Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
SALON Wita ciepłem rzucanego zza zwykle odsłoniętego okiennego szkła, oraz odcieniami brązu, bieli i szarzyzn przeplatanych na tyle, na ile skrępowana w czterech ścianach skromność rozmiaru pozwala. Pozostawiony w stanie niezmiennym do tego, w jakim zastała go w dzień najmu — niechby uprzątnąć poniewierające się tu i ówdzie opowiadania Poe'a wraz z kasetami muzyki alternatywnej, można by pomyśleć, że mieszkanie wciąż należy do starszej czarownicy lubującej się w robieniu na szydełku. Wiekowe meble wypełniają pomieszczenie zapachem starego drewna, kolekcjonując przy tym korpulentne warstwy kurzu, ścierane jedynie, gdy uzbierany w ukryciu roztocz zaczyna szczypać domowniczkę w oczy. Szenilowy, ciemny fotel niedbale przykrywa, zdecydowanie za cienki i szorstki by zagwarantować jakiekolwiek ciepło, koc — swoją rolę sprawując najlepiej późnymi nocami, kiedy to włączany jest ustawiony przed salonowym siedziskiem niewielki telewizor tranzystorowy. Ostatnio zmieniony przez Thea Sheng dnia Pią Sie 30, 2024 1:31 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
LUTY 26, 1985, PO WYDARZENIACH Z 2. CZĘŚCI NA CAŁEJ POŁACI KREW "U Phila", wbrew całemu rozsądkowi, było otwarte. Ulice Hellridge były puste, niemal tak, jak jej bak po dzisiejszych podróżach zewsząd i wszędzie. Wizyta w sklepie była szybka oraz konkretna — jakby nastrój apokalipsy udzielił się każdemu mieszkańcowi, nie tylko tym, którzy świadkami byli ostatniego tchnienia Erosa. A może Jana? Nie spytała, pod jakim imieniem wolał być znany. Droga była prosta, wręcz banalna — miała wrażenie, że całkowicie wyłączyła się, aż nie zaparkowała niedaleko kamienicy Thei. Ostatnim razem, gdy tu była, miała w torbie wypożyczone Szczęki, paczkę chipsów i oranżadę w proszku, która śmiesznie trzeszczy, gdy popija się ją winem. Teraz miała jedynie przesiąknięte krwią ubranie, cztery butelki wina i ostatnie trzy papierosy w paczce. — Cześć, piękna — powiedziała, gdy drzwi mieszkania niewątpliwie się przed nią otworzyły. Zmrużyła oczy, przyglądając się jej uważnie, wzrok zatrzymując na najważniejszym. — Dobrze, masz głowę. Już się zaczynałam obawiać. Wsunęła się przez framugę do środka, idąc od razu do salonu. Wystrój wnętrza się nie zmienił — dalej wyglądał, jakby należał to uroczej staruszki, która tylko trochę krzywi się na fakt, że w kolejce za nią w sklepie stoi czarnoskóry mężczyzna. Koc, który dotknęła przelotem, nadal był tak samo szorstki, jak podczas ostatniego maratonu filmowego, gdy próbowała się nim przykryć. — Przywiozłam dostawę — powiedziała, kładąc torbę z winem na stoliku do kawy, mentalnie przygotowując się to następnej części. Powolnym ruchem zaczęła ściągać kurtkę. Prowizoryczne opatrzenie rany przez Cecila było — cóż, tymczasowe. Czas chyba im się skończył, bo czuła, jak materiał lawendowej koszulki przykleja jej się do pleców. — Okay, tylko nie świruj. Nic mi nie jest, to tylko zadrapania. To tylko dwie, głębokie na dwa centymetry, szramy w plecach. Zwykły wtorek. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Dłużące się sadystycznie minuty spędzone na pustym wpatrywaniu się w wyłączony telewizor, wypełniały gorzkie w wyrazistości przebłyski. Przesiąkały szkarłatem krwi i otulały się przejrzystym dymem dopalanego papierosa. Wypełniały jej głowę i kąciku oczu, z niczego formując coś. Jakąś niewyraźną, smukłą sylwetkę, materializującą się w mroku zgaszonego ekranu. Zamieszkującą nieoświetlony kąt pokoju przyczajony tuż za jej plecami. Ciemności nie było już w pobliżu. Zostawiła za sobą jedynie przygasłe odcienie i drażniący zapach najbezbronniejszej z ludzkich chwil. Tak właśnie myślała o śmierci. Letargiczny, mimozowaty moment kompletnej bezsilności. Obnażenie tłumionych za życia słabości. Może właśnie dlatego tak teraz ją otaczała. Ociekała z niej niczym pot, przypominając o każdej z wykrzywiających w konwulsjach kompromitacji. O tym cholernym widmie przegniłej, przeklętej przeszłości. Niecierpliwie wyczekiwane pukanie wyszarpnęło ją z odmętów refleksji, podrywając na nogi i przyciągając pod same drzwi. Samą Lyrę zmierzyła skrupulatnym spojrzeniem, jakby naśladującym to posyłane jej, nim odsunęła się by wpuścić dziewczynę do środka. — Miałaś się nie guzdrać. Po chwili podążyła za nią do salonu, gasząc papierosa o szklaną powierzchnię popielniczki na jednym z parapetów. Jej wzrok błądził po każdym, nawet najmniejszym ruchu zdejmowanej z jej ramion kurtki, z sekundy na sekundę coraz mocniej spinając szczękę. Nie wyglądało to dobrze. Nawet nie znośnie, mimo jej rzewnych zapewnień. Przekonała się o tym zaciskając palce na ramieniu Lyry, gdy nieznacznie przyciągnęła ją ku sobie. Przy tej odległości oczy wnikliwiej wędrowały po smużącej tkaninę krwi. Rój zmartwionych pytań, w swej mnogości, utykał gdzieś w gardle. Jej twarz barwił wyraz, najłatwiej interpretowany jako złość, choć w rzeczywistości w jej cieniu chroniło się zaniepokojenie. Być może to właśnie ta ekspresja najczęściej rzeźbiła jej rysy, gdy grzęzła w pesymizmie swoich zmartwień. Może inni też chowali troskę pod płaszczykiem gniewu. Przeładowując opiekuńczość w wymierzoną w policzek dłoń i boleśnie wplatane w kosmyki place. Być może jest to kolejna cecha, która przewędrowała do jej krwi. Westchnienie przerwało narastającą w salonie ciszę. — Zdejmij koszulkę i usiądź — powiedziała. Odwróciła się na pięcie, zmierzając w stronę łazienki. — I nie pij jeśli wciąż krwawisz. Cudza krew, co do ostatniej kropli, zniknęła z jej dłoni po starciu z pobazgraną czarami ścianą. Ukrywając brutalne wydarzenia z tunelu pod, na pozór, nieskazitelnie czystą skórą. Niezmącona faktem stwierdziła, że dokładne umycie rąk w żadnym wypadku nie będzie zbyteczne. W końcu nie życzyłaby przekazać Lyrze jakichkolwiek infekcji. W następnej kolejności sięgnęła po butelkę środka bakteriobójczego z szafki nad umywalką, po czym, napełniwszy miskę zimną wodą i przełożywszy przez ramię niewielki ręcznik, ponownie dołączyła do siedzącej w salonie Lyry. — Powiedz mi jeszcze — zaczęła, gdy znalazła się na tyle blisko, by przyjrzeć się zdobiącym jej skórę ranom. — Od kiedy upadki z wysokości zadają takie obrażenia? Nie miała wątpliwości, że Lyra nie mówi jej wszystkiego. Gdyby znalazła się w jej sytuacji, mimo braku pełnej wiedzy o napotkanych przez nią okolicznościach, sama postanowiłaby skryć brutalne szczegóły. Nie do końca lubiła, gdy ktoś się o nią martwił. Było w tym coś zbytecznie restrykcyjnego. Jednak w tym momencie nie była w stanie myśleć w ten sposób. Dała oplątać się hipokrytycznej, najegoistycznej z chęci dowiadywania się wszystkiego i jeszcze więcej. Chyba tylko i wyłącznie z potrzeby, tak kontrastowo empatycznej, skierowania całej wypełniającej ją złości na samą siebie. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
! TW ! gołe cyce — Była promocja — odparła, mijając ją, uniosła do góry torbę z alkoholem. Prawda; Phil czwarte dorzucił gratis. — Poza tym, co się stało z dobry wieczór, Lyra. Wyglądasz zjawiskowo — czy to nowy krem do twarzy? Wyglądała jak gówno. Nie, wróć. Wyglądała jak podeptane, krowie gówno na pomidorowych polach jebanych Padmorów, na których jeszcze kilka godzin temu skonał Eros; na których jeszcze kilka godzin temu podejmowała najgorsze decyzje w swoim dotychczasowym życiu; na których przez moment — tylko moment — była przekonana, że wszyscy, których kocha, umarli. Spojrzała na zaciśnięte palce na własnym ramieniu, nawet na moment nie marszcząc brwi pod wpływem dotyku. Thei opuszki były znajome, mile widziane i akceptowalne, jednak — jednak poczuła, jak ciarki przebiegają po jej kręgosłupie i niepokój wkradał się pod czaszkę. Jakby czerwona mgła nadal ją otaczała, a pełne bólu głosy dzieci szeptały jej do ucha. Zagryzła wnętrze policzka, aby przegnać te uczucie, jak najdalej tylko potrafiła. Potem spojrzała w górę, zatrzymując wzrok pełen wyrzutów sumienia na jej twarzy — zdenerwowanej twarzy — jakby próbowała powiedzieć, przepraszam, że znowu musisz to robić. — Tak jest, proszę pani — posłuszeństwo bywało rzadkością, ale nawet gatunki na wymarciu miały swoich przedstawicieli. — Zasłonię tylko okna, inaczej twoi sąsiedzi mogą mieć darmowe przedstawienie — krzyknęła, gdy kobieta zniknęła z pomieszczenia. Cztery ruchy zagwarantowały im prywatność. Teraz jedynie duchy będą mogły je podglądać — jeśli nie przestraszą się bladości jej skóry, która z wytęsknieniem czekała na pierwsze promienie słońca. Koszulka musiała być ściągana ostrożnie — lepki od krwi tył nie pomagał gwałtownym ruchom — ostatecznie lądując zaraz obok przyniesionego wina, na stoliku do kawy. Nawet nie zakryła piesi, kąpiąc się swobodnie w komforcie znajomych oczu i znajomych ścian. Usiadła na kanapie, ale plecy trzymała z daleka od oparcia. Nie stać jej było na odkupienie mebla, a krew schodziła ciężko z tapicerki. Coś, czego się nauczyła przez ostatni rok, zdecydowanie wbrew własnej woli. — Zdefiniuj, proszę, krwawisz — zaczęła wypowiedź głośniej, kończąc jednak normalnym tonem, gdy zauważyła, że Thea wróciła do salonu. Wyglądała tak poważnie; jakby wszystkie żarty przestały być już dziś śmieszne. Przestały — dlatego Lyra wciąż próbowała je mówić. Nie sięgnęła jednak po żadną butelkę, jak niesforny niemowlak, grzecznie czekając, aż pani doktor obejrzy rany. — Być może te obrażenia mam z powodu bliskiego spotkania mojego athame z magicznym szkłem — tonem mogłaby konkurować z winnym psem, który właśnie został przyłapany na grzebaniu w śmietniku. — Jakby cię kiedyś naszła ochota, aby przykładać jedno magiczne coś, do drugiego magicznego czegoś, to ostrzegam, że lubią wybuchać. Przemilczała również, że wysokość, z której spadła, dorównywała tym, z której spadały samoloty. Tak przynajmniej jej się wydawało — nie leciała nigdy żadnym. — Ty mi za to powiedz — oprała wbrew wszelkiemu rozsądkowi, ale chyba lubiła wkładać powadze palca prosto w zęby. — dlaczego tunele wprowadziły cię w taki grobowy nastrój? Grobowy, czaisz? Śmieszne, prawda? Bardzo, odpowiedział zniekształcony przez słuchawkę głos. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Może to przez to jak świeże i wyraźne było ciągnące się za nią echo błądzenia pod ziemią. Winnym mógł być też śledzący ją od wyjścia wstyd i ciążący, specyficzny tunelowy odór. A może zwyczajnie myślała dziś za dużo. Thea, w każdym razie, nie poznawała siebie. Nie rozpoznawała odbicia w lustrze, ani wykrzywiającego usta uśmiechu, który zdołał wypełnić jej grymas dopiero w łazienkowym odosobnieniu. Wszystko wydawało się w niej obce i nieprawdziwe. Jakby… W milczeniu ukrywała radość spowodowaną skupiającym na sobie większość myśli towarzystwem. Cieszyło ją, że mimo obrażeń (z pewnością rozdzierających znacznie więcej niż samo ciało), Lyra pozostała bardziej sobą, niż ona. Przykucnęła przed nią, gdy dołączyła do niej w salonie, rozkładając potrzebne rzeczy na podłodze obok siebie. — Zdjęłaś więcej, niż się spodziewałam. — wymamrotała, przyniesiony ze sobą ręcznik maczając w misce z zimną wodą. Uspokoiło ją to, że zajęła się oknami. Do Lyry kleiło się znacznie więcej niż zakrwawiona koszulka, a ona nie chciała przyczyniać się do szerzenia kolejnych plotek nadszarpujących jej wizerunek. — Odwróć się. Stanowczość, z pozoru buntującą się jej naturalnie łagodnemu usposobieniu, wydawała się dążeniem do wypełnienia głębszych pęknięć, zmycia plamy hańbiącej jej dumę. Skompensowaniem każdego słabego punktu rozkruszającego jej własnoręcznie wybudowaną barierę. — Krwawisz, jeśli plecy masz ujebane w czymś innym niż keczup, a rany wciąż się jątrzą. Zakładam, że tak właśnie jest. Wilgotny materiał powoli przyłożyła do jej poranionych, pokrytych warstwą czerwieni pleców. Delikatnie, z uwagą wspartą na wyczuwalnej dokładności, zaczęła zmywać krew z jej bladej skóry, co jakiś czas ponownie namaczając ręcznik w chłodnej wodzie. Brwi uniosły jej się znacznie do góry, gdy usłyszała przyczynę powstałych na jej ciele ran. — Cóż… — zaczęła, wciąż przemywając jej plecy. — Byłam dziś bliska użycia Irr na magicznej ścianie, więc możliwe, że byłabym w podobnym stanie. Czasem myślimy podobnie, co? Odłożyła ręcznik w momencie, gdy ostatnia czerwona kropla zniknęła z jej skóry. Sama, w końcu, odważyła się na uśmiech w jej obecności. Wygląda na to, że nie tylko ona siebie nie poznawała. Jej słowa płynęły dziś jakoś inaczej, jakby wyprane z jakichkolwiek intensywniejszych emocji, a przykryte grubą warstwą rozmyśleń. Chodziła też dość osobliwiej—ze zbyt wyważonymi krokami, wykonywanymi z nadmiernym impetem i dostrzegalnym pośpiechem. Jej twarz zdawała się być ukryta gdzieś za cienką, choć widocznie przeszywaną marazmem kurtyną. Jakby utknęła w spowijającej ją wokół ciemności, odsłaniającej ledwie rozkładające się lico jej największych lęków. To zupełnie jakby… — Może naprawdę tam umarłam. — odparła, nim zdążyła ugryźć się w język. Przegrywając kolejną mentalną walkę. Tym razem z samą sobą. Nie powinna ponownie poruszać tego tematu. Jej śmierć była najskrajniejszym ze skrajnych wytłumaczeń jej obecnego stanu. Mimo zdobytego dziś pseudonimu “Tej od liczenia”, z matematyki była dość słaba. Niemniej, dysponowała wystarczającą zdolnością w jej zakresie, by śmiało określić, że prawdopodobieństwo tego scenariusza jawiło się jako znikome. Jednak jakiś pierwiastek pesymizmu wykłócał się zawzięcie, że jest to wręcz jedyne wytłumaczenie swojej dzisiejszej specyficzności. — Pamiętasz ducha tej młodej dziewczyny na cmentarzu? Nie wiedziała nawet, że nie żyje. Była święcie przekonana, że jest taka jak my, pamiętasz? Ona nie pamiętała momentu, w którym umarła. A ja… — płuca rozdął głęboki, pokrzepiający oddech, nim zdobyła się na odwagę, by spojrzeć jej prosto w oczy. — Lyra, kurwa, ja pachnę jak trup. Musiała zwariować. Charakteryzowała się w końcu zdolnością w znacznej mierze logicznego myślenia. Splatania faktów w jedną, spójną całość. Teraz zdawała się być pozbawiona jakichkolwiek śladów wykazywania się zdrowym rozsądkiem, jakby ten opuścił ją całkowicie. Być może to właśnie za sprawą niedawnego i wyraźnie ogłuszającego wspomnienia klaustrofobicznej, tunelowej trumny. Śledzącej ją od wyjścia kompromitacji i otaczającego ją odurzającego zapachu śmierci. A może rzeczywiście nie należy już do tego świata. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Sobą było osobliwym określeniem. Kiedy stała się kimś, kto przyzwyczajony był do takiego trybu życia? Kiedy pożyczyła o jeden sweter od Teresy za dużo, przesiąkając nie tylko jej perfumami, ale i manierami? Trzymała się kurczowo tego uśmiechu; kąśliwego słowa, które tliło się na końcu jej języka, desperacko wręcz odrzucając powagę, nim ta zdąży znowu wejść do jej głowy. Musiałaby wtedy zapytać się, dlaczego jeszcze ani razu nie pomyślała o tej kobiecie, która leżała martwa na plaży. Wzruszyła ramionami. — Kazałaś ściągnąć koszulkę, nie noszę— To nie miało większego znaczenia — co nosi lub nie — niemniej, zakryła się rękami, nie chcąc gorszyć koleżanki. Czasami łatwo było zapomnieć, że nie każdy jest przyzwyczajony do cyklicznego gubienia ubrań, nagich sprintów do chłodnej wody czy szybkich zmian kostiumów za kulisami. Ich rzeczywistości bywały skrajnie różne, jak się nad tym głębiej zastanowić. Odwróciła się plecami, kolana podciągając mostek, zasłaniając tym samym spiralne znamię czarownicy. Zawsze uważała, że wygląda trochę jak wir wody i bardzo jej się podobało, że wybrano na nie to, a nie inne miejsce. Ciekawa definicja, to z jakiegoś podręcznika?, chciała zapytać, ale grobowy nastrój powoli stawał się zaraźliwy. Thea nie była w nastroju, a Lyra wolała nie sprawdzać, czy był to nastrój na żarty, czy na jej towarzystwo. Wzdrygnęła się od zimnego ręcznika i wody spływającej po jej plecach. Przez chwilę; przyzwyczajenie przyszło szybko. Ocean bywał chłodniejszy, chociaż mniej piekł. Coś pomiędzy mruknięciem a syknięciem wydarło się z jej ust, nim zdążyła je zagryźć. Zaraz potem wypuściła szybciej powietrze z nosa, śmiejąc się cicho. — Może głupota jest po prostu zaraźliwa — bywała. Kluczowym pytaniem było, która zaraziła się od której? Może obie miały w sobie pierwiastek głupoty, jedynie potęgujący się przy bliskim kontakcie. Dwie pary butelek wina, spoglądające na nie osądzającym spojrzeniem etykiety, zdawały się z tym zgadzać. Obróciła głowę, aby na nią spojrzeć, gdy skończyła; akurat w porę, aby dostać jej stwierdzeniem, niczym zimnym kubłem wody w twarz. Twoje żarty już nie są śmieszne, Vandenberg. Dobrze, teraz na poważnie— — Thea — powiedziała cicho, delikatnie; jakby wypowiadanie jej imienia miało jej przypomnieć, że jest prawdziwa. To nie ona była jednak ekspertem od śmierci. Zawahała się na moment — kto lepiej rozpoznałby ducha, jak nie medium? Może Thea naprawdę umarła; może obie umarły. Dlaczego jednak w takim razie dalej bolało? Dlaczego wszystko tak cholernie bolało— — Popraw mnie, jeśli się mylę — nie mylę się, słuchaj uważnie, Sheng. Obróciła się przodem, kolanami ciągle zapewniając sobie podstawowe okrycie. Położyła dłoń na jej ramieniu. — Gdybyś była duchem, to nie mogłabym cię dotknąć, prawda? Gdybyś była duchem — uszczypnęła ją w szyję. — to by cię to nie bolało. Niech boli, ból oznacza, że— —rośnie, dokończyła w jej głowie matka, a ona zawahała się nad słusznością dalszego stwierdzenia. Ból to uczucie; nie był zaprzeczeniem życia, a jego dopełnieniem. — że jeszcze żyjesz. Poza tym ona nie wiedziała, że umarła, ale my wiedziałyśmy. Nie wiem, dlaczego czujesz na sobie śmierć. Może było jej tak dużo tam, gdzie byłaś, że nie jesteś w stanie pozbyć się wrażenia, że czujesz ją wszędzie. Ja zawsze czułam— Przerwała w porę. Powiedzenie Thei, że zawsze czułam go na sobie długo po tym, jak wychodził z mojego pokoju, nie było w żadnym stopniu pocieszające. — Ja dalej czuję dotyk tych dzieci, ale ich tu nie ma. Śmierci też nie. Jesteśmy tylko my i wyjątkowo chujowe wino, które czeka, aż ktoś je wypije. A jeśli jakimś cudem nie mam racji — zmieniający się ton jej głosu sugerował, że następna wypowiedź ma na celu podniesienie Thei na (koszmary dobór słów) duchu. — to obie musimy być martwe. Którą dzielnicę chcesz nawiedzać? Ja proponuję dręczyć bogatych dupków ze Starego Miasta. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
— Przestań, jesteś u siebie. — powiedziała pospiesznie w momencie dostrzeżenia, jak zakrywa się splecionymi wokół klatki piersiowej ramionami. Liczyła, że w jej mieszkaniu nie znajduje się żaden, najmniejszy nawet obiekt, który był Lyrze w jakimś znaczeniu obcy. Żadna pałętająca się po blatach książka, kaseta, ani żaden z upchniętych w siedziska koców czy poduszek. Nie tylko samo lokum powinno być jej bliskie, ale również i ona sama—wciąż w jednym kawałku, z głową utwierdzoną twardo na karku, stojąca o własnych, niepostrzępionych siłach. Znajoma niezależnie od tego, jak ciasno obejmowała ją gorycz. Lyra powinna czuć się swobodnie. Jeżeli głupota była zaraźliwa, Thea znajdowała się w zaawansowanym stadium choroby. Ów wniosek wyciągnęła słuchając delikatnego tonu Lyry. Chwytając się każdego gorliwie akcentowanego słowa. Czując jej ciepły dotyk na ramieniu i wykrzywiając się, gdy ta uszczypnęła ją w szyje. Jeżeli głupota nosiła znamiona schorzenia, Thea była śmiertelnie chora. Może to stąd ten zapach? Uśmiech pociągał ku górze kąciki ust z nieco większą bezwstydnością. Bajdurzenie, choć nie przegnało uciążliwie trupiastego fetoru, zauważalnie odwróciło jej uwagę od owego. Dało wytchnienie dla strapionego umysłu i uspokoiło rwące się w obawach serce, tak rozpaczliwie o to nawołujące. — Stare Miasto brzmi dobrze — pokiwała głową. — Osobiście, zajęłabym się też siedzibą Zwierciadła. O jednego z natarczywych dziennikarzy już nie musiały się martwić. Coś zawsze drażniło ją w ujawnianiu słabostek; najkruchlejszych ze składających się w jej osobę cech, Jak nieprzyjemnie drapiąca skórę metka, tkwiąca za kołnierzem jedynie ze względu na zdobiące ją instrukcje prania. Podobnie jak wrażliwość, bojaźń i inne emocje, przed wypleniniem których powstrzymuje ją jedynie obraz kobiety, która godziny temu tymczasowo wydostała się z grobu. W przeciwnym razie byłyby do siebie zbyt podobne. Ten scenariusz jest o wiele cięższy do zdzierżenia niż okazjonalne zrywanie z siebie niewzruszonej fasady. Wiedziała, że w obecności Lyry nie jest to takie uwłaczające. Niemniej, wciąż przeszywało jej ciało niczym dreszcz. — ...Cholera, zapomniałam gazy. Całe szczęście nie była zmuszona kłamać o nieistniejącym żelazku, które, ku swojemu nieszczęściu, zostawiła podpięte do prądu. Nie wymyśliła też żadnej bulgoczącej na kuchence potrawy, która pozostawiona samopas na ogniu, wylewa się właśnie na posadzkę jej kuchni. Po krótkiej inspekcji przyniesionych ze sobą rzeczy, faktycznie przekonała się o nieobecności jednej z potrzebniejszych. Szybkie podniesienie się na nogi i powrót do opustoszałej łazienki zapewnił potrzebną chwilę na zaczerpnięcie oddechu. — Czego chciały od ciebie te dusze? Czy tam, od was — zapytała, gdy ponownie stanęła przed otwartą szafką, przekopywując się przez jej zawartość. — Szukały matki? Nie chciała ciągnąć Lyry za język, zwłaszcza, że ta nie wydawała się skłonna do zagłębiania w szczegóły. Potrzebowała jednak jak najszybciej skupić uwagę na czym innym, niż jej osoba. I tak powiedziała już wystarczająco. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
To samo powiedziała Teresa w pierwszych tygodniach, gdy Lyra wprowadziła się do nich mieszkania. Tam, tak samo jak u Thei, czuła się swobodnie — jak u siebie, ale nigdy całkowicie u siebie. Nigdy nie miała czterech ścian, które mogłaby określić jako własne i od jakiegoś czasu dojrzewało w niej uczucie, aby jednak takie zdobyć. Jej i tylko jej, aby mogła już nie tylko czuć się jak u siebie, ale również być u siebie. Niemal w synchronizacji z myślami, które kłębiły się po czyjejś głowie, spojrzała na leżącą na telewizorze kasetę, grzbietem odwróconą do tyłu, ale doskonale wiedziała, jaki film się na niej znajduje — miała wrażenie, że ledwo wczoraj śmiały się z białego smoka—psa z The Neverending Story. Wspomnienie tragicznie chwytliwej piosenki musiało jednak poczekać; zapewnienie kogoś o prawdziwości i przede wszystkim słuszności bytu, było ważniejsze. — Oh, od Zwierciadła zamierzam zacząć. Chcę się dowiedzieć, który wróżbita pisze dla nich te horoskopy — ironia traconego gruntu pod stopami wróciła do niej dopiero teraz. Spadając z chmurki, miała inne priorytety. — Czy duchy potrafią psuć hydraulikę? To brzmi jak coś, co należy do ich talentów. Najpierw zalałaby ich redakcję, potem złożyłaby wizytę matce Aarona, ostatecznie jednak kierując swoje przezroczyste ręce w stronę Maywater — zawsze w stronę Maywater — zastanawiając się, czy mogłaby się przemienić, gdyby umarła. To wydawało jej się tak abstrakcyjne — pozbyć się tak nierozerwalnej części siebie. Nie zauważyła małych pęknięć na jej twarzy, bo dawno temu nauczyła się ich nie wypatrywać. Z szacunku do prywatności, której ona tak strasznie dla siebie pragnęła, decydowała się nie kwestionować wymówek — nawet tych prawdziwych. Odprowadziła ją jedynie wzrokiem, pozwalając, by przyniosła gazę i zostawiła w łazience to, co zmusiło ją do wyjścia. Pytanie jednak dotarło do salonu, chociaż nie było z niego zadane. Miała przynajmniej dzięki temu chwilę, aby zastanowić się, ile może — ile chce — jej powiedzieć. Niemal dokładnie o to samo zapytała Erosa, gdy ten konał wśród wiejskich pól, na zawsze w jej głowie redefiniując pojęcie sielanki. — Chciały się pobawić — odparła, zgodnie z prawdą, podnosząc głos na tyle, aby Thea mogła ją usłyszeć. — szkoda tylko, że w samolot. Latanie mogłoby być nawet przyjemne, gdyby nie spadanie. Twarda tafla wody, osadzająca się na jej skórze jak połamana warstwa lodu, nadal zdawała się być odczuwalna. Zamknęła oczy, czując, jakby powietrze wciąż boleśnie raniło jej twarz, a ona nie mogła nabrać powietrza, desperacko próbując wykrzyczeć z gardła resztki magii, jaka jej została. Nadgarstki Lotte były takie drobne; pamiętała, że myślała o tym, że nie może jej puścić, bo nie chciała umierać sama. Byle nie sama. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Prawa dłoń powędrowała ku górze, by podrapać ją w głowę. Przez moment przemknęła przez nią dość alogiczna myśl, jakoby wczytawszy się w Zwierciadło, horoskop przytemperowałby nieco jej entuzjazm wobec eskapady ku Cripple Rock. Ale przecież ta rzeczywistość nie miałaby szans na spełnienie… Jej obecność na skraju lasu w Cripple Rock spowodowana była zleceniem od szefostwa. Jeszcze nigdy nie przeszło jej przez myśl by się im sprzeciwić. — Jakbyś opętała jakiegoś hydraulika… — powiedziała na tyle skupiona, że przez chwilę mogłoby się wydawać, że poważnie planuje ich pośmiertny plan działania. Może nie byłoby to aż tak głupie posunięcie. Krótkim spojrzeniem objęła wnętrze szafki—jeszcze niklejszym niż rzucony swojemu odbiciu grymas i jeszcze bardziej znudzonym niż w chwili wyłapania zaciągniętej nitki przy kołnierzu swetra. Opakowanie z gazami siedziało oparte o popękane drewno tylnej ścianki, lustrując ją jakby tym samym (krótkim, nikłym, zmęczonym) wzrokiem w oczekiwaniu na zaciskającą się wokół dłoń. Opatrunek pochwyciła po chwili, mentalnie rozgrywając każde wspomnienie, każdy postrzępiony czasem kadr, w którym była zmuszona go użyć. Do każdej osoby, która jej wtedy potrzebowała. — Dlatego nie planuje mieć dzieci. — zażartowała z uśmiechem, kiedy wróciła do salonu, gestykulując ręką w stronę Lyry tak, by ta ponownie odwróciła się do niej plecami. Tkwienie w okapujacym chandrą dołku zdecydowanie nie sprzyjało żadnej z nich. Ponownie uklękła przy kanapie, polewając gazę niewielką ilością środku bakteriobójczego. — Będzie piec — ostrzegła. — Jak nie będziesz się mazać, dostaniesz lizaka. Naklejki ”Dzielny pacjent” niestety już mi się skończyły. Przesiąkniętą płynem gazę przycisnęła do ran, powoli pocierając jej wilgotny materiał wzdłuż krwawych wyżłobień. Każdy dotyk przepełniał pedantyzm i delikatność, jakby starała się zacierać nie tylko fizyczne rany, ale i cicho szumiące w powietrzu napięcie. — Masz jeszcze jakieś obrażenia od upadku? — wolała dopytać. Oczom wyraźnie rzucały się tylko głębokie szramy od szkła, jednak nie dało się do końca przewidzieć, jakie dodatkowe uszczerbki na zdrowiu mogła przed nią ukrywać. Niekiedy zadziwiająco trudno było odgadnąć, co skrywają jej myśli. — Sanaossa Magnus. Czar rozpłynął się po przyłożonej do rany dłoni, wydobywając z jej ust ciche przekleństwo. — Sanaossa Magnus. Powtórzyła. Zaklęcie, natomiast, tkwiło uparcie w swoim rozkapryszeniu. Nie wypowiadała już żadnych inkantacji. Tylko pogrążyła się ponownie w powolnym procesie odkażania ran, skupiając na nich swój wzrok, jak gdyby to samo, forsownie intensywne patrzenie miało przyspieszyć proces gojenia. Czary zawodziły ją już w podobnie kluczowych momentach. Pozostawiając podobnie gorzkie poczucie niemocy. Podwójne trzynastki: #1: Sanaossa Magnus (nieudana) #2: Sanaossa Magnus (nieudana) |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Pozagrobowe zawirowania zdawały się być bardziej skomplikowane, niż sądziła. Zastanawiała się, w jakim stopniu złośliwe intencjonalnie potrafią być duchy. Być może wcale nie gorycz nimi kieruje, a coś na zasadzie zwyczajnego instynktu — może słyszą w sobie podobny głos, co ona, gdy pływa w oceanie. Tylko zamiast opętaj hydraulika, byłoby zjedz hydraulika. — Nie chcesz przekazać łopaty w ręce nowego pokolenia? — spytała, tonem sugerującym, że nie jest to zobowiązujące pytanie. Sama nie była pewna, skłaniała się jednak ku nie. Młode syreny są łatwym celem dla kłusowników. Ci nie mieli skrupułów ani oporów — nawet jeśli mniejszy ogon, oznaczał mniej łusek. Odwróciła się znowu plecami do niej, wzrok wbijając w nóżkę od lampy, która oświetlała pomieszczenie. Przez chwilę jeszcze tkwiła myślami w oceanie i zastanawiała się, czy jej matka się kiedyś o nią bała. Musiała; nawet ona nie ignorowała zagrożenia płynącego z łodzi rybackich. Piekło, tak jak ostrzegła. A więc rosło, tak, jak powinno. Zacisnęła usta, aby nie wydawać z siebie niepożądanych dźwięków i zacisnęła palce na własnym nadgarstku, lekko wbijając w niego paznokcie. To zabawne, że pierwszym instynktem w leczeniu bólu, jest zastąpienie go innym. Pokręciła głową, zanim zdecydowała się odpowiedzieć słowami. Musiała się upewnić, że głos jej nie zadrży. — Nie— Żadnych, które można by zobaczyć. Gdy te blizny się zagoją, nie zostanie już śladu. Jeśli się zagoją — może nie będzie na to wszystko czasu; może do tego momentu świat zdąży się skończyć. — Tylko to. A ty? Moja medyczna jest słaba, ale mogę— jeśli mi powiesz, co mam robić. Zamknęła oczy, słysząc pierwsze dźwięki zaklęcia i spodziewając się mrowienia na skórze pleców, od działającej magii. Ta jednak nie nastąpiła — również z drugą próbą, a ona nie miała innego wyboru, jak parsknąć pod nosem. — Przepraszam, po prostu dzisiaj — zaczęła wyjaśniać, nie chcąc, aby Thea pomyślała, że się z niej naśmiewa. — magia w ogóle ze mną nie współpracowała. Chyba przynoszę ci pecha. Nie przejmuj się, próbuj do skutku. Dasz radę. Mamy czas. Przecież się tu nie wykrwawię, nie? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Rodzina nie raz dawała jej do zrozumienia, że właśnie tego od niej oczekują. Charyzmatycznego męża, własnego domu, co najmniej dwójki dzieci. Czasem w tej wiązance żądań i zawodów pojawiała się też zmiana profesji. W końcu kobiecie nie wypada brudzić sobie rąk. Już zwłaszcza nie cmentarną ziemią i przegniłymi trupami. Ale jakoś dziwnie przy sercu było jej miejsce, w którym pracowała. Mimo płacy nieproporcjonalnej do wymagań, mimo przewijających się coraz to makabryczniejszych przypadków przedrozkładowych. Dobrze jej było też samej. Zadziwiająco dobrze było jej samej. — Kopanie grobów nie jest zbyt lukratywną pracą — uśmiechnęła się lekko. — Czasem nie starcza mi na siebie, nie chcę myśleć co by było, gdybym musiała utrzymywać kogoś jeszcze. Wiesz, oprócz tego, bycie medium to czasami prawdziwa udręka. Czasami wstydziła się, ile aspektów kontaktu ze zmarłymi ją przerastało. Niektórzy byli prawdziwie natrętni, uparci i uciążliwie nieskorzy do współpracy. Niektórych błagalne wycia budziły ją w środku nocy zlaną zimnym potem. A niektórym, mimo próśb, po prostu nie była w stanie pomóc. To chyba było w tym wszystkim najgorsze. Nieudane rytuały też przytłaczały ciężarem wstydu. Szczypały upokarzająco pod skórą. Przysypywały ciało lodowatym, sennym śniegiem, podobnym temu jawiącemu się po odkryciu zbezczeszczenia doglądanych przez nią grobów. Nie pamiętała, kiedy gorączka posłała ją w objęcia dusząco lodowatej lawiny—tego klaustrofobicznego uczucia niemocy i strachu. Pamiętała tylko głośne zaczerpnięcie tchu i widok sufitu w pokoju Lyry. — Nie będzie takiej potrzeby — pokręciła głową, gazę przyciskając nieco mocniej do jej ran. — Zaskakująco dobrze poszło mi spierdalanie przed tym… Przed tą ciemnością. Między innymi dlatego tak ciężko było jej nie wyobrażać sobie własnego ciała, zatrzymanego przez czas w tunelu. Powinna wynieść z niego choć kilka otarć, siniaka, może nawet szramę gdzieś na skórze czy głęboko pod nią. Wyniosła natomiast jedynie nieprzyjemne wspomnienia i tą cholerną głowę dziennikarza. Śmiech Lyry zakuł w dumę, póki ta nie zaczęła się tłumaczyć. Posiliła się nawet na niewielki uśmiech, posłany do cholera wie kogo, mający zamaskować ten cyniczny ból. Ból oznacza, że jeszcze żyjesz. — Mnie też zawiodła w najpotrzebniejszym momencie. Magia wyostrzyła jej zmysły. Poinformowała o zagrożeniu. Odkryła niewidzialny tusz i zasklepiła rozcięcie na dłoni. Nie rozświetliła drogi i nie przegnała nawiedzającej ją wizji matki. — Sanaossa Magnus — czar po raz kolejny zakończył się na słowie… — Sanaossa Magnus… — i raz jeszcze… — Sanaossa. Magnus. — i ponownie. Magia nie uleczyła ran osoby, która na nią liczyła. Szczęście Thei widocznie zostało pod ziemią. — Kurwa, Sanaossa! Dokładnie ten sam żałosny przypadek. Theę również ogarnęły salwy cichego, sfrustrowanego śmiechu, wkrótce dławione przez wnętrze własnych dłoni. Paralelność porażek podziemi i własnego salonu była wręcz komiczna. Całe szczęście osoba, która wbiłaby szpilkę najgłebiej, już dawno jest po drugiej stronie. — Słuchaj… Pamiętasz co ci obiecałam? Wtedy z gorączką? — zmiany tematu przychodziły jej dzisiaj tak naturalnie jak zaczerpywanie oddechu. — Chyba odczekałyśmy już wystarczająco długo, co? W końcu był to temat, od którego nie mogła się uwolnić. Gdzieś tam z tyłu głowy, wizja rozkopanych grobów i duszy młodej dziewczyny zaciskała się na niej mocniej i mocniej, dusząc swoją istotą. Skórzana kurtka, blizna, łysina, pies… Dłoń ponownie przyłożyła do zdobiącej plecy Lyry ran. Tym razem wyszeptując zaklęcie na tyle cicho, by ta nie miała tej przyjemności go usłyszeć. Chyba wystarczy jej na dziś upokorzeń. — Sanaossa Magnus. Rzuty: #1: Sanaossa Magnus (nieudana) #2: Sanaossa Magnus (nieudana) #3: Sanaossa Magnus (nieudana) #4: Sanaossa (udana) rzut pod postem: Sanaossa Magnus (XD) |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Stwórca
The member 'Thea Sheng' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 59 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Rozumiem — i naprawdę rozumiała. W niewypowiedzianych myślach wiedziała też, że Thea rozumie, bo było to coś, co tylko odmieńcy potrafili zrozumieć. Nie każda odmienność była kwestią genów — niektóre pojawiały się po prostu — ale takie jak jej, czy Thei, były przekazywane z rąk do rąk. Doskonale rozumiała bolączki odmienności i nie miała wątpliwości, że jej przyjaciółka również. Nawet jeśli jej odmienność była przez społeczeństwo traktowana jako dar, gdzie ten Lyry — jako przepustkę do przelewania jej krwi. — Bycie bezrobotną aktorką też nie pozwala na dokładanie na świat nowych gęb do wykarmienia. Nie, żebym chciała— Aaron chciał. Sporo się o to kłóciliśmy. Nie mówiła Thei o nim za wiele. Mogłaby na palcach jednej ręki policzyć, ile razy padło jego imię w jej towarzystwie — nie wynikało to z nieufności wobec dziewczyny, a własnej potrzeby, aby ten rozdział wreszcie zakończyć. Pogrzebać w ziemi raz na zawsze. Aż ktoś go znowu nie wykopie. Pokiwała głową, ciesząc się, że nie będzie musiała pokazywać swoich wątpliwych umiejętności leczniczych. Czuła się całkowicie wypruta z magii, jeśli miała być szczera. Była zmęczona — już zbyt zmęczona, aby być przerażona — i na samą myśl o posmaku zaklęcia na języku, robiło jej się niedobrze. Zrobiłaby to jednak; gdyby tylko Thea poprosiła. — Magia bywa kurwą. Bardzo kapryśną, czasami da ci najlepszą noc w życiu, a innym razem weneryka. Co zrobisz? Nic nie zrobisz — obojętność w głosie przyszła łatwo. Wiele rzeczy przychodziło łatwo, teraz gdy siedziała w bezpiecznych czterech ścianach znanego na wylot mieszkania. Inaczej sprawa wyglądała, gdy spadasz w stronę twardej jak skała tafli oceanu. Wtedy modlisz się, by magia miała dziś dobry humor. Zaklęcia leciały już niemal na oślep i miała powiedzieć, by przestała — że już nie trzeba — powinna odpocząć, rano spróbują znowu. Ale jedno z nich zadziałało; poczuła lekką ulgę, część pieczenia na plecach ustała, więc siedziała cicho. Czy pamięta? Nie byłaby w stanie policzyć ile bezsennych nocy spędziła na analizowaniu na nowo tego wydarzenia, zapisywaniu na kartkach przemyśleń, które przychodziły do niej pod osłoną nocy, przechodzenia jeszcze raz przez zapisane chwiejnym pismem fakty. — Właśnie, skoro już o tym wspominasz — zaczęła, ostrożnie, by nie zdradzić więcej, niż obiecała. Jeśli Thea do nich dołączy, to sama w końcu się domyśli, że Williamson mundur miał podwójny — wolała jednak jej nie podpowiadać za dużo. Zanim była w stanie skończyć myśl, ostatnie wypowiedziane zaklęcie przyniosło ulgę z natury (niemal) całkowitą. Potężne westchnięcie uciekło z jej płuc, a kąciki ust uniosły się do góry w najnaturalniejszy sposób dzisiaj. To, co zostało, dało się zignorować. — Dziękuję, już nie musisz dalej próbować, tylko mi to czymś zakryj — powiedziała na wydechu. Rozciągnęła kark, głowę przechylając to na prawo, to na lewo, jakby dopiero teraz odzyskała pełną swobodę ruchu. — Mogłabym coś pożyczyć do ubrania? Moja koszulka chyba jest trochę… ujebana. Przerażająca myśl w głowie, że wie dokładnie, co zrobić, aby sprać z niej krew. — Załatwiłam nam pomoc — pomoc, zabawne. Bardzo kreatywne określenie tej relacji, echem odbijały się jego słowa znad pirsu; możemy sobie nawzajem pomóc. — To pies, więc będzie mógł trochę pokopać tam, gdzie twoja łopata nie sięga. Ponieważ jest to prywatna rozgrywka, a Thei brakowało tylko jednego oczka, uznałyśmy, że ostatnie zaklęcie zadziałało. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Z racji ludzkiej przyzwoitości, imię Aarona chyba nigdy nie przewinęło się przez jej wargi. Tkwiło tylko gdzieś w kłębiących się myślach, malowało we wspomnieniach kamiennej, zastygłej we śnie twarzy. Zakurzone figurowało gdzieś w świadectwie zgonu czy umowie pogrzebowej, nie wyściubując nosa spoza zamkniętej szuflady zakładu. Choć niewątpliwie stanowił on znaczną część doczesności Lyry, to nie nim w szczególności była zainteresowana. Sama preferuje rozmawiać ze zmarłymi, niż o nich. Pewna niewymowna reguła przemknęła między sylaby maksymy “O umarłych rozmawia się dobrze, albo wcale”, zatrzaskując w buzi język na wspomnienie każdego nieboszczyka, który kiedyś gościł w ich życiu. Chyba to właśnie w takim ułożeniu rzeczy tkwił najdoskonalszy kompromis. Obie trochę milczą, obie rozmawiają. — ...Weneryka? Wiesz z autopsji? A to był ledwie kolejny temat, w który raczej nie powinny brnąć. Ale ciekawość czasem wygrywała. Rany powoli zaczęły tracić swą alarmującą głębie, a krwawienie ustało dostatecznie, by wygiąć jej usta w szczery uśmiech. Wystarczająco, by pozwolić jej wytchnąć z ulgą i uspokoić drżące w frustracji dłonie. Ostatecznie mogła uwolnić myśli od gorączkowego gmerania w skromnych ostatkach magii. Od uciążliwych wspomnień nieudacznictwa i warkotu wewnętrznych uchybień. Wstając z kolan, z uniesioną do góry brwią chwyciła za koszulkę Lyry, poddając ją chwilowej, choć wystarczająco skrupulatniej inspekcji. — Rzeczywiście, trochę brudna. Cała przesiąkała krwią. Jakby ktoś ją umoczył w przepełnionym ciemną mazią wiadrze, po czym, dla obowiązkowego zachowania dramatyzmu, jeszcze wytarł nią ubłocone podeszwy. — Tylko trochę — powtórzyła, usta wykrzywiając w podkówkę. — Nic, czego nie dopiorę. Odejście zdecydowanym krokiem i wymownie mocniej zaciśnięte na lawendowym materiale palce, dobitnie wyraziły, jak niemile widziane były jakiekolwiek sprzeciwy. Zestaw małego doktora trafił z powrotem do łazienki. Zakrwawioną bluzkę zostawiła na koszu z praniem, mentalnie dopisując do listy zakupów sodę oczyszczoną. Spośród szafkowych wnęk z niepotrzebnymi już gazami i płynami bakteriobójczymi, pochwyciła jeszcze plastry z opatrunkiem, nim mogła ją zatrzasnąć. Lyrze, natomiast, posłała jeszcze przerysowanie urażone spojrzenie, kiedy szybkim krokiem przechodziła do sypialni. — Kopie lepiej niż jakieś psy! — wyolbrzymiona była nie tylko jej mimika, o czym Lyra mogła się przekonać słuchając wykrzykiwanych przez nią słów. Każda, nawet najmniejsza pomoc była przydatna. Była to prawda, której nawet Thea nie mogła podważyć. Sama, po dzisiejszych wydarzeniach, mogła pochwalić się kooperacją z policjantem. Choć nie są to ludzie, do których chętnie zwracała się o wsparcie. — A ty od kiedy chodzisz po schroniskach? Ja dziś w jedno wpadłam. Z sypialni wróciła nie tylko z wygrzebaną z szafy koszulką ze spranym logiem The Misfits, ale i z parą szarych dresów, które położyła Lyrze na kolanach. — Nocujesz tu — powiedziała, nie czekając zbytnio na odpowiedź. — Skłamałam z tym lizakiem. Ale myślę, że to co sama przyniosłaś, spodoba ci się bardziej. Z kuchennego kredensu wyjęła dwa kieliszki do wina, momentalnie ustawiając je tuż obok kupionej przez Lyrę butelki. — Ty polewasz, ja opatruje — nie dość, że lata z kąta w kąt, to jeszcze się rządzi. — Moja apteka niestety czeka na dostawę, ale kup sobie maść na gojenie ran. Może obejdzie się bez blizn. Wspomniana apteka medium zamyka się wraz z doklejonym do pleców Lyry opatrunkiem i pierwszym przepalającym przełyk łykiem wina. A może znów będzie to barwiona woda utleniona… |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Obie doskonale znały granicę między milczeniem a rozmawianiem. Było to coś, co sprawiło, że tak szybko wpuściła — chociaż lepszym określeniem byłoby chwyciła za rękę i pociągnęła za sobą — Theę do swojego życia, właściwie bez zadawania zbędnych pytań. Bywały osoby, których towarzystwo było zawsze mile widziane. — Metaforycznego weneryka — doprecyzowała, z kąśliwym uśmiechem drgającym w kącie ust. — Uściślijmy to, nim jakieś brzydkie plotki rozpowszechnisz o Cecilu. Lub o Aaronie. Ten jednak nic by sobie z nich nie zrobił — to niepokojące, że jej byli partnerzy seksualni, mieli pięćdziesięcioprocentową śmiertelność. Jeszcze jeden i pomyśli, że to w niej leży problem. Pewnie leżał; pewnie było jej za dużo i za bardzo. Zbytnio zwracała na siebie uwagę i za śmiało żartowała z panem zza kasy. Machnęłaby ręką, gdyby tylko była bardziej ubrana. — Weź, przestań — sama propozycja wydawała jej się niedorzeczna. Już wystarczająco się jej narzuciła; lub może nie. Może obie najbardziej teraz pragnęły tego samego — czyjegoś towarzystwa. — nie będziesz mi nic— —prała, nie zdążyła dokończyć, bo Thea najwyraźniej dzisiaj praktykowała zasadę piętnastu sekund — chyba tyle maksymalnie wytrzymała w bezruchu. Zamiast pralki, Lyra zadowoliłaby się zwyczajną reklamówką, ale nie miała zamiaru marnować cennej energii na kłótnie w tym zakresie. — Na pewno równiej, w to nie wątpię! Nauczona doświadczeniem nie miała zamiaru kwestionować technik kopania przyjaciółki. Charakteryzowała się ona wyjątkową dumą w swojej pracy, czego nie miała zamiaru jej umniejszać. Nawet jeśli ona swoje dnie wolała spędzać wśród żywych. Miała kontynuować temat, ale pomyślała, że rozsądniej będzie poczekać, aż Thea wreszcie zniesie prohibicję na terenie swojego mieszkania. — Nocuję tu i polewam. Tak jest, psze pani. Kieliszki wina były lekkim przerostem formy nad treścią — równocześnie też kulturalnym zakończeniem wyjątkowo niekulturalnego dnia. Odczekała, aż Thea dokończy skrupulatną pracę nad jej plecami i będzie mogła założyć koszulkę — z bardzo niefortunnym nadrukiem, biorąc pod uwagę dzisiejszy wypadek — a spodnie dresowe odłożyć na razie na bok. Podała jej kieliszek i wspięła się z powrotem z ziemi na kanapę, wygodnie usadzając się z własnym. — Wiesz, to nie do końca pies ze schroniska — zaczęła, decydując się ostatecznie, aby usiąść po turecku, przodem do Thei. — rasowych chyba tam nie oddają. W każdym razie jest gliną i— Zdradzanie Thei szczegółów ich układu byłoby skrajną głupotą. Im częściej więcej osób zapraszano do rozmowy o sekretach, tym większe prawdopodobieństwo, że przestaną nimi być. — kiedyś mi już pomógł, gdy przesłuchiwali mnie w sprawie— No wiesz. Wiedziała; więc Lyra nie musiała przytaczać szczegółów. Sama nie wiedziała, co było bardziej traumatyczne — osiem godzin w łóżku z trupem, czy dwanaście godzin bycia trupem na lokalnym posterunku. — Williamson jest w porządku, ale jest — przypomnę — w mundurze, więc lepiej nie wspominajmy przy nim o bliźniakach. Fogartych niespecjalnie legalne hobby, nie było raczej tajemnicą dla Thei, więc była to idealna wymówka, aby ostrzec ją przed wspominaniem o Cecilu. Mogłaby powiedzieć jej o tym bałaganie, który wywołali w Midnight Mirrage, ale znowu — sekrety najlepiej trzymane były na kłódkę. Wolała poczekać, aż sprawa całkowicie ucichnie, a Williamson zagwarantuje jej, że wszystko zostało ładnie zakopane tak głęboko, że nawet łopata Thei tego nie udźwignie. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów