First topic message reminder : Kuchnia Umieszczona na parterze, w większości wyłożona drewnem kuchnia stanowi prawdziwe serce domu; osadzona obok głównego korytarza i połączona otwartym przejściem z jadalnią zapewnia szybki dostęp do niemal każdej części budynku. Dobrze oświetlona dzięki wysokim, wychodzącym na podwórze oknom, utrzymana w kolorystyce ciepłego brązu oraz grafitu, sprawia wrażenie przytulnej i dość przestronnej pomimo nisko zawieszonego sufitu. Wypełniona ręcznie struganymi meblami o kamiennych blatach i sztucznie pozłacanych elementach, idealnie wpasowuje się w klimat całej posiadłości. Osadzona na jej środku wyspa i dostawione do niej krzesła zapewniają nie tylko sporą przestrzeń roboczą, ale również miejsce idealne dla krótkich, towarzyskich posiedzeń. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Czasu nie da się zamknąć w butelce albo spalonym piekarniku — wspomnienia przypominają zwęglone ciastka rozsypane na posadce; niekoniecznie smaczne, nie zawsze zjadliwe, trudne do doczyszczenia. Wspomnienia to brokat, obecny i odnajdowany po latach — chociaż wydawało się, że nie powinno zostać po nim nawet śladu. Wspomnienia to nici; niektóre to szwy. Nieliczne to koła ratunkowe — w sztormie nadchodzącego końca świata nadal utrzymują ich na powierzchni. — Jeśli okażą się obaj, stawiam ci wino — okruch zwęglonego ciastka zostawia na opuszku czarną smugę — mógłby wytrzeć ją w kuchenną ścierkę, ale to takie przewidywalne, takie nie—ronanowe. Wsunięty w usta palec smakuje dokładnie odwrotnie, niż powinien; spalenizną i zadymionymi nadziejami. — Drogie. Dla odmiany. Jeszcze osiem lat temu bóle głowy budziły ich w zaparowanym wnętrzu samochodu — za szybami grzmiał ocean, pod nogami tłukły się butelki, w skroniach eksplodowały słowa, pod powiekami wybuchały fajerwerki. Dziś grzmią tylko niebiosa, pod nogami wkrótce zatrzeszczą kości, w skroniach eksploduje wrzask, a pod powiekami nastanie ciemność; być może wieczna. Być może już na zawsze. Być może za dwa dni — ale nie teraz. Teraz pusta szafka w kuchni przypomina mu, że czterdzieści osiem godzin temu kuchnia nie była w ruinie; właściwie po wyjściu gościa była czystsza, niż kiedy przyszedł — z naciskiem na wyczyszczoną półkę ze słodyczami. — Z charakteru całkiem do niego podobny — krótki skurcz uśmiechu strzeże prawdy, imion i nazwisk; ufa Lyrze, ale nie sobie. Gdyby zaczął opowiadać, co i z kim robił dwie doby temu, nigdy nie posprzątają kuchni na czas; godzinę zero wyznacza powrót Jackie z dyżuru. — Mamy znajomych, Lyra. Nawet spoza naszego klubu. Za to z Kręgu; wychodzi na to, że nawet tam nadal są tam ludzie warci karmienia czekoladą — chociaż temu konkretnemu, z uwagi na psią naturę, mogłaby zaszkodzić. Lekkie skubnięcie wilgotnej etykiety na butelce próbuje pomóc w odnalezieniu słów; jak nastrój przed? Co za durne z definicji pytanie. — Eh. Co za szczera — z samego dna zmęczenia — odpowiedź. Sen to krótkie epizody w noce wypełnione szeptanymi rozmowami; noce to ramiona zamienione w kołdry i piersi w poduszki. Ronan i Jackie znali cenę od samego początku, co nie oznacza, że odprowadzali od niej podatek bez poczucia wahania; to, co dla innych w Kowenie mogło być poczuciem misji, dodatkiem w życiu, przelatującym pod radarami samolotem przewożącym dreszczyk emocji, dla nich było przyszłością całej rodziny. — Jej kolej na czytanie Przygód pana Puchacza do snu. Bliźniaki nie potrafią upilnować spodenek na dupach, ale ten harmonogram recytują bezbłędnie — kiedyś to Jackie musiała stawić się na wezwanie Zuge; plan wieczornego układania do snu został zakłócony, chłopcy po raz pierwszy odczuli ciężar konsekwencji podjętych przez rodziców decyzji, w wiarę zakradło się wahanie. — Czasem myślę— Czasem myślisz, Lanthier? Brawo. — Jak wiele mają ludzie, którzy nie żegnają się w drzwiach z myślą — dawka chmielu w ustach nie ułatwia tego, co zamierza powiedzieć; skonfrontowanie się z prawdą wymaga odwagi — tej, na jego własne nieszczęście, nigdy mu nie brakowało. — To może być ostatni raz, kiedy cię widzę. Nigdy nie powiedział tego do żony; żona nigdy nie wypowiedziała tych słów do niego. To bez znaczenia — pewne gatunki prawd tlą się w spojrzeniach. — Chyba nie do końca potrafią docenić, jaką wartość mają wspólnie spędzone chwile. Chyba nie do końca zdają sobie sprawę, że mogą utracić je w każdym momencie — wystarczy przypadek; nie potrzeba Kowenu, żeby poznać smak straty. — Napierdoliłem się jednym piwem? Uniesiona na wysokość oczu butelka śmieje mu się w twarz — odpowiada tym samym. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Jeszcze osiem lat temu, świat wydawał im się nieskończony. Przyszłość była szumiącym za drzwiami samochodu oceanem; jej możliwości sięgały po horyzont chylącego się ku zachodowi słońca, na które w młodzieńczej krnąbrności nawet nie zwracali uwagi. Nie liczyli ich, pewni, że czeka ich tysiące podobnych — miliony następnych. Gdyby mogła, cofnęłaby się i uchyliła zaparowaną szybę; zrobiłaby wszystko, za jeden zachód słońca więcej. Teraz zrobiłaby wiele za cudownie ostałą czekoladkę po najeździe. — No proszę, panie popularny — brak nazwisk nie jest niczym dziwnym. Oboje znali się długo — zbyt długo? — doskonale wiedzieli, że nie musieli wiedzieć wszystkiego. Jej znajomi w opowieściach zyskiwali charakterystyczny szczegół, nie imiona. Ta od grobów, gdy opowiadała mu o Thei, która uniosła cztery zgrzewki piwa jedną ręką. — Powinnam wpisać się w jakiś grafik odwiedzin? Powinna; wpadanie bez zapowiedzi zachodziło o bezczelność. Bezczelność była jednak wszędzie. W zielonych niemal pustych już butelkach; w wyczyszczonej palcami misce z ananasowym dżemem; w tej rozmowie. Bezczelnie próbowali pogodzić się z tym, co na nich czeka. Krótkie eh było szczytem zrozumiałej bezczelności. Pokiwała głową. Eh, faktycznie. Posmak chmielu stał się cięższy, niż powinien. W przełyku utkwiło coś jeszcze — nie chciała tego analizować, nie chciała tego czuć i nie chciała, aby rozlało się to po jej twarzy, jak oczywisty symptom kłębiącego się supła emocji. Tu nie chodziło o nią. Jej przyjaciel został zmuszony do myślenia; to mógł być bolesny proces. — Wydaje mi się, że— On myślał, jej się wydawało. Nie zapowiadało to niczego dobrego. — —nigdy nie wiesz, kiedy jest ostatni raz, gdy kogoś widzisz. Można zasnąć w łóżku, gdzie znajdują się dwie dusze, a obudzić w liczbie populacji zmniejszonej o połowę. Można widzieć wyciągane z kieszeni pudełko i czuć przerażający ścisk w żołądku, że trzeba się pożegnać. Można patrzeć w oczy żony i wiedzieć, że nie trzeba nic wyjaśniać; bo ona wie. Chciała takiego spojrzenia — kojącego miodu na ból świadomości. — Więc momenty, gdy możesz się tego spodziewać, są łagodniejszą karą niż zaskoczenie — wzruszyła ramionami w duchu myśli ale co ja tam wiem i przechyliła butelkę. Ostatnie krople piwa, ostatnie dni, ostatnie, wielkie przemyślenia. Jeśli nie wrócą, zostaną po nich puste butelki i przypalony piekarnik. Jeśli wrócą, to co z nich zostanie? — Boję się, Ron — ich świat o świat kontrastów. Cichy głos i głośne uderzenie pustą butelką o blat. Odważne wyznanie i strach w nim zawarty. — Nie chcę— Nie chciała; Lyra sprzed kilkunastu miesięcy by tego nie powiedziała. Lyra kilkanaście sekund później zaczynała żałować, że to zrobiła. — Co jest w tym piwie? — spojrzała na butelkę oskarżycielsko. Zupełnie, jakby to ona odpowiedzialna była za to, co czeka na nich za rogiem. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Sypkie sekundy na opuszkach palców, oleiste minuty na wilgotnych od lepkiego soku nadgarstkach, godziny pokryte szadzią spalenizny — czas nie ma smaku poza momentami, kiedy go ma. Chwile zastygłe w świetle gasnącego dnia, słowa wypowiedziane z pełną świadomością przemijania i ich dwójka; starsza niż kiedyś, bardziej zmęczona — zawsze światem, nigdy swoim towarzystwem. — Zakład, że nie dotrzymałabyś ani jednego terminu? — ostrożnie z zakładami; przegrane trzeba spłacać. — Jackie nie może się doczekać, aż wypijecie wspólnie Bombastica. Kiedyś pytała, gdzie zaopatrywali się w to paskudztwo — Ronan milczał jak na przesłuchaniu; kiedyś oznajmiła, że dowie się sama — po dwóch dniach rozpytywania w okolicach szpitala, ordynator zaczął martwić się o stan jej wątroby. Kiedyś jej powie — o ile będzie dla nich jakiekolwiek kiedyś. Znajomy ciężar butelek w dłoniach obciąża myśli; próbują wbić się w kierunku — dla odmiany, niepokrytego sadzą — sufitu na balonikach pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Co będzie, kiedy—?, co, jeśli—?, co się stanie, kiedy jedno z nas nie—? pękają jeden po drugim; spojrzenie Lanthiera lata temu straciło moc karcenia Vandenberg — z karceniem samego siebie wciąż radzi sobie znośnie. — Po prostu nasze ostatni raz ma wyższy stopień prawdopodobieństwa. Ale co Ronan może o tym wiedzieć? Nie jest przecież genialnym, młodym Grekiem; całek sobie nie wyliczy. Apokalipsy nad Hellridge odbywały się każdego dnia; codziennie dla kogoś następuje mały koniec świata — dopiero Matka uświadomiła im, że ten prawdziwie nieodwołalny, właśnie się przydarza. Ronan wciąż ma czas; mógłby zabukować bilety w jedną stronę na Florydę i przez resztę życia tresować aligatory — po prostu nigdy więcej nie spojrzały w lustro. Mógłby też dopić to piwo i przez kolejne dwie doby udawać, że to nic wielkiego; życie jednostki nigdy nie powinno być ważniejsze od ocalenia tysięcy. Lyra o tym wie; Lyra wycenia jego istnienie przez zielone szkiełko butelki i dochodzi do wniosku, że jest warte więcej. Lanthier spędził całe życie w Rezerwacie — tu każdy wart był tyle samo, bez względu na ilość łusek. — Nawet łagodniejsza kara to wciąż kara — powinni to zapisać; z szyjką pustej butelki przy ustach łatwo filozofować — ktoś powinien zrobić z tego sens własnego istnienia. Ktoś powinien zabrać im to piwo; chmiel zwykle nie wywołuje strachu. Oboje wiedzą, że to nie jego zasługa. — Wiem — wie; strach to pierwotna emocja — coś, dzięki czemu ludzie przez tysiące lat unikali śmierci. Oni nie mają tego luksusu; muszą zignorować instynkt, jeśli chcą (chcą; zawsze będą chcieli) spełnić wolę Matki. — Wiem, Lyra. Nie pozwolę— Złe słowo; może nie pozwalać własnym synom jest kory brzozy, a i tak to zrobią z jeszcze większym smakiem. — Postaram się, żebyś za miesiąc znów mogła spalić mi kuchnię. Jego starania pokierują magią i odruchami; będzie przy niej tak długo, jak pozwoli na to sytuacja i wola Lilith. Razem mogą więcej — zna Vandenberg lepiej od Scully; ufa jej bardziej niż komukolwiek w Kowenie poza Zuge i własną żoną. — Tajny składnik — starość. Przywykniesz do smaku, z każdym rokiem jest coraz słodszy — stuknięcie pustej butelki o blat przypieczętowuje uśmiech; będą martwi(ć się) za dwie doby — dziś wciąż mogą zrobić z siebie pożytek. — Chodź, posprzątamy to zanim faktyczna przyczyna naszej śmierci wróci z dyżuru. On szoruje, ona zamiata; dziewięć lat temu w ten sam sposób doprowadzali do użytku samochód po— Wizycie na plaży. Jeśli kiedy przeżyją, znów zabierze ją nad ocean; tym razem bez sekretnego składnika w zgrzewce piwa. oboje z tematu |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser