Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
First topic message reminder : salon Największy pokój w całym mieszkaniu oraz najbardziej duszny; czy to z powodu wychodzenia na stronę wschodnią, czy przez wypalane w nim papierosy i kadzidła. Uwielbia rośliny, zwłaszcza zielone. Nie jest niezwykłym fakt, że praktycznie w każdym kącie wyglądają na gościa bujne liście paproci i skrzydłokwiatów. Znajduje się tutaj również regał na książki, wiele płyt i kaset zespołów alternatywnych tuż obok sprzętu grającego. Maleńki telewizor ustawiony naprzeciw kanapy rzadko jest włączany; ot, dla obejrzenia wiadomości, rzadziej dla serialów. Do tego spójnego i przyjemnego bałaganu doliczyć należy również obramowane plakaty filmowe, powieszone na ścianach lub ustawione na podłodze. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Terence Forger dnia Pią Sie 18, 2023 7:59 pm, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Obejmując z całej siły Fogarty’ego niemal słyszał jego bicie serca, czuje ciepły oddech na policzku. Pogładził go po włosach, następny pocałunek składając czule na skroni nim odsunął się od niego. Zostawił Cecila na krótko na prążkowanej, jasnej pościeli, a kiedy ponownie położył się tym razem przy jego boku zupełnie nieskrępowany nagością, w salonie jest całkowicie ciemno. Niewielka lampka na stoliku nocnym żółtawym światłem ociepla nieco pomieszczenie, Forger zauważa wtedy paskudne ślady na jego przedramionach. Nie dotykał ich, przytrzymał tylko jedną z rąk za nadgarstek w razie gdyby młodszy próbował mu się wyrwać. Spojrzenie ze zrelaksowanego i łagodnego stało się zawiedzione i smutne. — Nie ma potrzeby się w ten sposób karać — powiedział tylko, wyciągając z paczki obok donicy stojącej na niskim regale jeden z papierosów. Nie powinien prawdopodobnie wypowiadać się na ten temat, choć on karał się na inne sposoby, które pozostawiają mniej podejrzane ślady, trudniejsze w namierzeniu. Wsunął go między wargi i szybkim, wyćwiczonym ruchem zapalił. Metalowa zapalniczka zaraz zostaje rzucona na stolik nocny, zamieniona na książkę. Okładka tomiku mówiła “Komedia ludzka”. — Znasz Balzaca? — zapytał na początek, zaciągając się papierosem. Popielnica znajdowała się niedaleko, choć na co dzień rzadko palił w tym pokoju. Podparł się na dłoni, kartkując ją i szukając, gdzie skończył poprzednim razem. — Ostatnio wypożyczyłem, cykl opowiadań o społeczeństwie XIX-wiecznej Francji. Miałem zacząć “Gobsecka”, ale uznałem, że może poczytamy razem. Brzmi jak coś, co mogłoby ci się spodobać, skoro lubisz Dostojewskiego. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Chwilowo porzucony przez ciepło drugiego ciała w pozornie obcym łóżku, w prążkowanej, wilgotnej od potu pościeli, spojrzeniem uciekł do sufitu, choć tym razem nie musiał stawać oporu przed kłębiącymi się pod kopułką czaszki myślami, które nie zjawiały się jak senne koszmary każdej nocy, kiedy, otulony przez zmęczenie, zamykał oczy. Na ułamki sekund wypełnił go błogi spokój; nadszedł wraz z rozluźnieniem. Na ustach nadal figurował lekki uśmiech, ze spojrzenia nie zniknęły iskry, a na skórze czuł dotyk jego dłoni, które błądziły tam, gdzie nie zapuszczał się nikt inny, i strukturę warg. Ledwo rozstał z jego ciałem, a już za nim tęsknił. Przyjemność i ból odgradzała cienka granica. Sześć uderzeń serca później, gdy udało mu się uregulować oddech, choć róż nie znikł z jego policzków, ukradkowe spojrzenie zwrócił ku krzątającym się po pokoju Foggy'emu, ale w panującej sypialni ciemności dostrzegł zaledwie zarys jego pozbawionej ubrań sylwetki. W rozchełstanej przez mnogość doznań świadomości ukształtowała się pozbawiona sensu myśli „piękno zbawi świat” i w tej chwili – uśmiechając się niemal radośnie - nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Wiedział, gdzie uciekło spojrzenie Foggy'ego, kiedy do niego w końcu wrócił. Do wpalanych śladów na skórze - nie zdołał ich ukryć. westchnienie bezradosności opuściło cecliowe usta, bo z trudem znosił jego spojrzenie, w który dostrzegł zawód i - bardziej rozdzierający - smutek. Bez słowa musnął samymi opuszkami palców jego nagiego ramienia, nadal czując pod nimi ostrą krawędzi blizn, jakimi były obsypane plecy mężczyzny. Blady, pozbawiony radości uśmiech przeciął wargi Fogarty'ego. Chciał wiedzieć, jaka historia za nimi sie kryła, ale zawsze brakowało mu odwagi, by zapytać. Nie pojawiał sie przecież na progu jego mieszkania, by pobudzać do życia nieznośne, trzymane pod sercem wspomnienia, bo przecież jedyne, co się mogło za nimi kryć, to krzywda i cierpienia, ukryte głęboko pod skórą w postaci zabliźnionych blizn. Nie chciał posypywać je solą. Sprawić, by radość chwili, jaka czule podmuchem gorąca objęła ich ciała, została stłamszone przez słabości. Był jego zapomnieniem, ucieczką od znajdującego się za ścianą mieszkania światem. Nie mógł liczyć na to, że stanie się kimś więcej. - Czasem to jedyna droga, by nie zatonąć w ramionach obłędu - cichym szeptem podzielił się z nimi swoim wątpliwościami. – Ale zapamiętam. To nie była kara, a sposób na przetrwanie. Wypalał na skórze żal i gniew. Wszystkie te emocje, które nie mieściły sę w sercu, bo tylko tak ,zadając samemu sobie ból, mógł nad nim zapanować, choć z biegiem czasu skóra zaczęła przyzwyczajać się do tej niezdrowej dawki bólu, co skłoniło Fogarty'ego ku konkluzji, że to tymczasowe rozwiązanie, które niebawem okaże się niewystarczające. - Balzac to ten francuski pisarz, co jest nazywany "mistrzem realizmu"? - Przejął od niego papierosa, wzrok wbijając w okładkę trzymanej przez Forgera książki.- Czytałem "Stracone złudzenia". – A jakże. Nic bardziej dyspersyjnego nie mogło wpaść mu w oko! Obrócił papierosa w palcach i wsunął do sobie go ust. Nie pamiętał dokładnie, kiedy dzieło francuskiego pisarza wpadło mu w ręce. Najprawdopodobniej w drugiej klasie średniej. Pamiętał natomiast, że podsunęła mu go nauczycielka francuskiego, bo choć nigdy nie uczęszczał na jej zajęcia, widywał ją za to regularnie w bibliotece. Użyła podobnego argumentu, co Foggy - "Skoro podoba ci się literatura proponowana przez Dostojewskiego, to Balzac też powinien przypaść ci do gustu." Nawet włożyła mu jego książkę do ręki, więc nie mógł przejść obok tej rekomendacji obojętnie. - Balzac przedstawia tam bezwzględny obraz upadku marzeń. - Papierosowe opary prześlizgnęły się po krtani, wkradł się do dróg oddechowych i wypełnił pustą przestrzeń płuc, gdy zaciągnął się w końcu nałogiem. Przesunął wzrokiem po lewym profilu mężczyzny, na moment zatrzymując dym w organizmie, po czym wydmuchał go w sufit, nieco się przy tym krztusząc. Papierosy, jakie Forger palił, były nieco mocniejsze od tych, po które sam sięgał, choć przeczuwał, ze to kwestia czasu, kiedy zmieni nałóg na mocniejszy, bo tamten zacznie nie wystarczać. – Bodajże ta opowieść też wchodzi w skład tego cyklu - dodał, przewracając się opieszale na prawy bok. Oparł podbródek o ramię Terence'a, zwracając mu papierosa. Zawadiacki uśmiech wykrzywił jego usta, w spojrzeniu pojawiły się iskry nietłumionego zadowolenia. Komedia życia. Cóż za ironiczna nazwa, biorąc pod uwagę, jakie historie kryły się na kartach tych opowieści. – Zamieniam się w słuch – szepnął w mu ucho, nosem pocierając o jego płatek. Marzył tylko o tym, by pokój zapełnił się głosem mężczyzny. Tylko on był w stanie Fogarty’ego przenieść w świat nierzeczywisty, utkany z marzeń i pragnień. Świat, który zostawiał za swoimi plecami, kiedy zamykał za sobą drzwi tego mieszkania. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Czy Terence mógł zrozumieć, co właściwie próbował w tych krótkich słowach przekazać mu Cecil? Cień grymasu, który spoczął na jego wargach zdradzał, że potrafił to sobie wyobrazić. Może kiedyś czuł to samo, chciał zagłuszyć uporczywe myśli podpowiadające najgorsze, a stąd brało się strapienie licznymi poparzeniami na obu rękach. Nie zdołały jednak pozostawić po sobie kolejnych blizn znaczących ciało i świadczących o tych niezdrowych nawykach. Jedynie wujowi Walterowi dane było naznaczyć go do końca życia, tak by już nigdy nie mógł zapomnieć o koszmarze lat spędzonych pod dachem nalężacym do niego i jego ukochanej siostry. Nie oponował przed odebraniem mu papierosa. Palcami przemknął po wąsach spoglądając na chłopaka przysuwającego ku niemu aż ciałem niemal przylgnął do jego boku. Uśmiechnął się do niego szerzej, wolną od książki dłonią przeczesując kosmyki włosów, nieco matowe od potu. Być może przez krótką chwilę myślał, że zdoła go zaskoczyć czymś nowym, ale do tego celu zdecydowanie potrzebował czegoś więcej niż znanego francuskiego pisarza. Przejął od niego swoją własność, śmiejąc się krótko z zakrztuszenia i wsunął go między wargi po krótkim strzepnięciu popiołu nim zdażył on spaść na pościel i pobrudzić ją. Nowotwór karmiony od prawie 20 lat potrzebował czegoś mocniejszego niż to, czym raczył się Fogarty. — To dokładnie on i może nie przeczytałem jeszcze wszystkiego, ale muszę przyznać, że coś w tym jest — stwierdził, układając się wygodniej. Młodszy mężczyzna wtulony w jego ramię nie zawadzał, ciężar drugiego ciała nie był irytujący; dzięki niemu miał pewność, że nie jest sam, a obecność Cecila nie jest wytworem jego wybujałej wyobraźni i podświadomości próbującej rekompensować sobie samotność. — Zresztą przeczytanie wszystkiego przy tej mnogości krótkich powiastek zawartych w tym cyklu to dobre wyzwanie czytelnicze. Zobaczymy jak nam z tym zejdzie, w końcu nie samym Poe się żyje jakkolwiek cudownie się go czyta — powiedział, naciągając niedbale cienką kołdrę, gdy ugiął nogi w kolanach, opierając na nich książkę. — W zimie roku 1829 na 1830, o pierwszej po północy, w salonie wicehrabiny de Grandlieu znajdowały się jeszcze dwie osoby nienależące do rodziny. Młody i przystojny człowiek wyszedł, słysząc bicie zegara… Niski głos mężczyzny brzmiał przyjemnie, a wyćwiczona dykcja pozwalała wsłuchiwać się w tekst bez konieczności śledzenia go wzrokiem. Lubił czytać głośno, ale dopiero przy Fogartym mógł wrócić do tego, gdy znowu poczuł, że ktoś chce go słuchać. Było to jak rytuał odprawiany jedynie przy szczególnych osobach, nawet jeśli coś wewnętrznie skrytego pod wszystkimi możliwymi warstwami, mały głosik ściszony do minimum traktował to wręcz jak zdradę. Co za irytujący towarzysz. Kolejne kartki mijały, a Terence’owi coraz bardziej dokuczało znużenie. Przymknięte powieki zyskiwały z każdą minutą większy ciężar, aż zaczęły się zamykać – pozornie na chwilę, ale Forger znał to uczucie zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że pod jego nieuwagę uciekają kolejne minuty. Policzkiem oparł się czubek głowy Cecila, wzdychając ciężko i zamilknął. Co w zasadzie powinien powiedzieć? “Dobranoc”, skoro sen już był u progu sypialni? “Do zobaczenia”, bo gdy tylko straci czujność, cień ucieknie wymknie się z mieszkania, mimo braku jakiejkolwiek pewności, że do niego wróci? Uchylił lekko wargi, wahając się. “Kocham cię” dopełniałoby tego widoku, ale na ile byłoby szczere? Nie zdążył nic powiedzieć. Zanim zdążył się zorientować, zniknęła gdzieś zamknięta książka, tak jakby sama została ułożona na szafce nocnej. Zniknęło światło lampki nocnej, tak jakby ktoś sięgnał dłonią i ją zgasił. Zniknął też ciężar na jego klatce piersiowej. wszyscy z tematu |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
02 lutego 1985 Ból głowy nie słabł nawet po kilku godzinach snu. Nawet mimo dokładnie zasuniętych w oknach sypialni zasłon miał wrażenie, że jest odrobinę za jasno w pomieszczeniu, a uczucie pulsowania obniżało jakość odpoczynku również w trakcie zwykłego leżenia na wznak i wpatrywania się w sufit. Forger usiłował porównać to uczucie do zarwania nocy kilka dni temu, po Czarnej Mszy, ale nie było to proste – dyskomfort psychiczny wydawał się tym bardziej obciążającym, na niego nie działała tabletka Paracetamolu. Ten związany z ciężarem rytuału mógłby oczywiście próbować zagłuszyć lekami, proszki na głowę zawsze znajdowały się w szufladzie szafki nocnej, ale próg bólu po tylu latach miał wystarczająco przesunięty, by nie musieć tego robić od razu po wstaniu. Zawroty głowy sprawiły, że zbyt szybkie spionizowanie skończyło się na ścianie. Do mieszkania nad ranem odwiozła go Linda, która następnie skręciła w kierunku Starego Miasta, kwitując jeszcze chwiejny chód Terence’a zmartwionym wzrokiem. Zupełnie tak jakby na oddziale nie brakowało lekarzy poruszających się ślimaczym tempem i to bynajmniej nie z powodu zapicia poprzedniego wieczoru. Skutki uboczne zapewniały wystarczające wrażenia każdemu z nich. Dopiero w trakcie śniadania w głowie Forgera zakwitła ta sama obawa, co zawsze – co z jego poziomem zatrucia? Przetarł zaspane oczy, dojadając jajecznicę z talerza. Wiedział doskonale jak kończyli czarownicy nie dbający o poziom swojego zatrucia. W pamięci Terence’a żywy był widok czarownika dogorywającego na jego oczach podczas praktyk. Z jakiegoś powodu wiedział, że był on gwardzistą, a to jedynie sprawiło, że w niemal paranoidalny sposób zaczął podchodzić do tego zagadnienia, wyciągając stąd i zowąd metody, które rzekomo miały pomagać w pozbyciu się skutków przepływu mocy przez organizm. Nie tylko dla siebie. Przyjmując z ulgą, że ten dzień był wolny od pracy, mógł zająć się sobą. Wrzucił do zlewu naczynia, a następnie chwytając książkę z kanapy w salonie udał się do łazienki. Nie miał tylu mydeł i soli do kąpieli, nie mógł się zatem pochwalić tak imponującą kolekcją jak Gill Collingwood, która swoimi zbiorami chwaliła się, dumnie wystawiając każdy słoiczek i buteleczkę, ale moczenie się w wodzie i czytanie książki należało do jednych z jego ulubionych zajęć. Gdy woda osiągnęła odpowiedni poziom, zrzucił z siebie piżamę, odkładając ją w miejsce, gdzie mógł mieć pewność, że pozostanie sucha i wszedł do ciepłej wody. Nim jednak rozłożył się swobodnie i chwycił znów po książkę, wziął gąbkę i bez sentymentu zaczął starannie szorować całe ciało, by pozbyć się złej energii. Dopiero gdy uznał, że jest to wystarczające, oparł się plecami o ściankę wanny i sięgnął po tomik. Upadek brzmi niemal złowieszczo, wytłoczony w twardej oprawie. Jedna z części opowiastek Balzaca została skończona, postawił zatem na innego pisarza z działu literatury francuskiej, odkrywając cykl monologów niby to wygłaszanych nieznajomemu przez Clemence’a w barze. Brzmiało jak coś, co sam mógłby zrobić – oddalony od Saint Fall, przedstawiając się kolejnemu obcemu mężczyźnie fałszywym imieniem. Rick? Mark? Louis? Carl? Prychnął cicho pod nosem, opierając podbródek na dłoni trzymającej brzeg wanny, by w nieco leniwej pozie spróbować znaleźć chociaż trochę relaksu. Mógł pozwolić sobie na parę godzin spędzonych w ten sposób, gdy ból głowy ucichł odrobinę. Przerzucając kolejne strony stracił gdzieś poczucie czasu, skupiając się na przyjemności z kąpieli i lekturze. Co pół godziny dolewał gorącej wody, by nie wyziębić się w trakcie tych rytuałów, później na nowo wracając do książki. — Zawsze są powody do zabicia człowieka. Nie sposób za to udowodnić, że powinien żyć — przeczytał na głos z rozbawieniem, zamykając książkę i odkładając na taboret obok wanny, a później wyszedł z wody, wypuszczając ją następnie. Nim powolnym krokiem wyszedł do salonu, założył luźną koszulkę i spodnie. Jednak zamiast zaraz po wejściu włączyć na magnetofonie kasetę z muzyką, zaczął szukać z jednej z szuflad komody pękatych świec. Rozpalił najpierw jedną z nich, a gdy płomyk stał się wystarczająco duży, chwycił ją w dłoń i za jej pomocą podpalił resztę rozstawioną wzdłuż ławy. Wrócił do tak stworzonego ołtarzyka z pentaklem i athame odłożonymi przed snem na to samo miejsce, co zawsze – obok popielnicy i lampki nocnej. Chrześcijanie mieli masę formułek, którymi można było się posłużyć, gdy nie umiało się samodzielnie ułożyć odpowiednich słów. Modlitw do Boga, do Marii Dziewicy, do każdego świętego z osobna. Terence swego czasu posiadał taką książeczkę, po jego pierwszej Czarnej Mszy znalazła się ona pod jednym z paneli. Wtedy nie potrzebował dłużej wzorów, porywając się na własną inwencję przy prośbach znoszonych do Piekielnej Trójcy. Klęknął zatem przed rozpalonymi świecami i pochylił głowę, zamykając oczy. Przez chwilę zastanowił się nad tym, co działo się ostatnimi dniami, co poskutkowało nieprzyjemną suchością w gardle, chociaż minutę temu wypił duszkiem całą szklankę wody. Nie dało się od tego uciec w tej kontemplacji. Moja Pani, westchnął cicho, gdy zaczął układać w głowie słowa swojej modlitwy do ich Matki. Padam na kolana jako twój wyznawca i proszę cię o łaskę i ochronę. Użycz mi swojej siły, by móc pomagać innym, odsuń chorobę możliwie jak najdalej. Zacisnął powieki i uśmiechnął się blado. Wiem, że nie jestem idealny. Wciąż szukam ścieżki, którą powinienem podążać. Prowadź mnie nawet, gdy gaśnie światło. Ciemność to twoje królestwo, znasz ją najlepiej z nas wszystkich. Przeszedł przez kolejne intencje, prosząc przede wszystkim o ochronę. Nie był idealny, bo jego ciało wciąż nie było przystosowane do korzystania z magii codziennie. Pozostało mu wstrzymywać się od używania czarów przynajmniej na jakiś czas. Teraz, końcąc modlitwę, zdmuchnął każdą ze świec i spokojnie wstał z klęczek. z tematu |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
05 marca 1985 Wieczór nie chciał przyjść tak szybko jak tego oczekiwał Terence. Stojąc w otwartym oknie, w jednej dłoni dzierżąc papieros, drugą trzymając ucho szarego kubka wypełnionego kawą, przyglądał się parkowi widocznemu z tej strony mieszkania. Chłód dostający się do wnętrza mieszkania pozwalał na przynajmniej częściowe zebranie myśli, ale nawet to nie wystarczało, by wyrzucić z niej choćby na teraz to, co dawno zostało oznakowane etykietą “zbędne”. Dreszcz przeszedł po forgerowych plecach razem z podmuchem wiatru wycelowanym wprost w niego, ale nie ruszał się. Tylko przygarbił się mocniej, chowając głowę bardziej między ramiona i odetchnął. Przy ostatnim spotkaniu było tak samo jak zawsze; pochłanianie każdego jednego słowa, kradzież spojrzeń, pocałunków, oddechów. Ostatnim razem śmiech wydawał się bardziej na miejscu, tak samo jak niefrasobliwe rozmowy, rzadko uderzające w sprawy kowenu. Ostatnim razem nie interesowały ich jeszcze spadające z nieba pióra, ogromne ptaki i płonące zwiastujące dramat odgrywający się kilometry nad ich głowami. Nie wiedzieli jeszcze o upadłym aniele dokonującym żywota w małym lasku na polach uprawnych. Wtedy Terence nie był po dwóch spotkań z Venoirem, które irytująco przypominały o sobie razem z każdym niepotrzebnym dotykiem, za długim zawieszeniem wzroku na oczach drugiego, zbyt szczerym uśmiechem w reakcji na lekko rzucony między nimi dowcip. Forger spogląda na zegarek oplatający nadgarstek i dopiero, gdy zbliża się odpowiednia pora, wycofuje się z okna i zamyka je. Papieros dogasza się w popielnicy, kiedy właściciel tego mieszkania odnosi pusty kubek do kuchni, przy tej okazji nastawiając kolejny kubek na ekspresie. Tym razem dla gościa, który już niedługo zapukał do jego drzwi. Nigdy nie kazał czekać na siebie długo, drobne kilkuminutowe przesunięcia zawsze był mu w stanie wybaczyć. — Cecil — przywitał go w progu, znowu na ten sam sposób. Zamknął za nim drzwi i objął go mocniej; pierwszy sygnał, że coś się zdążyło zmienić. Ciężko jednak było mu określić, co tak właściwie. Myśli rozbiegły się w jego głowie, każda w swoją stronę, aż do głosu doszła ta, by nie bawić się w podchody i powściągliwość tak irytująco powolną. Przeciwieństwo tego, co zaszło między nimi tamtego dnia. — To wszystko się zbyt mocno przeciągnęło, wybacz — mruknął. Zazwyczaj spotykali się raz na tydzień, ale ostatnie dni były zatłoczone wydarzeniami mało codziennymi. Apokalipsami i objawieniami. Musnął jego wargi lekko zanim wypuścił go z ramion i wskazał dłonią na salon, samemu znikając na chwilę w głębi mieszkania, wracając do Fogarty’ego z gorącym kubkiem. Stanął na ławie, tuż obok popielniczki zabranej z parapetu okna. Drobne przemeblowanie dla ich wspólnej wygody. Uśmiechnął się nieco blado, wskazując na magnetofon ustawiony pod jedną ze ścian i kilka kaset leżących nieopodal. “Meat is Murder”, “Songs from a Big Chair”, które przyszło dosłownie dzień przed wydarzeniami w Deadberry, “The Top” i “Some Great Rewind”. — Wybierz coś, w barku jest whisky, ale najpierw napij się czegoś ciepłego. Wiosenna pogoda to jakiś dramat — wymamrotał z ustami zaciśniętymi na filtrze papierosa. W ostatnich dniach palił nawet więcej. Powrót do pracy i koszmary nawiedzące go niemal codziennie, po raz pierwszy od dłuższego czasu, na pewno nie były pomocne. Wszystko wszędzie na raz. Brak wytchnienia. — Próbowałeś dowiedzieć się czegoś o tym, co wyszepnęła szponami Madlen? — uderzył od razu w tematy kowenu, które nie dawały mu spokoju. Posłał też spojrzenie leżącą na półce Biblię, wyciągniętą od jednej z sióstr, czemu towarzyszyło podejrzliwe sporzenie. Po cholerę ateiście Pismo Święte, prawda? |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Marzec przyszedł równie gwałtownie, co anomalię, jakie nawiedziły Hellridge. Przyniósł odwilż, porywisty, dokuczliwy wiatr bezlitośnie kąsający w odsłonięte skrawki skóry, kłębowisko myśli, które dorównywały mgławicy deszczowych chmur przykrywający każdy centymetr nieba i równie dokuczliwą bezsenność. Bał się spać we własnym łóżku. Bał się, jaki obraz zakradnie się pod powieki, gdy zamknie oczy i pozwoli sobie na chwile snu. Bezszelestnie przemieści się do pokoju siostry. Wbije spojrzenie w jej nieruchomą, pogrążoną we śnie twarz. Wsłucha się w cichy, spokojny oddech wydostający się spomiędzy jej warg. Dotknie palcami jej szyi. Pod opuszkami poczuje pulsowanie krwi w naczyniach krwionośnych. Policzy, ile uderzeń pojawi się w przeciągu minuty. Palce wydłużą się w orle szpony. Okaleczą jej skórę. Obudzi się z krzykiem. Ten sen wracał każdej nocy. Czasem twarz Teresy zastępowały inne, równie znajome i boleśnie realne - jak każdy ślad po zagaszonym na skórze papierosie. Ten lęk sprawił, że zamontował zamek u drzwi swojej sypialnie i zamykał je na cztery spusty, kiedy zmęczenie zaciskało pięść na jego krtani, dławiąc go strachem. Budził się gwałtownie, z niemym krzykiem wykrzywiającym wargi. Klatka piersiowa unosiła się i upadała w nieregularnych odstępach czasu, a pragnienie, by wyrządzić im krzywdę, narastało z każdym haustem wciąganego przez usta powietrza. Nie mógł patrzeć na swoje odbicie w lustrze w łazience, gdy, potykając się o własne nogi, cały roztrzęsiony do niej trafiał. Przemywał twarz zimną wodą, zaciskając bezradnie dłonie w pięść. Wczoraj nie wytrzymał widoku niezdrowego błysk na krawędzi źrenic. Pięść skonfrontował z lustrzanym odbiciem. W Eaglecrest pojawił się jak zawsze - punktualnie. Pod znajome drzwi trafił minutę po czasie. Wędrówka przez znajome uliczki ciągnęła się w nieskończoność. Miał wrażenie, że nie dojdzie do celu. Miał wrażenie, że nie zapełni tęsknoty pod sercem,która jątrzyła się jak otwarta rana. Zapukał, pozwalając, by lekki cień ulgi zawitał na jego twarz. Zbyt wiele rzeczy konkurowało o jego uwagę w ostatnich dniach - to, co wydarzyło się na placu Aradii i potem, kilka godzin późnej, na polach uprawnych, nawracające koszmary, przeprowadzka, zbliżająca się rocznica śmierci Dahlii, nie rozwiązana zagadka jej śmierci, smutek w spojrzeniu Malla i sylwetka, która pojawiła się na horyzoncie w polu widzenia, ale nie w zasięgu ręki. Wrażenie, że nigdy nie zburzy dzielącej ich ściany. Foggy nie kazał mu długo czekać. Otworzył drzwi dwa uderzenia serca później. "Cecil" sprowokowało właściciela imienia do przepełnionego ulgą westchnienia. Kiedy drzwi się zamknęły, Terence jako pierwszy zainicjował kontakt fizyczny, z czego Fogarty skorzystał. Otulił ramionami jego sylwetkę, wtulając twarz w zagłębienie szyi. Wciągnął do nosa jego zapach, poza mgiełką oddechu, pozostawiając na jego skórze również smugę lekkiego pocałunku. Chciał przyjść wcześniej. Albo przynajmniej napisać do niego list. Zapytać, jak się czuje. Ale wir przytłaczających emocji sparaliżował go niemocą. Nie wiedział, czy może. I czy Foggy sobie tego życzy. - Świat stanął na głowie, ale tu jesteś - wymamrotał na wydechu, szeptem, niemal nieporuszającym przy tym wargami, chociaż na opuszku języka tańczyło – żywy, prawdziwy, mogę cię dotknąć, sprawdzić twój puls. Tęsknił za ciepłem bijającym od jego ciała, ale przede wszystkim za nim samym. Za słowami, jakie z siebie wyrzucał. Z błękitem jego oczu i uśmiechem. Odwzajemnił subtelny pocałunek, ale nie złączył ich usta w głębszym wyrazie uczucia. Podążając za jego wskazówkami, znalazł się w tym samym pomieszczeniu, co zawsze - przytulnym salonie. Zbadał pod ciężarem swojego wzroku kasety leżące obok magnetofon. - Nowa? - Podniósł "Songs from a Big Chair" i włożył ją do urządzania. Ciche melodia utworu "Shout" zalała przestrzeń pomieszczenia. Fogarty na moment przymknął powieki, by wsłuchać się w pierwsze dźwięki. Głos Terry'ego zakłócił ucztę, jakiej doświadczał narząd ceclilowego słuchu. - Potem nadejdą upały, będzie jeszcze gorzej. - Uśmiechnął się lekko, ale ten grymas wydał mu się nie na miejscu. Foggy nie zachowywał się jak zazwyczaj. Posępny grymas tlił się na rysach jego twarzy. W błękicie jego spojrzeniu odnotował obecność emocji, które przytłaczały też jego. Zbliżył się do niego w czterech krokach. Splótł na chwile ze sobą ich palce. Spojrzał w mu w oczy. – Usiądź - poprosił. – Już nie raz udowodniłeś, że jesteś dobrym gospodarzem. Sam się obsłużę. Zaraz oderwał palce od jego ciepłej dłoni i objął nimi kubek z parującą zwartość. Alkohol musiał poczekać. Ciało Cecila zapadło się w fotelu, kiedy w końcu usiadł i zamoczył wargi w kawie. - Tak, pisałem w tej sprawie do Zuge - szczerość na jego ustach ułożyła się sama. To pierwszy raz, kiedy Foggy, podczas ich co tygodniowych spotkań, porusza sprawy Kowenu, ale pewny słowa muszą paść. Nie mogli dłużej milczeć. – Ale zarzuciła mi brak cierpliwości. Widocznie nie jestem zbyt wdzięcznym słuchaczem. Nie ufał jej. Przestał jej ufać. Tam, na polach uprawnych sprzedała zaufanie, jakim ją obdarzył. Z jego ust wybrzmiał ten żal. Był niemal namacalny. Jak coś co można dotknąć. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
— Tak, nowa. Dostałem paczkę ze sklepu muzycznego dosłownie dzień przed tym szaleństwem na Deadberry — odpowiedział. Miał słabość do brytyjskich zespołów rockowych, która objawiała się znaczącym procentem kaset od muzyków właśnie z tego kraju. Przez ostatnie dni co prawda wciąż najwięcej słuchał nowego albumu The Smiths, ale Tears for Fears również regularnie było przewijane na sam początek i wrzucane do kieszeni magnetofonu. Pozwolił chłopakowi usadzić się, śmiejąc się krótko i zaciskając palce na zimnej dłoni Cecila. Nieważne jak bardzo próbował je ogrzać, te zawsze okazywały się wręcz lodowate. Żywił jedynie nadzieję, że stan jego przegubów nie odzwieciedlał tego serca. Chciał by wizyty te kojarzyły się Fogaty’emu jak najlepiej, z ciepłem rozchodzącym się po całym ciele, gdy spojrzenia zawieszają się na sobie zbyt długo, słowa ulatują z łatwością, a pieszczoty odbierają oddech; ciepłem takim jak to wypełniające kubek kawy trzymany przez niego. Pragnął przyciągnąć go do siebie bliżej, usadzić na swoich kolanach i w ten sposób kontynuować rozmowę, ale wiedział, że jeżeli to zrobi, wszelkie ważne sprawy odpłyną w stronę zachodzącego słońca, a półmrok wieczoru zachęci ich do ucieczkę w fizyczność. — Nie lubisz lata? Mnie zawsze kojarzyło się z wycieczkami do Maywater, na plażę… — próbował brzmieć pogodnie na wspomnienie blękitu spokojnego nieba zmąconego w niektórych miejscach bielą chmur. Nie tęskni za wysokimi temperaturami, tęskni za okresem wakacji, wolnym czasem i tym ostatnim tygodniem przed nadchodzącym rokiem szkolnym, gdy z radia płynęło “California Dreamin’”, przypominając o nadchodzącej jesieni. — Mam nadzieję, że kawa smakuje — stwierdził jeszcze, wypuszczając chmurę dymu w górę, nad swoją głowę. Pamiętał, jaką kawę lubił Cecil i taką mu przyrządzał od czasu do czasu decydując się na coś ciepłego. Słyszał doskonale zawód w głosie Fogarty’ego. Wiedział, co to oznacza – uwierzy mu w to, co mu przekaże. Uwierzy mu nie dlatego, że Terence blagier Forger zamąci mu w głowie skrzętnie dobranymi słowami i przekona go do swoich racji. Miał zamiar przekazać mu samą prawdę dotyczącą tego, co dostrzegł własnymi oczami tam, przed pogrzebem Erosa w jakim wzięli udział wraz z Kowenem Nocy i trójką ludzi, których intencje miały być sprzeczne tym dzielonymi przez nich. Być może nie powinien ufać człowiekowi przed sobą. Kim byli Fogarty, jeśli nie czarownikami próbującymi przed wiekiem przewrócić cały porządek ich społeczności? Rzucone żartobliwie przez Cecila pytanie, czy nie boi się zaprosić go do domu, nabrało innego znaczenia, gdy w korytarzu przyciśnięty do ściany wyznał mu swoje nazwisko. Prawdopodobnie mógł to zrobić, ale finał tego spotkania odbył się w jego sypialni. Mógł to zrobić każdego innego dnia, zagrozić, zaszantażować, odkrywając powód dla którego Forger pozostawał wiecznie kawalerem. Nie zrobił tego, wracał tutaj i spędzał wieczory, noce. Przesunął zębami po dolnej wardze i pokiwał głową. Do tego też dojdą. Teraz czekały inne tematy. — O północy, ostatniego dnia lutego, byłem w latarni morskiej. — Nie wspomina o Lyrze Vandenberg, chociaż może powinien? Przecież mieszkali razem, przynajmniej tak mu się wydawało. Powinien wiedzieć o tym sam; mając w pamięci ich zachowanie wobec siebie w Wallow zdawali się być sobie bliscy. Ale nie o tym była teraz ta historia. — Widziałem ją, Cecil. Naszą Matkę, Lilith. Po tych wszystkich latach nareszcie — mówił ciszej, wręcz czule, wspominając postać potężnej królowej demonów. Przez ten czas czuł jej moc, niemal namacalnie odczuł przekazanie mu części tej siły, by był gotowy walczyć z każdym, nawet samym Lucyferem jeśli do tego zostanie powołany. Wyprostował się na miejscu, a rozmarzenie ustąpiło miejsca skupieniu. — Tu nie chodzi tylko o zbliżającą się apokalipsę i wybór stronnictwa, Cecil. Widziałem coś. Coś, co sprawia, że poddaję w wątpliwość tożsamość naszej przywódczyni, stąd uznałem, że muszę trzymać się niej jeszcze bliżej… Pochylił się, opierając łokciami o kolana. Jedną dłoń wyciągnął do przodu, dogaszając papierosa. Powiódł następnie uwolnionymi palcami o szorstkim zaroście, który zdołał już na nowo zawitać na twarzy, schludnie przystrzyżonym tuż przy skórze. Jak powinien to ubrać w słowa? — Myślałem, że Quidhic pomoże nam w odnalezieniu odpowiedniej ścieżki. Wtedy, na rozdrorzu, gdzie część osób zaczęła się sprzeczać — przypomniał mu. Wolał nie myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby zostali tam chociaż chwilę dłużej, dalej kłocąc się ze sobą. Wystarczyły skutki uboczne rzuconych czarów i brak komunikacji. — To zaklęcie magii odpychania, pozwala na wykrycie magicznej obecności, zazwyczaj w postaci magicznych przedmiotów, artefaktów. Zawsze zapala się pentakl, przykładowo także zmaterializowane przy pomocy magii rośliny. Ale nigdy czarownica lub czarownik — kontynuował, a im bardziej zagłębiał się w ten temat, tym bardziej czuł potrzebę bourbona. — W zagajniku użyłem go jeszcze raz, w obecności Erosa. Cecil, to anioły błyszczą się całe. ONI błyszczeli się cali. Eros. Gorsou. Z u g e. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- W lecie jest duszno i - zawahał się na ułamki sekund. Mogę ci zaufać, Foggy? Mógł. Chciał wierzyć, że mógł. Chciał wierzyć, że chwile, które tu spędził, nie były jednie złudzeniem. Chciał wierzyć, że ciepło, które rozgrzewało jego ciało, nie było jedynie wybuchającym w jego wnętrzu pożarem pożądania. Chciał wierzyć, że dotyk, który czuł na swojej skórze, nie był wyłącznie środkiem do celu. Chciał wierzyć, że pocałunki, które Foggy zostawiał na jego ustach i skórze, były również przejawem czułości. Chciał wierzyć, że uczucie, jakie wypełniło jego serce, nie było jedynie iluzją, urokiem, który powstał pod wpływem magii chwili. On tu był. Rzeczywisty. Mógł do dotknąć, podejść, usiąść mu na kolanach. Schować twarz w zagłębieniu jego szyi. Zaciągnąć się jego zapachem. Zarzuć palce w jego miękkich włosach. Poczuć na pliczku szorstkość jego zarostu. Złączyć ich usta w pogłębiającym się z sekundy na sekundę pocałunkiem. Mógł spleść palce na jego karku. Wyszeptać czułe „Foggy” do ucha. Mógł poczuć ciepło jego ciała. Mógł, ale usiadł. Mógł, ale nie chciał, by ten wieczór skończył się tak, jak wszystkie inne, bo nie był jak wszystkie inne. -... tak długo przebywałem w cieniu, że mam wrażenie, że słońce spali mi skórę. Papieros wylądował między zębami. Nie pytał czy może zapalić. Dym kłębiący się pod sufitem, pożółkłe firanki i zapach, jakim przesiąkłe wszystkie meble w pomieszczeniu sugerują jednogłośnie, że ich właściciel nie oszczędza swoich płuc. Nie jedną paczką papierosów wypalili w tym pomieszczeniu, rozmawiając na błahe tematu, śmiejąc się do rozpuku z żartów, które ani trochę nie były zabawne, czy słuchając pokaźnego reperatury muzyki, którą miał w swojej kolekcji Terence. Musiał wydać na nią mały majątek. - Jest pyszna. Taka, jaką lubię. - Na potwierdzenie swoich słów upił spory łyk napoju. Foggy pamiętał. Pamiętał jaką kawę pijał. Drobnostka, ale iskrą radości rozgrzała jego ciało. Złapał w palce leżąca na stoliku, obok popielnicy, zapalniczkę. Ogień ogrzał skrawek jego skórę, kiedy zbliżył przedmiot od końcówki papierosa. Jedno uderzenie serce później dym wypełnił przestrzeń płuc. Widziałem ja, Cecil. Naszą Matkę, Lilith. Zastygły na ustach Terence'a uśmiech znalazł potwierdzenie w czułej nucie wybrzmiewającej z tonu jego głosu. Kąciku cecilowych ust zadrżały, choć w tym momencie widok na jego twarz przysłonił obłok wypuszczonego ustami dymu. Dłoń Cecila odnalazła drogę do odpowiedniczki Foggy'ego. Znowu splótł ze sobą ich palce, pozwalając, by grymas imitujący uśmiech wślizgnął się na jego usta. Nie potrafił cieszyć się jego szczęściem, chociaż bardzo chciał. Za dużo wątpliwości kłębiło się pod kopułą czaszki. - Cieszę się, że w końcu odnalazłeś drogę do naszej Matki - po chwili jego głos przełamał ciszą, która na moment zapadła. Terence - jak zwykle - pozostawił mu przestrzeń na reakcje. Pogładził kciukiem wewnętrzną część jego dłoni. Nie chciał psuć chwili radości, która zamarła na twarzy mężczyzny. Nie chciał zatruwać jego umysłami myślami, które mogą sprawić, że płonący w nim ogień wiary, przygaśnie. - Gdybym wiedział, nie przyszedłbym do ciebie z pustymi rękami. Gdybym wiedział, zatrzymałbym na ustach uśmiech, przekraczając próg twojego mieszkania. Gdyby wiedział, złączyłby nasze usta w głębszym pocałunku, wtedy, gdy ledwo je musnąłeś i pozwoliłbym, by ten wieczór zakończył się w przedwcześnie w twojej sypialni. Bo zasługujesz na tę chwilę radości. Zasługujesz, by uśmiech chociaż na chwile przycinał twoje usta. Nie powinienem ci tego odbierać swoją obecnością. Ten dzień powinien być celebracją twojego błogosławieństwa. - Myślę, że powinniśmy to uczcić najdroższą butelką alkoholu, jaka trzymasz swoim asortymencie. Palce oswobodził z uścisku, którego zainicjował. Znowu się wycofał. Znowu nie doprowadził spraw do końca. Z papierosem żarzącymi się w kąciku ust, podszedł do barku. Objął wzrokiem znajdujące się tam butelki, spojrzenie zatrzymując na ulubionym trunku Foggy'ego - Burbonie. Ciche westchnienie uleciało spomiędzy jego warg wraz z papierosowym dymem. Powinien mu powiedzieć, że sam znalazł się bezdrożu? Powinien mu wyznać, ze Eros zasiał w nim ziarno wątpliwości, które teraz kiełkowało, sprawiając, że jego wiara osłabła. Lilith, to kara za mój niewyparzony język i gorące serce, które miało być zimne jak stal? Butelka w cecilowej dłoni zadrżała, kiedy kolejne słowa opuszczały usta Terence'a. - Chcesz powiedzieć, że ona... oni- - Brubon, zamiast w szklance, wylądował poza jej krawędzią, ale uwaga Cecila obecnie skupiła się na twarzy Foggy'ego. Eros. Gorosu. Zuge. Do oczu zakradło się zdumienie. Było widoczne również w lekko rozchylonych wargach. Papieros, posłuszny prawom grawitacji, wylądował na podłodze, pod prawym butem Cecila. -są upadłymi aniołami? Chwilę ciszy zakłócał przyśpieszony oddech Fogarty'ego. Z łoskotem odłożył szklankę pod rękę Terence'a. Sam pociągnął łyk z gwintu. Jego ciało stało się za ciężkie dla nóg. Zapadł się w fotelu, do którego miał najbliżej. Przymknął ma moment powieki. - Sto lat temu moja rodzina sprzeciwiła się zasadom Kościoła Piekieł. Patronowa im Lilith - cichy szept wypełnił przestrzeń salonu – a teraz - dokładnie po stu latach - nadchodzi Apokalipsa. Myślisz, że zbieg okoliczności istnieje? Zacisnął mocniej dłoń na butelce.Pamiętał treść ostatniego wpisu Bertrama w swoim dzienniku. "Wysłuchanych Modlitw już nie ma. Ona nachodzi. Nadchodzi." Cecil myślał, że chodziło o nachodząca śmierć, która 23 grudnia 1885 zacisnęła swoje bezlitośnie lodowate szpony na ciałach jego przodków. Ale co jeżeli-? - Ty odnalazłeś drogę do naszej Matki, ja utknąłem na bezdrożu. Moja miłość do Lilith została wystawiona na próbę, bo co jeśli- -prowadzi nas ku zgubie?, zostało w wąskim tunelu krtani. - Zuge jest żoną Gorsou. Gorsou najprawdopodobniej przewodzi osobami, które poza nami przebywały w zagajniku. Co poróżniło ją z mężem? Dlaczego nie stoi u jego boku? Może wcale nie są skłóceni. Kim jest Zuge? Myślisz, że z nami igra? Lilith naprawdę przemawia jej ustami? Ostatnie pytanie było zbędne – obaj wiedzieli, że tak. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
W milczeniu przyglądał się papierosowi, nic nie wspominając o tym, żeby Fogarty miał go natychmiast zgasić. To mieszkanie i tak przesiąknęło całkowicie dymem i tytoniem, nawet gdy próbował pozbyć się tej żółci wchodzącej w meble, by zmienić pomieszczenie w żywą sepię. Bladość skóry Cecila jeszcze mocniej wyróżniała się, gdy źródło naturalnego światła powoli ukrywało się za horyzontem, kolorując niebo za oknami na granat. Nie sięgnął jeszcze dłoni do lampy, pozwalając na to, by zapadająca ciemność wieczoru otuliła ich, a jasnym punktem stała się żarząca się końcówka papierosa. — Podobno słońce słoneczne daje życie wszystkiemu, co znajduje się na ziemi — szepnął, obawiając się zakłócenia ciszy głośnym, zdecydowanym tonem. — Wygląda na to, że innych od siebie odstrasza. On również wolał wieczór; wolał noc, w której wiele szczegółów uciekało, mamiąc wzrok innych. Niewiele osób było tak przyzwyczajonych do cienia, by ich oczy bez światła umiały dostrzegać więcej. Odsłonienie się przed kimkolwiek tak, jak robił to w tej chwili, nigdy nie było komfortem. Opowiadanie o słabościach, o wątpliwościach, o tym co zatruwało umysł. Mało komu zdołał uwierzyć w dobre intencje, ale im więcej mówił mu Cecil, tym cichszy był wewnętrzny głos, by zamilknąć, zatrzymać to wszystko i wycofać się póki miał do tego okazję. Trunek rozlewa się na barek, a ciemne oczy cienia skierowane zostają prosto na niego. Rozchylone w szoku, który sam przeżywał tamtego dnia, a cudem zdołał go zamaskować, gdy Zuge w jego oczach zaiskrzyła. Lekko, nie tak intensywnie jak pentakle noszone przez nich. Bycie zakłamanym oportunistą miało wiele zalet. Tym razem musiał kogoś w to wtajemniczyć. Przejął od Fogaty’ego szklankę. — Spokojnie, przeanalizujmy to na chłodno — mruknął w szklankę whisky, pociągając porządny łyk trunku tylko delikatnie piekącego miękkie podniebienie. Impulsywne działanie mogło tylko sprowadzić na nich zgubę. Potrzebowali poukładać to, co wiedzieli obaj, by wiedzieć jak poruszać się po tak grząskim gruncie. — Zuge nie jest zwykłą czarownicą, to wiemy na pewno. Nie znamy jednak jej wieku ani nawet nazwiska. Teraz poddajemy w wątpliwość to czy jest człowiekiem — powoli wyliczał, spoglądając przed siebie. — A istnieje taka możliwość. Widzisz, skoro Eros przez wiele lat był w stanie wmawiać ludziom, że jest zwykłym Żydem, Janem, to znaczy, że był w stanie utrzymywać swoją nową formę przez długi czas. Anioły są zmiennokształtne. Powoli, od nitki do kłębka. Nawet po rozmowie z Erosem nie mieli wystarczająco informacji, by dotrzeć do celu, ale mogli się znacząco ku niemu zbliżyć. Czy Zuge mogła faktycznie mieć niecne zamiary? Kierowała się słowami Lilith, przekazując jej nauki do nich, ich dzieci szukających odpowiedzi, bo te uzyskane od Lucyfera zawiodły ich. Każde z nich miało swoje powody, by podążyć za łuną księżycową, pogrążając się w tej ciemności coraz mocniej. Co innego mogło być jej motywacją? Pytań było zbyt wiele. — Nie wiemy, jakie są jej intencje, to prawda. Jednak co innego mogłaby chcieć osiągnąć z naszą pomocą niż to, co przedstawia nam od początku? Na pewno musimy mieć ją na oku, obserwować ją i wyciągać wnioski na tej podstawie — kontynuował na głos. — Zuge powiedziała, że ci ludzie, którzy pomagają jej mężowi, mają wrogie nam intencje. Tylko co może to tak naprawdę oznaczać? Chcą zaszkodzić konkretnie nam? Chodzi o inność ideologiczną? I czy na pewno jest ich tylko trzech? Widzisz, nas również jest więcej, ale tamtego dnia nie każdy podążył za wezwaniem. Percival Hudson był jednym z nich, tego był pewien. Twarze kobiety ze strzelbą i mężczyzny w średnim wieku o surowym wyrazie twarzy nie mówiły mu wiele. Był przekonany, że za dwa dni ich temat również zostanie poruszony. Musieli na nich uważać od tej pory, zwłaszcza na to, co robili. Był zaskoczony wyznaniem Cecila. Jedna z najbardziej wiernych Lilith osób. Ta sama, która w pierwszym momencie gotowa była grozić ludziom na Placu Aradii karą zesłaną na nich przez samą Królowę Piekieł. Ta sama, wcześniej wyrywająca się do pomocy w Wallow, by jak najprędzej namierzyć położenie upadłego anioła. Teraz rozdarta, nie wiedząca, co powinien zrobić. Ironiczny chichot losu, by to teraz Forger bawił się w mówcę i piewcę Matki. — Wątpisz w to, że pragnie, byśmy nie musieli dłużej ukrywać się? Prowadzi nas ku zgubie, nie inaczej jak Lucyfer? Co innego cię męczy? — spytał, kładąc dłoń na tej cecilowej, by czuł, że dalej jest tutaj. Chciał znać powody jego słabości. Tego wieczoru Fogarty był bardziej wylewny niż zazwyczaj, wydawał się wręcz kruchy jeszcze nim zrzucił z siebie ubrania, ale w tej relacji nie było miejsca na fałsz i pozę. Skoro mieli rozmawiać o ciężkich sprawach, trzeba było przez to przebrnąć. — Niedługo spotkanie kowenu. Cokolwiek nie ma miejsca, musimy działać, jeśli chcemy to szaleństwo przetrwać. To dopiero pierwszy z jeźdźców apokalipsy, ponadto święty Piotr zgubił swoje klucze, a ta studentka… Cokolwiek zrobiła, w obronie własnej czy nie, po nią też przyjdą. Musimy się trzymać wspólnie i ufać przynajmniej sobie na tyle, na ile potrafimy. Jakkolwiek dla mnie też nie zawsze jest to łatwe. Po niego też przyjdą, trzy chrzty, z czego dwa skazujące go na potępienie. Podobnie jak w zagajniku czuje jak powietrze staje się ciężkie. Postawienie sprawy w ten sposób napawało obawami, Sąd Ostateczny nadchodził, kaznodzieja nie mylił się, gdy wykrzykiwał z ambony kościoła w Hellridge, że Bóg przyjdzie po każdego z nich. Uspokój się. Pamiętaj co mówiła Matka, jesteś silniejszy niż ci się wydaje. Pamiętał, dlatego mimo drżenia palców na przywołanie wspomnień męskiego głosu zadającego mu te same pytania, zapachu cygar w gabinecie pełnym dębowego drewna, widoku męskiego pasa przewieszonego w najbardziej widocznym miejscu, powstrzymywał się z całych sił, by strach całkowicie przejął nad nim kontrolę. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Kiedy to się skończy? Kiedyś musi. Kolejne marzenia poza zasięgiem jego dłoni i spojrzenia. W polu jego widzenia znajdowała się obecnie jedynie twarz Foggy'ego, naznaczona piętnem zmęczenia i trosk, które wspólnie dzieli w dusznej przestrzeni pokoju przeznaczonego na salon. Słyszał swój własny oddech. Podobno słońce słoneczne daje życie wszystkiemu, co znajduje się na ziemi. - Więc obawiam się tego, co daje życie, a przecież bez światła nie ma cieni. Jego oczy z trudem przystosowały się do światła. Łzawiły, gdy ostre promienie słońca zerkała mu w oczy, dlatego jego pokój zwykle wypełnił półmrok. W ciemności znalazł schronie. Ucieczkę przed bólem i osamotnieniem. Mógł się w niej zaszyć, ukryć, stać się jeszcze bardziej niewidocznym dla ludzkiego oka. Otoczony mrokiem, czuł się bezpiecznie. Noc zsyłała na niego inspiracje. Gdy księżyc oświetlał mu drogę, miał wrażenie, że czuwa nad nim sama Lilith. Łagodny głos Foggy'ego podziałał tematycznie - a może to wyłącznie zasługa palącej w gardło cieczy, którą przełknął łapczywie, łudząc się, że whisky będzie jego znieczuleniem? - Wiec demony też. Lilith też. Zuge... - myśli nie uformowały się w słowa. Foggy musiał wyczytać je z jego spojrzenia: Czy Zuge mogłaby być Lilith? – Na pewno nie jest człowiekiem, tak jak my i na pewno wie więcej niż mówi. Na pewno znała Erosa wcześniej. Rozmawiali ze sobą, jak kumple ze szkolnej ławki, ona i jej mąż. - Nie powstrzymywał słów, które tańczyły na języku. – Ci ludzie, podobnie jak my, zjawili się tam, by wyciągnąć od Erosa jak najwięcej informacji, wiec możemy założyć, przynajmniej hipotetycznie, że ich wiedza jest równie ograniczona, co nasza. Myślisz,że w obliczu nadchodzącej Apokalipsy, różnice ideologiczne mają jakieś znaczenie? Zuge mówiła, że tylko razem możemy podołać temu wyzwaniu, a co jeśli nas i ich jednoczy wspólny wróg - Gabriel? Może nie powinniśmy z góry zakładać, że są naszymi wrogami. I mówił to on- Cecil Fogarty. Łagodny dotyk szorstki palców, który poczuł na swojej dłoni, nie przegonił tlących się w nim obaw, ale dzięki nim poczuł namiastkę ciepła, a wraz z nią deklaracje jego pożądanej obecności, chociaż stoli, których ich odgradzał, obecnie wydawał się przeszkodzą nie do pokonania. - Boję się - strach był immanentnym elementem jego egzystencji; nigdy go nie przezwyciężył i, chociaż zakładał różne maski i pozy, pełniące rolę iluzji obojętności, nigdy nie przestał się tlić w bijącym w sercu piersi, w drżących palcach, w tętniących pod sklepieniem czaszki myślach. – Boję się, że- pauza na głęboki oddech i kolejny łyk alkoholu, by głos nie ugrzązł mu w krtani – że historia zatoczy koło i -Cecil, mów szeptem, jeżeli mówisz o swoich słabościach, więc zniżył głos do szeptu, palce mocniej zaciskając na jednej żywej osobie w zasięgu wzroku, osobie, która przez ten rok był jednym z niewielu źródeł jego radości – śmierć zbierze mi ciebie, Teresę i każdą osobę, która jest mi bliska. Śmierć. Myślał o niej każdego dnia. Wpuścił ją do swojego życia lata temu, kiedy jego wzrok skonfrontował się z tonącym w kałuży krwi ciałem Anette, a na jej wykrzywionych w uśmiechu ulgi ustach zastygł ostatni haust powietrza. Jestem tu, powiedziała wtedy kostucha niemal czule, i nigdzie się nie wybieram. Była. Czuł jej przesiąkniętym odorem zgnilizny oddech na karku i zimny dotyk na skórze. Słyszał jej szepty tuż przy ucho. Jestem tu. Kogo tym razem mam do siebie zabrać?. Wyrok śmierci wkrótce zapadł. Zamknęła w swoich pozbawionych ciepła objęciach kolejną bliską osobę. Od tamtego czasu barwa jej głosu upodobniła się brzmieniu do głosu Dahlii. Nie bał się, że spojrzy mu w oczy i otumaniającym zmysły cichym szeptem powie "Wybiła godzina", by niepostrzeżenie złożyć na jego skroni lodowaty pocałunek. Wolał umrzeć przed nimi, bo chociaż myślał, że oswoił się z jej obecnością i pogodził się z tym, że nic nie trwa wiecznie, a ludzie prędzej czy później odchodzą, bał się poczucie pustki, które przyjdzie, gdy znowu kogoś straci. Obiecaj, że nie umrzesz, wyszeptał kiedyś do Teresy – kilka dni po pogrzebie Anette, gdy ciemność pokryła każdy zakamarek przestrzeni, a oni leżeli obok siebie na podłodze trzymając się za ręce w domu przy Apollo Avenue 20. Dzisiaj był mądrzejszy. Wiedział, że nikt nie mógł mu tego obiecać. Wsłuchał się w męski głos zakłócający ciszę i ścisnął mocniej dłoń Foggy'ego. Był tu. I to musiała mu wystarczyć. - Nie sądziłem, że moja wiara skruszy się pod ciężarem przypadkowych słów. Zuge mówiła, że intencje Erosa nie są oczywiste. Może nie powinienem więc ufać tym słowom? – kolejne wątpliwości, kolejna nuta zawahania wyraźnie wyczuwalna w tonie jego głosu. – Chcę móc nadal wierzyć, jak przedtem. - Bo ta wiara, poza życiem budowanym na kłamstwach, to wszystko, co mam, myśl, która nie odnajduje drogi do ust, odbija się bolesnym echem od czaszki. – Lilith zawsze przy mnie była. Czuję jej obecność w słowach modlitwy. Czasem słyszę jej głos. - Pod wpływem emocji i uroku, jaki wokół siebie roztaczała, powiedział jej tamtego dnia w nieczynnej od lat fabryce "oddam za ciebie życie", tyle były warte jego słowa? Były równie zakłamane, jak większość sekwencji, które z siebie wyrzucał? Potarł palce o palce Foggy'ego. Przekazał mu butelkę, kiedy dostrzegł, że na dnie jego szklanki pozostało jedynie kilka bursztynowych kropel napoju. - Myślisz, że na spotkaniu kowenu powinniśmy zagrać w otwarte karty i prosto z mostu zapytać: Kim do cholery jesteś, Zuge? - Skrzywił się. Myślał, że była tak jak oni. Ludzka, krucha powłoka, złożona ze skóry, kości, ścięgien, mięśni, tkanek, komórek, ale teraz, w obliczu nowych faktów, stała się ponadludzką istotą obdarzoną niestworzonymi mocami. – Wspominałem ci tam - na palcu Aradii – że czuję ból siostry. - Kolejne sekret, który powinien zachować dla siebie, trafił do uszu Forgera. – Kiedy Teresa doznała obrażeń, Zuge na kilkanaście minut zatrzymała transmisje bólu, przez co trafił do mnie z wyraźnym opóźnieniem. Wiedziała, co do sekundy, kiedy nadejdzie. Do tej pory uważałem, że to niemożliwe. Pamiętał pusty, zamknięty na klucz pokój o niewielkim metrażu, zdolnym pomieści w swoim wnętrzu zaledwie jedną osobę. Pamiętał surowość przełamaną troską w matczynym spojrzeniu i jej uszminkowane czerwienia usta wykrzywione w grymasie imitującym radość, kiedy zamykała go tam na długie godziny. Czasem, by "umilić" mu ten czas, który powinien spożytkować na przemyślenie swojego zachowania, uatrakcyjniała te wieczory magią iluzji. Wtedy, kiedy dostrzegł palącą się troskę w oczach Zuge i poczuł strukturę jej usta na swoim policzku, a potem, gdy powiedziała, "ból nadchodzi", mięśnie sparaliżował strach. Poczuł się, jakby wrócił do tego małego, ciasnego pomieszczenia. Poczuł się tak, jakby nadal miał pięć lat. Objął wzrokiem twarzy Terence'a, ignorując czerwień bezsilności na policzkach i łzy szklące się w kącikach oczu. Nieme pytanie zawisło nad ich głowami. Mogę ci ufać? Na pewno chciał mu zaufać. Nie musiał mówić: ta rozmowa może zostać między nami?. Ten raz w tygodniu należał tylko do nich. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Smutek tak wyraźnie wybrzmiewający w głosie chłopaka był łamiący; widział, że właśnie upada w jego oczach coś, co zdawało się dotąd niepodważalne i nienaruszalne. Terence zaciskał mocno palce na jego dłoni, przesuwał szorstkim kciukiem po jego wierzchu i słuchał, ale nie było to łatwe, bo nie do takich widoków przywykł. On sam wierzył w coś całym sobą na nowo, wreszcie zobaczył ją naprawdę. Nie była jedynie majakiem sennym, który zachęcił go do pozostania wśród Nocnych, gdy bojaźliwie chciał się wycofać. Być może to nie był jedynie wytwór jego podświadomości stworzony z historii innych eklezjastów i patronów opowiadających o jej pięknej posturze i słowach, jakimi ich zachęcała. Może próbowała go zatrzymać, by mógł dożyć tej chwili. W jednym Forger był upewniony – pragnęła przede wszystkim ich dobra, bo niemagicznym nie należy się nawet krzta ich magii. Ona doskonale zdawala sobie z tego sprawę. Lilith przypomniała mu o jego dzieciństwie, nim gwardzista zapukał do drzwi wiekowego domu. O traumie, jaką nosił w sobie od najmłodszych lat. Odrzuceniu i strachu, że któregoś dnia powróci do Tenderhouse i kto wie, kiedy znowu zostanie adoptowany. Poczuciu, że nigdy nie będzie idealny i wystarczający, bo robił rzeczy, jakich normalne dzieci nie powinny robić. Wszystko to, co kształtowało go aż do momentu dołączenia do Kowenu Nocy, gdy znowu leczył się z odrzucenia, tym razem jeszcze boleśniejszego. Chciał, by Cecil na nowo poczuł tę samą wiarę wypełniającą go całego i pozwalającego mu służyć ich Matce z tym samym zaangażowaniem. — Usłyszysz jeszcze nie raz jej głos, jestem tego pewien. Nie zostawi cię. — Była z nimi nawet na Placu Aradii, pilnując swoich dzieci troskliwie. Przyglądała im się nawet teraz, chociaż rozmawiali o mało chwalebnych momentach. — Nie mogłaby tego zrobić. Chłopak zwrócił uwagę na coś, co wcześniej umknęło mu; może przez lęk, jaki wzbudziła w nim obecność anioła, bliska jak nigdy wcześniej nie umiałby sobie tego wyobrazić. Zuge i Gorsou rozmawiali z nim tak jakby znali się nie od dzisiaj, mimo że jeszcze kilkadziesiąt minut przed wejściem do zagajnika kobieta mówiła o nadprzyrodzonym bycie w sposób, który sprawiał wrażenie zetknięcia się z czymś nieznanym. Może jeszcze wtedy nie miała pewności z kim będą mieć do czynienia? Jednak skąd mogła znać Erosa, jeśli sama nie była jedną z upadłych, a dokładnie tak brzmiała? Wolną dłonią pomasował skroń pulsującą nieprzyjemnie. Tym razem nie były to skutki uboczne rytuału odprawionego na oddziale magicznym. — Nie, nie o tym myślałem. Spotkanie kowenu może nas dostarczyć więcej informacji. Teraz trzeba uważać. Zwłaszcza na to z kim się będziemy dzielić tymi wątpliwościami. Na ten moment poza tobą wspomniałem o tym jedynie Gill, ale jej można zaufać — tłumaczył cierpliwie. Collingwood nosiła wiele innych tajemnic, dochowanie kolejnej nie będzie stanowić dla niej żadnego problemu. Będą musieli ponownie się spotkać, by omówić te kwestie wspólnie. Może nawet całą trójką, Fogarty miał swoje przemyślenia, niewykluczone, że w trakcie ich spotkania w Wallow również zauważyła coś jeszcze. Zaskoczyło go wskazania na fakt opóźnienia transmisji bólu. Próbowano w nauce od dawna przerwać przekaz odczuć fizycznych między bliźniętami obarczonymi syndromem dioskurów, ale bezskutecznie. — To pokazuje, że Zuge zna magię, która jest nam obca, nie jest ogólnodostępna… Lub jej moc pozwala jej na znacznie więcej niż nam wszystkim. Cokolwiek by to nie było, niedocenienie jej wpływu na pozostałych byłoby ogromnym błędem z ich strony, a na to nie mogli sobie pozwolić. Trzeba było rozegrać to sprytnie, by nie stracili na tym obaj, gdyby rozniosło się to szerszym echem. Teraz nie było im to potrzebne. Łzy w ciemnych oczach zaskoczyły go jeszcze bardziej. Wspomnienie o strachu przed śmiercią, zwłaszcza tą, która gotowa była odebrać mu bliskie go osoby. Nie wiedział na ile było to podparte wspomnieniami, żywymi, mającymi mu teraz na powiekach i dręczącymi uparcie. Być może ta rozmowa uświadomiła mu dobitnie obawy. Ułożył dłoń na jego policzku i pogładził go czule, wpatrując w niego troskliwie. — Czy coś jeszcze cię męczy, Cecil? — spytał cicho. Nie chciał go spłoszyć żadnym gestem. — Skąd nagle te wyznania? Dotąd nie byłeś tak chętny do zwierzeń, zwłaszcza takiej wagi. Czy w ogóle wcześniej porywali się na coś podobnego? Sprawy kowenu to jedno, ale wchodzenie w sferę tak intymną jest czymś zupełnie nowym. Nie spodziewał się tego, nie po prowokatorskich uśmiechach Fogarty’ego i pewnego rodzaju nonszalancji. Prawie tak jakby niczego się nie bał, a to co mu dawali, brał garściami. Teraz obok niego siedziała osoba zupełnie pozbawiona tego, odsłonięta i na dodatek ufna. Od samego początku, nie jedynie na krótki moment zbliżenia. — Kim ja dla ciebie właściwie jestem? Nie było w tym słowach wyrzutu, złości czy szydery. Było to pytanie równie szczere jak wszystko, co dzisiaj przyszło mu powiedzieć. Przychodził tutaj po seks, bo bawiło go uwodzenie starszego mężczyzny? Przychodził, by zagłuszyć samotność lub zapomnieć o osobie wokół której jego myśli niekiedy się zakręcały? Dzisiaj wybrali prawdę, nawet tę naboleśniejszą. Był w stanie przyjąć wszystko, ale czy mogło być to tak dotkliwe, gdy przed chwilą wymienił go jako bliską osobę? Boisz się o mnie, Cecil? Dlaczego? |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Usłyszysz jeszcze nie raz jej glos. Nie zostawi cię. Nie mogłaby tego zrobić. Pod wpływem tych słów usta Fogarty'ego wykrzywiły się w bladym uśmiechu bezradności. Nie dam ci tego, czego pragniesz, powiedziała mu wtedy, w budynku nieczynnej fabryki, dam ci to, czego potrzebujesz. I dała. Wiarę dotychczas wydawała się niezłomna, a teraz ledwie się w nim tliła, bo chociaż wybrzmiewała ze słów Foggy'ego i widział jej żar w jego oczach, nie mógł zatrzymać przy sobie tego ciepła. - To, co mi powiedziałeś, nie wyjdzie poza ściany tego pomieszczenia - cicha deklaracja brzmiała jak obietnica, nie chciał zawieźć jego zaufania, ale nie wiedział, czy będzie potrafił spojrzeć na Zuge tak jak wcześniej - ufnie, bez targających go wątpliwości. Jednak Zuge miała ich w garści. Pozwoliła im uwierzyć, że sama Lilith przemawiała jej ustami. - Powiedz, Foggy, to co wydarzyło się na- Zwinął dłonie w pięść. Pozwolił, by płytki paznokci przecięły skórę. Ból. Tylko ból mógł stłamsić kumulujące się w nim emocje. Długo trzymał je w sobie. Kolekcjonował, jak każde nienawistne spojrzenie rzucone mu przez ramię i każde oszczerstwo wyplute wraz ze śliną pod buta. - na palcu Aradii, to nie jedynie wytwór mojej wyobraźni. Też tam byłeś, prawda? I widziałeś to, co ja? To nie jest część koszmaru, z którego nie mogę się dobudzić? Kolejny papieros wylądował między wargami. Zacisnął zęby na filtrze, ale nie sięgnął po leżącą na stole zapalniczkę. Zapadł się bardziej w miękkich objęciach fotela. Powiedz mu, Cecil, dlaczego jesteś nagle taki skory do zwierzeń, mimo iż wcześniej jego próby bardziej intymnych rozmów zbywałeś półsłówkami? - Podobno nic tak nie łączy ludzi, jak wspólne tragedie i doświadczenia. Otwartość pojawiła równie niespodziewanie, co ich romans. Nie zapukała do drzwi. Nie zapytała: mogę wejść do środka? Po prostu się zjawiła. Stanęła w progu jego umysłu. Uśmiechnęła się czule. Powiedz mu, co myślisz i czujesz, powiedziała, zagłuszając zdrowy rozsądku. - Myślałem, że jak postawię granice, nie dopadnie mnie emocjonalnie przywiązanie - głos ściszył do szeptu. W palcach obracał wyjętego z ust papierosa. Na tych manewrach skupił chwilowo spojrzenie. – Myślałem, że jak promienie słońca nie dosięgnął mnie w progu twojej sypialni, to nie zobaczysz tego, jaki jestem, bo w półmroku wszystko wydaje się mniej przejrzyste, ale - wypuścił gwałtownie powietrzu z ust – stało się zupełnie inaczej. Palce w końcu zacisnęły się na zapalniczce. Zapalił, nadal unikając kontaktu wzrokowego z tym, który uratował go na wielu płaszczyznach. Dał mu nadzieje. - Nie powiem ci kim dla mnie jesteś, ale mogę powiedzieć ci, co dla mnie znaczysz. Zaciągnął się papierosem. Dym zapełnił przestrzeń płuca, a na cecilowej twarzy odbiło się piętno ulgi. Nie wiedział, kim dla niego był. Łudził się, że jedynie chwilą ulotności. Tym jednym wieczorem w tygodniu, gdy ciężar trosk spadał z barków. Szczęściem, które przychodzi nagle i równie gwałtownie odchodziło. Dotykiem, który rozpalał skórę. Wszystkim tym, czym w świetle dnia nie powinien dla niego być. Po tych złudzeniach nie było już śladu. Iluzja prowokatorskich uśmiechów i nonszalanckiego stylu bycia opadła jak gęsta mgła otulająca ulice miasta tego dnia, kiedy wynurzył się z mroku i odnalazł spojrzeniem osamotnioną sylwetką Forgera. Jak słowami wyrazić swoje emocje? Zwykle nie mówił o nich głośno. Zwykle ich nie nazywał. Trzy raz powiedział "kocham cię", ale teraz, po wizjach, jakie ukazał im Eros, zrozumiał, że nie znał znaczenia słów, które wypowiedział kiedyś z takim niezachwianym przekonaniem, co do prawdziwości swoich uczuć. Bo nigdy nie była to miłość, która zmuszała zmysły do uległości. Kochać można na wiele sposób. Jest wiele rodzajów miłości. Najbardziej bolała to nie odwzajemniona. Była jak sztylet wbity w serce. - Przez kilka miesięcy myślałem, że przychodzę tu wyłącznie po seks, później zrozumiałem, że twoja obecność zagłusza samotność i sprawia, że świat, który zostawiam za swoim plecami, zamykając drzwi do twojego mieszkania, na te kilka godzin przestaje istnieć. Jakby nagle czas przestał mieć nad nami władzę. Ty i ja, zamknięci w wykreowanej przez siebie rzeczywistości, gdzie troski przechodzą w stan zapomnienia. Głupie, co?, zawisło w powietrzu nad ich głowami, jak dym, którego zaraz wypuścił nosem. Głupie, nierozsądne, naiwne. - Długo myślałem, że w naszych oczach odbija się ten sam rodzaj samotności, ale- Kolejny buch. Dwa gwałtowne uderzenia serca piersi. Chociaż wzrok miał utkwiony w Foggy'm, nie patrzył bezpośrednie na niego. Spojrzenie miał matowe, zamglone. Jakby było martwe. - mam wrażenie, że ty tęsknisz za kimś, a ja chciałem uchwycić coś, co nigdy nie istniało. Nie potrafię nazwać swoich uczuć, ale jesteś dla mnie kimś więcej niż tym jednym wieczorem w tygodniu. Na placu Aradii, kiedy to wszystko się zaczęło, kiedy wybuchł pożar, a mnie przeszył ból siostry, myślałem, że ją stracę. Wiesz, jak to jest, kiedy poczucie straty rozdziera serce na poł, prawda, Foggy? Czujesz się wtedy, jakby ktoś wyrwał ci je z piersi i rzucił na bruk, a potem rozdeptał pod podeszwą buta jak peta. - Potem, gdy usłyszałem twój szept, pomyślałem o tych, których nie chce stracić. Twoja imię również znalazło drogę do moich myśli. Wzrok stał się przejrzysty. W końcu ujrzał jego rysy twarzy. W końcu spojrzał mu w oczy. - Myśl, że mógłbyś - przełknął gwałtownie ślinę – spłonąć w tym płomieniach przeraża mnie nawet teraz. Czasem wydawało mu się ,że nadal tam jest, na placu Aradii. Wracał myślami do tamtego dnia. Zalewała go fala wspomnień. Odgłosy kroków. Krzyki. Lament. Widział przed oczami trzy potężne orły. I czuł prześlizgujące się po jego odsłoniętych skrawkach skóry języki ognia. Zadrżał. - Mam sny. Przychodzą każdej nocy. Moje palce zmieniają się w orle szpony. Przecinam nim znajome gardła. Czasem należy do Teresy, czasem do Nevella, a czasem do ciebie. Imion na tej liście było więcej. Każde miało inną twarz. Boleśnie znajomą, która zalewała się krwią. Każdą chciał zabić, gdy budził się z krzykiem zawieszonym na wargach. - Myślisz, że gdy jeden z nich pochwycił mnie w swoje szpony, zaczepił we mnie nienawiść do osób, których nie chcę skrzywdzić? |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Sam miewał wątpliwości, czy to, co ujrzeli na Placu Aradii, było rzeczywistością. Niezależnie od znanych mu faktów, informacji dostarczonych przez upadłego anioła – wszystko to było tak skrajnie oderwane od ich codzienności, przypominało prędzej koszmar nocny, a on miał duże doświadczenie w nieprzespanych nocach. Czytając wizje świętego Jana nie wiedział jak te wszystkie symbole zrealizują się na świecie, ale pewne było jedno – to był dopiero początek. Przerażenie wypływające na oblicze Cecila mogłoby się udzielić każdemu. Było niemal namacalne, wybrzmiewając w jego głosie z pełną mocą. Terence również się bał tego, co miało nastąpił, skoro pierwsze starcie z niebiańskimi siłami wywołało u niego tak silną reakcję, ale nie było to wypisane na jego twarzy. — To niestety było prawdą… I to, co się stało w Deadberry, i to, co miało miejsce w Wallow. Tego biegu wydarzeń nie mogli już zatrzymać. To się działo, koło ruszyło do przodu, a oni musieli dowiedzieć się, co dalej należy zrobić. Nie sądził, by Zuge próżnowała. Na pewno próbowała pozyskać wiedzę, jaka mogła im dać przewagę nad ludźmi, których reprezentowała tamta dwójka razem z Hudsonem. Miał złe przeczucia co nieznanych sobie twarzy i bardzo chciałby, żeby były one podyktowane wyłącznie jego nieufnością. Cecil snuł powoli kolejne zdania, przyciszonym głosem, a Forger przerwał mu tylko cichym pstryknieciem metalowej zapalniczki i głośnym odłożeniem jej na ławę. Kiedyś ta rozmowa musiała przyjść, a skoro zdecydował się sam spytać, cierpliwie przyjmował kolejne mocniejsze uderzenia serca i nerwowość. Dopiero teraz; nie tamtego dnia, wpuszczajac obcego chłopaka do swojego mieszkania ani każdego kolejnego witając go w progu. Zupełnie tak, jakby przemijał pewien czar rzucony na niego, a Terence zdał sobie sprawę z tego, jaką krzywdę mógł mu wyrządzić. Wyrzuty sumienia były mu zwyczajnie obce. Ludzie istnieli dla niego, by spełnić określoną rolę, a życzliwość stawała się narzędziem manipulacji z jakiego korzystał do osiągania swoich celów. Czy to dobrze, że na jego drodze pojawiały się osoby, których jedynych rolą nie było używanie ich, odartego ze szczerej sympatii? Dla seksu, dla przysług, dla informacji, dla dostępu do różnych miejsc zazwyczaj będących poza jego zasięgiem, dla towarzystwa, by zapełniły mu ciszę inteligentniejszą rozmową niż czczym pieprzeniem czegokolwiek wywołującym tylko wywrot oczyma. Przywiązanie to najgorsze, co mogło go spotkać, ale nie mógł już się przed nim bronić. Było na to za późno. Słowa Fogarty’ego nie były głupie ani dziecinne. A jeśli nawet uznaliby je za takie, nie było zbrodnią pozwolenie sobie w tym paskudnym świecie na chwilę zapomnienia. Cecil odczytał to, co dla niego samego było długo nieoczywiste, prędzej niż sam Foger zdołał się w tym zorientować. — Eros przypomniał mi o uczuciach, jakie myślałem, że zostawiłem za sobą. To zabawne jak bardzo swoim pokazem filmowym z drobnym twistem potrafił nam namieszać w głowie. — Forger niby to zaśmiał się, ale tak naprawdę był tym szczerze zszokowany i zagubiony. Był przekonany, że czuje wyłącznie niechęć, złość przez bycie porzuconym. Nie wiedział, co ma zrobić i czy cokolwiek mógł zrobić, ale podstawowe pytanie brzmiało: czy powinien? Przytłaczało go jak mocne były to odczucia, mimo że jeszcze do niedawna skutecznie okłamywał siebie i ignorował je. — Myślę, że szybko przestałem to traktować jak nic nieznaczące spotkania na seks, a ciebie jak obojętną mi osobę — zdradził tylko, ale po spojrzeniu jakim obdarzał chłopaka uciekającego od niego wzrokiem widać było, że kryje się za tym o wiele więcej. Tylko Terence nigdy nie był najlepszy w rozmawianiu o uczuciach, a póki nie znalazła się osoba potrafiąca z odpowiedni sposób wyduszać to z niego, sam nie wychodził ze swojej strefy komfortu. Mógł potraktować Cecila na wzór tego jak traktowany był on przez losowych mężczyzn napotykanych w miejscach, gdzie mógł liczyć na wyższy pułap anominowości. Tylko i wyłącznie jako przedmiot zaspokojenia fizycznych potrzeb, gotowy do odrzucenia w kąt, bo przecież nie jest niczym więcej jak oddychającą kukłą. Mógł, ale desperacja w ciemnych oczach chłopaka, którego twarz dotąd wyłącznie znana z oddali nagle zyskała imienną etykietę, a potrzeba bliskości była zbyt szczera. — Sądzę, że zaszczepił w tobie strach, że mógłbyś zranić kogoś, kto jest ci bliski… i nie chciałbyś, żeby poczuł ten sam strach, co ty — poddał się krótkiej analizie, chociaż błądził w tym podobnie jak we swoich snach. — W moich koszmarach wciąż muszę się poświęcać, by ptaki nie dopadły innych osób — Yadriela, Gill, Danny’ego, Cecila, czasami Lyrę lub Lindę. Inne twarze nie przewijały się w tych snach albo były to losowe osoby. — Rozszarpują moje wnętrzności, a ja ciągle żyję i znoszę te tortury — Terence brzmiał jakby mówił z oddali, skupiony na wspominaniu tych udręk. Minęło kilka dni, a on już zastanawiał jak długo będzie to trwało. Kolejna dawka nikotyny, wdech drapiący tylną ścianę gardła; odłożył na wpół spalonego papierosa na brzeg popielniczki i westchnął głośno. — Chodź bliżej, nie musisz ode mnie uciekać. Wyciągnął dłoń w jego stronę, zachęcając go, by ją ujął i usiadł obok niego. — Przepraszam, że nie mogę dać ci tego, czego szukasz w życiu, ale mogę dać ci to, czego teraz potrzebujesz. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz