Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
First topic message reminder : Salon Pomieszczenie o kopulastym sklepieniu, utrzymane w stonowanych odcieniach beżu, brązu i bieli. Przestronne, przeznaczone głównie do odpoczynku, bądź leniwych rozmów nad filiżanką herbaty. Na środku pomieszczenia znajdują się trzy kanapy skierowane frontami w stronę niewielkiego stolika kawowego. Przy ścianach ustawiono kredensy skrywające ozdobne filiżanki, zdobione kieliszki i drobne dekoracje, takie jak niewielkie muszelki, czy figurki z perłami. Znalazło się również miejsce na pokaźną biblioteczkę z książkami pedantycznie posegregowanymi wedle gatunków i kolorów grzbietów. Z salonu roztacza się widok na ogród kwiatowy. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Miał dwa wyjścia. Trzeciego nawet nie brał pod uwagę. W jego opinii taki scenariusz byłby absolutnie nieosiągalny. Nie wiedział tylko, czy najpierw pękłoby mu serce, czy strzeliły wszystkie żyłki ze złości na Stheino. Chciałby potrafić wściekać się na niego tak bardzo, aby oddać go Lanthierom. Chciałby, bo wiedział, że nie jest najlepszym kandydatem na ojca dla zwierzęcia wymagającego więcej uwagi, niż banda kudłatych sierściuchów, które spały przez bite szesnaście godzin dziennie. Dziwne przygnębienie opadło mu na ramiona i znalazło nawet drogę do jego spojrzenia. - Wiem - odpowiedział jej tylko, a podjęcie takiego wyboru kosztowało go naprawdę wiele. Dlatego też tak bardzo od niego uciekał, udając przed samym sobą, że to jeszcze nie teraz, nie ten moment i nie ta chwila. Zerknął na zmarszczkę wykrzywiającą jej czoło i sam aż wydawał się nie rozumieć jej pytania. A o czym rozmawiali? - Na temat tego, co powinniśmy względem siebie odczuwać. - Odpowiedział, ale nie unosił brwi i nie marszczył czoła. Pytał już spokojnie, tonem odpowiednio wyważonym i przystającym członkowi Kręgu. Jakież łatwe byłoby jego życie, gdyby zawsze potrafił ubierać się w taki chłód i niewzruszenie. Nie spodziewał się, że jego głupiutka deklaracja wywoła w niej rozbawienie. Zachował twarz i nie roześmiał się z jej skaczącej ku sufitowi brwi, ale przekręcił lekko głowę w zaintrygowaniu. - To sprawia ci przyjemność? - Zapytał, nie zagłębiając się dokładniej w meandry tego, co konkretnie miało oznaczać mordowanie gustu. Ile ludzi, tyle gustów. Oby tylko nie mordowała jego cudownych jasnych jeansów, był do nich zaskakująco przywiązany. Spojrzenie uciekło mu w dal i zatrzymało się na falujących za wysokimi oknami gałęziach drzew. Zabawne, że teraz poczuł się tak sielsko i swobodnie. Zdolność do dopasowywania się do porywów chwili byłaby godna podziwu, gdyby nie była tak upierdliwa. Przeskoki nastrojów kiedyś go wykończą. Zerknął na Annikę, nie doszukując się żadnych podtekstów. Jak mógłby, skoro na własne życzenie postawił sobie dom na brzegu oceanu? Kochał wodę, nietrudno było zgadnąć. - Codziennie. Uwielbiam pływać. - Odpowiedział i na jego ustach pojawił się szczery uśmiech wywołany sięgnięciem myślą do posiadanego hobby. - A pływam całkiem nieźle, musimy się kiedyś pościgać. Propozycja pozornie niewinna, a z pewnością absolutnie nie do zrealizowania. Niemniej najpewniej to właśnie powiedziałby normalny człowiek, któremu nie wyrastał nadprogramowy ogon. Prawda? Zgadywał, za mało normalnych Kręgowców poznał. Najpierw usłyszał Annikę, a potem zobaczył źródło jej zmartwienia. Parsknął śmiechem, ale bardziej bawiła go zdziwione skamienienie Stheino, niż wypadek króliczka. - Bunny - powtórzył po badaczce, bardzo próbując nie rozweselić się także tym uroczym skrótem. - Biedne maleństwo. Wyrodni rodzice nie zauważyli potrzeby. Jakże łatwo było mu ich nazwać „rodzicami”, ale poniekąd, czyż nie byli właśnie takim wspólnym tworem dla tej pary piekielnych przybłęd? Annika na pewno była mamusią dla Stheino. Gdyby nie jej pomoc, żadnego rodzicielstwa by nawet nie było. Maurice poległby już po pierwszym tygodniu. Miał prawdziwe szczęście, że wtedy na nią wpadł… - Może wyjdziemy z nimi do ogrodu? Możliwe, że to nie koniec wypadków. - Zaproponował, czujnie spoglądając na swojego barghesta, intensywnie zapoznającego się teraz z zapachami Bunniculi oddanymi na jego ulubiony kawałek dywanu. Miał przeczucie, że za moment zapachy powiększą repertuar. Dźwignął się na nogi, bo niezależnie od decyzji van der Decken, należało posprzątać po zwierzęciu. Jeżeli nie własnoręcznie, to za sprawą niezawodnego wsparcia Lucienne. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Mogli snuć długie wywody na temat odpowiedzialności; tylko po co? Decyzja już została podjęta, barghest zadomowił się w pozłacanych piernatach Overtone’a, a sam Overtone przytomnie zasięgnął porady. Nie ma o czym mówić; tak długo, jak niszczycielski potencjał zębatych bestii nie jest okrutnie lekceważony, tak długo nie ma powodów by rozważać przerobienie go na rekwizyt. Barghesta, albo jego właściciela. A przygnębienie jest normalną, zdrową reakcją i tę Annika przyjmuje z ulgą. To cień szansy na to, że będzie uważał z podjęciem kolejnego, lekkomyślnego wyboru. — Dobrze. — I znów; krótkie, enigmatyczne dobrze, skazane na nieskończoność podejść do jego interpretacji. Tę ponownie pozostawiła do wyobraźni aktora. Jej własna ma zaś inną pracę do wykonania — choć być może to nie ona, a sam Maurice interpretujący za nią ich spotkanie jako mistyczne połączenie dusz, a nie zwykłe spełnienie przyjacielskiej przysługi. Annika osiągnęła na przestrzeni lat wybitny poziom w kontestowaniu rzeczywistości i zdołała już zapomnieć, że nie tak daleko stąd ma w tym kogoś o wiele lepszego od siebie. Odpowiedź, która pada na tak osobliwą deklarację o powinnościach, mogłaby burzyć zastany porządek i rozpalać serca. A zamiast tego— — Myślę, że nadajesz... nam, za duże znaczenie — w ten sposób unika innej, mniej przyjemnej odpowiedzi na to pytanie. To grząski grunt, na który zapuściła się z własnej woli i właśnie próbuje się z niego wycofać. Tego Maurice dotąd nie miał okazji doświadczyć — co zrobiło z nią pięć lat pod dachem Faustów. I cokolwiek ma do powiedzenia na temat radosnej i naiwnej dziewczyny, którą była, oraz jej przemiany w kobietę gaszącą zapał jednym zdaniem — chętnie tego wysłucha. Choć nie wszystko przez ten czas uległo tak drastycznej zmianie. Przykład to jej upodobania. Tu wciąż pozwala sobie na uśmiech. — Między innymi — to znaczy mordowanie gustu i dobrego smaku. Dla osoby związanej z aktorstwem kolekcja filmów Anniki będzie traumą, której nie wyleczy żadna porcja alkoholu, czy narkotyków; nawet zza zasłony słodkiej amnezji, już do końca życia spoglądać będą na niego groteskowe macki — jak w tym filmie z siedemdziesiątego siódmego, który obejrzała więcej razy, niż przeczytała własną pracę magisterską. — …Ale to bez pływania nie wyobrażam sobie życia — stąd pytanie. I jak na kogoś, kto moczy zadek w tych samych wodach, co ona — niezwykle rzadko mieli okazję natknąć się na siebie. Overtonowie i ich złote tyłki nawet ze swoich miejsc do pływania robią tajemnicę. Albo— — Na to właśnie liczę — butna wypowiedź, podkreślona zadarciem nosa — namiastka tego, czym była zanim— przestała być. W jej uszach ta propozycja przybrała postać obietnicy; kręgowa uprzejmość, czy prawdziwa chęć — to nie ma znaczenia. Słowa padły, a Annika — w przeciwieństwie do poprzednich — akurat do tych się przywiązała. I może to dobrze, że występ Bunniculi odebrał sposobność podrążenia tematu jeszcze. A na pewno zrobiły to słowa Maurice’a. — Przed chwilą byłeś wujkiem — uczepiła się figury retorycznej, w której — jeśli miała być szczera — odnajdywała się dużo lepiej, niż w kolejnej próbie dobrania się, choć nie w sensie fizycznym. — Jestem samodzielną matką i nawet mój mąż nie rości sobie prawa do nazywania się w ten sposób — odparła dyplomatycznie, bez jadu i zgarniając Bunniculę pod pachę. Ta w przypływie bojowego nastroju otworzyła szeroko swój mały pyszczek, by kąsać. — Zwiążę ci ten pysk — warknęła tonem innym niż ten, którym przed sekundą rozmawiała z Overtonem. A Bunnicula zdawała się polecenie zrozumieć. Zwarła szczęki i zapatrzyła się na nią żółtymi jak ten kawałek dywanu Overtone'a, oczami. I rzeczywiście — chętnie wyjdzie na zewnątrz. — Tak zapewne będzie lepiej... A co z tą plamą? — Spodziewa się, że mają już w tym domu protokół na takie wypadki — Deckeni mają, pogodziwszy się z faktem, że Annika nie odpuści i zatrzyma bestię. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Wywrócił oczami, zgodnie z wszelkimi przewidywaniami nie przyjmując jej odpowiedzi do wiadomości tak, jak zapewne powinien, aby ten temat przestał być nieustannym polem do przepychanek. - Ja, ty i my zawsze będziemy mieli znaczenie, a do tego wystarczy, że będziemy dyskutować jak para znajomych. - W tym momencie to on uniósł nieznacznie brew. - Nie chciałabyś, aby między nami było jakieś „my”? My pijemy wspólnie kawę, my idziemy do lasu, aby potwory mogły się wybiegać. Podając jej przykłady, doszukiwał się w niej tej samej dziewczyny, którą kiedyś uczył rysunku, naiwnie wierząc, że wciąż gdzieś tam tkwi Annika van der Decken, z którą mogli wspólnie garbić się nad szkicem. Tak zupełnie bez potrzeby martwienia się o krzywe spojrzenia. Piękne były to czasy. - Naprawdę uważasz, że to za dużo? - Zapytał, jak zwykle nie mając dobrych relacji ze zdrowym rozsądkiem i umiejętnością porzucania niewygodnych tematów. Nierozważną obietnicą wspólnego pływania nie przejmował się tak, jak zapewne powinien przejmować się Overtone. Na usta cisnęło mu się wyłącznie głupie pytanie, które musiał tłamsić podczas prób opanowania sytuacji dywanowej. „A nie boisz się, że nagle wyrośnie mi ogon?” Wstając z kanapy zdążył jeszcze cicho prychnąć i unieść brodę, jak gdyby odbieranie mu prawa do rodzicielstwa Bunniculi było dla niego obraźliwe. Nie było, ale zawsze lubił sprzeczać się dla samego sprzeczania. - Nawet nie będę udawał, że próbuję jakkolwiek konkurować z twoim mężem. - Odpowiedział, konsekwentnie odsuwając Stheino od zmoczonej podłogi za pośrednictwem własnego ciała. Ciężko szło mu to dyscyplinowanie, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano. - Ale przy nich i tak czuję się ojcem. - Nie kłamał i nie próbował jej nawet przekonywać. Sposób, w jaki patrzył na barghesta obnażał jego uczucia i podejście do zwierząt lepiej, niż jakiekolwiek słowa, czy czyny. Maurice dla każdego paskudztwa bez problemu mógł stać się matką kwoką. To cud, że to dopiero pierwsza znajda, która zyskała dla siebie ciepłe posłanie pod overtonowym dachem. Ton, którym Bunnicula została przywołana do porządku, został odnotowany w pamięci Maurycego. Może powinien z niego skorzystać raz czy dwa? Tak na próbę, bo być może klucz do posłuszeństwa Stheino kryje się właśnie w ostrych komendach? - Nie przejmuj się plamą, poradzimy sobie. - Zbył jej troskę o dywan, wskazując jej kierunek, aby zaprowadzić ją do ogrodu. Nie licząc przystanku obejmującego wkładanie butów i płaszczy, zatrzymał się po drodze wyłącznie na chwilę, aby dotknąć nienachalnie ramienia Lucienne. Gosposia nie pytała. Zapach udzielił jej właściwych instrukcji szybciej, niż werbalne komendy. Stheino wyprzedził ich w progu skocznym krokiem. Wśród drzewek i rozłożystych krzewów to on był przewodnikiem. → ogród |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
3 kwietnia 1985 Musiała się z nim zobaczyć. To już nawet nie chodziło o samą tęsknotę. Nie. Po wczorajszej wiadomości nie mogła spać z myślą, że niechcący wyrządziła mu krzywdę. Ciasto może pomogło na chwilę – ale jakim kosztem? A może właśnie dobrze wyszło? Odespał chociaż, nawet jeśli troszkę, może odrobinę więcej naprawił swojego deficytu, nakarmił głód snu, może teraz będzie miał więcej energii… może choroba nie przeszkadza mu już aż tak bardzo? Z sercem na ramieniu jechała przez alejki Little Poppy Crest aż do Maywater. Już z daleka mogła wyczuć morską bryzę, ale chyba zapomniała, a może nawet nie zwróciła uwagi, że dom młodego Overtone’a położony był aż tak blisko plaży, znajdował się niemal na niej… To nie jej jednak wypatrywała. Zsiadła z motocyklu przed bramą, a potem przeprowadziła go ścieżką do posiadłości. Maurice się jej spodziewał, dlatego nawet nie próbowała zwolnić, nie wahała się w swoich krokach. W tym wszystkim nawet w pierwszej kolejności nie zwróciła uwagi, jak bardzo tutaj nie pasuje. Ona – ubrana w zwykłe dżinsy i tenisówki, ładny, czarny top i z nieco rozwianymi, potarganymi wiatrem jasnymi włosami. On – elegancki, nienaganny w swojej perfekcyjności. I cała ta jasna willa zapraszająca do środka, śpiewająca o luksusach zawartych we wnętrzu. To nie na nie spojrzała wpierw, a na niego. Ręce były szybsze niż rozum. W kilku krokach dopadła do jego twarzy, ale tylko po to, aby ująć policzki w dłonie, stanąć na palcach i przyjrzeć mu się dokładnie. Nie całowała go na powitanie. Zapomniała, że miała taką chęć. Zapomniała, że mogła. — Och, Maurice… - westchnęła, wyłapując sińce pod jego oczami. Sama dzisiaj też miała, choć znacznie bledsze i mniejsze niż on. Puściła powoli jego twarz, chociaż nie oddaliła się, wciąż stojąc tuż przed nim, niemal do niego przylegając. Nawet jeśli górował nad nią solidnie głową. – Przepraszam… naprawdę myślałam, że Ci pomoże. Już więcej Ci nic takiego nie zrobię, obiecuję. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Poranek był ciężki, ale nie było to nic szczególnego. Jeszcze nie przydarzył mu się łaskawy. Można było rzec, że wręcz był do tego przyzwyczajony. Nieprzespana noc i nieprzespany dzień. Już nie pamiętał, od jak wielu lat funkcjonował w ten sposób. Wszystkie leki pomagały jedynie na chwilę, a to jedno ciastko… będzie musiał porozmawiać o nim z Alishą. Dobrze się składało, że zgodziła się przyjechać. Popołudnie już było lepsze. Powoli dochodząc do siebie nad filiżanką gorącej herbaty, niezmiennie katował się scenariuszem, próbując wbić go sobie do głowy jak najszybciej. Ciężko mu to szło. Włoski bełkot wpadał jednym uchem, a wypadał drugim, a jednak walczył ze sobą tak długo, aż wreszcie zastała go szarość za oknami posiadłości. Wieczór zapowiadał się najlepiej. Chwila oddechu w czyimś towarzystwie była czymś, co miało nieco rozluźnić jego napięte struny. Czy można było nazwać to spotkanie randką? Trudno powiedzieć, w końcu nie określali swojego statusu, a „zobaczenie się” jest terminem dość szerokim. Mimo wszystko robiło się dość randkowo, bo o ile spotkanie w dresie mogłoby przejść, tak ten zupełnie do Maurycego nie pasował. Wychodząc do ludzi, musiał odpowiednio się prezentować. Godzina spędzona w łazience zaowocowała misternie ułożoną fryzurą, namaszczonym ciałem i wonnym pachnidłem otulającym skórę. Tak przygotowany, wyciągnął nawet z szafy zapomnianą, ale całkiem ikoniczną, czerwoną koszulę z cekinowymi wstawkami na rękawach i kołnierzu. Założył ją na grzbiet, oglądając się jeszcze przez moment w lustrze i słusznie folgując swojej próżności. Miał zamiar zwalić ją z nóg, jak zawsze nie panując nad palącą potrzebą mącenia w głowach aż po sam szczyt przesady. Ostatni uśmiech pożegnał odbicie, kiedy na tyłek wsuwały się proste, jasne jeansy. Aby nie robiło się zbyt elegancko, buty sobie odpuścił. Wystąpienie w skarpetkach mogło być mniej onieśmielające. Czerwona koszula rzucała się w oczy już od samego wejścia. Gospodarz stał na szczycie schodów, niedbale wspierając się o kolumnę przy drzwiach wejściowych i to Lucienne uprzejmie otworzyła bramę przed Alishą. Towarzyszyła jej też aż po same drzwi, najwidoczniej zamierzając przejąć motocykl, aby zaparkować go w mniej widocznym miejscu. Nie zdążyła zapytać, czy dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko. Zatrzymała się przy dwukołowej maszynie, bo Alisha już dopadała Overtona. Maurice roześmiał się swobodnie. Sam nie wiedział, czy bardziej bawiła go prędkość, z jaką te krótkie nóżki pokonały schody, czy słowa, które wypowiedziała. - Pomogło. Jak mnie ścięło, to przynajmniej pospałem. - Odpowiedział, układając dłonie na ramionach dziewczęcia i zginając nogi, aby znaleźć się nieco niżej. On nie zapomniał, że może ją pocałować, ale póki co cmoknął ją jedynie w czubek nosa. - Też miło mi cię widzieć. - Powiedział, a kiedy się prostował, to przy okazji zawłaszczył dla siebie jej dłoń. - Zaprosiłbym cię do środka, ale Lucienne chyba zastanawia się co zrobić z twoją zabawką. Zauważył, przekierowując uwagę Alishy za jej plecy poprzez krótki gest. Rzeczywiście gosposia dalej myślała o przestawieniu pojazdu. Nie wyglądała na zawstydzoną. Mieszkanie z Overtonem uczyło odporności i cierpliwości w zakresie nieoczekiwanych przejawów uczuciowości. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Jeszcze chwilę poświęciła na przyjrzenie się jego jasnej twarzy. Wciąż wyglądał na dość zmęczonego, ale… nie okłamałby ją. Na pewno nie, nie w takim temacie. Bo po co? Nie okłamałby jej, prawda? Miała nadzieję, że naprawdę pomogło, a nie chciał jej po prostu pocieszyć… Dlatego chwilę spędziła na ocenianiu prawdomówności, ale ocena szybko prysnęła pod urokiem drobnego pocałunku, jaki otrzymała w nosek. Uśmiechnęła się, a nawet króciutko zaśmiała pod naporem drobnej czułości, odrobinkę nawet zawstydzającej. — Naprawdę? – dopytuje chyba tylko dla formalności. – No dobrze. Cieszę się, że chociaż troszkę pomogło. Wciąż czuła się źle, bo przecież mogła pomóc bardziej. Na pewno mogła pomóc bardziej, chociaż przecież wcale jej o to nie pytał ani nie prosił. Nie była też lekarzem, żeby potrafić znajdować lekarstwo, a jedyne, co zrobiła, to upiekła ciasto. Na pocieszenie, dla poprawy stanu ducha, dla dobrego smaku. Dla zwykłej przyjemności. Do czego innego służyły wypieki? Mogłaby się nad tym rozwodzić – podobnie jak nad specjalnym wyglądem Maurice’a, czego jeszcze nie zauważyła – kiedy odwrócił jej uwagę na tyle skutecznie, że odwróciła głowę, żeby spojrzeć za siebie, w stronę motocykla, za którego właśnie zabierała się… chyba gosposia? — Och, nie! – rzuciła krótko i w pośpiechu, zabierając dłoń z uścisku, ruszyła z powrotem po stopniach do motocykla. Miała przecież w bagażniku przemycone rzeczy! Miała je pokazać później, ale… ech, żadna niespodzianka jej nie wyjdzie. Otworzyła więc bagażnik i wyciągnęła z niego kilka nieokreślonych zawiniątek. — Teraz pani może go przestawić – z uśmiechem Alisha zwróciła się do gosposi, nim powróciła po schodach do czekającego Maurice’a. – Chciałam pokazać ci je później, ale i tak mi już niespodzianka nie wyjdzie… przywiozłam coś dla Ciebie. – Wręczyła mu jedno z zawiniątek, którym okazało się pudełeczko z przeróżnymi czekoladkami. – Nie mają żadnych magicznych właściwości, po prostu są smaczne. Mam nadzieję – wzrusza ramionami w lekkiej bezradności, z uroczym uśmieszkiem, wręczając mu pudełeczko. Taki mały prezent. Odkryła, że lubiła dawać mu prezenty. Nawet jeśli niewiele mogła mu dać, a jego z pewnością stać było na o wiele więcej. – I… chciałam ci pokazać sukienkę, jaką ostatnio kupiłam, ale chyba nie ma sensu… Nie ma sensu z bardzo wyraźnego powodu – bo właśnie zauważyła jego strój. Dżinsowe spodnie tylko troszkę odejmowały formalności (same skarpetki zresztą też), ale ta czerwona koszula z cekinowymi wykończeniami… była urocza. Pasowała mu. Ślicznie w niej wyglądał. Jej sukienka jest zwykła, bawełniana, czerwona. Teraz tylko przeszyta magicznymi nićmi. Nic takiego. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Jej badawcze spojrzenie zniósł dzielnie, zachowując kamienną twarz, chociaż okropnie go tym rozbawiła. Sprawdzała jego prawdomówność, jak sądził. Powodzenia, Allie. Nie przekonywał jej dłużej, przyjmując za pewnik, że przetworzyła już wersję, którą jej zaserwował. W sumie, dlaczego miałaby sądzić, że ją okłamywał? Ich „relacja” chyba jeszcze nie dorosła do etapu zasłaniania się kłamstewkami? A może? „Och, nie!” Och… co? Blondyn uniósł nieznacznie brew, kiedy dziewczyna z werwą podążyła do motocykla. Nie spodziewał się, że mogłaby coś dla niego przywieźć, więc i szczere było jego zaskoczenie, kiedy w rękach wylądowało mu zawiniątko. Za plecami Alishy turlał się powoli motocykl. Biedna Lucienne, może nie złamie kręgosłupa podczas próby wepchnięcia go za dom. - Och, nie musiałaś - ochnął sobie i Maurice, który zważył pudełeczko w dłoniach. Cichy grzechot czekoladek stukających o wierzch pudełka potwierdził słowa dziewczęcia. Zanim zdążył jej podziękować, powiedziała coś tak absurdalnego, że aż prychnął cicho, wywracając oczami. - Rety, Allie, czemu nie ma sensu? Głupolu. - Westchnął jak umęczony, ale wciąż się uśmiechał. Ułożył dłoń na jej głowie, aby lekko potargać jej włosy. - Pokaż, jaki zrobiłaś użytek z prezentu. Tylko może wejdźmy do środka. Propozycja nie mogła być bardziej trafna. Wiatr lizał go chłodem po kostkach. Trzeba było ubrać buty. Uchylił przed nią drzwi do domu i zaprosił ją do pójścia przodem. Kiedy już weszli, zaczekał cierpliwie, aż Dawson zrzuci z siebie odzienie wierzchnie. Potem ponownie się zniżył, zachęcając ją gestem, aby podeszła bliżej. - Niestety, ja ci nic nie upiekę w obawie o jadalność produktu końcowego. - Oznajmił, obejmując ją jedną ręką w pasie. - Ale mam inny prezent. Całkiem sprytny jak na to, że rzeczywiście nic jej nie przygotował. Wyciągnął szyję, aby tym razem złożyć pocałunek na jej ustach. Nie bawił się w dziecięce całusy, a w dodatku na sam koniec zaczepnie podgryzł jej dolną wargę. A potem... potem oderwał kawałek papieru, w którym skrywały się czekoladki i położył go sobie na głowie. - Dziś wieczorem ja będę twoim prezentem. - Gdyby nie to, że ewidentnie się z tego śmiał, byłby to z pewnością specyficzny wybór podarunku. - Pokaż mi tę sukienkę. Bliższa łazienka jest pod schodami. Oznajmił, cofając się z jej zasięgu i wskazując dłonią na miejsce naprzeciwko drzwi wejściowych. Z pewnością ich nie przeoczyła, ale nie taka była jego myśl, kiedy wskazywał jej drogę. Chciał, aby się przebrała. Uwolniwszy maleństwo od ciężaru swoich lepkich objęć, podążył w głąb domu i skręcił w prawo, znikając za rogiem. Ściana kończyła się w pewnym miejscu i tam rozpoczynała się prawdziwa otwarta przestrzeń. Z piętra spoglądały na nich cztery pary zwierzęcych oczu. Motocykl zapowiedział się tak hucznie, że najwidoczniej nawet koty zawarły pakt wojenny obejmujący odparcie intruza. Sylwetki sierściuchów trochę się rozluźniły, kiedy ich właściciel poszukał sobie miejsca na sofie. Alarm odwołany. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Czyli jednak chciał zobaczyć tę sukienkę? Ale była taka zwyczajna… Teraz to w sumie nawet żałowała, że ją zabrała. No dobrze, przeszyła ją magicznymi nićmi, nadała trochę dodatkowych właściwości, ale nadal, to nie było coś, co mogłoby zachwycić kogoś takiego jak on. Albo mu się spodobać. Nie dyskutowała z nim jednak. Jedynie kącik ust uniósł się w lekkim uśmiechu. Podobnie czochrał ją Ira, ostatnio gdy się widzieli, jakoś miesiąc temu. Będzie musiała się w końcu z nim spotkać i wszystko mu opowiedzieć. O… o teatrze, i o tym… wszystkim. Cokolwiek to właściwie jest. Chyba nie potrafiła tego nazwać. Nie musiał jej na szczęście zachęcać, bo podążyła razem z nim do środka, jeszcze rzucając okiem, czy gosposia da sobie radę sama z motocyklem. Dlaczego w ogóle starała się go schować? Tak bardzo źle, że tu stał? No dobrze, nie pasował tutaj… następnym razem sama zaparkuje gdzieś głębiej, żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości… i żeby nikt nie musiał się z nim męczyć. Drzwi się zatrzasnęły za nimi, Alisha zdjęła z siebie zarzuconą wcześniej dżinsową kurteczkę i buty, zdołała je odłożyć i odwiesić, nim Maurice niespodziewanie prawie na nią napadł, tylko wspominając coś o prezencie dla niej. Prezentem był pocałunek. I chociaż robili to już przecież wcześniej, i tak ją zaskoczył. Pewnie by się nawet cofnęła z tej niespodzianki, gdyby nie przytrzymał jej ręką w talii. Minęło kilka ułamków sekund, nim wszystkie klocuszki wskoczyły w jej głowie na odpowiednie miejsca i nim przekonała sama siebie, żeby oddać mu lekko tę pieszczotę, kiedy zaskoczył ją po raz kolejny. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Niewyraźny cień uśmiechu zamigotał na wargach, gdy tylko się odsunął, ale nawet ślepy wyczytałby z jej oczu pewien stopień niepewności. Chociaż bardziej… zawstydzenia? Braku przyzwyczajenia? Nikt jej nigdy tak nie całował, jak Maurice. A miała przecież narzeczonego, to nie tak, że była przecież tak bardzo… niedoświadczona. W tym wszystkim. Chyba. Speszony uśmiech migotał na jej ustach niewyraźnie, choć za moment się to zmieniło – zaraz gdy Maurice chwycił część odłamanego pudełeczka z czekoladkami i zamieścił je sobie na głowie, niczym kokardkę, jeszcze mówiąc, że… Chyba czuła, że brakuje jej oddechu. Przecież to wszystko nie o to… Maurice ją zostawił, ona, po dłuższej chwili przekonywania samej siebie, postawiła kroki w stronę łazienki, którą zamknęła na zamek. Chyba tylko dla pewności. To przecież wszystko nie… Ona wcale nie… Chciała tylko założyć sukienkę. Chyba zaczynało ją mdlić. I boleć. Tak. Bolało, gdy serce w piersi znów zaczynało kołatać. Oparła się dłońmi po bokach pięknej umywalki. Mogłaby podziwiać wspaniałe widoki na morze, gdyby nie całe fale nerwów, które teraz zalewały jej niewielkie ciałko. Musiała wziąć jeden oddech, a potem kolejny. A potem jeszcze tylko przełknęła ślinę. Nie powinna stąd wychodzić. Czuła się źle. Ale przecież Maurice… Maurice jej nie skrzywdzi. Prawda…? Bo przecież to wszystko brzmiało, jakby… jakby chciał… Ale ona wcale nie chciała. Nie tak, nie w ten sposób, nie w tej chwili. Nie wiedziała nawet, czy z nim. Ale jak inaczej miała to wszystko zinterpretować? Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy w ogóle powinna zakładać tą sukienkę. Przez kolejną analizowała, czy przypadkiem go źle nie zinterpretowała. Ale nie umiała znaleźć innego zrozumienia, jak tylko tego – no i ewentualnie, że po prostu się wygłupiał. Może faktycznie chciał tylko zobaczyć sukienkę? Postanowiła zaryzykować, choć sama nie wiedziała, dlaczego. Zdjęła więc swoje ubrania, układając je starannie w kostkę gdzieś na uboczu, a potem wsunęła na swoje ciało zwykłą, czerwoną sukienkę opinającą biodra. Cały jej urok polegał na tym, że nić w kolorze fuksji sprawiała, że nie dało się od niej oderwać spojrzenia. Nawet jeśli była tylko zwykłą, bawełnianą sukienką bez jakiejś onieśmielającej jakości. W końcu bose stopy pozbawione nawet skarpet stanęły na chłodzie marmuru, gdy powoli wysunęła się z łazienki. Rozejrzała się jeszcze po okolicy. Zeszło jej dość dużo czasu, Maurice mógł gdzieś pójść… czy coś takiego. A potem znalazła go w salonie. Chyba to był salon. Te wszystkie pokoje były takie duże, i takie ładne… Nie pasowała tutaj. — To taka zwykła sukienka – odezwała się po raz pierwszy od dawna, ale wsunęła się dość niepewnie i nieśmiało do środka. – Ale przeszyłam ją magiczną nicią. I chyba dzięki temu jest lepsza. Jest lepsza to nic, jak na niemożliwość oderwania od niej spojrzenia i upiększenia samej onieśmielonej właścicielki. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie wydawał się zniecierpliwiony. Można było powiedzieć, że oczekiwanie to dla niego nie pierwszyzna, chociaż zazwyczaj czekał na możliwość zmrużenia oka, a nie przebierające się podlotki. Ach, gdyby tylko wiedział, jak dziewczę zrozumiało jego słowa, to pewnie pomógłby jej rozwiązać ten dylemat. Zamiast tego mógł jedynie zalegać na kanapie i otworzywszy pudełko czekoladek skosztować kilka z nich. W miejsce skonsumowanych słodyczy odłożył do pudełeczka kawałek papieru zdobiącego mu włosy i na moment oderwał się od pochłaniania cukru. Więcej, niż trzy pod rząd i Allie w pobliżu to za dużo. Smakowały mu, co zamierzał oznajmić jej natychmiast, gdy tylko pojawi się w zasięgu wzroku. Niestety, trochę mu się o tym zapomniało, ale wyjątkowo nie za sprawą jego własnej sklerozy. Na krawędzi wizji pojawiło się coś czerwonego. Kiedy Maurice odwrócił głowę w kierunku nadchodzącej kobiecej sylwetki, to już jej nie odwrócił. Magiczna nić była warta swojej ceny, ale na rany Aradii, Allie zdecydowanie nie potrzebowała jej, aby zwrócić jego uwagę. Już w prostej koszulce i dżinsach wyglądała pięknie, a teraz była w dodatku magicznie piękna. To było naprawdę groźne połączenie. Coś, co skrywało się w błękicie oczu Maurycego, poruszyło się niespokojnie, gdy już omiótł ją spojrzeniem. Oderwanie od niej wzroku było potężnym wyzwaniem, ale nie okazało się niemożliwe. Uniósł wzrok wyżej, obejmując jej buzię pełnią swojej uwagi. - W czerwonym ci do twarzy. - Zauważył, a chociaż uważał, że to mało powiedziane, nie kontynuował zachwytów w tym kierunku. Zaprosił ją bliżej siebie swobodnym gestem dłoni. - Zaskakujesz mnie każdego dnia. Nie wiedziałem, że szyjesz. - Powiedział, posyłając jej ciepły uśmiech i wyciągając dłoń w jej kierunku, aby ją ująć i zaprosić do spoczęcia obok niego na kanapie. - Szyjesz też od podstaw? Zapytał trochę po to, aby pociągnąć temat, a trochę z ciekawości. W obliczu magicznych właściwości sukienki, skupienie się na rozmowie było utrudnione. Dobrze, że nie założyła do kompletu zaczarowanej bielizny, bo wtedy rzeczywiście po głowie mogłyby mu chodzić mniej przyzwoite formy spędzania wolnego czasu. Wolną dłonią również sięgnął ku Alishy. Musnął palcami fragment sukienki, jak gdyby chciał sprawdzić, czy wyczuje pod palcami coś nienaturalnego, ale nawet ten szew, o którym wspominała, był dla niego niewyczuwalny. - Będziesz coś szyła na premierę? - Zapytał, skupiając spojrzenie już wyłącznie na jej oczach i cofając jedną z dłoni na swój podołek. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Maurice nawet nie mógł wiedzieć, jak bardzo ostrożnie testowany był w tej chwili. Alisha nie podchodziła do niego zbyt szybko. Wręcz przeciwnie, przez dłuższy czas, gdy tylko przestała czaić się za drzwiami i weszła cała do salonu, przyglądała mu się spod pochylonej nieco głowy i przysłonionej spadającymi kaskadami jasnych włosów twarzy. Na niej nie było uśmiechu, kiedy starała się wybadać nastrój mężczyzny i fakt, czy rzeczywiście wykaże się jakąś niecierpliwością, albo inną… nieprzyzwoitością. Mijało kilka chwil, w których dostrzegła w jego oczach jedynie… zachwyt? To chyba za duże słowo, ale podobało mu się. Albo była to magia, jaką rozlała po zwyczajnym materiale sukienki, w tym momencie nie było to aż tak bardzo ważne, bo chyba zaczynała godzić się z myślą, że musiała go w tym wszystkim źle zrozumieć. Nagle zorientowała się, jak płytko oddychała i że powietrze nie docierało do końca płuc. Kilka głębszych oddechów później czuła się znacznie spokojniejsza… i chyba też pewniejsza. Dlatego postawiła kilka kroków w jego stronę, a kąciki ust już wędrowały ku górze, choć zamarły, gdy jego dłoń wystrzeliła w kierunku sukienki – jak się później okazało, chyba po to, żeby wybadać materiał? Nic więcej nie zrobił. Chyba mogła odetchnąć z ulgą. Przysiadła powoli na kanapie obok niego, podwijając nogi pod siebie. — Gdybym spróbowała ją uszyć sama, pewnie jeden rękaw byłby krótszy od drugiego – starała się obrócić to wszystko w żart. – To znaczy… może się nauczę, z czasem, ale na razie testuję magiczne nici. Zaczęłam szyć całkiem niedawno temu – wzruszyła krótko ramionami. – Moi rodzice mają zakład krawiecki, ale jakoś nigdy mnie to za specjalnie nie interesowało. Może dlatego, że nie rozumiała, jaką magię potrafią w sobie kryć nici i materiały. Teraz zaczynała rozumieć. Nadal nie chciała prowadzić kariery krawca, ale coś takiego, jak specjalne, spersonalizowane ubranie… to przecież idealne prezenty. Rączki trzymała przy sobie i nawet za bardzo nie zbliżała się w jego stronę. Postępem było, że na ustach zagościł delikatny, choć wciąż nieco onieśmielony uśmiech. — Och… nie myślałam w ogóle o tym. – Nawet nie ściemniała, faktycznie zapomniała o fakcie, że po premierze zazwyczaj jest przyjęcie i trzeba się w czymś pokazać. – Ale myślę, że założę jakąś swoją sukienkę wieczorową… o ile w ogóle to ja zagram premierę. Przecież na pewno były też inne obsadzone do tej roli śpiewaczki. Zawsze były, przynajmniej jedna. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie zwrócił większej uwagi na rezerwę, z jaką zbliżała się do kanapy. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego było dostatecznym wyzwaniem, by poszukiwanie kolejnych nie wydawało mu się atrakcyjną misją. Mimo tego nawet on musiał zauważyć, że to nieco dziwne, iż nie za bardzo chciała dzielić się z nim swoimi rękoma. Maurice przyjrzał jej się dłużej, jak gdyby próbował rozpracować, co to za nowa dziewczyna pojawiła się w progu, gdy ubrała się na czerwono. Nie szło mu najlepiej. Do rozwikłania tej zagadki na bank potrzebował więcej podpowiedzi, zwłaszcza że jego główka pozostawała głucha na dwuznaczność sytuacji, jaka przytrafiła im się chwilę wcześniej. - Co się zmieniło? - Zapytał i w zasadzie to pozostawał w temacie. Co się zmieniło, że zaczęłaś szyć? Co się zmieniło, że trzymasz mnie na dystans? Co się zmieniło, że wątpisz w zagranie premiery? Pozwolił jej odpowiedzieć, a sam obrócił się nieznacznie w bok i podciągnął nogę na kanapę. Łokieć wylądował na oparciu, a dłoń podpierała blady od chronicznej bezsenności policzek. - Dlaczego wątpisz? Wylądowałaś na szczycie obsady. Żeby coś popsuć, musiałabyś kompletnie zawalić próby. - Wydawał się szczerze w to wierzyć. Przy okazji z jego twarzy odpadł spory kawałek gry aktorskiej, co pozwoliło zauważyć, że pozostawał nieco zdezorientowany. Jego ręka pozostawała porzucona samotnie na podołku, ale nie wyciągał jej naprzód. Aby pozbyć się złudnego chłodu, zacisnął ją w pięść i przycisnął mocniej do własnego ciała. Dalej wydawała mu się piekielnie zimna. Nie do końca wiedział, co ze sobą zrobić. Miał ogromne szczęście, bo od dylematów uratowała go niebieskooka piękność Molpe. Kocica pojawiła się niemalże znikąd na oparciu kanapy. Przechodząc obok łokcia Maurycego, zatrzymała się i trąciła go łbem. W odpowiedzi otrzymała kilka delikatnych głasków po nagiej skórze. Zaczęła mruczeć, a Overtone wsłuchał się w tę muzykę, odnajdując w niej dziwne pocieszenie. - Chciałabyś zatańczyć? - Zapytał nagle, kierując wzrok na Alishę i próbując wyczuć jej nastawienie do tego pomysłu. - Mam jakieś winyle. Może znajdzie się tam coś, co pasowałoby do bujania się w ramionach partnera na prawie pierwszej randce. „Jakieś”, to mało powiedziane. Maurycy miał całą półkę płyt, jak na miłośnika muzyki przystało. Zanim wstał, zaczekał na wyrażenie woli i miarowo drapał kota za uchem. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Co się zmieniło? wybrzmiewa zadziwiająco jednoznacznie jak na faktyczną dwuznaczność tego pytania i intencje wypowiadającego. Co się zmieniło interpretowane jest tylko w kontekście rozmowy i szycia. Może dlatego, że wiele osób przed nim zadawało jej to samo pytanie. Co się zmieniło, co się stało? razem z troskliwymi spojrzeniami i sugestiami, że raczej nie jest w miejscu, w którym powinna być. — Miałam bardzo dużo czasu, gdy wróciłam z Mediolanu. Trochę próbowałam zaangażować się w interes rodziców… ale ostatecznie zdecydowałam się na podjęcie pracy w Palazzo. Miałam chociaż w ten sposób namiastkę Włoch. Lekki uśmiech pokrył się cieniem smutku, może tęsknoty, może pewnej nostalgii. Tam była właśnie najbardziej szczęśliwa. Może nie najbardziej zdrowa, może nie wiodła życia pozbawionego boleści, ale była szczęśliwa. Spełniała się. Kochała to miejsce. Tutaj miała tylko wyobraźnię, a teraz i otoczenie Włochów mówiących w swoim narodowym języku. I fakt, że ona go rozumiała, zapewniał jej pewne uznanie wśród nich. Była prawie jak swoja. Przynajmniej tak lubiła o sobie myśleć. Faktem było jednak, że krawiectwem zajęła się z braku laku – a teraz dopiero odkrywała magiczne właściwości, które mogłaby wykorzystać na przeróżne sposoby. Nie wyobrażała sobie jednak poświęcić całego życia temu interesowi. Już chyba wolała podawać do końca swoich dni bolognese. Dlaczego wątpisz? byłoby dobrym pytaniem. Wątpiła przecież we wszystko, czego się dotknęła. Wątpiła, że uda jej się cokolwiek. Wątpiła, bo tak było wygodniej. Wątpiła, bo łatwiej było zasabotować się samemu. Ale pytanie doczekało się tylko lekkiego wzruszenia ramion. Nie zamierzała zawalać prób, ale miała wrażenie, że spotkało ją już za duże szczęście, żeby miała dostać od losu coś jeszcze. Zresztą, tak naprawdę o nic nie prosiła. Nie prosiła nawet o uwagę Maurice’a, nie prosiła o jego dotyk i pocałunki, a jednak z jakiegoś względu je dostawała. I jeszcze nie pytała, dlaczego, ale jak długo? Jak wiele czasu minie, nim zacznie sobie zdawać sprawę z tego, że to, co się dzieje, jest nierealne? Nagle na kanapę wskoczyła kotka i cała uwaga Alishy skupiła się właśnie na niej. Mimowolnie na wargach pojawił się uśmiech, już nie oprószony smutkiem, a raczej rozczulony. Sama nie miała w domu żadnych zwierząt. No, poza ropuchą, która nauczyła się ostatnio wyśpiewywać kilka piosenek. Wątpiła, że Mauricemu przypadnie do gustu. Nie uniosła jednak ręki, aby ją pogładzić. Koty miały swoje kodeksy honorowe i swoich własnych ulubieńców. Ten tutaj bardziej wolał przymilać się do swojego właściciela. Nic złego, wręcz nawet oczywiste. Z lekkim zaskoczeniem spojrzała na niego, słysząc propozycję. A potem niemal parsknęła z krótkim rozbawieniem. — Tylko, jeśli obiecasz, że mnie nie podepczesz. Tenisówki niespecjalnie pasują do sukienki – stwierdziła, rzucając okiem na swoje bose stopy. Z drugiej strony, butów na obcasie nie wzięła. A szkoda. Może chociaż trochę zmniejszyłaby dzielącą ich przepaść wzrostu. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Obserwował ją uważnie, kiedy odpowiadała. Potrafił zrozumieć potrzebę znalezienia się blisko miejsc i rzeczy, które czyniły ludzi szczęśliwymi, stąd też zachował stateczną mimikę twarzy. Dla niego takimi miejscami były ocean, tuż za nim scena. Dla Alishy musiał to być Mediolan. Zresztą, nie dziwił się temu kompletnie. Pamiętał, jak wspominała mu o narzeczonym i wielkiej przygodzie teatralnej, której tam doświadczyła. Musiała tam być naprawdę szczęśliwa. - Może i tu znajdziesz wreszcie miejsce, w którym będzie czekało na ciebie szczęście. - Powiedział, nie narzucając jej myśli, że mogłoby to być gdzieś w pobliżu jego osoby, czy nawet teatru jego rodziny. Dobrze wiedział, że on sam nikomu szczęścia jeszcze w życiu nie przyniósł, a zmian na tej płaszczyźnie nikt nie przewidywał. Podobnie było z overtonowym teatrem. Wysysał z ludzi życie, przegryzał im tętnice, a potem wypluwał ich na ulicę jak zużyte zabawki. Aby utrzymać się na szczycie, artysta musiał dosłownie wypruwać sobie żyły i mieć talent, który by go wyróżniał. Alisha była jednym z takich talentów. Co do tego Maurice nie miał żadnych wątpliwości, lecz nie mógł być przekonany, że ostatecznie będzie to to, czego w życiu poszukiwała Dawson. Może to nie występów brakowało jej najbardziej, a narzeczonego i Mediolanu? Nie potrafił w pełni jej współczuć. Ich znajomość nie była szczególnie rozwinięta. Wszystko działo się szybko i spontanicznie, czyli dokładnie tak, jak to zazwyczaj odbywało się z udziałem syren. Maurice zawsze działał wokół pewnego schematu. Wybierał ofiarę, odciskał na niej ślad swojej osoby. Wywoływał obsesje, rozkochiwał w sobie, wpędzał w tęsknotę. Konfiguracje bywały przeróżne, ale wszystkie ostatecznie prowadziły do jednego rozwiązania. Kiedy czuł, że to już jest ten moment, zaczynał uciekać. Półświadomie oddalał się od danej osoby, a potem zaczynała go już przytłaczać. Znikał z jej życia, pozostawiając po sobie jedynie wypalone miejsce we wspólnym zdjęciu. Ogień potrafił parzyć jeszcze długo po zniknięciu płomieni, a próżność zaspokajała się jedynie na krótką chwilę. Nie czuł się szczęśliwy, kiedy patrzył w ich oczy. Czuł się silny i lepszy, doceniony. Władny do rozporządzania cudzymi uczuciami jawnie je odtrącał, a potem trafiał wreszcie na kogoś, kto okazał się delikatnym kwiatuszkiem o wielkich marzeniach. Robienie sobie zabawki z kogoś takiego szybko się nudziło. Krzyżował spojrzenia z Alishą, tak samo jak ona zastanawiając się, jak długo jeszcze okaże się dla niego interesująca. Mieli godziny, dni, tygodnie? Trudno stwierdzić. Póki co wciąż ją poznawał i odkrywał. Ten proces zawsze był najbardziej pociągający. Podobnie jak ścisk w żołądku podczas pierwszego pocałunku i pasja poznawania ciała drugiego człowieka. Siedzieli tutaj wspólnie, rozmawiając o rzeczach ciężkich i niepotrzebnych w krótkiej, przelotnej relacji. Nawet piękna kocia główka tuląca się do ręki niewiele mogła zmienić w odczuwanym przez Maurycego przytłoczeniu. Sam zapytał, a jednak nie kontynuował. Słowa rozpierzchały się niby liście porwane przez wiatr. Potrzebowali rozproszenia, zanim letnia bryza urośnie do rozmiarów huraganu. Takim rozpraszaczem miała być przygoda taneczna. Zaczęło się dobrze, bo Maurice prychnął swobodnie pod wpływem warunków postawionych przez Alishę. - Tego nie mogę obiecać. - Przyznał z delikatnym wzruszeniem ramion. Poprawił swoją pozycję i porzucając drapanie Molpe, wstał z kanapy. - Ale możemy się umówić, że jeśli cię nadepnę, to oddasz mi dwa razy mocniej. Rozbawiony uśmiech najwidoczniej miał ją zarazić podobną emocją. Dojście do składzika z płytami trwało dosłownie jeden oddech, a wyciągnięcie płyty, która mogłaby być odpowiednia jeszcze krócej. Wrzucił pod igłę całkiem nowy utwór Foreignerów i wracając do kanapy, odsunął nieco stolik, aby jego dwie lewe nogi przypadkiem na niego nie wpadły. - Obiecuję, że szybko się uczę. - Oznajmił w ramach kolejnego argumentu do zeskrobania Dawson z kanapy. Przy okazji ponownie lekko ugiął jedną nogę w kolanie, prostując jednocześnie drugą. Zaproszenie oczekiwało na podjęcie w rytmie I Want To Know What Love Is. Pierwsze nuty szybko wpadały w ucho, ale głębsze znaczenie kryjące się za melodią i wokalem miało zejść na drugi plan. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Kąciki ust wygięły się, układając w delikatny cień uśmiechu. Może i tu znajdziesz wreszcie miejsce, w którym będzie czekało na ciebie szczęście. Może. Nie potrafiła tego założyć. To znaczy, póki co była szczęśliwa. Nie było przecież tak źle. Obok siebie miała troskliwych rodziców, kilku przyjaciół, pracę, w której ją lubiano i szarmanckiego pracodawcę. A teraz także i szansę na powrót na scenę. No i… Maurice. Jeszcze był on. Nie potrafiła go jeszcze zaklasyfikować. Był… uroczy. Przesłodki. Niesamowicie przystojny i tak samo utalentowany. Będzie jej partnerem scenicznym i skradł też solidny fragmencik jej serduszka. Na tyle, że zdołała się w nim zauroczyć, niemal bez pamięci, ale… właśnie. Niemal. Bo gdzieś z tyłu głowy, jeszcze nie teraz, ale za chwilę zaczną pojawiać się wątpliwości i pytania. Dlaczego tak? Dlaczego ona? Kim dla niego jest? Póki co wciąż cieszyła się chwilą i jego obecnością, ale nagły przypływ strachu, jaki dzisiaj odczuła w jego kontekście, zasiał ziarno niepewności i ostrożności. Maurice jeszcze o tym nie wiedział. Ona też nie. Ale czuła się dzisiaj przy nim jakoś… nieswojo. Zupełnie inaczej niż ten prawie tydzień temu, kiedy siedzieli razem, pogrążeni w mroku, na opuszczonej widowni, kradnąc sobie pocałunki i śpiewając obietnice, które mogły nie być prawdziwe. Czuła się inaczej. I nie była w stanie powiedzieć, dlaczego, mimo że przez ostatnie dni usychała z tęsknoty, z nadzieją, że go zobaczy znów. Teraz go zobaczyła – pięknego, szarmanckiego, doskonałego. Mogła poznać jego świat i… I może to on okazał się cegiełką świadomości, która nie pasowała do utkanej wcześniej w serduszku budowli. Gdzieś do idealnego świata wkradała się rzeczywistość i kilka porównań. Trzeba było być głupim, żeby nie zauważyć, że mieszkał prawie w pałacu. Był bogaty, opływał w bogactwa, mógł mieć wszystko. Mieszkał praktycznie nad samym oceanem, prawie w willi na plaży, a jego dom wyglądał przepięknie. Jasność dodawała przestrzeni, meble wyłożone były drogimi tkaninami, a z sufitu zerkał na nich żyrandol, być może wysadzany kryształkami. Tymczasem ona cały swój dobytek zamykała w około piętnastu metrach kwadratowych swojego pokoju, a całe mieszkanie mogło obejmować jakieś siedemdziesiąt. Do dyspozycji mieli tylko jedno piętro, a w zasadzie nawet tylko jego część. Kiedy świat Maurice’a obłożony był atłasami i satynami, ona zastanawiała się, czy bawełniana sukienka nie jest dla niej za droga, czy nie powinna kupić czegoś tańszego, może z dodatkiem poliestru. Maurice Overtone mógł mieć wszystko i wszystkie kobiety świata – mimo to wyciągał ręce w jej stronę, a przed chwilą poszukiwał właśnie jej ust. I tylko głupiec nie zacząłby zadawać sobie pytania – dlaczego? Lekkie rozbawienie tymczasowo zakończyło rozmyślania natury egzystencjonalnej, gdy mogła spoglądać, jak Maurice rusza dzielnie w stronę składzika z płytami, a po chwili z głośników płynie ostatni hit zespołu Foreigner, tak uwielbiany przez stacje radiowe. I subtelny. Niczym Careless Whisper. Nie jest w stanie powstrzymać krótkiego śmiechu przy pierwszych znajomych nutach wypełniających pomieszczenie. Z głębokim westchnięciem, gdy Maurice podchodzi i wyciąga w jej stronę rękę, przyjmuje ją i wstaje z kanapy, żeby za moment przykleić się niemal do jego ciała. I od razu świat staje się jakby piękniejszym miejscem, bez dodatkowych zmartwień, jak na przykład różnica w statusie materialnym… — Muszę Cię w końcu podszkolić z tańca – rzuca z rozbawieniem, zadzierając tę swoją słodką główkę, kiedy jedna dłoń wspina się na jego ramię, a druga zaciska na jego dłoni. Bok głowy w końcu odnajduje jego pierś, do której może się przytulić i znaczna większość zmartwień znika pod wpływem tego jednego, małego dotyku. Krótkiej bliskości, której nawet sama nie wie, jak bardzo jej brakuje. Bliskości, która potrafi zmienić jej nastrój ot tak, i dodać jej pewności. Tej samej pewności, którą dodawał jej Marcello, tuż przed wejściem na scenę.[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Alisha Dawson dnia Pią Lut 23 2024, 18:20, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Kąciki ust uniosły mu się ku górze, kiedy jego urocze maleństwo wreszcie wstało z kanapy z uśmiechem, którego brakowało mu przez kilka ostatnich minut. Jego ramiona były dla niej otwarte, a kiedy poczuł wreszcie ciepło jej dłoni tuż przy swojej skórze, nieświadomie westchnął. Zawłaszczył ją dla siebie, ale po raz kolejny nie w bardzo nachalny i łamiący granice cielesności sposób. Tak jak ona czerpała przyjemność ze zwykłej bliskości, tak Maurice nie mógł wytrzymać, kiedy nie miał jej w zasięgu palców. Teraz jego świat wreszcie zaczynał nabierać kolorów. Żadne deptanie po palcach nie miało mu tego odebrać, on już się postara. Przyjemne tony muzyki musiały zaczekać na porwanie ich stóp do tańca. Overtone tak po prostu obejmuje jej drobne ramiona, uśmiechając się szczerze na jej słowa. - Zdecydowanie. Może teraz? - Zgodził się, proponując jej coś, co mogło całkowicie pogrzebać jej wiarę w taneczne umiejętności aktora. Mimo wszystko, kiedy, jeżeli nie teraz? W tle grała muzyka, a wieczór, chociaż pełen czarnych chmur wciskających się w niebo nad ich głowami, wciąż był spokojny i długi. Mogli robić wszystko, na co mieli ochotę, a bujanie się w objęciach na pewno było czymś, co pomogłoby im w osłodzeniu sobie tych chwil. - Tylko powoli. To już nie te czasy, kiedy nogi same odnajdywały rytm. - Poprosił, układając dłonie w sposób całkiem adekwatny do tańca we dwie osoby. Alisha mogła to podejrzewać wcześniej i teraz miała na to żywy dowód - Maurice musiał kiedyś tańczyć. Zardzewiał, a może nigdy tak naprawdę nie zdążył się nauczyć. Teraz daleko było mu do wielkiego tancerza, ale może przynajmniej nie będzie stanowił zagrożenia dla stóp, jeżeli pobujają się w warunkach absolutnie kontrolowanych. - Która stopa zaczyna? - Zapytał, próbując samemu to zgadnąć, kiedy spojrzał pod ich nogi, ale bez pomocy, to równie dobrze mógłby zacząć dwoma na raz. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy