First topic message reminder : Kuchnia Umieszczona na parterze, w większości wyłożona drewnem kuchnia stanowi prawdziwe serce domu; osadzona obok głównego korytarza i połączona otwartym przejściem z jadalnią zapewnia szybki dostęp do niemal każdej części budynku. Dobrze oświetlona dzięki wysokim, wychodzącym na podwórze oknom, utrzymana w kolorystyce ciepłego brązu oraz grafitu, sprawia wrażenie przytulnej i dość przestronnej pomimo nisko zawieszonego sufitu. Wypełniona ręcznie struganymi meblami o kamiennych blatach i sztucznie pozłacanych elementach, idealnie wpasowuje się w klimat całej posiadłości. Osadzona na jej środku wyspa i dostawione do niej krzesła zapewniają nie tylko sporą przestrzeń roboczą, ale również miejsce idealne dla krótkich, towarzyskich posiedzeń. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Itzel Nocito
Co jak co, ale nie spodziewała się takiej zaskoczonej reakcji. Wiele rzeczy już w swoim życiu widziała jako wróżbiarka, nie koniecznie wiedziała, czy gospodarz oczekiwał takiego typu czytania, czy też nie. Starała się jedynie odpowiedzieć na najważniejsze pytania, jakie sama dostała. - Może jakoś panu pomóc? - zapytała zatroskana, widząc, jak krztusi się herbatą. Jej wróżenie spowodowało wiele emocji i nie wiedziała, czy koniecznie dobrych. - Skoro pan tak sobie życzy - odrzekła na jego słowa o niepowtarzaniu wróżby jego matuli i lekko skinęła głową. Patrzyła też, jak sprząta po herbacie i w milczeniu obserwowała twarz swojego rozmówcy, dalej trzymając kubek w obu swoich dłoniach. Jego nerwowy chód sprawiał, że raczej nie liczył na tego typu wieści. - Jestem pewna, że to krowa, widziałam ją już wielokrotnie - mówi pewnym tonem głosu, spoglądając w oczy swego rozmówcy. Zarys był zbyt pewny, by mogła go pomylić z czymś innym. Fakt faktem nie było to aż tak częste zjawisko, by krowa pojawiała się w jej fusach. Lecz za każdym razem serce jej się radowało gdy ją widziała, bo to oznaczało rozszerzenie rodu, co według niej zawsze jest dobrym znakiem, zwłaszcza jeśli jakaś para miała problemy seksualne. Wtedy taki znak daje nadzieję, że jednak coś z tego będzie. - Tak gospodarzu, choć szczerze przyznam, że nie ważne ile razy znak krowy mi się pojawiał, to za każdym razem się sprawdzał i dziecko przychodziło na świat. Co nie zmienia faktu, że każdy z nas jest kowalem własnego losu, a ten bywa różny, jak wiemy - spuentowała swoje zdanie w jak najkrótszej formie, jaką umiała. W tym czytaniu też spodziewała się podobnego wyniku, być może dlatego, że to po prostu przeczuwała, że tak będzie, choć wiadomo, że przeczucia to nie wszystko. Ale swoim uczuciom ufała najbardziej, a to, w jej zawodzie było dość istotną rzeczą. |
Wiek : 27
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Wróżbiarka
Remy Lanthier
Wystarczy tej pomocy jak na jedno spotkanie - chce odwarknąć, ale przełyka ociekające goryczą słowa. Nieuzasadniona dotąd obawa, jak bestia, przeistacza się w lęk, a ostatecznie złość. Zdawało mu się, że wystarczająco już poświęcił, by zyskać chwilę spokoju nim obowiązek i odpowiedzialność za rodzinę raz jeszcze zatopią w nim swoje trujące szpony, ale najwyraźniej było to zaledwie naiwne życzenie. Ostatecznie udaje mu się jednak odnaleźć w sobie jeszcze jakieś pokłady cierpliwości i zapanować nad piętrzącym się rozdrażnieniem. Bierze głęboki, uspokajający wdech, a potem kolejny, póki jego puls nie zwalnia, wymuszając na sercu bardziej miarowy, bezpieczniejszy rytm. Mrowienie pod skórą ustaje, a trzeźwość spływa na pobudzony umysł wraz z odpowiedzią wróżbitki. Tak długo, jak posiada władzę nad swoim losem, nie zamierza ulegać sugestii. Podejrzewa, że na tym również opiera się znaczna część procesu wróżenia, dlatego uznaje, że najrozsądniej będzie podejść do wszystkiego z dystansem. — W porządku — podsumowuje, chociaż nic w tej sytuacji nie jest, kurwa, w porządku. Lanthier prostuje się znów i spogląda na kobietę z góry. Jej naiwny entuzjazm, choć działający na nerwy, w innych okolicznościach mógłby być nawet ujmujący. Niestety nie dziś. — Dziękuję — cedzi z wymuszoną uprzejmością i z ociąganiem wraca na swoje miejsce po drugiej stronie wyspy. Opada ciężko na krzesło i opróżnia zawartość swojego kubka na raz, w desperackim porywie próbując zająć umysł czymś innym niż niefortunna wróżba. Próbuje znaleźć w tym wszystkim jakoś pozytyw, ale nawet ulga z wizji uporania się z utratą narzeczonej blednie w zetknięciu z taką rewelacją. — Jeśli moja matka zapyta, a zapyta na pewno — zerka na Nocito znacząco — powiedz jej proszę, że wróżba była pomyślna i nie przewidywała żadnych katastrof na przyszłość, ale nie wdawaj się w szczegóły. Tylko tyle, dobrze? — Ton, choć potencjalnie łagodny, skrywa w sobie stanowcze nuty. Cokolwiek ma się stać, nie chce, by ktokolwiek inny się o tym dowiedział. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
Itzel Nocito
Skinęła głową na zgodę, po czym poprawiła się lekko na swym siedzisku, nie znała przeszłości swego gospodarza, co nie zmieniało faktu, że poczuła, iż robota została dobrze wykonana. - W porządku, jak pan sobie życzy - odezwała się życzliwym tonem z lekkim uśmiechem. Po czym zaczęła ubierać kurtkę na swoje ramiona. - Czy mogę w czymś jeszcze pomóc? - zapytała dodatkowo, choć domyśliła się raczej, iż to koniec ich wspólnego spotkania także, jeżeli gospodarz nie miał żadnych dodatkowych pytań, Itzel wstała i pożegnała się z właścicielem, a następnie skierowała się ku drzwiom, a następnie podeszła do swojego roweru i odjechała. z/t |
Wiek : 27
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Wróżbiarka
Remy Lanthier
Z jej perspektywy zapewne można było tak na to spojrzeć. Ostatecznie kobieta wywiązała się ze swoich obowiązków względem niego, jako klienta i jej pracy rzeczywiście nie można było niczego zarzucić. Zadała pytanie, otrzymała odpowiedź, a następnie zinterpretowała ją wedle swojej wiedzy oraz doświadczenia… Dobra robota - istotnie. To, że efekty jej pracy wykraczały dalece poza jego początkowe wyobrażenia było już przecież jego problemem i nie miało nic wspólnego z kompetencjami wróżbitki. — Nie — zaprzecza gwałtownie na pytanie o dalszą pomoc, odruchowo podchwytując spojrzenie Itzel. Reakcja ta, okropnie mało taktowna, potrzebuje natychmiastowego sprostowania. — Nie, dziękuję — poprawia się, chrząknąwszy znacząco i podnosi się z miejsca w ślad za gościem. Kierowany uprzejmością, odprowadza brunetkę do drzwi, gdzie żegna ją zdawkowo i bez przesadnej wylewności. Zafrapowany tym, co przed chwilą usłyszał, pogrąża się w myślach, a gdy Nocito znika wreszcie za linią drzew, z jego ust wymyka się ciężkie westchnienie. — Kurwa mać. [z/t] |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
24 kwietnia, 1985 Ronan & Lyra Zaczyna się od: — Nie mówcie matce. Kończy na pstryk i papierosie wsuniętym między usta; pomiędzy drugim zaciągnięciem i wypuszczeniem dymu z płuc dochodzi do krótkiej bitwy o pierwszeństwo w dojadaniu jogurtu. Jest truskawkowy i prawdopodobnie radioaktywny — truskawki zazwyczaj nie mają koloru napromieniowanej farby do malowania domków Barbie. Nie o walory smakowe chodzi w tej potyczce, nawet nie o etykę karmienia dzieci sklepową mieszanką tablicy Mendelejewa; na polu bitwy jest tylko jeden zwycięzca i imię jego Ronan. Wypalenie papierosa w kuchennym oknie obkupione zostaje plastikowym kubeczkiem — w tym wszystkim najzabawniejsze było to, że bliźniaki nawet nie lubią jogurtów. Wskazówki na ścianie zegara odmierzają czas, który od kilku dni wydaje się zamrożony; coś zimnego wślizguje się w ich rzeczywistość i pokrywa sekundnik szronem. Noce są coraz krótsze, cierpliwość coraz cieńsza, gesty coraz bardziej nerwowe — tylko spojrzenie, które ojciec kieruje na dzieci, pozostaje niezmienne. Zdumienie i zniecierpliwienie prześlizgują się pod jego powierzchnią, sunąc na grzbietach uczucia, którego kiedyś nie potrafił nazwać; to dość smutne, ma przecież dwie sylaby i żadnych gramatycznych pułapek. Mi— to miłe; —łość to zadławienie. Miłość to idealne wyważenie jednego z drugim. Stuknięcie w drzwi to pobudka — łyżka w jogurcie zaczyna drapać o dno; czas względnego spokoju dobiega końca, ale wtedy w progu pojawia się odsiecz. Ronan nie traci nawet sekundy — ciche tato? zagłusza głośnym klaśnięciem w szorstkie dłonie. Tak pobudza się bestie do ataku; albo zagłusza podejrzliwość Lyry Vandenberg. — Na blacie są dodatki, a w szafkach znajdziesz wszystko, co niezbędne! — z kuchni nie widać wejścia; tylko stuknięcia butów i zerowa agonalność krzyków utwierdzają go w przekonaniu, że do domu nie zawitał intruz. — Nie karm ich cukrem, nieważne, co powiedzą. Jeśli któryś użyje brzydkiego słowa to nie przeze mnie, to wina Jackie — naprawdę, ta kobieta klnie jak szewc z trzydziestoletnim stażem — po prostu ukrywa to lepiej od męża, który klnie ze stażem dziesięcioletnim. — Gdyby kuchenka zaczęła płonąć, po prostu ją kopnij, wtedy przestaje. Nikt nie wie dlaczego i nie kwestionuje; nienaruszalne prawa natury objawiają się nieprzewidywalnie. — Wrócę za— Zegar na ścianie nadal zamrożony — tylko w oczach Ronana, tak naprawdę funkcjonuje normalnie, ale wrażenie, że czasu wciąż jest za mało nie opuszcza go od tygodni. Wskazówki ani myślą stopnieć; Lanthier ani myśli ich rozmrażać. — Dwie godziny? Trzy? Albo kiedy usłyszę, że krzyczysz. Do krzyków synów przywykł — bardziej martwił się, kiedy przestawały. Zanim nadeszła odpowiedź, drzwi trzasnęły — metr od nich słyszy ciocia, a co to są skurwy—sysy? i ani myśli oglądać się za siebie. na blacie do dyspozycji Lyry zostawiam: nasiona wielkiego klonu, sok z papedy walecznej, czarne meksykańskie kakako i robię z/t |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Lanthier, nawet nie— —próbuj. Plan był prosty i nie obejmował wielu punktów. Miała przyjść, nie zgubić się po drodze, a potem skorzystać z czyjejś dużej, dobrze wyposażonej kuchni, trochę magii wciskając między wyrastające ciasto a piekarnik. Nikt nie mówił nic o opiece nad dziećmi. Z pewnością już nikt nie mówił nic o opiece nad dziećmi Lanthierów, które należały do jakiegoś specyficznego podgatunku gówniaków. Lyra dawno temu wysnuła teorię, że Ronan po prostu znalazł je w lesie i stwierdził, że wychowanie dwóch boggartów za synów, to świetny pomysł. Teoria rozpadała się, bo Jackie w życiu by na to nie pozwoliła. — Ciocia, a co to są skurwy—sysy? — powiedział któryś z gremlinów i był to moment, który mogła wykorzystać na zemstę, ale— — Z szacunku dla waszej matki nie odpowiem — żart do złej widowni, ale znała psa, który by się zaśmiał. Gremilny patrzyły na nią podejrzliwie długo, zazwyczaj ich uwaga już przebiegała w inne miejsce. Najczęściej razem z ich nogami. — Ciocia, a— Nie dała im — nie mówili obaj naraz, po prostu absolutnie nie odróżniała jednego gremlina od drugiego gremlina — skończyć. Kolejne pytanie to kolejne, moralne rozważania na temat tego, ile czterolatek powinien wiedzieć o świecie i jak bardzo jest zła na ich rodzica (raczej rzadko w liczbie mnogiej), — O, patrzcie, co to! — wskazała na stół na drugim końcu kuchni i szeptem wypowiedziała brillapluvia. Błyszczący, lawendowy brokat posypał się z nieba, jakby ktoś właśnie otworzył bebechy wróżki nad sufitem i gremliny zaczęły się przepychać, który pierwszy dobiegnie do deszczu błyskotek. Powodzenia w sprzątaniu. Dało jej to piętnaście minut, gdy mogła w spokoju ściągnąć kurtkę, związać włosy, umyć ręce i trzy razy otworzyć złą szafkę. Pamięć mięśniowa zawsze wracała do barku, ewentualnie do barku ze słodyczami, który tym razem był depresyjnie pusty. Nie wiedziała, że zakaz cukru obejmuje też ją. — Wiecie może gdzie wasz ojciec— Nieważne, znalazłam. Błąd nowicjusza. Gdy ona rozkładała na blacie składniki do ciasta, gremliny przywiało z powrotem. Nawet brokatem byli pokryci w ten sam sposób. — A czemu nie masz koszulki z rekinem? — gremlin A złapał ją za rękaw bluzy, a gremlin B w tym czasie podsuwał drewniany taboret. Gremlin A zostawił lawendowy odcisk małej rączki na jej ubraniu i byłoby to nawet urocze, gdyby nie to, że tej samej ręki użył chwilę później do próby zrzucenia gremlina B ze stołka. Nie polała się krew; jedynie brokat. — To był fajny rekin — dodał po chwili inny gremlin, chociaż równie dobrze mogli zamienić się miejscami, gdy poszła po masło. Przystanęła; nie wiedziała, że Steve miał takie wierne grono fanów. — Pożyczyłam ją komuś. — Po co? — debilne pytanie ze strony kogoś, kto nie sięga głową ponad stół. Na ich obronę — to jest wysoki stół, a oni mają cztery lata. Na jej szczęście — puszka z ananasem pierwszej klasy leżała poza zasięgiem łapek. — Żebyś się głupio pytał. Lanthier ewidentnie nie przemyślał faktu, że zostawia dwóch czterolatków pod opieką dwunastolatka. — Śmieszna jesteś — zaśmiały się gremliny, tym razem faktycznie chórkiem. Złapała jednego pod pachy i odsunęła razem z krzesłem kawałek dalej. Drugi, jakby automatycznie, poleciał razem za nim, więc pole kulinarnej walki znowu należało do niej. Wymieszane składniki nie miały ani ciszy, ani spokoju, gdy dzieci Lanthiera (naprawdę nie znalazłeś ich w jakiejś norze w rezerwacie?) co chwilę wciskały głowy między jej ręce, albo zadawały czterdzieści osiem pytań na minutę (nie liczyła, po prostu po dwudziestej minucie zaczęła ją boleć głowa). — Przypominacie mi, żeby kupić tabletki — mruknęła pod nosem, nieco energiczniej niż musiała, wałkując ciasto. — Jesteś chora? Ananasy pierwszej klasy zaczęły być rozgniatane w miseczce, aby posłużyć potem za nadzienie. — Mama może dać ci zastrzyk. Odłożyła część owoców; kakao nie starczy na wszystkie partie, ale miała plan (jaki? kurwa—), aby wizualnie odseparować różne przyparwy od siebie. Kakao będą mieć ciastka z wyciętą gwiazdką, sok te z rybką, a klonu z półksiężycem. — Nie, to takie, żeby— Nie kończ, głos w głowie był szorstki, stanowczy i z intonacją znacznie poprawioną od stycznia. Posłuchała — nie dlatego, że musiała, ale dlatego, że czasami miewał rację. Tylko ta wersja w głowie, oczywiście. Nadziane, wycięte i włożone do piekarnika ciastka miały jedno zadanie. Nie zawieść, nie spłonąć i nie zatruć nikogo. To jednak trzy zadania. #1 rzut na powodzenie ciastek z ananasem pierwszej klasy z dodatkiem czarnego, meksykańskiego kakao — próg 30 + 30 = 60; statystyka talentu oraz modyfikator do gotowania daje 11 #2 rzut na liczbę porcji |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 37 -------------------------------- #2 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Pierwszym sygnałem katastrofy była cisza — gdy wracała z toalety, nie słyszała żadnych rozmów między dwoma czterolatkami. Wniosek był prosty — albo nagle przestała mieć dwóch czterolatków w kuchni, albo— Gremliny — liczba mnoga zamierzona — siedziały na podłodze, obok uchylonego, lekko dymiącego piekarnika, a ich buzie zajęte były zwęglonymi ciastkami. W pierwszym odruchu spojrzała na ich dłonie; nic nie wskazywało, jakby były poparzone, pewnie dlatego, że kawałek dalej leżała turkusowa rękawica ochronna. Cwane bestie. — Były zepsute — powiedział gremlin A. — Spalone, kompletnie nie do zjedzenia — wyjaśnił gremlin B. — Mhm — odpowiedziała Lyra V. Wszystkie dowody wskazywały na to, że mówiły prawdę, więc nie zamierzała nakablować na nich ojcu (głównie dlatego, że bardziej dostałoby się jej, niż im). Zamknęła piekarnik i powiedziała, żeby dokończyli jeść węgiel przy stole, więc naturalnie usiedli na ziemi pod lodówką. Kolejna partia miała być przyprawiona nasionami wielkiego klonu. Na opakowaniu nie wyjaśnili, jak wielki jest ten klon (jeden z gremlinów zapytał), ale same nasiona nie sugerowały ponad przeciętnego rozmiaru. Każde z nich zmieściło się w kolejnych, trzech ciastkach oznaczonych wymownym półksiężycem, zupełnie, jak tatuaż na— Sięgnęła po miseczkę z ananasem pierwszej klasy, ale jej ręka napotkała pustkę; potem wzrok napotkał brokatową czuprynę, a wzrok brokatowej czupryny napotkał ściśnięte, ciemne brwi i groźną minę dorosłego. Była w końcu bardzo dobrą aktorką. — Nawet nie próbuj — przyłapany na gorącym uczynku kradzieży, w kąciku ust miał dalej ślad po zwęglonym ciasteczku. — Odłóż miskę, a nikomu nie stanie się krzywda. Dłonią zaczęła powoli sięgać w stronę swojego biodra, jakby próbowała wyciągnąć z niego niewidzialną broń. Któryś gremlin uśmiechnął się podekscytowany, inny gremlin przybiegł od razu, przywołany widmem zabawy, która go omija, krzycząc policjant i złodzieje, policjant i złodzieje. Naprawdę nie tak planowała spędzić ten dzień; ale kartek w kalendarzu zaczynało już brakować i coś było odświeżająco lekkiego w dziecięcych, brudnych i pełnych brokatów (czy oni go zjedli?) uśmiechach. — Okay, a więc pies mówi— Któryś z gremlinów odpowiedział prostym hau hau. Żart bardzo dobrze dostosowany do widowni. — Śmieszni jesteście. Ręce do góry i zakładnik wraca na blat, albo— Ich miny bardzo wyraźnie sugerowały, że są naprawdę ciekawi tego albo, a nagrzany już piekarnik, że nie ma czasu na dalsze negocjacje. Czas wziąć przykład z prawdziwego życia i pokazać im, czym jest policyjna brutalność. — Flatulussonus — zaraz po zaklęciu, rozbrzmiał potężny odgłos pierdnięcia i jeden z gremlinów z dupki miał zieloną chmurę niezidentyfikowanego smrodu. Drugi gremlin stał zaraz obok, a więc dostał rykoszetem i chociaż przez chwilę ich miny były kwaśne, to zaraz potem zastąpiła je czysta ekscytacja. Czteroletnie bestie udające dzieci najwyraźniej uwielbiają bąki. — Jeszcze raz, jeszcze raz! — krzyknęły gremliny znów w idealnym chórze, a miska wróciła bezpiecznie na blat. — Jak dacie mi skończyć ciastka! Kto by pomyślał — dziesięć minut później, kolejne wypieki czekały grzecznie w piekarniku, a ona rzucała na zmianę flatulussonus to na jednego, to na drugiego, licząc, po jakim czasie przestaną się z tego śmiać. Spoiler— #1 rzut na powodzenie ciastek z ananasem pierwszej klasy z dodatkiem nasion wielkiego klonu — próg 30 + 30 = 60; statystyka talentu oraz modyfikator do gotowania daje 11 #2 rzut na liczbę porcji |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 1 -------------------------------- #2 'k3' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
—wszystko poszło, kurwa, nie tak. Chciałaby powiedzieć, że pierdzenie się chłopakom znudziło, ale niestety — wciąż domagali się kolejnych, robiąc z tego swego rodzaju zawody, czyja chmurka będzie bardziej zielona, bardziej śmierdząca czy bardziej— Po prostu; bardziej. Chciałaby powiedzieć, że ją te zawody nie wciągnęły i że wcale nie była jednoosobowym jury, które znad barowego stołka oceniał nie tylko kolor, jak i kształt chmurki, a także czyj bąk był najgłośniejszy. Naprawdę nie tak planowała spędzić — To było zdecydowanie głośniejsze — oceniła, patrząc uważnie, jak miny gremlinów z rozkosznie radosnych, stają się lekko zaciekawione, a potem— — Ciocia, czy piekarnik powinien tak robić? Zasada brzmi, że jeśli pada pytanie, czy coś powinno tak robić, to zazwyczaj nie powinno. Odwróciła niemal natychmiast głowę w jego stronę, widząc, jak ten wypełnia się ciemnym dymem. — Trochę jak ognisko w lesie. — O kurwa — nawet nie spojrzała w stronę dzieci, czy słyszały (słyszały), zrywając się z krzesła, pobiegła od razu do piekarnika, aby jeszcze krzyknąć w ich stronę: — Pójdźcie otworzyć okna nad stołem! Cel był prosty; odciągnąć nieletnich od potencjalnego pożaru. Najpierw — zgodnie z instrukcją — kopnęła piekarnik, a potem upewniła się, że nic w nim tak naprawdę nie płonie, gdy uchyliła drzwiczki. Ochroniona rękawicą dłoń wysunęła blaszkę, druga wyłączyła piekarnik i straty można było oszacować na a) spalone na wiór ciastka, b) spalony na wiór papier, c) zadymioną kuchnię lub d) wszystko z powyższy. D zawsze było poprawną odpowiedzią. — Tato będzie zły. Nie pierdol, Sherlocku. Uprzątnięcie spalonych zwłok i wywietrzenie kuchni zajęło im dobre czterdzieści minut, podczas których gremliny niespecjalnie chciały współpracować ani z nią, ani ze sobą. Dochodziła trzecia godzina w tej kuchni, a ona czuła się starsza o trzy lata i była pewna, że ta zmarszczka od ściśniętych brwi, zostanie jej tak na zawsze. Sięgnęła po resztki ciasta (wolałaby po fajkę) i resztki ananasowej, pierwszoklasowej mieszanki (wolałaby po zapalniczkę), aby w akcje ostatniej deski ratunku (któryś z gremlinów ukradł właśnie deskę do krojenia i chyba próbował zrobić z niej deskorolkę), polać wszystko sokiem z papedy walecznej. Wycięte ciasteczka, ostatni bastion tego dnia, wmaszerowały do piekarnika, a ona— Ona zobaczyła, że deska już nie służyła za deskorolkę, a narzędzie do przemocy gremlinobójczej, więc wyrwała ją z małych rączek i obrała jeden, jedyny kierunek. Do drzwi. — Lanthier! — krzyknęła, a płuca zapiekły boleśnie. Las miał wiadomość do dostarczenia. — Masz pięć minut, aby wrócić albo twoi synowie dowiedzą się o tym, jak w siedemdziesiątym siódmym— Deska do krojenia w dłoniach była gotowa powtórzyć gremlinobójczy gest na ich własnym ojcu. #1 rzut na powodzenie ciastek z ananasem pierwszej klasy z dodatkiem soku z papedy walecznej — próg 30 + 30 = 60; statystyka talentu oraz modyfikator do gotowania daje 11 #2 rzut na liczbę porcji |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 59 -------------------------------- #2 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Wysoki sądzie, łatwo przysięgłych, pada groźba karalna. Azyl cichego lasu przypomina wiosenną fototapetę na obdartej ścianie rzeczywistości — zielone korony, świeży kobierzec trawy, siekiera w dłoni, drewno na pieńku, pieniek robi łup i w tym krótkim momencie — kiedy trzask wypełnia Cripple Rock echem, a echo odpowiada — można wyobrazić sobie, że to nie drewno tak naprawdę pada ofiarą ostrza. Czas odmierzany łup zagłusza dramat nowoczesny; kilkadziesiąt jardów od szopy — gdzie istnieje tylko łup, Lanthier, więcej łup, małego piwka bym się napił, znów łup — nie słychać deszczu brokatu, czkawek śmiechu, desek zamienianych w deskorolki i ciastek zamienianych w węgiel. Wie, że usłyszałby zagrożenie; pulsujące ostrzegawczo na peryferiach rytuałów w brutalnej próbie przebicia bańki bezpieczeństwa, ale— Lanthier to zagrożenie — o ile wściekłość wprawi go w ruch; masz pięć minut, aby wrócić albo twoi synowie dowiedzą się— to zwyczajna groźba. Niewysublimowana, psująca niespodziankę groźba; Ronan ma przecież plan, za dziesięć lat sam im opowie jak w siedemdziesiątym siódmym— — Vandenberg, co— Większość pytań złożonych z Vandenberg i co płynęła na wirtuozerskiej fali prawdopodobnych zakończeń. Jeszcze kilka lat temu zadawał je z lolkiem w ustach; dziś w ustach może mieć tylko deskę do krojenia — istnieje szansa, że w progu kuchni dostanie jedną w zęby. Rekordowe pokonanie odległości pomiędzy szopą i domem to pikuś w porównaniu do— — Co zrobiłaś mojej kuchni? Dla efektu dramatycznego dopuszcza się kłamstwa — ta kuchnia jest jego tylko, kiedy musi po raz ósmy wyciągnąć z kosza opakowanie po ryżu, żeby znów przeczytać instrukcję. — I ważniejsze — brokat to jedno, swąd spalenizny to drugie, odorek nieodmiennie kojarzony z dziećmi i smrodem bąków to trzecie; same bliźniaki to— Obraz nędzy i nierozpaczy — z naciskiem na nierozpacz. — Co zrobiłaś moim dzieciom? Jest prawie pewien, że kiedy wychodził z domu, żadne nie miało błyszczących fioletem włosów i śladów sadzy na okrągłych policzkach; prawie pewien. Ani Connal, ani Ciaran nie są pod wrażeniem — wiórki drewna w brodzie ojca to po prostu inny brokat; podwinięte rękawy koszuli i pulsująca gniewnie żyłka na skroni — tej lewej, więc autentycznie gniewnej; Lyra powinna pamiętać — to ojciec, któremu na nogę znów spadł młotek. Wszystko w porządku — można opowiadać. — Tata, ciocia robiła pierdy— Doskonały początek Conalla. — —a potem posypała brokat— Wspaniałe dopowiedzenie Ciarana; od tego momentu Ronan nie słucha. — —nie, to było zanim robiła pierdy— Ronan po prostu patrzy. — —ale ty powiedziałeś, że nie zjem— Lyra może poczuć ten wzrok — przybiera prawie formę dwóch naostrzonych toporków. — —a potem zaczęło się palić i— Te toporki zaraz wylądują w czyjej głowie. — —i prawie nas spaliło— Kilkukrotnie. — —i były ciastka, ale niedobre— Z werwą. — —obzi—dliwe, mama tak mówi, kiedy wracasz z szopy— Zapomniał; Jackie. — —i też śmierdzisz jak ciastka cioci— Wzrok odkrywa, że to nie stanem dzieci powinien się martwić. — —ale trochę bardziej— To nie bliźnięta wyglądają, jakby padły ofiarą szalonego cyrkowca. — —ale mniej od cioci— To nie Ciaran udaje deskorolę. — —ciocia nigdy nie śmierdzi— I to nie Conall przypomina zwęglone bryłki poległych nadziei. — —bo ma śmieszne żarty— I to żaden z nich nie będzie tego, kurwa, sprzątał. — —i jeden był o psie, co robi— Pierwszy akt zgody — chórek dwóch głosów to całe przedstawienie; od stanięcia na baczność, przez salut, aż po: — Hau—hau! Pies to srał. Swąd spalenizny zgrzyta w zębach, ale dowody rzeczowe Jeden oraz Dwa działają na korzyść Vandenberg; dzieci żyją, ciastka nie. Jedno i drugie wyrasta, po prostu do procesu pieczenia używa się innego sprzętu AGD, więc straty oszacowano na— — Na górę. Obaj. Ton—złego—taty to monosylaby i suche — spalone — wiórki głosu. Nikt nie krzyczy, nikt nie uderza pięścią w stół — nożyce w tym domu nie potrzebowały dodatkowej zachęty — i nikt nie zniża się do gróźb; wychowanie to równe wyważenie składników. Miłość jest ważna, autorytet jest potrzebny; powaga jest sygnałem, który dzieci traktują z czcią tylko wtedy, kiedy wiąże się z rymem. — Liczę do trzech, kto zostanie na dole— Nawet odwrócony plecami do kuchni — na poświęcenie Aradii, nie jest w stanie fizycznie stawić czoła temu, co z nią zrobiono — słyszy tupot małych stóp; drewno roznosi echo ucieczki. — —tego zjedzą górskie trolle! — Dobra robota. Zostało coś polewy? |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Pulsująca — lewa, więc ta groźniejsza; Lyra doskonale o tym pamięta — żyłka zwracała na siebie uwagę. Wiedziała, że im dłużej się w nią wpatruje, tym większe prawdopodobieństwo, że ona z irytacji urośnie, ale nie mogła się powstrzymać — co, jeśli pęknie, a ona— — Zacznijmy od tego, że— Lyra, a obok niej dwa, brokatowe gremliny, próbowali przebić się ze swoją wersją wydarzeń. Na jej (nie)szczęście, z ich strony wystarczyły trzy niepełne zdania, by Ronan skupił swoje mentalne toporki na jej osobie. To spojrzenie mogłoby zadziałać trzy lata temu; wtedy toporki wielokrotnie wbite w głowę byłyby jakimiś konsekwencjami — teraz by trochę ją połaskotały. — —brokat się zmywa, węgiel jest zdrowy — zapytaj Jackie, na pewno się ze mną zgodzi, było niewypowiedzianym argumentem. Jackie pewnie dostałaby zawału na widok swojej kuchni, więc Lyra wolała nie wypowiadać jej imienia nadaremno. — a ja naprawdę mam śmieszne żarty. Wypowiedziane chórkiem i na baczność hau—hau sprawiło, że bardzo ciężko było jej powstrzymać śmiech. Powinien znać tę minę; policzki zagryzane od środka, gdy kilka minut wcześniej usta miała zajęte lolkiem, a potem jakiś Odpowiedzi ze schroniska?, nie powstrzymałoby nawet odgryzienie swoich polików. — Na pierdy nie mam odpowiedzi, to po prostu się stało i urosło do zorganizowanego konkursu, w którym— Wolała nie zdradzać systemu punktacji. Był żenująco skomplikowany i rozpisany na kartce na blacie; mogła jednak zapisać tam kompletnie przypadkowe słowa, bo jak się okazało, żaden przedstawiciel gremlinów nie potrafił czytać. Ich wymówką było to, że mieli cztery lata, ale ona w wieku sześciu grała już Lady Makbet, więc jej zdaniem, byli po prostu leniwi. Już otwierała usta, ale drgające wokół Ronana gniewnie powietrze, szybko ją przekonało, że czasami trzeba zamilczeć. Słusznie; jeszcze chwila i sama poszłaby na górę. Pomachała swoim towarzyszom opierdolu — powiedziałaby dobranoc, ale chyba nawet dla gremlinów było na to za wcześnie. Spojrzała na zegarek, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby wyrzucić je w cholerę — zegarki, kalendarze. Może wtedy za dwa dni wcale nie musieliby— Wyciągać; butelek z lodówki, rąk po butelki. Ta była lekko mokra, etykietka aż kusiła, aby zacząć ją skubać, ale dołożyłoby to tylko kolejnego bałaganu do listy zadań. — Nie, twoje gremliny wylizały ją niemal z miską. To był przerażający widok; jednocześnie zastanawiała się, czy przy odpowiedniej motywacji, nie przegryźliby też blatu. Przepłukała te wspomnienia piwem. Dobre; darmowe. — Ale jest trochę ananasa. Pierwszej klasy, czy nie — bez magii poddanej próbie temperatury, był to najzwyklejszy w świecie, rozdziobany na kawałki w metalowej misce, ananas. W przeciwieństwie do ostatniej partii ciastek, z której dwa błyszczały dorodnie spod wyciętego wzoru ryby. Śmieszne, żółty ananas w połączeniu z sokiem, wyglądał niemal, jak złota rybka. Czekały na talerzu, aż ostygną. Oboje wiedzieli, że to niewiele — nic, tak właściwie. Chwilowa przewaga i magia, która rozpłynie się w przewodzie pokarmowym niemal tak szybko, jak się w nim pojawi. Nauczona jednak doświadczeniami z lutego, zamierzała chwytać się każdego niewiele. — Ważne pytanie — śmiertelna powaga w jej tonie to zazwyczaj symptom (nie)śmiertelnie poważnego czynu. — gdzie schowaliście te czekoladki? Ręka wskazująca na szafkę, gdzie kiedyś (kiedyś na pewno; nie mówisz mi, że nie, Lanthier) znajdowały się słodycze. Tam, dawno temu, jak i zawsze, znajdowały się te czekoladki — nie jakieś czekoladki, a te czekoladki. Najlepsze, jakie jadła (kradła znajomym) w życiu, a ci nie chcieli powiedzieć, skąd je mają. Zostawiam Lanthierowi dwa ciastka z ananasem pierwszej klasy z dodatkiem soku z papedy walecznej. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Nie zaczynajmy od niczego, Vandenberg, ta żyłka prawdopodobnie pęknie — pęknie i zaleje świat czerwienią, ale nawet to nie dorówna brokatowemu katastrofizmowi, bo za moment z kimś skończę. Z sobą — całkiem prawdopodobne. Tragedia usypana z dywanu brokatu, smrodu pierdów i węgla, przez który żaden z bliźniaków nie odwiedzi toalety przez kolejne dwa dni, dopiero rozpościera skrzydła — hau—hau w synchronizacji nie zwiastuje niczego dobrego. Hau—hau w synchronizacji oznacza kolejne cztery doby hau—hau w różnych stopniach natężenia; cztery doby, których Ronan nie ma. — Specjalistka od brokatu, dietetyk i— Chichot bliźniąt przypomina czkawkę — jeśli nie zwrócą tego, co wyżarli, Lanthier ogłosi ten dzień sukcesem. Uśmiech Lyry cofa ich w czasie; do ciepłego lata, dźwięku oceanu i obracanych w dłoniach butelek. Etykietki lepiły się do palców, ubrania do ciał — jedno i drugie można było łatwo zedrzeć. — Niepełnoetatowy błazen. Wiesz, co po dzisiaj będziesz mogła dopisać w życiorysie? — to ona, nie on, marzyła o karierze w teatrze, ale to jemu, nie jej, przypada w udziale moment wymownego milczenia — za trzy, dwa, jeden— — Sprzątaczka. Słowo—klucz naprawia motorki w dupach; bliźnięta wrzucają czwarty bieg i przeskakują po dwa schody w górę. Ich instynkt samozachowawczy był podobny do tego, którym posługuje się Vandenberg — po prostu nie działa — ale w życiu każdego czterolatka nadchodzi moment zrozumienia. Cierpliwość każdego ojca kończy się tam, gdzie zaczyna brokat; gówniarze dostaną pentakl i podpiszą się w Księdze Bestii, a Lanthier nadal będzie znajdować ślady ich zbrodni przed lat. — Kiedyś naprawdę próbowały zjeść miskę — gdyby mógł wybrać — nie mógł, decyzje co do urozmaicenia diety zapadają bez udziału rodziców — pozwoliłby im jeść miski; niech tylko przestaną testować smaki ziemi w zależności od odcienia i pory roku. — Jeśli żaden z nich nie okaże się zwierzęcopodobny— Przekonają się za kilka lat; być może do tego czasu nawiążą więź z ssakiem, nie lokalnymi dżdżownicami. Łyk alkoholu cofa obawę w głąb gardła — pięć lat to odległa przyszłość; pięć dni to przyszłość nieosiągalna. Czy kiedykolwiek znów spotkają się w kuchni nad butelkami piwa, w brokacie, z palcem nurzanym w soku ananasa? Matka mogła wiedzieć; pytać Matki o takie rzeczy nie wypada. — Jackie będzie zachwycona — siorbnięcie gęstego syropu uściśliło, co dokładnie wprawi panią Lanthier w zachwyt i dlaczego nie będzie to ilość ciastek na blacie. Szybki rachunek sumienia — o spalonych dolarach woli nie myśleć — które kwituje krótkie wzruszenie ramionami; próbowali. Prędzej czy później wszystko sprowadza się do tego: próbowali. — Właściwie pytanie brzmi — po soku ani śladu, ale abominacja smakowa dopiero się rozpoczyna; przytknięta do ust szyjka butelki smakuje chmielem, nie obietnicą małżeńskich pochwał. — Gdzie nie zdążyliśmy ich schować, zanim— Odwiedził nas canis właściwy; uczył dzieciaki węszyć za słodkim tropem na tyle skutecznie, że niektóre odmiany płatków śniadaniowych muszą ukrywać na regałach w kuchni — trzymanie ich wewnątrz nie zdaje się na nic, kiedy połączona siła bliźniaków spotyka wskazówkę, jak wspiąć się na blat i dlaczego później trzeba go przetrzeć. — Gościa miałem. Dwa dni temu, więc spóźniłaś się na własne życzenie. Pusta szafka to symbol — trochę obietnica. Powiedział Jackie, że uzupełni ją pod koniec kwietnia; odparła, że trzyma go za słowo. Zabawa w udawanie trwa bez końca. — Jak nastrój przed? — przed to wycinek czasu, w którym czas spotyka nieokreślone miejsce pomiędzy przyszłością i wielką niewiadomą. Przed dla nich to ziemia niczyja — synonim tabu, o którym nie mówi się głośno poza miejscami do tego przeznaczonymi. — Powinnaś wyspać się na zapas. Interesująca porada z ust kogoś, kto ubiegłą noc spędził w garażu; motocykl, narzędzia i wzrok tępo utkwiony w dłoniach, które wkrótce zamiast smaru może pokryć krew. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Czasu nie da się cofnąć; rozgrzany piasek pod ich plecami zamknięty był w klepsydrze, której szkło było znacznie trwalsze niż to w piwnych butelkach. Młodość przeminęła, został tylko ciężar świata na ich barkach. Czasu nie da się zatrzymać; nawet gdyby wyciągnęła baterie z tego bezczelnego tykacza na ścianie, to pojutrze wciąż się wydarzy. Wyroku nie da się cofnąć. Jedyne, co im zostało, to udawanie, że nie czują na karku oddechu apokalipsy. Łatwiej jest to robić w otoczeniu brokatu, zapachu pierdów i zwęglonych nadziei. Resztka złudzenia to słodki dżem z ananasa; kradną go palcami, dając koszmarny przykład czterolatkom, które na szczęście opuściły kuchnię. — Jeśli żaden z nich nie okaże się zwierzęcopodobny — smak oblizanego z palca soku miesza się z gorzkim chmielem i mogłaby to być metafora, ale jest zbyt na nie zmęczona. Nie ma siły doszukiwać się znaków w kulinarnych porażkach lub sukcesach. Wolałaby, aby życie choć raz było dokładnie takie, jak obiecało, że będzie. — to stawiam ci whisky. Łatwo się zakładać, gdy kalendarz nie sięgał dalej, niż dwudziesty szósty lutego. — Tanie — dodała, na wypadek, gdyby jednak przeżyli. Próbowali; będą próbować znowu, aż w końcu zawiodą i niedane będzie próbować im nigdy więcej. Piekło ponoć usłane jest dobrymi intencjami — może łatwiej będzie ześlizgnąć się po nich ku jego wrotom, aby domknąć szczelinę, przez którą umykała na świat magia. Spływała, jak sok w dół jej dłoni. Przyglądała się na moment kropli, zastanawiając, czy na jej miejsce niedługo wkradnie się krew. — Gościa? — echo rozbawionego zdziwienia roznosi się po twarzy falami; najpierw dosięga ust, potem brwi, a na koniec zostaje zagłuszone szyjką butelki. — Kto was jeszcze tu odwiedza? Cerber? Oraz dlaczego marnujecie na niego czekoladę, dodałaby, ale nawet ona znała granicę dobrego wychowania. Nie miała go; po prostu ją znała. Tęskne spojrzenie powędrowało w stronę pustej szafki. Dwa dni za późno, aby okraść gospodarzy ze słodyczy. Dwa dni za wcześnie, by podjąć decyzję, by już nigdy więcej nie wziąć do ust niczego z orzechami. Szkoda. Zjadłabym ostatnią, zanim— — A jak twój? — przekazałaby mu lolka prawdy, gdyby tylko miała jakiegoś w dłoni. Zamiast tego musiało mu wystarczyć spojrzenie wymowniejsze niż słowa. Gremliny mogły czyhać na górze schodów, nasłuchując, o czym rozmawiają dorośli, gdy nie muszą udawać, że takimi się czują. — Nastrój przed? Mógłby jej odpowiedzieć w chwili milczenia, która zapadła, ale prawdopodobieństwo było niskie. — No właśnie. Jakby na to spojrzeć szczerze — bez zielonej butelki nachyleniem przysłaniającej jego twarz — to ona niewiele mogła stracić. Życie; czy miała do własnego duży szacunek? Popękana od pragnienia skóra sprzed kilku miesięcy mogłaby mocno polemizować. Ciało był naczyniem o raz za dużo wyszczerbionym. Zgniłym, zepsutym od środka i rozłożonym na czynniki pierwsze, sprowadzającym się jedynie do wartości złotych łusek i ostrości zębów. On był ojcem, mężem i produktywnym członkiem społeczeństwa. Jego obecność miała znacznie większą wartość, niż— — Nie wyspałam się od— Kłamca, kłamca, spali ci coś zaraz palca. Niewyraźnym kolorem mogła zaznaczyć w kalendarzu noce, które były spokojne, bezpieczne i przede wszystkim — które nie były spędzone w mroźnym echu samotności. Miała nadzieję, że Matka nie jest tak okrutna; dawać coś, aby za chwilę to odbierać. Jej wola mogła być tu jednak znikoma — momenty szczęścia mogą być równie dobrze karą. — Cóż, dawna. Dwie noce nie zrobią mi różnicy. Ale dobra rada — rozpozna ciężkie od jawy powieki na kilometr. Lanthier zawsze był kłamcą kiepskim. — Powinieneś jej posłuchać. Jackie zostaje? Dziwny harmonogram zmian. Niektórzy rodzice umawiają się, kto tym razem przewija dziecko. Inni komu w udziale przypadnie ta apokalipsa. — Nie ma co żałować. Jak nie ta, to następna. Ktoś, kto zna ją gorzej, mógłby pomyśleć, że ten uśmiech jest nawet szczery. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów