Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
First topic message reminder : KUCHNIA Sporych rozmiarów izba, będąca największym pomieszczeniem w całym Gniazdku, gotowym pomieścić przy obszernym stole każdego z członków rodziny. Ustawione wokół blatu krzesła są zupełnie od siebie różne i każdy z domowników ma swoje ulubione. Mimo piętrzących się czasem w zlewie naczyń czy obsypanych mąką mebli po spotkaniu Juniora z pieczeniem, panuje tu utrzymywany przez wszystkich porządek. W powietrzu unosi się zapach smakowitych potraw, wychodzących nie tylko spod ręki Esther, ale i jej córek. Spiżarnia nie zawsze pełna jest podstawowych składników, zwłaszcza kiedy zbliża się koniec miesiąca. Na ścianie przy przejściu wisi telefon stacjonarny z niezwykle długim kablem, pozwalającym na dalekie wędrówki po niemal całym domu. Przechodząc przez prowadzące do ogrodu drzwi, można znaleźć się wśród grządek pani Marwood, skąd czerpie ona świeże składniki do codziennych potraw. [ukryjedycje] |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Wątpiłam w urok tego kotka, ale o gustach się nie dyskutuje. Zakładałam, że opiekuńczy instynkt Winnifred przeważył w ocenie jego piękna. Mogłam tylko założyć ręce na siebie i pozwolić jej rozkoszować się schorowanym kociakiem. Koniec końców ja mam w domu swojego puchatego rudzielca, ale ciekawiło mnie, jak zmieni się ten kocur, gdy Winnie uda się go odchować i wypielęgnować. Oczywiście jeżeli rodzice pozwolą jej go zatrzymać. - Wiesz co..? popytam na zapas w mieście, czy ktoś nie chciałby go przygarnąć... W razie gdyby mama i tata powiedzieli kategoryczne nie - Poprawiłam okulary, wsuwając je sprawnie na nos. Nie chciałam psuć jej marzeń, bo zachowywała się już tak, jakby nie wyobrażała sobie przyszłości bez tego sierściucha, ale musiałam być tym głosem rozsądku w tej sytuacji. Nie byłam pewna, czemu rodzice zawsze byli tacy anty zwierzakowi, bo przecież posiadanie pupila uczy odpowiedzialności, ale wtedy sobie przypominam, że to nie jest jedyna kwestia, w której są konserwatywni. - Chyba jeszcze dziś zdążymy bez zapisu... - Powiedziałam, patrząc na naścienny zegar. - Zabiorę was dziś do tego weterynarza. Nie ma co tego odwlekać - Uśmiechnęłam się teraz, łapiąc za strzelbę i zawieszając ją na swoim ramieniu. Wyjęłam jeszcze tylko notes i długopis z kieszeni kurtki i napisałam matce krótką wiadomość, że zabieram Winnie na chwilę do miasta i żeby zajęła się kaczkami, jak uważa. - Dobra, chodźmy. Wcale nie mamy dużo czasu - Pośpieszyłam ją jeszcze i skierowałam się do wyjścia. Krzyknęłam jeszcze do Aurory, że niedługo wrócimy i chwilę potem odpaliłam papierosa przed wejściem do domu. - Jeżeli obsika mi tapicerkę, to was obojga ukatrupię własnymi rękoma... |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
O gustach się nie dyskutuje, tak samo, jak o tym, co (kto) skrada czyjeś serce. Winnie miała najwyraźniej słabość do przybłęd skrzywdzonych przez los. Cecha z pewnością godna podziwu, jednak niebezpieczna dla przyszłego lekarza. Zbyt miękkie potrafi zabić. Pokiwała niechętnie głową. — Dobrze, a ja do tego czasu może będę trzymała go w starej stodole. O tej porze roku i tak mało kto tam chodzi — Junior dostał kategoryczny zakaz, gdy mama znalazła go wspinającego się na drewniane belki przy suficie. Kocur będzie mógł więc liczyć tam na względny sposób od brata, a rodzice nie zdenerwują się, że trzymała go przez ten czas ukrytego pod swoim łóżkiem. — Myślisz, że będzie mu wygodnie na sianie? Winnie była bardzo dumna z prezentowanego właśnie przez siostrę prozdrowotnego podejścia. Pokiwała głową, pozwalając kocurowi dokończyć jedzenie, w tym samym czasie ubierając kurtkę oraz buty. Aurora coś mruknęła pod nosem, że zostanie i posprząta ślady zbrodni, bo pozostawiony na ziemi talerzyk mógłby zainspirować kilka pytań ze strony matki oraz — bardzo dużo — węszenia ze strony Juniora. Parszywy Junior. Wyciągnęła jeszcze stary ręcznik, którego używali do wycierania podłogi. Jeśli kotu nie za bardzo spodoba się podróż samochodem, zawinięcie go w burito może okazać się jedynym ratunkiem przed w całości podrapanymi rękami. — Okay, możemy jechać — powiedziała, biorąc kota na ręce. Głaszcząc go delikatnie po głowie, pomyślała, że przydałoby mu się jakieś imię. Percy na pewno wiedziałby, jak go nazwać — jedno spojrzenie zazwyczaj mu wystarczało, by sprowadzić czyjąś esencje do dwóch słów. — Jak masz zamiar palić w samochodzie, to siadam z tyłu — ostrzegła, wymijając siostrę. obie z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
marzec 1, 1985 Kiedyś w ogrodzie na sznurku schły pieluchy tetrowe. Słońce jakby muśnięciem przechodziło po niebieskim wiejskim niebie, daleko od zgiełku miast. Flaga Stanów Zjednoczonych powiewała w tle, zawieszona na największej stodole Padmorów. Wszystko w jednym rytmie. I te pieluchy i ta flaga. Wietnamczyk powiedziałby, że na obydwie można było naszczać, ale Marwoodowie nigdy nie słuchali Wietnamczyków. Być może dlatego, że żadnego nie znali. Pieluchy wkrótce zamieniały się w przykrótkie spodenki, noszone przez jedną, drugą, trzecią. Córki wyrastały z ubrań nader szybko, ale wyglądało na to, że w tym domu łatwiej jest zrobić kolejne dziecko, niż wszyć klin do sukienki. Esther nigdy nie była kurą domową w całym znaczeniu tego słowa, choć dla feministek mogła wydawać się właśnie taka. Frank nigdy nie słuchał feministek. Być może dlatego, że żadnej nie znał. Teraz na sznurku w ogrodzie wisiało szesnaście innych sznurków. Każdy różnej grubości. Zawiesił je tam przed trzema tygodniami Junior, oznajmiając całej rodzinie przy kolacji, że będzie prowadził eksperyment naukowy (jak tato) i Marwoodzi mają kategoryczny zakaz ingerowania w ich stan. Frank nie dopytywał wtedy, o co chodzi, wzorkiem błądził pomiędzy smażonym kurczakiem a frytkami. Kilka dni później Emma powiedziała, że Junior w szkole poznał nowe określenie „pociągać za sznurki” i sądził, że jeśli będzie robił to wystarczająco długo i cierpliwie, to osiągnie w końcu sukces (jak tato). Ukłucie w sercu. Jedno. Po zimie zawsze przychodził odwilż. Pod sznurkiem w ogrodzie zrobiła się kałuża. Wykopana tam kilka miesięcy temu przez Juniora (przysięgam mamo, to pies; ale my nie mamy psa) dziura najpierw zasypana została śniegiem, teraz skroplonym w formie dziwnej brudnej brei. Frank zawiesił na niej wzrok na dłużej, stając przy kuchennym oknie i przez nozdrza wciągając zapach pichconego właśnie przez panią Marwood obiadu. — Straszny bajzel się zrobił w Deadberry. Nie wiem, czy zapłacą nam za te odwołane zajęcia, ale coś wymyślę — odpowiedział sam sobie, na wcześniej nieporuszony temat. Byli tu sami. Krótkie chwile tylko dla siebie, kiedy dzieci były w szkole, mogli przeznaczyć na szereg aktywności. Zwykle wybierał wtedy warsztat w szopie, uciekając od odpowiedzialności. Dzisiaj było inaczej. Dzisiaj potrzebował upewnić się, że kuchnia nie stanie w płomieniach, a z jej wnętrza w oparach siwego dymu nie wysunie się kobieca sylwetka. Na twarzy wciąż czuł ciepło. Nie jej. Ognia. — To było... — wcześniej nie mówił. — Było... — mówił tylko pobieżnie, próbując zostawić co najgorsze pod średniostabilną powłoką starego mężczyzny. — Nie mogłem się odwrócić i uciec, przecież wiesz — znów wytłumaczył sam siebie, odpowiadając na niezadane pytanie. Dwudziestego szóstego lutego, gdy tylko z głównej drogi zjechał pod Gniazdko, upewniając się, że dom stoi, odetchnął z ulgą, zaraz potem dostając potężnego ataku kaszlu. Wyjaśnił Esther co się stało (najpierw wszystko było dobrze, a potem było źle), odpoczął. Nie przespał pełnej nocy (ani tej przedwczorajszej, ani wczorajszej, ani dzisiejszej). Sen przypominał drzemkę przed telewizorem, był równie hałaśliwy. Podkrążone oczy stopniowo pogrążały się w sinej barwie. Pani Marwood w domowym fartuszku wyglądała jak obietnica, że tamto źle, co najpierw było dobrze, wcale nie będzie złe. Wyglądała jak iluzja, zbyt piękna by prawdziwa. Dłoń położył na jej talii, na gładkim czole (jakie zmarszczki? Przecież ty nie masz zmarszczek) składając krótki pocałunek. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
Esther od zawsze uważa się za czarownicę mocno stąpającą po ziemi. Nawet jeśli pozwalała sobie na romantyczne uniesienia serca, rozmarzenie, zachwyt nad malowniczą okolicą czy poematem niszowego artysty, tak zdrowy rozsądek jest tym, co niewątpliwie wysuwa się na pierwszy plan. Daleko jej do lamentu i płaczu, daleko do głębokiego umartwiania. Jest kobietą czynu i potrzebuje działać, jednak bez wszystkich szczegółów oraz opracowanego planu, pozostaje bezradna. Towarzyszy Frankowi w nieprzespanych nocach. Sama myśl, że mogła go przed kilkoma dniami stracić, już nigdy więcej nie zobaczyć, przytulić, ucałować, rozrywała serce, jakoby była prawdą. Nie chciała go unikać, lecz przybrana pozycja obronna zmuszała do głębszego zamyślenia, w jakim pogrążali się oboje, trwając obok siebie. Mijające je dzieci nabierały z wolna wątpliwości, czy między rodzicami nie dzieje się nic złego (Pokłóciliście się z tatą?, ciche, acz odważne pytanie Juniora zagłaskane prostym Oczywiście, że nie, kochanie), a ci zwyczajnie pogrążeni w swoich myślach skupiali się na wydarzeniach w hrabstwie. Na kuchence cicho pyrka woda z gotującymi się ziemniakami, a w piekarniku wzrasta chleb z ziarnami. W kącie pomieszczenia na posłaniu ze sterty szmat i bibelotów śpi słodkim snem meteor. Poprzedniej nocy zdobył kilka szyszek i kawałek pękniętej opony, więc dumy stworzenia nie było końca. Esther stoi w milczeniu, opierając się o kuchenny blat. Narzucony na miękki sweter fartuszek przybrudzony jest lekko mąką, a wsunięta za brzeg kraciastej spódnicy ścierka nieco wilgotna. Unosi wzrok na męża, wsłuchując się w wypowiadane cicho słowa, a stężona w skupieniu twarz nieco łagodnieje. - Wiem, że nie mogłeś - próbuje go uspokoić i wyciąga dłoń, by przyciągnąć go bliżej siebie. Sama postąpiłaby podobnie, ryzykując wszystko, byleby odkryć nową tajemnicę. To oczywiste, że dusza badacza bierze górę i zmusza do sprawdzenia, co też przynosi nowa rzeczywistość. Trudności wiążące się z niebezpieczeństwem schodzą na dalszy plan, zwłaszcza gdy adrenalina popycha do przodu, zupełnie przesłaniając trzeźwość myślenia - a może właśnie je wyczulając? Unosi rękę, by dłonią przesunąć z czułością po szorstkim policzku. Nie ma mu za złe powziętych kroków, choć pewnie dlatego, że ma go już pod ręką, całego i zdrowego. - Najważniejsze, że jesteś. Razem coś wymyślimy - Ma na myśli Kowen Dnia, nie zaś brak wypłat, bo temat pieniędzy zdaje się być zupełnie abstrakcyjnie nieistotną sprawą. - Chcesz przeprowadzić nad tym badania? Czy to będzie bezpieczne? - dopytuje wciąż ściszonym głosem, choć wie, że wokół nie ma żywej duszy. Cisza przywodzi jednak na myśl tajemnicę, którą dzielić się należy w poufności. - Nie ma już odwrotu - mówi cicho, bardziej do siebie, niż męża. Co innego im pozostało? Bezczynność nie wchodzi w grę, w końcu na to przygotowywali się połowę życia, by wyłapywać wszelkie oznaki płynące z Piekła, a teraz jak się okazuje także i Nieba. Przybycie Jeźdźca Apokalipsy pociąga za sobą wiele pytań, nie dając niemal żadnych odpowiedzi. Czy tak zostało zapisane na kartach przeznaczenia i nie ma od tego odwrotu? Czy przyspieszyli nadejście końca znanego im świata swymi usilnymi modłami, by zesłano im wreszcie wyraźny znak? To jest moment, by stanąć szczerze z poglądami i przekonaniami, aby się dać świadectwo swojej wierze i się wykazać. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Gdzie ją znalazł, że taki skarb nie przeszedł obok nosa? Trafiło się jak ślepej kurze ziarno. Jak ślepemu siewcy nagroda semestralna. Jakby istotnie znaczył coś więcej niż tylko wpis w dzienniczku ucznia, dający mu C na szynach. Marzył o innym życiu, o czarnej kawie wypijanej w Obserwatorium Sfer Wyższych, o chronicznym braku snu i zmartwień, gdzie jedyny stres pojawia się przy niezgadzających się obliczeniach. Marzył o zapachu topionego metalu, na którym przeprowadzałby badania. Jednak chleb pachniał piękniej. Piękniejsza była ona — z grudką mąki na fartuszku, z wilgotną ścierką przy pasie. Piękniejszy był świat, co zaraz miał się skończyć. Gniazdko w Wallow zawsze pachniało domem. Woń uwalniała się z placka z jabłkami (z kruszonką), z drapiącego się za uchem meteora, z kwiatków na jej sukience, z porannej toalety, gdy goląc na gładko policzki, walczył o miejsce przy kranie z panią Marwood, akurat pudrującą nos. Raz zaciął się brzytwą, bo tak długo patrzył na jej szyję. Z policzka popłynęła strużka czerwonej krwi, wkrótce brudząc podkoszulek. Teraz brzmiała jak mrzonka. Krew płynęła ciurkiem, ale więcej w tym było śmiechu niż łez. Los miał się odwrócić, nieuchronne przyjść, a Lucyfer miał nareszcie nadać kierunek całemu światu. Dowodem były strzały Erosa spadające na Deadberry, a choć ogień mógł strawić każdego z osobna, tak ostatecznie — miało to swój cel. Frank rozmyślał nad tym od dwóch dni, kiedy uczucie duszności stopniowo malało. Na tę myśl znów zakasłał. Gdy krótki bezdech mija, pozwala żonie przyciągnąć się do siebie, otaczając ją ramieniem, by jeszcze raz poczuć woń włosów, przesiąkniętych zapachem świeżego masła i ciastek. Jak ona to robi? — Chciałbym, ale nie wiem jakie plany ma Gorsou. Te wszystkie wydarzenia muszą być jakimś przełomem, czuję to w kościach — a może to efekt starej kontuzji w biodrze? — Te strzały przechodziły przez ściany, były nie do złamania. Jeśli by zbadać materiał, z którego zostały wykonane, to być może takie odkrycie byłoby wręcz wiekopomne. Wyobrażasz sobie wytworzenie pentakli albo athame z tego stopu metalu? Prze-łom — rozmarzył się, wzrokiem wędrując od razu w okolice szopy, ledwie widocznej pod kątem przez kuchenne okno. Dłonią odgarnął z jej czoła kosmyk ciemnych włosów. Pośród nich był tylko jeden siwy. Jak ona to robi? — Tak czy siak, na pewno porozmawiamy o tym na spotkaniu. Skupmy się na nas... Myślę, że powinnaś przyjąć chrzest z rąk Lucyfera. Proste oświadczenie, nic nieznaczące słowa. Nic z tego nie będzie zależne od niego, wszystkie decyzje będą zależeć od ich Pana, jak i pani Marwood, która, choć szczerą miłością wspierała Kowen Dnia, tak nigdy nie zdecydowała się zrobić kroku w przód, który zobowiązywałby ją do poświęcenia własnych myśli jedynie na jego cześć. Frank zrobił to już dawno, traktując tamto południe jako najpiękniejsze jego życia. Pan obiecał mu przyszłość, obiecał wiedzę, którą nawet Tajne Komplety nie byłyby w stanie przekazać. Nie czuł się winny, choć bił z tego egoizm, tak przecież robił to też dla rodziny. Dla żony, dla dzieci, dla wnuków. Powinni porozmawiać o tym z Wendy. Aurora była jeszcze zbyt młoda, chociaż w jej wieku Winnie już głosiła pierwsze ważne słowa. Każde dziecko różne — wszystkie wychowywane w miłości do Wybawiciela, w poszanowaniu do prawdy, o której tak często wspominał ich ojciec. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
marzec 15, 1985 — To na studia? — spytał córki, zaglądając przez ramię na otwartą książkę z wdzięcznym tytułem rozdziału „Potrawy z resztek kurczaka”, szybko zdając sobie sprawę, jak głupie pytanie to było. Postanowił więc mrugnąć okiem, bo uznanie, że ojciec-żartowniś znowu budził się we Franku po kilku tygodniach zmagań z bólem płuc i narastającym kaszlem, było wygodniejsze niż tłumaczenie, dlaczego widzi słabo. Widział słabo, bo był zmęczony. Ba! Ledwo dyszał. Woń herbaty z bimbrem stopniowo uwalniała się, gdy wieczorową porą wkroczył do kuchni tuż po spotkaniu z Sebastianem w stodole. Poparzenia ramion, przedarta koszula, pobrudzone sianem włosy i twarz cierpiąca katusze. Sparing był wyjątkowo udany, chociaż odrobinę kulał na jedną nogę, a rany na ramionach i torsie od żrącego kwasu, którym oblany był magiczny łańcuch, wcale nie wyglądały na zagojone. Nie chciałby jej straszyć — wręcz przeciwnie. Układał w głowie historyjkę, według której był to tylko nieszczęśliwy wypadek, ale okłamywanie dzieci nigdy nie przychodziło mu z łatwością. Moralność i sumienie kłóciły się ze sobą. Każdy ojciec, jeśli tylko miał na to sposobność, chciałby odebrać swojemu dziecku cały ból. Oddałby za nią życie — wiedział to w momencie, gdy pierwszy raz zobaczył jasne oczy, wcześniej przez wiele dni zaciśnięte. Wiedział, gdy tylko wydała z siebie pierwszy krzyk, gdy była jeszcze fioletowo-czerwona i mieściła się na jednej ręce. Upewniał się o tym każdego roku, gdy zdmuchiwała świeczki na urodziny. Każdego lata gdy biegała z siatką na motyle. Każdej wiosny, gdy łapała żuki do tekturowych pudełek. Dzisiaj Winnifred była już dorosłą kobietą, ale nie potrafił w niej zobaczyć niczego więcej niż własnego dziecka. — Zanim coś powiesz, to nie, nikt mnie nie pobił... — nawet jeśli tak to wyglądało. — Ćwiczyłem z panem Verity parę zaklęć obronnych, no i niektóre mi nie wyszły... — podrapał się po brodzie. Była tam na spotkaniu w Billy Goat. Była przy słowach Gorsou, który przepowiedział Apokalipsę. Wiedziała, że świat ulegnie zmianie i, że należało się z tego cieszyć, bo to znaczyło, że w końcu Lucyfer obejmie prawowity tron na Ziemi. Było to zagrożenie — nie mogli myśleć inaczej. Zagrożenie, z którym trzeba było się pogodzić, dać z siebie wszystko, bo przecież konsekwencje były wspaniałe. Dość chorób, z którymi nie mogli sobie poradzić jako cała społeczność, nie tylko magiczna. Tak szeroko rozsiana magia miała oznaczać opcje badań, rozwój konstrukcji, leków, ba! Nawet szczepionek, w które tak nie za bardzo wierzył. Każdy element niemagicznego świata wsparty magią Lucyfera. Piękne, prawda? — Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, to chciałbym prosić o pomoc. Pani doktor — uśmiechnął się blado, obolałą dłoń kładąc jej na ramieniu. Już nie bawiła się w lekarza, przykładając wyłowiony na targu staroci stetoskop do serca swojego ojca. Już nie okładała jego przedramion plastrami ogórka, mówiąc, że to lekarstwo. Nie zawiązywała na głowie szalików, twierdząc, że to bandaż. Kiedy ona dorosła? PŻ Frank: 69 (- 92 P, po sparingu) |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Ojciec—żartowniś wchodzi do kuchni, ale napotyka córkę—poważną. Córkę—zmartwioną, gdy podnosi wzrok znad przepisu na obiad i napotyka ojca—zmęczonego; ojca—pachnącego—bimbrem. Ojca—pobitego, ojca—twierdzącego—że—to—nic. Nie mówiła, wpatrując się w mężczyznę wzrokiem już nie dziecka, nie zmartwionej latorośli a uważnie szukając miejsc, które potrzebują pomocy jako pierwsze. Był to wzrok prawie—lekarza. Prawie—opanowany. — Tata niech sobie usiądzie — powiedziała, kładąc wpierw dłoń na dłoń ojca, a potem ustępując mu miejsca na krześle. Ciche skrzypienie drewna przypieczętowało ruch w stronę szafeczki z lekami. Trzecia od góry — Winnie sama poleciła, by trzymać je poza zasięgiem Juniora, ale ten niedługo ją przerośnie i będzie jedyną, która tak naprawdę tam nie sięga. Skrzypienie nóg taboretu o podłogę zaburza ciszę i zagłusza ciężki oddech ojca. Wspina się po artykuły pierwszej pomocy, jak sprzed dekad wspinała się, aby— Zrobić dokładnie to samo, ale by zszywać misia. Nie rodzica. — Tato nie powinien już— Zeszła ostrożnie z krzesła, pod jedną pachą trzymając apteczkę. Odłożyła ją na stole, robiąc miejsce między książką kucharską, a rozłożonymi miseczkami. — —chodzić na sparingi. Musi tato pamiętać o swoim biodrze. — Biodrze, kolanie, ścięgnach i kaszlu, który atakował płuca nocami, gdy pan Marwood myślał, że nikt w domu już nie słyszy. Wzorkiem spokojnie opatruje rany, nim w użycie wejdzie magia. Prosta kalkulacja; od czego zacząć? Od wiary. — Breviter — marszczy brwi, skupiając się najpierw na wszystkich drobnych zadrapaniach na skórze ojca. Zaczną od ulgi, nim przejdą do poparzeń, które martwiły ją najmocniej. Biel klejącej się między palcami magii zadrżała. Winnie, przecież potrafisz. Co to dla ciebie? Breviter: 20 + k100; próg 35 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Stwórca
The member 'Winnifred Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 9 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Usiadł więc — zgodnie z poleceniem — na drewnianym krześle, przyglądając się niby w zaciekawieniu książce kucharskiej. Obolały, strudzony, zmęczony. Zadowolony, że pokonał Verity'ego. Widać w starym ciele tkwiło jeszcze trochę energii, które potrafiło przechytrzyć wprawionego w boju gwardzistę. Wiedział, że to łut szczęścia — ot zwykły przypadek, który następnym razem mógłby się po prostu nie zdarzyć. Mieli jeszcze trochę czasu, by się przygotować, a Frank nie zamierzał marnować go na bzdury. Leczenie schorowanego ciała nie było bzdurą. Poraniona klatka piersiowa, obolałe ramiona — mieć w domu lekarza, to tak jakby wygrać szczęśliwy los. Mieć w domu córkę taką jak Winnifred — co mogło się temu równać? Stęknął cicho, siadając. — Pamiętam, córeczko — mówił cicho, by czający się w salonie Junior go nie dosłyszał. Jeszcze tego by brakowało. — Ale pamiętasz co mówił Gorsou, prawda? — to musiała pamiętać. Nie ingerował przecież we wszystko. Nieprzyjemny ścisk w żołądku objawił się, gdy tylko spojrzał w niebieskie oczy dziecka. Tak podobne do jego oczu. Ambicja przeżerająca ją od wewnątrz. Niepotrzebne zmartwienia, które chciałby odebrać. Była taka młoda. — Przecież muszę was chronić. W ostatnich słowach wybrzmiała powaga, której nie potrafił wyzbyć się w takich chwilach, nawet jeśli chwilę potem pod wąsem wykrzesał się pogodny uśmiech. Mieli przecież tak mało czasu... Gdy już nadejdzie ostateczny dzień sądu, wtedy świat się odmieni. Nie będzie biedy, nie będzie bogactwa. Nie będzie złości ani cierpienia, tylko magia. Magia zalewająca sumienie. Jeden Pan nad nimi wszystkimi, ten jedyny, który pragnie ich dobra, ciepła i szczęśliwości. — No, od razu mi lepiej — skłamał płynnie, wiedząc doskonale, że czar nie zadziałał. Winnifred też na pewno zdawała sobie z tego sprawę, była przecież Marwoodem. Nie chodziło jednak o jego efekt, a fakt, że potrafiła zatroszczyć się o własnego rodzica. Nie zasługiwał na nich — gorzkie słowa uderzyły w głowę, gdy znów spojrzał na jej twarz. Nie zasługiwał, by mieć rodzinę, by być kimś, do kogo młodziutkie dziewczęta zwracają się „tato”. Przecież nigdy tego nie pragnął. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Pokiwała głową — pamiętała. Po zagmatwaniu i rozstrojeniu zostało jedynie wspomnienie. Ulotne i nieuchwytne wspomnienie, które czasami kołatało z tyłu jej głowy, ale — jak natrętną muchę — odganiała je bez większego trudu. — Niech się tata nie martwi o moją pamięć — nonszalancki ton był przecież zrozumiały. Winnifred tak rzadko zapomniała o czymkolwiek. Aby oszczędzić papier, mogliby jej po prostu dyktować listę zakupów. — Oczywiście, że pamiętam. Jak mogłaby zapomnieć coś tak istotnego? Zmarszczone brwi nie były złością z powodu przywołanego spotkania (o co miałaby się gniewać?), a za kłamstwo, że zaklęcie miałoby zadziałać. Jaka magia anatomiczna jest (nieskuteczna), każdy widzi. — Tato, to nie są czasy na żarty — oświadczyła na tyle poważnie, w jakim stopniu wymagała tego sytuacja; bardzo. — Proszę mnie nie okłamywać. Jeśli mam pomóc, to muszę mieć wszystkie informacje. Ona wciąż mówiła o leczeniu. Świadomość drugiego wybrzmienia pozostawała daleko poza tym salonem; kiełkować mogła jedynie w głowie Franka, aby ostatecznie urosnąć na dnie jego sumienia. Niemniej, Winnifred miała rację. Nie da się pomóc, jeśli nie ma się pełnego poglądu na sprawę. Dlatego tak ważne jest, by nie okłamywać swojego lekarza. Wzięła głęboki oddech. Magia wymagała skupienia, ostatnio coraz częściej to odczuwała. Bywała rozkojarzona i ciągnięta umysłem w przeróżne kierunki. Potrzebowała wybrać jeden — ten, który ma przed sobą. Niech nie myśli o wszystkim dookoła, tylko o tym, co może faktycznie zrobić. W czym faktycznie może pomóc. — Spróbuję inaczej. Tym razem proszę — poważne spojrzenie prosto w niebieskie oczy ojca. Jej były takie same. Kiedyś napawało ją to dumą. Co, gdyby pewnego dnia przestało? — aby tato był ze mną szczery. Breviter wymamrotany trzy razy pod nosem, gdy oczy wodziły po płytkich rozcięciach na skórze ojca. Dlaczego wciąż tyle ryzykował? Powinien już odpoczywać; powinien im, młodym, dać nosić ten ciężar. Zrobił już wystarczająco. Zasłużył na odpoczynek. trzy rzuty na breviter: 20 + k100; próg 35 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Stwórca
The member 'Winnifred Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 30, 8, 14 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Jak miałby się nie martwić? Spojrzał tylko, wzdychając ciężko. Przez kilka dni po rytuale zastanawiał się, czy to nie przypadek, że Winniefred, która nigdy nie skarżyła się na kłopoty z koncentracją, nagle zaczyna być bardziej rozkojarzona. Zwłaszcza gdy wspominał, że Perseus przyjedzie na obiad. Oczywiście nie było w tym żadnego powiązania, Marwood spodziewał się, że to jedynie zawstydzenie, czy — bardzo popularne u Winnie — przerażenie, że nie zdąży się nauczyć. Była zbyt kulturalna, żeby ot tak po prostu zignorowała gościa, nawet jeśli ten należał już dawno do rodziny. Kiwnął więc głową w zrozumieniu, spuszczając wzrok niżej. Poczucie winy to absurdalna namiastka człowieczeństwa, w człowieku, który serce sprzedał właśnie dla rodziny. — Nie żartuję. Opiekujesz się mną, myślisz, że sam ten fakt nie sprawia, że czuję się lepiej? — podchwytliwe pytanie i prosta odpowiedź. Było retoryczne i banalne. — Dobrze, już dobrze. Nie poczułem wielkiej zmiany fizycznie — ostatnie słowo podkreślił, unosząc palec w górę. To wtedy naciągnięty lekko bark, czy rana na ramieniu dała o sobie znać, a sam zasyczał i wypuścił głośniej powietrze. Był za stary, wszyscy byli zbyt starzy, ale przecież to właśnie dzięki temu byli też doświadczeni. Odpowiednio doświadczeni do tego, by mierzyć się z losem. I Surtrem. Cholera, Upadły Anioł tutaj... — Trochę boli mnie biodro, ale głównie to te zadrapania i rany — oddychał ciężko. Alkoholowy oddech jasno mówił, że zdążył się już odpowiednio znieczulić. Nigdzie nie było zapisane, że po bimbrze nie można być obiektem czarów leczniczych. Po prostu w szpitalu nie patrzyliby na to przychylnie, ale po co mu szpital, skoro najlepszy doktor świata piecze ciasteczka w tym piekarniku po prawej? Najlepszy — Lepiej... — pokiwał głową, przyglądając się córce i nie opanował się, gdy położył na jej ramieniu dłoń, wpatrując się w jasne oczy. Swoje własne. Była taka ambitna... — Winnifred, o czym najbardziej marzysz? — podchwytliwe pytanie, niemożliwa do udzielenia odpowiedź. PŻ Frank: 84/161 (uznaję 3ci breviter za połowiczny sukces) |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Delikatny uśmiech; miał rację — zawsze ją miał? — komfort psychiczny wspomaga komfort fizyczny pacjentów. Uczyli się o tym na zajęciach, ale skąd jej tato to wiedział? Pewnie stąd, skąd wiedział wszystko — po prostu. W dziecięcy, naiwny sposób, nie kwestionowała nigdy decyzji ojca. Nigdy? Jesteś pewna, że— W miodniku nachodziły ją wątpliwości. Malutkie, dopiero raczkujące wątpliwości, czy to, o co proszą ją rodzice, jest słuszne. Sprzeczne fakty wprowadzały ją w stan zakłopotania — z jednej strony od dziecka uczono ją, że rodziców należy słuchać. Z drugiej zbyt głęboko wierzyła w nienaruszalność cudzego życia. Przecież ten mężczyzna ożył, nic mu się nie stało, kłóciła się sama ze sobą w głowie. Nikt nie umarł. Dlaczego miała wrażenie, że to kłamstwo? — Mhm — mruknęła. Lepiej; trochę lepiej to dalej za mało. Ani Winnifred, ani Frank, nie zadowalają się trochę. Widziała to w oczach ojca i w swoich własnych — ambicja przeżerająca kości, ścierająca zęby i nadwerężająca ścięgna. Pewnie i ją, na starość, będzie boleć biodro. — Sanaossa Magnus — wymamrotała w skupieniu kolejne zaklęcie, drobne palce zaciskając na zwiotczałej skórze nadgarstka ojca. Jakby przy okazji chciała mu zmierzyć puls. — Hm? Usłyszała; po prostu mózg potrzebował chwili, aby przetworzyć informacje. — Zostać chirurgiem — oświadczyła tak szybko, jakby były to jedyne słowa, które potrafiła utworzyć. — oraz łamaczem. To nigdy nie było albo; nie zamierzała wybierać między magicyną a medycyną, przekonana, że będzie w stanie połączyć obie. Znała wielu lekarzy, którzy pracowali na obu oddziałach — skoro oni potrafili, dlaczego ona miałaby nie potrafić? Była to zachłanna myśl. Pewnie gdyby nie fakt, że ciągnęło ją szczere pragnienie, aby ratować innych, to byłaby za nią mocniej karcona. — Chcę, aby moje życie ratowało życie innych — kontynuowała, uważnie oglądając gojące się zadrapania na skórze ojca. Zmieniła stronę, podnosząc drugą jego rękę lekko do góry i chwytając ją wokół nadgarstka. — Sanaossa Magnus. Mleczno—białe iskierki przepływały z jej pentakla, przez dłonie, aż do organizmu Franka. — A tato? Podchwytliwe pytanie, niemożliwa do udzielenia odpowiedź. #1 Sanaossa Magnus, st. 65 [moc zaklęcia: 82] #2 Sanaossa Magnus, st. 65 [moc zaklęcia: 95] |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Ojciec zawsze miał rację. Frank wiedział to, bo nauczył go tego jego własny. Oczywiście pomylił się — pomylił się, przyjmując fałszywą wiarę, uznając, że jest prawdziwa. Sprzeniewierzył prawdę, którą ofiarował mu Kościół, a którą przyjęła matka. Zamierzał prowadzić swoje życie tak, by żyć w kłamstwie — jak można mu to było darować? Każdego roku przychodził więc na grób, kładąc na nim dłoń i cierpiąc — nawet stary człowiek żyje swoje życie po raz pierwszy. Nawet stary człowiek ma prawo żałować — powieka drgnęła na myśl o żalu. Pamiętał pierwszy raz, gdy Winnifred poszła z nim na groby jej dziadków, których nigdy nie poznała. — Serce mu stanęło — wyjaśnił pokrótce to, co nazywa się zawałem. Powody? Nieznane. — Był bardzo twardym człowiekiem. Odważnym wojskowym — chwycona za biodra ośmiolatka miała udawać samolot, szybując nad głową ojca, który jeszcze miał siłę, by nosić ich wszystkich na rękach i dziękować, że świata poza nimi nie ma. Świat był. Był trudny, smutny i pęknięty na pół. Kolejny jej czar uderzył tak, jakby coś rozlało się na ciele — miód? Mleko? Opatrunek? Westchnął ciężej, ale i z ulgą, obserwując poparzenia na ramionach, jakby te zaczynały się goić. Ulga była wyraźna. — Pani doktor, bardzo dobrze — jeszcze raz klepnął ramię dziewczyny w nieukrywanej dumie, słuchając, co mówi. Chirurg, łamacz — nie tajemnica. Kiwał więc głową, akceptując te marzenia jak swoje własne. Dopiero gdy powiedziała motywację, skupił wzrok na dłużej, wertując spojrzeniem młodą buzię. — To piękne marzenie, Winnifred. Piękne — sam takich nie miał. Była nader ambitna i nader zmęczona, a przecież miała dopiero 21 (tato, 23!) lat. — Ja? Ja marzę tylko o tym, by wam się udało. Byś była chirurgiem i łamaczem i- — bezczelne kłamstwo. — I żebyś była szczęśliwa, kochanie — nie mogła zdawać sobie sprawy, jakie to ważne. Jakie więcej marzenia mógłby mieć rodzic? — Nasz pan zapisał dla ciebie coś wielkiego, jestem tego pewien — a że marny był z niego wróżbita... — Jak byłaś mała... Jeszcze zanim zaczęłaś szkołę — natychmiast się uśmiechnął. — Ciągle nam powtarzałaś, że jak już będziesz dorosła, to wszystkich wyleczysz. Raz stwierdziłaś, że wyleczysz cały świat, bo strasznie kaszle. Strasznie jestem z ciebie dumny i strasznie się boję, że w tym marzeniu nie znajdziesz czasu dla siebie. Ja — czy to zmęczenie? Ból? — popełniłem ten błąd. Lata temu i-. Posłuchaj mnie, Winnifred — wypuszczone powietrze wypuszcza też hałas, gdy głos zniża do szeptu. — Nadchodzą ciężkie czasy i ludzie tacy jak ty będą potrzebni, żeby nieść pomoc. Nadchodzi Apokalipsa, ale to ona będzie lekarstwem. Sama wiesz, że lekarstwo jest gorzkie. Będziesz musiała... Będziesz musiała pamiętać, że należy dawać nadzieję i pokój tym, którzy tego potrzebują. Tym, którzy są zbyt słabi, żeby sami siebie uzdrowić. Obiecaj mi, że nie zapomnisz, kim jesteś i kto cię wybawił od złego — ukłucie w żołądku przypominało ukłucie sumienia: — To ty skończony durniu, pozwoliłeś jej zapomnieć o prawdzie. A przecież podobno ojciec zawsze miał rację? PŻ Frank: 142/161 |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Świat był pełen marzeń, możliwości i bolesnych sposobów, by ukręcić im kark. Winnifred przekonana była o tych pierwszych dwóch, aczkolwiek widmo trzeciego czyhało tuż za rogiem studenckich planów. Życie posiada prosty przycisk weryfikacji czyiś planów. Nieważne, jak schludnie zapisze się je w zeszycie. Pani doktor uśmiechnęła się. Ojcowska duma miała w sobie coś z magi; podobnie jak ciepły kubek herbaty, który ktoś jej podstawia, gdy się uczy. Najtrudniejsza i najszczersza magia zaczyna się nie od zaklęcia, a od intencji. Nie ma większej motywacji dla Winnifred, niż pomóc własnemu ojcu; własnej rodzinie, bo tak przecież została wychowana. W przeświadczeniu, że każdy na pomoc zasługuje, nieważne, jakim się urodził — magicznym czy nie. Magia, podobnie jak miłość, była czymś, czym należało się dzielić. To pierwsze rozumiała jednak lepiej, niż to drugie. To pierwsze miało grubą księgę z instrukcjami, lata badań i teorii. Miłość była dziwna, nienamacalna i niewytłumaczalna. Była przyśpieszonym tętnem i reakcją chemiczną w mózgu, ale jednocześnie czymś więcej. Jakąś dodatkową cząsteczką, która nie pojawiała się przy każdym. Kochała swojego ojca, dlatego słuchała tego, co miał do powiedzenia. Słuchała i kiwała głową, doglądając pozostałych jego ran, by mieć pewność, które udało jej się już zagoić. Była młoda i chciała więcej, niż powinna. Młodzi już tak mają; nie znają umiaru. — Sanaossa Extrenum — wyszeptała między słowami ojca. Być może Lucyfer chciał jej przekazać w ten sposób, że nieładnie jest przerywać, bo nic się nie wydarzyło. Powinna była posłuchać. — Sanaossa Extrenum. Powtórzenie zaklęcia przyniosło podobny efekt — zerowy. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy ma to coś wspólnego może z jej pentaklem? Dotknęła go, jakby chciała sprawdzić, czy nadal działa, jak powinien. — Tak, tato — powiedziała. Słuchała, co mówił — naprawdę słuchała. Ale skupiony wzrok na rozciętych miejscach jego wiotkiej skóry odwracało jej uwagę. Może zbyt szerokie zaklęcie było błędem? Powinnam uderzyć punktowo, nie— — Hm? — umysł jakby z lekkim opóźnieniem przetworzył informacje. — Wiem, jestem gotowa. Nie martw się, tato. Pomożemy każdemu. Tak, jak rozmawialiśmy na spotkaniu. Uśmiechnęła się szeroko — dziecięco i naiwnie. Jeszcze nie wiedziała, że będzie to jeden z ostatnich razów, gdy się tak uśmiechnie. dwa nieudane rzuty na Sanaossa Extrenum |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny