Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
First topic message reminder : Pracownia Pracownia w mieszkaniu Javiera idealnie odzwierciedla stwierdzenie "kontrolowany chaos". Jest to największe z pomieszczeń, ale prawie tego nie widać ze względu na dużą ilość gratów. Tuż pod wysokim oknem zwykle stoi poplamiony i wyraźnie wysłużony blat, który można przesunąć w dowolne miejsce - w jego licznych szufladach i szufladkach znajdują się artystyczne przybory. Najbardziej uporządkowane jest stacjonarne biurko z wygodnym krzesłem, do którego Javi zamocował na wysięgnikach szkła powiększające o różnej mocy. W licznych organizerach znaleźć można metale, szlachetne kamienie, narzędzia jubilerskie oraz szkicownik. Na tablicy korkowej przyczepione są zdjęcia wycięte z różnych wydań Playboy'a - na większość z nich nałożone zostały cienkie pergaminy z projektami biżuterii wszelakiej, niektóre wciąż czekają na swoją kolej. Podłoga w części pracowni zabezpieczona jest dużymi płachtami brązowego papieru, by chronić drewno przed plamami farby. Rytuały w lokacji: łatwej przewagi [moc: 41] |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
25 V 1985 Chciałabyś przyjść i posiedzieć ze mną? Gdyby któryś ze znajomych powiedział mu, że w ten sposób zapraszał do siebie towarzystwo, Javi parsknąłby śmiechem i spojrzał na rzeczoną osobę co najmniej z politowaniem – potem kazałby wyciągnąć notes i zapisać sobie kilka propozycji podobnych tekstów, które brzmiałyby jednak mniej desperacko. Przecież potrafił gładko składać słowa i czarować uśmiechem. Potrafił okręcić sobie potencjalnego klienta wokół palca paroma odpowiednio skonstruowanymi uwagami, a jednak gdy z powodu zachcianki złapał za telefon, wykręcając numer do Any, nie wiedział dokładnie, co chciał powiedzieć, zanim odebrała. Wsłuchując się w równomierny dźwięk nawiązywania połączenia miał w głowie pustkę i zwyczajnie palnął pierwsze, co przyszło mu na myśl, gdy podniesiona słuchawka kliknęła cicho, a głos panny Laguerre zapytał, kto dzwonił. Tyle. Żadnego przedstawiania się, nic. Tylko proste, czy miałaby ochotę przyjść i chyba ją tym pytaniem rozbawił, bo chociaż połączenie go zniekształcało, Ana śmiała się po drugiej stronie, oświadczając po chwili, że właściwie to tak, chciałaby i żeby dał jej chwilę, spakuje się tylko. Javi nie miał pojęcia, co takiego zamierzała przynosić, ale brzmiało to poważnie. Przynajmniej na początku, bo czekając, aż rozlegnie się pukanie, jego myśli zdążyły pobiegnąć w kilku nieprzyzwoitych kierunkach – w ciągu ostatnich dwóch tygodni nawet jak na niego działo się to porażająco często. Zaparzył dzbanek ziołowej mieszanki, którą kiedyś namiętnie wciskali mu rodzice, twierdząc, że dzięki niej lepiej się wyciszy, ale prawdę powiedziawszy Javi nigdy nie zauważył korelacji między zwiększonym piciem ziółek a mniejszą ilością przemian, które przechodziło jego ciało. Florence i Ramon chyba po prostu próbowali uspokoić sami siebie, a on im w tym nie przeszkadzał, posłusznie popijając napary, bo zwyczajnie mu smakowały. Czasem tylko dosłodził je miodem albo zaprawił syropem z hibiskusa dla jakiejś odmiany. Nie zapytał Any, czy lubiła zioła, ale gdyby okazało się że nie, miał w kuchni spory zapas kawy. Ewentualnie alkoholu. Albo wody gazowanej. To właśnie to pytanie miało okazać się punktem zapalnym całego wieczoru. Zaraz po tym jak otworzył kobiecie i skradł jej szybkiego całusa, zapytał o zioła, z miłym zaskoczeniem rejestrując, że były pożądaną opcją. Zaraz potem, rozlewając już do kubków parujący napar zadał kolejne pytanie, tym razem o zawartość płóciennej torby, którą Ana miała zarzuconą na ramię. Z pewnym niezrozumieniem przyglądał się przez moment lśniącym, metalowym powierzchniom w różnych kształtach, aż coś przeskoczyło, podpowiadając, że to takie same łamigłówki jak te, którymi ostatnio interesował się Mateo. - To do pracy? – pytał dalej, właściwie odruchowo prowadząc kobietę do pracowni, która w porównaniu do poprzedniego razu, gdy była tu, wyglądała na lepiej uporządkowaną. Sztalugi nie zastawiały już przejścia odstawione pod ścianę, a kontenerki farby Javi wcisnął na dolną półkę regału, niespecjalnie zwracając uwagę na fakt, że jeden stał krzywo, a pokrywka ledwo się na nim trzymała. - Jak często tak ćwiczysz? – uwolnione prostą preferencją napoju, pytania spływały mu lekko z języka, kiedy odstawiał kubki na swoim kontrolowanie zagraconym biurku i tak samo, kiedy wyszedł na chwilę do kuchni, przynosząc od jadalnego stołu jedno z wygodnych krzeseł na sprężynach. Ustawił je tak, by stało naprzeciw biurka i dopiero wtedy, kiwając sam do siebie głową, zajął miejsce na swoim wysłużonym, poprzecieranym już obrotowym krześle. - Mam nadzieję, że poza siedzeniem, chce ci się dzisiaj mówić – zaczął, kręcąc się lekko. - Ja wiem, tego nie proponowałem, ale chciałbym posłuchać o tobie, jeśli masz ochotę mi odpowiadać. To nic strasznego, chodzi mi o... – urwał na chwilkę, zanim zdecydował się na najprostszą, najbardziej podstawową kwestię, jaka przyszła mu do głowy. - Masz rodzeństwo? I czy wychowywałaś się w Port au Prince? Ostatnio o nim mówiłaś. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Chciałabyś przyjść i posiedzieć ze mną? Tylko jeden mężczyzna mógł dzwonić tylko po to by, nie przedstawiając się, zaprosić ją do siebie. Nie pamiętała, by robił tak Charlie – nawet, gdy byli jeszcze razem, zwykle albo rzeczywiście planowali odwiedziny, albo (częściej) po prostu wpadali do siebie bez zapowiedzi (czy raczej – Charlie wpadał, gdy akurat był na miejscu). Doskonale za to pamiętała, że Valerio nie robił tak nigdy – ona zresztą też nie. Spotykali się w klubie i z klubu czasem szli do niej (częściej), czasem do niego (rzadko). Nikt do nikogo nie dzwonił, nikt się z nikim nie umawiał. Na palcach jednej ręki mogłaby policzyć sytuacje, w której rzeczywiście wybierała numer telefonu Paganiniego, a i to zwykle po to, by upewnić się, że są wciąż bezpieczne, one – słodkie artystki Kolorowych, nękane czasem przez tego czy innego klienta. Był jeszcze Julian, byli tacy czy inni mężczyźni z którymi spotykała się regularnie lub tylko raz. Tylko jeden mógł dzwonić i od tak, bez większych planów, zaproponować jej wspólne popołudnie. Tylko dla jednego mogła śmiać się w ten sposób – lekko i z czułością, której nie czuła już potrzeby ukrywać. Dopiero po fakcie uzmysłowiła sobie, że spakuję się można było interpretować na bardzo różne sposoby. Była u Javiego w ciągu pół godziny – dokładnie tyle potrzebowała, by zmienić dresy domowe na trochę bardziej wyjściowe (wciąż były to szorty i wciąż raczej wygodne niż eleganckie, ale przynajmniej nie wstyd było pokazać się w nich na mieście); wrzucić kolekcję własnych zabawek do płóciennej torby; pokonać te kilka, kilkanaście kroków, jakie dzieliło jej kamienicę od tej Javiego. Szybki buziak na dobry początek, radosny uśmiech na propozycję ziół. Towarzyszyła mężczyźnie w kuchni, gdy przygotowywał im aromatyczny napar, a gdy zaciekawił się zawartością torby – bez wahania wyciągnęła na chybił trafił dwie z przyniesionych łamigłówek. - Do pracy – przytaknęła, bo choć większość kojarzyła ją jako tancerkę, Ana miała przecież także inne pokazy – te, gdzie zręczne dłonie i mniej lub bardziej prawdziwa magia liczyły się bardziej niż giętkie ciało i nieprzyzwoicie obcisłe kreacje. - Kiedy mam czas – odpowiedziała zgodnie z prawdą i wzruszyła lekko ramionami, odruchowo obracając w palcach jedną z zagadek. – Ostatnio niezbyt często – przyznała i uśmiechnęła się przelotnie. – Pomyślałam, że równie dobrze mogę to dzisiaj nadrobić, zanim ręce do końca mi skostnieją. – Nie sądziła, by tak się stało, ale lepiej dmuchać na zimne. Z ciekawością rozejrzała się po uprzątniętej pracowni. Zdecydowanie panował tu większy porządek niż ostatnio, Anaica jednak wolała poprzedni nieład. Farby rozchlapane wszędzie naokoło, poplamiony papier na podłodze, tuby z barwnikami rozrzucone bez specjalnego ładu i składu – to miało swój urok. Nie czekając na specjalne zaproszenie usadziła się na przyniesionym krześle – po turecku, balansując na zaskakująco miękkiej, wygodnej poduszce siedziska – i uśmiechnęła się przelotnie. - Czyli to podstęp – stwierdziła, unosząc brwi znacząco. Zaraz jednak roześmiała się. – Śmiało – zachęciła. To, że chciał pytać, nie było zaskakujące – za to, jednocześnie, bardzo miłe. Anaica przyzwyczaiła się wprawdzie do krycia się za fasadą kilku starannie dobranych masek, garści półprawd i niedopowiedzeń, nie znaczyło to jednak wcale, że nie pragnęła też kiedyś być po prostu... No, sobą. Nie damą do towarzystwa, a prostą dziewczyną z Port-au-Prince. Nie artystką kolorową jak jedna z tych tropikalnych papug, a kobietą taką, jak inne – z garścią problemów, lęków, niepewności. Otwartość i szczerość nie były łatwe, ale Ana nie chciała przecież grać całe życie. Chyba nie chciała grać przed Javim. Wiedziała więc, że będzie pytał – i wiedziała, że będzie mu opowiadać. O sobie, o tym, kim była naprawdę, gdy schodziła ze sceny, znikała z salonów, gdy wracała do siebie, zmywała makijaż, ściągała sukienkę. Chciała tego. Chciała mówić i chciała, by wiedział o niej przynajmniej tyle samo, ile ona wiedziała o nim – a tak naprawdę znacznie więcej. Wszystko. Chyba nie miała problemu, żeby – kiedyś – wiedział o niej wszystko. Javi zaczął więc pytać, a Ana uśmiechnęła się przelotnie – może z odrobiną melancholii – uzmysławiając sobie, od jakich podstaw muszą zacząć. Muszą, bo przecież nigdy o tym nie mówiła. O rodzinie, o domu, o sobie. Zawsze rozmawiali o nim. O tym, jak się czuł; jak układało mu się z siostrą i jak bardzo lubił spędzać czas z jej dzieciakami; o tym, co lubił robić po pracy i co go uszczęśliwiało. Zawsze o nim – nigdy o niej. - Nie mam – przyznała więc teraz. Poprawiła się na krześle i, zajmując dłonie jedną z łamigłówek – przekręcała elementy sprawnie, szybko, nawet nie patrząc na to, jak się układały – przekrzywiła głowę lekko, spoglądając na Javiego uważnie. Odkąd ustalili parę rzeczy wtedy, na tej pierwszej randce, trochę mniej potrzebowała uciekać wzrokiem, a trochę bardziej – patrzeć, jak zmienia się mimika mężczyzny, kiedy w jego spojrzeniu pojawia się cień, a kiedy łobuzerskie iskry. - Moi rodzice pewnie by i chcieli mieć nas więcej, tylko że... – Wzruszyła lekko ramionami. – Haitańska rzeczywistość średnio temu sprzyjała. Jeśli nie możesz wykarmić jednego dziecka, głupotą byłoby świadomie decydować się na kolejne – wyjaśniła prosto, nie uciekając od przykrej prawdy. Javi chciał ją poznać, a to przecież była ona – dzieciak z biedy, który musiał o siebie zawalczyć. Na pytanie o Port-au-Prince skinęła głową. - Moja rodzina mieszkała tam od pokoleń. Moi rodzice, moja babcia... Jej babcia też. – Uśmiechnęła się przelotnie. – To bardzo kolorowe miasto, ale jednocześnie bardzo szare. Jeśli to ma sens. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Dużo śpiewów, dużo tańca – ale też dużo brudu i przemocy. – Zawahała się. – Nie chciałabym tam wracać. Nie na stałe. Ale kiedyś, może... – Przygryzła wargę lekko. – Są takie miejsca w Port-au-Prince, za którymi tęsknię. I ludzie. To nie tak, że mam stamtąd tylko złe wspomnienia – zastrzegła łagodnie, ale z pełnym przekonaniem. Port-au-Prince nie było złe. Po prostu tutaj było jej lepiej. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Cieszył się, że nie szukała w jego propozycji drugiego dna, choć przecież byłoby to bardzo łatwe – uznać, że w zawoalowany sposób proponował jej seks, gdy pytał, czy przyjdzie. Posiedzieć ze mną można było zrozumieć przynajmniej na tak wiele sposób jak spakuję się, szczególnie gdy ich dwójka znajdowała się w tym równaniu. Nie było przecież sekretem, że oboje flirtowali dużo czy mieli częste przygody, a jednak w jakiś nie do końca zrozumiały sposób ich codzienne wyuzdanie łagodniało, gdy byli razem. Wciąż szczuli, wciąż komentowali i wyobrażali sobie różne rzeczy, ale dłonie nie pchały się pod ubrania z wygłodniałą potrzebą, a pocałunki pozostawały miękkie, nawet kiedy wargi się rozchylały, wpuszczając dalej języki. To było absolutnie niedorzeczne i szalenie przyjemne nie powtarzać schematu, a iść rzadko uczęszczanymi ścieżkami. Roześmiał się, gdy wytknęła mu podstęp, kręcąc tylko przecząco głową z uśmiechem na ustach – Javi potrafił knuć, ukrywać tajemnice, ale zwykle do przodu pchały go kaprysy i pomysły sprzed kilku chwil. Potrzeby, z których nagle zdawał sobie sprawę, albo sobie o nich przypominał – bo przecież zapowiadał już wcześniej Anie, że będzie zadawał jej pytania, bo gdy zaczął je spisywać, okazało się, że zajęły sporo miejsca w jego notesie. Chciał pytać. Chciał wiedzieć. Widzieć więcej tej kobiety, której twarz przebijała się czasem spod scenicznej maski i której empatia oraz czułość smakowały tak słodko. Chciał wygładzić te rażące nierówności, jakie tylko pogłębiały się przez lata i umowę, którą zawarli. Pytał więc, zaczynając od tych najbardziej podstawowych kwestii, o których nigdy nie pisnęła ani słówka – nic dziwnego, bieda nie pasowała przecież do wizerunku słodkiej scenicznej gwiazdki olśniewającej uśmiechem. Bieda była brzydka. Niesmaczna. Podziwiał ją, że swoim sprytem i ciężką pracą się z niej wyrwała. Wzrok Javiego na moment przesunął się na sprawnie pracujące nad łamigłówką dłonie, a potem wrócił z powrotem do twarzy Any, z delikatnie zmarszczonymi brwiami słuchając o wielopokoleniowej biedzie, o swoistym utknięciu w miejscu, które nie dawało perspektyw i chyba nagle rozumiał, co miała na myśli, mówiąc o szarości. Jemu podobne okoliczności natychmiast kojarzyły się z beznadzieją i chociaż o wielu rzeczach nie mógł w dzieciństwie zadecydować, nie ograniczał go brak środków. Skrzydeł nie podcinał marazm. Mimo ograniczeń rasizmu i źle postrzeganej w społeczeństwie odmienności, miał dużo możliwości wyboru. Ana nie. Chciał jej to wszystko wynagrodzić, choć przecież ta niesprawiedliwość nie była jego winą. Splótł razem palce, pocierając kciukiem wierzch jednej z dłoni i kiwnął powoli głową, gdy skończyła, szukając na jej twarzy oznak żalu czy melancholii – ku swojemu cichemu zaskoczeniu nie dojrzał grymasu, a coś co potrafił zinterpretować tylko jak łagodną zgodę. Nie był pewien, jak się z tym czuł. Jeszcze raz kiwnął głową, milcząc przez chwilę i przestając dopiero, kiedy zdał sobie sprawę, że noga zaczyna mu podrygiwać bez konkretnego powodu. - Jakie jest twoje najszczęśliwsze wspomnienie z dzieciństwa? – pociagnął temat Haiti, czując, że przejście na inny, lżejszy temat byłoby teraz cholernie nietaktowne. Poza tym to było dobre pytanie. Podobne miał zapisane w notesie, tylko ten wariant który obejmował całe życie Any. Obrócił się lekko na krześle, przodem do swojego biurka i przyciągnął sobie pojemnik wyłożony aksamitem w którym czekało parę gotowych wyrobów oraz kasetkę z kamieniami. Nadmiar energii zwykle zakradał się niepostrzeżenie, zwykle w sytuacjach gdy niespecjalnie pomagał, a raczej utrudniał życie. Miał nadzieję, że Ana nie będzie miała mu za złe, że też zajmie czymś ręce – czymś prostym, bo przecież wciąż odczuwał skutki uboczne ostatniego fiaska z pierwszym szafirem, który próbował osadzić. Dopóki głównie siedział i nie kręcił się po mieście, zawroty głowy dosyć łatwo szło opanować, a na bóle głowy... Cóż. Eliksiry działały na nie jeszcze szybciej niż na skutki przemian. Musiał tylko pamiętać, by je pić. - I czy to tam, na Haiti ktoś uczył cię iluzji? – dodał po chwili, podnosząc jeszcze głowę znad pudełka. - Wiesz, tych magicznych i nie – doprecyzował z lekkim uśmiechem, zanim zdecydował się na najprostszy projekt, jaki przed sobą miał i wsunął na palec sygnet z szafirem ułatwiający panowanie nad strumieniem magii. Srebrny brelok umieścił w bezpiecznych objęciach szczypiec, których nie odkręcał już od brzegu biurka. Słuchając słów Any, ustawił ramię ze szkłem powiększającym, upewnił się, że łapki które przygotował, były odpowiednio rozgięte. Głupio, gdyby zmarnował kamień tylko dlatego, że dotknąłby którejś z nich i wytrącił swoje właściwości. Stabilnie wspierając łokcie na biurku, wziął w pęsetę wybraną wcześniej bryłkę niemal mlecznego kalcytu i zmawiając w myślach prostą, krótką modlitwę do Lucyfera, skupił się na bezpiecznym osadzeniu kamienia, pokierowania strumienia wyraźnego, choć nie tak potężnego potencjału, który w sobie miał. Próg: 35, kalcyt (osadzany w srebrny brelok) k100 + 20 (magia powstania) + 5 (magiczne jubilerskie dłuto) +1 (rytuał łatwej przewagi) + 5 (sygnet z szafirem) = |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Stwórca
The member 'Javier Rivera' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 90 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Doceniała, że słuchał, nie wchodząc jej w słowo. Że nie sięgał po sztampowe przykro mi, czy dobrze, że masz to już za sobą, zamiast tego przyglądając się jej tylko z uwagą. Anaica nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak widziana. Czy w ogóle kiedykolwiek. Wyczuła moment, w którym Javi szukał w jej twarzy żalu, może bólu. Nie miała go. Uśmiechnęła się tylko łagodnie, nie uciekając przed jego uważnym spojrzeniem. Jej dzieciństwo może i nie było łatwe, może i wciąż dobrze pamiętała, jak to jest zasypiać głodną – nadal jednak nie bała się wracać myślami do tego, co zostawiła za sobą. Nie chciałaby tych doświadczeń powtarzać, oczywiście, że nie – nie zamierzała ich jednak przekreślać. Wszystkie te lata były przecież jej integralną częścią, kształtowały ją podobnie, jak teraz kształtowała ją rzeczywistość Saint Fall. Anaica nie zamierzała się od tego odcinać, nie zamierzała wypierać się swoich korzeni. Tylko raz umknęła wzrokiem, a i to tylko po to, by skontrolować ułożenie łamigłówki nim znów zaczęła przekładać jej elementy. Na kolejne pytanie uśmiechnęła się szerzej. - Pierwsze Rara – odpowiedziała bez wahania. Miała z Haiti wiele dobrych wspomnień, wciąż jednak łatwo było jej wybrać to najszczęśliwsze. - To taki festiwal, ale też, w pewnym sensie, nasza haitańska forma protestu – zaczęła wyjaśniać. – To taki czas, kiedy... – zawahała się, zbierając przez chwilę myśli i słowa. – Celebrujemy nasze tradycje, te, które nasi przodkowie przywieźli ze sobą jeszcze z Afryki. Jest kolorowo, głośno, ale też religijnie – chociaż nie do końca w ten sposób, w jaki mógłbyś sobie wyobrazić. – Uśmiechnęła się przelotnie. Myślami wyraźnie była właśnie tam, na zapylonych, gwarnych ulicach bawiącego się Port-au-Prince. – Nasza duchowość to duchowość voodoo – wyjaśniła, jednocześnie zerkając na łamigłówkę. Ta z cichym szczękiem ułożyła się w jej dłoniach, przyjmując kształt docelowy. Ana odetchnęła cicho i odłożyła zabawkę na biurko. - Procesje, wzywanie duchów opiekuńczych, śpiewy i tańce dla zjednania nam ich przychylności. Takie rzeczy – wytłumaczyła pokrótce. – Tym jest właśnie Rara. Milczała przez chwilę, pogrążona we wspomnieniach. - Bardzo długo chciałam wziąć udział w tych obchodach, ale rodzice mi nie pozwalali, bo... – zawahała się. – W trakcie Rara może się bardzo wiele wydarzyć i to nie tylko w związku z magią. Te obchody to też manifestacja polityczna, haitański głos oporu, a to... – Wzruszyła lekko ramionami. – Sam wiesz. Kilka słów za dużo może sprowokować zamieszki. To zdecydowanie nie miejsce dla dzieci. Poprawiła się na krześle. Rozplotła nogi, jedną ze stóp wcisnęła pod udo, drugą zwieszając luźno nad podłogą. - Ja jednak chciałam. Polityka mnie nie obchodziła, ale już cały ten mistycyzm, tradycje przodków – tak. Miałam trzynaście lat, gdy babcia zabrała mnie ze sobą po raz pierwszy. Nie pytaj mnie, co dokładnie się wtedy działo, niewiele z tego pamiętam. – Roześmiała się. – Ale wciąż doskonale wiem, jak się wtedy czułam. Jakbym była u siebie, na swoim miejscu. – Zawahała się. – W najlepszym miejscu na świecie – dodała z pewną melancholią. Milczała potem przez chwilę, moment przerwy wykorzystując na wyciągnięcie z torby kolejnej łamigłówki. Zestaw mniejszych i większych, pozłączanych ze sobą pierścieni zatańczył w jej palcach. Nie od razu zajęła się układaniem obręczy – początkowo przesuwała je tylko w dłoni, rozkoszując się znajomą, przyjemną fakturą zabawki. Jednocześnie przyglądała się Javiemu. Wyciągnęła szyję, z zaciekawieniem zaglądając do wyłożonego aksamitem pojemnika i obserwując, jak mężczyzna przygotowywał sobie narzędzia, kamienie. Dziwne ciepło rozlało jej się w sercu na myśl, że będzie mogła poprzyglądać mu się przy pracy. Na kolejne pytanie rozpromieniła się wyraźnie. - Tam – przytaknęła, jednocześnie nie spuszczając oka z Javiego, patrząc, jak układał brelok w szczypcach, ustawiał szkło powiększające, wybierał kamień do zamocowania w błyskotce. - Nazywał się Simon i był iluzjonistą cyrkowym – zaczęła z uśmiechem. – Lubię mówić, że był moim prezentem na szesnaste urodziny. Przez kilka lat prawie się z nim nie rozstawałam – jako z nauczycielem. I z przyjacielem – podkreśliła, wiedząc, w jakim kierunku mogły pójść skojarzenia Javiego. Miał do nich zresztą pełne podstawy – tym razem jednak zależało jej, by wiedział, jak było naprawdę. Jej układ z Simonem nigdy nie był takim. - To, jaką jestem artystką teraz, to w dużej mierze jego zasługa. Uczył mnie magicznych sztuczek i niemagicznych trików, ale też tańczył ze mną, śpiewał, włóczył się po Port-au-Prince i, z perspektywy czasu, w dużej mierze po prostu mnie wychowywał. Znosił moje humory. Do znudzenia powtarzał, że jeśli nie będę ćwiczyć, będę mogła zapomnieć o sztuce. – Roześmiała się i uniosła łamigłówkę. – To też jego zasługa. Wciąż mam tę pierwszą, którą od niego dostałam. Myślała przez chwilę. - Simon chciał uczyć mnie więcej. Pokazać inne iluzje, te, które nie są tylko pustą rozrywką, a... Siłą. Chyba po prostu siłą. Nie byłam wtedy na to gotowa – przyznała ostrożnie. – A potem, gdy zaczęłam rozumieć, co chciał mi pokazać, Simona już nie było. Była za to... – zacięła się. Chrząknęła cicho i odetchnęła powoli. – Była za to Farah – powiedziała powoli. Imię kobiety smakowało dziwnie, goryczą, żalem, ale też – wciąż – tęsknotą. – Farah i jej znajomi. Nauczyli mnie tego, czego Simon nie zdążył – zakończyła krótko. Balansowali na granicy, zbyt blisko tematów, o których nie chciała mówić. Widziała, w którym momencie Javi szykował się, by pytać – pytać o Farah, pytać o iluzje. Uśmiechnęła się łagodnie i nieznacznie pokręciła głową. - Nie dzisiaj – zastrzegła miękko. – Opowiem ci kiedyś. Po prostu nie dzisiaj. Pierścienie łamigłówki przeskoczyły w jej dłoniach z cichym trzaskiem i Ana przyglądała im się przez chwilę, pogrążona we wspomnieniach. Wciąż nie była zła. W zasadzie nie była też smutna. Po prostu... Po prostu było jej dziwnie. Minęły lata, odkąd opowiadała o sobie tak otwarcie, tak zupełnie szczerze. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Nigdy nie słyszał o Rara, ale też niespecjalnie go to zaskoczyło – Stany były tyglem kulturowym, czy sobie tego życzyły czy nie. Imigranci, przyjezdni z różnych środowisk, rdzenni Amerykanie upychani po rezerwatach, wszyscy ci ludzie nierozerwalnie związani byli z kulturą, w której wyrośli. Nawet próbując się asymilować, stawać częścią lokalnej społeczności, jakiś fragment siebie spoglądał z nostalgią w przeszłość, rozpamiętywał i tęsknił. Pamiętał. Słuchał opisów Anaiki, próbując wyobrazić sobie to, o czym mówiła, nawet wtedy gdy zajął już dłonie pracą, by nie podrygiwały nerwowo. Zamarł tylko na moment, gdy wspominała o głosie oporu i o zamieszkach, nie potrafiąc stworzyć w głowie podobnego obrazu. Nie pamiętał wiele na temat Hiszpanii, którą opuszczali, ale rodzice mówili czasem o autorytarnym reżimie i niepokojach, o ekonomicznym odcięciu od reszty świata. Javi pamiętał kolory i piękno Barcelony, ale głębiej, w cudzej pamięci wiązały się one z lękiem. Bardziej przemawiał do niego mistycyzm, o którym mówiła. Słodko-gorzkie nuty melancholii przebijające się w głosie, jakich nigdy wcześniej u Any nie słyszał. Uśmiechnął się lekko, kątem oka widząc, jak wyciągała szyję, zaglądając do jego pudełek ze świecidełkami. Słysząc imię Simon i dwuznaczne określenie jakoby ten ktoś stanowił prezent na urodziny Anaiki, podniósł na chwilę głowę i uniósł sugestywnie brew. Oczywiście, że pomyślał o tej relacji jako o czymś nieprzyzwoitym. Oczywiście, że tak. Kto mówił o przypadkowych osobach jako o prezentach od losu? Westchnął cicho, gdy z mocą podkreśliła, jak bardzo się mylił, wracając do pracy, którą sobie przysunął. Połączenie breloka z kalcytem wyszło mu bez przeszkód i gdy kamień bezpiecznie znajdował się w przygotowanym wgłębieniu, ostrożnie zacisnął łapki mające przytrzymać go w miejscu, po czym odłożył gotowy wyrób, robiąc sobie miejsce w szczypcach na kolejny. Parsknął krótkim śmiechem w trakcie opowieści Any, potakując gorliwie, gdy mówiła o potrzebie ćwiczeń, by szlifować nabywane umiejętności. - Mądrze gadał – rzucił, nie wtrącając się więcej. Z dalszego ciągu opowieści z zaskoczeniem dowiadywał się, że umiejętności kobiety wykraczały poza sceniczne sztuczki, obejmując też dziedzinę magii iluzji. Nie dlatego, że sądził, by brakowało jej talentu, a po prostu nigdy wcześniej nie miał okazji oglądać tej twarzy Anaiki i teraz potrzebował chwili, by połączyć to, co wiedział, z tym co sama mu o sobie opowiadała. Zmarszczył lekko brwi, słysząc gorzką nutę, która objęła w posiadanie imię nieznanej mu kobiety, ale nie dopytywał. Jeszcze nie. Dopiero, kiedy Ana zamilkła na dłuższą chwilę, uniósł z powrotem głowę, rozchylając usta, by ukształtować pytanie i znów je zamknął na proste pokręcenie głową. Nie dzisiaj. Kącik ust drgnął mu lekko, formując pół miękkiego uśmiechu. Potrafił rozpoznać tajemnicę. - Okej – zgodził się łatwo, szukając zaraz w głowie pytania, które odciągnęłoby myśli Any w innym kierunku i rozwiało część melancholii, jaka z pewnością pokolorowała jej myśli. - Wspomniałaś o voodoo – zaczął po chwili. - Znasz się na nim, czy interesowała cię tylko ta duchowa strona? A jeśli się znasz, to czy w wolnych chwilach kręcisz laleczki z patyków albo innych takich? Czym się zajmujesz, kiedy nikt nie patrzy? I nie mam na myśli tych sprośnych rzeczy – dodał z rozbawieniem, ucinając w zarodku ten tok myślenia oraz szczucia. Wracając do pracy, wyciągnął z pudełka częściowo gotowych wyrobów złotą zawieszkę dla Valerio, podobnie jak wcześniej brelok umieszczając ją w szczypcach. Dopiero oglądając granat, który przysłał mu wraz z innymi surowcami, cmoknął cicho, znów zauważając na nim rysę – Paganini chyba pisał, że przerysował nim czyjeś auto? Barbarzyńca. Nie mógł z czystym sumieniem osadzać takiego kamienia, dlatego zmienił sobie szkło powiększające na mocniejsze i powoli, metodycznie, używając narzędzia oraz przepuszczając przez nie trochę własnej mocy, zeszlifował i wyrównał powierzchnię, pozbywając się skazy. Dopiero zadowolony z efektu i nieskazitelnego błysku, wymienił narzędzie, ostrożnie próbując umieścić kamień we wnętrzu stylizowanych, złotych płatków błyszczącego kwiatu. Próg: 35, granat (osadzany w złoty naszyjnik) k100 + 20 (magia powstania) + 5 (magiczne jubilerskie dłuto) +1 (rytuał łatwej przewagi) + 5 (sygnet z szafirem) |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Stwórca
The member 'Javier Rivera' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 47 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
I znów – ona mówiła, Javi słuchał, i było coś szalenie kojącego w tym, jak pozwalał wybrzmieć wszystkim jej słowom, przyjmował je bez cienia komentarza, i, jak Ana sobie wyobrażała, szufladkował gdzieś, gdzie trzymał wszelkie inne spostrzeżenia na jej temat. Czy weryfikował wcześniej wyciągnięte wnioski, zmieniał ocenę, jaką siłą rzeczy pewnie zdążył jej już wystawić? Niewykluczone. Anaica była absolutnie pewna, że to, co mówiła teraz, nijak nie chciało się z Javiemu składać z tym, co pokazywała mu dotąd. Nie mogło się składać – przecież dokładnie o to chodziło. Przecież po to miała te wszystkie swoje maski, by właśnie nic z tego, co pokazywała na co dzień, nie składało się z tym, kim była naprawdę. W którymś momencie wzrok zaczął jej jednak uciekać, dryfował od zabawki zajmującej jej dłonie do metalu i kamieni połyskujących na biurku Rivery. To nie była paniczna ucieczka, Laguerre nie czuła potrzeby kulenia się przed uwagą Javiego, ale raczej – szukała punktów, które pozwoliłyby jej poukładać własne myśli. Wybrać odpowiednie słowa, którymi mogłaby opisać to wszystko, o czym nie mówiła już od bardzo, bardzo dawna. Gdy Javi od tak, po prostu zgodził się na ucięcie tego jednego – dwóch tematów o których nie była gotowa mówić, w oczach Any chyba przez moment odmalowało się zdumienie. Bo mimo wszystko sądziła chyba, że będzie pytał – albo że skrzywi się po prostu, może zmarszczy brwi w tym sugestywnym wyrazie mówiącym o rozczarowaniu, irytacji, może jakiejś goryczy. Znała Javiego – chciała wierzyć, że rzeczywiście go zna – a jednak mimo tego spodziewała się... Cóż, chyba tego, czego spodziewałaby się po każdym innym. Ciekawości silniejszej od taktu, wścibstwa domagającego się nakarmienia już, teraz. Czułość narosła jej w piersi nagle na wzór prędko nadmuchiwanego balonika, rozpychając się jej w klatce, na krótką chwilę pozbawiając tchu. Odpowiedziała uśmiechem na uśmiech – i nie próbowała kryć ostrożnej ulgi, gdy mężczyzna zmienił temat, zupełnie niesubtelnie zabrał ich na ścieżki, które były bezpieczniejsze, mniej podstępne, zwyczajnie prostsze. - Nie powiedziałabym, że znam się jakoś specjalnie, ale babcia mnie uczyła. Szczerze mówiąc... – roześmiała się lekko. – Poznając kogoś z Haiti możesz śmiało zakładać, że zna podstawy voodoo, tak to u nas działa. Dziedzictwo kulturowe które pielęgnujemy bardziej niż cokolwiek innego. Czasem sobie myślę, że gdybyśmy ekonomią przejmowali się przynajmniej w połowie tak, jak przejmujemy się naszym szamańskim czary-mary, dawno już rozprawilibyśmy się z problemem głodu i przemocy na ulicach. – Lekkość w głosie Any nijak nie pasowała do poruszonego tematu, ale to też było coś, co łatwo było zrozumieć. Bagatelizowanie – przynajmniej pozorne – trudnych tematów było niejako mechanizmem ewolucyjnym, wykształconym po to, by radzić sobie w szarej, przytłaczającej rzeczywistości. Anaica wcale nie uważała swoich haitańskich tradycji za głupie i nic nieznaczące (voodoo z pewnością nie było szamańskim czary-mary), podobnie też nie sądziła, że z biedy i przemocy powinno się żartować – czasem jednak było po prostu łatwiej przedstawić to wszystko w tak beztroski, sztucznie lekki sposób. Znów skrzyżowała nogi – usiedzenie w miejscu wyraźnie sprawiało je pewne problemy. Odgarnęła z policzków kilka niesfornych kosmyków – i roześmiała się na zastrzeżenie Javiego, o co w tym przypadku akurat nie pytał. - No i wykluczas najfajniejsze, bez sensu – odparowała bez wahania i roześmiała się. – Ale dobrze, niech będzie. Te voodoo, rzeczywiście trochę się tym zajmuję. Nie umiem dużo, a moje laleczki zawsze wychodzą jakieś takie... – Koślawe. Ułomne. Skrzywdzone. – Brzydkie. Ale faktycznie lubię je tworzyć. Nie z patyków – roześmiała się. – Raczej z wosku czy gliny. To całkiem relaksujące. I wcale nie musi być złe – zastrzegła odruchowo. – Ja wiem, że voodoo nie ma najlepszej renomy, ale można nim zrobić wiele dobrego. Naprawdę – zapewniła i uśmiechnęła się, nagle zakłopotana. Pomyślałby kto, że będzie tak zawzięcie bronić swojego kulturowego dziedzictwa. - W każdym razie, wciąż się uczę. Mam znajomego, pomaga mi nie przynosić wstydu rodzinie – zaśmiała się, wspomnienie Juliana rozjaśniło lekko jej oczy. – A poza tym... – zawahała się. Romanse czy hokej? - Czytam romanse. Raczej te niezbyt ambitne. Nie przeszkadza mi, że są naiwne tak długo, jak długo szczęśliwie się kończą, zakochani żyją długo i szczęśliwie. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem. – I lubię chodzić na mecze hokeja. – Przekrzywiła głowę, w spojrzeniu zalśniły jej łobuzerskie iskry. Była pewna, że tak, jak upodobania do śpiewu czy do teatru mógł się po niej spodziewać, tak hokej zupełnie nie przystawał do obrazka, jaki dotąd Javiemu sprzedawała. - A ty? – odbiła nagle, z zaciekawieniem przyglądając się kolejnej błyskotce. Nie dostrzegała rysy na kamieniu aż do chwili, gdy Javi się jej pozbył – minerał wyraźnie zyskał wtedy na urodzie, choć Ana nie potrafiłaby powiedzieć, czemu. – Co ty lubisz robić w wolnym czasie? Była ciekawa jak wiele z tego, co o Javim wiedziała, rzeczywiście było prawdą. Bo przecież... Czy naprawdę tak strasznym założeniem było uznać, że sam Rivera też nie był z nią do końca szczery? Że też pokazywał jej dotąd to, co chciał – i też sprzedawał jej jakiś konkretny obrazek, a nie po prostu siebie? Uniosła wzrok lekko, przyglądając się mężczyźnie z uwagą. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
To nie tak, że nie był ciekawy, kiedy napomknęła imię Farah – był. Zarówno wpływu tej tajemniczej kobiety, umiejętności, których nauczyła Anaikę oraz powodu gorzkiego kręcenia głową, gdy o niej wspomniała. Chętnie posłuchałby wyjaśnień, jakie by one nie były, ale nad swoją ciekawskość bardziej cenił sobie umiejętność odpuszczenia. Wycofania się, uszanowania granic, zrozumieniu nie jako nie, a nie tylko może – sam jej pragnął, gdy kręcił się dookoła tematów powiązanych ze swoimi sekretami. Starał się innych traktować w tej kwestii tak, jak sam chciał być traktowany. Zamierzał zapytać kiedyś o Farah i powód, dla którego wywoływała mieszankę skrajnych emocji – tylko nie dziś. To, że podjął dobrą decyzję, widział od razu w ostrożnym, miękkim wygięciu ust Anaiki i przez ulotną chwilę przeszło mu przez myśl nieprzyjemne pytanie, czy nikt wcześniej nie szanował jej granic w ten sposób. Przełknął je jednak, zastąpił łatwiejszym o umiejętność voodoo i zainteresowania. Poprawkę swojej ignorancji jakoby lalki wiązało się z patyków przyjął z lekkim uśmiechem, nie podnosząc głowy znad szlifowanego granatu. Nie chciał komentować nakładu sił jakie Haitańczycy wkładali w kulturowe rzemiosło, a jakie mogliby w zmianę swojej sytuacji socjalnej tudzież politycznej – to nigdy nie było takie proste. Nie do końca wyobrażał sobie jak coś stworzonego z wosku i gliny można było zachować w dobrym stanie – sam przecież pracował z dużo odporniejszymi materiałami, a i tak wiedział, jak łatwo zarysować powierzchnię złota czy srebra w momencie nieuwagi – ale może takiej lalki wcale nie trzeba było utrzymywać w dobrym stanie. Może po jednym użyciu nadawała się do śmieci. Nie miał pojęcia, jak to dokładnie działa, ale odetchnął z przerysowaną ulgą, gdy Ana podkreśliła, że voodoo nie musiało od razu oznaczać urywania komuś głowy czy wbijania szpilek. Chyba nie czułby się komfortowo z wiedzą, że ktoś gdzieś ma w domu laleczkę, którą może mu wyrządzić krzywdę. - Hokeja? – spytał ze zdumieniem, podnosząc głowę znad osadzonego szczęśliwie kamienia, przez moment tylko przyglądając się Anie. Romanse mu do niej pasowały, ale sport w którym dwie drużyny wyglądające jak ludziki Michelin wpadały na siebie i waliły kijami po nogach, już niekoniecznie. - To chyba najbardziej kontrowersyjna rzecz, jaką mi o sobie powiedziałaś – dodał zaraz z rozbawieniem, odkładając skończony naszyjnik do pudełka i kręcąc lekko głową na próbę odbicia pytania w jego kierunku. - O nie – rzucił, wyciągając się nieco nad biurkiem i sięgając do pęku błyszczących obręczy w różnych rozmiarach założonych na jedną większą. - Dzisiaj to ty mówisz, a ja słucham. Teraz na przykład – wyciągnął rękę, sugestywnym ruchem palców zachęcając, by Ana podała mu dłoń. - Sprawdzę sobie, jaki masz rozmiar pierścionka. A ty powiedz mi, czy wolisz gładkie obrączki czy fakturowane. Ostrożnie zsunął pierścionek, który miała na palcu wskazującym – jego zdaniem był trochę za ciasny, nawet biorąc pod uwagę opuchnięcie tkanek w ciągu dnia – i posługując się swoimi miarkami, znalazł odpowiedni rozmiar. Odrobinę większy, ale pewnie zostający na palcu. Kiwnął z zadowoleniem głową, gdy Ana zdecydowała się na fakturę i sięgnął po jeden z grubszych arkuszy metalu, wąską piłką wycinając z niego pasek odpowiedniej długości. Nie musiał pytać, czy wolała złoto czy srebro – wystarczyło jedno spojrzenie na kolor biżuterii, w której chodziła na co dzień. - Wracając do tego hokeja – podjął, zaglądając do pojemnika ze stemplami i wyszukując taki, który pozwalał odcisnąć w metalu fakturę kory drzewa. - Ćwiczyłaś go kiedyś? Czy po prostu podoba ci się dziki pęd z kijami? – spytał, nie kryjąc rozbawienia. - Nie do końca klei mi się twój obraz z takim sportem. Szybciej... – sięgając po swoją magię wtłoczył ją w pasek metalu, by łatwiej poddawał się formowaniu i zaczął odbijać w nim kształty. - Szybciej jakaś gimnastyka artystyczna. Albo pływanie. Coś, gdzie zawodnicy bardziej się rozbierają niż ubierają w dziesięć warstw – rzucił, podnosząc na chwilę wzrok na Anę. Chwilę na tyle krótką, by nie przyłożyć sobie w kciuk własnym narzędziem złotniczym. Próg: 30 (20 pierścionek + 10 złoto) rzut: k100 + 50 (jubilerstwo) + 24 (talent) + 1 (rytuał łatwej przewagi) + 15 (do obróbki metali za krytyczny sukces post mg) |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Stwórca
The member 'Javier Rivera' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 68 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Zdumienie Javiego było tak szczere i tak bezbrzeżne, że Anaica roześmiała się głośno, nie kryjąc rozbawienia. Wiedziała. Wiedziała, że tak będzie. Wiedziała, że hokej nijak nie pasował mu do tej Any, którą znał – bo jak miałby pasować? Ana, którą dotąd widział Rivera, była seksowna, elegancka, bardzo kolorowa, bardzo kobieca. Hokej taki nie był. Prosty rachunek – ale jakże mylny! Otarła wierzchem dłoni pojedyncze łzy rozbawienia, które zebrały jej się w kącikach oczu – i uniosła brwi lekko, gdy mężczyzna wyraźni zażyczył sobie jej dłoni. Podała mu ją, bo była chyba zbyt zdziwiona, by się sprzeczać – albo zwyczajnie dlatego, że lubiła gdy ją trzymał, łaknęła jego dotyku w sposób zupełnie pozbawiony godności. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, co powiedział – i pojąć, że naprawdę to robi. Chciał jej zrobić pierścionek. Tutaj. Teraz. Jeszcze przez moment spoglądała ze zdumieniem jak zsuwał jej z palca jej własną błyskotkę i zbierał z niej miarę. - Ja... fakturowane – odpowiedziała i uniosła wreszcie wzrok wyżej, spoglądając na Javiego jak zaczarowana. Roześmiała się lekko, zakłopotana własnym zachwytem. - Jesteś niemożliwy – skwitowała i pokręciła głową lekko, jasnym było jednak, że daleko jej do niezadowolenia. Była wniebowzięta. To, co kryło się w jej spojrzeniu, gdy zerkała, jak Javi wycina metal i wprawnie formuje go w kształt obrączki – to było czyste zauroczenie, nic więcej. Jeszcze raz roześmiała się, gdy Rivera uparcie trwał w postanowieniu, by dziś nie mówić o sobie zupełnie nic – i pytał. O ten hokej. Drążył, jakby za cel stawiając sobie obalenie jej stwierdzenia, że lubi te konkretne rozgrywki. - Dzięki, wiesz – parsknęła cicho. – Rozbierania się mam wystarczająco na co dzień, w Kolorowych połowa moich znajomych musi się pilnować, by nie wyjść na miasto z gołą dupą – palnęła bezczelnie, szczerząc się przy tym radośnie. - Widać, że nigdy nie byłeś na żadnym meczu – stwierdziła. – Jakbyś kiedykolwiek widział, jak wygląda rozgrzewka hokeistów, nigdy nie zadawałbyś takich głupich pytań – stwierdziła tonem mądrali, oczy jednak zalśniły jej łobuzersko, w ten doskonale znajomy, chochliczy sposób. Odruchowo sięgnęła po kolejną zabawkę, przesuwając kolejne kształty w palcach już w zasadzie z pamięci, nie patrząc nawet, jak wygląda układanka. - Nigdy nie grałam – odpowiedziała wreszcie poważniej na zadane pytanie. – Ale odkąd przyjechałam tutaj te ponad dziesięć lat temu, chodzę na mecze dosyć regularnie. Zwykle sama, czasem ze znajomymi. – Wzruszyła lekko ramionami. – Portland Winterhawks – rzuciła uprzejmie. – Tak nazywa się moja drużyna. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Nie sądziła, by była w stanie Javiemu wyjaśnić, jakie to uczucie, być wśród innych kibiców, rumienić się na każdą podbramkową sytuację, wreszcie – krzyczeć głośno w najczystszej radości, gdy twoja drużyna zaczyna wygrywac. - Pójdź kiedyś ze mną – zaproponowała więc lekko, bo tam, gdzie brakowało jej słów, mogła mu po prostu pokazać. – Sam zobaczysz. Po raz kolejny zmieniając pozycję – ile razy już to robiła? – wyciągnęła przed sobą nogi, rozpychając się trochę pod biurkiem Javiego, wciąż jednak z wyczuciem, by mu nie przeszkadzać. Ot, kolano wsparte lekko o jego, nic więcej. Przypominając sobie o ziołach, które im zaparzył – na kilka dłuższych chwil zdążyły wypaść jej z głowy – sięgnęła po kubek i upiła kilka łyków przestudzonego już naparu. Skoro nie mogła pytać – co Javi tak wyraźnie i stanowczo podkreślił – pozostawało jej patrzeć. Bez skrępowania wychyliła się więc znowu w kierunku biurka, przyglądając się, co robił. Nie musisz, formowało jej się przez chwilę na języku, naturalna potrzeba podkreślenia, że nie dlatego chce się z nim umawiać – nie dla prezentów, dla złota, dla szlachetnych kamieni. - Będziesz coś w niego wprawiał? – zapytała zamiast tego, w duchu czując, że nieukrywanie własnej radości jest w tym przypadku dużo lepszym wyjściem. To był prosty rachunek – Javi będzie się cieszył wtedy, gdy ona będzie się cieszyła, szczególnie, że jej entuzjazm był zupełnie szczery. A sam Rivera... Gdyby nie chciał, nie mógł, to przecież by tego pierścionka nie robił. Prawda? Niezależnie, jak zakłopotana mogła się teraz czuć, Anaica gotowa była przyswoić tę lekcję – to, że Javi po prostu tak miał. Jeśli coś mógł i czegoś chciał, to zwyczajnie to robił. Jeśli chciał jej, to zwyczajnie to okazywał. Dziwne wrażenie, ale bardzo, bardzo miłe. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Nie był pewien, co takiego było w temacie hokeja, że uczepił się go i komentował z komicznym niedowierzaniem – może dlatego, że był łatwy. Lekki. Nie istniało ryzyko, że jeden nieostrożny komentarz urazi Anę tam, gdzie trzymała swoją melancholię i tęsknotę za rodzinnymi stronami. Z hokeistów prujących po lodzie w kostiumach ludzików Michelin mógł się śmiać do woli, wciskać jej drobne szpileczki i wiedzieć, że nie zada jątrzących się ran. - Co najmniej pół miasta cieszyłoby się po cichu, gdyby jednak wychodzili – rzucił z rozbawieniem. - Nawet te stare dewoty. Gapiłby się najbardziej. Pracował przez chwilę z zapamiętaniem, kiwając lekko głową, kiedy przyznała, że nigdy nie grała, uśmiechając się kącikiem ust, gdy zaproponowała, by po prostu kiedyś poszedł z nią na mecz. Nigdy nie widział nic specjalnie interesującego w tym sporcie, ale mógł. - Zaproś mnie, to może pójdę – odparł po prostu, pozostawiając jej w tej kwestii inicjatywę. Parsknął krótko, kątem oka widząc, jak Anaica znów zaczęła się wiercić na krześle – nie była pod tym względem tak inna od niego, też rozpierała ją energia – i mocniej wsparł kolano o jej, gdy wreszcie zdecydowała się wyciągnąć nogi pod biurkiem. Tego właśnie chciał, chyba dużo bardziej nawet niż zaspokajania najprostszych potrzeb ciała. Bliskości, która nie dusiła, a wlewała się naturalnie w wolne przestrzenie, dopełniała go w niezrozumiały, kojący sposób. Teraz, w tej chwili, mógł bez problemu i obaw odnośnie sekretów wychodzących na światło dzienne wyobrazić sobie, że chciałby mieć Anę obok siebie zawsze. Dzielić z nią przestrzeń, przekomarzać się, zasypiać obok niej. Resztki rozumu powstrzymywały go przed propozycją, by przeniosła do niego część swoich rzeczy. Może i znali się długo, dłużej niż niektórym parom zajmowało wzięcie ślubu i spłodzenie dzieci, ale wcześniej traktowali się inaczej. To... To wszystko było jeszcze zbyt nowe, zbyt niepewne. Pierścionek wyszedł mu idealnie. Będziesz coś w niego wprawiał? Sięgnął po kasetkę z kamieniami, przyciągając ją bliżej brzegu biurka, przy którym siedziała Anaica i odnajdując odpowiednią przegródkę, wskazał jej kilka kaboszonów o różnych odcieniach. - Wybierz sobie, który wolisz – powiedział, samemu biorąc do rąk szmatkę z odrobiną pasty polerskiej i jeszcze przez chwilę pracując nad wydobyciem z nierównej powierzchni metalu jak najwięcej blasku. Kamień, który jej podsunął, planował kiedyś podarować jej z jakiejś okazji, kiedy nie miałaby podstaw zerkać na niego z niepewnością i mówić, że to za dużo. Tak powiedziałaby klientowi, miał co do tego pewność. Teraz... Teraz był zachwycony, że nie protestowała, nie kryjąc entuzjazmu na perspektywę nowej błyskotki. - Jak go skończę, pokażę ci, co potrafi. Będzie ci się podobało – stwierdził z przekonaniem, biorąc od Any ładnie żyłkowany kamień, który sobie wybrała. Połączenie złota i różnych odcieni czerwieni zapowiadało się całkiem zgrabnie. - Może uda ci się go wykorzystać do jakiegoś numeru – rzucił, mając cichą nadzieję, że jego praca poza ładnym wyglądem faktycznie się Anaice przysłuży. Lubił tworzyć piękne rzeczy, ale ulubionym połączeniem Javiego zawsze było łączenie piękna i funkcjonalności – pewnie dlatego wolał tworzyć stricte magiczną biżuterię, zamówienia niemagicznych obywateli zostawiając w większości pozostałym jubilerom. - Ile ci w ogóle zajmuje wymyślenie czegoś nowego? Nie pokazu tańca, a iluzji – spytał, przygotowując sobie pierścionek do osadzenia i sięgając po pęsetę. - Cały pomysł, kostium i próby, zanim pokażesz go na scenie – doprecyzował, zerkając jeszcze na kobietę, wsuwając łydkę pod jej. - Dla widza to wygląda łatwo, ale pewnie takie nie jest? Zawsze interesowały go szczegóły cudzych profesji powiązanych ze sztuką. Wcześniej, kiedy jeszcze był tylko klientem, podobne pytania wydawały mu się cholernie nie na miejscu, ale teraz nic go nie powstrzymywało – nic poza ewentualną niechęcią Any, której się nie spodziewał. Pewnie podniósł kamień pęsetą i zaczął stabilizować jego moc własną magią. Wciągając powietrze, by nie drgnąć, opuścił ostrożnie kamień w przygotowaną wcześniej obręcz, która miała utrzymywać go w miejscu. Próg: 45, aragonit (osadzany w złoty pierścionek) k100 + 20 (magia powstania) + 5 (magiczne jubilerskie dłuto) +1 (rytuał łatwej przewagi) + 5 (sygnet z szafirem) |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Stwórca
The member 'Javier Rivera' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 50 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Zaproś mnie, to może pójdę. Mogła udawać, że nie jest łatwa i mogła próbować ukryć to, jak bardzo spodobało jej się takie postawienie sytuacji – ale po co? Lubiła mieć inicjatywę po swojej stronie wcale nie mniej niż lubiła ją oddawać. Myśl, że na kolejną randkę to ona mogłaby zaprosić Javiego, nie na odwrót, upajała – głównie dlatego, że Ana chciała to przecież zrobić już od tak dawna. Zaprosić go niekoniecznie na mecz hokeja, ale po prostu – gdzieś. Gdzieś, gdzie nie chodziłoby już wcale o pieniądze i nie o to, żeby Javi mógł się z nią pokazać – ale o to, żeby... Żeby było miło, chyba. Chyba tylko tyle. Żeby mogła trzymać go za rękę, ocierać się policzkiem o jego ramię, czuć ciężar jego dłoni na własnym udzie. Nie była pewna, jak wiele czasu będzie potrzebowała, by oswoić się z myślą, że już może – dokładnie to wszystko może. Zaproś mnie, to może pójdę. Wiedziała, że go zaprosi i wiedziała, że z nią pójdzie. Odetchnęła bezgłośnie, gdy przycisnął kolano do jej i uśmiechnęła się miękko, dławiąc w sobie – na razie – chęć, by wstać, przytulić się do jego pleców, ustami musnąć jego szyję. By wtulić nos w jego koszulkę i, być może, zostać tak aż do rana, zamknięta bezpiecznie w jego ramionach, ukołysana do snu biciem jego serca. Gdy wyciągnął kasetkę z kamieniami, z szerokim uśmiechem pochyliła się nad pudełkiem. Była jak sroczka, wabiona najmniejszym błyskiem. Czy było to złoto czy ledwie miedź, czy kamienie faktycznie szlachetne czy raczej ich tańsze odpowiedniki – Anaice nie robiło to aż takiej różnicy. Nawet teraz, gdy patrzyła na błyskotkę powstającą w dłoniach Javiego, dużo bardziej liczyło się to, że robił ją właśnie on, niż to z jakich była materiałów. Grzebiąc chwilę w kamieniach, nie próbowała zgadywać, czym jest podsunięty jej minerał – i dlaczego właśnie ten. Spośród mniejszych i większych, miodowych kaboszonów wybrała w końcu ten prążkowany i podała go Javiemu, uśmiechając się przelotnie, gdy opuszkami palców musnęła przy tym jego dłoń. Nie wiedziała, co dokładnie miał na myśli mówiąc, że będzie mogła wykorzystać pierścionek do któregoś z występów, tym bardziej jednak nie kryła zaciekawienia. - To zależy – odparła tymczasem na kolejne z pytań, wyjątkowo bliskie jej sercu. O iluzje w zasadzie nigdy nikt jej nie pytał – nie poza klubem, a nawet tam zwykle oczekiwano od niej po prostu efektów, nie wyjaśnień, jak do nich doszła. Na tym zresztą w dużej mierze polegała magia tej konkretnej sztuki – na tym, że nikt nic nie wiedział. Ale Ana przecież lubiła mówić. - Tygodnie. Czasem miesiące – wyjaśniała więc teraz, kołysząc lekko nogą pod biurkiem. – Pomysł to... – zaśmiała się. – To loteria. Potrafię wpaść na coś fajnego z dnia na dzień, tylko po to, żeby innym razem tygodniami próbować wymyślić coś nowego. Kostiumy zwykle zamawiam. Zawsze – poprawiła się. – Zawsze zamiawiam. Szczerze mówiąc, rzadko kiedy umiem sobie wyobrazić, co wyglądałoby dobrze. Do tańca umiem, do iluzji – niespecjalnie – przyznała. – Ale mamy w klubie wiele zdolnych dziewczyn. Zwykle mówię im, co chcę robić, a one są w stanie wymyślić, jak mnie do tego ubrać, żeby dopełnić przedstawienia. – Uśmiechnęła się miękko. – A próby... Próby – zaśmiała się. – Ile ich jest, to zależy od Carmen. Zwykle dużo – przyznała. Wolała nie rozmawiać z Javim o tym, jaką szefową jest jego siostra, ale, z drugiej strony, nie było możliwości, by mogła ukryć przed nim absolutnie wszystko. Zresztą, przecież wiedział. Musiał wiedzieć, prawda? Musiał zdawać sobie sprawę, że Carmen jest wymagająca. Mógł nie wiedzieć tylko, jak bardzo wymagająca była. - Ale rzeczywiście, nie jest łatwo. Każde show to bardzo dużo pracy za kulisami. Ciągłej pracy, bo nawet mając pomysł, mając stroje i ileś prób za sobą – to wciąż są ćwiczenia, żeby nie wypaść z wprawy. Żeby ciało się nie odzwyczaiło, żeby magia nie zblakła. – Uśmiechnęła się. Była pewna, że Javi to rozumiał. Sztuka, niezależnie jaka była, rządziła się tymi samymi prawami. Chcąc cokolwiek osiągnąć, trzeba było za to zapłacić – zwykle potem, łzami, niezliczonymi godzinami czystego wysiłku i, nierzadko, determinacji. Albo desperacji. Jak zwał, tak zwał. Przez myśl przyszło jej, że mogłaby zabrać kiedyś Javiego ze sobą, za kulisy – pokazać mu więcej niż tylko biuro Carmen, które odwiedzał już niejednokrotnie. Chęć, by mieć Riverę przy sobie na próbie była nowa, zaskakująca – ale też dziwnie przyjemna. Chciałaby. I – może – mogłaby. Znów milczała przez chwilę, patrząc, jak Javo osadza kamień w obrączce. Znów uderzyło ją, że tę konkretną błyskotkę robił dla niej – że jeszcze chwila, może dwie, i ukształtowany w jego dłoniach metal obejmie już jej palec, kamień zalśni jasno na jej skórze. Przygryzła wargę lekko i odetchnęła powoli. Kilkoma ostatnimi ruchami doskładała łamigłówkę – i nie sięgała już po kolejną, zamiast tego wciskając tylko dłonie pod uda i przyglądając się z fascynacją poczynaniom Javiego. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Z przyjemnością słuchał wyjaśnień o planowaniu nowych numerów – o loterii, gdy przychodziło do pomysłów i długich przygotowaniach, które zawsze stały za finalnym produktem. Uśmiechał się lekko pod nosem, łatwo odnajdując paralele między sztuką Anaiki a sztuką, którą sam uprawiał, choć wydawałoby się, że nie mogły leżeć obok siebie. Doskonale rozumiał moment olśnienia, gdy pomysły same zdawały się napływać do głowy, ich późniejsze szlifowanie. Oczekiwanie, kiedy efekty twojej pracy poddawane były pierwszy raz ocenie i rozpierającą pierś dumę na każdy pojedynczy zachwyt. Nie sądził, by potrafił to do czegoś porównać – duma z powodu stworzenia czegoś pięknego nie była równa dumie z wygranego wyścigu na zawodach pływackich czy opanowaniu swojej przemiany po raz pierwszy. Każda miała inny koloryt, dotykała nieco odmiennych potrzeb. Westchnął, wcale się z tym nie kryjąc, kiedy padło imię Carmen, bo choć nie mógł wiedzieć, jak dokładnie zachowywała się wobec swoich artystek, nie był ślepy i doskonale zdawał sobie sprawę, że z ich dwójki to ona wdała się w Ramona. Jego relacja ze starszą siostrą z pewnością wyglądała zupełnie inaczej, niż relacja między nią a podwładnymi w którymkolwiek z biznesów, jakimi się zajmowała. Technicznie rzecz biorąc też dla niej pracował, ale zawsze traktowała go inaczej. Niemal namacalnie czuł zainteresowanie Any, gdy siedziała już w ciszy, przyglądając się jego narzędziom oraz dłoniom i chociaż wywoływało to lekką tremę, kącik ust Javiego uniósł się z zadowoleniem. Kamień gładko wsunął się na przygotowane dla niego miejsce, zachowując wszystkie magiczne właściwości i mężczyzna mruknął sam do siebie z uznaniem, dociskając obręcz obejmującą kaboszon, by się już nie przesunął. Czystym brzegiem szmatki, którą wcześniej polerował metal, przesunął parę razy po powierzchni kamienia, przyglądając się ledwo dostrzegalnym wirom magii wewnątrz. Dla pewności przetarł cały pierścionek jeszcze raz, zanim z pełnym satysfakcji uśmiechem wręczył go Anie. - To aragonit – zaczął, bo przecież wcześniej nie podał jej nazwy kamienia. - Jest z tego rodzaju kamieni, którego moc wymaga aktywacji – dodał, a widząc pytające spojrzenie kobiety, ciągnął dalej: - Osadzane kamienie mogą mieć różny wpływ na czarownicę czy czarownika, grupujemy je na parę kategorii. Pasywne, jak na przykład szafir – uniósł dłoń, na którą wcześniej założył sygnet z granatowym kamieniem i poruszył lekko palcami. Światło odbiło się od wyszlifowanej powierzchni, wydobywając z wnętrza różne odcienie niebieskiego. - Pomaga mi lepiej kontrolować magiczny potencjał kamienia, który osadzam. Nie muszę o tym myśleć, po prostu dopóki mam go blisko, wywiera na mnie wpływ. Albo na inną osobę, która by go nosiła. Jednorazowe... – urwał na moment, sięgając do pudełka, do którego odkładał gotowe wyroby i wyciągnął z niego świeżo zaklęty brelok z kalcytem. - Jak sama nazwa wskazuje, skorzystasz z ich mocy tylko raz. Przesuwając część narzędzi i przyborów na brzeg biurka, rzucił tylko krótkie ostrzeżenie, że będzie głośno i jak gdyby nigdy nic sięgnął po nieduży młotek, uderzając nim mocno w zaklęty brelok. Wyrób rozbił się na nierówne kawałki, błyszcząc przy tym nienaturalnie jasno – wystarczyło ledwie mrugnąć, by zobaczyć, że to co jeszcze przed chwilą było srebrem i mleczną powierzchnią kamienia, teraz mrugało z biurka Javiego złotem. - Mało praktyczne – skomentował z rozbawieniem, odkładając młotek i otrzepując ręce. - Są też kamienie wymagające aktywacji, by skorzystać z ich mocy – wrócił do swojego pierwotnego komentarza, przesuwając się na krześle bliżej Any. - Śmiało, puknij w niego. Nie musi być tak mocno jak młotkiem. Może być po prostu wnętrzem dłoni – zachęcił, podając jej nieco dokładniejszą instrukcję. Nawet nie próbował ukrywać entuzjazmu z przyglądania się, jak miała zareagować na moc nowego pierścionka. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler