First topic message reminder : Zgliszcza Piwniczki Kiedyś był to jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków na całej długości głównej ulicy Deadberry to Piwniczka. Pomalowany karminową farbą, zbudowany z cegły, wyróżnia się czarnymi obramowaniami wokół okien. Założony blisko sześćdziesiąt lat temu bar z parszywymi, aczkolwiek bardzo tanimi trunkami. Dzisiaj w tym miejscu są już tylko zgliszcza i wielka dziura pomiędzy innymi kamiennymi zabudowami. Piwniczka spłonęła w wyniku pożaru 26 lutego 1985 i nikt nie kwapi się do tego by ją odbudować. Okoliczni pijacy wspominają czasem zaniedbane i skrzypiące łóżka. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Helen van der Decken
Podmuch wiatru niesie za sobą gryzący swąd, który nie pozwala zapomnieć nawet na ułamek sekundy o tym, że dramat złożony z krwi i szkła jest w tym momencie chyba najmniej istotny; tylko chłopak, nad którym pochylał się Percival mógł mieć na ten temat odmienne zdanie. Krótki wdech, minimalnie dłuższy wydech — po pierwszym niepowodzeniu, przyszła ulga, kiedy rany poddały się działaniu magii, ciesząc oko laika. — Możesz spróbować wstać? — coś na kształt troski błysnęło w zieleni spojrzenia; nie wiedziała czy to dobry pomysł, żeby chłopak się ruszał, ale alternatywą było pozostanie w miejscu, co przecież wydawało się tylko niewiele mądrzejsze od rzucenia się w płonące wnętrze Piwniczki. — Hudson ma rację, trzeba jak najszybciej opuścić Deadberry. Słowa układają się na języku sztywno, sama Helen słyszy ich nienaturalność — Deadberry zawsze kojarzyło się z pewnego rodzaju ostoją. Teraz spowijał je gęsty cuchnący dym i coraz częstsze krzyki, budzące pierwotną chęć ucieczki. Strzała wciąż wbita w ścianę Piwniczki przypomina słowa Orestesa, a to nie pomaga ani trochę; podobnie jak świadomość, że przecież nie może go tu zostawić, mimo że strach miesza się w niej ze złością w bardzo nieuczciwych proporcjach. Ruch przy oknie spelunki przyciąga wzrok. Ranny chłopak do tej pory skutecznie odwracał uwagę od staruszka, którego wahanie Helen wzięła początkowo za rezygnację. Niespecjalnie mogła mu się dziwić, nie była przekonująca; żeby skoczyć z okna, które od ziemi oddziela kilka metrów trzeba mieć więcej niż garść zaufania albo całe morze desperacji. Szczęśliwie dla mężczyzny w tym przypadku zaufanie w zupełności by wystarczyło i być może oszczędziłoby poparzenia — nieszczęśliwie, nie zdobył się na nie. Van der Decken śledzi jego spowolnione magią opadanie, płonące nogawki i podświadomie już wie, że w tłumie pogrążonym pogonią za własnym bezpieczeństwem niewielu będzie skorych do pomocy i nie dziwi się temu ani trochę. Sama najchętniej znalazłaby się jak najdalej od tego wszystkiego, ale choć nie potrafi wejść za Słuchaczem do Piwniczki, nie umie też odejść. Może za to oszczędzić sobie widoku płonącego żywcem człowieka. Szczupłe palce sięgają do guzików płaszcza, odpina je pośpiesznie i w miarę sprawnie, mocniej szarpiąc ostatnim, który jak na złość postanowił oprotestować prosty z założenia pomysł. Luty w Maine zwykle dotkliwie kąsa zimnem, które teraz jest bezbronne w obliczu emocji. Helen nie czuje dyskomfortu, kiedy ściąga płaszcz i podbiega do palącego się mężczyzny, narzucając na niego okrycie, starając się stłumić ogień rozprzestrzeniający się po jego ubraniach. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : siewczyni magii wariacyjnej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Musiał wiedzieć. Te dwa słowa wystarczyły, żeby: opisać 55-letni żywot Franka Marwooda, nadać nazwę jego biografii, określić co wybrzmiewało w jego głowie najczęściej, a także wskazać prawdopodobny powód nawet w tym wieku przedwczesnej śmierci. Potrzebował zrozumieć, potrzebował zobaczyć — poznać szczegóły, zbadać i w końcu wysnuć wnioski, dostrzec zależności. Zwyczajnie musiał wiedzieć i już. Koniec tematu. Pozostawiony gdzieś na ulicy neseser zawierał w sobie majątek, puzzel w tej układance nieprowadzającej w określoną jasno stronę. Drzwi skrzypnęły cicho. — Nie musisz... — zdołał jeszcze rzucić bardziej pod nosem niż do pana Zafeiriou. Naprawdę nie musiał, ale Frank nie miał w sobie nawet na tyle werwy i odwagi, by go donośnie go o tym poinformować. W oczach zapalił się błysk, wspomnienie młodzieńczości, czegoś tak nieuchwytnego, żeby przeżyć znów adrenalinę tą, co kiedyś, gdy na zielonej tablicy poznawał kolejne wzory — dziś wryte w pamięć niczym w kamień. Więc biegł przed siebie, nie czując już nawet bólu w biodrze, doskwierającego mu coraz częściej. Biegł nie myśląc ni o Esther, ni o dzieciach — tylko o sobie. Egoistyczny dupek. O ludziach na dole pomyślał tylko przez sekundę. — Surge Machinae — rzucił w stronę pomieszczenia na dole schodów, nie czekając nawet, żeby zobaczyć czy efekt zaklęcia zadziała. W teorii powinno ono objąć całe pomieszczenie, ale nie był pewien zabezpieczeń na tym obszarze. Cholera, nigdy nie chodził w takie miejsca i nie miał zamiaru zacząć. Zepsuty sprzęt jak gramofon, czy tam szafa grająca, czy nawet wciśnięty w róg telewizor — to wszystko popsute i zwariowane mogło zaalarmować przebywających pod ziemią ludzi, a ostatecznie — jeśli tylko mieli trochę szczęścia — wykurzyć stamtąd. Więcej nie miał czasu nad tym rozważać. Po schodach niemal wskoczył, czując, jak coś po prawej stronie od kręgosłupa dziwnie strzyknęło. Coś, co zapewne było stawem ocierającym się o inny staw — czy jak to tam działa? Nadchodzący dym wgryzał się pod powieki, a Frank osłonił tylko własną marynarką twarz — usiłując w ten sposób ochronić płuca przed szarymi kłębami. Dostrzegł jak pan Zafeiriou chwyta za klamkę osłaniając skórę — miało to sens, jeśli była gorąca w ten sposób, chociaż się ochroni. Być może wystarczyło na nią nacisnąć, żeby wpaść do środka pokoju, w którym za ścianą tuż działa się pożoga, ale i krył cel ich wizyty w tym ziemskim piekle. — Clarumcaelum — wypowiedział trudny czar z zakresu magii natury, z którą nigdy w życiu nie miał do czynienia więcej niż obserwowanie żony przy korzystaniu z takowej oraz oczywiście znajomość jej teorii. — Czy to dobry pomysł? — rzucił do swojego towarzysza, jakby teraz nabierał wątpliwości. Żar w sercu skwierczał, nabuzowana resztka młodzieńczości piszczała ukryta pod pomarszczoną twarzą. To był bardzo, bardzo zły pomysł. idziemy na górę, do pokoju w którym chyba jest strzała Surge Machinae na pomieszczenie w piwnicach? próg 60, poziom II (wariacyjna: 20) Clarumcaelum na pięterku już na dym - próg 70, poziom I (natura: 0) |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 94 -------------------------------- #2 'k100' : 1 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Zakrwawiony odłamek szkła, wyciągnięty z nogi chłopaka z cichym brzękiem wylądował na ziemi, tuż obok rozdeptanego papierka po gumie balonowej. —Do ciężkiej cholery, — syknął Hudson, po czym nabrał powietrza w płuca, by wydrzeć się na gapiów. - Wypierdalać stąd, jeśli nie chcecie zginąć od kolejnej strzały! Z tymi słowy wskazał na płonący bełt, wbity w budynek, by podkreślić, że sytuacja jest krytyczna. Narastające krzyki ze strony placu Aradii również świadczyły o tym, że w dzielnicy dzieje się coś bardzo złego. —Deadberry jest atakowane! Nie chciał tego mówić, ale nie miał pojęcia, co jeszcze mogłoby ruszyć ludzi, którym jakaś pierwotna natura wręcz kazała wpatrywać się w ogień i wszechogarniający chaos. Po chwili powrócił spojrzeniem do jeszcze przed chwilą rannego chłopaka. —Zrobiłem, co mogłem. To, że się nie wykrwawiasz, nie znaczy, że jesteś w pełni zdrowy. Więc nie kozacz, bo pożytku z ciebie nie będzie. Tylko problemy. — Percy zmierzył go spojrzeniem. Wolał mieć pewność, że młody nie polezie ranny w ogień, chcąc stać się bohaterem, wyjętym z kartek komiksu. — Za to możesz pomóc ewakuować ludzi. Dasz radę? Trzeba wyprowadzić ich z dzielnicy. Do tego akurat nadawał się w sam raz. Potrzeba raczej więcej osób do zapanowania nad tłumem. Tym bardziej że w każdej chwili ludzi może stać się więcej — czy to z placu Aradii, czy to z płonącego budynku. Bo przecież Frank i ten Słuchacz poszli tam, by ewakuować ludzi…? Prawda? Należało im jakoś pomóc, póki ogień jeszcze bardziej się nie rozprzestrzenił, naruszając tym samym stropy budynku. —Fons! — wypowiedział inkantację, by uderzyć wprost w źródło ognia. Kątem oka dostrzegł Helen, próbującą ugasić starszego mężczyznę. —Helen, musimy ugasić budynek, bo ogień się przerzuci na inne! Zabudowa na tej ulicy była wyjątkowo ciasna, jak to zawsze bywało w starszych dzielnicach i mimo iż ludzie już dawno zrezygnowali z krycia dachów łatwopalnymi materiałami, ogień, pozostawiony sam sobie, nadal potrafił niszczyć wszystko dookoła. |rzut na czar Fons (magia natury, próg 65, + bonus) |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Rentier i inwestor
Stwórca
The member 'Percival Hudson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 58 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Piwniczka płonie, płomienie stają się coraz wyższe smagając sufit. Ciemny dym wznosi się w powietrze alarmując mieszkańców dookoła. Ores, zdecydowałeś się wejść na pierwsze piętro. Dym gęstnieje coraz widoczniej, powietrze wokół robi się mętne, szarawe w swoim kolorze. Klamka jest gorąca — czujesz ciepło nawet chroniony materiałem płaszcza. Same drzwi jednak ani drgną. Czar, który wydostaje się z twoich ust zawodzi — a zamek ani myśli drgnąć nawet o odrobinę. Helen, chłopak przytakuje szybko, lekko zaciskając ręce w pięści i usiłując wstać — po lekkim zachwianiu i obolałym sapnięciu, udaje mu się podnieść. Podąża wzrokiem za ludźmi, którzy zaczęli zgodnie z wolą Hudsona opuszczać teren. Sam jednak ani drgnie, odsuwając się lekko od ciebie, jakby chciał niezauważony nadal pozostać niedaleko was. Choć próba ugaszenia mężczyzny powinna się udać, to mimo twoich najszczerszych starań, płomienie nie chcą ugasnąć — żar wspina się wyżej, po nogawce mężczyzny, który wkrótce zaczyna wydzierać się z bólu. Czujesz zapach spalenizny drażniący twoje nozdrza, wkrótce ogień przenosi się na materiał ściskanego w ręce płaszcza. Frank, nie dostrzegasz skutków swojego zaklęcia, aż możesz usłyszeć nagły łoskot wydobywający się z piwnicy, elektroniczne dźwięki świadczące o tym, że czar najprawdopodobniej się udał. Ktoś krzyczy, choć nie potrafisz rozróżnić słów przytłumionych barierą drzwi. Oboje z Oresem wybieracie drogę w górę. Coś strzyka ci w kręgosłupie, coś o ociera się nie tak jak powinno — być może to ostrzeżenie, że minęły już twoje lata, aby uczestniczyć w podobnych ekscesach. Rzucasz zaklęciem — i sprawy nie idą po twojej myśli. Powietrze, zamiast stać się świeższe, kłębi się nagle, gęstniejąc nieprzyjemnie. Dym z szarego zaczyna przeobrażać się w czerwonawą poświatę. Niechciana, gryząca i żrąca bryza wpada wraz z następnym wdechem w twoje płuca na kilka sekund odbierając ci umiejętność nabierania kolejnych wdechów. Dusisz się. Percival, coraz więcej osób ulegało twoim słowom. Koniec końców, w zasięgu twojego spojrzenia zostały dwie, może trzy osoby nadal twardo przytwierdzone do bruku. I chłopak — ten cofnął się, jakby wcale nie chciał od was odchodzić. Przeniósł wzrok na ciebie, to na Helen wielkimi, przerażonymi oczami, ale w końcu przytaknął, nabrawszy w sobie nowej odwagi. — Jesteście prawdziwymi bohaterami — powiedział, po czym lekko kulejąc, zaczął zmierzać za ludźmi. Zaczął coś mówić, wskazywać na ujście z ulicy, odwracając się jeszcze na moment, by na ciebie spojrzeć i uśmiechnąć się lekko. Zgodnie z twoim życzeniem z ziemi wytrysnął strumień wody. Gruba strużka uderzyła w płomienie i na kilka ulotnych momentów zdawało ci się, że ogień faktycznie przygasł. Przygasł, by po chwili buchnąć jeszcze wyższymi płomieniami. Ogień rozprzestrzenia się po Piwniczce — Ores z Frankiem mogą usłyszeć, Helen z Percivalem zobaczyć przez okno jak podłoga drugiego piętra poddaje się w nierównej walce z żywiołem, obrywając się. Pożar zaczyna też zmieniać kolor — dym, z intensywnie szarego, momentami wręcz brunatnego zaczyna przybierać rudawą barwę. I nabrawszy własnego życia po nieudanym zaklęciu Franka, opada na ulicę, jakby przeobraził się w swoistą mgłę. Frank, nie umiesz oddychać. Każdy wdech, jaki próbujesz nabrać kończy się bólem w klatce piersiowej, płonne starania nie dostarczają ci wystarczająco tlenu. Na Oresa dym zdaje się nie działać tak dotkliwie — Ores, czujesz duszności, acz w znacznie lżejszym stopniu. Jesteś przekonany, że zakrywając czymś usta będziesz mógł działać dalej. Zza drzwi, które obraliście sobie za cel, wydobywa się dudnienie. Nagłe, gwałtowne, niezwykle donośne — czyżby starzec wcale nie uległ Helen i nie wyskoczył? Wszyscy słyszycie imię wykrzyczane przez kogoś w pokoju — dźwięk roznosi się donośnie po Piwniczce i otoczeniu wokół budynku. Wasze imię. Witam w piątej turze! Ores, pod wpływem nieudanego zaklęcia Franka dym zaczyna się zmieniać barwę na czerwonawy, rudawy odcień. Gęstnieje w powietrzu sprawiając, że coraz gorzej ci się oddycha, acz patrząc na starszego mężczyznę i tak jesteś w znacznie lepszym położeniu. Otrzymujesz - 5 P lekko podduszany gryzącym powietrzem. Równocześnie czujesz wszędobylskie ciepło narastające w korytarzu — twoje czoło operla się potem. Rozlega się dudnienie o drzwi — nagłe, mocne, gwałtowne — po czym słyszysz krzyk wydobywający się zza drugiej strony: — Oreses! — wyraźnie rozpoznajesz głos Helen. Frank, czujesz wszędobylski żar, zaklęcia układa się na fałdach rzeczywistości w nieporządny sposób. Dym wokół z szarego, zmienia barwę na czerwień — gęstnieje, jakby na waszych oczach przeobraził się w mgłę. Sprawia, że niezwykle ciężko jest ci nabrać jakikolwiek oddech — zaczynasz się dusić, otrzymujesz - 30 P. Rozlega się dudnienie o drzwi — nagłe, mocne, gwałtowne — po czym słyszysz krzyk wydobywający się zza drugiej strony: — Frank! — wyraźnie rozpoznajesz głos Esther. Helen, twoje próby ugaszenia mężczyzny są płonne — ogień nie poddaje się przyduszany materiałem. Płaszcz w twoich dłoniach zaczyna płonąć. Na domiar złego dym wydobywający się z piwniczki zmienia kolor na czerwonawy i zamiast unosić się w górę, opada niczym mgła na ulicę. Mimowolnie go wdychasz, zanosząc się kaszlem. U góry, z pokoju z którego wyskoczył mężczyzna rozlega się dudnienie o drzwi — nagłe, mocne, gwałtowne — po czym słyszysz krzyk wydobywający się zza okna: — Helen!— wyraźnie rozpoznajesz głos Oresa. Percival, trafione wodą płomienie gasną na chwilę, tylko po to, aby buchnąć jeszcze intensywniej, zupełnie jakby ciecz tylko je podsyciła. U góry, z pokoju z którego wyskoczył mężczyzna rozlega się dudnienie o drzwi — nagłe, mocne, gwałtowne — po czym słyszysz krzyk wydobywający się zza okna: — Percival!— wyraźnie rozpoznajesz głos, którego nie słyszałeś od bardzo dawna — Elaine. Punkty życia: Percival Hudson 161/161 Orestes Zafeiriou 179/174 - 5 W Helen van der Decken 171/171 Frank Marwood 161/131 - 30 W Czas na odpis macie do środy 12.04. do godziny 23.59 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Ścieżka schodami w górę, potem trochę w lewo. Albo w prawo? Albo w lewo. Nie miało to już znaczenia, gdy rozchodzące się wokół dymne znaki posyłane przez ściany piwniczki krzyczące o ratunek, wyciskały z oczu łzy. Tego dnia wszystko miało pójść źle. Zagubiony pod łóżkiem kapeć, który wedle teorii Franka, miał zostać tam wciśnięty przez Juniora wesoło biegającego po domu przed szkołą. Potem bolący ząb przez łyk zimnego mleka z lodówki. Potem zakopanie się kołem w błocie przy drugim skręcie od Gniazdka na główną drogę do Saint Fall. Potem pożar w Deadberry. To ostatnie było zdecydowanie większym problemem niż kapeć. Strzeliło mu w krzyżu albo biodrze, albo kręgosłupie. Nie miało to już znaczenia, gdy rozchodzące się wokół dymne znaki i języki ognia zataczały coraz większe kręgi, ostatecznie zamykając ich w pułapce, w którą przecież sami wpadli. Kurwa mać. Gdy mrugał, myślał o Esther — o jej głosie i dłoni pieszczącej ogolony policzek. Gdy mrugał, myślał o dzieciach — o ich słodkich uśmiechach i dumie, jaką przynosiły każdego dnia. Gdy mrugał myślał o młodym Perseusie. Był chłopcem samotnym w swojej niedoli, ledwie dzieckiem, które miało zaraz skończyć trzydziesty rok życia. Coś wstrzymało jego dzieciństwo, jakby odcięło je krechą, sznytem przez całe płótno. Marwoodzi zawsze dbali o szczęście, bezpieczeństwo i zdrowie córek — o Perseusa dbał człowiek, którego teraz Frank prowadził na śmierć. Brał winę na siebie — zawsze to robił i nigdy nie przestanie. A gdy świat stanął w ogniu, do płuc oprócz poczucia winy dostała się też trucizna. Smród był nie do zniesienia, ale ta strzała... To wszystko, co miało tu dzisiaj miejsce, nie można było tak po prostu przejść obojętnie. Do stu diabłów, jakim naukowcem by był, gdyby uciekł od zjawiska tak nietypowego, tak nienormalnego w nienormalnym świecie? Czekało tuż za drzwiami, a determinacja pchała w przód. I wtedy usłyszał jej głos. — Frank — to niemożliwe, przecież była jeszcze w domu, albo na sprawunkach. Nie... Oddech gdzieś zniknął, nie było go w powietrzu, ale Marwood nawet nie rozejrzał się na boki, żeby go posłuchać. — Frank — głos Esther utknął we framudze, zatrzaśniętej, nieotworzonej magicznymi słowami. Nie... Nie było to możliwe, jakim cudem ona by tam...? Dwa hausty powietrza znów były puste, nie było tam nawet resztek tlenu. Było zbyt wcześnie, żeby ten spalił się, wszystko wybuchłoby w sekundy, więc czemu teraz, czemu tak... — Frank! — a może? Wyłączał się, zmysły przechodziły w stan czuwania, gdy skupiony ledwie na jednym dźwięku i dusznościach, swoje życie oglądał niczym czarno-biały wyjątkowo smętny film, lśniła w nim tylko ona. — Idę — krzyczał w myślach, trzymając się za gardło. Lucyferze, daj mi siłę, abym ocalił ją od ognia. Jeszcze nie czas, Lucyferze, jeszcze nie zdążyłem się pożegnać. Panie, daj mi swoją łaskę, daj mi czas, abym mógł zareagować. Panie, daj mi siłę, daj mi siłę, daj mi siłę... — Aperite — krzyknął czymś, co przypominało rzępolenie wydobywające się ze ściśniętego gardła. Z płuc wysunęła się resztka powietrza, a potem — już w przypływie irytacji i bezsilności, głęboko wierząc, że jego modły będą wysłuchane — zamachnął się i kopnął z całej siły w drzwi, próbując otworzyć je w ten sposób. Jak nie czarem, to nogą. akcja 1 - Aperite na drzwi (magia odpychania: 0 XD) akcja 2 - kopię w drzwi, by próbować je wyważyć (sprawność: 3 XD) |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 38 -------------------------------- #2 'k100' : 28 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Piwniczka płonie — razem z nią płoną wspomnienia. Lato siedemdziesiątego drugiego, zima siedemdziesiątego pierwszego, alkohol parszywy, bo kupiony nielegalnie. Pierwsze sińce nieznanego pochodzenia, nabite na zbyt ostro ścinanych zakrętach i za mocno falującym chodniku; pamięta Piwniczkę i to, co poprzedziło pierwszą wizytę w jej zatęchłych murach — dom pogrzebowy, wystawioną trumnę. Pamięta łazienkę, pamięta schowaną w kieszeni butelkę, kupioną w myśl zasady, że ekstremalne sytuacje wymagają ekstremalnych reakcji. Orestes sprzed czternastu lat wybrałby schody w dół i najbliższy kran z rozcieńczonym piwem. Orestes z dziś zastanawia się, czy śmierć przed obrzydzenie do samego siebie nie byłaby szybsza od asfiksji dymem. Ogień za drzwiami był cichy; milczący morderca wdzierał się przez nozdrza i oczodoły do czaszek, w których nie było już miejsca na wahanie. Zafeiriou i Marwood, w przedziwnych zbiegach okoliczności i różnych konfiguracjach przedstawicieli rodzin, byli jedyną stałą zmiennego równania — bezustannie krzyżując z sobą ścieżki, szukali odpowiedzi. W zamian znajdowali kłopoty. Uroboros ich losu nie miał ani początku, ani końca — jedynie środek, jądro ciemności, w które właśnie wkroczyli z własnej woli i szybko pożałowali tej decyzji. Już przy drzwiach — z pieczącą skórą dłoni i nieudaną magią pulsującą w stłumionej dymem krwi — Orestes zrozumiał, że walka o cząstkę wiedzy właśnie stała się walką o przetrwanie. Drzwi ani drgnęły; zadrżał za to świat. Orestes. W pierwszym odruchu chciał odwrócić głowę w kierunku drzwi i korytarza — Helen, ti diáolo, co ty wyprawiasz? — tyle, że drugie Orestes nie dobiegało zza jego pleców. Orestes. Nagle kilka centymetrów drewna stało się kosmosem, a dym w nozdrzach i pod powiekami z mglistej groźby przeistoczył się w niezaprzeczalny fakt. Orestes za drzwiami był krzykiem i żartem — był skazą na popękanym obliczu ich rzeczywistości, był... — Helen — zza drzwi uderzyła kolejna salwa krzyku i gryzący odór, i jeszcze więcej dymu, w razie, gdyby Zafeiriou lub Marwood narzekali, że mają go za mało. To nie miało sensu, nic nie miało sensu, oni nie mieli sensu, sens miała tylko pojedyncza myśl. Ona musi przeżyć. — Helen! Strach płynął przez żyły, ścinał krew, mumifikował za życia; ten sam koktajl przerażenia musiał czuć Frank — dopiero stłumione echo jego głosu skłoniło Orestesa do oderwania wzroku od drzwi, cofnięcia się o krok i bezradnego obserwowania, jak kolejny czar nie przynosi efektu, a ponad pięćdziesięcioletni mężczyzna próbuje wedrzeć się do pomieszczenia siłą. Ten widok — siewca przeciwko światu — w sekundę złamał kręgosłup ostatniej linii oporu. — Panie Marwood, trzy kroki do tyłu — zachrypnięty od dymu ton przypominał trzask pękającej podłogi; dopiero po chwili zrozumiał, że to nie jego głos, ale drzwi. W zatęchłym powietrzu rozległo się dudnienie w nieustępliwe drewno, którego obecność nagle zaczęła mierzić; cała grecka uwaga, nawet owinięta w woal dymu, skupiła się na drzwiach. Uderzenie wiązki magii musiało być precyzyjne — czar wymierzony został tuż ponad klamkę, gnany przez skłębione powietrze wyłącznie jednym. Ona musi przeżyć. — Diruptio! — huk nie zdążył nastąpić — Zafeiriou odwrócił się plecami do drzwi, nie czekając na efekty; jeśli eksplozja wypluje drzazgi, niech cierpią plecy. Jeśli mają zginąć, zginą z hukiem. Jeśli pan Marwood zamierza umierać za naukę, niech zrobi to z czystymi płucami. — Pulmones mundi — wyduszony w ostatnim momencie czar miał dotrzeć do twarzy siewcy; wiązka anatomicznej magii wymierzona w pana Marwood była próbą podziękowania. Za samobójczą misję tej wyprawy albo nie mniej samobójcze próby okrzesania Perseusa. Zafeiriou nie był pewien, czy ten zryw przyniósł zamierzony efekt; ich świat stał się hukiem, a jego twarz niewyraźną plamą po tym, jak zerwana z włosów czapka przysłoniła nos. rzut #1: czar Diruptio {70 (k100) + 5, próg osiągnięty} rzut #2: czar Pulmones mundi | próg 25 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Stwórca
The member 'Orestes Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 48 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Helen van der Decken
Kiedy niebo zaciąga się gęstymi czerwonawymi obłokami, a z nieba spada deszcz śnieżnobiałych piór poprzedzający uderzenie kilkumetrowej płonącej strzały, powinno założyć się, że nawet coś tak stałego, jak prawa fizyki mogą po prostu zawieść. Pozornie proste zadanie, pozornie logiczne działanie, a zamiast zamierzonych skutków jest tylko swąd palonego materiału, który tylko nieznacznie tłumi zapach o całe niebo gorszy — zapach, za którym ciągnie się potępieńczy wrzask bólu, od którego cierpnie skóra, a nerwy szarpią się na wątłej smyczy samokontroli; to nie ona powinna ratować tego człowieka. Nie powinno jej tu być już w momencie, kiedy pierwsza ognista strzała przecięła popołudniowe niebo, bo wbrew słowom nieznajomego chłopaka w Helen od bardzo dawna nie było niczego bohaterskiego, ani tym bardziej altruistycznego. Było za to dużo mdlącego strachu i niedowierzania, gonitwa myśli i nieoczekiwana przeszkoda, na którą natrafiły; dlaczego to nie gaśnie? Gdzieś za plecami usłyszała głos Percivala i aż zastygła w chwilowym bezruchu, zaciskając mocniej szczupłe palce na miękkim materiale płaszcza. To niedorzeczne. — Czy ja ci, kurwa, wyglądam na straż pożarną, Hudson? — pytanie padło w bardzo niewłaściwym czasie, przez głos przedarła się pierwsza niepozorna nuta histerii, a po czarnej tkaninie przeskoczyły kolejne iskry ognia, dopiero rozpoczynające prawdziwą ucztę. — Pomóż mi tu lepiej. Dyspozycje Percivala były irracjonalne na wielu płaszczyznach. Ubrania starszego mężczyzny płonęły, a kolejna próba stłumienia żaru spełzła na niczym. — Zaraz będzie tutaj prawdziwa straż — a przynajmniej jej magiczny odpowiednik; gorączkowe zapewnienie miało dodać otuchy jej samej. Mężczyzna u jej stóp wciąż krzyczał, a Helen ponownie zadławiła się niemocą. — Ratownicy. Gwardia. Dlaczego to niebiaństwo nie gaśnie? Zmarszczka na czole pogłębiła się, wraz z próbą przywołania w pamięci rozmywanego przez emocje punktu zaczepienia wobec tego indywiduum. I dlaczego nie ma tu nikogo bardziej kompetentnego? Nie znała się ani na magii anatomicznej, ani na magii natury; gorejąca iskra przeskoczyła z płaszcza na bladą skórę dłoni, wyduszając spomiędzy warg ciche syknięcie. — Aura Gla... — zaklęcie z pogranicza tych dziecinnie prostych miało objąć trzymany w dłoniach płaszcz, zamiast tego Helen zakrztusiła się kaszlem. — Aura Glaciei. Helen. Wypuściła z dłoni ciężki materiał i odkaszlnęła jeszcze raz, unosząc spojrzenie na czerwieniący dym uchodzący z Piwniczki; cofnęła się przy tym o krok od oparzonego mężczyzny, próbując dojrzeć okno, z którego dochodziło wołanie. Wołanie, do którego nagle zacieśniła się cała jej uwaga. #1 Aura Glaciei (próg 35, k44) #2 rzucam na historię (+20 modyfikator, +15 wiedza) |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : siewczyni magii wariacyjnej
Stwórca
The member 'Helen van der Decken' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 21 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ludzie w końcu posłuchali i zaczęli opuszczać uliczkę, a znajdujący się już na granicy między wściekłością a zrezygnowaniem Percival w końcu odetchnął z ulgą. Nie czuł się bohaterem - zwyczajnie robił to, co każdy na jego miejscu zrobić powinien, czyli nie pozwalać anielskim pomiotom zabijać czarowników. Jednak Hudson musiał sam przed sobą przyznać, że słowa chłopaka i spojrzenie, jakim ich obdarzył, sprawiło mu pewną przyjemność. Nie był to jednak czas, by spoczywać na laurach. Ogień nadal bezlitośnie, cal po calu trawił budynek. Należało działać, próbować opanować ten żywioł, zanim będzie jeszcze gorzej. Wyczarowany strumień wody uderzył wprost w cel, sprawiając, że płomienie w końcu zmalały. -Musimy coś zrobić, bo czekanie tylko pogorszy sprawę! - odpowiedział, szykując się, by ponownie rzucić zaklęcie. W tej samej chwili płomienie buchnęły z nową mocą, zupełnie jakby zamiast wody, mężczyzna dolał tam nafty. Tego Hudson zupełnie się nie spodziewał. Słowa Helen zmusiły go jednak do zwrócenia uwagi na mężczyznę, którego ta nie potrafiła ugasić. Ogień, zamiast zostać zduszony, zaczął pożerać również płaszcz, a krzyki rannego wwiercały się w czaszkę. Patrząc na to, z odmętów pamięci Percivala wynurzyły mu się wspomnienia mocno zakrapianych alkoholem spotkań, gdzie jego znajomi, którym jakimś cudem udało się powrócić z Wietnamu w jednym kawałku, opowiadali o spustoszeniu, jakie czynił napalm. I o tym, że jedyna możliwość ugaszenia tego cholerstwa na człowieku… to odcięcie zajętej palącą galaretą części ciała. Myśl ta sprawiła, że czarownikowi zrobiło się niedobrze. Nie pozwolił jednak swojej wyobraźni rysować przed oczami makabrycznych wizji. Potrzebne były fakty, by dalej działać. Spróbował połączyć opowieści z tym, czego właśnie był świadkiem. Przecież musiał istnieć także naukowy sposób, jak zwalczyć płomienie. -Musi pan ściągnąć spodnie, bo zaraz cały się pan zapali - zwrócił się do mężczyzny, informując, co należy zrobić. Widząc jednak panikę w jego oczach, skierował dłoń w jego stronę, wypowiadając - Subsidio. Nie było czasu, by walczyć jeszcze z miotającym się pacjentem. Pewnie, gdyby sytuacja była spokojniejsza, Percival spróbowałby go znieczulić na jakąś chwilę, lecz na te luksusy nie mógł sobie w tej chwili pozwolić. -Ja pomogę, tylko niech pan współpracuje! Na szczęście nie pierwszy raz ściągał jakiemuś facetowi spodnie i będąc po drugiej stronie sprzączki od paska, doskonale wiedział, co należy robić, żeby w miarę szybko pozbyć się tej części garderoby. Najtrudniejszym elementem tej czynności było uniknięcie poparzenia za wszelką cenę. Nagle po okolicy przetoczył się charakterystyczny trzask i jedno z pięter domu runęło. Hudson podniósł głowę, próbując ocenić sytuację. Tam wewnątrz był Frank! Jednak, zamiast usłyszeć męski głos (bardzo liczył na to, że go usłyszy), do jego uszu dobiegło zupełnie co innego. Coś, co nie miało prawa zaistnieć. -Elaine? - odpowiedział machinalnie, próbując odnaleźć wzrokiem źródło dźwięku. - Helen, ty też to słyszałaś? |#2 - wiedza nauki ścisłe (wiedza 25, modyfikator +5) #2 - Subsidio (udane, rzut tu) |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Rentier i inwestor
Stwórca
The member 'Percival Hudson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 8 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wszędobylski dym ożywa niespodziewanie, zaczyna się przeobrażać: zmienia kolor od szarego i brunatnego po ciepłe odcienie rudości, aż w końcu karmin. Opada na ziemię, tworząc mistyczną mgłę, która unosi się delikatnie na wietrze. Z pokoju rozbrzmiewa krzyk, każde z was słyszy własne imię wypowiadane różnymi głosami. Frank, twoje myśli skupiają się na żonie, a dym nieustępliwie wdzierający się do płuc coraz mocniej odgradza cię od świata materialnego. Na całe szczęście nie mdlejesz, choć jesteś tego bliski, mroczki na kilka sekund odbierają ci ostrość widzenia. Próbujesz krzyczeć, lecz twoje wysiłki są próżne. I choć w następnej próbie udaje ci się wypowiedzieć słowa inkantacji, to zniekształcone przez duszności, wyrwane z gardła siłą sylaby nie przynoszą efektów. Zamek z dzwiach ani myśli puścić. Kopniak również nic nie daje, jedynie przyprawia o kolejne zawroty głowy. Strzała, ogień, najdroższa osoba czekająca po drugiej stronę, trawiona przez płomienie — ile nienormalnego może zmieścić się jeszcze w tym nienormalnym świecie, nienormalnym dniu? Orestes, słyszysz głos Helen. Donośny, jeszcze mocny, odbijający się od ścian twojego umysłu niemiłosiernymi salwami. Ona musiała przeżyć. I udaje ci się — wiązka uderza tuż ponad klamką z przerażającą wręcz precyzją. Drzwi wyrwane z zawiasów szybują w głąb pokoju. Następne zaklęcie również nie zawodzi — Frank, możesz w końcu nabrać pełny wdech. Choć dym nadal gryzie was w gardła, to przynajmniej pan Marwood nie jest już bliski zasłabnięcia. Choć czas wciąż się wam kończy. Mgła, która osiadła na piętrze, wlewa się także do pokoju, który za sprawką Oresa stoi przed wami otworem. Pokój płonie: firanki oraz dywan w zachodniej części pokoju całe spowite są ogniem, który zdołał wkraść się również na sufit. Wejście do niego zakrawa na szaleństwo, choć przy odrobinie szczęścia i chęci będziecie w stanie przedostać się do wbitej w jedną ze ścian strzały. Jej drewniany grot jest rzeźbiony. Oresie, od razu rozpoznajesz w nim znajomy, charakterystyczny Meander. Pomieszczenie nie jest jednak puste. Krzyki wydały się zmaterializować do postaci, które słyszeliście. Frank, widzisz Esther dotykającą grota strzały. Obraca się do ciebie gwałtownie, uśmiechając ciepło, zupełnie jakby była całkowicie bezpieczna; jakby nic wam już nie groziło. Jeśli zrobisz krok w stronę żony, coś ulega jednak zmianie. Jej usta wykrzywia nagły grymas, po czym spogląda na własne stopy. Podążając za jej spojrzeniem widzisz, jak zaczynają trawić ją ogniste języki. Wzrastają coraz wyżej i wyżej. Słyszysz krzyk — rozdzierający, zamrażający krew w żyłach. Czarne wykwity na zwęglanej przez pożar skórze. Zanim wykonasz jednak kolejny krok lub postarasz się do niej podbiec — znika bezpowrotnie w płomieniach. Ores, widzisz Helen powoli wdrapującą się na framugę okna. Obraca się przez ramię — dopiero teraz możesz dostrzec poparzenia na jej szyi, rozległe rany z widocznymi zmianami koloru. Przekłada nogi przez parapet, siadając na brzegu okna, po czym uśmiecha się do ciebie, niemal łagodnie. — Musimy się stąd wydostać — mówi, a potem ogniskuje wzrok na bruku ulicy. Jeśli zrobisz krok w jej kierunku ogień spowijający framugi okna, powoli zaczyna dosięgać i jej — wkrada się na rękaw płaszcza, dość szybko wspinając wyżej. Słyszysz krzyk — szarpany, pełny agonii wypływającej z każdego dźwięku. Niezależnie, czy spróbujesz do niej dotrzeć — Helen puszcza się, spadając na ulicę. Słyszysz huk ciała uderzającego o twardy bruk. Helen, nie powinno cię tu być, a jednak stałaś tu, pośrodku pożogi i chaosu. I być może byłaś właściwą osobą na właściwym miejscu. Przyglądałaś się ogniowi — im dłużej na niego patrzyłaś, tym mocniej zawał się pobłyskiwać złotawą aurą. Wtedy zaszczepiła się w twojej głowie myśl — wieczny ogień. Przewijający się przez dziesiątki mitów i legend, wierzeń zapisanych na kartach historii. Dar od bogów, symbol siły i nieśmiertelności. Medium składanych ofiar. Ogień, który musiał zostać nasycony. W którym palono ofiary by przypodobać się bogom, bądź załagodzić ich gniew; zyskać łaskę. Podobny, niemożliwy do ugaszenia ogień towarzyszył również Lucyferowi — piekłu, wyobrażeniu królestwa waszego Pana. Ogień, nad którym tylko on mógł zapanować — jedynie on potrafił w pełni władać jego siłą i mocą. Magia, po którą sięgasz, wywołuje podmuch wiatru. Subtelny woal szronu pokrywa kawałek przestrzeni przed tobą — dosięga i mężczyznę, zostawiając po sobie ślady na rzęsach i włosach, błyskawicznie znikając jednak z ubrań. Nie powstrzymuje ognia. W oknie dostrzegasz twarz Oresa. Najpierw patrzy gdzieś w przód, w odległy punkt na horyzoncie, ale szybko skupia go na tobie. Uśmiecha się lekko, zupełnie jakby chwilę temu wcale nie krzyczał — jakby jego wołanie nigdy nie miało mieć sprawczości. A potem odwaga się gwałtownie przez ramię, jakby coś wydarzyło się w środku. Niewiele z tego miejsca widzisz, acz udaje ci się dojrzeć kilka płomieni osadzających się na jego płaszczu. Usiłuje zdjąć z siebie ubranie, lecz zdradliwy żywioł nienaturalnie szybko rozprzestrzenia się po materiale. A potem rozlega się jego krzyk. Donośny, pełen bólu i agonii. Widzisz jak trawi go ogień. Upada, znikając z twojego pola widzenia. Percival, potrzebne są fakty, choć mimo wertowania kart pamięci, nie potrafisz znaleźć odpowiedniego zjawiska. Ogień wymaga stałego dopływu tlenu, paliwa i ciepła — to też pierwsza rzecz, jaka ci się nasuwa. Myślisz również o znajomych ci — nawet jeśli pobieżnie — zjawiskach wywołanych odpowiednimi czynnikami chemicznymi, lecz żadne z nich nie ma większego sensu w zaistniałych okolicznościach — ani ogień węglowy, ani inne przypadki znane nauce. Zaklęcie, którym chcesz pomóc mężczyźnie, niestety ponownie zawodzi. Na całe szczęście ten wydaje się na tyle przytomny, że posłusznie zaczyna uwalniać się ze spodni. Wrzeszczy przy tym nieznośnie — spalony materiał spodni przykleja się do jego skóry, odrywany powoduje na jego nogach liczne rany niemal do mięsa. Spoglądając w górę dostrzegasz twarz Elaine. Macha do ciebie, zupełnie spokojna — niemal radosna. Uśmiecha się od ucha do ucha, jakby nic jej nie groziło. A potem zamiera. Gorączkowo ogląda się za siebie, wyraz jej twarzy zastyga nagle w masce przerażenia. Widzisz jak stawia stopę na parapecie, próbując się na niego wdrapać. Potem drugą, niczym mężczyzna chwilę temu - siadając w framudze i spoglądając na beton. — Złapiesz mnie? — pyta, znajdując się tuż nad wami. Lecz, zanim zdąży się wybić, ześlizguje się lekko — coś idzie nie po jej myśli. Krzyczy przerażona, a potem uderza tyłem głowy o kant parapetu, zjeżdża pod kątem. Nieważne czy spróbujesz ją złapać, czy cisnąć zaklęciem — spadnie tuż obok mężczyzny. Mocno uderzając o ziemię. Bezwładna. Ze szkarłatem sączącym się spod jej włosów. Nogą wykręconą pod nienaturalnym kątem. Karminowe obłoki nagle, niczym za sprawką podmuchu wiatru — znów wzbijają się w górę. Unoszą się coraz wyżej, z każdym metrem zmieniając barwę. Mrugnięcie, może dwa później znów przypominają zupełnie przeciętny dym. Wizje znikają. Pozostaje jedynie wszędobylski ogień. Gdzieś na horyzoncie dostrzegacie trzy wielkie ptaki przecinające niebo — nie musicie znać się na ornitologii, żeby niemal od razu dostrzec w nich orły. Witam w szóstej turze! W powstałej mgle nawiedzają was wizje - znikają jednak gwałtownie wraz z przemienionym dymem. Frank, Orestes - wciąż znajdujecie się w płonącym budynku, otrzymujecie - 10 W, mimo udrożnionych dróg oddechowych Franka wciąż wdychacie dym i czad. Pożar sięga najwyższego piętra Piwniczki. Lada chwila przedostanie się na dach. Punkty życia: Percival Hudson 161/161 Orestes Zafeiriou 179/164 - 10 W Helen van der Decken 171/171 Frank Marwood 161/121 - 10 W Czas na odpis macie do wtorku 18.04. do godziny 23.59. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej