Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
salon Największy pokój w całym mieszkaniu oraz najbardziej duszny; czy to z powodu wychodzenia na stronę wschodnią, czy przez wypalane w nim papierosy i kadzidła. Uwielbia rośliny, zwłaszcza zielone. Nie jest niezwykłym fakt, że praktycznie w każdym kącie wyglądają na gościa bujne liście paproci i skrzydłokwiatów. Znajduje się tutaj również regał na książki, wiele płyt i kaset zespołów alternatywnych tuż obok sprzętu grającego. Maleńki telewizor ustawiony naprzeciw kanapy rzadko jest włączany; ot, dla obejrzenia wiadomości, rzadziej dla serialów. Do tego spójnego i przyjemnego bałaganu doliczyć należy również obramowane plakaty filmowe, powieszone na ścianach lub ustawione na podłodze. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Terence Forger dnia Pią 18 Sie 2023 - 19:59, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
09 stycznia 1985 Powinien przyzwyczaić się do samotności. Nie była w jego życiu niczym nowym, zwłaszcza przez ostatnie dziesięć lat. Była nieodzowną częścią dnia i wieczorów, gdy wracał po dyżurach do mieszkania, a w jego głowie panował chaos nakładających się na siebie obrazów ostatnich godzin i kakafonii dźwięków, łączących się ze sobą w niezrozumiałe związki. Kłębiące się i zatruwające od środka, duszone boleśnie. Czasami uciekał od uczucia osamotnienia do pubu, siadając przy barze i zagłuszając wewnętrzny skowyt kolejnymi kolejkami alkoholu. Niekiedy do domu gorzej bądź lepiej znanego sobie mężczyzny w słodko-gorzkiej chwili zapomnienia. Tymczasowe rozwiązania na problem, któremu nie umiał zaradzić. Z Cecilem było nieco inaczej. Chciał go zobaczyć. Prawdopodobnie bardziej niż był w stanie się do tego przyznać. Był jednak cierpliwy, bo wiedział, że na pewne rzeczy zawsze warto jest czekać. Niezawodną zaletą życia samemu był fakt, że mógł do woli zapraszać dowolne osoby, bez wyrzutów sumienia o zakłócanie czyjegoś spokoju. Zawsze odpowiednio się przygotowywał, niezależnie czy właśnie wrócił ze szpitala, czy spędził ten dzień w domu. Świeża koszula spoczęła na jego ramionach, wsunięta uważnie w materiał ciemnozielonych spodni. W powietrzu unosiła się woń białej szałwi wymieszany z zapachem dymu papierosowego, tworząc mgiełkę nad sufitem. W tle nienachalnie sączyło się “Heroes” Davida Bowiego, a sam właściciel mieszkania spędzał pozostały czas nad kartami powieści siedząc na niewielkiej kanapie. Próbował nie zerkać na zegarek ustawiony na jednej z półek regału, lekko skryty za liściem anginki, ale upływ czasu był dokuczliwy. Wzrokiem zatem przeskakiwał od liter do wskazówek, a następnie od wskazówek do liter. Pukanie było nazbyt słyszalne, przynajmniej dla jego uszu. W pośpiechu odłożył książkę na bok i podniósł się. Nie kazał mu długo czekać. Rozległo się zaledwie kilka uderzeń, a Terence już stał przy drzwiach, otwierając je szeroko. — Cecil — rzucił. Usta same ułożyły się w delikatnym, a co najważniejsze szczerym uśmiechu. Widok młodego mężczyzny przynosił niewypowiedzianą ulgę – uczucie od którego odzwyczaił się, nawiedzające go wraz z zawsze mile widzianym gościem. Gdy zamek w drzwiach kliknął po zamknięciu wejścia, dłoń sama powędrowała na gładki policzek młodzieńca, wierzchem gładząc ją w drobnej czułości przed którą nie powstrzymywał się mając pewność, że żaden niepożądany obserwator nie zakłóci ich spokoju. Nie chciał, by inni patrzyli. To był czas przeznaczony tylko dla jednej osoby. Przesunął wzrokiem po jego urodziwej twarzy, mogąc się jej lepiej przyjrzeć w świetle kinkietu zawieszonego w przedsionku, a kończąc ten drobny rytuał powtarzany przy każdym ponownym spotkaniu, Terence odsunął się powolnym krokiem. Nie uciekał. Zbytnia intensywność od samego przekroczenia progu nie leżała w jego zwyczajach, dlatego wycofał się w kierunku niewielkiego salonu. — Chcesz się czegoś napić? — zapytał nieco głośniej, chcąc mieć pewność, że Cecil usłyszy go dobrze mimo dystansu jaki ich tymczosowo dzielił. Ze stolika kawowego zgarnął szybkim ruchem paczkę Winstonów i wsunął jeden z papierosów między wargi. Nigdy nie miał oporów przed paleniem w pokoju dziennym, co nie każdemu odpowiadało. Popielnica opróżniona została w trakcie wyglądania na Fogarty’ego; przypuszczał, że on również chętnie z niej skorzysta. — Coś ciepłego czy od razu sięgamy po whisky? — kontynuował z nutką rozbawienia, podchodząc do okna i zasłaniając je płynnym ruchem. W przyjemnym półmroku, zakłócanym jedynie przyćmionym przez abażur ciepłym światłem ze stojącej lampy, czuł się najbardziej komfortowo. Podpalił używkę podchodząc do barku i twarz zwracając w stronę Cienia. Oczekiwał jego odpowiedzi, zanim sam obsłużył się i zachęcił do wejścia głębiej do pomieszczenia. Mógł się w nim rozgościć do woli. Przecież nie była to jego pierwsza wizyta. Pragnął też po cichu, aby nie była ostatnia. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Chciał chociaż na kilka godzin zapełnić uczucie pustki, zobaczyć znajomą twarz, usłyszeć miły dla ucha tembr głosu, dotknąć, poczuć. Uczucie to nie zmalało, gdy wszedł do budynku i pokonywał kolejne stopnie, z narastającą w piersi obawą, czy za drzwiami mieszkania na drugim piętrze ktoś w ogóle na niczego czekał. Czasem wydawało mu się ,że jego emocje były iluzją - dokładnie tak jak mawiał wuj. Przywłaszczył te wypełniające przestrzeń między żebrami Teresy i nazwał swoim własnymi. Jak złodziei, którym był. Przychodził tu o zmroku i kradł czas, który Terence spożytkować mógł inaczej, być może bardziej produktywnie. Dracena minął bez trudu. Meldując się tuż przed znajomymi drzwiami, pozwolił wytrzeźwiać kształtującym się w otchłani umysłu wątpliwości. Nie przyszedł tu, by wątpić, przyszedł tu, by nasycić się bliskością drugiego człowieka. Przyjemność, że ktoś na niego czekał i o nim myślał, czule łechtała jego roztrzaskane na milion odłamków ego. Serce drżało w piersi, gdy zapukał do drzwi. Oddech spowolnił, gdy usłyszał odgłos znajomych kroków. Dech w piersi zamarł, gdy drzwi otworzyły i wzrokiem napotkał twarz, za którą tęsknić nie powinien. Ciche "Cecil" wystarczyło, by rozstać się z lękiem odrzucenia. - Pamiętasz tamtą noc? - Nie pozostał biernym obserwantem grymasu, który zamarł na ustach Terence'a. Kiedy zanurzył spojrzenie w błękicie oczu mężczyzny, zarys uśmiechu pojawił się również na jego własnych. Był jasny i przejrzysty, obejmował swoim zasięgiem cecilowe spojrzenie, co należało do rzadkich widoków. Widoków zarezerwowanych na takie okazje, jak ta, gdzie mógł przynajmniej na kilka godzin rozstać się z przytłaczającym bagażem doświadczeń, od którego ciężaru uginały się barki. Zapomnieć o troskach. Troski zawsze zostawiał za drzwiami. Na chłodnej klatce schodowej. W towarzystwie odgłosów obcych kroków. – Wiesz, początek naszej znajomości - sprecyzował, przechodząc przez próg mieszkania. Skrzypiące pod naporem jego ciała panele brzmiały tak, jakby witały się ze starym przyjacielem, który zaglądał tu częściej niż powinien. Topografia tego miejsca była mu zazna równie dobrze, co zawartość kieszeni. Wielokrotnie poruszał się po nim po ciemku, po omacku, aż w końcu poznał każdy jego otulony półmrokiem zakamarek, nauczył się rozmieszczenia pomieszczeń na pamięć, by móc bez przeszkód dostać się do drzwi, gdy sen zakradł się pod powieki drugiego czarownika. Zasada, by ulotnić się stąd tuż przed świtem, obowiązywała go zawsze, niezależnie od tego, ile alkohol wlał sobie do gardła poprzedniego wieczora, niezależnie od tego, jak ciepło i przyjemnie było mu w ramionach mężczyzny. Niechętnie, ale konsekwentnie wyplątywał się z jego objęć, by powitać świt w chłodnym otoczeniu własnych myśli. Bał. Bał się, że pewnego dnia w nich zatonie i nie będzie w stanie opuścić wilgotnej od poty pościeli. Bał się, że zapragnie pozostać tu na zawsze. Zmarznięte dłonie nadal spoczywały w kieszeniach płaszcza, kiedy poczuł na swoim policzki opuszki ciepłych palców. Pieszczotę tą odwdzięczył całując Terece'a w lewy kącik ust. - Przysięgam było równie zimno, co wtedy - wyznał. Prawa dłoń zawędrowała do linii karku mężczyzny. Zmierzwił pod palcami miękką strukturę jego włosów i pozwolił, bez protestu, przemieści mu się do salonu, choć uczucie niedosytu, jaki po sobie pozostawił, uwierała Cecila bardziej od gryzącego w gardło kołnierza golfa. Sam zdjął buty i płaszcz - buty zostawił przy drzwiach, płaszcz powiesił na wieszaku i wszedł do dobrze znanego mu pokoju oświetlonego przez bystry snop światła. Nie potrzebował większej zachęty od tej, którą już otrzymał. Uśmiech, dotyk. Świadomość, że wypełniał sobą jego myśli. Na chwile wzrok Cecila powędrował ku ścianie, na której rysowały się cienie. Nawet teraz, kiedy nie musiał chować się w mroku i udawać, że jest tylko elementem krajobrazu, czuł z nimi niewytłumaczalną więź, której nie mógł się pozbyć i która sprawiła, że wyciągnął ku nim dłoń. Trwał w złudnym przekonaniu, że jeżeli tego nie zrobi, zabiorą mu chwile, jakie spędzić chciał z egzorcystą, do czego nie mógł dopuścić. Dopiero pytanie o trunku sprowadziło Fogarty'ego do rzeczywistości. Zlokalizował spojrzeniem właściciela mieszkania. Był tu przecież dla niego. Nadal miejsce, gdzie dotykał jego skóry, piekło przyjemnym ciepeł. - Opowiadanie, które czytałeś mi poprzedniego razu... - W zaledwie pięciu krokach znalazł się tuż przy mężczyźnie, wyjął spomiędzy jego palców papierosa. Opowiadanie zamieszkało w jego myślach i nie chciało się wyprowadzić, dokładnie jak te wszystkie noce, które ze sobą spędzili, wsłuchując się w swoje przyśpieszone oddechy, wymieniając się zniecierpliwionym pocałunkami. Fogarty starał się ich nie rozpamiętywać. Były przecież jak stłumione odczucie odrealnienia. Nie wychodziły poza ściany tego budynku. Głębokie westchnienia miały zostać w nim już na zawsze, podobnie jak platoniczne uczucie, które gościło w jego sercu. Unosiły się pod sufitem jak dym z papierosów. – Pozostawiło żywe obrazy w mojej głowie. - Podszedł ku niemu jeszcze bliżej, niemal całkowicie uśmiercając przestrzeń, jaka ich dzieliła. Oddech Terence'a kładł się mgiełką na jego skórze. – Przeniosłem je na stronice szkicownika. - Zaciągnął się papierosem, ani na moment nie przerywając kontaktu wzrokowego. Rysował je całą poprzednią noc. Póki nie skończył, nie mógł oderwać ołówku od kartek. Jak amoku. W spojrzeniu Cecila odbijały się iskry prowokacji, aż w końcu zamknął ich usta w lekkim przelotnym pocałunku, wydmuchując w rozchylone wargi gospodarza opar papierosowego dymu. – Jest w kieszeni płaszcza, jeśli chcesz zerknąć. Odsunął się, zwracając mu przestrzeń, którą tak zaborczo sobie przywłaszczył. I papierosa. Wsunął mu go do warg. Było mu zimno, nie kłamał. Lgnął do ciepła. - Naleję nam – zaoferował, bo przecież sam mógł się obsłużyć. „Rozgość się. Czuj się jak u siebie w domu” wypowiedziane przy ich pierwszej schadzce wziął sobie do serca. Czuł się w tym mieszkaniu czasem swobodniej niż swoim własnym, gdzie jego prywatność w każdej chwili mogła zostać zakłócona przez siostrę, albo Lyrę, zwłaszcza Lyrę. Nie czekał aż Terence oskarży go o naruszenie protokołu gościnności, jeśli taki w ogóle istniał. Minął go i wlał do dwóch szklanek whisky z napoczętej już butelki. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Czy pamiętał? Pozornie była to noc taka jak każda inna, ale Terence wiedział, że nie należy dawać się zwodzić pozorom. Kolejny powrót spowitymi ciemnością ulicami Saint Fall z dyżuru. Kolejny papieros, którego smak dobrze znał i nie był w stanie zaskoczyć go niczym nowym. Kolejny zimny, styczniowy wieczór. Pusty i nieprzyjemny, beznamiętny. Przystanął na ledwie kilka sekund z tlącym się papierosem w wargach, gdy w nikłym świetle pobliskiej latarni próbował odczytać godzinę na zegarku oplatającym jego nadgarstek. Wychłodzenie dokuczało niemniej niż głód i zapewne ruszyłby zaraz w kierunku kamienicy majaczącej w oddali, gdyby nie zjawisko jakiego stał się naocznym świadkiem. Nie bał się młodego chłopaka, który wyłonił się z mroku. Na tym etapie życia niewiele rzeczy potrafiło go prawdziwie przerazić. Ze spokojem patrzył więc jak sylwetka Cecila nabiera kształtu, nabierając materialnej formy i zbliża się do niego. Pytanie o ogień swoją zwykłością wywołało ciche parsknięcie. Czy tego powinien się spodziewać po tak nietypowym spotkaniu? Płomyk zapalniczki rzucił na moment wyraźniejszy blask na twarz nachyloną w jej kierunku – wtedy nie posiadającej jeszcze imiennej etykiety – którą zlustrował zafascynowany tym niespodziewanym spotkaniem. Ciepło rozeszło się po karku Terence’a, a on zapomniał na chwilę o mrozie. Wkrótce miał minąć już rok od kiedy z tą samą lubością oddawał się zapomnieniu podczas ich schadzek, chociaż podobnych do siebie, tak okrutnie krótkich, to dla niego wyjątkowych we wszystkim tym, co przypominały. Skrócenie dystansu powitał z zadowoleniem, pozwalając mu bez protestu na odebranie sobie używki i skupiając w pełni na jego słowach. Pośredni pocałunek, przeniesiony na filtrze papierosa. Spojrzenie podszyte wyzwaniem, gdy jego własne miękło pod ciężarem niewypowiedzianych uczuć. Cecil był gorliwym uczniem, nie zajmowało mu wiele czasu odkrycie, co podoba się starszemu mężczyźnie. Jaki gest wywoła delikatny dreszcz, zachęci do przekroczenia kolejnej granicy. Skomentował zetknięcie się ich warg głośnym pomrukiem, a zbłąkany język dyskretnie przemknął przez wargi, ściągając z niego posmak zostawiony przez mgiełkę dymu. Skinął głową, płynnym ruchem wymijając Fogarty’ego, zgadzając się na ten podział ról. Niedługi czas później pojawił się ponownie, tym razem dzierżąc w dłoniach wspomniany przez młodzieńca szkicownik, wydobyty z jego kieszeni. Opuszczając zaciemniony korytarz, mógł otworzyć go i przyjrzeć się dobrze obrazom stworzonym przez zwinną dłoń rysownika prowadzącą grafit ołówka po kartce. Zaciągnął się ostrożnie papierosem, wzrokiem wędrując po ścieżkach w odcieniach szarości. Nie był nawet świadomy uniesienia się kącików ust jeszcze wyżej, tak jak wielu innych odruchów, zazwyczaj uśpionych, a przy Cecilu – odradzających się, wymykających z poluzowanych oków, chociaż ich właściciel surowo kazał im pozostać w ukryciu. — Są piękne, uwielbiam je — przyznał łagodnie i popatrzył na Cień, przesuwając palcami po strukturze pokrytej kształtami. Bez trudu rozpoznawał sceny opowiadania, które niskim, aksamitnym głosem czytał mu w łóżku, przyjmując ciepło drugiego ciała tak blisko jego własnego. Litery układające się w wyrazy i zdania zyskały formę i twarze, ciesząc wzrok egzorcysty. — Cieszę się, że “Beczka Amontillada” tak bardzo ci się spodobała. — Zanim zamknął zeszyt, przekartkował go jeszcze raz, chociaż był przekonany, że zna każdą z kresek postawionych na jego stronach. Nie pierwszy raz pokazywał mu swoje prace, które Terence do głębi urzeczony oglądał i oceniał. Sztuka zawsze leżała w kręgu jego zainteresowań, chociaż nie mógł nazwać się znawcą. Podziwianie jej przynosiło mu ukojenie, zwłaszcza gdy mógł zatrzymać dla siebie jej część. To sprawiało, że część Cecila zawsze zostawała razem z nim. — Mogę pożyczyć ci inny zbiór Allana Poego — oznajmił, odkładając ostrożnie szkicownik na brzeg stolika. Przybliżył się do niego w kilku krokach; rezerwa, jaka wytwarzała się przez dni rozłąki, traciła stopniowo na znaczeniu. Wolną od papierosa ręką ostrożnie oplótł go w pasie, przyciągając do siebie i musnął jego kark wargami – w tym jednym ulubionym miejscu, tuż za lewym uchem – korzystając ze stworzonej sobie okazji, by móc lepiej poczuć cecilowy zapach. Przywołujący te najprzyjemniejsze wspomnienia, wypełnione czułymi szeptami i tak potrzebnym, pożądanym dotykiem. — Albo jakikolwiek inny, jeśli tylko chcesz. Wypuścił go z drobnego uścisku i chwycił za szklankę wypełnioną bursztynowym trunkiem. Nie był to jeden z tych drogich alkoholi pijanych przez bogatych mężczyzn pachnących absurdalnie drogą wodą kolońską i fałszem, którzy byli stałymi gośćmi jego nie-świętej pamięci wuja, ale pobrzemiewały w nim wyraziste nuty. Wysączył pierwszy łyk na krótko przed zajęciem miejsca na kanapie, podbródkiem wskazując na miejsce obok siebie. W międzyczasie wyprostował rękę i strzepnął popiół jakimś cudem trzymający się jeszcze końcówki. — Cieszę się, że przyszedłeś. Dzisiejszy dzień był szczególnie męczący. — Jedno westchnienie, ciężkie i zawierające w sobie kulminację każdego drobnego spięcia mięśni, gdy spokój był koniecznością, a własne wewnętrzne przeżycia musiały stanąć na drugim miejscu. To pacjenci byli najistotniejsi, on był jedynie sprawnymi palcami i wiedzą, która miała ukoić ból, zaopiekować ciałem i oswobodzić duszę. — Uznajmy więc, że Lilith wynagrodziła wysiłki przemiłym towarzystwem — wymruczał, gdy spojrzenie jasnych oczu przesunęło się po wytęsknionej twarzy i zatrzymało na piwnych tęczówkach. Towarzystwo Cecila nie było tak duszące, nawet gdy mówił dużo. Nie oblepiało nieprzyjemnie, nie dusiło swoją prezencją. Niezależnie czy siedział w pewnym dystansie od niego, pozwalając Terence’owi na przyglądanie się jego rysowi wpisanemu w pomieszczenia tego mieszkania, czy spoczywał miękko na jego udach. Zapełniał jego myśli, chwytał w szpony te dokuczliwe i odbierał im moc z kolejnymi skradzionymi oddechami. Forger chciał być tym samym dla niego – ucieczką. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Podążył śladami wspomnień, kiedy wyimaginował dłonie setnemu zacisnęły się na jego gardle, łapiąc go w dławiącym uścisku - jak strach, który zamarł w krtani, gdy ujawnił swoją obecnością, wynurzając się z mroku nocny. Nie mógł go zdusić równie szybo i skuteczne, co peta wyrzuconego na ośnieżony bruk. Pamiętał, jak wzrok spoczął na sylwetce Terence'a - wytypował go na przypadkową ofiarę wślizgującego się do umysłu obłędu. Inkantacja zatańczyły na jeżyku, ale struny głosowe były tak napięte, że wydusił z siebie ledwie charkliwy pomruk, który przełamał panującą na ulicy miasta ciszę. Wmawiał sobie, że wydobywający się z jego tchawicy dźwięk zagłuszy wyrzuty sumienia pożerające od środka jego człowieczeństwo Podszedł ku niemu, ostrożnie stawiając kroki. Nadal był roztrzęsiony, przytłoczony ciężarem popełnionego ledwie godzinę wcześniej grzechu. Sięgnął od kieszeni po paczkę papierosów. Już wcześniej odkrył, że zgubił zapalniczkę - odnalazł ją dwa miesiące później wciśniętą między fotele w samochodzie Thei - i nie mógł przynieść sobie ulgi w swoim prywatnym cierpieniu. Masz ogień?, spytał wtedy, spojrzenie swoje zanurzając w jego lśniących w ciemności tęczówkach. Miał, dzięki czemu Cecil mógł wpaść w objęcia nałogu. To, co stało się później, zbliżyło ich do siebie, zamykając ich znajomość w innych ramach, w ramach intymności. Z desperacką nutą w tonie głosu zapytał mężczyznę, czy mógłby go przenocować, jedną noc, tylko jedną noc. Nie chciał wracać do mieszkania. Nie miał siły, by skonfrontować się z starszą siostrą, z którą wspólnie dzielił emocje. Nie chciał czuć na sobie jej przenikliwego spojrzenia spod wachlarza gęstych rzęs. Zaciągnął się, wyczekując odpowiedzi. Nieznajomy przytaknął, że owszem, może. Drżenie cecilowego ciała nie ustało przez całą noc, choć te, które doświadczył w mieszkaniu Forgera, nie były sprowokowane przez lęk, a sparzamy pragnienia, jakie wyczuć można było też w cieple ich oddechów, kiedy ich usta w desperackiej tęsknocie za bliskością odnajdowały się w ciemnościach. Wyplątał się z plątaniny ich ciał nad ranem, pozostawiając po sobie nakreśloną na kartce papieru obietnice "wrócę". Spełnił ją. Wracał. Wraz w tygodniu. Zawsze o tej samej porze pukał do jego drzwi, aż w końcu ich spotkania przerodziły się w rutynę - nie ta nurzącą, odbierającą dalsze chęci do życia, ale taką, do której Cecil przywykł tak mocno, że miał wrażenie, że bez tych ich krótkich, ale wypełnionych intensywnością spotkań nie były w stanie poprawnie funkcjonować. W pewien sposób uzależnił się od jego obecności. Szeptów, oddechów, bicia serca i szorstkości skóry. Lubił przymykać oczy i wsłuchiwać się w tembr jego głosy, gdy zaraz po zbliżeniu, w lepkiej pościeli, kiedy już wypali wspólnie jednego papierosa, a ich oddechy dopiero co się ustabilizowały, Terence czytał mu opowiadanie. Wtulał wtedy twarz w jego ramię i pozwolał, by wyobraźnia szkicowała w głowie obrazy, które zdarzało mu się potem przenosić na kartki szkicownika. Stojąc nadal przy barku, przyglądał się Terence'owi, jak wertuje strony zeszytu. Skupienie na twarzy mężczyzny wywołało na ustach Cecila lekki, szczery uśmiech, który zakradł się również do oczu – te zwykle pozostały obojętne na grymasy zastygające na jest wargach. Komplementy jego traktował z przymrużeniem oka - słyszał je już tyle razy, że do nich nawyknął, choć nie mógł zignorować ciepła, które rozlewało się po jego ciele, gdy zapełniały przestrzeń. Kiedy Forger znalazł się tuż przy nim, przyjemne dreszcze zbiegły po linie jego kręgosłupa. Skóra zaswędziła przyjemne w miejscu, gdzie przywarła do niego znajoma struktura ust. Spomiędzy cecilowego gardła wydobył cichy pomruk. - Wystarczy, że przeczytasz mi kolejne dzisiejszej nocy - wszeptał mu w ucho, zębami zahaczając o jego płatek, pozostawiając na nim czerwoną pamiątką po swojej obecności. Żaden przedmiot nie był równie cenny, co wspomnienia jakie dzieliły, to one pozostawiły w Cecilu nie zatarty ślad jego obecności. Żałował, że Terence tak szybko się odsunął, zwłaszcza dzisiaj, gdy tak pragnął bijącego od niego ciepła, ale Cecil nie wykonał desperackiego kroku w jego stronę. Zabłądził wzrokiem do regału, którego półki uginały się pod ciężarem pokaźnego księgozbioru. Zabierając szklankę z wysłużonego blatu, podszedł bliżej, by przyjrzeć się tkwiącym tam książką. Przejechał palcem po ich grzbietach, w końcu odnajdując tą, na której mu zależało. Otworzył ją na opowiadaniu Czarny kot. - Za każdym razem, gdy czytam ten fragment - przewertował zbiór opowiadań Poego. – Zaledwie go dotknąłem — powstał nagle, zamruczał głośno, otarł się o moją dłoń, zdawał się wyrażać swój zachwyt z powodu okazanych mu przeze mnie względów - zacytował go z pamięci, bo wzrokiem odszukał twarzy Terence – przypominam sobie, jak pierwszy raz wypowiedziałeś moje imię i dotknąłeś mojej skóry. - Odłożył książkę na swoje miejsce. Czarny kot był jednym z jego ulubionych opowiadań spod pióra Edgara, nie bez powodu. Odkąd przeczytał ją po raz pierwszy, poczuł, że między nim a narratorem wywiązało się więź, ale nie taka, jaka łączyła go z Terence'm, a to na tej chciał dzisiaj skupić myśli. Usiadł obok niego, tak blisko, że ich kolana się ze sobą stykały. Walczył sam sobą, by znowu nie złączyć ich ust w pocałunku, tym razem łapczywym, może nawet odrobinę zaborczym, wyrażającym tęsknotę, która szarpała jego ciałem, kiedy budził się sam, w pustym pokoju, w środku nocy, dłoń stykając z zimną pościelą po drugiej stronie łóżka. Kiedy odkrywał, że jest sam, trudno było pomieścić w sercu uczucie rozczarowania. - Lilith nie powinna skazywać cię na takie zmęczenie - powiedział z błyskiem w oku, z nutą rozbawienia zabłąkaną między słowami. – Jesteś pewny, że przy mnie odpoczniesz? - Zbliżył szklankę do ust. Przepłukał gardło kilkoma małymi łykami. Teraz, kiedy ich sylwetki oświetlały były przez abażur, widział wyraźnie jak materiał koszuli opinał się na napiętych mięśniach Forgera. Chciał usiąść mu na kolanach, szyje jego obsypać pocałunkiem, sprawić, by zapomniał o gromadzących się pod czaszką zmartwieniach. I sam też marzył tylko o tym, by uciec przed wszystkim, co gnębiło jego myśli, skupiony był więc na siedzącym tuż obok mężczyźnie. Wyjął szklankę z niedopitą zawartością z jego ręki. Obie odłożył obok szkicownika. Prawą dłoń zbliżył do jego klatki piersiowej, odszukał miejsca, gdzie czuł pod palcami drżenie jego serca, by wyłapać jego rytm, głowę natomiast schował w zagłębieniu jego szyi. Zaciągnął się jego zapachem. Nie było dla niego lepszej aromaterapii od tej. Zapach jego perfum przeniknął do dróg oddechowy Cecila, wypełniając go spokojem. Poza ucieczką, dawał mu tez poczucie bezpieczeństwa – być może ulotne, ale Fogarty, nawet jeśli miał okazać się w końcu kłamstwem w najczystszej postaci, chciał wierzyć, że było prawdziwe, bo nie doznał go nigdy wcześniej. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Cecil nie mógł wiedzieć, że to, co wydarzyło się tamtego dnia, było dla Forgera osobliwe na więcej niż jednym poziomie. Był pierwszym kochankiem, któremu pozwolił na wejście do swojego mieszkania, przestrzeni nienaruszanej przez obcych przychodzących w jednym celu. Miejsce dzielone niegdyś z człowiekiem stanowiącym dla Terence’a najjaśniejszy punkt we wszechświecie było niemożliwe do zbrukania przez przypadkowego, chętnego mężczyznę poznanego w barze. Każdy kąt przesycony był wspomnieniami, niemal jak jego umysł w którym uciekinier dalej zamieszkiwał. Trzymając te krótkie przygody z dala od ścian pokrytych wciąż tymi samymi tapetami modnymi w ubiegłej dekadzie obwieszonymi obrazkami i plakatami w ramach, nie miał poczucia, że robi coś źle. Że jest to nieodpowiednie. Patrząc na jasnowłosego młodzieńca wyczuł tę desperację, potrzebę bycia blisko i objęcia w niemym zrozumieniu. Emocji, które były również jego częścią, jednak tak jak wiele innych – pozostawały wewnątrz, wstydliwie ukryte i nieartykułowane na głos. Prawdopodobnie to one przekonały go, że poza nałogiem łączy go z nim coś więcej. Może już wtedy wiedział, że to pierwsze spotkanie jest tylko preludium do kolejnych? Przyprowadził go zatem ze sobą, nie przejmując się chwilowo konwenansami jak pytanie o dane personalne. To nadeszło dopiero w chłodnym, nienagrzanym mieszkaniu, by zaraz po nim dać upust pokusom. Potrzebował jego imienia, by móc szeptać je do jego ucha, gdy pieścił spragnione dotyku ciało rozpalone gorącym oddechem. Bez wyrzutów sumienia, bez drobnych wahań. Jego brak nie zdawał mu się niczym niezwykłym. Sam wymykał się z obcych domów i mieszkań pod bezpieczną osłoną nocy, a jednak pustka jaką zostawiło po sobie zniknięcie chłopaka, którego dotyk pod opuszkami wciąż wyczuwał nie była czymś typowym. Tak samo jak przygaszona radość na widok odnalezionego liściku. Nawet po najbardziej wyczerpującym dniu znajdował dla niego czas. Odprężenie przynosiło bowiem samo pochwycenie szczupłej postury czy delikatne muśnięcie warg, cieszyły natomiast zwyczaje wypracowane przez te tygodnie. Czułe gesty, dociekliwe spojrzenia wiodące do jednego, by ostatecznie nasycić się rozmową przy papierosie i czytanym na głos fragmencie książki. Odnajdywał w nich wszystko to, czego brakowało mu przez ostatnie dziewięć lat, nawet jeśli charakteryzowały się ulotnością. Czas był bezlitosny, nie baczył na kochanków splecionych ze sobą po długich minutach trudów odszukania rozkoszy, a poranek – czasem wcześniej, czasem później – przychodził zawsze, psując intymną atmosferę nocy. Chociaż wyniósł się z domu Forgerów wiele lat wcześniej, nauki adopcyjnej matki huczały w jego głowie do dziś razem ze wszystkimi naukami mającymi wymusić na nim powściągliwość i umiarkowanie. Jakkolwiek łaknął ciepła – nie tego, które rozlewało się w jego wnętrzu z łykami alkoholu – dawkował każdą z przyjemności, przeciągając podskórne wrzenie z lubością. Nie rzucał się na niego jak wygłodniałe zwierzę, wszak Cecil nie był tylko pragnieniem, które musiał ugasić, by umysł mógł skupić się na czymś innym niż głód fizyczności. Zasługiwał na więcej niż to i zamierzał podarować mu tyle, ile będzie w stanie przez ofiarowany im łaskawie czas. Przywołany fragment przywiódł kolejny z uśmiechów. Znał dobrze opowiadania amerykańskiego pisarza, wracał do nich niejednokrotnie, ale skojarzenie uchwycone przez niego spodobało mu się. Tak samo jak wspomnienie, które przyszło razem z nim. — W istocie, bywasz spragniony uwagi jak małe kocię — roześmiał się ciepło, obracając to w serdeczny żart. Być może Terence miał w sobie coś z narratora odkupującego kota będącego wystarczająco wierną imitacją poprzedniego, którego musiał w jakiś sposób skrzywdzić, skoro tkwił tutaj sam od tylu lat. Jednak w przeciwieństwie do bohatera opowiadania nie czuł odrazy do Fogarty’ego. Sentyment żywiony do rysownika znajdował się na innej półkuli, tuż obok cichej tęsknoty za jego postacią i tkliwością, o której istnieniu zapomniał. Zgasił papieros na chwilę przed zajęciem miejsca przez Cecila i upił łyk nim ten odebrał mu jego własność. Westchnął cicho, kiedy odległość między nimi znowu została zniszczona. Oddech na szyi pozostawił po sobie gęsią skórkę, a barki Terence’a rozluźniły się. Bicie serca jak zwykle zdradzało go, pokazując wtulonemu w niego młodzieńcowi jak bardzo podobało mu się jego łaszenie się. Pozwolił mu pozostać w takiej pozie i otoczył go ramieniem. Policzek oparł się o jego skroń, zamykając go jeszcze ściślej w objęciach na znacznie dłużej. Po chwili wsunął palce w jego gęste włosy i wyważonym ruchem odchylił jego głowę, by móc spojrzeć w oczy Cienia. Tym razem dużo uważniej, z bliska mógł przyjrzeć się jego twarzy. Grymas na ustach pogłębił się w zadowoleniu. — Taki wysiłek jestem w stanie zaakceptować z największą przyjemnością — szepnął, przesuwając nosem po miękkim policzku, wargami dotykając jego gładkiej skóry. Przełamywał kolejne bariery z łatwością, świadomy, że każdy z tych zamków został naruszony kilkanaście lat temu. Jedyną przeszkodą była ta szczypiąca niepewność, czy Fogarty wróci do niego znów, karmiąc go swoją bytnością. Złączył ich czoła ze sobą, przymykając powieki. Kolejne utwory z wsuniętej kasety były już czysto instrumentalne, wypełniając ciszę tak samo jak ich oddechy pełne napięcia. Wysunął dłoń zatopioną w blond kosmyki, a błękitne oczy skupił się o sekundę za długo na zarysie jego warg i parze znamion na lewym policzku. — A ty? Wyglądasz jakbyś dawno nie zaznał porządnego snu — zauważył, gdy palce przemknęły przez blade, cecilowe oblicze. Wyraz troski wymierzonej w niego nie był wymuszony, a spostrzegawcze oko medyka wyłapywało niejedno, co umykało osobom dla których młody rysownik był tylko niewyraźną plamą przemykajacą przez tło. Jednak jego odmienność nie mogła być przecież wytłumaczeniem na każdą z tych dolegliwości. — Co sprawia, że mój chłopiec nie może spać? — spytał odrobinę zaczepnie, używając tego jednego pieszczotliwego określenia, które szczególnie sobie upodobał. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nigdy nie zapytał, czemu Terence pozwolił mu na naruszenie swojej prywatności - miejsca, do którego nie zaprasza się przypadkowego przechodnia, który prosi o ogień, bo zgubił zapalniczkę. Nigdy nie zapytał, czemu uległ jego prośbie i zaprosił go na noc do swojego mieszkania. Nie boisz się, że jestem seryjnym mordercą, a może oceniasz mnie przez pryzmat mojego pozornie nieszkodliwego wyglądu?, zapytał, jak nabrał pewności, że na ustach Forgera pojawi się uśmiech. Zaśmiał się wtedy i wpuścił go do swojego życia, bez żadnego aktu zawahania, którego nie odnotował w jego ukrytej w półmroku twarzy. Cecil nie rozumiał, jak można być tak lekkomyślnym, ale w końcu, czując jego ciepły oddech na swojej skórze i miażdżący wargi pocałunek, pustą przestrzeń myśli wypełnił tylko tym, co ulotne - potrzebą bliskością, taką namacalną i przytłaczającą, że najprawdopodobniej straciłby równowagę, gdyby Terence nie wsunął dłoń między jego łopatki i nie uratował go tym gestem przed upadkiem. Nić porozumienia odnalazł w pierwszej wymianie pocałunków, gdy ich stęsknione bliskości usta otworzyły się dla siebie, a ciała wypełniło przyjemne ciepło wraz z elektryzującymi dreszczami przebiegającymi wzdłuż linii kręgosłupa. Usłyszał je w cichym pomruku wypełniającym ucho, kiedy Terence pierwszy raz wypowiedział jego imię. W oczach jego ujrzał tęsknotę, której nie było w stanie pomieścić pokryte bliznami serca. Tą samą tęsknotę, która sprawiała, że w cecliowach płucach brakowało tlenu, niezależnie od tego, jak głębokie nabierał hausty powietrza. Samotność. Obaj odczuwali samotność, przygnebiającą samotność, której zaspokoić nie mógł przypadkowy dotyk obcych dłoni, usta o zimnej strukturze, czy nieznajomy głos tuż przy ucho. Stabilności szukali w ulotnych chwilach, które spędzić mogli razem, choć umykające między palcami minuty jak ziarenka piasku, przypominały im boleśnie o tym, że nadchodził czas rozstanie. Dla Cecila stawał się coraz boleśniejszy, przypominał mu o tym, że do siebie nie przynależą, że te krótkie epizody, gdzie wszystkie odgłosy z otoczenia milkły, tłumione były przez ich świszczące od napięcia oddechy, które wraz z kołaczącymi się w klatkach piersiowych sercach stanowiły jedyny rytm życia, znikały tak szybko jak iluzja, jednak imitacja szczęścia, jaka wówczas wypełniała Fogarty'ego była wystarczająca, by wracać pod znajome drzwi, bo niezależnie od tego, jak bardzo ze sobą walczył, przegrywał, zawsze przegrywał, ze samym sobą, ze słabością, która za każdym razem otwierała mu drzwi i uśmiechała się tak szczerze, jakby faktycznie cieszył się na jego widok. Na początku była tylko fizyczności - pragnienie, by Terence trzymał go w swoich objęciach, skóra przy skórze, oddech przy oddechu, usta przy ustach, ale fizyczność przestała wystarczać, bo niezależnie od tego, jak bardzo drżeli pod swoim dotykiem, jak niewielka przestrzeni między nimi pozostawała, Cecil chciał go bliżej, jeszcze bliżej. Pojawił się więc niezobowiązujące rozmowy, wymiany spojrzeń, uśmiechy, kieliszki w dłoniach, przepełniona papierosami popielniczka, troska wybrzmiewająca w tonie głosu - jak teraz, gdy jeden zerkał na drugiego, z cichą nadzieją, żeby poranek nie przyszedł przedwcześnie i nie zabrał im czasu, który mogli ze sobą spędzić. Wyplątanie z się z lepkiej i wilgotnej od poty pościeli przychodziło Cecilowi z coraz większym trudem. Zaciskał zęby, gdy rozstawał się z ciepłem jego skóry, spojrzeniem uciekając od jego pogrążonej w półśnie twarzy. Łapał w zęby papierosa, kompletował swoje porozrzucane po pokoju ubrania, zakładał je szybko i ulatniał się z pomieszczenia, zanim pierwsze promienia słońca wślizgiwały się pod powieki Terence’a, zalewając je przygaszoną czerwienią. Nie spał. Cecil wiedział, że nie spał, bo choć oddech miał miarowy, czuł na karku jego spojrzenie, gdy w pośpiechu zapinał guziki koszuli. Był mu wdzięczny, że nigdy nie powiedział "Zostań", bo uległby tej prośbę. Był mu wdzięczny, że nigdy nie odprowadził go drzwi. Był mu wdzięczny, że nigdy nie pytał, czemu Cecil tak bardzo upierał się przy tej zasadzie i zawsze znikał tuż przed świtem. Bał się, po prostu się bał, że w świetle dziennym obnaży nagość swoich uczuć. Bał się, że przywiąże się tak bardzo, że Terence’a zacznie szukać w tłumie. Bał się, chociaż nie mógł uniknąć jednego - przywiązania emocjonalnego, który stawało mu kością w gardle, za każdym razem, gdy myśli błądziły do ich spędzonych ze sobą wspólnie nocy. Wmawiał sobie, że w jego sercu nie ma miejsce na kolejna miłość, bo, ta która była przed Terence’m, nadal wypełniała jego komory, więc zamykając za sobą drzwi, całkowicie odcinał się od uczuć, jakie pozostawiał w mieszkaniu mężczyzny. Zaśmiał się cicho, tak jak nie śmiał się dawno, z łatwością, bez nieprzyjemnego uścisku w klatce piersiowej i wyrzutów sumienia, że nie ma prawa do szczęścia, czując na skórze ciepły oddech Terence’a, kiedy nosem przesunął po jego policzku. Cichy szept wypełniający przestrzeń między nimi wystarczył, by napełnić Cecila obłudna wiarą, że Forger faktycznie wyczekiwał jego obecności. Niepewność czy otworzy mu drzwi, zawsze balansowała na granicy świadomości, przeradzała się w niepokój, kiedy pojawiał się na znajomej klatce schodowej, przechodziła w lęk, kiedy knykciami pukał w drewnianą powierzchnie drzwi. Teraz jednak wszystkie niepokoje skutecznie zostały wypełnione przez bijące od Terence'a ciepło. Przymknął powieki, przywierając swojego czoła do jego czoła, wsłuchiwał się muzykę sączą się z magnetofonu, skupił się na znajomych palcach zaplątanych we włosy i rytmie ich oddechów. Wyraz troski, który ujrzał w jego oczach koloru nieba o poranku, sprawiły ,że mimowolnie, odruchowo złączył ich usta w pocałunku, jakby chcąc mu zrekompensować tego, że nie było go przy nim poprzedniej nocy. - Strach, że dzisiaj nie otworzysz mi drzwi - wyznanie nie było do końca kłamliwym, pobożnym życzeniem, zawierało w sobie ziarno prawdy kiełkujące w cecilowym umyśle. Tęsknił, naprawdę tęsknił. Zdążył się uzależnić od dostarczanej mu przez Terence'a bliskości, ale na głos nigdy by tego nie przyznał. Nie chciał go przestraszyć i stracić, choć wiedział, że prędzej czy później stanął się dla siebie nieosiągalni, jak dwie planety krążące po jednej orbicie, które nie mogą się ze sobą spotkać. – Pan doktor, w swoim asortymencie, posiada lek na tą dolegliwość? - zapytał z rozbawieniem, którym chciał stłumić tą część siebie, którą nienawidził najbardziej - obsesyjną, nieprzyjemną, obślizgłą jak macki potwora z koszmaru, dławiącą, pozostawiając posmak goryczy na języku. – Wydajesz recepty na samego siebie? – Szturchnął nosem jego nos, gdy słowa te cichym pomrukiem wypowiedział w jego wargi. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Samotność nie pierwszy raz pchała go w obce ramiona, by wyzbyć się chociaż na chwilę tej czysto cielesnej ochoty. Nic więcej nie było mu dane poczuć, bo to nie był ten dotyk, te pocałunki, te szepty, których potrzebował, by ugasić pragnienie innego gatunku. Rozbudzona potrzeba bliskości nagle nie umiała odnaleźć swojego ujścia, bo nawet gdy próbował znaleźć godne zastępstwo i otworzyć się na nie – nie potrafił. Natrętne towarzystwo, wścibskie spojrzenia, niewprawione dłonie. Nic nie przypominało tego, za czym tak bardzo tęsknił mimo nieubłaganego upływu czasu. Trzymając Cecila w ramionach nie czuł się dłużej źle, całując jego wargi nie miał wrażenia, że to wszystko jest niewłaściwe, mrucząc do jego ucha ciche wyznania miłości był ich pewien. Jego obecność spychała na dalszy plan każdą drobną wątpliwość, bo to działało. Było skuteczne na swój specyficzny sposób, który sprawiał, że czekał na niego i odliczał minuty do godziny, która była ich. Przezornie dobierał godziny dyżurów tak, by tego dnia być zawsze gotowym na otworzenie swojemu gościowi drzwi i przyjęcie. “Masz randkę, Terry?”, pytały rozbawione pielęgniarki, na co odpowiadał cichym prychnięciem, bo jak mógłby to nazwać? Dał sobie pozwolenie na to szaleństwo, chcąc poczuć cokolwiek. Przy kimś, kto rozumiał bez słów i nie zadawał pytań, które mogłyby ich zaprowadzić w nieodpowiednie miejsce. Sam również nie zmuszał go do spowiedzi, nawet gdy widział, że jego myśli oddalają się od ich słodkiej chwili. Chwytał go jedynie za podróbek, by nie dać szansy na ucieczkę z dala od niego i przypominał w kilku słowach, czyj teraz jest. Nie wiedział, czy tymi ścianami chadza za kimś innym. Być może uginał się pod pocałunkami innej osoby, ktoś inny szeptał jego imię w chwili uniesienia i wyduszał z niego głośne westchnienia. Jednak tamtego dnia rozpoznając tę jedyną w rodzaju rozpacz w jego oczach, pewne teorie nasuwały się same. Czy powinien zachowywać się egoistycznie, gdy w jego własnym sercu nieustannie, od prawie siedemnastu lat, przebijał się obraz innego mężczyzny? Mężczyzny, któremu po cichu obiecał być emocjonalnie wiernym i mimo porzucenia – długo taki pozostawał, aż zapragnął więcej między jednym a drugim spotkaniem z Cecilem. Więcej niż urywanego oddechu, warg ściśle przywierających do jego i ulotnej słodyczy. Wyrzuty sumienia przychodziły, gdy Fogarty znikał. Nie był pewien, czy młodzieniec zdaje sobie sprawę z jego płytkiego, wciąż gdzieś na granicy świadomości, snu. Obserwował ze smutkiem jak zbiera każdą pojedynczą rzecz, a nagie ciało zostaje zakryte kolejnymi częściami garderoby. Czasami gdzieś na końcu języka majaczyło ciche “zostań ze mną”, bo bał się momentu w którym zostanie sam. Chwili, w której wciśnie twarz w poduszkę i pomyśli o tym, jak bardzo mu zimno bez drugiego ciała blisko jego, bez pocałunków składanych na twarzy i barkach. Niekiedy zastanawiał się czy naprawdę Lilith nie zapisała im w spadku niczego więcej. Czy miało to wyglądać w ten sposób, póki znów nie zostanie porzucony gdzieś z tyłu jako zbędny element. Być może tak było lepiej, tak nie przywiąże się do niego zbyt mocno, choć już teraz każda ucieczka Cecila objawiała się dotkliwym żalem i tęsknotą, nawet jeśli Terence nie był w stanie oddać mu się w całości. Tak trwał w tym rozdarciu aż do kolejnego pukania roznoszącego się wieczorną porą. Śmiech kochanka, tak szczery w swojej naturze, napełnił go radością. Chciał być nie tylko jego ucieczką, ale i powodem tego uśmiechu, jaki mógł zobaczyć na jego twarzy. Tego urokliwego błysku w oku oraz drobnej ekscytacji w głosie. Tak nagły pocałunek zaskoczył go, ale niezwłocznie oddał go, przysuwając się jeszcze bliżej, na ile tylko było to możliwe. Ich nogi niemal splotły się ze sobą, by mogli przylgnąć do siebie. Usta chciały poczuć więcej, dotykając również jego policzka. Nie wiedział, czy Fogarty jest z nim stuprocentowo szczery, ale nie miało to znaczenia. — Dlaczego miałbym ci nie otworzyć? — wymruczał tuż przy jego uchu, wargami dotykając płatek i otulając go ciepłym oddechem pachnącym whisky. Szyja, skryta za golfem swetra, pozostawała wciąż poza jego zasięgiem. Zaledwie musnął linię jego szczęki, gdy jedna z dłoni, niewplątana w gęstą czuprynę, powiodła po szorstkiej wełnie. Otworzyłby mu zawsze. Słysząc pukanie nie wahał się nigdy, by wstać pośpiesznie i powitać brzmieniem jego cicho wypowiadzianego imienia i iskierkami radości, mogąc ujrzeć tak znajome oblicze i ucałować ulubione wargi. W tej chwili nie wyobrażał sobie, że mógłby pozostawić go samemu, na klatce schodowej w towarzystwie zielonej rośliny, która strzegła drzwi do jego mieszkania. — Wydaje mi się, że coś na to poradzimy. — Oparł podbródek na jego ramieniu, obejmując go przez chwilę nim znowu spojrzał wprost w ciemne oczy chłopaka. Przygaszone światło sprawiało, że wydawały się ciemniejsze; chciał w nich zatonąć, zapomnieć się już na zawsze. Sięgnął jeszcze raz po swoją szklankę, a po zaczerpnięciu jednego łyku po raz kolejny znalazła swoje miejsce na stoliku. — Czego dokładnie chcesz? Powiesz mi, Cecilu… — Znowu dotknął jego policzka, czule gładząc opuszkami palców skórę, teraz o wiele cieplejszą niż tuż po przekroczeniu jego progu. Łagodny uśmiech nabrał nieco innego wyrazu, coraz bardziej pragnąc go bliżej niż tylko siedząc obok niego. Nawet jego cierpliwość miała swoje granice. — …czy pozostawisz to mnie? Tym razem pocałunek był dłuższy, wzniecając żar pod skórą. Usta zwilżone alkoholem otarły się o drugie zanim rozchyliły się zapraszająco zachęcając do pogłębienia pieszczoty. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Zawsze pozostawiał wyobraźni spore pole manewru - pielęgnował w sobie przeczucia i złudzenia. Lubił zaczynać zdanie od "wydaję mi się", bo wtedy łatwiej było mu wypracować kompromis z rzeczywistością, która była sceptycznie nastawiona do współpracy z pojawiającymi się w jego głowie wyobrażeniami, irracjonalnym zlepkiem optymistycznych wizji, infantylnych, pozbawianych skrupułów ziszcza się. Wobec tego lubił wyobrażać sobie, że Terence na niego czeka w wielkim zniecierpliwieniu, co pięć sekund zerkając na zegarek, czy nadszedł już czas. Lubił sobie wyobrażać, że Terence zamiera bez ruchu, gdy w końcu tarcza zegara wskazuje, że ten dłużący się w nieskończoność moment wreszcie nadszedł. Cecil stojący na wycieraczce, liczy bicia serca, które przyśpiesza na dźwięk zbliżających się ku drzwiom kroków, a potem wszystko tonie w błękicie oczu Forgera. W kolejnym łyku alkoholu uzmysławia sobie brutalny, ale oczywista fakt – zwykle wszystko, co snuł mgiełką złudzeń w swojej nadaktywnej wyobraźni, rysując w niej pejzaże najskrytszych pragnień, ostatecznie okazywało się być niczym innym jak gorzkim rozczarowaniem tonącym w zgiełku przytłaczającej codzienności, ale nie ten wieczór, nie ta noc. Ona nie była snem, była realna, wyczekiwana, chciana a i przede wszystkim tylko ich. Siedząc tak blisko przy mężczyźnie, nie pozwolił myślom zapuścił pod sklepieniem czaszki korzeni. Skupić się chciał wyłącznie na nim, cała reszta, świat za oknem, szum w rurach, czy hałas nad ich głowami, był jedynie nieistotnym śladem po życiu, które teraz ich nie dotyczyło. Każda oznaka radości - nieważne czy to szeroko rozlany na wargach uśmiech, czy też ten niejednoznaczny, tańczący ledwie w kącikach ust grymas - jaka pojawiała się na obliczu Terence'a napawała Cecila tym chaotycznym rodzajem szczęścia, które gromadziło się w każdym segmencie ciało, podtrzymując tlący się pod sercem żar, który wybuchał językami ogniami, kiedy granice przyzwoitości pękały pod naporem ich spragnionych ust, dłoni. - Myślałem, że szczęście ma krótki okres przydatności - wyznał po chwili, pierwszy raz określając to, co czuł, pojawiają się w tym coraz bardziej istotnym mieszkaniu, choć starał się nie myśleć o tym, jak ważne było to, że kolejny raz ujrzał w drzwiach jego szczery uśmiech – a gdy ulegnie przeterminowaniu straci smak - dodał po chwili, by na moment, czując ciepło jego oddechu przy swojej skórze, stracić kontakt z rzeczywistością, co nagrodził cichym, ale równie głębokim westchnieniem, jakiego nie mógł zdusić w gardle, pomimo największych starań. Cecilowe szczęście składało się z drobnych rzeczy, gestów, spojrzeń -Z dotyku opuszków palców na policzku, gdy wchodził w głąb znajomego korytarza, z lekkiego rozbawienie słyszalnego w tonie głosu, z zmarszczek, jakie pojawiały się na czole Terence'a pod pływem sączących się z ust Cienia prowokacji, z błogiej przyjemności zamierającej na twarzy Forgera, gdy ostatni bach opuszczał jego płuca. Lubiła mu się przyglądać spod przymrużonych powiek, jak teraz, utrwalając w pamięci rysy twarzy, które niejednokrotnie już przeniósł na strony szkicownika, w nadziei, że ujrzy go znowu, z tym samym uśmiechem, z tym samym zatroskaniem, błyskiem w spojrzeniu i z tymi samymi słowami wydobywającej się spod napiętej krtani. – Moja obecność powinna być wystarczająco wymowna. - Widząc zmianę, jaka zaszła na twarzy Terence'a, nie może powstrzymać się od prowokacyjnego uśmiechu, który osiadł na jego wargach, zanim w ogóle o tym pomyślał. Niektórym nawykom nie mógł się oprzeć, tak jak nie mógł się oprzeć przeszywającym go na wskroś dreszcze. – To ty tu jesteś gospodarzem - słowa te wyszeptał mu do ucha tylko po to, by odnaleźć ustami skrawek skóry tuż pod nimi, ale ich sens zgubił się w kolejnym pocałunku, głębszym, dłuższym, takim, który kradł z płuc oddech, zmuszał języki do współpracy i sprawiał, że czas stawał w miejscu, pobudzając zmysły. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Wydawało mu się, że zapomniał smak szczęścia. Nie miało znaczenia, czy było ono przejściowym, ulotnym stanem, przeznaczonym wyłącznie na tych kilka godzin podczas których mógł trzymać go w ramionach i posiadać egoistycznie i chciwie, czy było rozciągnięte w czasie, towarzyszące każdej błahej czynności dnia codziennego. Było jak miało być, może to nigdy nie było mu przeznaczone. Został przeklęty u progu swojego życia, a klątwa ta snuć się miała krok w krok za nim aż do dnia śmierci. Ponure przemyślenia nad szklanką alkoholu, będąc zaszytym gdzieś pomiędzy milczeniem i hałasami dobiegającymi z sąsiednich mieszkań (nie narzekał, na niego również patrzono nieraz spod byka, gdy mijał ich na klatce schodowej) wyciszały się w jednej chwili, gdy tylko jasnowłosy rysownik ponownie wracał do niego i lądował miękko w jego objęciach. Traciły na znaczeniu niepewność, smutek i samotność, bo mógł przez noc udawać, że tak jak jest, będzie ciągle. W promieniach słońca wracał zdrowy rozsądek razem ze świadomością jak złudne to jest i bólem, że nawet Lilith w swojej zmyślności bywa okrutna. Teraz był tylko Fogarty i jego czułe słowa, które zawsze wprawiały go w ten drobny zachwyt poprzez bystry umysł. Wysłuchał zauroczony, tak jak wieloma innymi rzeczami, które w jego obecności robił Cecil. Głębokie westchnienie przyprawiało o przyjemny dreszcz wspinający się gdzieś pomiędzy łopatkami, łaskoczący w kark. Jeden z pierwszych tego wieczoru, a z całą pewnością nie ostatni. Opuszki prześledziły kontur miękkich łuków ust młodszego mężczyzny, kiedy jasne oczy zmrużyły się z zadowoleniem, jednocześnie próbując się skupić na sformułowaniu poprawnego, logicznego zdania, co okazywało się coraz większym wyzwaniem, gdy głoski uciekały mu spomiędzy palców. Podobnie jak myśli, które wędrowały w innym kierunku, jednak wciąż ściśle związane z postacią do której należała urodziwa twarz i ciemne spojrzenie wpatrujące się w Forgera. — Wszyscy czekamy długo na szczęście — zaczął z namysłem, myśląc o własnym poszukiwaniu tego osobliwego uczucia spełnienia, głębszego niż radość z małej drobnostki rozjaśniającej ciężki dzień. — Dlatego gdy już przemyka obok, trzeba je chwytać. Nawet jeśli trwać będzie dosłownie chwilę i pozostawi po sobie gorycz. Zawoalowane zaproszenie ubrane w słowa zachęty oraz wyzywający uśmiech wystarczało, by skupić się na wargach i sprawnym języku. Przyparł go do jasnego oparcia kanapy, przetartej w wielu miejscach, co pokazywało jak długo stała w tym miejscu. Wciąż jednak spełniała swoją rolę, gdy jedyny właściciel tego domu spędzał na niej dłużące się popołudnia lub zapraszał na nią przyjaciół. Teraz zaś stawała się świadkiem kolejnej jego ucieczki, tej w pełni chcianej, nie żałowanej i nie wypominanej samemu sobie podczas spoglądania w lustro na ciemne półokręgi pod oczami z obolałym ciałem. Dłoń ułożona na lędźwiach odnalazła brzeg swetra i wsunęła się pod niego, śledząc fakturę nagiej skóry samym dotykiem. — Wybacz moją niecierpliwość — mruknął w jego wargi. Bezwiednie językiem zwilżył własne usta i odetchnął głośno. To nie było zachowanie przystające dżentelmenowi, powinien zachować powściągliwość, ale wiedział, że nie mają wieczności. Ta nie została im podarowana, najwyraźniej uznano, że nie są godnymi jej powiernikami. Dlatego przepraszał za bycie natarczywym, niemal tak jak przeprosił za pierwszym razem, mając nadzieję, że nie żałuje przespania się ze starszym, poznanym kilka chwil wcześniej mężczyzną. Przepraszał za zbyt gwałtowne chwytanie go w pasie, bo milimetry odległości były irytujące. Nie chciał, by czuł się źle z czymkolwiek, co miało miejsce, bo jego samego to cieszyło. — Cieszę się, że tu jesteś. Po prostu… — powtórzył własne słowa, chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale urwał, skupiając się na kolejnych pocałunkach i subtelniejszym dotyku. Po prostu boję się, że rozpłyniesz się w powietrzu jak piękna mara nocna. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Myślę, że w tym tkwi urok szczęścia – splótł ze sobą palce ich prawych dłoni. Przygaszony uśmiech tlący się w kącikach ust zapłonął żywym ogniem w piwnych oczach. – Dzięki temu, że trwa tak krótko i nie jesteśmy w stanie się do niego przyzwyczaić, potrafimy go... Resztę słów zduszona została w skradzionym pocałunku. Niewypowiedziane "docenić" wypuścił wraz z westchnieniem, które opuściło jego gardło, w chwili, kiedy Terrence, porzucając wszelkie mimozie, pogłębił ten czuły gest, przypierając go do jasnego obicia kanapy. Przymknął powieki, skupiając się na cieple oddechu skondensowanym na skórze. Doceniał każdą chwilą, jaką spędzał w towarzystwie Terrence’a. Doceniał każde wypowiedziane przez jego usta słowo. Doceniał każdą myśl, z jaką się nim dzielił. Doceniał każdy uśmiech, każdy pocałunek, każde westchnienie, każdego wypalonego papierosa. Doceniał, że był tuż obok, dla niego. Doceniał też każdą wątpliwością – również tą, która obecnie wkradła się do błękitu jego oczu. - Zmagasz się z poczuciem winy, że prosisz o wybaczenie? - Zęby zahaczył zaczepnie o jego dolną wargę, dając mu do zrozumienia, że nie tylko on cierpiał na przypadłości zwaną zniecierpliwieniem. Łapczywie chłonął jego obecności, trwając w obawie, że Terrence za chwile wypuści go ze swoich objęć i czar chwili pryśnie jak bańka mydlana unosząca się w dusznym, letnim powietrzu. Natarczywość, dla własnej przyjemności, mylił z tęsknotą, którą odczuwał w równym stopniu, co mężczyzna. Pamiętał te ciche, wyszeptane z lękiem "przepraszam", kiedy po raz pierwszy wyplątał się z pościel, by zniknąć bez słowa za zasięgu jego wzroku, ale równie szybko wrócił, by pocałunkiem stłumić wyrzuty sumienia, jakie Terrence'owy dokuczały tamtego dnia, jakby wielką zbrodnia było to, że odnaleźli przyjemność w swoim towarzystwie. Cecilowi nie ciążyło z tego powodu poczucie wstydu, bo wiek Forgera nie miał dla niego znaczenia. Znaczenie miało to, jak jego ciało reagowała na dotyk - z początku obcy, nieznajomy, szorstki, ale przyjemny, teraz znajomy, bliski, upragniony i równie przyjemny, co wtedy. Znaczenie miało to, jak z początkowo zachowawczo, przesadnie delikatne gesty w odpowiedzi na jego prowokacje przeradzały się w zaborczość. Chciał go poczuć całym sobą, każda tkanką i komórką w ciele. Chciał pozwolić sobie na tą chwilę ulotności, zapomnienia. Zatonąć w przyjemnym poczuciu zapomnienie, jakie dawało uczucie spełnienie. Zatopić się mgle złudzeń, jaką roztaczały te spotkania. Uwierzyć, że ich wyjątkowość znaczy dla Terrence'a równie wiele, co dla niego samego siebie. – Co takiego ciąży ci na sumieniu, Foggy? - tego zdrobnienia wcześniej nie używał, chociaż wielokrotnie nazywał go tak w swojej głowie - dzisiaj, w tej wypełnionej przepełnionymi ulgą westchnieniami przestrzeni, pod wpływem chwili, w końcu zostało wypowiedziane na głos. Łobuzerski błysk zapłonął w cecilowym spojrzeniu - był poniekąd odpowiedzią na przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa dreszcz, który przemieścił się do wszystkich segmentów w ciele, rozpalając żar pod skórą i zrażając swojego właściciela pozorną, tlącą się w sercu radością. - Po prostu chwyć to szczęście, nawet jeśli trwać będzie dosłownie chwilę i pozostawi po sobie uczucie niedosytu - mruknął mu w usta. – Jestem tu i nigdzie się nie wybieram. Aby to udowodnić, palce mocniej zacisnął na jego odpowiedniczkach, podobnie uczynił z wargami, niemal miażdżąc pod tym naporem te należące do mężczyzny. Póki Terrence otwierał mu drzwi, znalezienie drogę do jego mieszkania nie stanowiło dla Cecila żadnego wyzwania. Bo tym właśnie dla siebie byli - ulotnością zrodzoną z tęsknoty i skrywanych w napiętych od zmęczenia mięśni pragnień. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
— Nieustannie, ale da się do nich przywyknąć. Tak jak do wszystkiego w życiu, chociaż czasami to wręcz nieprzyzwoite, żeby o tym mówić na głos — przyznał, gdy kciukiem pogładził podbródek Cecila. Zdobył się na tę szczerość, uchylając odrobinę rąbka i pozwalając tym obawom ujrzeć promyk słońca, ale nie rozdrapywał tych ran mocniej niż było to konieczne. Pozwolił im się zaczerwienić, ściągając ten ledwo naszły strup, by poczuć znajome szczypanie – czysto psychiczne, ale za to jak odczuwalne. Przyzwyczaił się do nich, były inne niż blizny na jego plecach pozostawione przez wuja i przypominały o jego stracie. Urocze drobnienie, którego nigdy wcześniej nie słyszał z ust rozmowy wywołało cichy chichot, a uśmiech na twarzy nabrał znamion rozczulenia. Nie sądził, że po trzydziestu latach ktoś zdoła wyciągnąć z jego imienia czy nazwiska coś nowego, jak i zarówno cennego. — Ale przy tobie to traci na znaczeniu – co ciąży i jak mocno. Bardzo dobrze idzie ci zajmowanie mnie wyłącznie sobą. Cenne były przecież wszystkie chwile, w których mógł z nim być. Mógł nie myśleć o trudach pracy, śmierciach i narodzinach jakich był świadkiem, męczących snach z jakimi radzić musiał sobie samodzielnie, nie mogąc liczyć na spokojne słowa zapewnienia, że wszystko jest dobrze. Teraz również nie pamiętał o przeczytanym w gazecie nazwisku pewnego negocjatora policyjnego i podskórnym niepokoju towarzyszącym mu od tej pory. Teraz nie miało to na znaczeniu, przeznaczone zostało zapomnieniu, by zamiast tego mógł rozkoszować się wargami dociśniętymi do jego własnych. Upchnął to w najgłębszy zakamarek, cały ten bałagan ukryty został pośpiesznie nim usłyszał pukanie do drzwi, tak jak chowa się nieuprzątnięte przedmioty przed gośćmi. Później to wszystko wysypie się w szuflad i szafek, a Terence znowu będzie nieskutecznie próbować odnaleźć w tym chaosie jakiś klucz, który pozwoli mu na zmienienie go w porządek, aż minie cały tydzień i zatoczy koło, bo lada moment na wycieraczce stanie usposobienie jego słabości. — Nie wybierasz, bo ci na to nie pozwolę. — Cichy śmiech znów opuścił jego wargi, gdy musnął jego usta czule. Odsunął się, ale nie puścił jego dłoni. Miał wrażenie, że gdyby nawet spróbował – nie pozwoliłby mu, zaciskając palce z mocą imadła. Wstał powoli, przyciągając go za sobą. Ostrożnie, chociaż zapewne ponownie okaże się, że nie tego wymaga od niego Cecil. Odprowadził go do sypialni tuż obok, przelotnie całując raz za razem, aż nie wciąga ich półmrok. Z każdym kolejnym bardziej pazernie, zagarniając go wyłącznie dla siebie i z tą osobliwą satysfakcją zauważając jak ulega. Znał ten smak, to kuszące samozadowolenie, ale przy nim Forger przybiera inną rolę, ale mimo to zawsze jest w nią zaangażowany jak najlepszy aktor, nieważne ile improwizacji połączonej z naśladownictwem niekiedy od niego wymaga. Istnieją jednak rzeczy niezmienne, które wyglądają pozornie tak samo, kiedy ściąga z kochanka sweter i rzuca mu długie spojrzenie, upewniając się co do obecności każdego znamienia. Obejmując go, wreszcie poczuł, że tego potrzebował – poczuć to przyjemne ciepło niemożliwe do pomylenia z czymkolwiek innym. Stanął za nim, przylegając do pleców, gdy ramiona zacisnęły się wokół jego pasa, a usta rozpieściły kark zaraz po tym jak zęby postanowiły dołączyć się do czułości, drażniąc napiętą skórę. Wrażliwy punkt pulsu tuż po kością szczęki odnalazł z dziecinną łatwością, przytykając do niego palce, gdy odchyla głowę jasnowłosego – tętno jest przyspieszone, prawie tak samo jak jego własne, chociaż pozornie nic jeszcze nie miało miejsca, a cała reszta dopiero pisze się w jego głowie. Wystarczy chwila w której dłonie wodzą po szczupłej sylwetce, a palce haczą o zapięcie paska. Czekał teraz tylko na cokolwiek – znak, słowo, gest, odwzajemnienie – co przypieczętuje dalszy przebieg tego wieczora. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Cecil usłyszał kiedyś, że wszystko było kwestią przyzwyczajenia, ale im więcej gromadziło się w nim nieprzepracowanych lęków i emocji, coraz częściej kwestionował prawdziwość tych słow. Jak mógł się przyzwyczaić do pochłaniającej serce samotności? Jak mógł przywyknąć do nieznośnej ciszy wypełniającej myśli? Jak mógł ustosunkować się do poczucia straty, która rozrywała go na strzępy? Mógł jedynie osłabić ognisko bólu, na moment wyciszyć piętrzące się wątpliwości, ukojenia szukać w nocach spędzonych z Foggym. Wmawiał sobie, że te noce były, jak wszystkie inne - niezobowiązującymi spotkaniami późnym wieczorem, które miały mu pomóc w uporaniu się z emocjami, jakich w sercu nie był w stanie pomieścić. Wmawiał sobie, że z ulotnych fundamentach tych chwil, żadnych stałych uczuć wybudować nie zdoła. Wmawiał sobie, że ta seria pocałunków, jakie Terence składał na jego naznaczonej konstelacją pieprzyków skórze, nie mają żadnego znaczenia. Wmawiał sobie, że każdym razem, gdy pojawił się w jego mieszkaniu, nie pozostawił w nim cząstki siebie. Wmawiał sobie, że na szkicach, jakie powstawały wskutek przebłysku inspiracji, kreślił obcą twarz. Z początku nie zdawał sobie sprawy, jak wiele dla niego znaczyły te wspólne noce. Nazywał je - dla własnego komfortu psychicznego - przygodnym seksem, jednak wiedział, że ta ulotność zdradzona z tęsknoty nabierała większego znaczenia za każdym razem, gdy przekraczał próg obecnego mieszkania. Przyzwyczajał się do dzielonej z Terencem przestrzeni, choć przyzwyczajenie było określeniem niechcianym, bo szło za nim zobowiązanie, którego uniknąć chciał za wszelką cenę, w obawie, że stanie się przez to zbyt zapalczywy. Rozpamiętywał jego dotyk na skórze i wszystkie pocałunki. Słyszał tuż przy ucho szept swojego imienia, nawet jeśli od ich ostatniej spędzonej wspólnie nocy minęło kilka dni. Przywiązywał się, stopniowo, ale skutecznie i wiedział, że tak długo, jak mężczyzna otwierał mu drzwi, pojawić się będzie w jego życiu, by ukraść mu kolejny wieczór, kolejną noc, zarekwirować ją dla siebie, by pozbawić go tchu w płucach, naznaczyć swoją obecnością, pozostawić po sobie liczne pamiątki w postaci zaczerwienionych punktów na skórze i pododawać, że nie uzależnia się od jego obecności, że jego zapach wcale nie jest słodkim narkotykiem podrażniającym drogi oddechowe i że nic, zupełnie nic dla niego nie znaczy. - Porzuć wszystkie troski - mruknął tylko w ramach odpowiedzi, choć przeczuwał, że Forgerowi odpowiadała ta wymowna chwila milczenia, ale czując jego czuły dotyk, nie mógł pozostać wyłącznie biernym słuchaczem. Bo przecież rozumiał, kim był dla Forgera. Rozumiał, że byl ucieczką, znieczuleniem, plastrem na ciężki dzień, tydzień. Rozumiał, tak jak wiedział, że nie powinien się przyzwyczaić. Powinien uwolnić się od emocji. Zagłuszyć tą nieznośna myśl, która ciągle wracała. Myśl, że nie wyobrażał sobie życia bez krótkich momentów jego obecności. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Sob 2 Wrz 2023 - 15:45, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator