First topic message reminder : Skalny tunel Jeden z nieodkrytych jeszcze przez przewodników tuneli. Cechuje się on dziwnymi, niebieskimi kryształami, które oświetlają jedyną możliwą drogę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Astaroth Cabot
Czuje się niezwykle niedoceniony przez swoich współtowarzyszy, zupełnie tak, jakby część rozumu zjadły im muchy czy jakieś inne plugawstwo. A może tak faktycznie stało się gdy się rozdzielili? Wywraca więc teatralnie oczami na widok spojrzenia, jakie rzuca mu Sebastian. Rozczarowanie gwardią pogłębiało się, gdyż do tej pory by przekonany, że działają w niej istoty rozumne, ta misja jednak podkopywała to przekonanie. Wszak był diakonem, Wyybrańcem samego Lucyfera i doskonale wiedział jaka jest jego rola oraz jak ważne jest tego zadanie. A później widzi żałosne przedstawienie skupiające na sobie uwagę, a jego pogarda oraz obrzydzenie w stronę Judith rośnie jeszcze bardziej. Wychowany w kulcie siły oraz godności, zwyczajnie czuje jak robi mu się na ten widok niedobrze. Jego kąciki ust unoszą się na chwilę w stronę Imani. - Tak, mam swoją godność. – Odpowiada posyłając jej oczko, choć i jego dłoń zdobi rozcięcie, a krzyk nadal kłóci się z głosami w jego głowie gdzieś w zakamarkach umysłu. W przeciwieństwie do niektórych… Przemyka przez jego myśl, w tym momencie jednak jego towarzysze zwyczajnie przestają dla niego istnieć. Na rozmowy z nimi przyjdzie czas później, gdy już zakończy się misja. Cała uwaga diakona skupia się na Upadłym Aniele do którego podchodzi, to właśnie na taką chwilę szkolił się przez te wszystkie lata spędzone pod okiem ojca oraz wuja. Perswazja oraz skuteczna manipulacja były bowiem jego codziennością. Ignoruje więc swoich towarzyszy, zielone ślepia wpatrują się w Upadłego uważnie, chcąc wychwycić każdą, nawet najmniejszą zmiankę w jego postaci. Rozpoczyna się przedstawienie. - Nie wyglądasz jak ten, którego znam z opowieści. – Wyrokuje po chwili dokładniejszego przyjrzenia się zmaltretowanemu Upadłemu. – Słyszałem o wielkim Surtrze którego samo imię wywoływało lęk, który władał ogniem i świetlistym mieczem sprawiając, że sam Gabriel wyrzucił go z niebios, a Frejr drżał na samą myśl o tym, iż może czaić się gdzieś w cieniu… Surtrze, któremu oddawano należny hołd oraz szacunek… – Gdzieś w jego głosie czai się zawód. Mieli spotkać istotę która niegdyś była ponad wszelkich bogów, miast tego znaleźli obdartusa który nie potrafił wypowiedzieć choćby słowa… I na tym postanowił grać Asaroth który cmoka i kręci głową z rozczarowaniem oraz niedowierzaniem. – Zamiast tego widzę istotę żałości, zamkniętą niczym zwierzę ofiarne czekające na rzeź… Pokonane, stłamszone, obdarte z godności… I to w imię czego? Zachcianki Gabriela? – Oburzenie pojawia się w głosie Diakona. – A kimże on jest aby decydować o twoim losie? Wpierw wypędza cię z niebios, później nasyła swojego pionka by zamknął cię w tym więzieniu by świat o tobie zapomniał. – Ciche westchnienie wydobywa się z ust Pana Cabot, a zielone oczy uważnie lustrują Upadłego. – Świat cię zapomniał, Surtrze… Pozostałeś żywy jedynie w umyśle Lucyfera, który gotów jest oddać życie swoich dzieci by tylko rozkuć cię z tych kajdan. Tylko on zainteresował się twoim losem, tylko jemu zależy, byś znów poczuł ciepło słońca… – Kusi, ukazuje swojego pana w najlepszym ze świateł manipulując rzeczywistością oaz słowami tak, aby sprzyjała ich myśli. Nie kłamie, to oczywiste, układa jedynie słowa w odpowiedniej kolejności. Wtedy podchodzi do nich Judith, a Astaroth każe ją spojrzeniem, które mogłoby zabijać. Tego brakuje, by głupia dziewka nie potrafiąca trzymać się swojego miejsca w szeregu popsuła jego plan. I gdyby tylko miał na to chwilę poderżnąłby jej gardło swoim athame, aby wreszcie uwolnić się od jej głupoty. – Tego chcesz? Aby zapisać się jako obraz nędzy i rozpaczy ubolewający nad zasadami gry? - Jego głos znaczy obrzydzenie, jakie zna każdy, kto choć raz zasmakował we władzy. - A może wolisz przejąć ster we własne dłonie i wyznaczyć nową grę? – Robi jeszcze jeden krok w stronę Surtra, stając bardzo blisko krat. Wszak jego propozycja miała być przeznaczona jedynie dla jego uszu. – To nie mój pan jest twoim wrogiem. Ten jest jeden, a Lucyfer doskonale wie, że wrogowie jego wroga są przyjaciółmi. Stań z nami i zemścij się na tych, którzy odebrali ci całe twoje życie… Nie chciałbyś poczuć na dłoniach ciepła krwi Frejra który więzi cię jak psa? Nie chciałbyś odwdzięczyć się Gabrielowi za wyrzucenie z niebios i nasłanie na siebie oprawcy? Nie stworzono cię, abyś był ofiarą… – Zielone oczy błyszczą, przyjemny dla ucha głos kusi kolejnymi słowami. Gra w grę której wynik może być tylko jeden. – A gdy Gabriel umrze… Dopiero wtedy w pełni odzyskasz wolność, siłę, potęgę… Wtedy będziesz mógł w końcu wykorzystać cały swój potencjał… – Mruczy kolejne pokuszenia, w sercu prosząc Lucyfera aby ten wspomógł go swoją opatrznością. Astaroth Cabot był jego słowem i robił wszystko, aby tego dowieść. – Nie mamy wiele czasu, doskonale tym wiesz… Wielki Surtrze, wolisz być ofiarą która umyka w trwodze czy drapieżnikiem który rozszarpie tych, którzy nadepnęli ci na odcisk i żyje według własnych zasad? - Dla niego odpowiedź była prosta, nie wyobraża bowiem sobie zamknięcia w roli żałosnej ofiary. Był drapieżnikiem. I tę drapieżność widział również w Surtrze, teraz zamkniętym w klatce. A czas mijał. Tik - Tak. | Poświęcam swoją akcję na rozmowę z Surtrem. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Sebastianie, czar Twój się nie udał. Nie czujesz żadnej różnicy w swoich ruchach. Imani, Twoja inkantacja przyniosła pozytywny efekt - umysł Judith zrobił się lżejszy, a ta mogła poczuć się mniej przytłoczona tym wszystkim. Judith, pod wpływem zaklęcia Twoje ruchy stają się szybsze, dzięki czemu będziesz w stanie lepiej zagospodarować najbliższy Ci czas. Franku, kilka słów i Astaroth mógł poczuć się lepiej. Jego poczytalność nieznacznie się zregenerowała. Gdy tylko podchodzicie do tej klatki, wasze włosy momentalnie się elektryzują, mimowolnie się unosząc. W opuszkach palców czujecie, jak rezonuje magia od tego sześcianu, gdy przechodzą przez nie niewidzialne igły, a te mrowią was nieustannie. Uczucie jest dziwne, ale nie sprawia wam ani bólu, ani dyskomfortu. Surtr patrzył się na was uważnie, gdy wypowiadaliście swoje słowa, jakby próbował wręcz zjeść was swoim spojrzeniem. To jednak po czasie złagodniało, więc mogliście być na razie spokojni. - Już to słyszałem - Odpowiedział Sebastianowi, wzrokiem wskazując mu pochłoniętego rytuałem Gorsou. - Diakon? - Teraz zadał pytanie Imani i Verity'emu. Musicie pamiętać, że nie zna on struktury waszej społeczności i co za tym idzie definicji niektórych słów. - Kimkolwiek jest ten diakon, tak wysłucham go. Wyboru wszak nie mam... - Głos miał głęboki i usłyszeć mogliście, że z trudem wydostaje się on z jego krtani. Spowodowane prawdopodobnie było to tym, że jest to pierwszy raz od bardzo długiego czasu, kiedy może się on do kogoś odezwać. - Co mi uczynił? Uwięził podstępnie. Swej gry nie prowadził sprawiedliwie, jest plugawy, brak mu honorów. Tak jak rzeczesz - grać sprawiedliwie już nie zamierza. Wnętrza tego więzienia są wyjałowione z mocy. Mówię do was swym językiem, a otwieram usta. Gdzie w tym sprawiedliwość, dziewko? - Odpowiada na pytanie Carter, a jego wzrok wędruje zaraz na Marwooda. - Jako rzekł ten starzec, wasze człowieczeństwo i słabe ciała nie przeżyje dotknięcia ścian tej klatki... i nie przeżyje spotkania z tym, który mi to uczynił. Jesteście odważni i głupi zarazem. Waszym szczęściem jest, że go tu nie ma. Nie bez powodu... Kto wie, ile czasu wam zostalo? Gdy go zabraknie - biada wam, biada ziemi i biada morzu - pozostanie wam tylko modlitwa - Z widocznym teraz ubolewaniem patrzył na was i na wasz stan. Nie byliście gotowi na starcie z Upadłym Aniołem. - Gdyby zebrał armię, gdyby było was więcej... Lucyfer ma tylko tylu wyznawców? - Zmrużył oczy, próbując dowiedzieć się czegoś na wasz temat. Mogliście w pewnym sensie odebrać to za drwinę, jednak ten widocznie z was nie drwił. Odcięcie go od świata miało swoje skutki też w tej postaci. Rozpoznał w Astarocie diakona, o którym mówiliście wcześniej. Jego też wysłuchał, dając mu wpierw się w pełni wypowiedzieć. Potem nastał moment ciszy, podczas którego Surtr wstał z ziemi, a następnie podszedł, jak najbliżej się da do dzielącej was bariery i spoglądając na was z góry, odpowiedział waszemu kapłanowi: - Twą myślą jest, że czekam tu na swą śmierć? Dlaczegóż to więc nasz wspólny wróg nie zabił mnie przez cały ten czas? Ta klatka była jego błędem, bo musiałby zdjąć ją, ale wtedy kres spotkałby jego, a nie mnie. W strachu uciekł, zamknął mnie tu jak zwierzę na rzeź. Tkwię tu bez celu, ale nie czekam na śmierć, diakonie - Ostatnie słowa wyakcentował bardzo wyraźnie, jakby żeby wam to uświadomić. - A czym to różnią się od siebie Gabriel i Gwiazda Zaranna? Rzeczesz, że stając z Lucyferem przejmę ster, ale będę tylko pionkiem w odwiecznej batalii, tak jak każde z was tu obecne. Co mi ze steru, gdy morskimi prądami kierować ma Lucyfer wedle swej woli? - Wzrok wciąż miał wbity w Astarotha, a można było w nim wyczuć ciekawość. Osoba Cabota ewidentnie go zainteresowała. - Nie marzę o niczym więcej prócz złapania Freyra za gardło, by przelać krew sprawiedliwości. Czemu miałbym to robić w imię Lucyfera, nie swoim? Czyż ta zemsta nie winna należeć tylko do mnie? Byłem splątany tą grą zbyt długo i nie wierzę już, że zakończy się w tym stuleciu. To jest korozją dla tego świata, jego utrapieniem. Ich wzajemna nienawiść matką batalii. To w jej imię skazano mnie na opuszczenie Królestwa Niebieskiego, choć i to było najlepszym, co mnie spotkało, gdy mogłem porzucić gabryjelskie rządy dla mej wolności. W Skandynawii, gdzie dotarłem po mym upadku... Tam ja byłem bogiem, nim Frejr został zaślepiony przez słowa Gabriela, co stało się początkiem jego końca. Czy nie podzielę jego losu, gdy zaufam Lucyferowi, diakonie? Czy nie będzie to początkiem mego końca? - Na tym pytaniu miał zakończyć swój monolog, ale jego uwagę przykuło coś innego. Coś, co działo się za wami. - Chyba nie ma już nawet nad czym spekulować... - Westchnął ciężko, gestem głowy wskazując wam Gorsou, a sam odwrócił się do was plecami, ponownie przechodząc na środek energetycznej klatki. Stan waszego mentora dramatycznie się zmienił w przeciągu tych kilku minut. Ciemna krew spływa z jego nozdrzy i uszu. Dłoń trzymająca athame drżała mimowolnie, jak u starca, który z wielkim trudem podpiera się swoją laską. Policzki widocznie się jakby zapadły, a mamrotanie pod nosem sprawiało Gorsou niemałą trudność. Płomień świec przygasł, te ledwie się tliły. Jak zgasną, wyjdziecie stąd jako przegrani, ale też przegranym będzie Lucyfer w oczach Surtra. Gorsou otworzył nagle oczy, biorąc łapczywie wdech ustami, który zaraz został przyćmiony przez bardzo mocny atak kaszlu. Z ust waszego prefekta wydostawała się gęsta flegma w kolorze krwi, skutecznie utrudniając mu oddychanie. - Potrzebuję was... - Zachrypnięty głos rozległ się po chwili, gdy kaszlanie ustało. - Złapcie za athame, wbijcie je w śledzionę i nie wahając się, powtarzajcie ze mną - Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. - Zaczął niemalże od razu bez was, byle utrzymać płomień świec, przesuwając się przy tym w tył. Nie siedział już na środku pentagramu, bo tam ułożona teraz śledziona, a on znajdował się teraz pomiędzy nią a świecą, co było dla was znakiem, że dostępnych miejsc jest jedynie tyle, co świec. Jedenasta tura! Jeżeli zechcecie pomóc Gorsou, kosztować was to będzie 2 akcje, a następnie powinniście rzucić kością k100 z modyfikatorem siły woli. Jednak z racji tego, że niektórzy z was mają dostępne trzy akcje, mogą wykorzystać je w całości - w takim wypadku rzucacie dwiema kośćmi k100, z czego pierwsza liczona jest w całości, a druga dzielona jest na pół. Nie ma jednak możliwości wykorzystania tylko jednej akcji na pomoc w rytuale. Miejsc jest 5 - każde z nich znajduje się pomiędzy świecą a śledzioną Widmowego Jelenia. Jedno zajmuje Gorsou. Punkty życia: Sebastian Verity: 136/186 PŻ (-15 M, -5 P obicia i otarcia, -30 P) Frank Marwood: 151/161 PŻ (-10 M, -25 P) Krystalacja 3/3 Imani Padmore 118/161 PŻ (-15 M, -28 P) Astaroth Cabot: 138/165 PŻ (-20 M, -10 P, Judith Carter: 176/181 PŻ (-15 M, Czas na odpis: 20.12 23:59 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Na pytanie Surtra tylko wskazała palcem diakona, chcąc już mu oddać głos. Zakładała, że właśnie on najlepiej wyjaśni ewentualne niuanse obecnego kościoła. Oczywiście w pewien sposób opóźniła jego odpowiedź, podchodząc do zaginionej dwójki, aby upewnić się, że się jakoś trzymają. Padmore uśmiechała się przyjaźnie do Cabota, ale gdy ją wyminął jej twarz przybrała wyraz zdziwienia. Nie rozumiała co ma godność do jej pytania. Może Astaroth źle je usłyszał? Albo ona wypowiedziała je inaczej niż planowała? Przejęzyczenia w końcu się zdarzały. Imani aż zachłysnęła się powietrzem, słysząc o pułapce. Brzmiało to naprawdę makabrycznie. Aż przyjrzała się jej ręce. Czy Judith..? Dobrze, że żyje. Dobrze, że żyją oboje. Szkoda tylko, że nikt nie znalazł Xandera, ale liczyła, że dzielny kurczak odnajdzie się w drodze powrotnej. Gdyby wszyscy wrócili cali, nawet jeśli nie zdrowi, byłaby przeszczęśliwa. Aczkolwiek, sprawa dla niej była tak poważna, że nie umiałaby nawet na siłę zaśmiać się z żartów Carter. Mogła jedynie się cieszyć, że nie trafiła do tego pomieszczenia. Albo żałować, że nie trafili wszyscy, dzięki czemu może nie byliby tak osłabieni. Na słowa Franka tylko kiwnęła głową. I tak nie zamierzała dotykać tej klatki. Miała wrażenie, że im bliżej niej była, tym bardziej elektryzowały się jej włosy. Choć może to była wypowiedź Astarotha, do której to wypowiedzi, w szczególności początku, miała spore obawy. Przemawianie tak do upadłego anioła, a nawet po prostu do anioła, czyli z natury rzeczy niebezpiecznej istoty, nie wydawało jej się szczególnie mądre. Może i potem mężczyzna zaczął i dla niej brzmieć przekonująco, ale... Może to strach po tym co ich spotkało. A może zwyczajnie nie nadawała się na takie wyprawy. Sama już nie wiedziała, a co gorsza, nie miała czasu na wątpliwości. Aniołowi to się chyba jednak w miarę podobało? Jeśli tak można mówić o przypadku, gdy jest się zamkniętym w klatce i siedziało się samotnie Lucyfer jeden wie ile lat albo i wieków. Wtedy pewnie i do kamienia ma się ochotę otworzyć gębę i pogadać o czymkolwiek. Imani by pewnie podpytała jak trzymają się jej potomkowie albo jakie nowinki kulinarne pojawiły się w USA. Nie miała jednak czasu dłużej skupiać się na tej rozmowie. Gorsou, proszący o pomoc, wyglądał naprawdę źle. Padmore bez wahania wzięła więc athame, wbiła je, a potem dołączyła do rytuału. Zaczęła szeptać wraz z mężczyzną inkantację. - Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. rzucam na rytuał |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Stwórca
The member 'Imani Padmore' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 36 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Chciałabym mieć ten luksus, żeby rozkoszować się zaskoczeniem, które krótko odmalowało się na mojej twarzy po stwierdzeniu dziewko, jakie z jego ust usłyszałam, ale go nie miałam, bo po swoim boku poczułam na sobie wzrok Cabota. Posłałam mu wzrok tak samo morderczy, z dopiskiem nie ma za co. Przynajmniej teraz wiedzieliśmy, że klatka, w której się znajduje, oddziałuje na Surtra od być może stuleci, pozbawiając go mocy. Ale co znaczyło mówię do was swym językiem, a otwieram usta? Dopiero później miało się wyjaśnić, ale później będę też zajęta czymś zupełnie innym. — On ma rację – zwracam się już do Sebastiana, Franka i Imani, odchodząc od klatki po tym, jak usłyszeliśmy ciąg dalszy będący obietnicą niechybnej śmierci. Cabota zostawiam samego na pożarcie ognistego olbrzyma, skoro tak się pcha. Nie wiem, czy jestem nim zawiedziona czy bardziej wkurwiona. Gdyby nie ja, sam wyglądałby nie lepiej, nie miałby siły, albo stracił kundla. Patrzę na psa czającego się w pobliżu swojego pana i zastanawiam się, czy decyzja, którą podjęłam, była słuszna. Może trzeba było go zarżnąć nad tą misą i oszczędzić własnych cierpień. Pokazałam, że moje życie jest mniej warte od durnego psa. Odwracam w końcu wzrok i wracam nim do reszty Kowenu, który przynajmniej jest mi przychylny. Im potrafiłabym zaufać, całej trójce. — Nie jesteśmy w stanie sami walczyć z Frejrem – mówię ciszej. Surtr i Cabot nie muszą nas słyszeć, nie muszę podkopywać jego morale, już wystarczająco jest zniechęcony, nawet jeśli, wnioskując po pojedynczych słowach, nienawidzi go do cna i jedyne, czego pragnie, to go w końcu ukatrupić. – Jedyny sposób, żeby go pokonać, to spryt. Jest od nas o wiele potężniejszy, a magia niewyobrażalna. Szczególnie teraz. Jeśli nam się nie uda… to tylko sam Lucyfer zstępujący z Piekieł byłby w stanie nas uratować. Biada ziemi i biada morzu, jak sam mówił Surtr. Po krótkich słowach wzrok mój skupił się na sylwetce Gorsou klęczącej pośród pentagramu. Gdy tu przyszliśmy, wyglądał normalnie. Teraz jednak widziałam, jak policzki mu się zapadły, jak wyglądał na coraz bardziej bledszego, jak jego dłoń nie miała siły i opierała się już tylko na athame. Krwawy kaszel i krew lejąca się z nozdrzy nie pozostawiła mi dużego pola do zastanawiania się, co mu może być. — Kurwa – zaklinam szybko pod nosem, ale nie waham się. Patrzę krótko na Sebastiana, wierząc, że zrobi to samo. Że każde z nas zrobi to samo. Świece migotały już wystarczająco niebezpiecznie, nie mogliśmy dopuścić, żeby zgasły. Weszłam więc w krąg pentagramu z athame w ręce, na której jeszcze było kilka kropel mojej krwi. Nieważne, ważne, że wbiłam go w śledzionę i starałam się skupić jedynie na głosie Gorsou, powtarzając za nim formułę: — Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. Usłysz nas i wspomóż nas swoją mocą, Panie. Nie może nam jej zabraknąć. Zwłaszcza teraz. Akcja #1 i #2: rzucam na rytuał | siła woli: +11 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 23 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Imani podchodzi do nich, zadając pytanie, które Sebastian zostawił na potem. Na czas, gdy już usiądą w swoim, tylko swoim, towarzystwie, będą mogli odetchnąć, poczuć siebie żywych i porozmawiać. Dokładnie na to, nieco utopijne, „potem” czeka z atakującym usilnie związane usta „co się stało?”. Dlaczego nie teraz? To nie czas. To nie miejsca. Ten powód tylko w pewnej części jest kłamstwem. Reszta pobudek dotyczy sfer, w które Sebastian nie może teraz wchodzić. W końcu tutaj nie chodzi o niego i nie ma prawa stać się inaczej. Musi pozostać skupiony na misji. Na Lucyferze. Jest winny swojemu panu tę wierność, to uparte parcie naprzód, odsuwając własne bolączki i wątpliwości. Może zrobić dla niego choć tyle po tym, ile Ojciec dał jemu. Dlatego dystansuje się, jak tylko może, od tego co widzi w oczach Judith, gdy słyszy „czasem”, gdy chwilę potem dociera do niego co się stało i gdy pada zwieńczenie tego wszystkiego – „on był bardziej potrzebny”. Komu? Przebiega Sebastianowi przez myśl, ale natychmiast się za nią karci. Wie komu. I wie, dlaczego. Judith jest ważniejsza tylko dla niego. Dla tego Sebastiana, który akurat nie jest narzędziem w dłoni Lucyfera. Lecz dla tego, który podąża za wolą Stwórcy… Musiałby się zgodzić. Musiałby, choć wszystko w nim protestuje. Ale Cabot to człowiek najbardziej odpowiedni do tego, by przekonać Surtra. Manipulacja towarzyszy mu każdego dnia. W końcu jest nie tylko kapłanem, ale i sędzią. A Verity sam najlepiej wie, jak kształtuje człowieka to środowisko. Zerka krótko na psa. Nienaruszonego. Czy on też był bardziej potrzebny? Gdyby był tam zamiast Judith, nie wahałby się ani chwili. Psa by już tutaj nie było. Nie zamienia więcej słów ani z Carter, ani z nikim. Gdy rytuał Gorsou zaczyna słabnąć razem z jego siłami witalnymi, Sebastian porzuca myśl o Metus. Wyciąga athame i kierując się ku pentagramowi stworzonemu przez prefekta, znów krzyżuje spojrzenie z Judith. Przez chwilę wygląda jakby chciał coś powiedzieć, ale chwila szybko mija, a usta milczą jak zaklęte. Wszystko kryje się w oczach. Ile razy jeszcze będzie musiał się z nią żegnać tego dnia? Wkracza do pentagramu i bez wahania wbija athame w śledzionę, a za wypowiadaną recytacją idzie cicha, wewnętrzna modlitwa. Cokolwiek się teraz wydarzy, będzie dobre. Wszak wszystko dzieje się z woli Lucyfera. — Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. Akcja #1 i #2: rzucam na rytuał | siła woli: +18 |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 79 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Kamienna izba to tylko przedsionek dla wszystkich kamiennych serc tego świata. Frank zna dwa. Były profesor z Tajnych Kompletów — Eliphalet Scott — był chamem jakich mało, niech Lucyfer ma go w swojej opiece. On sam — Frank Marwood — w chwilach, gdy zamiast cieszyć się ze śmiechu dzieci, rozmyśla nad przeszłością, samego siebie ganiąc za to bezczelne podejście. Nie zawsze potrafił dobrze oceniać sytuacje, nierzadko duma brała górę nad rozsądkiem, a emocja nad mądrością. Gdyby tylko dało się odjąć uczucie i zostać przy nauce, tak osiągnąłby wszystko. Każdy naukowiec marzył o wszystkim. Pamiętał chrzest, pamiętał obietnice swojego Stworzyciela, gdy dawał mu drogę, by sięgnąć po to wszystko, gdy obiecywał wskazanie ścieżki. Nigdy tej przysięgi nie złamał, a starzec zamierzał dotrzymać swojej. Starzec. Nie umknęło jego uszom. Brwi uniósł wyżej w krótkotrwałym zaskoczeniu, zaraz potem patrząc na młodszego o kilka lat Sebastiana, jakby chciał mu powiedzieć „ciebie też to dotyczy”, ale się powstrzymał. Nie czas na żarty, bo poczucie humoru nijak się go nie trzymało. Prawie tam umarli - prawie robi wielką różnicę. — Judith, ja... Będę zdziwiony, jeśli Surtr po wyjściu stąd sam nie rozerwie mu gardła — wspomniał szeptem, spoglądając na kobietę, gdy Astaroth przemawiał do Upadłego. Jedno mu trzeba było przyznać — skurczybyk robił to dobrze. Pomyślał, że sam by za nim poszedł, gdyby przemowa była kierowana do niego. Nie była. — Tamten dźwięk... Gdy szliśmy tutaj, wszystko zaczęło piszczeć. Krzyczeć. Jak jakaś kobieta? Albo alarm? Słyszeliście to? — spytał Carter. — Sądzę, że Frejr wie i wkrótce to będzie — dość powiedzieć, że wyrwanie serca jego pułapki mogło być do tego skutecznym argumentem. Musieli uwolnić Surtra, pozwolić mu działać, panować nad sytuacją, zabezpieczyć przestrzeń i — przede wszystkim — nie stać się żywą przynętą. Jedna szansa — następnym razem pułapka będzie mocniejsza, jeśli teraz przerwą misję ratunkową mogą już nie mieć następnej okazji. Słyszał co mówił Surtr. Klatka osłabiać jego moc, bez mocy był zwykły. Kto wie, ile czasu jeszcze mieli? Musieli mieć oczy dookoła głowy, a Frank tymi spoglądał w tył, gdy głos „kurwa” z ust Judith, rozerwał przestrzeń między nimi. — Kurwa — dołożył swoje 3 centy, natychmiastowo sięgając po athame. Gorsou ledwo dyszał — był osłabiony, zmęczony, jeszcze żywy. Nie było ani momentu do zastanowienia się, czy podejmują słuszną decyzję, wchodząc w obrys pentagramu. Okrąg musiał zostać dopełniony, a kilka miejsc, które tam zostało, przysługiwało właśnie im. Ostatni raz spojrzał na Astarotha i na Surtra, wbijając sztylet w płat mięsa. Każda ofiara wymaga krwi. Tym razem nie ich. Tkanka ugięła się pod nożem, a on sam zaczął recytować ze słowami Gorsou: — Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. dorzucam swoją siłę woli |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 19 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Astaroth Cabot
Czuje podniecenie, powoli wylewające do jego żył kolejne związki adrenaliny, gdy oto spełniać może jedną ze swych największych misji. Przemawia do Upadłego, wlewając w słowa całą żarliwość jaką tylko posiada, wszak manipulacja umysłem nie była mu obca, a ten niezależnie od pochodzenia istoty, wśród humanoidów był niezwykle podobny. - Brak działania również jest działaniem, jak mawiają. – Zaczyna wzruszając ramionami, zupełnie jakby prowadził pogawędkę z dobrym przyjacielem a nie Upadłym Aniołem który, gdyby nie więzienie w jakim go osadzono, zapewne mógłby go zamordować skinieniem palca. W tym wszystkim jednak nadal wydawał mu się znacznie przyjemniejszy niż choćby była teściowa. – Obojętność zaś… Osobiście uważam, iż prowadzi jedynie do zagłady. Wyrywa nam z rąk ster, zdając się na wiatry oraz nadzieję na pomyślność burzy. – Kontynuuje nie zrażając się pozorną niechęcią Upadłego, widział przecież w jego postawie iż zdążył zyskać jego zainteresowanie oraz ciekawość, a to przechylało szalę zwycięstwa delikatnie w jego stronę. Umysł diakona funkcjonuje na najwyższych obrotach, skupiony w pełni na prowadzeniu rozmowy. - Znasz odpowiedź, przyjacielu. – Stwierdza dobrotliwie, ciepłym tonem jakoby faktycznie łączyła ich przyjacielska więź. – Jesteś panem swego losu… Załóżmy na chwilę, że uda nam się zdjąć z Ciebie kraty więzienia i samodzielnie, we władnym imieniu zgładzisz Frejra… Jak sądzisz, cóż się wtedy stanie? – Brew diakona wędruje na chwilę ku górze, a cisza wybrzmiewa na kilka uderzeń serca. Nie interesują go działania w tle – dotarł tu raz, dotrze i drugi, do przekonaina Upadłego posiadał jedynie jedną, jedyną szansę. Mówił więc, stojąc blisko krat, praktycznie do pleców Upadłego pewien jednak, iż ten go słucha. – Gabriel szybko upatrzy w tobie wroga i pośle za tobą swoje ogary. Już do końca życia będziesz ofiarą, bojąca się kolejnego zakrętu i byle szelestu za plecami. Zastraszoną i zlęknioną do tego stopnia, że będzie błagać o śmierć. – Ton diakona staje się chłodniejszy, dostosowany do wypowiadanych słów, do bólu szczerych. Surtr musi być świadom takiej możliwości, a była ona niezwykle prawdopodobna. – Sam widzisz, że w tej grze brak jakiejkolwiek sprawiedliwości, jeśli więc chcesz pozostać w niej jedynie pionkiem graj według zasad, których nikt nie przestrzega. Jeśli jednak chcesz odzyskać wolność… Potrzebujesz sojusznika, przyjacielu. Silnego sprzymierzeńca, a tak się składa, że Gwiazda Zaranna urosła w swej sile. Z dnia na dzień przybywa mu sprzymierzeńców. Przysłanie tylko nas jest częścią taktyki. Dobrze wiesz przyjacielu, że kilkudziesięciotysięczna armia szybko zwróciłaby na siebie uwagę w czasie gdy kilka myszy zauważa się dopiero po wyrządzonych przez nie szkodach. – Nadal mówi, uważnie wpatrując się w wielkie plecy, a coś w jego głosie podpowiada, iż jest cholernie szczery – tej sztuczki nauczył się jeszcze za nastolatka. Kąciki ust diakona wędrują nieznacznie ku górze. - Ragnarok. – Wypowiada jedno, krótkie słowo zaczerpnięte z mitologii które Surtr znać powinien doskonale. – Ta batalia zbliża się do punktu kulminacyjnego, z którego zwycięsko może wyjść tylko jedna strona. Wolisz wrócić pod but bądź być szczutym przez ogary Gabriela czy cieszyć się wolnością w świecie, w którym go nie ma? – Retoryczne pytanie na chwilę zawisa w powietrzu głosem Astarotha, by Upadły mógł się nad nimi zastanowić. Sam Cabot doskonale znałby odpowiedź na podobne pytanie. – Ależ przyjacielu, czemu miałoby to być twym końcem? To Lucyfer cię uwalnia, my jesteśmy jedynie materializacją jego woli, zależmy mu na Tobie, masz w nim sprzymierzeńca. Wszak moglibyśmy uciec się do szantażu, powiedzieć, że nie podejmiemy prób zdjęcia twych okowów jeśli nie obiecasz opowiedzieć się po naszej stronie, nie to jednak jest wolą naszego Pana. Zwrócimy ci wolność czego potwierdzeniem jest oddanie ci własnej woli, ukazanie, że nie utracisz samego siebie opowiadając się po jego stronie. – Usta niosą słodkie obietnice oraz kuszą powrotem wolności. – Nie chciałbyś znów poczuć na skórze wiatru czy ciepła ognia? Z takim sprzymierzeńcem wszystko będzie możliwe... - Kusi dalej, grając na tęsknocie oraz widmach, jakie zapewne nadal przesuwają się przez głowę Upadłego. Astaroth robił wszystko, by ukazać mu, że dołączenie do nich jest odpowiednim krokiem. Sam wierzył w swoje słowa głęboko, przekonany, że to oni wygrają. Drugą możliwość przedstawiał jedynie dla kontrastu, podbijając nią wizję pięknego świata po wygranej Lucyfera. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
- Zdanie się na wiatry i sztorm oceanów nie zawsze przynosi złe skutki. Tak jak kiedyś moi wierni poddali się morskim prądom i dotarli na tereny, które teraz nazywacie domem, tak ja moją obojętnością ponownie mam szansę odnaleźć ponownie swoje miejsce na tym świecie... - Odpowiedział Astarothowi po chwili ciszy. - Drogi diakonie, ja nie lękam się śmierci, jedynie obawiać się mogę tego, że gdy wydam swoje ostatnie tchnienie, to ten, który zamknął mnie tutaj, będzie triumfować. Identycznie jak w chwili, gdy mnie tu uwięził. - Odkręca się znowu w waszą stronę, ale nie podchodzi bliżej. Swój wzrok wbija teraz we wszystkich, którzy próbują swoich sił w pentagramie, cytując słowa prefekta Kowenu. - Nie będę zwierzyną dla Gabriela. Potęga jego większa od mojej, ale tak jak mówili moi wyznawcy, honorem jest zginąć w walce. Jeśli ten będzie chciał spróbować ponownie rządzić moim losem, wyjdę naprzeciw niego dumnie, gotowy na następstwa tego spotkania. Zrobiliby to też inni, niezależni od Lucyfera, którzy na gabryjelski wyrok stali się upadli. Eros, Hekate, Kali, Iustitia - oni i wiele innych czekają tylko na dobry moment, żeby szala odzyskała swoją praworządną równowagę. - Wytłumaczył diakonowi, wciąż przyglądając się staraniom jego sojuszników - Mówisz prawdę, diakonie? Lucyfer znów rośnie w siłę? - Unosi teraz zamyślony brew. - Złudne może być to zjawisko. Historia zatacza koło. Gwiazda Zaranna miała już swoją armię zrodzoną z żebra Lilith, ale ta nie wytrzymała naporu mocy niebiańskich i obróciła się w proch, choć żołnierzami byli doskonałymi. Potencjał jednego przewyższał całą waszą grupę... Jednakże nie chowajcie do mnie urazy za te słowa prawdy. Żywot jest mój długi. Przeżyłem już nie jedną obawę Ragnaroku. Lewiatan miał pożreć i niebo, i ziemię, a jednak teraz tu stoimy. Nie zrozum też mnie źle. Apokalipsa nadejdzie, prędzej czy później, lecz czy na pewno ta wydarzy się teraz? Rozmowa nagle zostaje przerwana, gdy ogień rośnie na knotach. Nie było to jednak typowe zjawisko, bo te wydostawały z siebie znaczną ilość dymu, który zaczął formować się w coś przypominającego kulę zaraz nad śledzioną. Mimo że cała ta kamienna izba była przepełniona magią, wasze słowa tylko zaczęły pobudzać te niecodzienne zjawiska. Klatka Surtra zdawała się teraz migać. Raz rozświetlała pokój tak jasnym światłem, że widzieliście dokładnie wszystkie jego kąty, żeby zaraz przyćmić się i was mrokiem. Wszystko było regularne, a częstotliwość tych zmian wynosiła około trzy sekundy. - To działa, ale wciąż za mało wykrzesaliśmy mocy. Powtarzajcie to stale, jesteśmy blisko - Gorsou was zaalarmował zmęczonym głosem, wydając kolejne polecenie, jednak on nie wypowiadał już tych samych słów, co wy. Cichy szmer pod jego nosem ginął w przestrzeni, nie pozwalając wam go zidentyfikować. Nie byliście pewni, do czego zmierzacie, bo rytuał ten był inny od tych, które zwykliście odprawiać. Widzieliście też, co działo się z Gorsou pod jego wpływem, więc pozostała wam tylko nadzieja, że wasze ciała wytrzymają to potężne skupienie magii, jednakże niektórzy z was mogli się przygotować na najgorsze. - Wy, ludzie, wyznawcy Lucyfera, zaskakujecie mnie drzemiącą w was magią i determinacją zdolną do przenoszenia gór skutych lodem... Diakonie, jeżeli się wam uda, a ja będę wolny, to skupię się na swojej zemście i odwdzięczę się wam zaraz po niej - to jestem w stanie Ci obiecać. Jednakże za wcześnie jest, żebym złożył inną obietnicę Tobie, czy Twojemu bogowi, choć mowa Twoja sens ma większy od moich egoistycznych pragnień. Muszę zobaczyć świat, żeby podjąć decyzję, czy zostanę przy mojej obojętności, czy może stanę po boku Lucyfera w tym konflikcie. Byłem zamknięty tutaj zbyt długo, żeby od razu zobowiązać się do tego sojuszu. Ziemia na mnie nie czekała, kto wie, ile cykli minęło od mojego uwięzienia, ile wydarzeń mnie ominęło? Masz moje słowo, że jeśli opuszczę te cztery ściany dzięki wam, to nigdy nie zapomnę tego, co zrobiliście, materializując wolę waszego Pana. - Zamilkł po tych słowach i po prostu czekał na wasz sukces, bądź wasz kres. Nie było nic pomiędzy. Dwunasta tura! Sebastianie, Judith, Imani, Franku, jeśli zechcecie utrzymać rytuał, rzućcie ponownie kością k100 na siłę woli, a do tego rzućcie kością k60 na skutki uboczne rytuałów, zgodnie z jej mechaniką. Zajmie wam to dalej dwie akcje. Punkty życia: Sebastian Verity: 136/186 PŻ (-15 M, -5 P obicia i otarcia, -30 P) Frank Marwood: 151/161 PŻ (-10 M, -25 P) Imani Padmore 118/161 PŻ (-15 M, -28 P) Astaroth Cabot: 138/165 PŻ (-20 M, -10 P, Judith Carter: 176/181 PŻ (-15 M, Z uwagi na okres świąteczny czas na odpis wyjątkowo wydłużony jest do 27.12 19:00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Słowa Surtra odbijają się od skalnych ścian, docierając w końcu i do uszu Sebastiana. Nie może się jednak na nich skupić, nie próbuje tego zrobić. Ufa osądowi Astarotha w tej kwestii, tak jak ufa się kapłanowi i członkowi wspólnego kowenu. Ich rozmowa się toczy, a Sebastian całe swoje skupienie oddaje rytuałowi. Widać, że obecność dodatkowych źródeł mocy poskutkowała i teraz wszystko rozgrywa się na szali ich wytrzymałości. Sebastian jest zdeterminowany. Być może jego ciało się podda, ale będzie mówić, póki język nie odmówi mu posłuszeństwa, będzie walczyć do końca, tak długo, jak długo Lucyfer podtrzyma go przy życiu. Klatka zaczyna reagować, są blisko. Gorsou wygląda, jakby jedną nogą już stał na granicy Piekła, lecz wytrwale inkantuje kolejne słowa, a cała grupa wiernie podąża za nim, powtarzając jak mantrę: — Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. – Lucyfer jest z nimi. Nie opuści ich, a oni nie opuszczą jego. Niech się dzieje wola Piekła. Akcja #1 i #2: rzucam na rytuał | siła woli: +18 K60 na skutki uboczne | -18 (siła woli) |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 2 -------------------------------- #2 'k60' : 54 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Słyszę, że słowa wypowiadane są za mną, gdzieś w okolicy Surtra i Cabota, ale nie dociera do mnie ich sens. Czy zdążyłam zaufać diakonowi? Ani odrobinę. Ale dałam się praktycznie zabić za to, żeby tutaj dotarł, więc lepiej niech, kurwa, wypruwa sobie żyły, żeby Surtr stanął po naszej stronie, bo będę bardzo niepocieszona, jeśli stanie się inaczej. Póki co próbuję zachować spokój. Póki co nie patrzę nawet po twarzach zebranych ze mną czarowników i Gorsou, którego stan wciąż się pogarszał, ale stale inkantował. Skoro doszliśmy tak daleko, musi nam się udać. Dlatego powtarzam dalej, nie myśląc, że to być może ostatnie, co w życiu zrobię: — Lucifer, daemones et alii qui habitant in abysso inferni, mittunt nobis potestatem dimittendi eum qui implebit visionem Domini. Et cum interclusio caligo in terram cadit, flamma per ianuam vitream ardet. Fac corpus eius sicut corpus spiritus, ut aqua fervens evanescat, vaporem eum et plenam gloriam videamus. Determinacja we mnie wzrasta z każdym słowem. Nie rejestruję, kiedy inkantacja przestaje być szeptem, a staje się głośniejszą modlitwą, prośbą, błaganiem, żeby był tutaj z nami. Działamy w końcu w jego imieniu. Sami nie damy rady. Akcja #1 i #2: inkantuję dalej słowa rytuału Akcja #3: wykorzystuję dodatkową akcję na bonusowy rzut, który był możliwy w poprzedniej turze Nie-akcja: k60 na skutki uboczne rytuału (-11 z okazji statystyki siły woli) |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii