Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
POKÓJ DZIENNY Przestronny, choć w dużej mierze zawalony meblami, światełkami i ozdóbkami salon. Choć wydawać by się mogło, że wszystkie znajdujące się wewnątrz ozdoby powinny się ze sobą gryźć, te na przekór zaskakująco dobrze ze sobą współgrają w artystycznym nieładzie. Pokój rozświetlony jest zawieszonymi wzdłuż ścian i pod sufitem drobnymi i większymi lampkami, gdzieniegdzie w oczy rzucają się neonowe ozdoby, a na środku sufitu zawieszona jest kula dyskotekowa. Puste przestrzenie zapełnione są roślinnością, posążkami i książkami, a kocyki, poduszki i dywany nadają przytulnej atmosfery. Jak niemal w całym mieszkaniu, tak również tutaj nie brakuje gotowych do odpalenia kadzideł powtykanych w przeróżne zakątki. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
22 kwietnia 1985 Ciążowa kiecka? Jest. Wygodne buty? Są. Torebka? Na ramieniu. Bebzol? Hehe, żart, jego nie mam jak zostawić, a bardzo bym tego chciała. Przynajmniej na wypady do pracy. Pieniądze ciężko się zarabia z brzemieniem w takim miejscu. Już nie mówiąc o tym, jak często muszę sikać. Ja pierdolę. Rzygać mi się chce na samą myśl, a czasem i bez myśli rzygam. A w sumie rzygałam, bo ten najgorszy okres z tym chyba mi minął. Gdybym jeszcze nie musiała tyle żreć i mogła pić... Jak dobrze, że dalej daję radę kraść papierosy. Ich obrzydliwy smak i charakterystyczny ruch brania bucha choć troszeńkę umilają mi życie, kiedy czekam na koniec tej męczarni. Nogi mi puchną, czasami nawet kelnerować mam problem. Klajniak w brzuchu czasem mi się przelewa, jakby chciał mi przypomnieć, że mam nie robić nic głupiego, dopóki nie wyjdzie na świat i... No właśnie. Co z nim powinnam zrobić? Nawet nie mam gdzie łóżeczka postawić. Na początku mogłabym go kłaść w otwartej szufladzie albo na dnie szafy, ale potem... Znając chłopów znajdziemy mu jakąś sympatyczną rodzinkę, bo się nie dogadamy co do opieki, Ira da znać Gwardii, że maluch najpewniej będzie robił hokus pokus, czary mary, twoja stara to twój stary, ale matka z przypadku, więc nie daje gwarancji, a dalej zapewne życie łatwiejsze ode mnie będzie mieć, niczym pączek w maśle. Aż mu pozazdrościłam. Niektórzy to jednak mają przeznaczenie być w czepku urodzeni. Doczłapałam z obolałymi nogami do mieszkania Lebovitza, po czym zamaszyście zapukałam do jego drzwi. Raczej się nie spodziewał powodu wizyty, więc nawet jak wyhaczy naszą wpadkę przez wizjer, to nie zdąży mi zatrzasnąć drzwi przed nosem, bo zamierzałam się jak najszybciej wtarabanić do środka. Ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić na chama, dlatego kiedy chłopak tylko otworzył drzwi uśmiechnęłam się do niego szeroko, jak zresztą zawsze. - Hej przystojniaku, nie przeszkadzam w niczym? - jak akurat miał się z kimś ruchać czy nawet przelizać to wiedziałam, że nic nie ugram. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Wchodzę do domu, rzucam kluczyki na blat, standardowo witam się z kotkami i zerkam na liścik zostawiony przez Lilę. Jestem zmęczony. Miałem iść jeszcze dziś do klubu, ale… Nie ma ale. Odpocznę trochę i pójdę, chociaż na chwilę. Co będę siedzieć sam na chacie? Chociaż… Może porobię nowe kadzidła? Zobaczę, zobaczę. Myślę właśnie o prysznicu i zrzuceniu ciuszków, ale podchodzę jeszcze do telefonu, bo żołądek przypomina o sobie nieprzyjemnym ściskiem. Już sięgam po słuchawkę, kiedy po mieszkaniu rozlega się irytujący odgłos dzwonka. Coś ostatnio dużo mam tu niespodziewanych gości. Może tym razem ktoś do Lilki? Pogwizduję sobie w rytm You Don’t Own Me lecącym z gramofonu i otwieram drzwi ze słowami piosenki na wargach. Mrużę delikatnie oczy w przypływie zaskoczenia wywołanego widokiem znajomej buźki, której w zasadzie już dość dawno nie widziałem. — HeEEEEEEJ — głos sam załamuje się w dziwnym, wysokim dźwięku, kiedy w trakcie przywitania moje spojrzenie zjeżdża mimowolnie na jej bebzon. — Ojoj, słodziutka, ale ci się- Momencik, momencik. Jeszcze mocniej mrużę oczy, wpatrując się w olbrzymi brzuch. Pamiętam naszą ostatnią noc. Pamiętam, bo mam dobrą pamięć. I dlatego, że tej nocy wydarzyło się coś, co dostarczyło mi chwili stresu w przychodni, czekając na wyniki badań. Nie, żebym posądzał Dolly o jakiś syf, zresztą ponoć HIV to choroba gejów, ale przezorny zawsze ubezpieczony. A mi pękła gumka. — Nie przeszkadzasz… Wchodź. — Przesuwam się w drzwiach, wciąż zapatrzony na brzuch, jak na obcego z całym swoim arsenałem – latającym talerzem, zieloną skórą i dziwnymi, wielkimi oczami. Moja dłoń sama wymacuje kieszeń spodni, a fajek automatycznie ląduje w ustach, nawet nie wiem kiedy. Nie mogę oderwać oczu od tego pieprzonego brzucha. — Zapal sobie. — Coś czuję, że obydwoje potrzebujemy fajka, wyciągam więc paczkę mentolowych lightów w stronę dziewczyny i zamykam za nami drzwi. — Tylko nie mów, że to moje, takie rzeczy się nie dzieją. RAZ. Raz na setki razy, kiedy się z kimś bzykam, pękła mi gumka i to akurat z kobietą i AKURAT z tego jednego przypadku miałaby zajść? I TO AKURAT Z NIEMAGICZNĄ??? To zbyt dużo pecha jak na jeden przypadek, żeby mogło być prawdziwe. — Jak chcesz mnie wrobić w dzieciaka, cukiereczku, to ni chuja, nie oświadczę ci się, małżeństwa są przereklamowane. — Jakby, nie winię jej, że szuka frajera, bo to przecież całkiem rozsądne, ale próba znalezienia go w mojej osobie to głupota. Może i mam hajs, małżeństwo ze mną by ją ustawiło, ale przecież znamy się, musi wiedzieć, że nie ma co szukać u mnie tego rodzaju honoru, czy jak to tam zwą. — Założę, że przyszłaś poradzić się w sprawie wyboru imienia, w tym mogę pomóc, mam kilka zajebistych w rękawie. — Tak. Nie przyszłaś tu po to, żeby wmawiać mi, że jestem ojcem, przecież wiem, że ty też lubisz wskakiwać do łóżka niejednemu. Dlatego tak nam wygodnie w tej niezobowiązującej relacji – bez dram, bez oczekiwań, z ciekawymi pozycjami i sztuczkami na doprowadzenie do obłędu. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
Oczywiście, że pierwsze co zobaczył, to bebzol. Nie powinno mnie to dziwić, ale i tak- Kurwa mać. Choć nie powiem, śmiać mi się zachciało, kiedy trybiki w jego głowie zaczęły się kręcić, a do Iry dochodziło, że to nie jest straszny efekt uboczny obżerania się ciastkami. Pomijam, że mnie na takie luksusy nie stać. Nawet jakbym okradła skautów, schudłabym buchając kolejne porcje. Na razie mój jakże szprytny plan szedł gładko. Udało mi się sprawić, że mnie wpuścił do mieszkania. Nie rozglądałam się po nim, za dużo razy tu byłam. Zresztą, gdyby mnie rączka zaswędziała, jeszcze bym źle skończyła. Chociaż patrząc jak się wgapiał w mój brzuch, chyba mogłabym wynieść połowę domu i skapnął by się dopiero po dłuższej chwili. Z uśmiechem z kolei wzięłam szluga, którego Lebovitz mi zaproponował. Co za dżentelmen. Szkoda, że tak daleko było mi do damy, a jak już to takiej podejrzanego efektu czy jak to ci mądralińscy je nazywali. Jak się na takich natykałam to rzucali taki pierdololo czując wyższość. Potem ja ją czułam, kiedy zostawali bez portfela i godności, bo z dokumentami niektórzy moi znajomkowie wiedzieli, co ciekawego można zrobić. - A co? - spytałam niewyraźnie, bo z fajką między zębami. - Jesteś bezpłodny czy wkładałeś w drugą dziurę i jakimś cudem nie ogarnęłam? - o to dopytałam, już trzymając jarającego się szluga między palcami. Po chwili wypuściłam dym całkiem spokojna. Proszę mnie nie zrozumieć źle. Byłam przekonana, że będzie temu zaprzeczać. - Oj, Ira, Ira, Ira... - zacmokałam z niezadowoleniem kręcąc głową, po czym złapałam go delikatnie za policzek. - Masz przed sobą rozwódkę. A mnie nie stać znowu na kupowanie papug - poklepałam go prawie pokrzepiająco, po czym odwróciłam się na moment zerknąć z ciekawości za okno, by sobie moje słowa poukładał w głowie. Wolałam to załatwić polubownie, chcąc by dawał na dzieciaka jak najwięcej i jak najczęściej go brał albo chociaż załatwił dobry dom. Na dobre papugi nie było mnie stać, więc pewnie w przypadku małżeństwa zostałabym z niczym, nawet bez alimentów, jakby dobrze zapłacił. Na moją korzyść działało jego myślenie. Z pewnością odetchnie na myśl, że możemy zwyczajnie, po ludzku się dogadać. W sumie tylko po to tu przyszłam. Znowu na niego luknęłam z ujmującym uśmiechem. - Możesz mi poradzić, proszę bardzo, ale nie wiem czy to chłopiec czy dziewczynka - nie było mnie stać na opiekę medyczną. Z drugiej matki-ćpunki też pewnie nie było stać a patrzcie! Mam ręce, nogi i jestem normalna. - Ale nie wiem czy jest sens. Nie stać mnie samej na tego dzieciaka. Doszło do mnie, że mam do wyboru spać w wannie albo kłaść je spać w zlewie, by nie wypadło - zasadniczo nie naginałam prawdy i w tym wypadku również pozwoliłam działać jego wyobraźni. Niech sam się zadeklaruje, na co jest gotowy. Ja mogę je nawet sprzedać. Podobno to całkiem opłacalne. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Mrugam bezwładnie oczyma, gdy Dolly zaczyna pieprzyć o dziurach, a tym samym wchodzę w rolę, którą zazwyczaj obserwuję z boku. Bo w normalnym świecie – w tym, w którym laska nie przychodzi mi wmawiać, że zostałem ojcem – to ja rzucam durnymi tekstami, patrząc, jak inni otwierają na nie śmiesznie gęby. Moja gęba pozostaje zaciśnięta na fajku; gdyby nie odstraszający, wielki brzuch mojego gościa, pewnie nawet doceniłbym kunszt tej głębokiej rozmowy. Zaciągam się mocniej. — Jak powiem, że wkładałem w drugą, to unikniemy wmawiania mi, że jestem ojcem? — Warto spróbować. Dolly to Dolly, może nawet by uwierzyła, że coś jej się pojebało, a ból wynikał z krótkiej gry wstępnej. Kto by tam pamiętał po takim czasie, ile trwała? Ściągam brwi z oburzeniem, kiedy mała lafirynda atakuje mój policzek i grymaszę z niezadowoleniem, kiedy w końcu go puszcza. No i czego mnie klepiesz?! Żebym jak cię zaraz nie klepnął, kurwa. Nerwy na wodzy, Ira. Nerwy na wodzy. — Jakich, kurwa, papug? — Co papugi mają do dziecka? Niekontrolowanie zaciągam się szybciej, a gdy pierwszy papieros kończy w popielniczce, natychmiast zapełniam pustkę w ustach drugim. Lepiej, żebym się czymś przytkał, zanim powiem jedną z rzeczy, które chodzą mi po głowie, a które przecież mogą poczekać. Lub umrzeć, nim wydostaną się przez gardło – niektóre z nich lepiej, żeby pozostały niewypowiedziane. Siadam sobie na kanapie, bo poza lekkim zirytowaniem, właściwie nie czuję potrzeby chodzenia po całym salonie i odreagowania nerwów. Przecież się nie denerwuję. Czym tu się denerwować? To na pewno nie moje dziecko. Bo TAKIE RZECZY SIĘ NIE DZIEJĄ. A tacy jak ja nie zostają ojcami. Bo nie i, kurwa, już. Spać w wa- Co? Uhhhh. Od jakiego czasu siedzę w z głową w dłoniach? Z przeciągłym wydechem osuwam palce po twarzy i opieram się bezsilnie o kanapę. — Dolly, słodziutka, czemu usrałaś się, żeby to mi mówić, że jestem ojcem? — Jestem ojcem – przecież samo brzmienie tego jest jakieś pokraczne. — Wybierz sobie jakiegoś miłego, bogatego pana, na pewno masz kilka opcji, nie? No dobrze, załóżmy, że ona naprawdę wierzy, że to moje. Na jakiej podstawie? Na pewno miała niejednego, a coś nie ufam, że tak się z każdym zawsze pilnuje. CZEMU AKURAT JA? Nie trzeba mieć IQ na poziomie dwustu, żeby domyślić się, że marny byłby ze mnie ojciec. Matka też. Ktokolwiek, kto ma coś wspólnego z dziećmi. Ja nawet nie lubię dzieci – mam ich przesyt w domu rodzinnym. Mam wrażenie, że co tam wpadam, to pojawia się kolejne, słowo. W sumie… A może by tak podrzucić zasrańca ojcu? Pewnie nawet nie zauważy, że ma jedno za dużo.[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Nie Kwi 07, 2024 8:45 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
Westchnęłam przeciągle, słysząc jego pytanie. Czemu musiało to być takie trudne? Nie dość, że to ja musiałam sama sobie z tym fantem radzić, bo nikt mi nie powiedział zawczasu, że gdy okres się spóźnia da się jeszcze coś wymyślić, to jeszcze Ira zaprzeczał wszystkiemu, jakby i tak nie miał łatwiej w życiu. A ludzie się dziwili, czemu uznawałam kradzież za najrozsądniejszą rzecz w moim życiu. Cóż, może dlatego że jak mało co przychodziła mi nadzwyczaj łatwo, bo miałam naturalny dar? - Mam tylko dwie dziury, chyba nie masz mnie za taką idiotkę, że bym ich nie rozpoznała? - oczywiście, że miał, wszyscy mnie mieli za idiotkę, ale wiedza na takim poziomie to nie byłby tylko idiotyzm, a już jakaś forma upośledzenia. A jak już mówiłam, ze mną było wszystko dobrze. Z jakiegoś powodu Lebovitz był strasznie wkurzony już chwilę po moim wejściu. Nie rozumiałam czemu. Nie wierzę, że nigdy żadna laska nie przyszła do niego z problemem. Byłam wręcz przekonana, ze powinien być przyzwyczajony i tylko se myśleć ze zmęczeniem kolejna? - No jak to jakich? Tych co studiują te grube książki, żeby móc w sądzie mówić, że człowiek jest niewinny albo chce rozwodu - słowo mi uciekło, co poradzę, a on też nie ułatwiał, zadając głupie pytania zamiast nauczyć się mówić jak prawdziwy człowiek. Czyli człowiek z Sonk Road. Nikt tak życia nie znał, jak my. Gorzej, że nie wiedziałam jak z nim gadać. Wściekał się, jakby był głównym pokrzywdzonym. A przecież to ja dzień w dzień dźwigałam bebzon, ja musiałam wykminić, co poradzić na gówniaka i co w ogóle z nim zrobić, czy zostawić, czy oddać, jak wykarmić, jak znaleźć mu lepszą rodzinę niż miałam, jak... Zdecydowanie trójca szatańska nie stworzyła mnie do takich rzeczy. Inaczej bym była uczoną, a nie tańczącą złodziejką. A ten kurwa palił szluga za szlugiem i wyglądał jakby miał pęknąć. Usiadłam na parapecie, w sporej odległości od niego na wolnej przestrzeni mając wielką nadzieję, że nie zrobi czarów marów, by wypierdolić mnie przez okno. Z pewnością w moim wypadku dałoby się to zatuszować. Co innego, gdybym czarowała. - Miłego? Bogatego? Może jeszcze starego, by mi coś przepisał? - rechot wydobył się z głębi mego gardła, niemal żabi, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Rozrósł się do sporych rozmiarów, powodując u mnie parę łez radości, które po chwili otarłam palcem. - Nie rucham się z typami, których nie stać na płaszcze na kutasy. A z tych, których spotkałam w ostatnim czasie tylko ciebie było stać... Naprawdę myślisz, że mając do wyboru kogoś m i ł e g o i bogatego przyszłabym tutaj? - ugryzłam się w język i nie powiedziałam do ciebie, bojąc się, że myśli o sobie lepiej, niż teraz się zachowywał. A niech tylko coś powie na moje pilnowanie się. Gdybym się nie pilnowała to miałabym już... Załóżmy, że licząc od osiemnastki. Miałabym już w drodze trzecie dziecko. Albo czwarte. Albo szóste, jakby czasem bliźniaki się zdarzyły. Jeśli to nie jest potwierdzenie, że mam ten konkretny wymóg do chłopów, to nie tylko ja chyba przespałam kilka lekcji w szkole. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Wolę nie odpowiadać na to, czy mam ją za taką idiotkę. Po co być niemiłym? Dobra, znalazłbym kilka zachęcających powodów, ale zostawmy to. Kobiet w ciąży lepiej nie wkurwiać, nigdy nie wiadomo, co im strzeli do łba. Zbyt dobrze pamiętam ciąże swoich macoch, żeby popełniać ten podstawowy błąd. Zresztą, nie mam jej przecież za idiotkę. Po prostu uważam za idiotyczne wmawianie mi, że mogłem zrobić jej dziecko. Teoretycznie nie jest to zupełnie biologicznie niemożliwe i teoretycznie, a nawet praktycznie, rzeczywiście pękła mi wtedy gumka, ale no, jakie jest prawdopodobieństwo? Kilka małżeństw ojca i rozmowy po pijaku z wszelkim sortem ludzi nauczyłoymnie tyle, że zajście w ciążę wcale nie jest takie łatwe i na dodatek trzeba trafić w odpowiedni dzień. Jak to możliwe, że pękła mi akurat tego dnia, kiedy ona mogła w tę ciążę zajść? Przecież to niedorzecznie nieprawdopodobne! — Prawników? — wnioskuję po jej wyjaśnieniu. Dobra, skoro nie chce ślubu, bo to prowadzi prosto do rozwodu, a jej nie stać na prawników, to przecież nie stać jej też na prawnika, żeby załatwić alimenty, a potem się o nie upominać. Idąc tym tokiem myślenia, albo założyła, że będę płacił sam z siebie, bo taki jestem hojny, albo naprawdę nie ma powodów, żeby łgać mi co do ojcostwa. Wzruszam ramionami, kiedy wymienia inne cechy. Otóż to. — Dokładnie tak, stary by się ucieszył, że jeszcze coś po sobie zostawił, a potem by szybko pierdolnął w kalendarz i byś miała majątek. No nie powiesz, że nie brzmi lepiej niż oczekiwanie, że zrobisz ze mnie ojca. — Prawda? Przecież wystarczy jeden rzut oka, by wiedzieć, że ani mi w głowie zajmowanie się dziećmi, a że mam w tym już niemałe doświadczenie przez dzieciaki ojca, to już nikt nie musi o tym wiedzieć. — Płaszcze na- — Parskam, unosząc brwi z rozbawieniem na kolejne kreatywne określenie. Oj Dolly, Dolly, łatwo idzie sobie przypomnieć, dlaczego tak odświeżająco jest pobyć w jej towarzystwie. — Ej — fukam z ewidentną urazą. — Czyli że co, jesteś tu, bo zabrakło ci lepszych opcji? Niemiłe. — W gruncie rzeczy jestem przecież zajebistą opcją! Mam pieniądze i wygląd, zakładając, że dzieciak odziedziczy i jedno, i drugie, to jak w czepku urodzony. A że przy okazji mało we mnie miłości rodzicielskiej? Szczegóły. — Dobra, załóżmy, że ci wierzę. — Dopalam fajka, a nerwy powoli ze mnie schodzą, ustępując najzwyczajniejszemu niezadowoleniu, kiedy patrzę na rozdęty brzuch. Przecież to jest już zaawansowana ciąża, w pizdu jego mać. — Nie mogłaś przyjść wcześniej? Nie pomyślałaś, że wolałbym mieć, nie wiem, z sześć miesięcy na przygotowanie się do tego wszystkiego, a nie — mierzę wymownym wzrokiem jej brzuch — jakieś dwa czy trzy? Który to w ogóle miesiąc? Jaki termin wskazał lekarz? — Nie pamiętam, kiedy dokładnie się ostatnio widzieliśmy. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
Gdybym wiedziała dokładnie, jak działa biologia, pewnie i tak bym była po tej wpadce. Każdy kalendarzyk że swoim jajeczkowaniem bym zgubiła. A zresztą mam dużo stresu, pewnie byłby nieregularny okres i na chuj mi ten wysiłek? No właśnie. - Zapewne - potwierdziłam, machając łapą, pokazując jakie to było dla mnie nieważne. To na pe i to na pe, co za różnica więc którego z tych słów użyję? No, w sumie jest. Papugi były bardziej swojskie i dobrze oddawały rzeczywistość. Powtarzały racje klejenta, tylko często ładniej. Ale papużki w sumie chyba też łatwiej ćwierkają? Albo gdaczą. Nie wiem, nie znam się, nie interesuje mnie to. Mam ważniejsze rzeczy na łbie. - Słuchaj, zapierdalałabym do takiego nawet teraz, byle był dodatkowo nader ruchliwy i ślepy, więc możesz dać mi cynk jeśli znasz kogoś takiego. Tylko głupia siksa wolałaby się prosić o kapustę na klajniaka zamiast takową odziedziczyć - odpowiedziałam takim tonem co on. Ale prawda była taka, że gdybym mogła odziedziczyć hajs takim sposobem, to serio mogłabym pójść do takiego starego jelenia nawet na piechotę. To brzmiało łatwiej niż szarpanie się z Irą. Cykałam się, że za to, co zgodzi się dać, nie będzie nawet na wyprawkę dla gówniaka. Chłopak się zaśmiał, a potem fuknął. Pomyślałby kto, że z taką huśtawką nastrojów to on jest w ciąży. - Lepszych? Biorąc to na pomyślunek, byłeś jedyną opcją. Inaczej to było niepokalane poczęcie Antychrysta czy coś - a mimo wiary, ta możliwość nie podobałaby mi się w żadnym stopniu. - Wtedy zostanie mi się modlić, by mnie Gwardia nie sprzątnęła po porodzie Teraz z kolei ja się zaśmiałam. Zabawne, że śmiejemy się na zmianę, ale nigdy naraz. - Jaki kurwa lekarz? Dopiero co przyszłam ci powiedzieć, że bez pomocy zostanie mi gówniarza kłaść spać do szuflady - parsknęłam znowu, ale czułam nerwy. Chciał wyjaśnień, ale co tu wyjaśniać? Musiałam pogłówkować, bo jak powiem, że liczyłam, że samo minie, przecież baby czasem ronią to raczej uzna, że jestem głupia i nara, spadaj z mojej chawiry. - Kopsniesz jeszcze szluga? Zestresowana jestem, jak mam rodzić to na dobrą sprawę nie mam gdzie mieszkać. Współlokatorka pewnie będzie kombinować, żeby mnie wywalić na zbity pysk albo mnie zostawi z całym czynszem do zapłacenia - pytam, pewnie trochę błagająco, ale samo przyjście tutaj było trochę godne psiego żebrania. Jeśli nie będzie miał nawet tyle dobrej woli, jedyne co wyciągnę z tej rozmowy, to zaćmienie jednej fajki i parę żarcików z własnej beznadziejnej sytuacji. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Ziewam niepowstrzymanie, kiedy ona się produkuje. Podobno psy tak robią — ziewają, kiedy coś je zestresuje. Ale ja się przecież nie stresuję. Do mnie to po prostu jeszcze nie dociera. I pewnie nie dotrze, dopóki nie zobaczę niemowlaka na własne oczy. Może jak już będzie świętować osiemnastkę, do mnie dojdzie, że zostałem ojcem. — Wyglądam na takiego od polecania starych i ślepych? Aż tak nisko jeszcze nie upadłem. — Chociaż starszych lubię, nie da się zaprzeczyć. Ślepym też bym nie pogardził, jakby czynił cuda w łóżku, oczy są do tego zbędne. Tak, w gruncie rzeczy może i wyglądam na takiego. Dobrze zakonserwowana sześćdziesiątka pewnie jeszcze by uszła. Ciekawe czy w tym wieku jeszcze im w ogóle staje? Nie o tym. Proszę, jak nam tu wesoło. Haha. Śmieję się, bo co mam robić, jak mi sugeruje, że nie była u lekarza? Przecież to musi być żart. Przestaję się śmiać, kiedy dochodzi do mnie, że nie, to nie żart. To po prostu Dolly. Podaję jej szluga niemal bezwiednie. — Czekaj, czekaj, zwolnij. — Gaszę swojego i prostuję się w miejscu, patrząc na nią bez zrozumienia. — O czym my tu w ogóle mówimy? Przecież jak nie byłaś się zbadać, to nie wiadomo nawet czy to żyje. — Wzruszam ramionami, patrząc na brzuch. Chuj wie, czy nie ma jakichś deformacji albo nie przestało mu bić serce, nie? — A jak żyje, to ciekawe, ile tam tego się kisi. Może ci jeszcze szuflad zabraknąć. Mój ojciec trzy razy ustrzelił bliźniaki. Lepiej idź się zbadać, żebyś się potem nie zdziwiła, że ci w promocji jedno gratis wyskoczyło. — Bardzo dobry temat, żeby uniknąć odpowiedzi na to całe biadolenie o wyrzuceniu z mieszkania. Na razie przecież nikt jej jeszcze nie wyrzucił, po co dramatyzować? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
Niedobrze, kurwa, niedobrze. Jeśli nagle zaczęło go nudzić to, co gadam, pewnie zaraz mnie stąd wypierdoli. I to bez niczego. A pomyślałby kto, że dopiero co tak strasznie się przejmował! Ja kurwa pierdolę. Na jaja Lucyfera! - Nie upadłeś tak nisko, by ich polecać, czy żeby takich znać? - nie dałam rady ugryźć się w język i słowa wyleciały z mojej gęby szybciej, niż zdążyłam pomyśleć. A skoro nie mogłam nic z tym już zrobić, to spojrzałam z zaciekawieniem na jego reakcję. Może jednak zmieni zdanie i poda mi adres do takowego. Byle miał ponad sześćdziesiąt lat. I był niemagiczny. Resztę załatwią zapewne moi umagicznieni koledzy czy koleżanki z Sonk Road. Na teorię Iry głośno westchnęłam, prawie, jakbym chciała zaryczeć i tym razem ja złapałam się za głowę. - Kurwa, nie Ira. To cały czas rośnie i jeszcze czasami chyba kopie. I dalej mam dzikie zachcianki - jaśniej nie potrafiłam wyjaśnić. Mogłam być głupią siksą, ale nie byłam ślepa, żeby nie widzieć, jak bandzioch mi rośnie nawet z tygodnia na tydzień. Na drugą część jego gadki chwilę się zastanowiłam. - Jeśli moja współlokatorka się wyniesie z naszej meliny, to i tak mam dwie szuflady - stwierdziłam, wzruszając ramionami. Co to teraz za różnica ile tego jest? Nie stać mnie nawet na jedno. Nie mam też miejsca nawet na jedno. Oba mogą czarować, ale to dopiero za kilka lat. Zresztą nie jesteśmy zwierzakami by mieć kilka naraz przy jednym porodzie, noż kurwa mać. Spojrzałam na szluga, którego jakimś cudem już wypaliłam do połowy. Cały czas miałam stresa. A stres podobno szkodził klajniakom. - Może powinnam je po prostu sprzedać? - rzuciłam, nie wiedziałam czy bardziej do siebie, czy do niego. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Unoszę brwi na to, jak się odgryza i szczerze zastanawiam się nad odpowiedzią, poruszając ustami w tę i we w tę w zastanowieniu. Słuszna uwaga. — Touché, Dolly, touché — przyznaję z niejakim rozbawieniem, ale pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Niech się zastanawia, jak tak ją interesuje. Niezależnie od tego, czy znam takich, czy nie, polecenia nie dostanie. Może i zarabianie na puszczaniu się jest bardziej etyczne niż kleptomania, ale jak już robi jedno, to może niech się na tym skupi. Nie będę dziewczynie obowiązków dokładać, przecież musi dzieciaka wychować. Ta… — Dobra, dobra. — Wywracam oczami na to, jak namiętnie wyprowadza mnie z błędu. Niech jej będzie, że żyje i się rusza. Tym bardziej ktoś powinien to dziecko obejrzeć. To, że kopie, to jeszcze nie znaczy, że jest zdrowe, a jak już ma się urodzić, to miło byłoby, gdyby wyglądało jakoś przyzwoicie. Skoro jest moje, musi być piękne. — Mhm, spróbuj, zrobimy test i sprawdzimy, jak szybko działa gwardia — odnoszę się do kwestii sprzedania dziecka, naturalnie nie biorąc jej na poważnie. Dobra, ja to muszę przetrawić w samotności. Krzątam się chwilę po salonie, żeby wygrzebać portfel i podchodzę do Dolly ze studolarówką w dłoni. — Trzymaj, kup sobie coś zdrowego do jedzenia, czy coś. Umów lekarza, pójdę z tobą. — Nieszczególnie ufam, że jak jej dam hajs na lekarza, to rzeczywiście do niego pójdzie, a nie przewali na coś zupełnie niepotrzebnego. — Później pomyślimy o jakimś łóżeczku. — Wzdycham ciężko, ale nie próbuję już wypierać rzeczywistości. Trudno, zrobiłem komuś dzieciaka, nie ja pierwszy i nie ostatni. Stać mnie na nie przecież, nie ma tragedii. Dolly jakoś sobie poradzi z wychowaniem. — I nie daj się zamknąć, na Lilith, bo dziecko skończy w bidulu. — To tylko inna forma zasugerowania, by znalazła sobie normalną pracę, w której zarobi wystarczająco, by nie grzebać ludziom po domach. — Napisz, jak będziesz czegoś potrzebować. I jak umówisz lekarza. Zamówię ci taksówkę. | 2 x zt |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
10.05.1985 Nie zadzwonił. Nie napisał też listu. Dlaczego powinien? Nie potrafił pojąć upartości, z jaką Ira nalegał na to, aby to on inicjował kontakt. Ta sytuacja smakowała tak samo jak kiedyś. Wysyłał setki listów, wypełniając mu pocztę po same brzegi. Nie rozumiał, dlaczego wypadałoby, aby druga strona również zdradzała zaangażowanie. Zaangażowanie… jak poczuć, że jest się zaangażowanym? Pustka kotłowała się w głowie. Czym tak naprawdę jest zaangażowanie? Potrafił angażować się w wiele rzeczy - w swoją karierę, badania naukowe, czy chociażby boks. Dlaczego to… lubił? Czy to było lubienie, czy coś innego? Frustracja narastała. Jeszcze nigdy nie sięgał myślą do powodów, dla których postępował w ten jeden konkretny sposób. Samoświadomość była u niego absolutnie raczkującą kwestią. Próbując sięgnąć po więcej informacji, a przede wszystkim po tę jedną odpowiedź, która magicznie wtłoczy mu do głowy objaśnienie całej tej sytuacji, przetrząsnął co najmniej trzy półki z lekturą kompletnie niepopularną w połowie lat 80 - tą specjalistyczną, związaną z psychiatrią, budową mózgu i emocjami. Van Haarst był lekarzem. Ni chuja z tego nie rozumiał. No dobra, rozumiał, ale pod kątem czysto biologicznym, namacalnym. Wszystko w mózgu miało swoją rolę, wpływało na siebie, a przede wszystkim zasilało tę wielką kupę mięsa, jaką był człowiek. Jako neurolog, ten temat znał zdecydowanie lepiej, niż większość, a jednak… wszystko, co ocierało się o tę delikatną materię psychologicznego odczuwania, było daleko poza jego zasięgiem. Szukał tego w sobie, macał ściany w poszukiwaniu ukrytych drzwi, które mogłyby otworzyć przed nim nowy świat, ale za każdym razem jedynie nadziewał się na klamkę. Co zabawne, nie potrafił się z tym pogodzić. Nie dlatego, że ściśle relacyjne, pozytywne emocje były czymś, co chciał zaimplementować do swojego schematycznego, szarego życia. Nienawidził chwil, kiedy coś było poza jego zasięgiem, kontrolą, zrozumieniem. Czy to był powód, dla którego zjawił się dziś na niepozornym rogu pewnego mieszkania położonego w Salem? Chciał wyjaśnień i zrozumienia? Czy może po raz kolejny brakowało mu po prostu miejsca, w którym mógłby zaspokoić nadmiernie rozwiniętą żądzę? Zdaje się, że sam nie rozumiał swojego postępowania. Stał na progu i patrzył na lakierowane drewno. Nad głową migało mu kolorowe światełko padające z okna, jakie najprawdopodobniej mogło należeć do Iry. Miał wątpliwości co do zaanonsowania swojego przybycia, więc po prostu nacisnął klamkę. Być może miał dzisiaj mnóstwo szczęścia i drzwi okażą się otwarte. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nie zadzwonił. Nie napisał. Ja też. Nic takiego się nie stało. Jasne, trochę… Trochę się ścięliśmy po tym całym durnym pogrzebie, ale ostatecznie i tak zasnąłem w jego ramionach. No a potem… Potem musiał iść do pracy. Na całą noc. A ja wróciłem do siebie. Do swojego życia, do swojego klubu, do nawyków, które wypracowałem, bo przecież on nie pisał. Znów zacinam się w procesie, z pędzlem w dłoni, patrząc w lustro toaletki z przeciągającym się zamyśleniem. Błyszczący cień na oku wcale nie sprawia, że jest tak rozświetlone, jak oczekiwałem. Jak ma być, skoro od kilku dni tylko się frustruję? Myślałem, że się odezwie. Wierzyłem, że się odezwie. Przecież jest inny. Nasz związek jest inny. Kiedyś to wszystko działo się w zamknięciu, bałem się choćby zasugerować komuś, że jestem w związku. Raz przecież niemal się wygadałem. Lea nie był zadowolony. Ale odkąd wróciłem, wszystko jest inaczej. Byliśmy razem między ludźmi. Tak naprawdę. Możemy zbudować coś, czego kiedyś nie mogliśmy. Ale on, kurwa, nawet nie pisze. A ja nie mogę tak dłużej. Tęsknię za nim. Chcę go zobaczyć. Dlatego niezadowolone spojrzenie ukrywam pod cieniami, dlatego ubrałem obcisłe kabaretki i kusą kieckę. Żeby już od progu pożałował tych dni, kiedy nie pisał, żeby sobie przypomniał, dlaczego powinien. Nie boi się że to straci? Mnie. Mnie się tak nie olewa. Łapię za kredkę do oczu z nową determinacją, podkurwiony już wystarczająco własnymi myślami. Jedna z piosenek wycisza się akurat, żebym usłyszał dochodzący z przedpokoju szmer. Smalltown Boy zaczyna zagłuszać wszelkie inne dźwięki, kiedy marszczę brwi, zerkając nieufnie w stronę uchylonych drzwi od sypialni, zza których doszły mnie odgłosy. Ki chuj? — Lily? — Rzucam w przestrzeń, zerkając na porozkładane w sypialni koty. Poszłyby się z nią przywitać i miauczeć o dobroci. No i by odpowiedziała. Wciąż z kredką w dłoni łapię szybko za pentakl leżący gdzieś z boku i podnoszę się z krzeseła, nie spuszczając oczu z drzwi. Nagle wszystkie obce twarze, które się tu przewijały i historie o stalkerach odżywają w mojej głowie. Robię krok w stronę drzwi i wzdrygam się, bo przysięgam, że słyszę kroki. Głowa panicznie zaczyna szukać zaklęcia, a dłoń zaciska się na kredce, jakbym rzeczywiście mógł nią zadźgać intruza. Drzwi uchylają się szerzej i- I… Och. Tak mnie pojebało, że teraz wyobrażam sobie rzeczy? — Lea — wydobywa się samoistnie z moich ust z niekrytym zaskoczeniem, a mięśnie zaczynają się rozluźniać, choć nie od razu. Wpierw oczy instynktownie szukają oznak napięcia, zdenerwowania, czegoś, co zdradzałoby, że to nie czas się cieszyć. Panika przez moment ściska mnie za gardło, bo co jeśli się dowiedział. Widział kogoś, wiedział coś? Nie. Widziałbym. Nie ma napięcia, nie ma złości. Jest tylko on. W mojej chacie, w pogrążonej w zapachu kadzidełek sypialni, gdzie nic nie ma miejsca, tęczowe flagi zwisają z sufitu, a gdzieś na półkach stoi kolekcja szklanych kutasów. Jest powód, dla którego nigdy sobie tego nie wyobrażałem. Pewnie wręcz co najmniej kilka. — Lea! — Podbiegam do niego, zupełnie nie kryjąc szczęścia, choć gdzieś z boku głowy pojawia się pytanie. Skąd wiedział, gdzie mnie znaleźć? Zarzucam mu ręce na szyję, wciąż zaciskając dłonie na swoich wiernych broniach i wtulam się w niego mocno, chłonąc znajomy zapach. Impet z jakim okazałem mu czułość najwyraźniej cofnął nas do salonu. Ups. Może to i lepiej, zobaczy ten burdel w sypialni i jeszcze mi się przekręci. Poryczę się zaraz. Wtulam się mocniej, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi, uśmiechając się jak dzieciak pod nosem. Przymykam oczy, nie chcąc puszczać. Nie wyobraziłem go sobie. — Przyszedłeś. — Mój nos czule przesuwa się po jego skórze, by zwolnić miejsce dla ust, które zupełnie niewinnie całują skrawek gorzkiej od perfum czy innego mazidła szyi. — Tęskniłem. — Odsuwam się tylko na tyle, by móc roziskrzonymi oczyma wpatrzeć się w jego piękną buźkę. — Chcę wiedzieć, skąd masz mój adres, przystojniaku? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Niepewność ściskała mu wątpia zbyt mocno, aby czuł się komfortowo, ale i tak wszedł do środka. Zrobił to, czego nie robił jeszcze nigdy i szukał. Szukał go wśród mebli i szklanych kutasów, których jeszcze nie zauważył. Wzrok przyciągały kolorowe dekoracje i wiele źródeł dziwnego, duszącego zapachu, od którego chciało mu się kaszleć. Nie minie wiele czasu, zanim zacznie dławić się ciężkim aromatem sandałowca i piżma, ale to teraz nie miało znaczenia. Zaaferowany swoją misją począł wspinać się do jaskini miłości jego życia, ale nie zdążył się z nią zapoznać. Szczupłe ciało odziane w sukienkę i kabaretki wypadło zza drzwi z równie mocnym impetem jak ten, który popchnął go w jego ramiona. Leander nie był akrobatą i nie miał już tak dobrego refleksu. Pozwolił się zaskoczyć i cofając się do salonu, nie zdołał powstrzymać tego jednego drgnięcia kącików ust, które tak naprawdę najlepiej zdradzały, że wizyta u Iry nie jest dla niego smutnym obowiązkiem. Chciał go zobaczyć i sięgnął po niego. Do tej pory nie uważał, że tak powinien, ale nie było to nieprzyjemne uczucie. Smakowało lepkim, owocowym błyszczykiem, który trochę starł mu z ust, gdy już Ira na moment wynurzył buzię z jego dokładnie ogolonej szyi. Nie był delikatny, jak zwykle. Odciągnął jego głowę do tyłu, ciągnąc go za włosy. Nie mocno, ale na tyle, żeby było to przyjemne… a przynajmniej w jego granicy pojmowania. – Mmm – mruknął i nie dał po sobie poznać, czy była to reakcja na deklaracje tęsknoty, czy owocowy błyszczyk. Przesunął spojrzeniem wzdłuż znajomej twarzy i umalowanych oczu. Nie sięgał dalej, nie przyglądał się sukience. Objął go ramieniem i ułożył dłoń na irowych plecach. Przytrzymał go przy sobie. – Opowiedz mi, jak bardzo tęskniłeś. – Odpowiedział mu, ale tym razem bez szczególnych podtekstów. Jego głos był chrapliwie-mrukliwy, jak zwykle, ale nie wyglądał tak, jak gdyby przyszedł, aby tak po prostu się z nim pieprzyć. Patrzył na niego jakoś tak… inaczej? Nie, to na pewno nie tak. – Nie psuj zabawy, kiedyś ci opowiem – westchnął natychmiast, kiedy zapytał go o adres. Bezpośrednie unikanie odpowiedzi nie było nieznaną taktyką Leandra, ale tym razem miał dobry powód do stosowania uników. Fakt, że zdarzało mu się chodzić za ludźmi i przyglądać się temu, co robili, gdzie chodzili, z kim się spotykali, z jakiegoś powodu budził w społeczeństwie całkiem… różne reakcje. Miał pewne przeczucie, że Ira mógłby zareagować nadmiernie emocjonalnie, więc po co psuć mu to popołudnie? Przecież tak cieszył się na jego widok. – Mam nadzieję, że zaraz zapytasz mnie o to, czy mam ochotę na kubek kawy. – Zasugerował nieszczególnie subtelnie. Leander zawsze potrzebował kawy, zwłaszcza po nocnym dyżurze. Tym razem tej sugestii potowarzyszyła namiastka uśmiechu kryjąca się w rozluźnionej twarzy nieskrzywionej gniewem. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Pocałunek smakował lepiej niż wszystkie inne. Lea pachniał lepiej niż wszyscy inni. Jego dłonie ciążyły inaczej niż wszystkich innych. Teraz, z nim, z jego ustami zbierającymi lepki błyszczyk z ust i z palcami zaciskającymi się na włosach, czuję, że jestem w dobrym miejscu. Nie ma wątpliwości, nie ma wyrzutów, nie ma irytujących głosików, które sprawiają, że czuję się ze sobą paskudnie. Jest tylko Lea i jego bliskość i to otumaniające szczęście, bo przyszedł. Ledwie wczoraj zwierzałem się Cecilowi, ledwie wczoraj pytał mnie, dlaczego gryzę się w język, sugerował, że on na mnie nie zasługuje. Nie! To wszystko nieprawda. Bo jest tutaj. Tęsknił za mną i przyszedł. Uśmiecha się do mnie, tak ładnie, tak słodko. Patrzy mi w oczy i widzę, przecież widzę, że mu zależy. Kocha mnie. A ja go. Tak, że aż boli. Ale to nie ma znaczenia. Zupełnie nie ma znaczenia. Ja przecież lubię ból. Jak miałbym z niego zrezygnować? Dlaczego miałbym? Przecież kiedy z nim jestem, czuję się jak najszczęśliwszy człowiek na Ziemi i poza nią. Takie uczucie nie zdarza się dwa razy w życiu. Na pewno. Pomyśleć, że niemal to zaprzepaściłem dla kariery, która za kilka lat odejdzie w niepamięć… Uśmiecham się figlarnie, mrużąc delikatnie oczy i wyginam się z pomrukiem przyjemności pod dotykiem dłoni na plecach. Nie przyszedł tu za potrzebą. To spojrzenie, ten głos, ta elektryzująca, podszyta brutalnością czułość. To powinno się wykluczać, ale… Ale znam go. Jest tu dla mnie, dla nas, dla tej relacji. Widzę to. I mógłbym powiedzieć, że tęskniłem tak, że żadna z zabawek nie była w stanie mnie zaspokoić, gdy wyobrażałem sobie, że to on, ale nie mówię. Zupełnie co innego wychodzi z moich ust. — Myślałem o tobie. Cały czas. Przed snem — przejeżdżam paznokciami leniwie po jego szyi, wodząc wzrokiem za palcami — i po przebudzeniu. Chciałem, żebyś był obok — mówię trochę ciszej, z rozczulonym uśmiechem, bo przecież właśnie jest obok, zupełnie jakby ktoś odpowiedział na moje życzenia i go tu sprowadził. Nie mogę przestać się uśmiechać i wcale nie zamierzam. Tak się cieszę, że tu jest. Jeżeli potrzebowałem poświadczenia, że traktuje to, nas, poważnie, to właśnie je dostałem. Nikt mi nie wmówi, że to nie jest miłość albo że nie powinniśmy być razem. Nie mają pojęcia jak silne jest to, co nas łączy. Nie naciskam na źródło adresu, w zasadzie to wcale mnie to tak nie obchodzi. Nie teraz, kiedy jestem równie mocno zaaferowany jego obecnością i szalejącymi endorfinami. Śmieję się cicho na tę jakże subtelną sugestię i jeszcze szybko składam buziaka na jego ustach. — Zaraz ci przyniosę, skarbie — świergoczę z rumianymi od uśmiechu polikami i w końcu, nie bez żalu, odsuwam się od Lei, by pomknąć w stronę kuchni, po wcześniejszym rzuceniu trzymanych rzeczy gdzieś na stół. Kiedyś zgubię własny pentakl, jak nic. — Usiądź sobie! Walnij te ciuchy na bok — rzucam jeszcze w przelocie, wskazując trochę zawaloną kanapę i szybciutko uwijam się w kuchni, podśpiewując radośnie pod nosem. Do salonu wracam z kubkiem parującej mocnej kawy i kieliszkiem martini dla siebie. — Właściwie to wybierałem się do ciebie — zdradzam, stawiając naczynia na stole i wyciągam ciało ku górze, by odwalić pełen gracji piruet, prezentując swoją dzisiejszą kreację w pełnej okazałości. Brakuje jeszcze szpilek, różowego szala no i skończonego makijażu, ale… I tak wyglądam zniewalająco, prawda? Dla niego. — Zmaltretowałeś ostatnio moje rajstopy, pomyślałem, że tych tak łatwo nie porwiesz — dodaję zaczepnie, wsuwając jeden z palców pod cienki sznureczek kabaretek, prezentując króciutko ich wytrzymałość. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"