helen prosiła o niego, ale musiałam za krótko go warzyć zbyt krótko, albo może w złą stronę go— Nieistotne. Benjamina nie interesowały z pewnością zawiłości sztuki alchemicznej. Wymagała ona dokładności — jedno zbyt mocne zamieszanie lub źle przeliczone proporcje sprawiały, że cały eliksir nadawał się jedynie do kosza. To jednak nie było najgorszym scenariuszem — do tego każdy alchemik był przyzwyczajony. — Po prostu nie wyszedł. Więc zaczęłam pracować nad kompostownikiem. To trucizna, brzmi niepozornie, ale potrafi być bardzo skuteczna, jeśli użyta właściwie. Wyszedł mi — jestem tego pewna, widziałam jego barwę, nim— Następne, co pamięta to upadek na ziemię. Godziny zlewające się w minuty i duszące od magii powietrze, przeżerające jej skórę, aby dostać się do środka i niszczyć ją stamtąd. Nie, odwrotnie — to niej się to gorąco zaczęło, wyciekając na zewnątrz i osiadając parą na kamiennych kafelkach. — Musiałam chyba— Chyba za dużo magii, moja głowa— Była zmęczona, jakby wypłukana z całej magii, jaka normalnie znajdowała się w jej organizmie. Na myśl o rzuceniu teraz zaklęcia, robiło jej się niedobrze. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka