First topic message reminder : Skalny tunel Jeden z nieodkrytych jeszcze przez przewodników tuneli. Cechuje się on dziwnymi, niebieskimi kryształami, które oświetlają jedyną możliwą drogę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 20, 80 -------------------------------- #2 'k60' : 42 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Nie skupiała się na rozmowie Surtra i Astarotha, całą swoją uwagę wkładając w przeprowadzany grupowo rytuał. Bez względu na to, jak skończy się to dla niej lub jej towarzyszy, musiał się udać. Choćby miała od tego umrzeć, jej dzieci musiały doczekać lepszych czasów. Nie zniosłaby myśli, że ostatnie okazje, które wykorzystała w ramach działalności kowenu zamiast spędzenia z nimi czasu poszłyby na marne. I Joe... On da sobie radę. Ona, zostając wdową, zdecydowanie radziłaby sobie znacznie gorzej. Mogła mieć wspierającą rodzinę swoją lub męża, ale ludzie czasami naprawdę byli okropni. Lekko drgnęła, gdy Gorsou powiedział coś innego niż inkantację. Spojrzała na niego, ze zdziwieniem orientując się, że była tak skupiona, że do tej pory miała zamknięte oczy. Chyba bardzo się na tym skupiła. Słysząc, że mężczyzna ledwo mówił, dla przeciwwagi postanowiła zacząć inkantować głośniej niż do tej pory, nie tylko żeby całą sobą bardziej się wciągnąć w rzucanie rytuału, ale też - miała nadzieję - podnieść morale reszty. Nie mogli teraz zwątpić ani tym bardziej się poddać. - Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. Wykorzystuję akcje na rytuał, siła woli: 5 |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Stwórca
The member 'Imani Padmore' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 75 -------------------------------- #2 'k60' : 55 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Rytuału nie wolno było przerwać, Frank doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Przerwany rytuał oznacza porażkę. Przerwany rytuał oznacza konsekwencje. Przez zmrużone oczy nie dostrzegał już Surtra, który był uwięziony w tej mistycznej klatce, co najwyżej wyłapywał szczątki rozmów, całą swą siłę woli przekładając na magię. Drętwienie w ręce przez wyciągnięte w przód athame nie przyszło, ale magia wciąż przez nie przepływała. Jeśli Lucyfer był tu z nimi, tak rytuał musiał się udać, nawet jeśli potrzebował znacznie więcej energii. Marwood nie przerwał więc recytacji, skupiając się tylko na niej: — Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. Lucifer jako potwierdzenie woli Pana. Słońce, którego tu nie dostrzegali jako przestroga przed konsekwencjami. Tykanie nieobecnego zegara jako przekleństwo. Nie ruszył się na milimetry. #1 k100 na rytuał #2 k60 na skutki uboczne (sw: 10) |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 8 -------------------------------- #2 'k60' : 54 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Astaroth Cabot
Uśmiecha się niemal dobrotliwie w stronę Surtra. - Nie śmiałbym cię okłamać, przyjacielu. – Stwierdza tonem, jakoby naprawdę rozmawiał z bliskim mu przyjacielem. Wszak o to również chodziło, czyż nie? Aby przekonać go, iż to po ich stronie winien się opowiedzieć. – Apokalipsa jest bliżej, niż mogłoby się komukolwiek wydawać, niedługo zobaczysz to z resztą na własne oczy. – Bo jest pewien, iż uda im się uwolnić Surtra, nawet jeśli po drodze Astaroth będzie musiał poświęcić swoich towarzyszy, a był gotów aby każdemu z nich własnoręcznie poderżnąć gardło w imię spełnienia woli swego Pana. Słucha dalej słów Surtra, obdarzając go przyjacielskim spojrzeniem, a zielone oczy niezwykle dziwnie wyglądają z tym wyrazem, którego nie zwykły ukazywać. - Radują nas twoje słowa, przyjacielu. Dziękuję, że skory jesteś rozważyć naszą propozycję i pamiętaj, że w moim Panie jak i w jego wyznawcach zawsze będziesz miał przyjaciół. – No chyba, że staniesz po przeciwnej stronie… Tego jednak nie mówił, gdyż wydawało mu się to nad wyraz oczywiste. I choć z przyjemnością gawędziłby sobie razem z Surtrem, swoje spojrzenie kieruje jednak w stronę towarzyszy, którzy... Pozostawiają wiele do życzenia. Czyteż nie mogli przydzielić mu jednostek bardziej wytrzymałych oraz doskonałych, choćby w połowie tak jak on sam? Ciche westchenienie wyrywa się z jego ust, że też nigdy nie przyszło mu uczyć się magii anatomicznej... - Sanaossa - [u]Wypowida zaklęcie, rzucając je na Franka, chcąc uleczyć go choćby odrobinę i przywrócić mu siły. Musieli wytrzymać, musieli złamać zaklęcie.... Chociaż coraz bardziej podejrzewał, że rytuał wymagał przelania czarodziejskiej krwi, jego zaś aż świerzbiły dłonie, by zatopić w kimś swoje athame. - Sanaossa -[u]Kolejne zaklęcie rzuca na Sebastiana[/i], mając nadzieję, że i jej uda mu się pomóc. Weźcie się, do cholery, w garść. Rzut 1 Sanaossa na Franeczka ST 50, + 0 do rzutu Rzut 2 Sanaossa na Sebastiana ST 50, + 0 do rzutu |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Stwórca
The member 'Astaroth Cabot' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 50 -------------------------------- #2 'k100' : 7 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wraz z kolejnym razem, kiedy wypowiedzieliście tę inkantację, coś zaczęło się dziać w tym pomieszczeniu. Dwa antagonistyczne typy magii ścierały się ze sobą, tworząc w losowych miejscach anomalie w postaci niegroźnych zjawisk, które wyglądały trochę jak czerwone pioruny. Ruch powietrza wzmógł się w izbie, a wasze włosy oddawały się jego pędom. Rytuał się udał, a wy mogliście być tego pewni, gdy świece paliły się tak mocno, że nigdy wcześniej nie widzieliście takich płomieni na ich knotach. Sebastianie, Twoje ciało nie wytrzymało takiego stężenia magii - dostajesz migreny i przez zawroty głowy upadasz na ziemię. Judith, po rytuale próżno szukać u Ciebie problemów z równowagą, ale zaczyna Ci doskwierać uciążliwy ból głowy. Zjedzona kanapka też nie była najlepszym pomysłem, bo znowu zaczęło Cię mdlić. Franku, Twój organizm wcale nie lepiej przyjął tej inkantacji - upadasz na ziemię, jest ci niedobrze, przez moment kręci Ci się w głowie, a do tego zaczyna trawić Cię gorączka. Imani, Ty niestety rytuał przeżyłaś najgorzej - upadłaś momentalnie głucho na ziemię, ale nie straciłaś przytomności. Migrena, chęć wymiotowania i gorączka zaczynają Ci dokuczać. Na domiar złego krew przepływająca przez Twoje żyły wydawała się tak gorąca, że aż była nieprzyjemna. Kula dymu stale się formowała nad waszymi głowami, aż do pewnego momentu, kiedy to osiągnęła w miarę spory rozmiar. Wtedy zaczęła też zmierzać powoli w kierunku Surtra. Zatrzymała się przed klatką, która wydawała się ją przez moment odpychać, ale wkrótce uległa jej naporowi. Mimo że strefa w środku była wyjałowiona od magii, to ograniczenie to nie dotykało tego magicznego tworu. Ten nagle wszedł w Surtra, a on sam zaniemówił, zaczynając oglądać swoje ciało. Te zaraz zaczęło jakby znikać, prześwitywać, podobnie do tego, jak sprawa się miała z widmowym łosiem. - Przyjacielu.., możesz teraz bezpiecznie przejść... - Gorsou zebrał się na zachęcenie upadłego, ale wcale nie wyglądał lepiej od was. Zaschnięta krew zdobiła jego brodę, ciężko sapał i był niepokojąco blady. Surtr zaczął zmierzać powoli ku wyjściu, ale w ostatnim momencie widocznie się zawahał. Uległ jednak sekundy później pokusie i po prostu przeniknął przez grubą ścianę. Gdy tylko przeszedł na waszą stronę, ziemia zatrzęsła się, a wy mogliście poczuć dziwne ciepło bijące pod waszymi stopami. Pojawiły się również czerwone, żółte i niebieskie ogniki, które jakby kierowane przez fale uderzeniową rozproszyły się po korytarzach prowadzących poza ten kamienny pokój i zniknęły w ich czeluściach. Od tej pory klatka stała pusta. - Ja... nie wierzę... Udało wam się mnie ocalić... - Zaczął, gdy jego ciało z powrotem przybrało materialne właściwości i nie przypominało już widma. Wyszeptał kilka słów po nordycku pod nosem, wystawiając przed siebie dłoń, jakby chcąc złapać coś, co było dla was niewidoczne, jeszcze. W ziemi przed nim zaczęła robić się dziura. Coś od środka wyżynało się w waszą stronę. Gdy kamienna kopuła została przebita, rój płomieni wydostał się z głębi, żółty kolor całkowicie zaczął pochłaniać zimny odcień, jaki emitowała pułapka Freyra, a wy mogliście zobaczyć, jak coś przypominającego rękojeść miecza zaczynało powoli się wynurzać. Dziwne kosmyki ognia zaczęły was otaczać, oplatając wasze ciała jak niegdyś pnącza. Nie parzyły was, a wręcz przeciwnie - były bardzo przyjemne w dotyku. Nie był to ich jedyny efekt. Mogliście zauważyć, że wasze rany podgoiły się momentalnie po ich dotknięciu. Samego Surtra również otoczyły, a ten przeobrażał się w waszych oczach. Zniknęła stara i brudna szata, a pojawiły się ubrania jakby ze średniowiecznej Skandynawii. Skórzany napierśnik zdobił teraz jego pierś, a wy mogliście odnieść wrażenie, że stoi przed wami prawdziwy, trzymetrowy wiking, choć ten nie miał swojego charakterystycznego hełmu. Po niedługim czasie rękojeść uniosła się ku górze na tyle, że widzieliście cały miecz w pełnej okazałości. Jego ostrze było grube i szerokie, ale widocznie ostre jak brzytwa. Metal miał jasny, świecący na żółty kolor popadający w czerwień, jakby jego temperatura wciąż była bardzo wysoka, lecz mimo jej nie uginał się i dalej pozostawał twardy i sztywny. Charakterystyczne również dla niej było to, że końcówka nie była wcale szpiczasta, a całość ostrza przypominała prostokąt, zwężony po ostrej stronie. - Dziękuję wam, lecz te słowa nie odzwierciedlają mojej wdzięczności - Zaczął, gdy rękojeść sama trafiła do jego dłoni, a on tym samym zaczął dzierżyć ten miecz. Złapał go w jedną dłoń, momentalnie napinając mięśnie w całej ręce, co mogło wam zaimponować, bo broń wydawała się ważyć niewyobrażalną liczbę kilogramów. - Wyczuwam jego obecność... Jest blisko - chodźcie, odwdzięczę się wam zaraz po tym, jak sprawiedliwości stanie się zadość - Zaalarmował was, po czym sam ruszył w stronę jednego z tuneli, który był na tyle wysoki, że tamten się w nim zmieścił. Był to ostatni niezbadany przez was korytarz. Gorsou, choć z wielkim trudem, bez słowa ruszył momentalnie za nim, jedną dłonią trzymając się za brzuch, gdy druga podtrzymywała ściany. Trzynasta tura! Wszyscy, płomienie zaczęły was otaczać, gojąc wasze rany, dzięki czemu każde z was regeneruje 15 P punktów życia. Macie do dyspozycji dwie akcje. Przejście tunelem za Surtrem również jest akcją, ale nie musicie za nim iść i możecie tu zostać, a nawet wycofać się w kierunku kniei, co już będzie akcją. Astarocie, ze względu na mój błąd ilość utraconych przez Franka wcześniej powierzchownych punktów życia była nieprzekreślona, co prawdopodobnie wprowadziło Cię w błąd przy wyborze celu udanego zaklęcia. Z tego powodu daję Ci możliwość wybrania takiego celu jeszcze raz na początku posta w tej turze. Nie będzie to kosztować Cię akcji, ani nie wymagam od Ciebie kolejnego rzutu na ten czar. Punkty życia: Sebastian Verity: 146/181 PŻ (-15 M, -5 P obicia i otarcia, -30 P, migrena, zawroty głowy, +15 P) Frank Marwood: 141/151 PŻ (-10 M, Imani Padmore 118/146 PŻ (-15 M, -28 P, +15 P, migrena, zawroty głowy, gorączka, paląca krew, nudności) Astaroth Cabot: 153/165 PŻ (-20 M, -10 P, Judith Carter: 176/181 PŻ (-15 M, Czas na odpis: 1.01 18:00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nawet ślepiec by zauważył blask, którym paliły się świece rozstawione wokół nas, gdy recytowaliśmy formułę rytuału, jaką zaszczepił w naszej pamięci Gorsou. I nawet głupiec zrozumiałby to, co właśnie się działo. Udało nam się. Mimowolnie oderwałam wzrok od wbitego athame, gdzie zawiesiłam spojrzenie, gdy mamrotałam formułę rytuału, aby dostrzec to, co formowało się we wnętrzu jaskini. Dziwaczne anomalie, niewytłumaczalne zjawiska, czerwone pioruny i inne efekty magiczne, gdy, nie miałam wątpliwości, jeden rodzaj magii atakował ten drugi, który więził Surtra. A świece paliły się blaskiem tak intensywnym, jak jeszcze nigdy dotąd. To oznaczało tylko jedno. Nasz Pan nas wysłuchał. Kula dymu formowała się nad naszymi głowami, kiedy zaczęłam odczuwać skutki magii przepływającej przez moje żyły. Nagły ból głowy uderzył we mnie, aż przymknęłam na moment oczy, a na dodatek treść żołądka ponownie podeszła do gardła. Drugą, wolną dłonią zasłoniłam usta, jakbym miała się zrzygać po raz drugi. O ile nie miałam oporów, żeby zrobić to prosto do misy ustawionej przez Frejra, tak nie miałam zamiaru tak bezcześcić pentagramu i wciąż trzymanych w dłoniach athame. Rytuał się zakończył. Nad naszymi głowami formował się dym, który przeniknął przez Surtra, nadając mu dziwacznej poświaty. A co dziwniejsze, sam Upadły zaczynał jarzyć się efektem, jaki widziałam już wcześniej. Tak jak Imani i Sebastian. Gdy we trójkę (i z dwoma innymi gwardzistami) stawialiśmy czoło Widmowemu Łosiowi, ostatecznie odbierając jego życie dla Lucyfera (wuj Wesley też był zadowolony z prezentu). Siedziałam wciąż z dłonią przy ustach, gdy Surtr przenikał przez klatkę i przywdziewał nowe szaty. Gdy ziemia trzęsła się i pękała, a języki ognia nas oplatały – ale nie parzyły tak, jak spodziewałam się na samym początku, że będzie się to działo. Czy sam ogień stał więc po naszej stronie, kiedy Astaroth przekonał go do naszych racji? Mam nadzieję, że to zrobił. Surtr był nam o wiele bardziej przychylny. Nie dziwię się. Wypuściliśmy go z jebanej klatki, w której siedział pewnie przez pieprzone stulecia. Dobył miecza, a potem zachęcił, by pójść za nim. I, o dziwo, pierwszy do przemarszu wyrwał się- — Gorsou! – wołam za nim, bo kto jak kto, ale on jako jeden z pierwszych potrzebuje naszej pomocy. Nie możemy go stracić. Chcę już wstać, ale zbiera mi się na wymioty, które hamuję po raz kolejny, dając sobie kilka sekund, podczas których Imani i Frank zbierają się z ziemi, po której sponiewierał ich rytuał. — Kurwa – syczę krótko, a z warg wydziera mi się głuchy śmiech, w którym na próżno szukać szczerego rozbawienia. – Rzygam dzisiaj jakbym była w trzeciej ciąży. Jest to niemożliwe. Ja to wiem i wiedzą to wszyscy inni, jestem tego pewna, dlatego nie mam zamiaru tłumaczyć się z tego idiotycznego żartu sytuacyjnego. Zamiast tego spoglądam na Cabota, który zajmuje się leczeniem Imani, a potem patrzę na Franka. Poza tym, że przed momentem ciężko zniósł rytuał, nic mu nie było. — Marwood, żyjesz? – pytam kontrolnie. Potrzebujemy siebie wszyscy nawzajem. W tym i Gorsou. Zaraz do niego podejdę. Przysunęłam się jednak póki co do Sebastiana, który wyglądał wystarczająco mizernie. Chciałabym przygarnąć go, dotknąć, ująć twarz w dłonie i pomóc jak tylko będę mogła. Zamiast tego moja dłoń ląduje na jego ramieniu, rzeczowo i żołniersko, tylko po to, aby na mnie spojrzał. Wygląda mi na przytłoczonego całą tą sytuacją i wcale się nie dziwię. — Calidumauxilium – inkantuję, ale czuję, jak przepływ magii jest zbyt słaby, aby ulżyć mu w przytłoczeniu. Wzdycham głęboko i uśmiecham się przepraszająco. – Zawsze byłam chujowa w magii anatomicznej. – Wiedział to. Znał mnie czasem lepiej niż ja sama siebie. – Jak czegoś potrzebujesz, powiedz, mam apteczkę w torbie – przypominam, kiwając głową w stronę balastu, który taszczę ze sobą przez całą tą wyprawę. Potem spoglądam na Gorsou, do którego dopadła już Imani. Jeżeli on idzie za nim, my także musimy. Nie możemy go zostawić. Ani wycofać się. Szczególnie teraz, gdy już jesteśmy tak blisko. Przenoszę wzrok po raz kolejny na Sebastiana. Nie potrafię mu pomóc, choćbym chciała. Ale zdaję sobie sprawę, że nie jest z nim aż tak tragicznie. Mam wrażenie, że wyglądał znacznie gorzej jeszcze przed tym całym rytuałem. — Musimy pomóc Gorsou – informuję go, jakby sam nie wiedział. Wiem, że wie. – I nie dać się zabić – dodaję ciszej. Ręka zsuwa się z ramienia i zahacza tylko na drobną chwilę o jego dłoń. Palce prześlizgują się i zaciskają krótko, gdy już wstaję z ziemi i idę żwawym krokiem za Gorsou. Uratował mnie raz. Gdy byliśmy świadkiem śmierci Erosa, złapał mnie wystarczająco szybko, na tyle, że uchronił mnie przed upadkiem w czeluści… Piekieł? W nieznane z pewnością. Ja też nie pozwolę, aby dzisiejszego dnia zginął. Podchodzę bliżej, widząc, jak ledwie się przesuwa wzdłuż kamiennej ściany. Łapię go wpół i przerzucam jego drugą rękę przez siebie. Nie jestem najsilniejszym człowiekiem świata, ale nie będzie szedł sam, jak cień samego siebie. Tak dumny i potężny czarownik nie powinien tak wyglądać. Tak pokazywać się Frejrowi. — Idziemy tam razem – informuję go, patrząc przez krótką chwilę w twarz. Nie przyjmuję odmowy. Nie zamierzam pozwolić, aby upadł w drodze. Jeśli potrzebuje chwili, żeby odzyskać siły, powinien wiedzieć, że ma w nas wsparcie. W nas wszystkich. Akcja #1: Calidumauxilium - 31 < 50 | zaklęcie nieudane Akcja #2: idę z Gorsou za Surtrem |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Mówiła inkantację, ile było trzeba, nawet widząc czerwone pioruny, czując ruch powietrza czy drganie jej włosów niczym na wietrze. Imani rozpłakałaby się ze szczęścia widząc płomienie na knotach, gdyby nastrój nie był tak podniosły, a ona taka osłabiona. Zamiast więc łez szczęścia i radości poczuła, jak jej ciało bezwiednie pada na ziemię, nie znosząc szczególnie dobrze skutków rytuału. Padmore nie rzucała ich zapewne tak często jak reszta, zakładała więc, że wzięło to się stąd. Na dodatek poczuła nagły ból głowy, mdłości, a jakby tego było mało miała wrażenie, że jej temperatura podniosła się tak bardzo, że aż dostała gorączki. Była jednak młoda, więc podniosła się po rytuale na równe nogi, choć w swoim stanie oczywiście zrobiła to ostrożnie i powoli. Na wypadek wyjęła butelkę wody i wypiła tyle, ile czuła, kapkę wylała na swoje czoło, a butelkę przyłożyła na chwilę do czoła mając nadzieję, że to jej pomoże, po czym schowała ją do koszyka. Słyszała podziękowania Surtra, czuła, że ich leczy i uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale nie była w stanie szczegółowo go słuchać. Miała tylko nadzieję, że to nie jest początek jej końca. Nawet jeśli to jednak wiedziała, że nie była w tym gronie najważniejsza. Niestety. Dla jej męża, a już szczególnie dla jej dzieci. - Nic nie mów. Ja dostałam mdłości, jakbym była w piątej - Imani zażartowała niemrawo, nie chcąc by reszta się o nią przesadnie martwiła. Nie czuła, by było z nią dobrze, ale tragicznie też nie było. Dlatego dogoniła Gorsou, na ile pozwoliły jej zawroty głowy. - Gorsou. Masz, bardziej ci się przyda. To kropla wody ze źródełka w Białowieży. Powinna ci pomóc od środka - oddała mu swoje lekarstwo widząc, jak łapał się za brzuch. Miała nadzieję, że mu to pomoże. Musiało. Ona najwyżej zostanie w tyle i będą musieli po prostu po nią wrócić. Ale póki mogła iść, szła razem z resztą, aby zobaczyć zwycięstwo Surtra nad Frejrem. oddaję kropelkę Gorsou i idę dalej |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Imani zatrzymała się jeszcze na moment, chcąc rzucić na siebie zaklęcie, które miało jej pomóc. A przynajmniej zakładała, że to także ze stresu mógł ją dopaść ból i zawroty głowy, więc postanowiła się ich spróbować pozbyć. - Calidumauxilium - rzuciła, a gdy upewniła się, jaki zaklęcie miało na nią efekt, ruszyła dalej z resztą. Mimo wszystko, nie chciała, by przedstawienie ją ominęło. rzucam Calidumauxilium |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Stwórca
The member 'Imani Padmore' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 78 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Świece rozpalają się gwałtownym blaskiem, nie pozostawiając wątpliwości co do sukcesu, do którego tak uparcie wszyscy dążyli. Sebastian ma zaledwie moment, by zachwycić się intensywnością ognia i zadziwić tym, że świece rytualne mogą palić się w tak zatrważająco cudowny, pełen potęgi sposób. Czuje, że Lucyfer jest tu z nimi, że wyciąga ogień ku skalnemu sufitowi, sprawia, że obawy o porażce odchodzą w ciemne części umysłu, gdzie mają już pozostać. Chwila zachwytu zostaje przecięta nagłą dawką bólu, głowa zaczyna pulsować bólem jak ściśnięta w imadle, otoczenie zaczyna tracić kontury i rozpływa się nienaturalnie, a ciało nie wytrzymuje sprzecznych bodźców, na moment poddając się odgórnej sile. Sebastian upada bezwładnie na ziemię, pomimo oporu, który próbuje stawiać wpływowi potężnej magii. Choć uderza kolanami o ziemię, robi to z poczuciem wypełnienia misji i spokojem w sercu. Gdy podźwiga się na dłoniach z zimnej posadzki, pomimo przeszywającego bólu głowy, nie traci ducha i stara się skupić na rzeczach dużo bardziej istotnych niż dyskomfort wywołany stężeniem magicznym. Krótka obserwacja upewnia go w przekonaniu, że wszyscy żyją. Niektórzy ledwie, ale póki oddychają i mogą podźwignąć się na nogi, póty nie ma powodów do paniki. Tak naprawdę w żadnym momencie nie ma i nie będzie miejsca na panikę, bowiem ta jest najwierniejszą sojuszniczką porażki. A porażka nie wchodzi w grę. Surtr nie dowierza. Obserwował oddanie ich kowenu, obserwował upór i starania, a jednak, gdy jest już wolny, patrzy na rzeczywistość przez pryzmat szoku, jakby dopiero sekundę temu zorientował się, że ktoś próbuje mu pomóc. Nie docenił ich, nie sądził, że im się uda. Ale nikt z Kowenu Dnia nie jest zdziwiony. Wiedzieli, że się uda. Bo Lucyfer jest z nimi, daje im siłę i wsparcie będące gwarancją sukcesu. Surtr widocznie odzyskuje siły, a częścią z nich dzieli się z kowenem. Sebastian czuje, jak część ran się goi, choć migrena wciąż daje się we znaki. Ma wrażenie, że ból pulsuje z nową siłą, gdy dociera do niego głos Judith. Jakbym była w trzeciej ciąży. Być może to przez oszołomienie, ale jego pierwszym odruchem nie jest założenie, że Judith sobie żartuje, że jest to może próba rozluźnienia atmosfery, odnalezienia się w tej sytuacji, przyrównania tego do czegoś, co znane. Pierwsze o czym myśli, to strach, przeszywający do szpiku lęk, że to może być prawda. Że może być w ciąży. W świetle ostatnich wydarzeń i wiedzy, którą zyskał, myśli atakują go mrocznym scenariuszem, wbijają oskarżycielskie spojrzenie ślepiów, nie pozostawiając złudzeń – znów zniszczyłeś czyjeś życie. Blednie, gdy wbija w Judith spojrzenie, które przez moment przypomina wzrok zagubionego, wystraszonego dziecka. To tylko kilka chwil. Kilka chwil, których potrzebował, by zrozumieć, że jej stan nie ma nic wspólnego z rzeczywistą ciążą. Przeszła przez wiele, mdłości i zawroty są adekwatne do tych doświadczeń. I powiedziała, że nie może mieć dzieci. Nie jest zmartwiona, a sama najlepiej wie, jakie byłyby konsekwencje, gdyby okazało się, że nie miała prawa mówić tego z pełnym przekonaniem. — Dziękuję. — Brzmi trochę niemrawo; najpewniej potrzebuje kilku chwil więcej, by wrócić do siebie. Czar Judith nie działa, jednak sposób, w jaki przez moment wspierająco ściskają swoje palce, dodaje mu sił. Podnosi się, a widząc determinację Surtra i ich wszystkich zebranych razem, gotowych do dalszego działania, uśmiecha się z pewną błogością. Są częścią historii. Wypełniają wolę Lucyfera i nie zamierzają go zawieść. Kroczą po dobrej ścieżce. — Calidumauxilium — ponawia próbę Judith, próbując uleczyć część własnych ran, by być w jak najlepszej kondycji, kiedy wraz z Surtrem i kowenem staną przed Frejrem. I każdym innym przeciwnikiem, jaki może pojawić się po drodze. Trzyma się blisko Judith i Gorsou, gotów przejąć prefekta we własne ręce, gdy siły zaczną ją opuszczać. Wraz z nimi podąża w dalszą drogą za Surtrem gotów na cokolwiek, co przygotował dla nich Lucyfer. Akcja #1: Calidumauxilium | magia anatomiczna, próg 50 | bez modyfikatorów Akcja #2: podążam za Surtrem |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 29 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Astaroth Cabot
Uśmiecha się do Surtra, gdy tylko jego klatka rozpada się. Przynajmniej raz na coś przydała mu się ta zgraja z przypadku i chociaż tym razem nie popsuła jego, jakże wielkich, zadań. Oczywiście gdyby trzeba było sam by się poświęcił, oni jednak zapewne nie byliby w stanie tak zwinnie przekonać do siebie upadłego. - Tuż za Tobą, przyjacielu. - Stwierdza, po czym przywołuje do siebie psa z zamiarem ruszenia dalej. Wzrokiem na chwilę omiata kompanię, zaś przedstawienie jakie odstawia Judith sprawia, że jego usta mimowolnie krzywią się w obrzydzeniu. I taki ktoś pracował w Gwardii? Nie wierzy odrobinę, że nikt jej jeszcze nie zamordował, obraz nędzy i rozpaczy rósł w jego oczach. I o ile umiał zrozumieć słodką i drobną Imani tak Judith... W jego delikatnej opinii winna gryźć już dawno piach. Nie każdy mógł być takim ideałem jak on, to wiedział doskonale, sam z resztą odczuwał skutki poprzednich wydarzeń, robił jednak dobrą minę do złej gry. Surtr nadal jasno nie odpowiedział się po ich stronie a on, Wybraniec Lucyfera oraz sługa niosący jego Słowo zwyczajnie nie mógł okazać choćby odrobiny słabości. Bo przecież to prowadzi nas do zguby, czyż nie? Słabość, niepewność, zwątpienie.... To wszystko to była równia pochyla do zagłady. Do której on nie mógł doprowadzić. I równie niedobrze robi mu się na widok dalekiego kuzyna, kolejny gwardzista który okazuje swoje słabości. Kolejny, którego niezwykle łatwo byłoby pokonać, jeśli przyszłoby co do czego. A matka zawsze powtarzała, że pochodziła z silnej rodziny... Kto jednak wierzyłby kobiecie? Z pewnością nie Astaroth Cabot. - Znajdźcie sobie pokój. - Rzuca kąśliwie w stronę Judith i Sebastiana i może, gdyby posiadał choćby odrobinę serca, wzruszyłby się podobnym widokiem. Wtedy jednak zapewne piekło by zamarzło, oceany wyschły a niebo stało się jasnoróżowe. -Calidumauxilium - Wypowiada cicho zaklęcie, rzucając je na Sebastiana, aby ten teatrzyk zakończył się jak najszybciej. - Nie zostawajcie w tyle. - Po tych słowach sam przyspiesza by zrównać się Gorsou. Ach, jakże piękny to będzie rozdział w jego autobiografii! Poproszę o przerzucenie zaklęcia na Imani w takim razie Akcja 1: Calidumauxilium na Sebka, próg 50, bez dodatków Akcja 2: Idę ze swoim boo Surtrem na spacerek. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego