Witaj,
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Sypialnia główna
Główna sypialnia zajmuje wschodnią ścianę pierwszego piętra domu, dzięki czemu przez przysłonięte firanami i zasłonami okna już wczesnym porankiem przedostają się pierwsze promienie słońca. Szerokie pomieszczenie dzieli się na kilka stref. Oprócz dużych rozmiarów łoża małżeńskiego znaleźć można tutaj także strefę wypoczynkową z kanapą i dwoma fotelami, toaletkę przy oknie oraz przejście do garderoby i łazienki. Dzięki oddaleniu od pokoi dzieci Benjamin i Audrey zachowują w tym miejscu potrzebną prywatność.
Styl sypialni nie odbiega znacząco od oryginalnego, w miarę upływu lat antyki sukcesywnie poddawane były naprawom, a wymianę dotknęły tylko tekstylia, materace i obicia, jako że małżeństwo przywiązuje znaczną wagę do swojej historii. W jasnej przestrzeni mieści się kilka luster w złotych ramach, a podłogę zdobi miękki dywan.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
07.01.1985

Echo ciężkiego, mosiężnego zegara rozbijało się o ściany; zahaczało o gruby, zabytkowy dywan i osiadło spokojnie nad szklanką jej ojca. Theodore stukał w nią palcami — raz, dwa, trzy — w rytmie nienazwanego walca zdawała się poruszać nie tylko jego dłoń, ale również porcelanowa figurka na stole obok. Dziewczynka w bawełnianych podkolanówkach i z koralową kokardą we włosach, utkwiła wzrok w baletnicy, uwięzionej od wieków w tej samej osi, kręcącej się ku uciesze kolejnych pokoleń.

Należała do babci — niski, ojcowski głos zmieszał się z uderzeniem zegara; z tańcem palców na szklance bursztynowego trunku. Trzy słowa, jak muzyka, wydobyły się z jego ust.  

Ładna jest — przyznała, w środku jednak nie odnajdując niewiele więcej niż współczucie. Więzienne rutyny zdawały jej się wtedy najgorszym możliwym losem dla pięknej baletnicy. — Długo się tak kręci?

A co innego ma robić, Audrey? — podniesienie szklanki, przelanie płynu do ust, przełknięcie. Raz, dwa, trzy. Patrzyła z zaciekawieniem — takiego walca jeszcze jej nie uczyli. — Po to ją tu trzymamy.

Racja, przemknęło jej przez myśli. Oderwała wzrok od twardego tiulu — nie falował na wietrze, gładko unosząc się z każdym podskokiem tancerki. Jak przestanie, trzeba będzie ją wyrzucić. Nagle własna oś zdawała się nie być więzieniem, a sposobem na przeżycie. Lepiej jest w kółko tańczyć tego samego walca, niż…

Stolik zaczyna drżeć, a baletnica dygocze na boki, przesuwając się coraz bliżej krawędzi. Audrey patrzy na nią, przerażenie ogarnia jej twarz, a ojciec zdaje się nie widzieć. Odwraca wzrok w drugą stronę, nieprzejęty losem tancerki.

Spada; nie na miękki dywan — na marmurowe kafelki łazienki. Jej ojca już tu nie ma, jedynie czerwone kawałki porcelany, które nigdy więcej się nie zakręcą, kontrastujące z chłodną bielą podłoża. Ona klęczy na ziemi, dłońmi próbując porcelanę zebrać w całość. Dłonie ma starsze, nogi i ramiona gołe, ciało okryte jedynie cienkim jedwabiem halki.

Może coś jeszcze z niej będzie — desperacki głos brzmi obco, jakby nie należał do niej. Porcelana jednak przepływa jej przez palce, czerwoną cieczą wlewając się w cienkie kreski podłogi. Płynie, jak tysiące małych rzek, ku drzwiom łazienki, gdzie czeka na nią Ben. Twarz ma bladą, jak marmur, w którym zdają się tkwić zamknięci, echem odbijając strach od wszechobecnego chłodu.

Co innego będziesz robić, Audrey? — pytanie zastępuje głuche uderzenia zegara. Zapada cisza, osiada ciężko na ich twarzach. Cisza, w rytmie walca, którego nikt już nie zatańczy.

Raz…

Dwa…

Trzy.

Budzi się w połowie oddechu. Bez krzyku, bez nagłego ruchu — po prostu otwiera oczy, ukrywając koszmar pod płachtą spokoju. Mija chwila, nim rodzinny dom zostanie ich sypialną. Najpierw poznaje sufit — doskonale znane jej sztukaterie są nadal w tym samym miejscu, co poprzedniego wieczoru. Potem dostrzega ciężkie zasłony. Może być środek nocy, lub środek dnia, jednak z pewnością przebudziła się w środku czegoś. W połowie aktu, z niedokończoną myślą na końcu języka i zdaniem wypowiedzianym jedynie w połowie. W resztkach snu zerka na szafkę nocną, próżno szukając tam szkarłatnej baletnicy. Od lat tańczy już w pokoju Cece.

Trauma, jak najcenniejsze kamienie, przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Kolejnym instynktem, niczym wyuczoną pamięcią zastygłych mięśni, jest odszukanie Bena. Wpierw dłonią gładko sunąć po jedwabnej pościeli, by wzrokiem podążyć za jej śladem. Twarzy nie ma chłodnej, jak posadzka marmurowej łazienki — jest przyjemna dla wzroku, rozlewa się po jej zmysłach jak krople letniego deszczu.

Nie śpi.

Która jest godzina? — pyta. Cichy głos brzmi, jakby należał do niej — i niego, jak każdy inny aspekt jej jestestwa. Również koszmar był i jego, przecież na tym polegały małżeństwa — całkowitym ujednoliceniem bytu, zaprzestaniem indywidualizmu, aż każda myśl zostanie podzielona na pół.

Spojrzała na lekko uchylone drzwi prowadzące do łazienki. Dwa tygodnie temu skończyli wymieniać tam podłogę. Desperacki akt, brutalny wandalizm na historię tego domu, jednak wydawało jej się to jedynym sposobem, by oczyścić ją z rozbitej tam porcelany. Nie mogła już znieść jej koloru, metalicznego zapachu unoszącego się w powietrzu i krzyku straty, który nadal rozbrzmiewał echem po pomieszczeniu. Echo raniło jej uszy, wpierw próbowała zagłuszać je taflą wody — na próżno.
Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Gorszyły go fale. Wyobrażenie tnącej niczym brzytwa płyty oceanu tak gwałtownie przerywającej się w białym tiulu o brzeg. Nieposkromiona potęga stłuczona o kruchy piach. Żałosne.
Gorszyły go resztki wody w szklance, nieodporne na ciepłe powietrze w sypialni, wydychane przez cztery godziny niczym nieprzerwanego snu. Dzieci już dawno przestały lamentować nad pluszowym niedźwiadkiem, który wyleciał z kołyski; smoczki nie były konieczne; grzechotkę otrzymaną od babci Henrietty, gospodyni schowała ją do drewnianego kufra, który przez lata osiądzie kurzem. Nie skorzysta z niej nikt nowy, bo nikogo nowego tu nie było.
Gorszyły go kawałki telenowel w telewizji, którą puszczała w tle wspomniana wcześniej sprzątaczka, żeby umilić sobie czas w trakcie odkurzania dywanu innowacyjnym nabytkiem — Electrolux 350 z filtrem HEPA, który, według sprzedawcy, oferował potężne ssanie. Zachował to w pamięci, uśmiechnął się nawet pod nosem, przyrzekając sobie, że wspomni o tym wybitnym żarcie Valerio uwzględniając, że gdyby prostytutki zachwalały się w ten sposób pod supermarketem, zarobiłyby krocie. I to nieopodatkowane. Na karku swój pocałunek miały złożyć trzydzieści trzy świeczki na urodzinowym torcie. Zamiast usypanej z kokainy mapy Stanów Zjednoczonych, z czego van der Decken był więcej niż dumny, gdy opowiadał, wskazując palcem, w których portach można dostać najlepsze pulpeciki z pstrąga (w Annapolis), czekały truskawki w kremie czekoladowym, którymi nosek pobrudzi sobie Georgie. Gorszyła go starość.
Gorszyła go porcelana, z której stworzona była Audrey. Jej poklejone skrawki, sztywno przywierające do twarzy, podnoszące się tylko z roztrzęsionym oddechem, gdy zamiast snu, miewała koszmary. Nie przypominały pudru, którym postać obsypywała, były bliskie warstwie farby — farby, którą zamalowała swoją boleść w jakiś fabrykowany wyraz zadowolenia. Pani Verity dysponowała całym katalogiem takich uśmiechów. Benjamin poznał ją, gdy miała ten numer dwa — uszczypliwie pijany. Wtedy mógł przebierać spośród czternastu innych, dzisiaj ta liczba urosła się do około pięćdziesięciu dwóch. O ile liczyć ten, gdy policzki unosi w górę wspólnie z brwiami na wysokość mniej więcej pięciu milimetrów, a usta zakrzywia w nieprzyjemną podkówkę, gdy spływają z nich słowa „Och, tak mi przykro”, które tak faktycznie symbolizują „Obserwowanie twojego upadku jest dla mnie najlepszą rozrywką”. Zakochał się, gdy miała na sobie uśmiech numer osiem — podparty krzykiem, który samodzielnie wydarł z płuc. Przez cipę.
Gorszyło go, że kobieta o uśmiechu numer osiem, gdy myślała, że nie widzi, ubierała smutek numer jeden.
Ruszyła się niechlujnie, a Benjamin na jej nadgarstku zacisnął ciepłą dłoń.
Przed trzecią, może chwilę po — odpowiedział krótko, głowę układając z powrotem na ścierpniętym ramieniu. Najpierw leżał na wygiętej tak ręce, przypatrując się porcelanie, której kołdra obnażyła aksamitną pierś spod nocnej halki. Rok temu nie spytałby, ściskając właśnie zamiast dłoni jej sutek, zębami chwytając za obojczyk.
Gorszyło go, jak bardzo świat się zmienił tym jednym wulgarnym wieczorem. Wrócił pijany i rozweselony. Barnaby w taksówce mówił coś jeszcze na temat odpowiedzialności, gratulacji i innych bzdur, których Verity nie słuchał, wystawiając głowę przez okno, jak pies, który chciał na język złapać pierwszy jesienny deszcz. Trzynaście minut później klęczał na podłodze, kolana wpychając w rozlaną tam krew.
Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa — wytrzeźwiał. Kafelki popękały tak jak jej twarz, ale glazurę można było zmienić. Żonę właściwie też. Benjamin nie lubił zmian.
Nie chciałem cię obudzić. O ósmej muszę być w Providence, więc zaraz wstaję — nie spał. Z kancelarii wyszedł po dziesiątej, w domu był wpół do jedenastej. Z aktami sprawy Oriona Greene'a siedział do pierwszej. Za parę godzin odwiedzi do w areszcie tymczasowym, przekazując dobre wieści:
Wyjdzie pan na wolność, panie Greene — powinien gnić w więzieniu przez najbliższe pięć lat i cztery miesiące.
Miałaś zły sen? Drżałaś.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
W młodości patrzyła na piękne rzeźby w jeszcze piękniejszych ogrodach, myślami błądząc po emocjach, w których zatrzymane były w marmurze. Wygląda pozornie na delikatny — suknie zdawały się być stworzone z miękkiego materiału, choć wprawdzie były kamieniem. Każda emocja tam była skałą — tak łatwo było jednak się pomylić.

Mogłaby przybrać uśmiech numer dziesięć — ten twardy przy policzkach, który sprawiał, że jej twarz przypominała zastygnięty w subtelnym grymasie posąg; mogłaby skłamać, że wszystko jest w należytym porządku. Drżenie da się wyjaśnić uchylonym oknem, odsłoniętą skórą i cienką halką w zimową noc. Pocałowałby ją w skroń, kołdrę naciągnął na odkryte ciało i powiedział, że okno od tej pory ma być zamknięte. Tak też by się stało — gdyby tylko tak powiedział. W tym domu wiele było ciał, lecz najważniejszym z nich było to, które wcześniej było jego słowem.

Jednak ona nie przybrała żadnego uśmiechu, zostawiła swoją twarz taką, jaką ją znalazła — zmęczoną. Kruszący się pod spodem marmur nie był w stanie przepuścić na zewnątrz każdej emocji, nawet jeśli by tego pragnęła. Cała gorycz, cały smutek i cały żal, leżał gdzieś w tym pokoju; czuła go w powietrzu i pod opuszkami palców na pościeli; czuła go w zaciśniętej na jej nadgarstku dłoni. Ciepło kontrastujące z drżeniem jej skóry.

Nie było jej zimno.

Tak wcześnie? — spytała, walcząc nadal głosem, by przywyknąć do jawy. Zdradliwa chrypka odsłoniła więcej nut, niż zapisane miała na kartce. Oktawa szczerości — przecież i tak nie potrafiłaby go oszukać. Wróć. Przecież nie chciała go oszukać. — O której musisz wyjść?

W pytaniu zawarte były dwie prawdy — istniejące naraz sprawiały, że któreś z nich musiało być kłamstwem — pragnęła, aby został, podzielił się ciepłem odrobinę mocniej niż jedynie przez nadgarstek. Pragnęła, aby sobie poszedł; by nie musiała bać się każdej swojej słabości i jej długotrwałych konsekwencji. Słabość jednak wdzierała się do jej gardła bez znaczenia, czy Ben znajdował się obok, czy też nie. Słabość wyciekała spomiędzy jej nóg i za żadną cholerę nie mogła przestać.

Tak — świst prawdy przeciął głuchotę nocy. Przecież dzielili się wszystkim — każdym śmiesznym słowem, które przekręciła Georgie. Każdą nowinką, zasłyszaną w Country Clubie. Każdym szarpnięciem bioder i czerwonym materiałem zaciśniętej wokół skóry, która nigdy nie była z marmuru. Każdym kolejnym koszmarem o umykającej spod palców obietnicy następstwa.

Tak, ale już się obudziłam.

Kłamstwo. Ktoś tego walca grał zawsze; baletnica tańczyła w pokoju Cece, a ona również wokół swojej osi kręcić się będzie, aż kolejny raz jej porcelana nie zderzy się z posadzką. Kolejnego razu by nie przeżyła. Dlatego Ben nie chwyta jej nagiej piersi. Dlatego ona stara się nie patrzeć na odsłonięte obojczyki męża i żyły pulsujące na jego dłoniach. Dlatego nie może dać jej trochę więcej ciepła, niż na samym nadgarstku. Kolejnego razu nie przeżyje.

Tak, ale wszystko już dobrze.

Kłamstwo. Wierzono, mylnie oczywiście, że strata dziecka kiedyś była niczym — codziennością, skoro śmiertelność bywała tak wysoka, to wręcz nieuniknionym prawdopodobieństwem. Bywali królowie, którzy tracili zmysły, gdy chowali swoje dzieci. Bywaly kobiety, które nigdy później nie potrafiły doprowadzić się do porządku. Musiała być jednak lepsza niż królowie i silniejsza, niż kobiety.

Tak, o tym, co zawsze.

Prawda, która ugrzęzła jej gdzieś w gardle — wolała się nią zadławić, niż wymówić na głos, ale powiedziałaby mu, gdyby tylko powiedział słowo. Jego słowo przecież, stawało się ciałem z marmuru, wykutym w skale tak sprawnie, że pomylić można go z miękkością. Kija z marchewką. Jęk z bólem.

Patrzyła na wypuklenia jego twarzy. Twarz, którą powoli do snu otulała starość, jednak pomylić było ją można z gładką skórą chłopca, który wtedy wydawał jej się już mężczyzną. Z jego pewnym siebie uśmiechem, gdy odsunął usta od jej ust, zdobywając pierwsze coś, co było u niej do zdobycia. Zakochała się w jego cierpliwości, w tym, że nie odpakował pięknego opakowania za jednym zamachem, jak łapczywe dzieci prezenty w błyszczącym papierze.

Czuła, że cierpliwość ucieka mu przez zaciśnięte na jej kościach palce.

Ale to dobrze. Wolę się obudzić, zanim pójdziesz.

Bez niego łóżko bywało niemal tak chłodne, jak podłoga w ich łazience i puste, jak łono, przedwcześnie porzucone.
Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
tw: trochę seksualnie się zrobiło

Widział ją już w wielu różnych uśmiechach.
Numer czternaście — pobłażliwy, ale z pewnym autentycznym ciepłem, sugerującym, że pani Verity rzeczywiście zależy na losie rozmówcy. Nie był przymuszony i fałszywy, obdarzała nim sieroty, biedotę i słodkie szczeniaczki, które w innym świecie posłużyłyby za bazę bulionu.
Numer szesnaście — jeden z ulubionych. Kąciki ust opinały się pod jej policzkami, a linie przed nimi marszczyły, tworząc drobne dołeczki. Używała go, gdy dostawała prezent. Drogie perfumy, kolejna subtelna kolia wysadzana błyskającymi kamieniami albo sznur pereł. Mocny na tyle, by związać nim jej nadgarstki i dusić krzyk, krople potu zlizując spomiędzy ud.
Wtedy ubierała uśmiech numer dwadzieścia trzy — poznany przez Benjamina stosunkowo późno — kiedy oczy uciekały do góry, a drobinka śliny niebezpiecznie zastygała na doskonałych ustach.
Tak, to prawie 5 godzin drogi, a chcę podjechać do kancelarii po kilka dokumentów. O 10 mam być u klienta. Wrócę dopiero jutro wieczorem, muszę załatwić tam jutro kilka spraw, więc najwygodniej będzie przespać się w hotelu — i patrzyć z czternastego piętra na zachód słońca, niczym rasowy romantyk, popijający Rémy Martin V.S.O.P. — tak wyglądało życie absolwenta Harvardu. Obserwował to u swojego ojca, który w domu witał równie często, co dres na pośladkach Benjamina. Godziny przelatywały przez palce, wespół z nimi miesiące i w końcu lata. Ze studenta prawa zaabsorbowanego pod każdym względem wizją perspektyw stał się obiektem w tychże egzystującym, a przyszłość nie wyglądała niczym w wielobarwnych pisemkach. Pokaźny rodzinny majątek i nieposzlakowana reputacja nazwiska otwierały wiele dróg, z których mógł korzystać bez wytchnienia, łapiąc własne ambicje w kieszeń i wyciągając je we właściwych momentach; przypadki chodziły po ludziach i blokowały inne ścieżki, nawet jeśli wymarzone i wytęsknione. Łono Audrey było na to najsprawiedliwszym przykładem.
Kiwnął nieznacznie głową, gdy wspomniała o śnie, jakby w zrozumieniu. Nawet jeśli w swoich oczach zdawał się całkowicie pojmować wszelkie zależności rządzące matką w żałobie, tak, uznając ich powody, nie uznawał tępej ciszy. Cierpliwość swobodnie odpoczywała na szafce nocnej, obok budzika i kubka z resztką wody. Nie chciał wiedzieć. Po co psuć sobie nastrój, skoro dzień miał być, przynajmniej według blond pogodynki, relatywnie ciepły jak na styczeń w Maine?
Zimne szyby od wwiercającego się do wnętrza sypialni wiatru przez uchylone okno, ostudzały łóżko z rozkopaną pościelą, z której bez pośpiechu się wysuwał. Zabrał jeszcze dłoń z nadgarstka kobiety, kładąc ją na lewym boku smukłej szyi i wargami smagając jej czoło, w krótkim miłosiernym pocałunku. To puste łóżko było najgorsze, gdy uciekał z niego rankami i wracał późną nocą. Żar niegdyś obecny pomiędzy dwojgiem został zawieszony, niczym broń na wojnie, tkwił w kącie pokoju, czekając na swoją kolej, aż po raz kolejny odnajdą to, co rwało dwa serca. Kiedy to się stało, nie sypiał w nim. Nie sypiał prawie w ogóle, raz na jakiś czas ucinając sobie niespokojną drzemkę w szpitalnym fotelu w kameralnej sali, obserwując przez zmrużone oczy jej rysy. Wyglądała wtedy spokojniej niż teraz. Spokojniej, bo nie miała świadomości, jak wielką stratę poniosła.
Lubię, gdy jesteś zaspana i nie ubierasz masek, bo wiem, że robisz to tylko dla mnie — kolejny pocałunek spoczął na linii jej żuchwy. Nogi spuścił na miękki dywan, odwracając się od żony plecami i przecierając jeszcze twarz w tym zmęczeniu. Przysiadł na jego krawędzi, oblicze zwracając znów w stronę kobiety. — Wiesz Audrey, ten widok jest moją ulubioną tajemnicą — a w domu przy Willowside 10 było ich wiele.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
! TW ! kinda seksualnie się zrobiło również i po tej stronie małżeńskiego łóżka — również lekkie wspomnienie morderstwa


Dobrze — zgodziła się, jakby to było pytanie. Jakby miała coś, na co mogła się zgodzić oraz decyzyjność w kwestiach, w których nie miała.

Dobrze było potwierdzeniem, że nie będzie na niego czekać z pójściem spać; że pocałuje dziewczynki w czoło dwa razy, również od niego i nie będzie kłopotać pokojówki z przygotowywaniem dla niego talerza przy stole. Sama upomni Georgie, by siedziała prosto — jak dama — przy kolacji, wysłucha cierpliwie opowieści młodszej córki o ostatnim wielkim wydarzeniu, które miało miejsce w przedszkolu, kolorowance, którą dostała w prezencie od chrzestnego czy wyjątkowo puszystej chmurce zobaczonej z okna bawialni. Cece zaś będzie milczała przez większość posiłku, niepokoiła matkę swoją dorosłą ciszą i spyta jedynie, czy może odrobić lekcje w biurze ojca, gdy skończy już jeść. Audrey się zgodzi, zastrzegając, że przyjdzie jej w nich pomóc, bo prawda jest taka, że nie tylko Constance zatęskni za Benjaminem II i nie tylko jej siedzenie przy mosiężnym, ciężkim biurku, przyniesie zalążek komfortu.

Kiwnięcie głową. Chwila ciszy zaraz po nim. Wyraźny sygnał — wyczerpaliśmy temat. Dobrze, mogłaby powiedzieć, jakby to było pytanie. Nie było. Dobrze. Nie chciała, aby drążył temat. Chciała, aby temat został głęboko zakopany — pod aksamitną pościelą, twardym materacem, dębowym łóżkiem i podłodze z twardego drewna. Chciała już nigdy więcej o tym nie mówić; nie myśleć; nie śnić.

Po ciszy przyszła czułość, jego dłoń zahaczająca o jej szyję, delikatność niegdyś bywała jedynie prologiem, ostatnio zakończeniem powieści. Skóra jednak, rozpoznając coś, co niegdyś ofiarowane bywało jej częściej, zadrżała. Ponownie — nie było jej zimno.

Kiedy to się stało, nie było jej. Rozpacz musiał rozpocząć sam, siedząc na fotelu obok szpitalnego łóżka, gdy w niej coś umierało, a ona nie miała pojęcia. Niewiedza zawsze ją drażniła, sprawiała, że czuła się słaba i nieprzygotowana. Nie była przygotowana na bezdenny smutek w jego oczach, gdy się obudziła — jak mogła? Słowa brzmiały obco; jak coś, co przytrafia się innym, ale nie im. Widmo przeszłości weszło na palcach wtedy do pokoju, usiadło na oparciu fotela i zaśmiało się głośno w jej twarz. Wyglądało niemal pięknie — niemal matczynie — gdy położyło długie palce na ramieniu Bena, niemal zabierając go ze sobą.

Jedyne, co potrafiła wtedy powiedzieć, to głuche przepraszam.

Moja wina.

Moja wina.

Moja bardzo wielka—


Wiele rzeczy robię tylko dla ciebie — jej lekki szept stłumiony przez pocałunek złożony na żuchwie. Audrey Verity miała wielu przyjaciół, wiele uśmiechów, ale najwięcej z tego wszystkiego miała sekretów. Wszystkie tajemnice szczelnie zamknięte w najpiękniejszej szkatułce na biżuterię, wysadzanej drogimi kamieniami, ze starannymi, ręcznymi zdobieniami. Otwierana jedynie na specjalne życzenie Benjamina.

Drugiego, oczywiście.

Uśmiech numer osiemnaście rozsunął jej usta — ten, który zawsze tańczył na granicy nieprzyzwoitości i czułości, pojawił się po raz pierwszy, gdy na trzeciej stronie gazety widniał artykuł, o biednym studencie znalezionym na brzegu rzeki. Młody, obiecujący mężczyzna, mówił ktoś — po tylu latach już nieistotne kto — w artykule.

Niespecjalnie — powiedziała wtedy, lekko uśmiechając się i przewracając na następną stronę. Artykuł na temat wpływu polityki łatwego pieniądza na rosnącą inflację znajdował się jedynie cztery strony dalej.

Podniosła się powolnie, gołymi niemal plecami opierając o ramę łóżka, spokojnym spojrzeniem obserwując męża. Maski wciąż leżały równo ułożone na szafce nocnej, chociaż zaspanie powoli znikało z jej twarzy.

Ulubiona tajemnica. Audrey najbardziej lubiła takie, które przybierały ostry kształt, pozwalając potem miękko, jak w masło, wbić się w czyjeś plecy. Nie Bena, nigdy Bena. Dla niego tajemnice były prezentem — zgromadzili ich tak wiele przez ostatnie lata, wspólna kolekcja. Mówiono, że małżeństwa powinny mieć wspólne hobby, aby pielęgnować uczucie między sobą. Jak dobrze, że miewali podobne zainteresowania.

Ten? — upewniła się.

Gdyby miała obstawiać, widok obejmowałby białe perły ciasno obwinięte wokół jej nadgarstków. Całe szczęście, że niespecjalnie pałała się hazardem i nie lubiła zgadywać. Zgadywanie jest dla osób zbyt niecierpliwych, by poczekać na dowody. Te się pojawiają — prędzej czy później.
Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
tw: już raczej do końca będzie smutno i brzydko


Jedno zwięzłe „przepraszam” rozerwało mu serce, jeśli jakiekolwiek kiedykolwiek miał. Bryłę lodu przypisywaną jurystom, kamień niekruszejący pod najcięższym młotem. Jakże rzadko miał sposobność przejąć się uczuciami innych. Instygator usilnie próbujący przetłumaczyć ławie przysięgłych o przewinie winowajcy, że gdy tylko przesądzą jego nieskazitelność, tak ten ruszy w miasto łowić kolejne ofiary, nie budził nawet drżenia powieki. Tysiąc dolarów postawiony w wyścigach konnych na niesłusznego faworyta był jakby przykrywka dla pojawiającego się gniewu, ale nie wywoływał smutku. Źle zapięte guziki w koszuli; nieprzyjemna piosenka w radio w trakcie trasy z Nowego Jorku do Saint Fall; wszelkie inne niepowodzenia pozornie nieistotne — nic nie miało znaczenia w zestawieniu z tym idiotycznym „przepraszam”, które Audrey wyszeptała na szpitalnym łóżku. Nie miała wtedy na twarzy żadnego z uśmiechów dostępnego w katalogu powszechnym. Żaden z apokryficznych smutków nie oblał jej lica. Była to rzeczywista żałoba, bo oto jej syn zginął. Być może z tej przyczyny kry kolejno płynęły razem z krwią przez tętnice Benjamina — bo utracił coś, czego oczekiwał; bo okradziono go z celu, którego w końcu dopiął. Nie winił własnej żony, jeśli na świecie była jedna persona, której bezgranicznie mógł zaufać, to była to właśnie ona. Nie zrobiłaby nic, by ze swojego łona wyrwać drobne dziecko, pragnęła syna tak samo silnie i tylko opatrzność ułomnego losu, być może bezcelowy stres — jak śmiało definiowali ten stan rzeczy konowałowie — mógł zrujnować perfekcyjnie zbudowany świat państwa Verity. Całował wtedy czubek jej głowy, w nozdrza wciągając zapach włosów niemytych od dwóch dni, które dalej pachniały szamponem. Miękkość tafli błyszczącej w szpitalnej jarzeniówce została jako wadliwy obraz, jaki mógł nauczyć się na pamięć. Jej dłonie zgniatające w rozpaczy jego boki były natomiast najgorszym bólem.
Teraz całował jej skórę. Było tak samo miękka, jak wiele lat wcześniej, nim życie pękło w pół. Jak obłok, o którym uwielbiała rozprawiać Georgie, jak mleczna pianka, którą uwielbiała na podwieczorek zjadać Cece.
Wzniósł brwi wyżej w nieukrywanym rozbawieniu.
Bo jesteś moja, Audrey. Bo zdobyłem cię i pozyskałem od twojej rodziny, jak diament, jak sztabkę żółtego kruszcu, którą przed stuleciem wydobywali z czeluści Cripple Rock. Nie spodziewałem się po tobie niczego innego, bo znam się na ludziach. Potrafię czytać twoje sumienie, najdroższa. Jesteś moja i wiele rzeczy zrobisz tylko dla mnie — nie powiedział nic. Nieomal odwrócił już głowę, ale powrócił do swojej wybranki wzrokiem.
Lubię ten grymas, gdy bijesz się ze swoimi myślami. Obydwoje wiemy, że tylko ja wiem, jaka jesteś naprawdę. Biada tym, którzy zechcą do odkryć, bo nie dostaną nic w zamian — mówił cicho, bicie serca, zwolnionego po przedłużającym się przykrótkim odpoczynku kojąc jaźniami. Sunął spojrzeniem po jej ciele, w świetle nocy ledwie wyraźnym. Pod halką kryła się figura, w której się zakochał. Pierwsza lepsza dziwka w Portland mogła szczycić się obfitym biustem i pełnymi pośladkami, ale to Audrey urodziła mu dwoje dzieci, to jej uda pieścił, gdy przysięgała mu wierność i uczciwość, to jej brzuch gładził, gdy wyznawała mu, że jest w ciąży i niebawem powije ich pierwszego syna. Od tamtej pory w łożu małżeńskim nastała głucha cisza, brak starań o ciąg dalszy dynastii trzymał za kark, przypominał o potrzebach, których Benjamin zwyczajnie wyzbywał się, próbując z całej swojej woli stać się człowiekiem, którego oczekiwała. Wypełnianie zasad i zachcianek nie leżało w jego naturze, ale niewyraźna mowa o męskiej sile, której łaknęła i poczucie, że musi przecież pokazać jej, że może to zrobić, że to jeszcze jest on, którego znała, że najbielszy proszek nie zmienił spaczonego umysłu — to wszystko nakazywało czekać. Verity musiał być, kurwa, perfekcyjny. Mógłby to przesylabizować, gdyby kiedykolwiek wypowiedział swoje myśli głośno. — Lubię, gdy jesteś zaspana i nie wiesz jeszcze, jak potoczy się twój dzień. Lubię patrzeć, że jesteś moja. Ta iskra fantazji i oddania. Mówiłem ci już, że nie zmieniłbym swojej decyzji i ożeniłbym się z tobą jeszcze sto razy, gdyby było nam dane... — zapodział się gdzieś przy dekolcie, walcząc z samym sobą, żeby schwycić jej halkę i próbować rozerwać ją, choć materiał był szyty mocno. — Lubię patrzeć na twoją twarz, gdy nie masz na sobie porcelanowych ciężkich masek... Wybacz, nie powinienem plątać tym twoich myśli o trzeciej w nocy. Spróbuj zasnąć, ukochana — Benjamin Verity odważny i drugi — obawiał się tknąć ciała swojej żony od więcej niż czterech miesięcy.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
! TW ! smutno będzie, ciężko będzie — wspomniane poronienie


To była ostatnia rzecz, jakiej pragnęła. Ostatnia, o jaką ktoś mógłby ją posądzić. Chociaż uśmiechy były starannie pielęgnowane i należące do prywatnej kolekcji pani Verity, to zawierały pierwiastek szczerości, gdy pochylała się nad drobnym ciałem chudego chłopca. Mówił jej, że w imieniu sierocińca bardzo dziękują za nowe zabawki — uśmiecha się wtem niemal prawdziwie, gdzieś w sobie znajdując miękki kawałek serca na myśl o chłopcu, który nie ma matki.

Nie chce jednak współczucia dla matki, która nie ma chłopca. Współczucie to zaraza, która jedynie dotyka słabe jednostki — takie, które zatapiają się w swoich smutkach, aż tlen staje się dalekim wspomnieniem. Wyrazy współczucia wypisane na wieńcach układano na mogile jej matki. Obce dłonie dotykały jej ramienia, oferowały słowa pocieszenia ku skamieniałej twarzy jej ojca. Ona płakała, bo ludzie odziani w czerń na pogrzebach zawsze płaczą — gdzieś w tym płaczu zacierała się granica między udawaniem a szczerością. Udawała przed sobą, że jedynie udaje, czy naprawdę już wtedy stała się marmurowym dziełem wykutym na podobieństwo kobiety?

Historia miała to do siebie, że potrafiła zmieniać się na przestrzeni lat.

Pamiętała, chociażby, że wyszła właśnie spod prysznica. Włosy ociekały jej wodą, gdy zawijała je w biel egipskiej bawełny. Lustro zaparowało lekko, a w łazience unosił się zapach olejków do ciała. Drobny skurcz, gdy zakładała halkę, potem kolejny, mocniejszy, gdy ściągała ręcznik z włosów. Potem—

Potem jego ramiona, na których zawiesiła swoją rozpacz. Ramiona, które naprawiłyby to wszystko, gdyby tylko mogły; gdyby tylko pozostawało to w ich zasięgu. Jednak istniało coś potężniejszego niż on, niż ona, nawet niż oni razem — coś, z czym nie można było negocjować najkorzystniejszej umowy, czego nie można było zaszantażować lub przekupić sekretem. Coś, czego sądownie nie pociągnie do odpowiedzialności. Coś, co bezczelnie i bezprawnie okradło ich czegoś, co było tylko ich — jego i jej.

Jego rozbawienie mogłoby być obrazą, dla kogoś o słabszym ego. Być może któraś z jego towarzyszek na rozbawienie odpowiedziałaby wywróconymi do góry oczami, nieeleganckim grymasem czy nawet bezceremonialnym fochem. Dla niej jedynie lekkim promieniem słońca o trzeciej nad ranem w sypialni państwa Verity.

Pozwoliła mu dokończyć potok myśli. Biada odkrywcom, pomyślała, czując jak hudsońska krew, buntuje się na samo to stwierdzenie. Gorączka złota wielu jednak zwabiła na zgubę gorszą, niż śmierć — na ośmieszenie. Pewni mężczyźni gubili życia w pogoni za obietnicą czegoś cennego; czegoś, czego nikt inny jeszcze nie posiadł. Ona również była nieodkrytym lądem, jednak w przeciwieństwie do wielu innych, nie przyjmowała turystów.

Rozmowy, które państwo Verity toczyli w ścianach swoich sypialni, nie zaszczycą nigdy żadnych kart historii. Umrą wraz z jednym, i drugim, stając się najcenniejszym sekretem — cenniejszym niż El Dorado, choć niewątpliwie prawdziwym.

BenBen, było ostrzeżeniem; było tęsknotą; było prośbą. Czuła ciężar jego spojrzenia w cięższym powietrzu, które nabierały jej płuca. — i tak już nie zasnę.

Nie zaśnie z obawy, że znów rozbije baletnicę, choć jeszcze gorsze byłoby obudzenie się, by odkryć, że tym razem obok nie ma nikogo. Nie zaśnie więc — wstanie, ubierze szlafrok i zacznie dzień w pracowni, przy cichym świetle odczytując hieroglify jej matki, próbując znaleźć w ich jakieś pocieszenie czy odpowiedź. Powody wielkiej rozpaczy inne niż to, co przytrafiło się i jej samej.

W początkowym odruchu chce usiąść obok niego, głowę położyć na jego ramieniu, dłoń zatopić w jego dłoni i zamknąć oczy, aż otoczy ją zapach jego perfum, mydła i po prostu — jego.

Lubię łapać twój wzrok w sali pełnej osób. Lubię to, że widzisz mnie na wylot, jakbym była przezroczysta, doskonale ci znana — twoja — mogłaby mu wtedy powiedzieć, krusząc resztki maski, której być może nie ściągnęła dokładnie poprzedniego wieczoru, gdy szykowała się do snu w pustym łóżku.

Nie przestawaj mówić — rzadko kiedy przestawał. Głos miał piękny, jednak słowa bywały jeszcze piękniejsze. Wolała go od swoich myśli. — nie plączesz mi myśli, wręcz przeciwnie — dodała, przymykając oczy. Czubkiem głowy wsparła się o krawędź łóżka, a powietrze głośnym wydechem wyrwało się z jej płuc.

Ben potrafił językiem wiele rzeczy, najcudowniejszą z nich było kreowanie rzeczywistości tak, jak mu się podobało. Lubiła jego rzeczywistość.
Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Patrzył na pierś wychylającą się zza nocnej halki i spoglądającej w czerń pokoju złowrogo; na jej odchyloną szyję — drapieżnik mógłby zatopić w niej kły; na kruche obojczyki i naprężającą się na nich papierową markotną skórę. Nie została ni grudka pudru, gdy pani Verity zażywała wieczornych kąpieli, nasączając ciało olejami i balsamami. Każdy jej centymetr jak gąbka chłonął kolejne ceremonialne zabiegi, a pod piękną twarzą i soczystą kroplą wyciekającą po wilgotnych włosach w dół pleców, było ciało zepsute i próżne w swojej rozkoszy. Gorączka nadchodziła wieczorami, chłód przychodził rano. Niczym w zegarze odmierzającym mknący zbyt rwąco czas, pojawiały się pierwsze drobne zmarszczki; na jej szczupłym brzuchu zawitały rozstępy, gdy hodując pod sercem dwie córki, musiała ofiarować im więcej niż troskę. Benjamin kochał ją dokładnie taką, za nic mając sobie wycyzelowane modelki z okładek — te nadawały się na jedną noc, na posadzenie na kutasie i delektowanie się innym krzykiem w uchu, na krótkie przypomnienie sobie, dlaczego w zasadzie mężczyzna różni się od kobiety. Kochał ją tak gniewną i rozjuszoną, gdy pod uśmiechem numer dwadzieścia dwa chowała ansę za nieprzychylne słowo posłane trzynaście lat temu w stronę jej ojca przez mężczyznę o srebrzystobiałym wąsie i twarzy jak lukrowany pączek. Kochał, gdy snuła plany, opowiadając o truciznach, które przecież tak swobodnie byłoby dolać do wysokiego kieliszka z szampanem. Gdyby staruszek wypił go odpowiednio szybko w miarę wnoszenia toastów, nie poczułby, jak ukrop zalewa jego organizm, jak wykańcza go w zadośćuczynieniu za dyshonor rodziciela. Kochał ją wtenczas ściskać do siebie, torturując usta, palcami torując sobie drogę do karku i aksamitu włosów, a potem ciągnąć za nie w krochmaloną pościel przez zaciśnięte zęby wypowiadać słowa: Jesteś moja, moja, moja. Syndrom zwycięzcy na pstrym koniu nie przejeżdżał, nawet gdy spazmy spalały rozjuszone ciało.
Czas leczył rany, a on kochał ją jakby inaczej. Nie mniej, nie więcej, nie mocniej, nie słabiej. Inaczej —  pod tym jednym słowem mógł skrywać się każdy przymiotnik, również ten najgorszy i najbardziej obrzydliwy, zakrawający na krzywoprzysięstwo przed urzędem i samym Lucyferem. Krzywda, która spotkała państwo Verity miała karmazynowe usta od przelanej krwi. Krzywda, która spotkała Benjamina, miała posmak taniego koniaku, niedopalonego cygara zostawionego gdzieś w doniczce na rynku starego miasta, tabletki przeciwbólowej na migrenę i nienawiści, bo ktoś lub coś zamierzało odebrać mu potomka. Bo coś odebrało mu potomka. Bo śmierć poniósł jego syn. Śmierć poniosło jego małżeństwo, nawet jeśli ratowali je ostatkami sił.
Chłód przyszedł nocą i został na długie miesiące, wypełniając szerokie łoże tylko krótkimi muśnięciami dłoni o dłoń, gdy w ferworze koszmaru błogostan szukał sobie miejsca. Śmiech dzieci zza ściany już nie dobiegał uszu, dom pochmurniał i posmętniał, białe ściany były wybladłe, a uśmiechnięte zdjęcia rodzinne nad kominkiem śmierdziały brednią.
Verity wstał z łóżka, odchodząc na dwa lub trzy kroki dalej, prostując jeszcze plecy po tej krótkiej nawet-nie-drzemce, by znów odwrócić się frontem do żony.
Wiesz, to nawet zabawne — zaczął, nie wyjaśniając ni co jest zabawne, ni dlaczego właściwie. Pod powieką zamigotała przeszłość, gdy młodziutka panna Hudson nie wiedziała jeszcze co myśleć, choć jej ojciec skrupulatnie wtaczał jej do głowy opowiastki o prawdzie, bogactwie i roli głównej aktoreczki. Kołysała się na wietrze, a jej włosy rozwiane były z pomocą pędu, gdy siedziała na tylnym siedzeniu białego kabrioleta Mercedes-Benz 280SE. Uśmiechała się radośnie, gdy ślubowali sobie miłość i zaciskała palce na kołdrze, gdy pierwszy raz zębami chwytał całą jej godność, szarpiąc i niszcząc. — Dziesięć lat temu, obudzona w środku nocy, rzuciłabyś we mnie poduszką, albo gorzej — budzikiem. A dziś nawet nie mrugniesz — obszedł łóżko wolnym krokiem, pozwalając sobie na milczenie. Benjamin Verity mówił dużo i dobrze wiedział, kiedy przestać. Nie teraz.
Przysiadł obok.
Przyjmę to za komplement, bo pod moim wpływem się taka stałaś. Lepsza oczywiście. Dojrzalsza i piękniejsza z każdym dniem. Tylko ogień w tobie ten sam — kolejny krótki pocałunek złożył na jej czole, napawając się zapachem jej włosów i dłonią zahaczając o prawe ucho. — Ciężko mi czekać, Audrey... Już raz czekałem na ciebie kilka lat. Miałaś wtedy piękną sukienkę. Nie potrafili oderwać od ciebie wzroku... Powiedziałem już, że ożeniłbym się z tobą kolejny raz, ale to chyba nie rozwiąże kłopotu, prawda? Jestem cierpliwy, znasz mnie przecież. Wiesz też, co dzieje się, gdy cierpliwość mi się kończy.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
Dziesięć lat temu w młodzieńczej głupocie rozbiłabym lustro, w którym przeglądała się jeszcze twoja prababcia. — Audrey nigdy nie miała dobrego oka do rzucania, brakowało jej ponoć też odpowiedniego ruchu w nadgarstku. Tak przynajmniej twierdziła nauczycielka wychowania fizycznego w szkole, przez krótki czas, podczas którego uczyła w placówce. Odeszła trzy miesiące i piętnaście dni później — byłyby to dwa miesiące i osiem dni, ale Audrey organizowała studniówkę dla starszych roczników, więc jej uwaga była rozproszona.

Nie mylił się jednak. Rzadko to robił, jeśli o tym głębiej pomyśleć. Głównie dlatego, że nie lubił się mylić, więc nie dopuszczał rzeczywistości, gdzie coś takiego mogło mieć miejsce. To nie jego słowa dopasowały się do stanu faktycznego rzeczy, a stan faktyczny obracał tak długo wokół własnej osi, aż wylądował w zadowalającym punkcie. Lubiła wierzyć, że jej nie musiał zmieniać zbyt mocno; że obrócił ją tylko trochę, delikatnie w swoją stronę. Być może sama by to zrobiła, w swoim czasie.

Nawet ona potrzebowała być czasami naiwna.

Łóżko zaskrzypiało lekko, gdy na nim usiadł, a zapach jego kosmetyków na nowo zapanował nad przestrzenią między nimi. Niebezpiecznie znajomy, potrafiący cofnąć w czasie tak, aby było im wygodnie.

Lepsza — powtórzyła, jakby echem, jego głos słysząc we własnym. Ta sama intonacja, choć na próżno szukać w niej przedrzeźniania. — Oczywiście.

Była lepsza i gorsza zarazem. Chłodniejsza, okrutniejsza miejscami i połamana. Była lepsza — sprytniejsza, ostrożniejsza i bezpieczniejsza, niż dziesięć lat temu. Bardziej kochana i bardziej tej miłości warta, choć przecież nie bezwarunkowo. Wątpiła szczerze, aby coś takiego istniało i nie chciała, by istniało. Wolała, aby miłość była czymś, co można kontrolować — nad czym można zapanować i zamknąć to w złotej szkatułce, jeśli najdzie ją taka ochota.

Szczególnie ona potrzebowała być czasami naiwna.

Gdyby miłość była jedynie przedmiotem, to mogłaby teraz odłożyć ją na szafkę nocną i nie wzdrygnąć się z tęsknoty, gdy dotknął ustami jej czoła. Gdyby miłość była jedynie walutą, mogłaby przestać się jej bać. Od miłości nie da się oddzielić straty — nie da się wpuścić do domu jednego, a na progu przepędzić drugie, bo złączone są ze sobą już od urodzenia aż do samej śmierci. Czasami śmierć przyjdzie jednak wcześniej, w bezsensowym paradoksie wyprzedzi kolej rzeczy i sprawi, że gdy jej mąż ją dotyka, to ona się boi. Nie tego, że ją skrzywdzi. Tego, że będzie ją kochał i znów nie zamkną wystarczająco szybko drzwi.

Ben—

Nie przeżyję tego znowu, mogłaby wyszlochać, upaść na kolana i błagać, by nie kazał jej. Czuje oddech pustki już na swoim karku, na samą myśl, że mogliby przeżyć tę noc na nowo. Tym razem jednak miałaby nadzieję już się nie obudzić — perspektywa powtórki, gdy wie, ile to kosztuje, zdaje się niemożliwa.

Wybrała więc uśmiech numer szesnaście — jeden z jego ulubionych — smutek chowając do pudełka. Dotknęła dłonią jego dłoń, kciukiem zahaczając o knykcie. Spojrzała na jego nieogoloną twarz, próbując wypatrzeć, ile z cierpliwości jeszcze mu zostało. Kiedyś (wtedy) nie miał w ogóle zarostu, a oczy mniej zmęczone — bardziej otwarte, jakby świat miał w sobie coś wartego uwagi. Gdy zawieszał go na niej, wprawiał ją w euforię, a drażnił gdy odrywał, by zawiesić na chwilę na innej sylwetce. Zawsze wiedziała, jak zwrócić jego uwagę, on jednak znacznie lepiej wiedział, jak zatrzymać jej.

A kończy się? Twoja cierpliwość? — spytała, między pierwszym a trzecim słowem gubiąc gdzieś uśmiech numer szesnaście na rzecz podniesionych ku górze oczu numer trzy. Numer cztery i byłaby zgubiona.

Jej cierpliwość również dobiegła końca, pięć lat temu, gdy jego zachowanie zahaczało już nie tyle o irracjonalne czy nieodpowiedzialne, a bezczelnie idiotyczne. Oddając kontrolę, tracił ją i w miejscach, w których mąż nie powinien jej tracić. Spakowana była gotowa powiedzieć mu, że przegrał; że nim gardzi i że stoczył się na dno, z którego nie da się wypłynąć do góry. Była. Udowodnił jej, że nie musiała.

Pochyliła się do przodu, całując delikatnie jego policzek. Ledwie muśnięcie.

Śpieszysz się do pracy — przypomniała mu.

Świat zaraz zapuka im do drzwi.
Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Nadgarstki pani Verity uginały się w adekwatnym rytmie, zwierały dostatecznie mocno, jeśli tylko odpowiednio pobudzone były do tego ruchu. Chwytało się je w dłonie z bajeczną miękkością i lekkością, skórę wbijała wtedy w swoją skórę, jakby w pomocy dręczyciela. Gdy ostawała weń purpura siniaka, goiła się nader szybko wspierana słodkimi pocałunkami. Nie o krzywdę mi chodzi twoją, a radość. Czyja radość miała tu priorytet? Zbyteczne pytanie.
Sprzeciw, wysoki sądzie.
Podtrzymuję.
Nadgarstki pani Verity doskonale wyglądały otulone srebrem bransoletki. Nadgarstki pani Verity nienagannie wyglądały ściśnięte jedwabnym pasem bladoróżowej wstążki, która wcześniej zdobiła płaskie piaskowe pudełko z następnym upominkiem w ramach przypomnienia żonie, że uratował ją od nieidealnego zamążpójścia za wybranka określonego przez ojca. Dostała za to mężczyznę, którego pragnęła — jak śmiałaby nie pragnąć? Benjamin dostał senne marzenie o tamtej piętnastolatce, która zalotnie mrugała do niego w trakcie jednej z zakrapianych zabaw dobrze sytuowanych młokosów. Jej ciało znacznie się zmieniło, umysł zresztą też. Pod przymusem kolejnych subtelnych słówek szlifował sztabkę hudsonowskiego złota, tylko po to, żeby potem wygrawerować na niej tekst „Moje. Nie rusz”.
—  Nie rozbiłabyś. Nigdy nie można było odmówić ci kultury i szacunku do tradycji. Zawsze miałaś też doskonały gust — być może poza tym jednym momentem, gdy w porywie jakiejś nieroztropności oko pomalowała w pomarańcz, a usta w finezyjny odcień amarantowy, a przynajmniej w taki sposób to zapamiętał. Może była to halloweenowa zabawa, bo na sobie miała lazurową sukienkę, a przecież mówił jej wyraźnie, że woli ją w fioletach. Teraz jej wargi zdobił karmazyn lub czerwień, brak jej było w toaletce krzykliwych cieni do powiek, albo zuchwale pobarwionych na różowo policzków. Miała za to błysk w oku — smutny, żałosny, zbędny — i łatwowierność w głosie, lecz tylko o trzeciej rano, przebudzona bez litości spojrzeniem małżonka.
Żadna inna nie powtarzałaby nauczanych jej słów tak pięknie, z taką gracją i oddaniem. Żadna z kobiet, która miała niebywałe szczęście paznokcie (pomalowane w faktycznie wszystkie kolory tęczy) wciskać w plecy Benjamina, nie miała tego wdzięk i klasy, jaką szczyciła się pani Verity. Był toć moment, gdy każdą konfrontował z tą lepszą, tą, która godziwszą stała się sobą pod jego leksemami. Która, gdy nauki dopiero się rozpoczynały, a ta siedziała w pierwszej ławce w szkolnym mundurku o zbyt kusej spódniczce, wpatrzona w profesora, była już prymusem. Wytresowana, wprawiona przez własnego ojca, przez cierpiącą niewątpliwie matkę, której przypomniano, że mężczyzna będący szaleńcem jest mordercą i bohaterem, a kobieta — idiotką.
Znów więc palcami sunął po przegubach pani Verity — wprawny poeta napisałby tutaj wiersz:
Oczy ma, jeśli trze­ba, raz mo­dre, raz sza­re, czarne, we­so­łe, bez po­wo­du peł­ne łez.
Nadgarstki ma, jeśli trzeba, raz chude, raz wątłe, raz brzozową korą.
Usta ma, jeśli trzeba.
Cycki też ma.

Benjamin Verity liryki tworzył wyłącznie ze swoich łgarstw. Z angielskiej literatury miał A, bo tata rżnął panią nauczycielkę albo dawał jej pod stołem 100-dolarowe banknoty. Nieważne, która z wersji była prawdziwa. Matka nie musiała znać żadnej.
Łono też ma. Puste.
Nie odpowiedział od razu, mrużąc oczy w nieistotnym półmroku i oklepanym porywie wiatru za oknem, który wdarł się do środka jakby żywszym ruchem, niesiony ambicją. Oczu zaś nie oderwał, nosa nie zmarszczył, a do twarzy miał doklejony ten sam brak uśmiechu (numer 1).
Moja cierpliwość? Pytasz, czy tęsknie za twoimi udami? — dłoń położył nań, sunął od boku kolana wyżej, aż zatrzymał się na sześć centymetrów od jej pośladka. — Za twoim karkiem? Ustami? Piersiami? Łonem? — Brwi unosił wyżej. — Nie jestem młodziakiem, który poza pieprzeniem żony na jadalnianym stolepamiętasz, Audrey? Mieli przyjść moi rodzice i Helen. Poplamiłaś obrus ślinąnie ma innych zmartwień. Chcę mieć syna. Zdrowego, silnego i żywego syna — i do tego cierpliwość mi się kończy.
Czekał na niego nie dzień, nie sześć żałobnych miesięcy, a lata.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
Śniła czasami o tym, co mogło być — o tym, co powinno być. Patrzyła na pusty róg pokoju, dokładnie pamiętała, gdy w tym miejscu stało łóżeczko Georgie. Przy Cece jeszcze słuchała opinii, że tak się nie robi. Za drugim razem potrzeba bliskości wygrała, przez długi czas nie pozwalała sobie zabierać z rąk małego ciała, pozwalając drobnej rączce chwytać się za palec. Było to coś niepokojącego i fascynującego — ta miłość, która wzięła się znikąd, do istoty, która była tu tylko chwilę. Ta miłość szersza niż niebo, która miała się zmieścić w jednej kobiecie.

Ta strata, tak samo wielka, jak miłość, od której się zaczęła.

Śniła czasami o tym, co powinno być. O nowej, drobnej rączce. Miałby już miesiąc. Rozpoznawałby już jej głos, gdyby do niego mówiła. Ściskałby jej palca. Wyglądałby jak Ben na zdjęciach, które pokazywała jej Beatrice — których nie przestała nadal pokazywać, gdy do niej przychodziła. Będziecie mieć następne, mówiła, jakby w ramach pocieszenia. Nie chciała następnego. Chciała to, które zostało jej zabrane, bo wciąż miała tyle miłości, które miała mu oddać. Co miała z nią teraz zrobić? Przedzierała się przez nią; przeżywała ją od środka i wylewała się, zostawiając po sobie jedynie pustkę.

Pustka. Między nimi była pustka.

Pytasz, czy tęsknię za twoimi udami?

Nie—

Za twoim karkiem? Ustami? Piersiami? Łonem?

Nie, Ben, przestań, proszę.


Nóż. Mógłby wyciągnąć nóż i zamiast palców wbić go w jej udo. Mógłby chwycić ją za kark i wyrzucić na śnieg, gdzie między chłodem a nią stoi na straży jedynie żałosny skrawek materiału. Mógłby zrobić wiele rzeczy, które bolałyby mniej; które zabiłyby mniej.

To nie twoja wina, Audrey. To nie—

To twoja wina, Audrey.

Najpierw opadł uśmiech. Pora zmyła jego resztki z jej twarzy; zostało Nic. Nic dużą literą; Nic, które wyszło z metafizycznej pustki i przybrało postać kobiety. Nie nic, które było płótnem — białym i zapraszającym, aby zamoczyć czubek ubrudzonego farbą pędzla. Nic, które było dziurą; całkowitym zaprzeczeniem czegoś.

Potem na Niczym pojawiła się wilgoć. Nie łza, nawet nie jedna — ale wilgoć. Zakołysała się w kącie oka, sprawiając iluzję, jakby było ze szkła. Jak lalka na zawsze utwierdzona w stanie pomiędzy płakaniem a szczęściem, tak, aby jej oczęta pięknie błyszczały ku uciesze dziewczynek.

Mieliśmy syna. Nie był zdrowy, nie był silny, nie był—

Nie spełniał wymagań. Rozkładaj nogi i rób następnego.

Ja tęsknię. Za momentami, gdy za nimi tęskniłeś; po prostu za nimi — za mną — zadrżał jej głos, jedna struna; omsknięto jeden palec na pianinie. — Za wieloma rzeczami. Za czasem, gdy perspektywa noszenia twojego syna napawała mnie ekscytacją, zamiast przerażeniem. Za czasem gdy byłam... Idealna? Wystarczająca? Żywa?Gdy porażka nie była opcją.

Pewna prawda zaczęła pojawiać się w jej głowie. Pewne pytania gromadzić, aż uformowały się w myśli. Kiedyś, nieraz z pewnością, usłyszała, gdy ktoś porównywał ją do wystawowej klaczy, istniejącej tylko w jednym celu. Ten cel nigdy jej nie przeszkadzał — nie kopała i nie krzyczała, jak niektóre dziewczyny w jej wieku. Chciała być matką. Naprawdę chciała być matką i żoną, i wszystkim pomiędzy. Nigdy wcześniej jednak Benjamin nie sprawił, że poczuła się tylko tym. Nie dotykali się od miesięcy, ale w jego oczach to nie to było problemem. Problemem był skutek uboczny braku dotyku.

Kiedy zaczęła się liczyć mniej, niż to, co mogło się w niej urodzić?

Wstała z łóżka, zostawiając jego dłoń na materacu. Może miała chwilę, nim za nią ruszy, a może nie zrobi tego wcale. Podeszła do komody ustawionej przy ścianie; trzecia od góry szuflada zaskrzypiała, gdy ją otwierała.

Owuluję w ostatnim tygodniu stycznia — słowa były szorstkie, nie ubrała ich w żadną piękną koronkę. Zamknęła zielony kalendarzyk, dwoma krokami wracając do brzegu łóżka, stając przed nim i wręczając mu go do ręki. Niech sprawdzi, jeśli jej nie wierzy. Pięć dni krwawienia, trzydzieści pięć dni przerwy. Sześć dni, gdy może zrobić to, po co tu jest. — Jeśli chcesz syna, to wtedy.

Nie próbowała, ale on również nie próbował. Zasypiali codziennie obok siebie, przez te ostatnie sześć miesięcy, wzajemnie nie próbując. Nie rozmawiając o tym, milcząc tak głośno, jak się tylko dało. Cece urodziła się z obowiązku. Georgie z miłości. Wolałaby, gdyby Benny nie urodził się z chłodu i wyrzutów, ale było jej tak zimno.

Była taka zimna.
Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Nie wysypiał się, gdy mała Cece drzemała w kołysce ustawionej nie dalej niż 8 metrów od małżeńskiego łoża. Świeżo upieczona matka słuchała opinii teściowej, że pielęgnowanie córki tuż pod nosem ojca nigdy nie kończy się dobrze. W tamtym momencie Beatrice miała słuszność. Krzyki nasłuchiwane przynajmniej dwa razy w ciągu nocy wiodły Benjamina na skraj, który wytrzymywał, opuszczając sypialnie, rzucając się gdzieś w studnię przygód przeplatanych ścieżkami, od których leciała krew z równego nosa. Ten odziedziczył po ojcu, często słysząc, że przypomina go w młodzieńczych latach. Ojciec — jak to ojciec — z nim nie polemizuje się w kwestii wychowania dzieci, jako że prozaiczne sprawunki winny być załatwiane przez guwernantkę lub  matkę. Tego też trzymał się adwokat, włócząc pomiędzy kancelarią, w której za sprawą zaszczytnego nazwiska kończył wtedy praktykę, Maywater gdzie w skokach z falochronów na główkę po wypiciu ciurkiem ćwierci litra whisky nie miał sobie równych; Las Vegas; Monako i rzecz jasna moteli, gdzie nie miało znaczenia, jak ma na imię płeć nadobna, która zdziera skórę z kolan. Jej krzyk smakował lepiej niż płacz kilkumiesięcznej Cece chcącej jeść, pić albo smarkać — nigdy nie rozpoznawał tych wszystkich zwiastunów i szczerze kwestionował, że jest między nimi jakakolwiek różność. Minęły lata, zmienił się świat. Minęły lata i na ten zmieniony świat przyszła Georgina, znacznie bardziej ukochana swojemu ojcu, nawet jeśli druga. Benjamin też zawsze był drugi, choć pierwszy. Ot, taka drwina. Nauczył się wtedy spać z poduszką na głowie, wybudzany niezależnie od prób wygłuszania płaczu. Dwa lub trzy razy nawet podniósł się, przechadzając do kołyski, po to, żeby rozkapryszone dziecko wziąć w ramiona, pozwalając zmęczonej Audrey spać. Był to nie lada triumf. Benjamin I nigdy by tego nie zrobił. Nie musiał dostawać tego na piśmie (choć w jego ideach wszystko powinno się tam znaleźć), żeby wiedzieć.
Wysoki sądzie, wystarczy odrobina logiki, znajomość tej rodziny i tego człowieka, którego zwykłem tytułować tatą.
Sprawa wygrana.
Audrey zwalniała nianie notorycznie. Wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, by mściwa niegdyś-panna-Hudson, decydowała się na wyrzucenie z pracy następnej wygodnej dla oka brunetki po trzydziestce lub młodszej od niej o kilka lat blondynki, która z takim animuszem rozprawiała o innowacyjnych metodach rozbudzania pomysłowości kilkulatków oraz itensyfikacji prawdiłowego rozwoju niemowlaków. Miała też ładny biust i szczupłe palce, które jeden tylko raz niechybnie umieściła na przedramieniu Benjamina w spoufalonym geście. To było aż nadto.
Żmija, nie kobieta — mówił ktoś.
Zamknij pysk — odpowiadał Benjamin.
Padół ziemski by jej oddał. Słońce, księżyc, gwiazdy i całą resztę pseudoromantycznego pierdolenia wsadził w worek, a potem złożył u jej stóp z bukietem kwiatów, bo oto kobieta, niegdyś zawadzająca, ale piękna — jak trofeum na desce — stała się gwałtownie partnerem, drugą częścią serca i pierwszą częścią rozumu. To dla niej porzucił resztę zachcianek, spełniając je wspólnie z kimś, komu przed samym Lucyferem ślubował wierność. Tejże w końcu dochował. Dochowywał dalej, nawet jeśli czar idylli przeminął, dzieci spały w swoich pokojach, a syn już nigdy się nie obudzi.
Odkrył wilgoć w jej oku, nieuformowaną jeszcze w łzę, zachłyśniętą i zdławioną pod powieką. Potrafiła to robić doskonale. Rozpaczać w duszy i śmiać się na twarzy. Własne lico smarować pudrem, a następnie wysysać krew. Nie żmija. Coś więcej. Z wężowej skóry miała co najwyżej torebki. Pani Audrey Verity — schowała samego adwokata diabła do portmonetki, a potem przyprowadziła na ten dom porażkę. Tej nienawidził do reszty. Klęska dla Benjamina była niczym ból rozszarpującej się skóry i jak pozbawienie wzroku, rozcięcie krtani. Krew upływała ciurkiem prosto do wiadra, w którym potem próbował odnaleźć sens.
Przegrana to mit. Nie istnieje, jeśli nie przyjmiesz jej do świadomości — ćwiczył niczym mantrę, drąc kolejne strony notatnika, które w dekoncentracji, zamiast zapisywać, dziurawił stalówką na prześwit, rozlewając z wiecznego pióra brzydkie atramentowe kleksy. Zgniecione kartki rzucał w kąt, pięścią uderzał w biurko, zęby zagryzał na zębach — wszystko to tylko w samotności. Woda z prysznicowej słuchawki ściekała po włosach aż do oczu, swoją suchością wywołując szczypanie, ale nie płakał. Mężczyźni nigdy nie płaczą — pamiętał. Tylko z jakiej przyczyny porażka bolała tak mocno, jak kop w jaja, jak strzał w pysk?
Spuścił dłoń z damskiej nogi, nie hamując jej odejścia. Ciepłe udo wymienił na nagrzany jej skórą materiał prześcieradła. Z powagą na twarzy i niezłamaniem lustrował kolejne ruchy, nasłuchując skrzypnięcia starej szuflady, aż w finiszu pomiędzy palce chwycił książeczkę. Tej nie otworzył.
Diagnoza: Płodna. Zdrowa i jędrna klacz. Hartowana, chyża, harmonijnie zbudowana i szlachetna w swoim typie. Obserwowanie jej w trakcie ujeżdżania jest prawdziwą gratką dla konesera. Trudna w hodowli. Łatwo ją zniechęcić do pracy, ale maksimum swoich możliwości może osiągnąć pod okiem troskliwego i nieustępliwego trenera. Na ogół spokojna, ale może ugryźć. Albo kopnąć. W jaja.
Nie. Próbuję- — zgubił swoje własne nauki krasomówcze, zacinając się na moment. — Próbuję być dla ciebie dobry i chcę, żebyś była na to gotowa — donośniej przez nos wypuścił powietrze. — Nie widzisz, ile dla ciebie robię? Myślisz, że — stopniowo w trakcie tejże wypowiedzi wstał — mnie to nie boli? Że pstryknę palcami i ot tak pogodzę się z tym wszystkim, co się stało? Myślisz, że nie dotyka mnie to tak samo mocno, jak ciebie? Że mnie to nie dotyczy?! Że zapomniałem, co ci przysięgałem, gdy brałem cię za żonę?! Że to wszystko, co razem budowaliśmy, nie ma znaczenia?! — uniósł głos, zaraz potem zaciskając usta, jakby nie chciał pozwolić, by rozgoryczenie wypłynęło tego dnia do sypialni. Palec wysunął jednak niemal tuż przed twarz kobiety, artykułując: — Ale radzę sobie. Wstaje codziennie rano i pracuję dla ciebie i naszych córek, bo chcę byście miały wszystko, o czym tylko zamarzycie, czego tylko zechcecie. W zamian za to wszystko oczekuję tylko, że kiedy wracam do domu, nie będziesz tak diabelsko zimna! — przełknął ślinę, kolejny raz ryglując się we własnym uniesieniu. — Wychodzę do pracy. Zadzwonię z hotelu.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
Nie widywała ojców, którzy trzymali maleńkie dzieci na swoich ramionach; tak jakby fizycznie nie byli do tego zdolni. Jej własny ojciec z pewnością trzymał się od niej z daleka, dopóki nie była w stanie uformować pierwszego słowa. Teraz, chociaż lubił zabawiać wnuczki opowieściami o swoich podróżach, pokazywać zdjęcia i przywodzić egzotyczne pamiątki, to zaczął brać je na kolana, dopiero gdy skończyły dwa lata. Wcześniej nie przejawiał zainteresowania. Jaki miałbym z nich pożytek, Audrey?

Nie dziwiła się, więc gdy Ben podobnie zachowywał się w stosunku do Cece. Mężowie tak mają — mężowie mają inne zadania, niż przebieranie brudnych pieluch, czy uspokajanie kaprysów noworodka (zresztą, Audrey, czym ja mam ją nakarmić?). Zdziwienie przyszło, dopiero gdy otworzyła zaspana oczy w środku nocy, aby zobaczyć, jak stoi nad kołyską, bujając delikatnie drobnym ciałkiem Georgie. Być może był to kaprys półmroku, ale wydawało jej się, że nawet się do niej uśmiechał. Mąż nie był od kołysania dzieci do snu, ale w tym momencie, poczuła dumę, że była w stanie dać mu coś, co mógłby pokochać na tyle mocno, aby tę zasadę złamać. Dumę, która przeciągnęła się aż do poranka, gdy odwiedziła go w gabinecie, przysiadając na krawędzi biurka, niby od niechcenia pytając, czy dużo pracy mu jeszcze zostało. Nie zostało.

Niedługo potem zwolniła ostatnią nianię z serii niedojrzałych, wreszcie trafiając na panią Lewis, brytyjską guwernantkę w wieku bliższym ich dziadkom, niż młodym chichoczącym pannom w country clubie. Ładne nianie nie wprawiały ją w niepewność, nawet te, które — od niechcenia — dotykały ramienia jej męża. Nie miała powodu, aby mu nie ufać. Nie byłby na tyle głupi, żeby pieprzyć nianię w pokoju dziecięcym swoich córek, ze swoją żoną za ścianą. Irytowało ją jednak, że owa niania była na tyle zdesperowana, by próbować. Nie chciała, aby ta desperacja osiadła na Cece czy Georgie. Największym koszmarem rodzica, było głupie dziecko.

Pani Lewis pracowała u nich od tamtej pory nieprzerwanie, ucząc dziewczynki dobrych manier, poprawnej formy picia popołudniowej herbaty oraz stolic wszystkich europejskich państw (Cece potrafiła je bezbłędnie wyrecytować przy kolacji). Była na tyle rozsądna, aby nie rozmawiać z panią Verity o tym, że jej najmłodsza pociecha jest trochę dziwna (była, ale nie można było tego tak nazywać), oraz zawsze wykazywała się pożądaną w tej roli dyskrecją. Benjamina dotykała tylko, gdy składała mu życzenia z okazji świąt, urodzin czy innych okoliczności. Nie była też w jego typie, chociaż Audrey wolała nie spędzać zbyt dużo czasu, zastanawiając się, jakie kurwy lubił najbardziej.

Teraz żadne. To się liczyło.

Nie wstał za nią. Nie teraz; teraz patrzył na nią z powagą, która — choć rzadka — wyglądała bardzo znajomo na jego twarzy. W wyraźnym geście zostawił kalendarzyk zamknięty, sprawiając, że momentalnie odczuła wyrzuty sumienia, posądzając go o brak zaufania w jej stronę. Benjamin lubił kontrolę — w pracy, w życiu, w domu, w łóżku. Mówił jej, w jakich kolorach ją lubi; w jakiej biżuterii; w jakiej pozycji. Nie przeszkadzało jej to — był jej mężem. Nie, zły zaimek dzierżawczy. Ona była jego żoną.

Znacznie klarowniej.

Wstał, kontynuując wypowiedź, a gdy jego palec znalazł się tuż przy jej twarzy, zrobiła półkroku do tyłu. Widziała frustrację, z którą walczy — daleko było mu do stanu sprzed laty, gdy w tym samym pokoju kłócili się o rzeczy zgoła tragiczniejsze — o słabości innego rodzaju. Z każdym słowem jej własna złość — oburzenie byłoby precyzyjniejszym określeniem — wyparowywała powoli, zastąpiona ostatecznie wyrzutami sumienia, gdy padło oskarżenie o zimno. Słowo suka nie padło nigdzie w zdaniu, aczkolwiek zawisło gdzieś w pomieszczeniu.

Zamknęła oczy, nabierając powietrza w płuca.

Wiem, przepraszam, ja wiem — próbowała złapać jego podniesioną rękę w swoje dłonie. — Wiem, że jesteś i że próbujesz — Bo był i próbował, od pięciu lat naprawdę kurwa próbował. — Potrzebuję po prostu… — zatrzymała się na chwilę, gdy dotarło do niej, że nie wie. Czasu? Dostała go.

Nie wiem, Ben, czego potrzebuje. — Zapewnienia, że to się nie powtórzy. To, historia, morał opowieści z życia jej matki; że z każdym dniem nie staje się do niej bardziej podobna. Chowała się przed nią w tym chłodzie, bo tak strasznie bała się spłonąć.

Oparła czoło o jego ramię.

Przepraszam, będę… lepsza. — Zawsze była, gdy był obok.

z tematu x2
Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
3 czerwca, 1985 roku. 9:46

TW: poronienie, samobójstwo


Pamiętała czerwień; wyraźną, szkarłatną i rozlaną po udach. Miała ten sam zapach, co we wrześniu — tylko smutek niosła inny. Był cięższy, ale jednocześnie pusty w środku; jak betonowa wydmuszka. Nie bolało, bo cokolwiek w niej było zdolne do bólu, właśnie umarło. Razem z dzieckiem.

Była pewna, że pierwotne otępienie minie. Odczekała dzień, potem dwa, potem trzy, potem—

Potem zdecydowała, że nie jest w stanie czekać na to całe życie. Nie jest też w stanie — mówiła mu przecież; ostrzegała go, że nie zniesie tego znowu — przejść przez to jeszcze raz. Drugi raz wcale nie był łatwiejszy. Nie czuła, jakby był łatwiejszy. Wciąż łapała się na tym, że kładzie dłoń na brzuchu, a wraz z dotykiem przychodziła przerażająca świadomość — nikogo tam nie ma.

Nikogo tam nie ma, więc nic go nie powstrzymuje, by następnym razem dokończył to, co zaczął.

Szyja zagoiła się szybko. Na balu nic nie było widać — a to, co mogło jeszcze nie wsiąknąć w delikatną skórę krtani, zasłaniał kołnierz sukni. Na zewnątrz była cała, jednak w środku coś nieodwracalnie się zepsuło. Im częściej o tym myślała, tym częściej myślała o swojej matce. Całe życie wzbraniała się, by skończyć jak ona, jednak teraz, siedząc na brzegu swojego małżeńskiego łoża z notatnikiem matki w dłoniach, wiedziała, że to jedyna opcja.

Rozumiała ją.

Po raz pierwszy w życiu ją rozumiała.

Całując dziś dziewczynki na pożegnanie, gdy zostawiała je u dziadków, była pewna, że i one kiedyś zrozumieją. Zrozumieją, bo im wytłumaczy w listach starannie ukrytych w domu jej ojca. Nie zastała go, ale to nic; tak było łatwiej. Nie wątpiła, że przekaże im je, gdy przyjdzie na to czas. Ona zasugerowała osiemnaste urodziny, ale ufała mu, że sam będzie wiedział.

Została ostatnia kwestia — pierwsza, druga czy ostatnia; nieistotne.

Ben.

Benjamin Verity Pierwszy; ostatni. Nie będzie innego Benjamina, bo właśnie umarł.

A ona umrze wraz z nim.

Pamiętała czerwień. Pamiętała, że była ciepła, lepka i bolesna. Nie pamiętała, ile wzięła tabletek.

Nicość, która nadeszła potem, była wystarczająco wymowna.

Audrey z tematu(ów)
Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka