Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
First topic message reminder : salon Największy pokój w całym mieszkaniu oraz najbardziej duszny; czy to z powodu wychodzenia na stronę wschodnią, czy przez wypalane w nim papierosy i kadzidła. Uwielbia rośliny, zwłaszcza zielone. Nie jest niezwykłym fakt, że praktycznie w każdym kącie wyglądają na gościa bujne liście paproci i skrzydłokwiatów. Znajduje się tutaj również regał na książki, wiele płyt i kaset zespołów alternatywnych tuż obok sprzętu grającego. Maleńki telewizor ustawiony naprzeciw kanapy rzadko jest włączany; ot, dla obejrzenia wiadomości, rzadziej dla serialów. Do tego spójnego i przyjemnego bałaganu doliczyć należy również obramowane plakaty filmowe, powieszone na ścianach lub ustawione na podłodze. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Terence Forger dnia Pią 18 Sie 2023 - 19:59, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Czasem, kiedy patrzył w swoje lustrzane odbicie, nie poznawał samego siebie. Twarz, pojawiająca się w gładkiej tafli szkła, wydawała się zupełnie obca, podobnie jak oczy, z którymi krzyżował swoje spojrzenie. Chociaż na ustach pojawiał się uśmiech, nie rozpalał błysk radości w spojrzeniu. Tam, gdzie ciemny brąz przechodził w jaśniejszy odcień, niemal bursztynowy, nie odbijały się refleksy. Było matowe, pozbawione blasku. Jakby życie, które się w nim tliło, powoli dogasało. Jakby serce drżało w piersi wyłącznie z przyzwyczajenia. Jakby oddech układający się mgiełką na powierzchni szyby było jedynie cichym pomrukiem istnienia. Dołącz do mnie, Sisi, słyszał cichy, dziewczęcy szept przy ucho. Kiedy mnie zabrakło, tam, gdzie jesteś, nie czeka cię nic, poza samotnością. Widział ją na granicy spojrzenia. Jej jasne włosy opadające na ramiona, pełne usta wygięta w subtelnym grymasie imitującym uśmiech, wesołe ogniki rozświetlające zieloną toń spojrzenia. Czuł jej obecność tak wyraźnie, jakby stała obok. Miał wrażenie, że gdyby tylko sięgnął ku niej ręką, mógłby ją dotknąć i przekonać się, że nie jest jedynie wybrykiem jego wyobraźni. Jestem tu, mówiła dalej. Zdradzić ci tajemnice? Nie musiała. Wiedziała, co chciała powiedzieć. Mój grób stoi pusty. Podobno człowiek umiera dopiero wówczas, kiedy przestaje być częścią wspomnień. Więc Dahlia nigdy nie umarła. Teraz, siedząc w fotelu, ze wzrokiem utkwionym w twarz człowieka, który stał mu się równie bliski, co przestrzeń własnego umysłu i równie obcy, co każdy impuls bólu, jakim obdarowywała go Teresa, kiedy na jej skórze pojawiały się obrażenia, czul się jak wtedy, gdy w środku nocy patrzył w swoje odbicie lustrzane. Emocje, które mu towarzyszyły i których nie mógł nazwać, były równie obce, co rysy twarzy. Szept Dahlii tuż przy uchu był równie rzeczywistości, co słowa Terence'a zagłuszające ciszę. Dotyk jego palców na cecilowej skórze był tak samo prawdziwy, jak jej obecność. Był ten sam żar palący go skórę. Ten ból był gorszy od tego, który czuł, kiedy stykał rozgrzaną końcówkę papierosa ze swoim przedramieniem. Potwierdzenie, jakie wyszło z ust Forgera, przynajmniej na razie, pozwoliło Fogarty'emu pozostać przy zdrowych zmysłach. To, co wydarzyło się na Placu Aradii nie było jedynie koszmarem utkanym z traum. Było zwiastunem tego, co ich czekało. - Myślę, że teraz, w obliczu zbliżającej się apokalipsy, powinniśmy czerpać z życia garściami, bo za chwile, za tydzień, za miesiąc, za rok może być na to za późno. Może to banał, ale po śmierci Erosa uświadomiłem sobie, że każdy dzień może być tym ostatnim. Ile zostało nam czasu, by łapać w zęby szczęście, które mamy w zasięgu wzroku, Foggy? Koniec świata może nadejść w każdej chwili. Kolejne słowa, jakie wybrzmiały z ust Terence'a sprawiły, że serce zabiło mocniej. Nieśmiały uśmiech zafalował na kącikach cecilowych ust, wdarł się też do jego spojrzenia, przełamując smutek, który osiadł na krawędzi źrenic. Ich regularnie spotkania stały się rytynom ,bez której nie wyobrażał sobie końca tygodnia, ale oswoił się z myślą, że chwila pożegnania musiała nadejść, oswoił się z myślą, nigdy nie był dla nikogo wystarczający. Nie chciał zniknąć z jego życia, z jego wspomnień, i skrycie liczył, że Foggy podzielał jego myśli, bo nie mógł dłużej mu się narzucać. - Czasem wydaję mi się, że jednym sposobem, by nie ranić tych na których mi zależy, jest odsunięcie ich od siebie. Wszystkich, których kochał, znikali z jego życia. Anette. Dahlia. Nevie otarł się o śmierć. Terence mógł spłonąć na Placu Aradii. Lyra mogła zostać pojmana do Niebios. Teresa była coraz bardziej nieobecna w jego życiu - chociaż czuł jej emocje i ból, nie słyszał jej głosu, stawała się obca. - Widocznie mit prometejski stał się częścią naszego życia. Myślisz, że te sny kiedyś się skończą? Chciałbym móc się wyspać. Namiastka normalności. Potrzebował jej równie mocno, co powietrza, dlatego, poza stanowczym „chodź bliżej", nie potrzebował innej zachęty. Splótł ze sobą ich palce - jego nadal chłodniejsze o kilka stopni. - Możliwe, że to, czego szukam, nie istnieje. Usiadł tuż obok niego. Głowę oparł o jego bark, przymykając na chwile powieki. - Powiedz mi, czego potrzebuję, Foggy - mruknął cicho w jego ucho kiedy zbliżył ku niemu usta. Możliwie, że tam, za drzwiami mieszkania Forgera, nic na niego czekało, ale to nie miało teraz znaczenia. Ostatni taniec chciał zatańczyć z nim. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Koniec świata, jaki znali, był przesądzony, w takich czasach żyli i nic na to nie mogli już poradzić. Być może przyjdzie im zginąć i znaleźć w Piekle zanim zobaczą w jakim kształcie będzie on istnieć po Apokalipsie. Czy będzie on taki, jakim pragnęła go dla nich Lilith? Postawi na piedestale czarownice, po tylu wiekach umożliwiając wyjście spoza cienia? Nagle czas zdawał się uciekać przez palce, a Terence wcale nie uważał, że starczy go na uchwycenie szczęścia, o jakim mówił Cecil. Nie miał wielkich ambicji, porzucił je razem z wyrzuceniem listu z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną na Harvardzie, uznając, że nie potrzebuje dyplomu Ligii Bluszczowej. Celem samym w sobie stało się spokojne życie, najlepiej przy odpowiedniej osobie – błąd, chociaż chciał wtedy wierzyć, że nim nie był i postępuje dobrze. Poszukiwania ulotnych rzeczy dających krótki impuls, zastrzyk dopaminy znudziły go, a jeden z niewielu elementów rutyny, namiastki stabilności, również uległ przeterminowaniu. Spodziewałeś się tego, Forger. W życiu wszystko ma swój termin przydatności, nie jesteś wyjątkiem. Cecil powinien szukać czegoś więcej niż krótkich chwil przyjemności u starszego o dekadę mężczyzny. A Terence powinien wrócić do swojego celu, tym razem bez uzależnienia powodzenia tego zadania od istnienia drugiej osoby. — To faktycznie brzmi jak banał — krótki śmiech zwieńczył to stwierdzenie. Czasami nawet zupełne truizmy warto było wypowiedzieć na głos. Fogarty był młodszy, nie powinien się pogrążać w nihilizmie tak mocno jak egzorcysta, dlatego nie zamierzał drwić z tych słów i nazywać to mrzonką. Skoro wypuszczał go już całkowicie ze swoich ramion i nie miał zamiaru mącić dalej w głowie, to musiał mu zasygnalizować raz a dobrze, że może ruszyć do przodu bez wyrzutów sumienia. Dla siebie nie widział teraz opcji, by ktoś za kim tęsknił, zwrócił się ku niemu ponownie. Minęło zbyt wiele lat, a to co rozbudził w nim Eros było tylko echem przeszłości i nostalgią za czasami, kiedy życie było odrobinę prostsze. — Dlaczego powinieneś znaleźć kogoś, w kim znajdziesz to coś. Tego, czego on nie mógł mu dać. Oboje zdawali sobie z tego sprawę. Orły Erosa nie wyrządziły im szkody fizycznej, siniaki i otarcia zniknęły, rany powstałe przez ich skwir zagoiły się natychmiastowo, ale strach jaki po sobie pozostawiły oplótł ich szczelnie. Więzy te zacisnęły się mocno wokół ich ciał, sięgając szyi i odcinając dopływ tlenu w przerażeniu. Koszmary te były zbyt realistyczne, a kiedy zrywał się w środku nocy, podnosił do siadu i przyciskał dłoń do serca, dużo czasu zajmowało mu uświadomienie sobie, że jest w swoim mieszkaniu, zamknięty w sypialni leży we własnym łóżku. Nie było żadnych ptaków, nikogo krzyczącego w rozpaczy obok. Był cały, ale czy zdrowy? — Kiedyś na pewno się skończą, to nie może trwać wieczność — szepnął. Nie zgadzał się na podobny scenariusz, gdy dręczyły go wciąż koszmary rodzinnego domu. — Cecil… Ty nawet wcześniej nie spałeś dobrze — parsknął bezgłośnie, ale nigdy nie bawiły go cienie pod piwnymi oczami ani widocznie ciężkie powieki, tak jakby oczy Fogarty’ego same zamykały się, by ten w końcu odpoczął. Odetchnął głośno, plecami rozpierając się o jasne obicie kanapy. Trwał tak póki pomruk przy jego uchu nie przerwał ciszy. — Przede wszystkim ogrzać dłonie, bo ciągle są zimne… Masz jakieś problemy z krążeniem? — spytał najpierw żartobliwie, składając dłonie Cecila i otaczając je swoimi. Potrzebowali tego samego – drugiej osoby, która ogrzeje chłód nie tylko fizyczny, wyczuwalny pod opuszkami palców, ale zrobi to na dłużej niż zamierzał Terence. — Masz zdecydowanie za dużo zaufania wobec mnie — otoczył go ramieniem, przyciągając do siebie i popatrzył prosto na jego twarz w milczeniu. Wydawało się, że mógłby zrobić z nim wiele, nie siląc się przy tym na delikatność ani czułości, ale tego dnia nie chciał odzierać aktu z emocjonalności. Złączył ich wargi w pocałunku, odwracając ciałem w jego stronę i przyciągając do siebie szczupłe ciało, gdy ramię zacisnęło się mocniej wokół tułowia. Wolną dłonią odgarnął z jego czoła grzywkę, zakładając przydługie włosy za ucho. Linia szczęki szybko doczekała się swoich pieszczot, muśnięć wilgotnych ust. — Mógłbyś przynajmniej ten ostatni raz powiedzieć, czego chcesz — mruknął cicho, przytykając czoło do skroni Cecila. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Koniec świata był zawieszony pomiędzy oddechami. Lawirował w powietrzu, jak opiłki kurzu widoczne dla ludzkiego oka dopiero pod światłem. Istniał poza czasem i przestrzenią. Był namacalnym dowodem kruchości ludzkiego istnienia, wyznaczał granic między życiem a śmiercią, która zbiegiem czasu, z dnia na dzień, coraz bardziej się kurczyła, jak mięśnie pod naporem stresu. Cecilowi wydawało się, że przeżył wiele końców świata. Swoim małych, prywatnych, skondensowanych w obrębie umysłu. Pierwszego doświadczył, gdy miał pięć lat. Potem przestał liczyć. Czasem chciałby być zupełnie pusty w środku, by chociaż przez chwile chwilę poczuć spokój, odciąć się od otaczającej go emocjonalnej otoczki, która przygniatała go do ziemi, jak on miażdżył peta pod podeszwą buta. Chciał przestać tracić fragmenty siebie, chociaż wiedział, że tych, które pozostawił w tym mieszkaniu, w intensywności pocałunków i cieple dotyku, nigdy nie odzyska. Należały do Foggy'ego, pozostały na skrawkach jego skóry, w kącikach ust, w ograniczonej do ich obecności przestrzeni. Zarys uśmiechu zatlił się na jego ustach, gdy krótki śmiech odbił się od ścian salonu, bo uświadomił sobie kim był. Myślami formującymi sie w banał. Pogonią za czymś, co nieuchwytne. Łapanie w dłonie czasu przemykającego między palcami. Ściskanie między zębami ulotnych chwil częścią. Ciałem tęskniące za nieprzypadkowym dotykiem. Dreszczem przebiegającym wzdłuż splotu słonecznego. Dniami, które odejdą w zapomnienie. Uciekał, kiedy nadarzyła się ku temu okazja, nie stawiając czoło własnym emocjami. Dlatego powinieneś znaleźć kogoś, w kim znajdziesz to coś, brzmi jak kolejny banał, który tym razem umknął spomiędzy warg Terence'a, niczym kolejne ciche westchnienie. Cecil uczcił jego słowa ciszą, pozwalając, by na moment zapadało między nimi milczenie. Nie chciał szukać. Karmić się złudzeniami. Z tętniąc w piersi nadzieją witać świt. Marzyć, śnić, wzdychać, kreować w głowie świat, który skradnie mu milion westchnień. Bo im dłużej szukał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to, co chciał znaleźć, nie istniało. Za dużo krwi, która powinna płynąc w tętniących naczyniach krwionośnych, wsiąkało w bruk. Czasem, kiedy nie mógł spać, siadał na parapecie i zamykał oczy. Szukał w głowie nowych miejsc. Tam, gdzie wyjedzie, gdy w końcu uwolnij się spod ciężącego mu na barkach ciężaru. Daleko stąd, z dala od miasta, w którym nie potrafił zacinać w garść długotrwałe szczęście. Czy uda mu się wówczas wypędzić przychodzące mu do głowy stare myśli? Czy uda mu się porzucić życie, które dobrze znał? Moze, w innym miejscu, wcale nie poczuje się dobrze. Może nie powinien porzucać tego, co znał, bo to nieznane było dużo gorsze, smakowało rozczarowaniem. Nie chciał stąd uciekać spod kulonym ogonem. Z miejsca, którego kochał i nienawidził jednocześnie. Palić za sobą wszystkich mostów. Nie chciał zostawić tych, na których mu zależało, bo bez nich świat wydawał się miejscem rodem ze koszmarów, które nawiedzały go każdej nocy. Terence znajdował się w kręgu tych osób, bo chociaż nie mógł mu dać tego, czego pragnął, dal mu to, czego potrzebował. Orły Erosa piętnem strachu odcisnęły się na ich postrzeganiu rzeczywistości. Stał się depczącym im po piętach echem przeszłości. Demonami, przez którym nie było gdzie się skryć. Wydawało mu się, że wraz z ich pojawieniem, szepty, jakie zakradały się do jego umysłu, nawarstwiły się, pogłębiło się też pragnienie odzyskania utraconych wspomnień. Nawoływał do tego głos, który przebijał się przez kłębiącego się w głowie myśli. Obecność Foggy'ego skutecznie nie zakłócała. Sprawiała, że zatracał się w jego zapachu, dotyku i smaku. - Zawsze takie były. - Nieprzyjemnie zimne. Przykładał je do czoła Teresy, gdy gorączka nie pozwoliła jej zasnąć. Nigdy nie traktował tego, jak dolegliwości, więc nikt nie postawił mu żadnej diagnozy. Uśmiech, który ukształtował się na ustach Terence'a, ugasił palący go w gardło żar wątpliwości. Wiedział o tym. Zaufał mu, chociaż nie powinien. Zaufał mu, chociaż myślał, że nie potrafił zaufać nikomu, poza dwoma osobami. - Mówi ten, co puścił obcego do swojego mieszkania - zbliżył się ku niemu bardziej, egoistycznie korzystając z przyjemności, jaką czerpał, będąc tak blisko niego, dłońmi zakradł się po poły jego koszulki. Pod wpływem jego czułości, przymknął powieki i odwzajemnił pocałunek. Pieszcząc pod zębami jego dolną wargę, cichym pomrukiem wyraził swoją aprobatę. W piwnych oczach, tam, gdzie ciemniejszy brąz przechodził w barwę czystego bursztynu, zapaliły się ogniki, rozniecone dotykiem jego warg. - Nie chcę stać się snem, gdy odejdą stąd nad ranem - wymamrotał mu prosto w usta, łaskocząc oddechem skrawek jego skóry. – Nie chcę zabijać naszej znajomości, jeśli nie ograniczała się jedynie do fizycznego bliskości. - Musnął go w kącik ust, a potem przeniósł wargi na linie szczęki i niżej, pozostawiając na skórze wilgotną smugę pocałunku. Drżenie grdyki poczuł pod opuszkiem języka. W głowie miał wiele pragnień. Wiele z nich pozostanie nieodwzajemnionych, ale było za późno, by rozwiązać więżący ich supeł przywiązania. Jedno z nich było widoczne w jego spojrzeniu, kiedy zainicjował kontakt wzrokowy. Chociaż nie wypowiedział je na głos, wybrzmiało w oddechu. Zdejmij ze mnie ubranie i spraw, że zapomnę ten ostatni raz o całym świecie. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Miłość otulona była zewsząd banałami, jednym gorszym od drugiego. Tandetą prezentów, prostych komplementów i podniosłych słów o wieczności i wielkości uczucia. Dało się od tego uciec, ale czy odarcie jej z tych wszystkich truizmów nie było pozbawieniem jej najurokliwszej części? Sprowadzenie jej do esencji, maleńkiej części jaka się do niej odnosiła, zdawało świętokradztwem, zamachem na nienaruszalne prawidła świata. Nawet kiedy Terence chciał w krótkich słowach odejść od tej taniości, znowu w nią popadł, co skwitował kolejnym krótkim śmiechem, widząc blady uśmiech na twarzy Fogarty’ego, jednak nie odwołał tego, co padło między nimi. To było najgorsze, co mógł powiedzieć w tej sytuacji. Cała ta sytuacja jednoczesnego żegnania się i pocieszania młodszego miała w sobie coś absurdalnego, nie tak wyglądają rozstania kochanków. Powinni się pokłócić, uprawiać seks, a potem Cecil mógłby zamaszystym gestem trzasnąć drzwiami, by uznać ten rozdział za zamknięty. Wszystko wskazywało na to, że nawet zakończyć tego nie umieli w konwencjonalny sposób. Wpuścił go do domu potrzebując towarzystwa, konsekwencjami przejmując się o wiele za późno, gdy tak wiele wydarzeń mogło potoczyć się w sposób nieodpowiedni, nieprzewidziany. Zaufał mu zbyt wcześnie, traktując to jako kolejne z serii nieodpowiedzialności zaburzających rytunę dnia codziennego, do kolekcji z wyjazdami i wszystkimi nieprzyzwoitościami, które zostawiał za sobą ze spokojem. Każdy zapomni jego twarz, nikt nie zdoła przywołać z pamięci jego fałszywych imion, którymi się z nimi witał. Wszystko po to, aby żadna z tych osób nie była w stanie zakłócić jego małomiasteczkowego życia wypełnionego pustymi rozrywkami. Miał zgnić w Saint Fall, w oczekiwaniu na kogoś, kto równie dobrze mógłby być martwy, a on dowiedziałby się o tym z odpowiednim opóźnieniem. Czuł chłód jego dłoni, zaglądając w jego oczy czuł czasem, że zimno z wewnątrz przebijało się na zewnątrz. Może jednak znajdzie się człowiek, który temu zaradzi, skoro Forger poległ na tym zadaniu? — Jeśli jesteś tylko snem, to jednym z piękniejszych i mogę się tylko cieszyć, że powtarzał się przez cały ten rok. Widział jak jest zdruzgotany. Zasłużył na te słowa, chociaż mogły sprawiać rozstanie będzie jeszcze cięższe. To jednak musiało nadejść, bo nigdy nie będzie umiał być w pełni tylko jego. Musiałby już do końca współdzielić przestrzeń w jego umyśle z kimś innym i był gotowy uwierzyć, że było to poświęcenie na które Cecil był w tej chwili gotowy. Przyszedł tutaj z postanowieniem, że ostatni raz spotykają się w tym charakterze, mięknąć nagle, ale nie miał zamiaru dać mu szansy na popełnienie błędu i dalsze trwanie przy nim. W rzeczywistości Fogarty go nie znał. Widział tyle, ile pozwolił mu dostrzec przez ten rok, kreując na niedomówieniach swój wyidelizowany obraz. Samoświadomość w tym przypadku pozwalała mu dostrzec jak wiele zakłamania mimo to wdarło się gdzieś między wiersze, by Terence mógł dalej pozować na tego lepszego, mądrzejszego, bardziej doświadczonego. — Nie jestem ostatnim człowiekiem na świecie, Cecil — wymijająco odpowiedział, by nie skłamać, bo nie chciał bawić się jego uczuciami i prosto w oczy twierdzić, że nic dla niego nie znaczy. Jego umiejętności kłamania bez mrugnięcia okiem zawodziły, gdy czuł wciąż jego pocałunki na swoich wargach, a dłonie na nagiej skórze skutecznie rozpraszały jego uwagę. Gdyby tylko mógł jednym gestem odciąć się od niego emocjonalnie – zrobiłby to dla ich wspólnego, niezmąconego już dłużej spokoju. To nie było wykonalne, musiał teraz samodzielnie znaleźć sposób na zrzucenie tego brzemienia. — Przy innych znajdziesz swoją zgubę szybciej. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
z tematu oboje |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Powrót z miejskiego basenu wiązał się nie aż takim wyczerpaniem baterii społecznych, jakich się spodziewał — na szczęście Venoir nie zastał tam tłumów. Po ciele rozchodziła mu się przyjemna dawka neuroprzekaźnika — serotoniny, choć i tak skonfrontował jej obecność niezwłocznie z dymem nikotynowym. Coś dla zdrowia, należało zbilansować z czymś zupełnie przeciwnym. Włosy nadal mial wilgotne, ale to nie przeszkadzało mu zupełnie przy powrocie do nowego-starego miejsca zamieszkania. Przeprowadzka z Little Poppy Crest — w oczach Yadriela — miała swój termin przydatności i powrót do współlokatorstwa z Terence’em Forgerem nie miał trwać długo. Była tylko na jakiś czas, dopóki nie znajdzie innego lokum. Ponowne wprowadzenie się na Eaglecrest wprawiało w odwirowanie pamięć, przyciągając jakieś skrawki wspomnień przy poruszaniu się po samej przestrzeni mieszkania, które zaskakująco nie zmieniło się aż tak bardzo. Poza tym, że ilość roślin doniczkowych przekraczała dopuszczalne normy na metr kwadratowy. Gdzie się nie obrócić tam przedstawiciel przyrody, wyciągający swoje łodygi i liście w stronę padającego słońca. Te jednak okazywały się niezbyt uwrażliwione na krytyczne spojrzenie Yadriela Venoira, którym za każdym razem je witał, skoro w dalszym ciągu rozkradały przestrzeń mieszkalną. Na prośbę Terence’a nawet je podlewał — nie za często, aby przelanie nie stało się kością niezgody, tylko wtedy, gdy ziemia wydawała się gołym okiem sucha. Powrót do tego mieszkania po blisko dziesięciu latach było dziwnym doświadczeniem, zwłaszcza gdy napotykał jakieś relikty przeszłości, które jak się okazywało należały kiedyś do niego, a zapomniał zupełnie o ich istnieniu. Odejście na zasłużoną emeryturę z FBI po monitorowaniu korupcji w instytucjach kościelnych, odpędzało go od tego typu miejsc z ornamentami religijnymi lepiej niż na grzesznika w rozumieniu chrześcijańskim działała święcona woda. Zyskał jednak tak znaczny nadmiar wolnego czasu, że Venoir musiał nauczyć się nim rozporządzać — dlatego aktywność związana z pływaniem, spotykanie się ze swoją koleżanką w Maywater czy zaglądał do akt starych spraw, by przejrzeć dokumentację świeżym okiem. W okolicach Hellridge nie należało oczekiwać tak częstych wezwań w ramach negocjacji z osobą w kryzysie lub terroru kryminalnego — te również się zdarzały, ale znacznie rzadziej. Odpalił drugiego papierosa, zabijając czas i nudę w drodze do mieszkania na Eaglecrest. Venoir nie był daleko. Między jednym zaciągnięciem, a drugim — rozniosły się na cały regulator kocie wrzaski. Chyba natknął się na kocią awanturę, jednak nie poświęciłby temu dźwięcznemu rozgardiaszowi uwagi, gdyby jeden ze zwierzaków nie wpadł mu prawie pod nogi zmieniony w formułę jeden, przecinając ulicę jak długą. Nadjeżdżający z naprzeciwka samochód zatrąbił, a mężczyzna wewnątrz kabiny zahamował tak, że zgasło. Zaraz jednak wrócił do jazdy przez dzielnicę, zamykając to w przekleństwie słyszanym przez otwarte do połowy okno. Yadriel przystanął odruchowo i kiedy z bliska dobiegły go głośne pomiaukiwania, posłał tam spojrzenie, natrafiając na zadzierającego buńczucznie łebek kociaka z sierścią w tricolorze. Czy ten maluch właśnie go ochrzaniał, a może domagał się jedzenia? — Co tam, maluchu? — zagadnął Venoir, schylając się z papierosem w ustach, by sięgnąć kota i podnieść go do góry, aby lepiej się mu przyjrzeć. Kosmyki yadrielowych włosów nadal były wilgotne po basenie i żyły trochę własnym życiem. Zwierzątko mieściło mu się w jednej ręce, pogłaskał go lekko palcem wskazującym na boku pyszczka. — To nie jest miejsce na takie nieporadki życiowe jak ty — ocenił Venoir, znając się na kotach jak wilk na gwiazdach. Strzepał zebrany popiół na krańcu papierosa, zanim ten opadł, przegrywając z grawitacją. Ruszył niezwłocznie w kierunku mieszkania, niedopałek gasząc o powierzchnię jednego ze śmietników i wrzucając niedopałek do środka. Następnie skierował się do wnętrza budynku, pokonując po drodze schody przy miaukliwych komentarzach swojego nowego kompana. Przekroczył próg, wiedząc, że drzwi będą o tej porze otwarte. Venoir zastał Terence’a w salonie, odpoczywającego na sofie, na której sypiał obecnie Yadriel, jednak w ciągu dnia pełniła funkcje standardowego mebla. Jeszcze zanim wszedł do środka, powitał Forgera enigmatycznym: — Terry, mamy problem i ten problem ma cztery łapy, zostawia najpewniej sierść i najwyraźniej jest głodne. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Powiedzieć, że był zaskoczony samowolnym pojawieniem się w jego drzwiach Yadriela Venoira, to jakby nic nie powiedzieć. Jeszcze bardziej zadziwiające było dostrzeżenie majątku mężczyzny przechowywanego w pudle i walizce, sugerujące, że nie jest to wyłącznie wizyta podyktowana na przykład troską po ostatniej rozmowie telefonicznej w środku nocy. Prawdopodobnie przez to, że nie do końca wiedział, jak na to wszystko zareagować w sposób adekwatny, po prostu odsunął się w przejściu, pozwalając mu na rozgoszczenie się w środku. Prawdą było, że jego obecność na stałe w pewnym odcinku czasu, była całkiem terapeutyczna w tym czasie, dostarczając nowy bodziec do działania i podjęcia próby normalnego funkcjonowania, w chwilowym oderwaniu od kryzysu, jakiego widmo wciąż nad nim wisiało, ale wydawało się być odroczonym problemem. Oczywiście, powrót Yadriela na Eaglecrest nie zmienił wiele w dynamice ich relacji. Tym razem faktycznie byli współlokatorami i niczym więcej, a gdyby ktoś zapytał Forgera o to, jak się z tym czuje, musiałby poważnie zastanowić się nad odpowiedzią, bo ta nie była oczywista. Ważniejszy był fakt, że od tego czasu praktycznie przez cały dzień nie mógł narzekać na samotność. Dopiero zmiana na tym polu uświadomiła mu, jak bardzo ciężko znosił życie w pojedynkę przez ostatnie lata. Szybko przekonał się, że Venoir po odejściu z Gwardii musiał mieć wyczyszczoną dość dokładnie pamięć. To tłumaczyło złe samopoczucie byłego gwardzisty i jego przymusowy urlop, podobne czary używane wielokrotnie na jednej osobie kończyły się gwałtownymi reakcjami organizmu, ale zastanawiało go, czy nie powinno to działać na zasadzie wyczyszczenia pamięci każdej osoby, która mogłaby cokolwiek wiedzieć na temat przeszłości bliskiego służbisty. Skoro on pamiętał dobrze, a w jednej z szuflad jego biurka miał także namacalny dowód tego, czym zajmował się Yadriel przez całe swoje dorosłe życie, oznaczało to, że coś musiało przebiec innym tokiem. Prawdopodobnie nie będzie mógł się tego dowiedzieć zbyt prędko, o ile w ogóle, ale tym również starał się nie zaprzątać swoje głowy. Po dziennym dyżurze w domu był jeszcze przed osiemnastą, zmęczony odpoczywając w pozycji półleżącej i obserwował sufit. Nie miał ochoty sięgnął po książkę, nie miał zamiaru nawet jeść obiadu, który wyciągnięty z lodówki nie doczekał się odgrzania. Chociaż przez większość czasu w spędzonego na Eaglecrest skutecznie zajmowała go obecność Yadriela, to w chwilach ciszy nie mógł odpędzić się od problemów, jakie nie uległy samoczynnemu rozwiązaniu. Tych, których nie mógł wyjawić nikomu, a wszelkie próby przeprocesowania przeżytego w Midnight Retreat szoku spowodowanego rozgrzebanymi traumami i przemówieniem do własnego rozsądku, nie umiał przejść nad tym do porządku dziennego, a to wzbudzało w nim poczucie winy i obrzydzenia do samego siebie. W końcu przysięgał. Nie mógł uciec. Wypuszczając powoli dym przez uchylone wargi starał się zachować spokój. Gdyby nie perspektywa powrotu Yadriela do jego mieszkania, pewnie skończyłby ten dzień na biciu czołem o podłogę w jakiejś pseudopokucie narzuconej samemu sobie. Na całe szczęście zanim zdołał te pomysły wcielić w życie, usłyszał szczęk zamka pod wpływem wciśniętej klamki. Usiadł szybko, wyrwany z zamyślenia. — Dlaczego znosisz do domu jakieś przybłędy? — spytał z ciężkim westchnieniem, dogaszając papierosa w popielniczce. Dzięki ciepłym dniom na wschodnim wybrzeżu, mógł spędzać całe dnie przy otwartym oknie, co rozwiewało chmurę dymu jaka często wisiała w salonie nad jego głową, chociaż na zapach nie miało to aż takiego wpływu. Mieszkanie dla części wrażliwszych na zapachy osób po prostu cuchnęło, ale Terence Forger przyjmował gości na tyle rzadko, że nie uważał, aby ich komfort należał do jego zmartwień. Przynajmniej teraz miał dodatkową osobą do wspólnego dokarmiania raka płuc. Wstał z kanapy, by zobaczyć, czy dobrze odpowiedział na tę zgadywankę i skrzyżował ramiona. Nie mógł jednak dojrzeć tego, co zostało przyniesione do mieszkania. — No, gdzie to jest? — ponaglił go. Nie sprawiał wrażenia szczególnie zachwyconego, ale jednocześnie był nieco zaciekawiony. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Dla Venoira wspólne pomieszkiwanie z Forgerem nie miało waloru innego niż współlokatorstwo. Czasem zastawiał Terence’a nachmurzonego na cały okrutny świat, tak jak teraz, gdzie wszystkie znaki wskazywały na pogorszenie jego humoru. Yadriel nie zastanawiał się nad tym godzinami, a Terry’emu nie było po drodze do zwierzeń, a przynajmniej takich, by wycisnął z niego przemilczane informacje. Gdyby jednak zastał egzorcystę w trakcie ataków autodestrukcji — miałby rzeczywisty powód do tego, by zacząć baczną obserwację i ostrzał krzyżowych pytań. Obaj wiedzieli jednak aż nadto, że nie był to wariant pożądany przez Forgera, a tym bardziej nie sprawiłby żadnemu z nich szczególnej przyjemności. Na szorstkie powitanie zareagował obrzuceniem pielęgniarza od góry do dołu bacznym spojrzeniem tuż po przekroczeniu progu salonu. Chwilę później przechylił głowę, jakby potrzebował pochwycić postać swojego współlokatora w nieco innej perspektywie, zanim po zbliżeniu się do wygodnie rozłożonego Forgera, unieść drugą rękę i ukazać przed egzorcystą szylkretowego kociaka, który jedynie żałośnie zamiauczał. W pomieszczeniu ostatnie wiązki dymu rozpadały się w nicość, pozostawiwszy po sobie woń nikotyny. — Gdybym miał się czepiać, że przybłędy pod tym adresem pojawiają się najczęściej — rzucił w odpowiedzi, nie bacząc na niechęć wybijającą się w głosie Terence’a. Naturalnie, że między wierszami chodziło o jego nagłą wprowadzkę, choć może nie tylko. — Poza tym nie przypominam sobie, abym nie mógł tu niczego znosić. — Ten punkt pożycia na wspólnej przestrzeni nie widniał na ich niepisanych zasadach. Yadriel nie zamierzał przypomnieć Terence’owi, ile posiadał roślin, tym bardziej, że nie traktował adresu na Eeaglecrest jako wyjściowego, pod którym miał pozostać na stałe. Faktem niepodważalnym było wprawdzie to, że Terry, któremu nie po drodze było rozstawanie się z rzeczami należącymi niegdyś do Yadriela, stanowiły teraz nie tylko relikt przeszłości, ale i również podpowiedzi, których Venoir nie chciał poznawczo akceptować. Prawdziwa przeszłość, gwoli ścisłości. Ta jednak nie była dla niego; tamtejszy balast spadł z jego ramion, rujnując innych. Pozostawała mu jednak znaczna awersja do Kościoła Piekła. Nadmiar wolnego czasu stanowił w jego życiu nowość, choćby przez wzgląd na niezdrowy pracoholizm — nawet jeśli Riel wychodził z danego miejsca pracy, nadal myślami tam się znajdował. Dotychczas Terry dzielnie znosił yadrielowe nawiązania do rzekomego zatrudnienia w FBI, nie poddając tego w wątpliwość. — Więc jaki mamy werdykt? — Venoir zauważał subtelną zmianę w mimice Forgera, by ocenić, że wyjściowa wypowiedź może nie przechylić szali. Nie przeszkadzało to szylkretowemu kociakowi rozpocząć pieśń pod tytułem: jestem głodny. Szylkretowy zwierzak mieścił się w ręce Yadriela, najpewniej niedużych rozmiarów stworzenie świdrowało niemal proszącym wzrokiem Terence’a. Podejrzewał wprawdzie, że nie będzie miał serca, aby nakazać Venoirowi wyniesienie go na łaskę bądź niełaskę ulicy, innych żyjących na wolności zwierząt i przejeżdżających samochodów. Riel nie posiadał wprawdzie szczególnego doświadczenia w opiece nad kotami i innymi żyjątkami właściwie też nie; jego rodzina nie posiadała na żadnym etapie dorastania ich, co więcej życie w podróży i znajdowanie się przez większość doby w pracy, również lekkomyślnemu podjęciu się takiej odpowiedzialności z myślą przewodnią: jakoś to będzie, zupełnie temu nie sprzyjało. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny