Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
First topic message reminder : Salon Pomieszczenie o kopulastym sklepieniu, utrzymane w stonowanych odcieniach beżu, brązu i bieli. Przestronne, przeznaczone głównie do odpoczynku, bądź leniwych rozmów nad filiżanką herbaty. Na środku pomieszczenia znajdują się trzy kanapy skierowane frontami w stronę niewielkiego stolika kawowego. Przy ścianach ustawiono kredensy skrywające ozdobne filiżanki, zdobione kieliszki i drobne dekoracje, takie jak niewielkie muszelki, czy figurki z perłami. Znalazło się również miejsce na pokaźną biblioteczkę z książkami pedantycznie posegregowanymi wedle gatunków i kolorów grzbietów. Z salonu roztacza się widok na ogród kwiatowy. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Może teraz? było propozycją, której jednocześnie spodziewała się i nie spodziewała się właśnie usłyszeć. Dlatego wpierw posłała mu zaskoczone spojrzenie, nim z warg wydarł się rozbawiony śmiech. W zasadzie kiedy, jeśli nie teraz? Im wcześniej sobie przypomni same podstawy… tym lepiej dla nich obojga! I dla jej bosych stóp zdecydowanie też. Dlatego tylko lekko kręci głową, kiedy nagle zwykłe kołysanie się do piosenki staje się kursem tańca towarzyskiego. Kto by pomyślał, że przyjdzie jej uczyć Overtone’a sztuki? — Prawa. Prawa w przód, partnerka lewa w tył – oznajmia więc na pytanie i od razu ustępuje mu miejsca, żeby jej przypadkiem nie podeptał. – Ale nie wolno patrzeć na stopy – mówiąc to, jedną dłonią wymyka się z uścisku, żeby pochwycić jego podbródek i unieść do góry, by na nią spojrzał. Wtedy posyła mu kolejny ze słodkich uśmiechów. – Zawsze patrzysz na partnerkę. I uśmiechasz się. Cieszysz się, że możesz z nią zatańczyć – mówiąc to, kciukiem wolnej dłoni muska skórę przy kąciku jego warg, jakby chciała go unieść. – Teraz jeszcze rama… bardzo ważna, bo poprzez nią masz pod kontrolą swoją partnerkę. Odsuwa się na moment podczas trwania melodii, ale tylko po to, żeby dłoń Maurice’a na moment wysunęła się z jej ramienia, po czym złącza ze sobą wszystkie jej palce. — Muszą być złączone i taką dłonią obejmujesz partnerkę pod łopatką. O… tak – tym razem postarała się ułożyć jego dłoń dokładnie tak, jak zaledwie chwilę temu go instruowała. – Łokieć wysoko – tym razem podniosła jego ramię, żeby tak sobie smutno nie zwisało – i na tym ramieniu opiera się ramię partnerki. – Tym razem kładzie swoją dłoń na jego barku, przybliżając się ku niemu. – Teraz druga ręka, nie splatamy rączek w koszyczek, ale moja dłoń wchodzi pomiędzy Twoją. Palcami obejmujesz moją, a ja Twoją w przerwie między kciukiem a wskazującym… - zaplata więc ich dłonie tak, jak powinny być złożone do tańca towarzyskiego. – I lekko wyciągnięta. Plecy proste, patrzysz na partnerkę. Partnerka na Ciebie nie zawsze – zaczepnie puszcza mu oczko, nagle stając na palcach, żeby chociaż trochę zmniejszyć dzielącą ich przepaść wzrostu. – Jeszcze raz, prawa w przód, lewą dociągasz, a potem przestawiasz w bok. Prawą dostaw… Dużo informacji jak na sam początek, a to i tak dopiero wprowadzenie do walca angielskiego! Nijak nie pasował do zapuszczonej piosenki, ale to nie szkodziło. Najwyżej zmienią. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Tak, to zdecydowanie było dużo informacji, a jego mała główka musiała je natychmiast przyswoić. Zrobił taką minę, jak gdyby rozwiązywał właśnie równanie matematyczne i rozpatrywał deltę. To pewnie jedna z niewielu okazji, aby w towarzystwie pięknej dziewczyny obejrzeć zbitego z tropu Maurycego. - Tak, tak, zaraz… - wymamrotał mimowolnie, obserwując swoją stopę, aby wymierzyć odpowiednio długi krok. Alisha miała krótkie nóżki i jej „tył” mógł być dramatycznie inny od jego „przodu”. Nie było mu dane dalej obserwować. Podbródek został uniesiony, warga muśnięta palcami, poza skorygowana. Mimowolnie przyjął pozę, w którą go ustawiła. Uśmiech wydawał się pełen zadowolenia, chociaż powinien być raczej niepewny. Sprawiał wrażenie kogoś, kto absolutnie nie potrzebował żadnych lekcji, a za samą pewność siebie mógłby kupić okazały jacht. W takich chwilach jak ta jego aktorskie doświadczenie przejmowało pałeczkę. Gdyby nie żałośnie źle ułożone ramiona, pewnie mógłby nawet oszukać swoją nauczycielkę. - Rety, naprawdę zrobię ci krzywdę. - Podsumował, kiedy „ramię” lądujące mu na barku było w rzeczywistości jedną drobną dłonią dziewczęcia stającego na palcach, aby przynajmniej troszkę zmniejszyć dzielącą ich przepaść wzrostu. - Nabawisz się jakiegoś urazu szyi. Taki scenariusz wcale nie był niemożliwy, ale Maurice nawet nie miał jak jej pomóc. W swojej garderobie nie skrywał kobiecego obuwia, a zginanie kolan do tańca pewnie było jeszcze większym błędem, niż patrzenie pod nogi. Pogubił się w układaniu palców, ale na szczęście nie musiał pamiętać wszystkich instrukcji zbyt dokładnie, a przynajmniej póki co. Alisha ułożyła jego drewniane ramiona tak, jak należało, więc mógł wyprostować plecy i skupić się na poleceniach. Prawa przód, lewa przód, lewa w bok, prawa w bok. Zgubił kontakt wzrokowy z partnerką, kiedy zrewidował pozycję ich stóp, aby upewnić się, że jest dostatecznie daleko, by nie zmiażdżyć jej palców. Biodra nieco uciekały mu w tył, dzięki czemu nie deptał, ale i zaburzał idealną pozycję, w której powinien zostać. Skorygował te błędy, popatrzył znów na nią. Krzyżowanie z nią spojrzenia wywołało szczery uśmiech na jego twarzy. Prawa przód, lewa przód, lewa w bok, prawa w bok. Stuknął ją kolanem w udo, kiedy krok próbował być trochę za długi. Prawa przód, lewa przód, lewa w bok, prawa w bok. Został w tyle, gubiąc nieco rytm. Prawa przód, lewa przód, lewa w bok, prawa w bok. - Udało się! - Aż podniósł głos ze zdziwienia, kiedy po raz pierwszy rzeczywiście nigdzie nie popełnił błędu. Spróbował ponowić ten sukces, ale ze skutkiem dość średnim. Wciąż się uczył i nie kłamał, kiedy mówił, że szybko chwyta. Kilkanaście prób później wcale nie było widać, że od tysiąca lat już nie tańczył. Teraz wyglądało to raczej jak dekada, czy pięć. Miał wiele do nadrobienia, ale przynajmniej jego plecy przestały wreszcie się spinać. Zyskawszy swobodę, mógł wreszcie cieszyć się tą chwilą. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Jeszcze jeden, krótki śmiech wyrywa się z jej uwag po stwierdzeniu, że zrobi jej krzywdę. Może była krucha i delikatna, ale od tańca towarzyskiego się nie umierało. A na pewno nie, kiedy tańczyło się go w salonie i nie na takim poziomie, jaki oboje reprezentowali! — Nic mi nie będzie. Większość ludzi jest większa ode mnie. – Co prawda mniejsza część jest wyższa aż tak bardzo jak Maurice, który był niesamowicie wysoki, ale… - Stoję na palcach, bo to daje przynajmniej wrażenie obcasów. Mniej więcej tak samo będzie, jak założę buty. I będzie wygodniej. Chyba, że założy obcasy i jeszcze platformy do tego, ale te musiałyby być doskonale wyprofilowane, bo kto by w czymś takim chodził i chodzić potrafił? — Pamiętaj, że kolana masz tylko lekko zgięte, żeby umożliwić sobie ruch. Wyprostowane nogi są potrzebne przy tańcach latynoamerykańskich… - do których na razie nie będą sięgać. Sama nie była zbyt wielką specjalistką i musiała sobie przypomnieć lepiej sambę, cha-chę czy innego jive’a. Maurice szybko trafił kontakt wzrokowy z nią, co było popularnym błędem, szczególnie gdy martwiło się, że się nadepnie partnerkę. Z drugiej strony, co mogło się stać? On był w skarpetkach, ona była boso. O wiele gorzej by było, gdyby miał na nogach eleganckie buty z twardą podeszwą. A tak? Dlatego dała mu się poprowadzić tych kilka kroków. Tak uroczo się obserwowało, gdy gubił się jeszcze, próbował złapać rytm, a potem korygował, spoglądał znów na nią i uśmiechał się tak słodko i… I to stuknięcie kolanem było częściowo też jej winą. Miała swoje, za rozproszenie się. Mimo wszystko skrzywiła się tylko lekko, ale przynajmniej sobie uświadomiła, co mają do poprawy. Nie miała serca jednak mówić o tym od razu, gdy Maurice tak się cieszył ze swojego sukcesu. — Widzisz? Jeszcze kilka lekcji, i będziesz prawdziwym demonem parkietu – rzuca z rozbawieniem, ale prawdziwą satysfakcją, że Maurice tak szybciutko łapał wskazówki. – Nie musisz się przejmować, że nadepniesz partnerkę, jeśli będziesz ją trzymał wystarczająco blisko… pamiętaj, biodra dotykają bioder, a odchylamy się dopiero od klatki piersiowej… - dlatego zbliża się jeszcze bardziej i ustawia tak, aby jedna z niego nóg swobodnie, podczas tańca, wchodziła między jej nogi. – Partnerka jest lekko z boku, dzięki czemu unikniesz deptania jej po palcach i będziesz miał jej ruchy absolutnie pod kontrolą. To Ty prowadzisz w tańcu, ja pójdę, gdzie mi wskażesz – jeszcze jeden uśmiech, kiedy zaczyna zauważać, że podczas ich lekcji tańca zaczyna kończyć się włączona ballada. – Naturalnie to walc angielski. Walc wiedeński jest bardziej… specyficzny. Szybszy. Wymagający większej koordynacji ruchowej i lepszego wyczucia rytmu. — Ale myślę, że byś się w nim odnalazł – po krótszym zastanowieniu.[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Alisha Dawson dnia Pią Lut 23 2024, 18:19, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Parsknął, unosząc głowę wyżej i kręcąc nią na boki. - Demonem to na pewno. Demonem deptania i patrzenia pod nogi. - Podsumował, ale nie wydawał się jakoś szczególnie tym zmartwiony. Skoro decydowała się go uczyć, musiała brać na to poprawkę. Powoli się przy niej rozluźniał, a to zdecydowanie zwiększało szansę na katastrofę komunikacyjną na linii stopa-stopa. Mimo tego rzeczywiście robił postępy. W kolejnych ruchach przydepnął jej palce tylko raz. Całe w tym szczęście, że stawiał bardzo lekkie kroki, spodziewając się podobnych potknięć. - Przepraszam, chciałem mocniej. - Szepnął z głupawym uśmiechem i pogładził ją krótko kciukiem po plecach w niemym podkreśleniu, że to potknięcie nie było zamierzone. Na wypadek, gdyby miała wątpliwości. Biodro przy biodrze, noga między nogami, plecy wyprostowane, a kolano lekko przygięte. Rama zachowana, a pewność siebie - przynajmniej na moment - zbudowana. Kilka kolejnych sekwencji obyło się bez wypadku. Dopiero wtedy Maurice zauważył, że rzeczywiście prowadził ich już do głuchej ciszy i ich złączonych oddechów. - Kiedyś może tak. - Odpowiedział wreszcie na jej łaskawą ocenę, ale nie był o tym aż tak przekonany jak Allie. Maurice nigdy nie czerpał większej przyjemności ze wspólnego tańca i nawet teraz kiedy bujanie się na dywanie było całkiem miłe, nie potrafił wyobrazić sobie siebie w roli pobierającego więcej, niż kilka lekcji ucznia. Nie znaczyło to, że nie zamierzał podejmować rzuconej mu rękawicy. Zwyczajnie nie spodziewał się, że rzeczywiście będzie mu to potrzebne. Do tej pory nie miał też z kim uczyć się tańczyć. Nauczycielki, które mógł sobie zatrudnić, nie wydawały mu się atrakcyjnym towarzystwem popołudni i co zabawne - Alisha była pierwszą, której nie wystawił za drzwi po pierwszym wypomnieniu zdeptanych stóp. Kolejny pierwszy raz. Zatrzymał ich w miejscu, przytulając maluszka zaborczo do siebie. Zgiął kark, aby ucałować czubek jej głowy. - Możemy tak zostać? - Zapytał, jak małe dziecko ciesząc się ze zwykłej bliskości i tego prostego objęcia. Czy naprawdę musiał o to pytać? Absolutnie nie, a jednak podarował jej przestrzeń na wycofanie się, gdyby właśnie takie miała życzenie. - Nie musimy koniecznie stać, ale nie uciekaj mi już… - wypomniał jej to okrucieństwo, ale w jego głosie niemalże było słychać uśmiech. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Kolejny śmiech rozbawienia wypływa łagodnie z ust na jakże pełen wiary we własne umiejętności komentarz. Kręci głową, bo nie jest w stanie pojąć, jak ktoś taki jak Maurice może wątpić w swój potencjał. Przecież uczył się bardzo szybko, miał naturalny talent do stawiania kroków. O proszę – nawet gdy ją przydepnął, zrobił to na tyle delikatnie, że poczuła ledwie ciepło stopy i znajomy dotyk materiału skarpetki na własnej. Szybko została zabrana i powróciła do stałego, wyuczonego już rytmu. Maurice czuł rytm bardzo dobrze, co czyniło go od razu jednym z tych lepszych partnerów, z jakimi Allie miała przyjemność tańczyć. — Jeszcze kilka razy poćwiczysz i będziesz wyczuwał i partnerkę, i rytm, i własne kroki. Czy potrzebował pocieszenia? Pewnie nie. Ale wierzyła w niego i nie chciała podcinać mu skrzydeł. A poza tym, była gotowa udzielić mu od razu kilku dodatkowych lekcji, gdyby tylko nabrał na nie ochoty. Przecież ktoś taki jak on powinien znać przynajmniej podstawy tańca, prawda? Kiedyś może tak. Nie chce naciskać. To przecież jego decyzja, nie może go przymuszać. Nie chce go przymuszać. Właściwie niczego od niego nie chce – jej spojrzenie na jego postać jest zupełnie czyste, pozbawione interesowności, i być może dlatego ją to czasami przeraża. Inni mogą myśleć zupełnie coś innego. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? — Jestem tutaj, jeśli się zdecydujesz – szeptane zapewnienie jest wszystkim, co może mu dać. Będzie tu, nie zamierzała uciekać. Nie zostawi go tak łatwo, nawet jeśli z ich… romansu? nie wyjdzie zbyt wiele. Naprawdę go polubiła, nawet jeśli wiedziała o nim tak niewiele. Ramiona nagle zacisnęły się na jej niewielkim ciele. Nie było to bolesne, wręcz przeciwnie. Odrobinę zaborcze, jakby faktycznie za moment miała uciec, zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu i tak po prostu go zostawić. Jego słowa ją dziwią. Nie te z pytaniem, ale te, które podszyte były żartem. Nie odebrała ich jako atak ani wyrzut, raczej jako… Nie wiedziała. Sama nie potrafiła uwierzyć, że Maurice naprawdę potrzebował jej. Tylko jej. I faktycznie zwrócił uwagę na te kilka chwil, kiedy była zdystansowana. Czy aż tak potrzebował bliskości? W gruncie rzeczy byli tacy sami. Niewielkie palce przemykają pod ramionami wyższego mężczyzny i oplatają go, zaciskając się na materiale zapewne drogiej, czerwonej koszuli. Na wargach powstaje niewielki uśmiech, czując lekki pocałunek złożony wprost w czoło, gdy tak zaborczo zamykał ją w swoich ramionach. Mogliby ją teraz pokroić, mogliby mówić wszystko, a ona i tak twierdziłaby, że to jest chwila prawdziwa. Pełna prawdziwego uczucia. Nawet jeśli tym uczuciem było zwykłe pragnienie bliskości. — Możemy – szepcze w odpowiedzi, bo nic więcej pośród ciszy nie jest potrzebne. Zamyka oczy, bo nie potrzebuje już niczego. Jest jej po prostu dobrze tak, jak jest. Pośród ciepła i bliskości ciała, którego nigdy nie powinna była dotykać w ten sposób. – I nie musimy stać – potwierdza. Mogą przecież usiąść. Mogą też położyć się na łóżku i po prostu poleżeć, blisko siebie. W gruncie rzeczy nie byli od siebie tak bardzo różni. Jedno potrzebowało bliskości tak samo, jak i drugie. Drugie czerpało siłę z dotyku i towarzystwa, podobnie jak pierwsze. Być może ich własne dusze zrozumiały to jeszcze zanim dotarło to do rozumu. Być może jeszcze nawet to wszystko nie dotarło. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Musiał zaakceptować serwowaną mu prawdę. Była jedyną, którą posiadał, gdy akurat nie nakrywał jej czarnowidztwem. Na korzyść ten analizy z pewnością działał fakt, że wcale nie chciał dziś doszukiwać się miejsc, przez które mógłby siłą zrobić dziurę. Czasami „całe” było całkiem przyjemne. Na tyle, że z jakiegoś powodu łatwiej było mu poddać się koktajlom emocji, jakie sobie serwowali i gubił się. Naprawdę gubił się już w każdym nowym i starym, nieustannie próbując odnaleźć siebie w plątaninie wszystkich sygnałów. Cieszyła się, że go widzi, potem się odsuwała, a teraz znowu pozwalała się dotykać. Nie miał pojęcia, co to wszystko oznacza. Nikt nigdy nie nauczył go odczuwania kobiecych zawirowań na poziomie emocjonalnym. Dla niego dziewczyna była jedynie jelonkiem, którego musiał schwytać myśliwy. Myśliwy nie posiadał sumienia, gdy mierzył do jelonka ze strzelby, a tym razem to wszystko było jakieś takie… spokojne i spowolniałe zarazem. Wykradając jej pocałunki, nie cisnął jej do szafy jak zużytą zabawkę, a zarazem nie próbował popędzać tej relacji i wpychać ją w ramiona intymności, o jakiej pewnie marzyłaby większość mężczyzn. Alisha była naprawdę piękną dziewczyną. Powinien chcieć obedrzeć ją z pełnej wrażliwości. Nie obdzierał jej z niczego. Może jedynie z poczucia stabilności, bo objęty pod ramionami mógł z łatwością zmienić ich pozycje we wszechświecie. Poderwał nogi dziewczyny do góry, umiejscawiając je w jednym kierunku (z szacunku do sukienki) i zapobiegawczo podtrzymując ją dłońmi przy dolnym odcinku pleców i pod udami. Nie śmiałby dotykać jej pośladków. Była lekka jak piórko, tego też się spodziewał, ale i tak jakoś dziwnie było mu trzymać w rękach coś tak małego i delikatnego. Nie była kotem, którego mógł przerzucać sobie z ramienia na ramię, ale i tak nie wahał się przed innym narzucaniem pozycji. Usiadł ponownie na kanapie i posadził sobie dziewczynę na kolanach, niemalże natychmiast przytulając twarz do jej drobnej szyi. - A siedzieć? Możemy tak posiedzieć? - Zapytał, oddechem łaskocząc jej skórę i nienachalnie obejmując ją znów ramieniem, przytulając ją do siebie. Nie próbował niczego więcej. Nie szukał drogi pomiędzy jej uda, nie poszukiwał krzywizn, ani pocałunków. W zamian upajał się dreszczem napięcia, które wywoływało przebywanie w bezpośredniej bliskości. Ich serca mogły uderzać właśnie w jednym rytmie, a on chciałby zatrzymać czas i tak po prostu słuchać tej wspólnie pisanej pieśni. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
O tym, że Maurice był pełen niespodzianek, była skłonna zapomnieć, gdy jeszcze przed chwilą poddawał się jej wskazówkom, drepcząc w rytmie walca angielskiego. Był wtedy strasznie uroczy, ale przy tym bardzo zdolny. Miał naturalną łatwość, jak artysta, którym był. Jak Overtone, którym był. Byłby bardzo pojętnym uczniem. Muzyka się skończyła, skończył się i taniec – nie skończył się kontakt. Bo kiedy z jej ust padła deklaracja, Maurice wziął ją bardzo do serca. Wziął ją to sedno zrozumienia, bo za moment znalazła się w jego ramionach, automatycznie zaplatając własne za jego szyją, ze zdumieniem, który okraszony został krótkim śmiechem. Przenosił ją tak, jakby nic nie ważyła i w jednej chwili mogłaby zapragnąć, żeby nosił ją tak częściej. Polubiła to. Poczuła się wyjątkowa. Wyjątkowo bliska jemu, gdy tak przechodził w kilku krokach salon, a potem sadzał ją na swoich kolanach, zupełnie jak wtedy, w teatrze, gdy sami siedzieli na widowni. Teraz było o wiele jaśniej. Światło słoneczne wypełniało przeszklone pomieszczenie, a białe ściany dodawały kolejnego blasku i przestrzeni. Łącząc ze sobą grzecznie uda, usiadła równie grzecznie na jego kolanach, pozwalając, aby za moment jego twarz zniknęła w gęstwinie jej jasnych włosów, w zagłębieniu szyi, łaskocząc skórę i wywołując na niej słodki dreszcz. Nie pamiętała, żeby z kimś była tak blisko. Żeby czuła oddech na swojej skórze, żeby niemal czuła wargi muskające jej szyję. Nie była z nikim tak blisko i nikomu na to nie pozwalała – a jednak teraz, gdy Maurice nieświadomie łamał te bariery, czuła, że jej się… podobało? Było… było cudownie. I znów czuła, jakby stado motyli wzleciało w jej brzuchu, a ona znów jest lekka i mogłaby fruwać dwa metry nad ziemią. — Możemy posiedzieć – odpowiada mu, gdy ramiona oplatają jego szyję mocniej, przysuwając się bardziej, bliżej. Maurice przytulał się tak, jakby w ramionach trzymał cały swój świat, a jej szczupłe, długie palce dłoni pieściły i drażniły na raz skórę na jego karku, czasem zakradając się między jasne kosmyki włosów. Czasem je przeczesywały, czasem uciekały, a czasem zaplątywały w gęstwinie. Mogłaby się zapomnieć. Mogłaby tak po prostu siedzieć. Nie potrzebowała niczego więcej, bo czuła się szczęśliwa. Tak po prostu. A jednak… — Wiesz… mówię Ci o sobie tak wiele, a tak niewiele wiem o Tobie – stwierdza nagle, pod naporem dziwacznego olśnienia, że poza imieniem, nazwiskiem, numerem telefonu i adresem niczego o nim nie wie. – Opowiedz mi coś o sobie. Na przykład… jaki jest Twój ulubiony kolor. Mogłaby strzelać. Może by trafiła. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Łączyło ich wspólne przeżywanie motyli w brzuchu i Lucyfer mu świadkiem, że to była jego ulubiona część głębszego poznawania się z drugim człowiekiem. Dreszczyk emocji i delikatny strumień pożądania drugiej osoby - jej ciała, charakteru, uwagi. Kiedy był obiektem jej niepodzielnej uwagi, czuł się najlepiej na świecie. Drapany po karku ostatecznie oparł wargi o jej rozgrzaną skórę i zmrużył na moment oczy, odnajdując w tej pozycji bardzo wiele ukojenia dla swoich rozchwianych emocji. Jej gardło zadrżało, kiedy wydobyła z siebie słowa. Miała przepiękny głos i w normalnych warunkach nie miałby za złe tego, że dzieli się nim za światem, lecz tym razem niejako wymagało to od niego zmianę pozycji, a na to akurat nie miał zupełnie ochoty. Przesunął lekko głowę, wspierając ją na jej ramieniu w sposób bardzo leniwy i opieszale się wyprostował, uwalniając ją od oddechu łaskoczącego w szyję. Teraz dla odmiany siedzieli bardzo blisko siebie. Przysuwając nos do jej nosa, po raz kolejny poczuł lekkie trzepotanie w brzuchu, którego tak pożądał. W tej pozycji mogli rozmawiać, próba została zaliczona. - Nie jestem najlepszy w opowiadaniu o sobie. - Odpowiedział, tym razem nie próbując nawet naginać prawdy. Chciałby przedstawiać się w zupełnie innym świetle. Wolałby, aby wszyscy znali go takim, jaki potrafił być w towarzystwie. Tam zawsze można było odnieść wrażenie, że Maurycego wychowano, karmiąc go całymi wiadrami niefrasobliwości. W rzeczywistości było zupełnie inaczej, ale skrytość w odniesieniu do kwestii mu najbliższych tkwiła w nim od zawsze. Stąd też ten brak wahania, kiedy nie rozwijał się samodzielnie w kwestii prawdziwego siebie. Jeżeli chciała, mógł opowiadać jej to, co ludzie pragnęli słyszeć. Syreny pięknie pisały bajki, a jeszcze lepiej je śpiewały. Tego już jej nie mówił, zaczekał na dalszy rozwój wypadków. - Pytaj, a będę odpowiadał. - Zgodził się na próbę przełamania niewidzialnej granicy, jaką zwykle stawiał pomiędzy sobą, a drugim człowiekiem. Być może sam nie wiedział, w co się wikła, a może to zwyczajnie efekt dzisiejszego wieczoru? Atmosfera intymności i ciepła mogła topić najsolidniejsze, pradawne wręcz lodowce. - Niebieski - odpowiedział bez sekundy zawahania. - Jak ocean szemrzący za oknami. Nie ma nic piękniejszego, niż granat wzburzonych fal i turkus spokojnych wód. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
I pomyśleć, że parę chwil temu posądzała go o… Teraz chciało jej się śmiać z siebie samej. Musiała go po prostu źle zrozumieć, chociaż nawet nie wiedziała, jak było to możliwe. Teraz, trzymając go w ramionach, gdy wargi dotykały rozgrzanej skóry, a dłoń pieściła kark, wplątując się między krótkie, jasne włosy, świat zdawał się nie istnieć. Świat zdawał się doskonały, zamykający tylko do krótkiej potrzeby bliskości bijącej od nich obojga. To zabawne, ale jedno potrzebowało bliskości drugiego – a drugie pierwszego. I najzabawniejszy w tym wszystkim był fakt, że żadne z nich jeszcze nie zdawało sobie z tego sprawy. Może nie zdawali sobie z tego sprawy, ale odpowiadali na swoje nieme prośby. Allie przymknęła nawet oczy, rozpływając się pod naporem chwili. Chwili, w której delikatne napięcie wypełniało jej całe wątłe ciałko, a jednocześnie było ono tak przyjemne, że nie chciała z niego zrezygnować. Dlatego z lekkim uczuciem rozczarowania przyjęła zmianę pozycji, nawet jeśli poniekąd jej głos sam to wymusił. Maurice podniósł głowę, choć nie oddalił się od niej. Wręcz przeciwnie. Siedzieli teraz tak blisko siebie… czy dało się być bliżej? Dało. Ale nie dzisiaj. Zdecydowanie nie dzisiaj. Jej dłoń wymsknęła się spomiędzy jego włosów, powoli schodząc na kark, a potem na szyję, aż osiadła na jednym z doskonale podkreślonych szczupłością sylwetki obojczyków. Pytaj, a będę odpowiadał brzmiało obiecująco. Czy Maurice chciałby usłyszeć każde pytanie? Czy na każde pytanie naprawdę by odpowiedział? Zaczęła niewinnie, od czegoś… prywatnego. Czegoś jego. Być może na przyszłość. Nawet jeśli wiedziała już, jaką odpowiedź usłyszy. Niebieski. Naturalnie. Niebieski jak jego oczy. Niebieski jak ocean szumiący za oknami, niebieski jak niebo rozciągający się tuż nad powierzchnią wody. Niebieski do niego pasował. Niebieski był piękny. Na wargach rozciągnął się delikatny uśmiech, a potem zamknęła oczy na kilka chwil. Na kilka chwil, w których sukienka zaczęła delikatnie zmieniać barwę, przechodząc płynnie z czerwieni do turkusu oceanicznych wód. — Teraz będę podobać Ci się bardziej. W zasadzie nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Dlaczego jej tak bardzo zależało, żeby mu się podobać. Ale… ale chciała zrobić dla niego coś miłego. Żeby wiedział, że jest dla niej ważny. Nawet jeśli mogła zrobić coś tak drobnego. Rzut na zmianę koloru: 90 + 10 (SW) = 100 | zmiana udana |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Zdecydowanie nie spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń. W takich sytuacjach jak ta najlepiej było zachować powagę, ale Lucyfer mu świadkiem, nie dało się. Obserwował, jak czerwień zaczyna zmieniać się w turkus z zaskoczeniem, które bez chwili zawahania odnalazło drogę na jego twarz, aby kilka sekund później odwrócić się profilem i po prostu swobodnie parsknąć. Jej wypowiedź była tak absurdalna i normalna zarazem. Trącił jej nos swoim własnym, kiedy złożył na jej ustach krótki pocałunek. - Chcesz podobać mi się jeszcze bardziej? - Pytanie pozornie niedbałe, ale zanadto kusiło go, aby odpowiedzieć próbą pogłębienia wiedzy. - Dlaczego? Podejrzewał, że doskonale wie, skąd się to u niej wzięło, ale i tak potrzebował usłyszeć odpowiedź za pośrednictwem jej głosu. Nawet nieco cwany uśmiech nie mógłby odwrócić uwagi od charyzmatycznej energii wypełniającej te pozornie niewinne, błękitne oczy. - Jesteś nieprzyzwoicie wręcz piękna, czy to w czerwieni, czy w turkusie. - Zapewnił ją, mając nadzieję dostrzec, jak różowieją jej policzki. - Nigdy nie poznałem ładniejszej dziewczyny. Nawet gdyby chciała przyłapać go na kłamstwie, to poniosłaby porażkę w tym zakresie. Maurice nie kłamał. Alisha była niemalże szyta na miarę na jego potrzeby, a im ktoś bardziej przypadał mu do gustu, tym silniej zaciskał wokół niego swoje macki. Nawet teraz przecież obejmował ją w taki sposób, jakby byli już parą… albo jakby przynajmniej spodziewał się, że jest uprawniony do całowania jej i przytulania wedle własnych potrzeb. To nawet by do niego pasowało. - Skrępuje cię, jeżeli poproszę, abyś usiadła okrakiem? - Zapytał, znajdując sporą nieporęczność w braku możliwości pełnoprawnego wtulenia się w nią. Najwyraźniej potrzebował zagospodarować każdy milimetr przestrzeni, jaki ich dzielił. - Proszę? - Zabrzmiało pytająco, a na jego usta wpełzł uśmiech pełen specyficznego rozbawienia. Trzeba było przyznać, że posiadał odpowiednie przymioty, aby przekonać ją do wszystkiego, na co tylko miałby ochotę, a jednak w dalszym ciągu to była zwykła, ludzka prośba. Jego palce przesunęły się powoli wzdłuż jej boku, aby podrażnić delikatną skórę i - być może - wywołać drobny dreszcz. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Z dniem dzisiejszym odkryła swoje nowe hobby – lubiła wprawiać panicza Overtone’a w zaskoczenie. Jego mina dawała jej ździebełko satysfakcji. No dobrze, bardzo dużo satysfakcji, podobnie jak idąca za nią myśl, że być może jest jedną z niewielu, która jest w stanie go zaskoczyć. Że może dlatego jest dla niego wyjątkowa. Że może to właśnie trzyma go przy niej. Że może dlatego właśnie mu się podoba. A dlaczego chciała mu się podobać? Zapewne nie zdziwiło go, gdy i tym razem uciekła spojrzeniem. Dłoń sama też jakby osunęła się z jego ciała i zaczęła skubać jeden z szwów obecnie turkusowej już sukienki. Przygryzła wargi, nie za bardzo wiedząc, jak mu to wszystko powiedzieć. Dlaczego chciała mu się podobać? — Nie wiem… - mamrocze cichutko, wyglądając na skrajnie bezradną wobec tego wszystkiego, co się właśnie działo. – Może po prostu… trochę Cię lubię… - krótkie, kontrolne spojrzenie na jego twarz – i chciałabym, żebyś Ty też mnie lubił. Tak na poważnie. Chciałaby, żeby ta iluzja okazała się prawdą. Obecnie szła tylko za uczuciem, odtrącając na bok rozsądek, bo kiedy ten dochodził do głosu, już nie wskakiwała tak ochoczo w jego ramiona, uświadamiając sobie, że to wszystko jest bardziej jak sen. Jest piękny, ale jednocześnie może prysnąć w każdej chwili – a pobudka będzie tym bardziej bolesna, gdy zda sobie sprawę, że ten sen nigdy się nie spełni. Bo nie mógł. To przecież się nie mogło przydarzyć. Nie jej. Nieważne, jak bardzo by chciała. Ponownie spogląda na jego twarz, słysząc najbardziej urokliwe ze słów, jakie kiedykolwiek mogłaby usłyszeć. I to jeszcze od… od niego. Nie musiał długo czekać. Policzki faktycznie zaczerwieniły się niemal natychmiastowo, a na ustach błąkał się uśmieszek z odrobiną nieśmiałości odbijającą się w spojrzeniu. Mimo wszystko jego słowa sprawiały, że coś w niej drgnęło. Nikt nigdy nie komplementował jej w taki sposób. — Tak uważasz? – pyta, jakby chciała się upewnić, że naprawdę nie żartował. Bo przecież ona była taką… zwyczajną dziewczyną. Ubierała się zwyczajnie, nawet nie malowała się jak te piękne panie i dziewczyny z Kręgu. Nie było jej stać na drogie ubrania ani stylizacje. Była zwykła. A Maurice uważał ją za najpiękniejszą z nich wszystkich. Jak bardzo mogłoby to być możliwe? Zawstydzone spojrzenie okryło się jeszcze zdziwieniem, szczerym i ogromnym, gdy usłyszała pytanie. Zdziwieniem i zmieszaniem. Przygryzła natychmiastowo wargę, zerkając na niego w niepewności. Znów poczuła, jak serce zaczyna kołatać mocniej. — W sukience? – Przecież to nieprzyzwoite. Kiedy ostatnio objęła Irę udami (nie pomyślała o tym zupełnie!), skończyło się… no… nie tak, jak myślała. Nie chciała go prowokować. Ani Iry, ani Maurice’a. To nieprzyzwoite. Nie powinna tak robić. Dlatego tylko pokręciła głową, wycofując się odrobinę. — Mogę się ewentualnie przebrać. – Jeśli to by załatwiło sprawę. I gdyby mógł poczekać. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Ona chciała go zaskakiwać, a on ją zawstydzać. Trafił swój na swego, zdecydowanie, a żadne najwidoczniej nie zdawało sobie sprawy z niecnych zamiarów drugiego. Byłoby to całkiem urocze, gdyby nie tak złośliwie satysfakcjonujące, a niewinność i naiwność Allie… na tym etapie prawie zaczynał podejrzewać, że jest to jedynie gra, którą musiał przejrzeć, aby wreszcie wykrzyknęła „niespodzianka!” i zaczęła zachowywać się nieco doroślej. Przecież nikt nie może być tak pruderyjny, kiedy siedzi na kolanach członka Kręgu i to syrenki w dodatku… prawda? - Lubię cię - zapewnił, całując delikatnie jej żuchwę i nie przewidując jeszcze armagedonu, jaki wywoła jego niewinne pytanie. Kiedy nastąpiło jej zdziwienie, zdziwieniem okrył się też Maurice. Byli tak blisko, że wydawało mu się, iż czuje, jak jej serce przyspiesza. Na wypadek, gdyby miał żyć wśród wątpliwości zbyt długo, uratowała go przygryzana warga i spłoszenie. Przytrzymał ją przezornie w miejscu, aby nie próbowała mu uciekać i spróbował skonfrontować ją ze swoim spojrzeniem. - A to robi jakąś różnicę? Przecież nie będę patrzył nigdzie indziej, niż na twoją śliczną buzię. - Trochę obiecywał, a trochę powoływał się na prawdę. Nie interesowało go to, co Alisha miała między nogami. O wiele więcej przyjemności znajdował w obejmowaniu jej i całowaniu. Wydawało mu się, że zaznaczył już kilkukrotnie, że nie zamierza przekraczać tej granicy, ale jeżeli sytuacja wymagała, był gotów sprecyzować swoje stanowisko. - Nie trzeba. Jeśli nie czujesz się z tym dobrze, to zostaniemy tak. - Powiedział, gładząc niespiesznie jej ramię i nie zdając sobie zupełnie sprawy z tej obawy, jaką Allie darzyła niespodziewanie pojawiające się konary. - Nie poradzę sobie i zaleję się łzami, jeżeli zamiast wrócić mi na kolana, pobiegniesz do drzwi wyjściowych. - Trochę sobie żartował, a trochę mówił poważnie, ukrywając prawdziwe emocje tuż za progiem aktorskiej maski. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Lubił ją. O Piekielna Trójco. Czy mogłaby być szczęśliwsza niż w tej chwili? W chwili, kiedy on też jej mówił, że ją lubi? Gdy trzymał ją w ramionach i przytulał, całował, obsypywał pieszczotami, nie chcąc wypuścić, jakby wraz z nią miał stracić swoje szczęście. Czy mogłaby być bardziej szczęśliwa? Nie chciała nawet przypuszczać, że może nie być z nią szczery. Może się kiedyś obudzi z tego snu, ale nie będzie to dziś. Szczery, pełny uśmiech pojawił się na jej wargach, kiedy sama, nareszcie sama, z własnej inicjatywy, chwyciła delikatnie jego twarz w dłonie i sama skradła mu pocałunek. Delikatny, pełen czułości, ale przedłużony do granic możliwości, jakby już nigdy nie miała go zostawiać. Jednak kiedyś ich wargi się oddzieliły, a wtedy uśmiechnęła się raz jeszcze i objąwszy go ramionami, przytuliła się po raz kolejny. Ostatni raz była tak szczęśliwa, kiedy… Bardzo dawno temu. Kiedy była z Marcello. Czy Maurice też miał kiedyś kogoś takiego, jak ona? To niemożliwe, żeby całe życie był samotny… — A przede mną? – pada nagle pytanie, chociaż całą sobą czuje, że nie powinna o to pytać. – Byłeś z kimś przede mną? – cichutko kontynuuje, łapiąc się sama na tym, że w jednym pytaniu sugeruje, że między nimi jest coś więcej. Że są ze sobą w jakiś inny sposób niż zamknięci w fizycznym kontakcie, przytuleni, niemal zespoleni. Niemal. Bo… to nie chodziło o to… a może chodziło? O to skrępowanie. Że dziewczyna tak nie powinna. Nieważne, gdzie będzie patrzył, przecież to… to tak nieprzyzwoite. A oni znają się zaledwie miesiąc! Nie tak dawno temu minął, o ile dobrze sięgała pamięcią, gdy poznała go na plaży. Był wtedy tak samo czarujący, jak teraz. A jednak teraz była mu w stanie prędzej odmówić niż wtedy. — Zostańmy tak – mówi więc, uśmiechając się kącikami ust. Nie do końca wierzy, że Maurice faktycznie zaleje się łzami po jej wyjściu, a przede wszystkim: ona sama by raczej stąd nie uciekła. Po prostu wróciłaby w dżinsach. To wszystko. – Ale wyolbrzymiasz – stwierdza, wywracając niby zaczepnie oczami. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie spodziewał się, że proste stwierdzenie faktu wywoła w niej taki entuzjazm. Lubił ją… te słowa mogły oznaczać dosłownie wszystko. Nie tylko „lubienie”, na jakie zazwyczaj liczyły dziewczyny. Niemniej właśnie tak było, lubił. Lubił jej głos, jej niski wzrost, jej piękne oczy i odwagę, z jaką mimo wszystko postanowiła wystąpić w Traviacie. Nie lubił jej jako przyszłej partnerki, ale to dlatego, że Maurice nigdy nie myślał o dziewczynach w takiej kategorii. Od tego typu dywagacji zawsze miał własnych rodziców, którzy zdawali się najlepiej wiedzieć, co będzie dobre dla ich dzieciątka. Popisali się już nie raz i nie dwa, a za każdym razem ich latorośl kończyła jako kawaler wśród innych żonatych już kręgowych synów. A on sam… czy on w ogóle potrafił kochać po tym wszystkim, co kiedyś go spotkało? Nigdy o tym nie myślał. Za bardzo bał się wracać wspomnieniami do tych mrocznych miesięcy pełnych czystego szaleństwa. Teraz na szczęście byli wyłącznie tu i teraz. Jej pocałunek, który chętnie odwzajemnił, podsumował ripostą i odciśnięciem na ciepłych ustach Alishy śladu własnego uśmiechu. Jej pytanie nie wywołało w nim niewygody. Wydawało mu się stosunkowo normalne, chociaż odpowiedź pewnie miała okazać się dla niej nieprzyjemna. Maurice nie żył w tym świecie, w którym mężczyzna powinien zatrzymywać swoją cnotę dla tej jednej, jedynej panny. Jemu zawsze wolno było nieco więcej, niż większości. - Byłem. Czasem z wyboru, a czasem z obowiązku. - Nie odpowiadał konkretnie, bo i nie pytała konkretnie. Nie wskazywała, czy chodzi jej o związki, czy raczej przytulanie się na kanapie. Na domiar złego w grę wchodziły jeszcze aranżowane zaręczyny, z których pewnie musiałby się tłumaczyć, mimo że nawet w najmniejszym stopniu nie zahaczały one o jego wolę. Prychnął cicho w rozbawieniu i wytknął poza usta koniuszek języka. Upewnił się, że to zobaczyła, nim postanowił się odezwać. - Mam nadzieję - stwierdził i pogłębił objęcie poprzez wsparcie brody o jej ramię. Palce wciąż miarowo gładziły jej skórę, tym razem spacerując wzdłuż kręgosłupa. Chwilowe milczenie przerwała impulsywna potrzeba odbicia piłeczki. Dziwnie się czuł, gdy tylko on był przepytywany, a że nie był specjalistą w opowiadaniu o sobie, niejako stanowiło to jego reakcję obronną. - W twoim życiu był tylko narzeczony? - Pytając, miał cichą nadzieję, że ten temat nie jest już dla niej życiową tragedią. Przed sobą miała już zupełnie nowe i lepsze perspektywy. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Maurice nie wydawał się ani speszony, ani zdenerwowany… w zasadzie przyjął to pytanie jakby było najnormalniejsze w świecie. Allie by nie była taka spokojna. Pewnie by posmutniała, albo mówiła z sentymentem. On nie wydawał się zanadto przejęty. Być może miał zakończone pewne epizody w życiu i od dawna nie było nikogo, kto by skradł jego serce? Kto by jeszcze tam pomieszkiwał… Za to jej serce ścisnęło się na myśl, że mógłby być z kimś z obowiązku. Jak to? To znaczy… słyszała o aranżowanych małżeństwach, ale częściowo miała nadzieję, że to relikt przeszłości. O Kręgu w zasadzie nigdy nie myślała i nigdy się nie zastanawiała nad ich związkami. Kiedy teraz jednak nad tym pomyśleć – to przecież musiało być oczywiste. Serce często nie wybierało, a oni żenili się przecież głównie między sobą. — Bycie z kimś z obowiązku jest okrutne – zdobywa się na odwagę, żeby powiedzieć to na głos. Część z niej przypuszcza, że Maurice myśli zupełnie podobnie. – Jak masz związać się z kimś na całe życie, nawet go nie lubiąc? Przecież to… straszne. Nie wyobrażała sobie, żeby miała wyjść za mąż za mężczyznę, do którego absolutnie nic nie czuła. Tylko dlatego, że zmuszała ją rodzina; albo tylko dlatego, że był lepiej sytuowany i mogła dzięki temu coś dostać. Nie interesowało ją to. Chciała być po prostu szczęśliwa. Największą walutą, jaka mogła istnieć, była miłość. Uwaga, zainteresowanie. Widzenie tej drugiej osoby jako najbardziej wyjątkowej. Maurice wtulał się w nią, a ona przytulała jego. Przymknęła oczy z przyjemnością, jeden z policzków wspierając na boku jego głowy, gdy był tak blisko, gdy wspierał się o nią, a jego dłoń błądziła wzdłuż jej kręgosłupa, wywołując zabawne dreszcze. Chwilę sentymentu przerwało tylko jedno westchnienie. — W zasadzie to tak. – To było dość śmieszne. Przeżyła dwadzieścia pięć lat, należała nawet do tych bardziej rozchwytywanych dziewczyn, a w liceum za bardzo z nikim nie była. Zawsze miała wrażenie, że chce czegoś innego od życia, niż chłopcy, którzy byli nią zainteresowani. – Poznałam go w Conservatorio, kiedy podczas studenckiego spektaklu miałam zagrać Paminę. On grał wtedy księcia Tamina i bronił tą rolą swojego tytułu master in canto. Był o rok wyżej ode mnie, bardziej doświadczony, i tak jakoś… po prostu się dogadaliśmy. Wtedy miałam wrażenie, że chcemy od życia tego samego. – Wtedy zapewne tak było. Jeszcze zanim życie samo zweryfikowało, jak bardzo oczekiwania mogą być realne. – Bardzo mi pomógł. Był przy mnie w najbardziej trudnych chwilach. Przy nim na scenie aż tak bardzo się nie bałam i nic takiego złego się nie stawało. Dawał mi siłę, żeby na nią wchodzić i schodzić. Wystarczyło tylko, że był blisko. – Kąciki ust uniosły się w niewyraźnym uśmiechu, choć oczy pozostawały smutne, wpatrzone w obraz falującego morza rysujący się za oknem. – Przez kilka miesięcy myśleliśmy, że damy radę to przetrwać, ale kiedy on został we Włoszech, a ja wróciłam do USA… Odległość oceanu to zbyt dużo, nieważne, jak bardzo byśmy się starali. – Marcello wciąż pozostawał w jej sercu. Miał wyjątkowe miejsce w jej życiu i nie będzie w stanie o nim tak łatwo zapomnieć. Tak, jak nie zapomina się o utraconych szansach. – Niedawno minęło pół roku odkąd ściągnęłam pierścionek z palca. – Jakby siłą sugestii otoczyła dłonią palec serdeczny, na którym jakiś czas temu widniał jeden z piękniejszych symboli rozkwitającej miłości. Teraz ziała tam przeraźliwa pustka. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone