Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
First topic message reminder : POKÓJ DZIENNY Przestronny, choć w dużej mierze zawalony meblami, światełkami i ozdóbkami salon. Choć wydawać by się mogło, że wszystkie znajdujące się wewnątrz ozdoby powinny się ze sobą gryźć, te na przekór zaskakująco dobrze ze sobą współgrają w artystycznym nieładzie. Pokój rozświetlony jest zawieszonymi wzdłuż ścian i pod sufitem drobnymi i większymi lampkami, gdzieniegdzie w oczy rzucają się neonowe ozdoby, a na środku sufitu zawieszona jest kula dyskotekowa. Puste przestrzenie zapełnione są roślinnością, posążkami i książkami, a kocyki, poduszki i dywany nadają przytulnej atmosfery. Jak niemal w całym mieszkaniu, tak również tutaj nie brakuje gotowych do odpalenia kadzideł powtykanych w przeróżne zakątki. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Widział, jak Ira na niego patrzy i chłonął to całym sobą. Widział oddanie, widział chore uzależnienie, które w nim wykształcił i nie mógł być bardziej dumny ze swojego dzieła. Był piękny, kiedy tak mu robił… a robił mu niezwykle dobrze, bo ego Leandra w tym wypadku smakowało mu niezwykle słodko. Zaspokajał swoją potrzebę bycia dla kogoś ważnym, wymuszał podanie mu kawy, chociaż mógł postawić te dwa kroki do kuchni i po prostu ją sobie zrobić. Szukał w tej relacji wszystkiego, czego nigdy nie miał i oddawał jej to, czego miał aż nadmiar. Czy ten związek może być bardziej toksyczny? Zawsze, potrzymajcie mu kawę. – I co robiłeś, kiedy mnie nie znalazłeś? – Zapytał, chcąc nakłonić go do przemyśleń. Jak źle mu było, kiedy porzucił kontakt z nim na rzecz zarobkowania? Jak mocno tęsknił za jego dłońmi i głosem, za zarostem muskającym mu szyję? Niech mówi, niech opowiada jak najwięcej, że jest dla niego jedynym i najlepszym. Tak bardzo chciał wierzyć, że bez niego Ira wcale nie istnieje, że dematerializuje się, ilekroć tylko znika mu z oczu i czeka w eterze na jego pojawienie się. Nie wyobrażał sobie teraz, ażeby Lebovitz mógłby robić ze sobą cokolwiek, co nie orbitowało wokół Leandra. Czuł to tym wyraźniej, im więcej oddania znajdywał w jego twarzy i dłoniach. Krótki pocałunek podsumował odejście do kuchni, a on po prostu mu na to pozwolił. Nie ciągnął go siłą do siebie, nie warczał. Potrafił być lepszą wersją siebie, ale osiągnięcie tego stanu zen nigdy nie było proste i nie zapowiadało się, aby cokolwiek miało się zmienić. Chyba że na gorsze. Zmarszczył brwi, kiedy przesunął wzrokiem po hałdzie nieposkładanych ubrań. Nie miał ochoty w ogóle ich dotykać, a co dopiero obok nich siadać. Ira wiedział, co Leander miałby do powiedzenia a propos tego rozpierdolu, bo inaczej tego nazwać nie można, a jednak nie zerwał się nagle by oczyścić przestrzeń, w której się znalazł. Cóż za niedopełnienie obowiązków, ale dzisiaj to wybaczał. Dzisiaj po prostu zrzucił ciuchy na drugą część kanapy i kawałek podłogi, aby móc usiąść z szeroko rozstawionymi ramionami w poszukiwaniu komfortu. Komfort był jednak średni. Natychmiast poczuł, że zaczepił o coś głową – chyba o koraliki chwytające światło? nie wiedział, po cóż innego by tu wisiały – i postanowił udać, że wcale nie podskoczyło mu właśnie ciśnienie. Im więcej oddechów nasyconych ciężarem kadzideł wpuszczał do płuc, tym wyraźniej odczuwał inność tej przestrzeni. Miał ochotę stąd wyjść. Ale pojawiła się kawa. Kubek znalazł się poza jego zasięgiem i chociaż normalnie zmarszczyłby mocno brwi, bo wcale nie tego oczekiwał, gdy domagał się napitku, tak teraz rozproszyło go to, co widział. A widział wiele. Kiedyś też to dostrzegał – kolorowe wstążki we włosach, koronkę skrywającą intymne części nastoletniego ciała, czy też – tak jak dzisiaj – makijaż, który powinien zostawiać na scenie i nie wiedział, co powinien o tym myśleć. Nie tak go nauczono. Nie pojmował długich włosów i barwnych piór na chłopcach pokroju jego Maleństwa, a zarazem niewiele mógł poradzić na to, że widząc go w rajstopach, zaraz poczuje, że mu stanie. – W zasadzie to dlaczego właśnie tak? – Zapytał bez taktu, jak zwykle kiedy pytał o cokolwiek, co dotyczyło jego wyborów i osoby. – Dlaczego nie w spodniach i koszuli z kołnierzem? Czy byłby w stanie dalej do niego wracać, gdyby był bardziej chłopięcy? Pewnie nie… nigdy nie interesowała go ta część, w której okazywało się, że nie on jeden miał kutasa, ale gdyby ktoś go o to zapytał, wyraziłby głośno swoje zdanie. Tylko nikt nigdy nie pytał. Dlatego to on musiał dochodzić do tematów sukienek i makijażu i drążyć, bo teraz wreszcie widział to lepiej, niż kiedykolwiek, a skoro nie był to jednorazowy wybryk, należało zgłębić naturę problemu. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Lea nie chciał wiedzieć, co robiłem, kiedy go nie znalazłem, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. A ja nie chciałem mu mówić. Potrafię kłamać… do pewnego stopnia. Ale ukrywać prawdę jest łatwiej. Nie chcę o tym myśleć. O tym, że robiłem rzeczy, których przecież nie powinienem. Nie wiem, dlaczego to jest silniejsze ode mnie. Panuję nad sobą przez większość czasu, ale gdy tylko w grę wchodzi trochę zainteresowania i alkoholu… Hamulce puszczają. A to przecież nie tak, że tego chcę, że to planuję. Chcę być z Leą. Kiedy w ciągu tych czterech lat nie odpisywał, nauczyłem się nie robić sobie o to wyrzutów, nie musiałem myśleć o tym, że kogokolwiek zdradzam, bo przecież to była jego decyzja. Potrzebowałem bliskości. Ale teraz… Teraz znów zaczęło mi to wadzić, choć przecież… Przecież nie dawał mi dość uwagi. Gdyby to robił… Gdyby to robił, nie musiałbym… Tak… Próbuję to sobie tak tłumaczyć, ale sam przestaję w to wierzyć. Uwiera mnie to. I nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby się dowiedział. Nie chcę mu nawet mówić o klubie, choć przecież to jeszcze nic nie znaczy. Jasne — to tam poznałem większość osób, które potem zaciągnąłem tutaj, z którymi puszczałem się nieraz na tej właśnie kanapie, ale… Ale. To nie wina klubu. Mimo to mam wrażenie, że Lea mógłby tego nie zrozumieć — tego, że tak często tam jestem i tego, że tyle osób w ciągu nocy wyciąga do mnie łapy i śle zaczepne uśmiechy. Na szczęście mogę się tylko wymijająco uśmiechnąć i uciec do kuchni, bo dał mi pretekst. Nie muszę odpowiadać. Kiedy odstawiam tu przed nim scenkę, obracam się jak na eksponat i przyciągam uwagę do swoich pięknych nóżek, oczekuję jednego efektu. Nie takiego. Mój uśmiech płynnie rzednie a brwi ściągają się w konsternacji, kiedy padają te dziwne pytania. W spodniach i koszuli z kołnierzem? Jasne, tak też mogę. W tym też mnie widywał. Ale co to ma do rzeczy? Wolałby spodnie i koszulę? Niemożliwe. A może…? Nie. Na pewno nie, przecież wiem, jak na niego działa, kiedy wyglądam tak jak dziś. Trochę… Trochę mnie zdezorientował. — Chcesz, żebym się przebrał? — I tak zadaję to pytanie, ale zamiast iść do sypialni po bardziej stonowane cichy, łapię za kubek z kawą i przysiadam na kanapie, obok Lei, a nogi zarzucam jedną na drugą, układając je na jego udach. Podaję mu kawę, samemu opierając się wygodnie o stertę ciuchów za plecami. Wychylam się jeszcze tylko na moment, żeby złapać za własny kieliszek. — Skąd to pytanie? — dociekam ze szczerym zainteresowaniem, bo zupełnie mnie zaskoczył. Nie biorę do siebie nawet takiej możliwości, że mogę mu się nie podobać w tym wdzianku. Wyglądam tak, że mi samemu niemal staje, jak patrzę w lustro, no bądźmy poważni. Więc co mu tu nagle koszule w głowie? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW!] Dosadnie określam wykorzystywanie seksualne osób nieletnich. Dezorientowała go jego dezorientacja. Popatrzyli na siebie nawzajem w podobnym niezrozumieniu i może jednak mówili w dwóch różnych językach? Jak to skąd to pytanie? Jak miał określić to, co czuł do bardziej damskiej części Iry? A co miał powiedzieć na propozycje przebrania? Prawie upuścił kubek, kiedy zadając mu to pytanie, zarzucił nogi na jego uda. Uniósł kawę do ust, aby upić parzący w gardło łyk, nim sięgnął dłonią do jego łydek. Kurwa. Kurwakurwakurwa. Nie mógł na niego patrzeć, kiedy tak po prostu oczekiwał od niego wyjaśnienia rzeczy tak oczywistej i naturalnej. – Nie chce – określił jasno swoje potrzeby. Przesunął jedną stopę bliżej swojego brzucha, aby odczuł wyraźnie to, jak na niego działa. Żeby przypomniał sobie, jak bardzo lubi, kiedy musi zrywać z niego pończochy. Nie minie kilka minut, a będzie wiedział. Może nawet już wie? – Sukienki są dla dziewczynek – sprecyzował i to dość bezpośrednio. Nie był mistrzem kwiecistego słownictwa i lawirowania wokół tematu. Wyrażał się wprost i pewna delikatność, z jaką ujął to, co tak naprawdę mogło paść, mogłaby być całkiem rozczulająca. Pytał, chociaż mógł oceniać. Nie spodziewałby się po sobie takiej tolerancji, ale może to tylko kwestia Iry? Może jednak miał sentyment do tych cholernych kokardek? – Nosisz sukienki i nosisz garnitury, a przecież w spodniach mamy to samo. – Ściągnięte brwi podsumowały moc odczuwanego przezeń zwątpienia. – Dlaczego? Powinien pytać? Gdyby posunąć wszechświat o czterdzieści lat naprzód, nie musiałby. Wiedziałby, jak nazwać to, co widział i mógłby czuć kompletnie co innego, niż teraz, bo przecież nie był gejem, co to w ogóle byłby za pomysł? Kiedy Ira był młodszy, wszystko było łatwiejsze. Męskie części miał rozwinięte adekwatnie do jego wieku, ale nigdy go to nie interesowało w kontekście płciowym. Młodzi ludzie mieli pozacierane pewne granice, nim zaczęli rozumieć swoją tożsamość płciową. Ira laskę robił mu tak dobrze, jak zrobiłaby to dziewczynka i był równie ciasny, co odpowiednio młoda dziewica. Teraz widział, jak mięśnie wytrenowane na trapezach rysują się na jego szerszych ramionach i jak sukienka układa się na szczupłych biodrach. Czuł się nieswojo, kiedy patrzył na jego męskie organy płciowe, ale grał w tę grę, bo przecież tak było od zawsze. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak drażliwa i kontrowersyjna mogła być jego ciekawość, a nawet jeśli... lekarzowi można było powiedzieć wszystko, prawda? |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] Treści 18+ Nie chce, żebym się przebrał. Oczywiście, że nie chce, czuję to bardzo wyraźnie, kiedy przysuwa moje nogi i nie wstrzymuję się przed skwitowaniem tego zadowolonym uśmiechem. Z premedytacją jeszcze krótko przesuwam łydkę w tę i we w tę, zahaczając zębami niekontrolowanie o wargę, gdy czuję, jak odpowiada na tę niewinną pieszczotę i twardnieje pod moim dotykiem. Przestaję się jednak poruszać dość szybko. Nie drażnię go już i tylko podkładam palec pod skroń, przyglądając mu się z leniwym zaciekawieniem. Sukienki są dla dziewczynek. Okej. Czyli to jedna z tych rozmów. Leniwy uśmiech nie schodzi z mojej twarzy i maskuję go łykiem martini, nie spuszczając spojrzenia z Lei, który wygląda tak rozkosznie słodko, kiedy próbuje w tym swoim czterdziestoletnim umyśle przeprocesować, jak to chłop nosi sukienkę, skoro one są dla dziewczynek. Rozbrajające. Trochę śmieszne, trochę przykre, trochę… normalne. No mógłbym się wściekać, że to nie jest dla niego tak oczywiste jak dla mnie, ale po co? Wiem przecież, jak to działa. Przecież nawet ludzie ze społeczności wciąż potrafią krzywo patrzeć na takich jak ja i to wcale nie są odosobnione przypadki. Albo na tych, którzy nie czują się dobrze w swoim ciele. Ze mną sprawa jest… niejasna. Ja sam nie wiem, gdzie należę, czemu tak jest. To nie tak, że nie lubię swojego ciała. Kiedyś się zastanawiałem, że może to to, że może ja po prostu wolałbym być kobietą. Ale nie. Dobrze mi tak, jak jest, po prostu nie czuję się, jakby istniała najmniejsza potrzeba, by się określać. Ograniczać. Po co? Czasem chcę założyć garnitur, a czasem małą czarną, dlaczego miałbym powstrzymywać którąkolwiek stronę? Bo ktoś tego nie rozumie, bo ktoś nazwie mnie pedałem, albo pojebanym? A chuj im w dupsko i to bez przyjemności. — A dlaczego nie? — odbijam bez cienia złości w głosie po odjęciu szklanki od ust. Uśmiecham się lekko, przyglądając się grającej na twarzy Lei konsternacji. Wciąż mnie to zadziwia, jak ludziom ciężko zrozumieć tak proste rzeczy. — Ktoś kiedyś uparł się, że faceci i laski muszą się różnić. Ktoś inny zaczął podkreślać te różnice i wkładać je w szufladki. — Wzruszam ramionami, wiercąc się przez kilka chwil, żeby znaleźć paczkę fajek gdzieś pod stosem ciuchów. Marszczę brwi, nie mogąc znaleźć zapalniczki do kompletu. Zerkam z westchnieniem za leżącym poza zasięgiem dłoni pentaklem. Wzdycham. — Odpalisz mi? Niezależnie od decyzji Lei, wyciągam papierosa z ust, żeby mówić dalej. — Lubię się ubierać i tak, i tak. Lubię zacierać granice między męskością i kobiecością, lubię być męski, lubię być kobiecy. Lubię być wolny, Lea. A ty lubisz mnie rżnąć, kiedy mam na sobie rajstopy i mini, więc przy tobie ubieram rajstopy i mini. — Uśmiecham się głębiej, wciąż wpatrując się w jego twarz, szukając na niej zrozumienia lub protestu. Och skarbie, to w gruncie rzeczy bardzo prosty temat, ale wyraź tylko taką chęć, a mogę przegadać z tobą całe godziny na temat tego, czemu właśnie cienki sznurek wbija mi się w tyłek. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Przymknął na chwile oczy, kiedy powleczona pończochą łydka podrażniła to newralgiczne miejsce w okolicach pachwiny i odetchnął ciężko, aby tak naprawdę nie zrobić nic więcej. Próbował. Powstrzymywał się, aby dokończyć dyskusje i to było coś jednocześnie abstrakcyjnego, jak i tak bardzo w jego stylu. Przy nim nigdy nie musiał… nie, nie próbował się ograniczać. Znał jego pobudki, potrzeby i mechanizmy lepiej, niż ktokolwiek inny, więc zwyczajnie dawał wodę na ten wiecznie pędzący młyn, ale teraz… teraz to nie był Leander, którego znał od lat. Ta jego bardziej ludzka wersja należała do świata zewnętrznego. Tego, w którym nie każda dziewczyna musiała zrywać z siebie ciuchy, kiedy tylko tego zażądał. Takim był przez większość czasu i świadomie przyodział się dziś w tę rolę. Jak często zdobywał się na tak tytaniczny wysiłek, gdy tak naprawdę mógł odpuścić? Cóż, Ira był wyjątkowy także i pod tym względem. Ponownie uchylając powieki natrafił nimi na fragment irowego uśmiechu, któremu odpowiedział pogłębieniem zmarszczki krzywiącej skórę pomiędzy jego brwiami. Tej, która przeznaczona była dla analiz dokumentacji medycznych, rozwiązywaniu zagadek logicznych, czy rozważań, czy ktoś zauważy, jeżeli teraz obliże skalpel. Milcząc, pozwalał mu mówić i powstrzymał nawet chęć, aby wyjąć mu fajkę spomiędzy palców. Jeżeli ktoś tu potrzebował zapalić, to był to właśnie on. Sięgnął po zapalniczkę ukrytą w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Egipski symbol wiecznego życia znaczący jego dłoń pojawił się na moment w zasięgu ich wzroku, kiedy palce uchyliły metalowe zabezpieczenie i z cichym szczękiem przedmiotu otworzyły ogień. Kiedy Ira odpalał, druga z dłoni ponaglająco wyciągnięta została w stronę paczki. Że też nie zapytał, czy powinien się podzielić. Oburzające. – Nie rozumiem tego – przyznał, dodając do kolekcji zmarszczek również podłużne skrzywienia na środku czoła. Napięcie w jego sylwetce zyskało na mocy. Nienawidził chwil, w których czegoś nie pojmował. To było tak inne od rzeczy, które wpisane na papier stawały się zasadami. Ludzie mieli dwie dłonie i dwie stopy, jedną głowę i parę oczu. Dzieci rodziły się z przeznaczeniem spełniania roli jednej z płci. Po co w ogóle ktoś potrzebował to zmieniać? – Przed twoim wyjazdem sądziłem, że zatrzymasz się na etapie koralików we włosach i brokacie na kościach policzkowych. – Sprecyzował, ale nie nazywał bezpośrednio tego, co miało wybrzmieć. Przesunął za to dłonią wolną już od zapalniczki wzdłuż grzesznego uda, zatrzymując palce na skraju materiału sukienki. Chciał coś jeszcze powiedzieć, widać to było po sposobie, w który jego szczęka nagle znieruchomiała, lecz z jego ust nie wydobył się już żaden dźwięk. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Naprawdę interesuje go ten temat. Chce porozmawiać, inaczej już by sprawdzał wytrzymałość tych kabaretek, zamiast powstrzymywać wszystkie swoje odruchy. Nie mam nic przeciwko. Nie jestem z nim przecież tylko dlatego, że lubię się z nim kochać. W życiu. Lubię nasze rozmowy, nawet jeśli w wielu kwestiach się nie zgadzamy. Ciężko, żeby było inaczej. Jesteśmy przecież z zupełnie różnych światów. Może dlatego to takie ciekawe. Lea jest nieznacznie młodszy od mojego ojca, ale mimo to jest chyba bardziej… tradycjonalistyczny niż on. Powiedzmy. W końcu jest ze mną. No ale poglądy ma jakie ma, chyba ciężko wyjść mu poza to, co wpojono mu w okresie dorastania. Widzę, z jakim trudem mieli to, co powiedziałem. Staram się zrozumieć, serio, ale mi też jest ciężko. Dla mnie zupełnie pojebane jest to, że tak proste kwestie mogą być tak zawiłe dla innych. Po co dochodzić do tego dlaczego ktoś lubi tak, a nie inaczej? Nikt się przecież nie zastanawia nad tym, czemu czyimś ulubionym kolorem jest pomarańczowy, a nie niebieski. Najprostsza odpowiedź na takie dociekania to „bo tak”, „bo mi się podoba” i tyle. Tak samo jest tutaj. Bo tak czuję, bo tak mi wygodnie, bo tak mogę wyrazić siebie, bo tak chcę. Po co dokopywać się do czegoś więcej? Skąd ta potrzeba dojścia do źródła, które jest tak abstrakcyjne? — To mentolowe, wiesz — rzucam, kiedy sięga po fajkę, żeby potem nie było, że nie uprzedzałem. Zaciągam się głęboko i może tylko dzięki temu nie wzdycham ciężko, kiedy mówi, że nie rozumie. Spoko. Nie on pierwszy, nie ostatni, choć coś przekręca się we mnie nieprzyjemnie w reakcji. No bo Lea jest ze mną. Chciałbym, żeby rozumiał, nawet jeśli pewnie nic to nie zmienia. To nie tak, że tego nie akceptuje, podoba mu się to przecież. Ale pewnie uważa to za jakieś fanaberie, przebieranki. A to wszystko nie tak. Przed moim wyjazdem. To wydaje się tak dawno. Jakbym miał się tak głębiej zastanowić, to chyba rzeczywiście byłem zupełnie inny te cztery lata temu… I już nawet nie chodzi o żadne kokardki czy koronki. Dużo się zmieniło. — Przed wyjazdem bałem się przenosić to, co na scenie, poza nią. Wmawiałem sobie jeszcze, że to tylko postać sceniczna. — Ile miałem lat, kiedy zacząłem myśleć o tym, że chciałbym, by Calliope była obecna też w mojej codzienności? Siedemnaście? Szesnaście? Nie wiem. Te myśli na pewno się gdzieś przewijały, drobne akcenty, o których mówi Lea zaczęły się pojawiać płynnie, niewinnie. Ale nie miałem jeszcze odwagi, żeby tak po prostu odrzucić wszystkie konwenanse, wciąż byłem za mocno zahukany i za mało wiedziałem, czego chcę. Wyjazd pomógł mi do tego dojść, nauczyć się odrzucać te wszystkie zbędne społeczne standardy. — Nie rozumiesz tego, bo tak zostałeś wychowany — podejmuję, układając się wygodniej. Smak martini na ustach i szczypanie mentolu w gardle sprawiają, że rozmowa ta jest bardziej relaksująca, niż może powinna. — Wpojono ci, że dziewczynki robią to, chłopcy tamto. Ale kto to ustala? Cofnąłbyś się ileś tam lat wstecz i sam nosiłbyś rajtuzy albo sukienki. — Nie jestem orłem z historii, to dokładnych lat nie powiem, ale tak przecież było. Moda się zmieniała, chłopcy chodzili w sukienkach i wszyscy uważali to za normalne. — Gdyby ludzie ustalili, że faceci mają kręcić bioderkami i malować paznokcie, to też byś to robił. Normalność to konspekt, który narzuca nam społeczeństwo. W moim idealnym świecie, Lea, każdy jest po prostu sobą i robi to, co chce, zachowuje się jak chce, ubiera, co chce, zamiast się dostosowywać. Póki to nikogo nie krzywdzi w każdym razie. Ostatni łyk martini spływa po gardle, a popiół nieopatrznie spada gdzieś na kanapę. Strzepuję go mimochodem, nie zwróciwszy na to nawet uwagi. Ta kanapa przeżywała już gorsze rzeczy. — No a ty? — odzywam się, zanim udaje mi się ugryźć w język. Chwila zwątpienia jest nie do ukrycia. To może nie być dobry pomysł, kierowanie tej rozmowy ku niemu. Jeszcze zacznie nad tym za mocno myśleć i się odsunie. Nie wierzę, że byłby w stanie, ale… Ale. Tylko że w sumie… Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Nie wiem, jak z nim jest. Też jestem ciekaw. A skoro już tak otwarcie rozmawiamy… — Spotykanie się z facetami też nie jest dla większości „normalne”, a ty jesteś ze mną. To musisz rozumieć, skoro cię pociągam, nie? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[+18] [TW] homofobia, pedofilia Drobne skrzywienie na moment zaburzyło jego skupienie. Mentolowe, co to znowu za nowomoda. Za jego młodości papierosy smakowały jak smoła i popiół, dlatego zawsze przepijało się je kawą. Te tutaj były bardziej jak niedorobiona wersja pasty do zębów. Poczuje to jeszcze wyraźniej, gdy spróbuje przepić drażniący smak goryczą czającą się w kubku, ale teraz akceptował tę dewiację. Była mu potrzebna, bo miała nikotynę. Uzależnienie bywało niebezpieczne, ale w tym wypadku zaspokojony głód pomagał w ukojeniu nerwów nie zawsze związanych z niedoborami substancji, której pragnął, więc musiało być pozytywne, prawda? W tym salonie nic nie było oczywiste. Zapalił i nie krzywił się przesadnie. Popatrzył tylko na fajkę w ten sposób, jak gdyby ten przed chwilą użył wobec niego obelżywego określenia. Dobrze, że go ostrzegł. Dzięki temu mógł być rozdrażniony wyłącznie przez swoje wybory. Nie, żeby zazwyczaj cokolwiek to zmieniało. Słuchał, chociaż nie przetwarzał tych rewelacji na bieżąco. Jego spojrzenie przemknęło gdzieś dalej, aby zakotwiczyć się niedaleko półki ze szklaną wystawą fallusów i działać jak opóźniony program inicjujący. – Nie nosiłbym sukienek i rajtuz. – Stwierdził z pewnością, która wydawała się niezachwiana. Tak go nauczono, tak mu wmówiono, z tym przeżył już ponad czterdzieści lat. Jednocześnie wreszcie na jego twarzy pojawiło się skrzywienie, bo mężczyzna z pomalowanymi paznokciami zdecydowanie nie mieścił mu się w głowie. – W moim otoczeniu nazywano to dewiacją i zboczeniem. – Określił jasno, co potwierdzało wszelkie przypuszczenia co do norm, w jakich został ukształtowany. W końcu, ktoś taki jak on musiał wchłonąć za młodu zdecydowanie więcej norm postępowania, które nie kwalifikowały się jako postępujące z duchem czasu. Inaczej może nie czyniłby mu krzywdy z taką przyjemnością? Zaciągając się fajką, po raz kolejny stwierdził, że to jednak nie jest to, czego potrzebował. Wyciągając z ust cienki rulon, obrócił go w palcach i podał Irze filtrem w jego stronę. Oddając papierosa, nieznacznie się oparzył. Odbicie piłeczki spowodowało natychmiastowe zagęszczenie atmosfery. Leander najpierw zacisnął mocno zęby, a następnie skierował wreszcie spojrzenie na Irę. – Nie jestem pedałem. – Odpowiedź była krótka i rzucona ze zbędną dozą niechęci. Oczywiście, że nie był, co to w ogóle za fanaberie. Zmarszczony nos był wisienką na torcie jego homofobii, bo bardziej dosadnego symbolu zniesmaczenia nie mógłby w tym momencie znaleźć, ale nie robił tego specjalnie. Jego reakcja była mechaniczna i z perspektywy jego osoby całkowicie normalna. – A ty nie jesteś facetem. – Określił to wprost, chociaż nie mógłby też nazwać kobietą. Zauważył tę lukę w swoim rozumieniu i zatrzymał się nad nią na chwilę. – Nie byłeś. Poprawił się, bo znowu przed oczami miał dziecko, które wykorzystał. Chłopca, któremu kazał robić rzeczy, za jakie wepchnięto by go na lata za kratki, gdyby tylko Ira kiedyś postanowił komukolwiek się poskarżyć. – Nie wiem czym jesteś i to mnie frustruje. – Nazwał to wprost, dając kolejny dowód temu jak mało plastyczny miał umysł i jak stary już był. Młode pokolenie rozumiało więcej, ale ono też nie przeżyło tego, co ten tutaj lekarz. Nie nasiąkło patriarchatem tak bardzo jak powinno. Poza tym dla Leandra po prostu nigdy nie było odcieni szarości. Była tylko prawda i kłamstwo, kobieta i mężczyzna i wszelkie odgrywane przez określone płcie role społeczne. Nie było tam miejsca na kutasa wyskakującego z sukienki. Poza tym to było tak bardzo niewłaściwe biologicznie. Nie o tym czytał przez całe swoje życie. Porównywanie badań zawsze prowadzono na podstawie uwzględniania dwóch płci. Nigdy nie było tam miejsca na „bycie wolnym”. – Kim jestem, skoro wciąż mi kurwa staje, gdy widzę cię w tych rajstopach? – Rozdrażnił sam siebie. Ręką wolną od kawy sięgnął do własnych włosów, które rozburzył w próbie zdrapania ze skóry wątpliwości. Nie pomogło. – Kim jestem, skoro miałem kiedyś żonę? – Zapytał i tym razem wreszcie zamilkł. Tym razem to Ira miał oceniać i określać. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] Tematy 18+ To co mówię, po prostu się od niego odbija. Nieważne są argumenty, nieważne jest meritum mojej wypowiedzi — wszystko zależy od czasów, od społeczeństwa, normalność jest relatywna. Nie, najważniejsze co z tego wyciągnął to sukienki i rajtuzy, bo on przecież nie nosiłby ich, nawet gdyby w danym czasie to było standardem. O ile często zapominam ile dzieli nas lat, tak teraz nagle ta różnica wychodzi na wierzch. Nie mogę przecież wiedzieć, że to niekoniecznie chodzi o wiek, że postępowość młodzieży to iluzja w mojej głowie, która powstała dzięki temu, w jakim towarzystwie się obracam. Artyści, klub, marsze równości, przyjaciele, którzy akceptują mnie takim jakim jestem — to wszystko wykreowało przeświadczenie, że świat naprawdę postąpił naprzód i tylko starsi są tacy zacofani. Czasem ktoś przypomni mi, że to nieprawda, że ludzie starsi i młodsi ode mnie są tak samo uprzedzeni. Ale szybko zapominam, bo moja bańka temu sprzyja i wcale nie chcę z niej wychodzić. A jednak Lea jest daleko poza nią. Do tej pory to wszystko było rozdzielone, teraz zaczynam go tu wciągać, a on woli się opierać. Dewiacja i zboczenie. Zaciskam usta, ale nic nie mówię. Ta. W jego otoczeniu tak mówiono, w moim takie tematy miały przesunięte granice. Świat artystyczny rządzi się swoimi prawami. W otoczeniu Leandra dostałbym wpierdol po sekundzie, w której przyznałbym, że mam kutasa. Ludzie nadal nazywają nas chorymi, mam znajomych, na których próbowano terapii konwersyjnych, to, że inni nazywają pomalowane paznokcie dewiacją i zboczeniem to jest najmniejszy problem. Najgorsze jest to, że uznają to za dobry powód do działania, do zatruwania innym życia, do dostosowywania ich pod siebie, do krzywdzenia. Jakakolwiek relaksacja i swoboda odchodzi w niepamięć. Temat zaczyna wchodzić na te rejony, w których robi mi się ciężko na żołądku, w których ciśnienie zaczyna podskakiwać, a ja muszę gryźć się w język. Przy innych bym się nie gryzł. Zwykle tego nie robiłem. Ktoś kiedyś stwierdził, że robię źle, że przecież nieświadomych należy uświadamiać, rozmawiać. No to kurwa próbuję. Próbuję, ale robi mi się, do chuja, niedobrze, kiedy trzyma moje nogi przy swoim kutasie i mówi mi w oczy, że nie jest pedałem. Zatykam usta podanym papierosem, ale kiedy padają te słowa, cały się spinam. Po uśmiechu nie ma już śladu, a spojrzenie skrzyżowane z Leą jest pełne niechęci. Urazy może. Tu nawet nie chodzi o określenie. Tu chodzi o odrazę, jaką w nim dostrzegam. Nie jest pedałem, ale średnio mu to przeszkadza, kiedy wciska się we mnie i obciąga mi dłonią. Kurwa mać, mogłem przynieść butelkę, a nie kieliszek. Nie jestem facetem? W porządku. Nie czuję się do końca jak facet, nie zamierzam się z tym sprzeczać. Czuję jakiś zgrzyt, gdy ktoś nazywa mnie mężczyzną, chociaż przecież wiem, że w gruncie rzeczy nim jestem. Może nie widzieć we mnie faceta, nie przeszkadza mi to, ale nie może zaprzeczyć, że mam chuja, a to zdaje się w jego umyśle powinien być kłopot. — Facetem, chłopakiem, jeden chuj. — I to dosłownie. — Zawsze miałem kutasa, Leander. Przesuwam palcami po skroni, oddychając głębiej. Naprawdę próbuję przetworzyć jego wątpliwości i podejść do tego rozsądnie. Zrozumieć go. Ale czy on próbuje zrozumieć mnie? Nie jestem pewny. Czym jestem? Nie mam szansy odpowiedzieć, bo mówi dalej. Oczywiście, że zejście na jego temat go wkurwiło, mogłem się spodziewać. Ale nie wszystkie rozmowy muszą być przyjemne. Dopóki nie przechodzi do rękoczynów, nie jest najgorzej. Na jego następne pytanie nawet bym się uśmiechnął. Nie satysfakcjonuje mnie jego frustracja, nie cieszy mnie to, że czuje się rozbity, bo sam nie rozumie swojej seksualności, ale to w jaki sposób to mówi, może przyprawić o krztynę rozczulenia. Nie radzi sobie z tym, że ciągle mu przy mnie staje. U r o c z e. Mógłbym się uśmiechnąć, ale się nie uśmiecham, bo po tym pada jeszcze jedno pytanie. Pytanie, które sprawia, że dłoń z papierosem zatrzymuje się w połowie drogi do ust, a ja zupełnie zamieram, wpatrując się w niego w bezdennym szoku. Przez kilka momentów mam w głowie pustkę. Miałem kiedyś żonę. Nie wiem, dlaczego to tak mocno we mnie uderzyło. Zdejmuję z niego nogi, siadam obok, a twarz ukrywam przed jego spojrzeniem włosami, które swobodnie opadają po bokach. Bo nie wiem, kurwa, co mam ze sobą zrobić. Moje oczy nagle wilgotnieją i na granicy świadomości pojawia się ta myśl, że to głupie, że nie mam najmniejszego powodu do czucia się w ten sposób. Nie wiedziałem. Nie wiedziałem, że miał żonę, że dzielił z kimś codzienność, że złożył komuś przysięgę przed Trójcą, że może kochał kogoś tak mocno, że założył jej pierścionek na palec i przysięgał wierność. Kiedy? Kiedy ją miał? Był już wtedy ze mną? Byliśmy tajemnicą. Może nie chodziło o mój wiek, może nie chodziło o obawę przed ocenieniem, może chodziło o kobietę, która czekała na niego w domu? Nie rób scen, nie rób scen, nie rób scen. Odchrząkam, turlając papierosa między palcami. To głupie. Nie zachowuj się jak dziecko, Ira. Każdy ma jakąś przeszłość. Po prostu odpowiedz na pytanie. — A musisz kimś być? — odzywam się w końcu głosem bardziej ponurym, niż zamierzałem. Wpatruję się w papierosa trzymanego na moim kolanie. Tak nagle zrobiło mi się tak kurewsko źle, że mam ochotę go na nim zgasić. Odwrócić uwagę. Czuję jego żar delikatnie przy skórze, ale nie następuje najmniejszy ruch. Wolę się nie ruszać. Mam wrażenie, że muszę włożyć całą energię w opanowanie się, bo inaczej wybuchnę. A nie chcę. Będę żałować. Nie chcę kolejnej afery. — Jesteś sobą, lubisz to, co lubisz, nie musisz się określać, ani nikomu tłumaczyć. Jebać etykietki. — Wzruszam ramionami i gaszę papierosa. — Idę po martini. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Nie Paź 27 2024, 17:28, w całości zmieniany 4 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW] Skrzywił się, kiedy tak wyraźnie podkreślił prawdę, która od zawsze go drażniła. Miał kutasa, owszem. A on, człowiek, który wyszedł z pierdolonego piekła, który tytanicznie pracował na swoje miejsce w społeczeństwie, wybrał na swoją codzienność kogoś, kto po prostu mu kurwa świecił fiutem. Czy ta relacja powinna dłużej trwać? Może powinien ją skończyć już dawno temu, jeszcze zanim Ira wyruszył w świat, aby spełniać swoje marzenia? Czy ona cokolwiek mu oferowała? Seks był wspaniały, ale tego go przecież nauczył. Pokazał mu, jak ma to robić, żeby było mu dobrze, a młody umysł był niezwykle podatny na właściwe sugestie. Minęły już czasy, kiedy Ira był uległy i potulny jak baranek. Dawał mu dostatecznie wiele wskazówek co do tego, że nie jest już tym samym chłopcem co kiedyś i nauczył się co najmniej kilku nowych sztuczek. Skurcz spinający mu krocze przypomniał, jak ostatnio cholernie dobrze go ssał. Ciekawe, czy trenował sam na sobie obciąganie? Jebani akrobaci, pewnie tak robią w czasie wolnym. A może miał kogoś? Może dlatego był taki pyskaty? Zaplątał się w czarności swych myśli i z opóźnieniem zauważył zamianę, jaka nastąpiła w otoczeniu. W nim, w Irze, w atmosferze. Nie sądził, że wieść o tym, że miał żonę, mogłaby cokolwiek zmieniać w kontekście ich relacji, zwłaszcza już zważywszy na to, jak to małżeństwo się zakończyło, a przede wszystkim z uwagi na to, jaki był sam Leander. Ira nieustannie próbował zaklinać rzeczywistość. Van Haarst go kochał… nie, ten człowiek potrafił kochać wyłącznie samego siebie, a jednak jakoś tak boleśnie odczuł brak jego łydek na swoich udach. Ich nieobecność nie sprawiła, że zdołał się rozzłościć. Był dziś w porażająco nietypowym nastroju, może nieco nostalgicznym i… niepewnym? Tym silniej uderzało w niego pytanie. „A musisz kimś być?” – Muszę, bo przecież… – ugryzł się w język w ostatniej chwili. Odwrócił twarz w bok, jak gdyby poczuł się spoliczkowany przez własną nieostrożność. Przecież każdy chciałby być po prostu sobą. Każdy, nawet on, ale nie zawsze to mogło stać się rzeczywistością. Jeden mały Leander nie był w tym przecież aż tak różny od normalnych ludzi. Czuł wiele emocji, lecz czy jakakolwiek była prawdziwa? Może to jak zwykle wierna socjopatia odciskała na nim i na jego chłonnym umyśle nieskończone piętno… Musiał kimś być, bo gdyby nie to, już dawno siedziałby w pierdlu. Takie mieli zasady ci, którzy odważyli się je spisać, a on… on był tylko małym trybikiem w większym organizmie. I może z uwagi na ten sentyment, może z uwagi na pewną wiarę w ich znajomość pozwolił na to, by pękła w nim tama zbudowana przez socjopatyczną potrzebę trzymania go na dystans. – Zostań – polecił mu i wskazał na miejsce obok siebie. – Wróć tutaj. To nie była prośba, a polecenie, tak typowe dla Leandra. Mówił „siad”, a Ira musiał zrobić „siad”, bo inaczej nie będzie miejsca na głaskanie po główce, na którym najwidoczniej najmocniej zależało jednej ze stron. – Nie wiem, co tam do cholery jest, ale cokolwiek to jest, jest dziwne i wkurzone. – Wskazał, kierując palec prosto w jego pierś. O ile rozumiał, że kwestia bycia… innym w jakiś sposób na niego wpływała, tak nie do końca pojmował, co się zmieniło. – O co chodzi? Tak po prostu go o to zapytał. Nie żądał wyjaśnień, jeszcze nie, ale na wszelki wypadek odstawił kawę na stolik. Lilith dawała Irze znać, że robiło się poważnie. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Bo przecież co? Kolejny raz mam wrażenie, że chce powiedzieć coś więcej, ale się powstrzymuje. Nie wiem czemu. U mnie to ma sens, chociaż przecież nieczęsto zdarza mi się w innym towarzystwie powstrzymywać to, co mam do powiedzenia. Ale przy nim jest inaczej, sam mnie tego nauczył. Jeżeli nie chcę, żeby ta rozmowa przerodziła się w kolejną kłótnię, krzyki, salwy bólu i siniaki, to muszę się pilnować. Teraz jest mi ciężej niż kiedyś, ale pewnych rzeczy się nie zapomina. Choć z trudem, umiem jako tako tłumić swoje reakcje. Ale on nie musi. Przecież nie uderzę go za to, cokolwiek chciałby powiedzieć. Jasne, mógłbym się wkurwić, ale to i tak odbiłoby się co najwyżej przeciwko mnie. On zawsze wychodzi z tego obronną ręką. Więc po co się powstrzymuje? Nie ufa mi? Nieważne. Nie powiedział mi nawet o czymś tak ważnym jak to, że miał żonę, więc dlaczego miałby mi mówić cokolwiek innego? Myślałem, że jesteśmy ze sobą szerzy, że jestem kimś więcej niż… to. To, ta osoba, z którą się dobrze rucha, ale której nic się nie mówi. Maszynka samonapędzająca ruszyła i myśli toczą się już tylko w jedną stronę. Frustracja i żal narastają z chwili na chwilę, a ja balansuję na granicy smutku i złości. Tłumienie uczuć mi nie służy, wybuchy są dużo łatwiejsze, dużo, kurwa, zdrowsze. Ale nie z nim. Chcę żeby było dobrze. Tylko jak ma być, kiedy on odwala coś takiego?! Zostań. Zatrzymuję się jak na komendę. Bo tym to przecież jest. Zostań, wróć, siad. Pozwalam buzi wykrzywić się w krótkim grymasie, ale siadam we wskazanym miejscu, unikając uparcie jego spojrzenia. To podąża do skierowanego na moje serce palca, a potem posuwa się za odstawiającą kubek dłonią. Wiem, co to oznacza. Moje palce niespokojnie wystukują rytm na udzie, choć marnie się to sprawdza jako środek do zwolnienia napięcia. W końcu kieruję zraniony wzrok ku jego twarzy. Waham się tylko chwilę. Sam przecież chce, żebym mu powiedział. Prędzej czy później i tak by mi się ulało. — Miałeś żonę, Leander. Żonę — naciskam, natychmiast zdenerwowany brakiem reakcji na jego twarzy. Bo wcale go nie olśniło, bo wcale nie wygląda, jakby wiedział, o co mi chodzi, czemu mnie to drażni. — Nigdy nic nie mówiłeś. Kiedy ją miałeś? Byłeś wtedy ze mną? Noga dołącza do palców i zaczyna wystukiwać szybki rytm o miękki dywan. — Był ktoś… Był ktoś ważniejszy niż ja. — Odwracam wzrok, bo chyba wcale nie chcę dojrzeć w jego oczach odpowiedzi, nawet jeśli to co mówię, wcale nie brzmi jak pytanie. Odpowiedź i tak mogłaby mi się nie spodobać. Krzyżuję ramiona, zaciskając na nich palce, by choć część tych wyrzutów, które mogłyby wybrzmieć, przekierować w inną stronę. By nie zacząć krzyczeć, nie zacząć przekraczać granic. — Jak dużo jeszcze o tobie nie wiem? — Zmuszam się do odnalezienia jego spojrzenia. — O kim jeszcze nie wiem? — Palce zaciskają się mocniej na moich ramionach, aż zaczynają sprawiać wyraźny ból. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nie podobało mu się to, jak wiele czasu potrzebował, aby odnaleźć spojrzeniem drogę ku jego twarzy, lecz tym razem wybrał łaskawość. Lekkie drgnienie kącika ust wystarczyło za ostrzeżenie, ale jawna groźba nie padła. Zamiast tego wreszcie skrzyżował z nim spojrzenie i przyjrzał się temu, co w nim dostrzegał i co jeszcze bardziej go konfudowało. Co to było? Żal? Smutek? Uczucie było intensywne, ale o tym dowiedziałby się tak czy inaczej, bo wibrująca na dywanie noga zdradzała nerwy. Opuścił na nią dłoń, aby zmusić ją do bezruchu. Nie był szczególnie delikatny i jeżeli musiał, nawet wychylił się naprzód, żeby przeważyć ją swoim ciężarem. Palce powoli zacisnęły się na szczupłej nodze w ten sam sposób co zawsze – niedelikatny, zawłaszczający. – Nie pytałeś o moją przeszłość. – Zauważył, chociaż przewidywał, że nawet gdyby pytał, jego wiedza byłaby podobna do tej, którą posiadał w tym momencie. Nikogo nie powinno interesować to, co było, jeżeli nie było to do niczego potrzebne. Tak jak teraz. Leander dopatrzył się wreszcie sedna problemu, ale nie rozumiał tego, skąd mu się to wzięło. To były dawne czasy, nie zauważył? Nigdy nie nosił swojej obrączki, nawet na jej pogrzebie. Za to na ślubie… czy trwało to dłużej, niż kwadrans? Dość wymowna wątpliwość. – Wiele lat temu. Nawet nie jestem pewien, czy odeszła przed, czy po naszym spotkaniu. – Nie kłamał, ale jego mimika wciąż była drażniąco stateczna i niezmienna, aż wreszcie… chwila, czy to rozbawienie? Uśmiechnął się, ale wzrok Iry uciekł już od twarzy rozmówcy. Na szczęście mieli też pogardliwe parsknięcie, które podsumowało całą tezę. – Była ważna, to prawda. Tak mniej więcej przez pierwszy miesiąc. – Rozdrażnienie nagle pokryło koniec jego wypowiedzi ciężkim całunem dawnych emocji. – Potem okazała się równie bezużyteczna, jak wszystkie poprzednie kobiety. Bo nie potrafiła się podporządkować. Bo śmiała popełniać błędy. Bo nie nadążała z tańcem, kiedy mąż dyktował jej kolejności piruetów. – Ira, nie mam piętnastu lat. Pierdoliłem się z różnymi osobami jeszcze zanim się urodziłeś. – Sprecyzował bezlitośnie tak na wypadek, gdyby jednak nie zauważył, jak wiele lat ich dzieli. – Ale poza związkami… Zrobił wstęp do dalszej części poprzez powolne pociągnięcie ku sobie jego uda. Jednocześnie nachylił się nad nim, aby dosadniej zrozumiał znaczenie jego słów. Jego oczy były ciemne, jak zawsze, a spojrzenie cięższe, niż dotychczas. – Nie wiesz wielu rzeczy i tak powinno pozostać. – Jego stanowisko było jasne jak słońce, tak dla równowagi z ciemnością okalającą jego duszę nierozerwalnym kokonem. – Żadna z nich cię nie dotyczy i nic nie zmienia. Zwłaszcza jedna, bardzo luźno powiązana z ich dzisiejszą dyskusją i rozważaniami Leandra. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nie, nie tak. Nie tak, Lea. Dlaczego? Dlaczego mówisz to wszystko, zamiast zaprzeczać? Dlaczego nie powiesz „nie była ważniejsza”, dlaczego nie powiesz „zawsze kochałem tylko ciebie”, dlaczego nie powiesz „zapomniałem o niej, kiedy cię poznałem”? Czuję, jak łzy śmielej napływają mi do oczu. Noga nie skacze, Leander temu zapobiega. Ale palce wbijają się w ramiona coraz mocniej i mocniej, a zęby zaciskają się aż do bólu, kiedy próbuję powstrzymać napływające do głowy wredne głosiki, przykre wyobrażenia i to okropne, okropne uczucie, że tak naprawdę nie jestem dla niego nic wart. Chcę wstać, chcę wychlać resztę tego pierdolonego martini, chcę stąd wyjść, chuj mnie to obchodzi, że to moje własne mieszkanie. Nie chcę tu być, nie chcę tego słuchać, nie chcę myśleć, że to wszystko było kłamstwem. Ale siedzę i czuję się jak w zamknięciu, bo jeśli wstanę, on nie będzie się powtarzał. Nie powie „wróć”. Emocje nie znajdują ujścia, więc docierają do oczu i nawarstwiają się tam coraz mocniej pomimo moich usilnych prób ich zatrzymania. — Nie jesteś pewien? — wychodzi ze mnie na jednym, słabym wydechu. Nie jest pewien czy dymał mnie, kiedy jeszcze był z żoną? Mówił mi, że jestem dla niego ważny. Wierzyłem w to. Znosiłem to wszystko, bo mówił, że jestem wyjątkowy! A wtedy przecież przerażało mnie tyle rzeczy, wszystko to, to było za wiele, niejednokrotnie się go bałem, niejednokrotnie chciałem, żeby przestał, ale nie miałem mu nic za złe, bo przecież był mój. To wszystko było kłamstwem? Nie patrzę na niego i nie wracam oczyma do jego twarzy, nawet kiedy parska. Wpatruję się w jeden punkt i przegrywam walkę ze łzami, które zupełnie bezgłośnie zaczynają uciekać po policzkach, kiedy mówi dalej, kiedy mówi wprost, że nie zamierza mi nic o sobie mówić. Więc kim ja dla niego jestem, skoro nie mam prawa wiedzieć o jego życiu? Skoro mnie to… nie dotyczy…? Uspokój się. Próbuję. Próbuję. Tak bardzo, kurwa, próbuję. Ale nawet ból rozlewający się po ramionach nie pomaga — łzy jak na złość napływają coraz szybciej, a ja zaciskam szczękę, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. To nie fair. Z irytacją przecieram oczy przedramieniem, wciąż na niego nie patrząc. On pewnie nawet nie wie, dlaczego mi źle, zaraz tylko się wkurwi, że się mazgaję. Obawa zaczyna przeplatać się z coraz większym smutkiem, który wylał się tak, jakby ktoś podniósł tamę. — A jakbym powiedział ci to samo? — udaje mi się w końcu wydobyć głos, wieńcząc pytanie cichym „kurwa”, kiedy widzę na skórze ślady cieni. Tyle dobrego, że nie zdążyłem wytuszować oczu. — Hipotetycznie — zaznaczam, starając się opanować oddech między słowami, żeby skontrolować zaciskające się gardło. Kilka wdechów pozwala mi przynajmniej nie rozkleić się całkowicie. Unoszę na niego w końcu spojrzenie. Nie jestem już nawet zły. Jest mi, kurwa, tak bardzo, zwyczajnie przykro. — Że pierdoliłem się z różnymi osobami i że moje życie ciebie nie dotyczy, więc nic nie będę ci mówić? Kim ja dla ciebie jestem, Lea? — To ważne pytanie, Leander. Najważniejsze. To on to wie, nie ja. Ja nigdy do tego nie dotrę, nigdy nie będę się nad tym zastanawiał, nigdy nie będę tego analizował. Tego, że jestem z nim i znoszę każdy cios, bo tylko przy nim czuję, że jestem na pierwszym miejscu, że jestem pierwszym wyborem, że jestem kimś, kogo nie da się zastąpić. Bez tego… Bez tego to wszystko nie ma sensu. Nie odbieraj mi tego. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Warstwy łez lejące się z oczu wzbudzały w Leandrze niechęć nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni, ale tym razem zdołał powstrzymać zdegustowane odwrócenie twarzy. Nie potrafił pomyśleć o bardziej żałosnej rzeczy, niż człowiek tak przyparty do muru, że jedyną jego reakcją jest ten durny objaw bezradności. Sam siebie by strzelił w pysk, gdyby chociażby przypomniał sobie łzy płynące mu po policzkach z czysto fizycznego bólu odczuwanego pomiędzy morderstwem mamy a zakończeniem studiów. Psychiczna forma zranienia była dla niego odległa i nienamacalna do tego stopnia, że i tym razem z łatwością mu umykała. Miał racje, gdy sądził, że nie rozumiał tego, dlaczego mu źle. Nie powinno być, bo przecież był tutaj z nim, a ten mazgai się jak jebana dziewczynka. Sam dzisiaj zaznaczał, że ma kutasa, więc czego siorbie nosem? Chłopaki nie płaczą, prawda? – Nie jestem – potwierdził, ale nie potrafił powstrzymać powolnego wydechu powodowanego szczerą chęcią wyrzucenia z siebie rozdrażnienia. Musiał mu tłumaczyć to wszystko jak dziecku? Tym właśnie miał być? Pierdolenie nieatrakcyjna transakcja, skoro już musiał dorosnąć. – Aż tak bardzo potrzebujesz usłyszeć powód? – Dopytał, chociaż doskonale widział, że coś go w tym wyjaśnieniu męczyło. Podejrzewał, że chodzi właśnie o samą niewiadomą. Nie sądził, że mógł być zraniony przez żonę, która absolutnie nic nie znaczyła i po prostu gdzieś sobie była. To niedorzeczne. – W tamtych czasach byłeś moim promyczkiem. Żałowałem, że nie przychodzisz do mnie tak często, jak powinieneś. – Przywołał to wspomnienie, chociaż dalekie ono było od niewinnej wersji oświetlania mu drogi przez życie. Akurat z tym to niewiele miało wspólnego. A jednak mogliby wyprowadzić te dyskusje na właściwe tory, gdyby Ira potrafił powstrzymać ten wężowy język. Powiedzieć, że atmosfera wokół nich ponownie zgęstniała, to jak nie mówić nic. Palce trzymane na kolanie bezwiednie zacisnęły się mocniej – znowu zbyt mocno, aby było to komfortowe. Sama myśl o tym, że Ira rozkładał przed kimś nogi, doprowadzała go do stanu, w którym był potężnie niestabilny. – Wtedy zabije każdego, kto kiedykolwiek cię dotknął, rozumiesz? – Rozumiał? Powinien. – Hipotetycznie. Podkreślił słowo klucz, skoro z jakiegoś powodu miało to znaczenie, ale Leander zazwyczaj daleki był od teoretycznych rozważań. Ręka trzymająca udo wreszcie rozprostowała palce. Kilka sekund swobodnego przepływu krwi musiało wystarczyć, bo potem przez materię przeniknęła kolejna fala posunięć nabrzmiałych od emocji. Wyciągnięta dłoń natrafiła na materiał sukienki otaczający klatkę piersiową Iry. Powoli schwytał go w uścisk, nim pociągnął w swoją stronę, uniemożliwiając mu wycofanie się z tej konfrontacji spojrzeniem, czy łzami, czy chuj wie czym jeszcze. – Jesteś miłością mojego życia, skarbie. – Kłamstwo powtarzane tysiące razy może kiedyś stanie się prawdą. – A ja muszę cię chronić przed tym wszystkim, rozumiesz? Jego głos był płaski i pozbawiony emocji, ale spojrzenie nadrabiało wszelkie braki. Był zirytowany, ale dławił w sobie potrzebę natychmiastowego wybuchu i zaognienia tej sprzeczki. Walczył ze sobą, może dla siebie, a może dla niego? Słusznie, a może zupełnie zbędnie? Ty decydujesz. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
To jest powód? Nie to, że jej nie kochał? Przychodziłem tak często, jak mogłem przychodzić, by nikt niczego nie podejrzewał, przecież wie. Przychodziłem zawsze, kiedy kazał mi przyjść, ściemniałem ojcu, że wciąż się źle czuję, żeby móc dłużej przebywać z nim sam na sam. Robiłem wszystko co… co młody chłopak zależny od rodziców może zrobić, by podtrzymać związek, którego nikt by nie zaakceptował. I to nie wystarczyło, żeby pamiętał, czy byłem jedyny, czy miał wtedy żonę, do której potem wracał? — Kochałeś ją? — Dobrze, niech będzie, że pierdolił choćby i wszystko, co się rusza. Niech będzie. To teraz nieważne, bo teraz jestem tylko ja. I może nawet sam miałem więcej jednorazowych przygód niż on kochanek, miłostek czy innych irytujących naleciałości przeszłości. Ale miłość. Nie ma prawa kochać kogokolwiek innego. Nie ma. Kocha się tylko raz. Tak naprawdę, tak szczerze, tak na zawsze. Tylko raz. A on kocha mnie. Zawsze kochał mnie. Wtedy zabije każdego. To byś miał, kochany, dużo zabijania. Oczywiście, że nie wierzę, że mówi poważnie. Tak, znam go, tak, wiem do czego jest zdolny (na pewno?), ale to absurd, by mógł mieć na myśli to, co mówi. Nie. To po prostu jego sposób, by powiedzieć, jaki jest zazdrosny. I chociaż nie po to pytałem, ta deklaracja znów pozwala mi poczuć się trochę lepiej. To miłe, widzieć, jak nie może znieść myśli, że ktokolwiek inny mógłby mnie dotykać. To znaczy, że mu zależy, nawet jeśli pieprzył inne i nawet jeśli miał żonę, z którą chuj wie, co się stało. No właśnie, co się stało? To pytanie na później. Teraz są jego palce, przez które ból rozlewa się po całej nodze, by zaraz odpuścić, kiedy je zabiera. Tylko na moment. Przyciągnięcie jest mocne, a ja nie opieram się już przed patrzeniem w jego oczy. Widzę irytację, rozdrażnienie, ale… Ale nie nic. Nie to straszne, bezdenne nic, które jako jedyne przeraża tak mocno, które zwiastuje kłopoty i mówi „przegiąłeś”. Łatwiej powstrzymać łzy, kiedy to mówi. Mógł sobie mieć inne, ale to ja jestem miłością jego życia. Nie chodzi o to, że jestem nieważny, ale o to, że chce mnie chronić. Przed czym? Nie wiem. — Nie rozumiem — szepczę cicho, ale bez wyrzutu. On też nie rozumie. Mnie, moich ciuchów, swoich upodobań. To nic. Nie musimy się we wszystkim rozumieć. — Chciałbym wiedzieć o tobie wszystko — mówię jeszcze, ale bez żadnej pretensji, bez oczekiwań, że cokolwiek więcej zdradzi. Moje dłonie przestają się zaciskać, układam je na zaciśniętej pięści, przesuwam palce po falującym w ruchu krzyżu. Łzy przestają lecieć, jak starte wprawnym ruchem pędzla zdolnego artysty. Gdyby nie lekko rozmyty makijaż, wychodzący na twarz słodki uśmiech przykryłby jakiekolwiek dowody tego, że w tych oczach kiedykolwiek zakwitł smutek. Jestem miłością jego życia. Nie myliłem się, to nie były kłamstwa, to po prostu stos nieporozumień i niedopowiedzeń. — Gnieciesz mi sukienkę. — Zerkam z przekornym uśmiechem na dłoń, którą przykrywam, aż moje palce zaczynają sunąć wzdłuż silnego przedramienia, a moje ciało napiera w jego stronę, zmuszając rękę do zgięcia się. Kilka krótkich ruchów i już siedzę na nim okrakiem i mocno przytulam się do ciepłej klatki, wciskając twarz z utęsknieniem w zagłębienie ramienia. — Wiesz, że będę cię kochać, nieważne co — mruczę, owiewając oddechem jego skórę, będąc święcie przekonanym, że tak właśnie jest. Nieważne co, nie potrafiłbym przestać go kochać. Przecież wie. Musi wiedzieć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nie potrzebował powodu, który to dla niego przygotował. I dobrze. Dobrze dla nich wszystkich, bo dzięki temu Leander wciąż trzymał w kieszeni jedną ze swoich dziesiątek tajemnic i to dawało mu coś, co mogło przypominać jego namiastkę spokoju. I dobrze raz jeszcze. Dobrze, bo pytał o coś, na co odpowiedź była jaśniejsza od sutków Lilith poddanych mocy księżycowego blasku. – Nie – spłynęło z jego ust natychmiast. Tym razem nie musiał ściemniać, bo czy nie tak zawsze było? Nie potrafił kochać. Nie pamiętał już nawet smaku zauroczenia i szczerości uśmiechu wywołanego najczystszą z radości. Był, bo nie potrafił samodzielnie zniknąć, a zarazem zrobiłby wszystko, byleby tylko móc zajść śmierć od tyłu i zasadzić jej kopa w dupsko na pożegnanie. – Była obowiązkiem, który musiałem spełnić. – Dodał dla komfortu Iry. Wzbudzając w nim poczucie, że dzieli się z nim fragmentem swojego „sekretu”, mógł ponownie wpędzić go w ślepe przeświadczenie, że wszystko jest w porządku. Im mniej wątpliwości, tym spokojniej śpi. „Nie rozumiem”, mówi on, a Leander tylko uśmiecha się w duchu z pobłażaniem. Nie, skarbie. Nie chcesz tego wiedzieć. Bo to by cię złamało. Pozwoliłoby ci wątpić we wszystko, co do tej pory było pomiędzy tobą a nim, bo wtedy może, ale tylko może zobaczyłbyś wreszcie jakie zło trawi go od środka. Nie mógł wiedzieć i nie dowie się nigdy. – W swoim czasie, Maleństwo. – Zapowiedział, chociaż nie zamierzał zaspokajać jego ciekawości. Dostał dziś za swoje i musiał lepiej się pilnować, bo przy Irze nie dość, że żaden z tych sekretów nie mógł być bezpieczny, to jeszcze pewnie wpędziłby jego słoneczko w paskudne i brzydkie zwątpienie. To nigdy się nie wydarzy. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, w jaki sposób cokolwiek mu gniecie. Zapomniał o swojej dłoni. Zapomniał o zaciśniętych zębach, ale już nie zapominał o ostrożności. Nie dał uśpić swojej czujności poprzez dotyk, ani nawet przez wpełznięcie mu ponownie na kolana. Twarz ubrudzona rozmazanym makijażem wyglądała okropnie, ale tego mu nie mówił. Ponownie przechylił się w tył i podtrzymał jego plecy, kiedy zmieniali środek ciężkości. Za sukienkę nie przeprosił, ale odgarnął mu z ramienia sklejone wilgocią kosmyki. – Wiem, Maleństwo. – Potwierdził, chociaż taka deklaracja brzmiała mu jak czysty absurd. Jednocześnie nie mógł pozwolić na to, aby kiedykolwiek zwątpił w taki stan rzeczy. Aby kiedykolwiek się od niego uwolnił. – I do czego cię to doprowadziło? – Zapytał i słowa te mogły brzmieć co najmniej wieloznacznie. Ton jego głosu jak zwykle niczego nie ułatwiał, czyniły to wyłącznie gesty i chęć otarcia czarnej łzy wtopionej w skórę. – Będziemy musieli zrobić ci nowy makijaż. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny