Skalny tunel Jeden z nieodkrytych jeszcze przez przewodników tuneli. Cechuje się on dziwnymi, niebieskimi kryształami, które oświetlają jedyną możliwą drogę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith, Astarocie, w ostatnim momencie przeszliście przez wejście konara. To zaraz zarosło, a wy nie mieliście już drogi odwrotu. Na czworaka musieliście przemieszczać się do przodu, bo nic innego wam nie pozostało. Na pierwszy rzut oka widać było, że coś jest nie tak z obrazem po drugiej stronie, ale pozostało wam tylko zacisnąć pięści i przeciskać się dalej, a gdy Judith znalazła się już przy kurzym piórze, stało się coś, co żadne z was nie mogło przewidzieć. Świat dosłownie ugiął się pod waszym ciężarem. Widzieliście jak ziemia nie to, że się pod wami zapada, a dosłownie deformuje się, jakbyście byli lawą, która zaczęła lać się na kostkę lodu. Wszystko się zniekształcało aż do momentu, gdy wszystkie kolory się zmieszały, a wy już nic nie widzieliście. Wpadliście w coś, co wyszło poza granice waszej świadomości. Jednocześnie czuliście ciepło i zimno. Potem jakby miażdżyło was ciśnienie, ale z drugiej strony odczuwaliście stan nieważkości. Byliście wręcz uwięzieni w czymś, co mogło wydawać się wymiarami. Całość trwała może kilka sekund. Bardzo intensywnych sekund. Nagle w ciemnościach świadomość jakby wróciła do waszego ciała. Mogliście odczuć to tak, jakbyście ocknęli się z jakiegoś dziwnego transu. Dalej na czworaka pod kolanami i dłońmi nie było już drewna, a surowy, bijący chłodem kamień. Latarka działała, ale nie tak jak powinna. Mrugała światłem, co jednak było dla was dobrym sygnałem. Baterie nie były tutaj problemem. Judith, mogłaś usłyszeć od innych gwardzistów, że przez duże stężenie magii w tunelach nie działa tam dobrze szeroko pojęty sprzęt. Musieliście więc być blisko celu, który wyznaczył wam Gorsou. Gdy wstaliście wreszcie z ziemi i przy słabym świetle rozejrzeliście się po otoczeniu, mogliście zauważyć, że za wami znajduje się teraz solidna ściana, a przed wami jest skalny korytarz z dziwnymi, świecącymi słabo w ciemnościach kryształami. Nie dawały one wam wystarczającej ilości światła, żebyście wszystko dokładnie widzieli, ale przynajmniej wiedzieliście, gdzie się kierować. Korytarz był w miarę prosty z rzadkimi skrętami, a jego sufit znajdował się na wysokości 2 metrów, a w szerokości mierzył tyle samo. Piąta tura! W wyniku podjętych przez was akcji rozdzieliliście się od reszty grupy i nie macie już możliwości powrotu. Macie teraz 2 akcje na ewentualne przygotowanie, a wasz post powinien się zakończyć przejściem dalej. Możecie też zużyć pierwszą z nich, żeby od razu przejść dalej i poprosić o post uzupełniający. Pies przeszedł z wami. Astaroth Cabot: 145/165 PŻ (-10 M, -10 P) Judith Carter: 161/181 PŻ (-10 M, -10 P) Czas na odpis: 1.12 23:59 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Już w następnej chwileczce Alicja wpadła tam za nim, nie zastanawiając się w ogóle, jakim cudem uda jej się stamtąd wydostać. Nigdy nie czytałam moim dzieciom bajek na dobranoc. Gdybym miała, zapewne sięgnęłabym po oryginalne historie Grimmów, o wiele bardziej oddające realizm tego świata. Nie, to Joab zawsze sięgał po książki i czytał im historie niestworzone, które dla mnie wręcz były śmieszne. Tym bardziej więc nigdy bym nie pomyślała, że przyjdzie mi poczuć się jak jebana Alicja z Krainy Czarów, która wskoczyła w norę i znalazła się… Chuj wie gdzie. Nawet nie potrafię powiedzieć tego, co właśnie czułam, gdy dziwaczny obraz zniknął, rozpływając się pod ciężarem ciała. Czułam wszystko. Zimno, ciepło, wysoko, nisko, dużo, mało, jasno, ciemno. Wszystko wszędzie na raz, a mi przeszło przez myśl, że powinnam się już przyzwyczaić do mentalnych wywrotek, od momentu, w którym Eros wlazł mi do łba i być może niechcący zademonstrował, jak może wyglądać miłość (choć chciał powiedzieć coś innego i na tym się skupiałam), podążając przez relację z Sebastianem, a kończąc aż tutaj, gdy wskakiwałam w nieznane za pieprzonym kurczakiem. Najwidoczniej jaka Kraina Czarów, taka Alicja. Zamiast królika była kura, a wywrotka mentalna szybko się skończyła, ukazując swoje prawdziwe oblicze w postaci groty. Teraz tylko żałowałam, że nie kopnęłam w dupę każdego z nas, żebyśmy wszyscy przedostali się tą kłodą. Ale wtedy byłam pewna, że musimy dotrzeć do Gorsou. Teraz martwię się tylko bardziej, czy dadzą radę przy pomocy mapy dotrzeć do miejsca przeznaczenia. Jeszcze w dodatku było ciemno. Wydech. Podnoszę się powoli na nogi, wzrokiem szybko orientując się w sytuacji. Jedno przejście dalej. Obracam się za siebie. Brak przejścia z powrotem. Czy to na pewno było przejście, czy jakiś cholerny portal? Gdzie, na Lucyfera, wylądowaliśmy? Światło latarki zaczęło migać złowrogo, a ja przypominam sobie każde możliwe stężenie magii, przy którym się znajdowałam. Technologia przestawała tam działać. Dlaczego? Marwood zapewne umiałby to wyjaśnić, ja przyjęłam po prostu, że tak właśnie było. — Musimy być blisko – komentuję więc prawie szeptem, nie wiedząc, dlaczego. Jeszcze przed momentem nie miałam oporów, żeby się drzeć. Przytłoczyła mnie ta nagła zmiana? Nie. Raczej czuję, że żarty naprawdę się skończyły, a ja jestem sama z Cabotem. I muszę nas doprowadzić do Surtra. Cabot ma gadane (w końcu przez całą wyprawę trajkotał tym jęzorem), w dodatku reprezentował Kościół i Lucyfera. Jeśli on go nie przekona, to nie wiem, kto może. Musimy tam dotrzeć jak najszybciej. I jak najbezpieczniej. A potem, gdy skończymy, mam nadzieję, że nie będę musiała szukać w lesie pozostałych członków wyprawy – mam nadzieję, że dojdą do nas po prostu z lekkim opóźnieniem. Migoczące światło latarki kieruję w stronę utytłanego ziemią Cabota (niezbyt wyjściowo teraz wygląda w tym garniturku – mogłabym spytać a nie mówiłam?), lecz aż mnie cofa na widok jego psa. — Kurwa, Twój pies wygląda jakby się z horroru urwał – rzucam, ale wcale mi nie jest do śmiechu. Żal mi tego zwierzaka, bądź co bądź, wierny jest i dobrze się sprawuje. – Sanaossa – próbuję więc mu ulżyć w bólu, ale najwidoczniej nie jest mi to dane. – Zawsze byłam dupa z magii anatomicznej – tylko humor w gównianej sytuacji nas obroni. Patrzę na Cabota. Poza tym, że się ujebał, nic mu nie jest. Dobrze, nie mamy nad czym płakać. Wyciągam z jednej kieszeni paczkę chusteczek, z drugiej małą butelkę wody i rzucam mu, żeby złapał. Nie będę się przecież nad nim roztkliwiać. — Masz, ogarnij się. Jak Twój pies mnie nie pogryzie, to spróbuję mu zatamować krwawienie. – W inny sposób niż za pośrednictwem magii. Ostatecznie decyduję się na wyłączenie migającej latarki i wkładam ją z powrotem do kabury. Zwracam się i stawiam kilka kroków w stronę ścieżki. Jedynej możliwej. Delikatnie oświetlanej dziwnymi kryształami. Jak wielkie musi być tu stężenie magii? Zwracam znowu głowę w stronę Cabota. Stres nieco stępił naszą wzajemną kosę na siebie, ale nie możemy iść dalej razem, jeśli będziemy się gryźć po drodze. Idziemy w jednym celu, nieważne od osobistych i prywatnych uczuć. Już to przecież robiłam. Gdy dostałam przydział z Sebastianem, będąc wtedy pewną, że ponuro ze mnie zakpił. Na początku zachowywałam się jak rozkapryszony gówniarz, ale udało mi się ogarnąć i postawić sprawę na pierwszym miejscu. Teraz też dam radę. — Dobra, Cabot. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale jesteśmy zdani głównie na siebie. I Twojego psa. – Teraz nawet wątpię, czy moja strzelba na cokolwiek się przyda. – Nie mam zamiaru się z Tobą żreć przez całą trasę do Surtra, dlatego musimy ustalić kilka reguł. Ja, na czas trwania tej misji, zapomnę dlaczego Cię nienawidzę, a Ty się ode mnie odpierdolisz i zaczniesz traktować poważnie. Wtedy się może nawet dogadamy, a na pewno uda nam się szybciej dotrzeć do Surtra i wykonać wolę Lucyfera, która jest teraz dla nas priorytetem. Potem możesz sobie wrócić do swoich chujowych komentarzy. Rozumiemy się? – innej opcji i wyjścia z sytuacji nie widziałam, niż podejść poważnie i dojrzale do sprawy. Zależało mi. A skoro już się rozdzieliliśmy (a mieliśmy się nie rozdzielać), nie może to pójść na marne. Wiem, że pozostali będą dążyć do tego, by jak najszybciej dotrzeć do Gorsou, ale co czeka na nich po drodze? I co czeka na nas po drodze? Akcja #1: Sanaossa na psa: 19 + 1 = 20 < 50 | zaklęcie nieudane Jeszcze nie przechodzę dalej. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Astaroth Cabot
Świat byłby o wiele piękniejszy, gdyby uznał większość Astarotha Cabot nad nim i posłusznie oddał się w jego władanie. Wszak wiedział wszystko najlepiej, zaś każde jego działanie natchnione było wolą Lucyfera który prowadził go wedle swojej woli. Diakon był mężczyzną oświeconym, mądrym, rozważnym… Ach, swoje zalety wypisywać mógłby w nieskończoność i gdyby właśnie nie przeciskał się przez pieprzony konar. A wystarczyło, aby od początku wyprawy go słuchały te niesforne Koźlątka i podążały za jego wolą… I szkoda mu było odrobinę towarzystwa, głównie przez fakt, że Judith do rozmownych nie należała, zaś za nimi pozostały cudowne kanapeczki Imani… Szybko jednak to poczucie porzucił za sobą. Był Wybrańcem na misji Pana. A droga Wybrańca nie raz była tą samotną oraz nie wszystkim zrozumiałą. Przeciskał się więc przez konar, dając Judith okazję do podziwiania jego cudownego tyłu, posuwał się sprawnie lecz uważnie aż… Zapadnia opadła, a z piersi Cabota wyrwał się szaleńczy śmiech. Ależ oczywiście, że była tu zapadnia! Musiał przyznać, że akcja choć oczywista tak jednocześnie niespodziewana. Zupełnie jak fakt, iż szaleństwo Astarotha wychodziło na wierzch coraz bardziej. Bo choć świat zmieniał się z temperaturą oraz ciśnieniem on zdawał się znajdować nadal w swojej bańce, tłumacząc sobie wszystko na swój, jakże przewrotny sposób. Podnosi się wiec z ziemi, a jego zainteresowanie kieruje w stronę wiernego towarzysza, bo Judith… Cóż, była stworzeniem wartości niższej. - Dobry piesek, no już… - Mruczy do stworzenia, by pogłaskać je po łbie z czułością, jakiej nie okazywał innym stworzeniom. Zawdzięczał mu w końcu swoje życie. – Nadal lepiej niż Ty. – Odgryza się, nie jest mu jednak do śmiechu, zaciska wargi, a gdy zaklęcie Carter nie wychodzi sam unosi dłoń do pentaklu. – Sanaossa. – Wypowiada więc zaklęcie chcąc zagoić choć odrobinę obrażenia wiernego towarzysza.. Czuje, że magia przepływa tak jak powinna, co kwituje zwycięskim uśmiechem, jaki pojawia się na jego wargach. Zwycięstwo cieszy podwójnie – Hugo nie będzie cierpiał, zaś Judidth… Może w końcu zauważy, gdzie jest jej miejsce? Przyjmuje chusteczki oraz wodę, po czym odkręca butelkę, nawilża kilka z nich oraz obmywa swoją twarz, wszak gdy stanie przed Upadłymi winien prezentować się odpowiednio… Strzepuje też większą część kurzu ze swojej odzieży, notując w głowie, że chyba przed spotkaniem będzie musiał pozbyć się kurtki. - Droga Gołąbeczko… – Nie potrafi sobie odmówić, bo jako ptaszysko Carter była niezwykle urocza.-.. traktowałem cię tak, jak na to zasłużyłaś swoim zachowaniem. - Zauważa wspaniałomyślnie, wszak jego osądy były natchnione myślą Lucyfera, czy to tutaj czy też na sądowych salach. A on przecież nie zwykł popełniać błędów, gdy prowadziła go wola Czarnego Pana. – Nie musisz mi mówić, co jest priorytetem, a co nie. Zacznij traktować mnie tak, jak powinnaś traktować diakona, sędzię oraz swojego sojusznika, a ja odwdzięczę się tym samym. - Obwieszcza w swej łaskawości, choć sam wiedział, że i tak będzie traktować ją jako kobietę i nic raczej nie było w stanie tego zmienić. Ostatni raz otrzepuje swoje ubrania, poprawia smycz oraz noszony plecak. - Leviora – Wypowiada kolejny czar z nadzieją, że przywoła do nich magiczne światło, po czym rusza dalej. Wystarczająco dużo czasu zmarnowali na zabawę w odkrywców, w końcu ktoś odpowiedni znalazł się w odpowiedniej pozycji aby doprowadzić sprawę do końca. Wszelkie kobiece rozterki Carter musi pozostawić na później bądź sprężyć się z nimi a tyle, aby nie pozostała w tyle. Ciężki jest żywot Miecza Przeznaczenia, Astaroth jest jednak na niego gotów, | Akcja nr.1 Sanaossa na piesiątko: 100 + 0 = 100 > 50, zaklęcie udane Akcja nr.2 Leviora, rzut poniżej, próg 30 Przechodzę dalej. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Stwórca
The member 'Astaroth Cabot' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 48 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Że Cabot jest pojebany, nikt mi nie musiał mówić. Być może dlatego szaleńczy śmiech, kiedy lecieliśmy przez… kurwa, wszystko co możliwe, pozostaje u mnie bez komentarza. Nawet na niego nie spojrzałam, bo byłam trochę zajęta dochodzeniem do siebie po mentalnej kolejce górskiej, nim zmysły z powrotem do mnie powróciły, ukazując przede mną wspaniałą grotę z przejściem w nieznane. Mnie się nie udało, Cabot cieszył się jak dziecko, które dostało lizaka, że ogarnął własnego psa. Brawo, medal mu za to dajmy, wyszło mu zaklęcie. Unoszę tylko krótko brew na ten szyderczy wręcz uśmieszek, jakby miał mi zacząć wrzucać, że jest ode mnie lepszy. Niech mnie nawet nie denerwuje. Kiedy ogarnął już twarz, ja wyciągam rękę, żeby zabrać mu butelkę z wodą i chusteczki. Koniec mojej dobroci, a one mogą nam się jeszcze przydać. I lepiej, żebym ja miała je przy sobie. — Traktuję Cię tak, jak sobie na to zasłużyłeś. – Nie reaguję na gołąbeczkę, bo jakoś nie uważam, żeby tymczasowa przemiana w ptaka była jakkolwiek poniżej mojej godności. Nie zawsze taka byłam. Cabota traktowałam przez większość czasu z chłodną obojętnością, tak jak większość rodziny, której nie znałam za dobrze, ale musiałam tolerować przy rodzinnych zjazdach. Wszystko zmieniło się razem ze śmiercią Elizabeth. Nawet nie śmiercią, ale tym, jaki podał powód tej śmierci. Histeria. Jakbyśmy żyli, kurwa, sto lat temu, to bym w to uwierzyła. Ale teraz nie umiera się na histerię – a nie umiera na nią z pewnością Carter. Cabot zasługiwał na moją pogardę w każdym calu. O ile do kapłanów zwracałam się z szacunkiem, tak ten był wybitnym przypadkiem, który na niego zwyczajnie nie zasługiwał. I cieszyłam się, że mieszka w Salem, nie musze znosić jego kazań w naszym kościele w Saint Fall. Teraz jednak obiecałam wszelkie swoje odczucia odłożyć na bok. Wkładam na miejsce odebrany od Cabota ekwipunek i biorę jeszcze jeden, głęboki wdech. A potem wydech. Nic nie poradzę, muszę z nim sobie w jakiś sposób radzić i udawać, że nie widzę, jak jego ego rozbija ściany tej groty. Cabot przywołuje do siebie światło, ja próbuję przyzwyczaić wzrok do ciemności i wytężyć swoją koncentrację. — Celermentis – inkantuję więc krótko, ruszając przed siebie, jedyną możliwą drogą, dokądkolwiek prowadzi. Akcja #2: Celermentis | próg: 65 (bonus +24) Przechodzę dalej drogą |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 73 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith, Twój czar spełzł na niczym. Pies pozostał w niezmienionym stanie. Jednak druga próba użycia magii była już udana. Poczułaś, jak Twój umysł się skupia, a ruchy Twojego ciała były nieznacznie szybsze. Ta dodatkowa szybkość jednak w znaczeniu długoterminowym z pewnością będzie przydatna. Astarocie, mogłeś triumfować, gdy po złapaniu przez Ciebie pentaklu, Twój pies nagle ożył w oczach, gdy rzucony prosty czar całkowicie zagoił jego rany. Następnie z pomocą inkantacji w Twojej dłoni pojawiło się światło, które zaczęło oświetlać Ci otoczenie. Tylko ty je widziałeś i było o wiele bardziej efektywne, niż światło z latarki Judith, o co właściwie trudno nie było. Oboje zdecydowaliście się iść dalej. W waszym miejscu startowym i tak nie było nic ciekawego do roboty. Judith, Ty zdecydowałaś się iść w prawie całkowitej ciemności. Kryształy dawały światło, ale nieznaczne. Widziałaś dobrze podłoże, ale nie to, co jest nad nim, więc w tym wszystkim zdana byłaś na Cabota, który w tej sytuacji musiał być Twoim przewodnikiem. Astarocie, korytarz był dosyć długi, ale wciąż nie równał się on długością do ścieżki, którą szliście w zamglonej kniei. Przez całe wasze przejście nie zdarzyło się nic szczególnego. Mogliście iść w ciszy, żeby ewentualne kłótnie was nie spowalniały, mogliście równie dobrze dalej dyskutować, nie miało to żadnego znaczenia w tamtym momencie. Jednak wreszcie dotarliście do końca. Skalny tunel zaprowadził was do kamiennej izby. Miała ona kształt sześcianu. Każda ze ścian była kamienna i na razie nie mogliście zauważyć na nich niczego szczególnego, tak samo było z sufitem, który tym razem był o metr wyżej, niż ten w tunelu. Na środku była kolumna, która zbudowana była z materiału przypominającego obsydian. Kończyła się ona na wysokości waszych klatek piersiowej i przytwierdzona do niej była również stworzona z tego samego czarnego kamienia, misa. Na ścianie naprzeciw tunelu, z którego właśnie przybyliście, stało coś, co mogło przypominać wam bramę. Czyżby było to miejsce wspomniane przez Gorsou? Specyficzne półkolumny wyrzeźbione były w ścianie po przeciwległych stronach, a wyjście zablokowane było głazem, a ze szczelin przy podłodze wydobywało się to samo niebieskie światło, które dawały wcześniejsze kryształy, co oznaczać mogło, że za nim jest kolejna część korytarza. Głaz przytwierdzony był do ziemi grubymi, wbitymi w niego łańcuchami, które jakby mieniły się na fioletowo. Z pewnością były magiczne, a ich zadaniem było utrzymywać ten wielki kamień w stałym miejscu. Mogliście nie czuć się dobrze w tym pomieszczeniu. Panowała tu całkowita cisza, a każdy odgłos przez was wydany, rozchodził się niepokojącym echem po okolicznym tunelu. Nie byliście pewni też, czy to przez tak duże stężenie magii, atmosfera tu była co najmniej tak nieswoja, że aż na waszej skórze pojawiała się gęsia skórka. Mogła to też być wina klaustrofobii, ale czy na pewno? Nie byliście jednak tutaj sami. W rogu pomieszczenia Astaroth mógł zobaczyć ruch, który poprzedzony był specyficznym odgłosem. Był to kogut Xander, cały i zdrowy siedział na podłodze. Nie miał nic lepszego do roboty, bo przy takim poziomie światła, nie widział zbyt wiele, a właściwie to nie widział niczego. Musiał być przecież jakiś sposób, żeby wydostać się z tego miejsca i przejść dalej, o ile w ogóle idziecie dobrą drogą. Szósta tura! Judith, poruszasz się praktycznie w całkowitej ciemności. W nowym pomieszczeniu latarka działa jeszcze gorzej, jeśli zdecydujesz się jej użyć. Astarocie, całkowite uleczenie psa związane jest z wyrzuconym przez Ciebie krytycznym sukcesem. Hugo od teraz jest cały i zdrowy, jakby nigdy mu się nic nie stało. Możecie sprawdzić misę oraz kolumnę, na której się ona znajduje, rzucając tym samym na percepcję. Jeżeli, któreś z was zdecyduje się dotknąć misy, musicie niezwłocznie zgłosić się po uzupełnienie do posta. Punkty życia: Astaroth Cabot: 145/165 PŻ (-10 M, -10 P) Judith Carter: 161/181 PŻ (-10 M, -10 P) Czas na odpis: 4.12 23:59 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Gówno. Myślałam, że oczy przyzwyczają mi się do ciemności, ale widziałam tylko podłoże, po którym stąpałam. Lekki zarys ścian i nic więcej. W takich okolicznościach nie da się nigdzie iść i nic zobaczyć, musiałam zdawać się na Cabota, co mi się w chuj nie podobało. Zatrzymałam się wtedy, kiedy zatrzymał się on, ale tak dłużej być nie mogło, skoro widziałam jedynie zarysy kształtów. Wzdycham głęboko. Używanie latarki będzie tutaj kompletnie bezsensowne. Skoro tam migotała, możemy ją wyciągnąć tylko po to, żeby służyła nam za kompas – jak miga lub nie działa, to znaczy, że idziemy w dobrą stronę. Albo baterie padają. Ale były naładowane, a ja ledwie ją wyciągnęłam. No i jeszcze chwilę temu działała, nim wskoczyłam do tej kurzej nory. — Leviora – szepczę więc, decydując się na zdania się na magię. Płomień rozjaśnia pomieszczenie, a ja mogłabym odetchnąć z ulgą, gdyby nie dotarło do mnie, że stoimy jakby w pomieszczeniu bez wyjścia. A raczej – z wyjściem. Ale wyjście jest zamknięte, a przed nami stoi jakaś misa. — Co to? Zapłać zanim przejdziesz dalej? – Gorsou wspominał coś kiedyś o poniesieniu ofiary za tą wyprawę, ale jaka miała być tym razem? Mój głos odbija się dziwacznie od ścian komnaty. Powinno nie robić to na mnie wrażenia, czuję się jednak tutaj nieswojo. Byliśmy w przejściu, które z pewnością zapieczętował Frejr i kto wie, gdzie on dokładnie się znajdował. Czy pilnował swojego więźnia, a może pozostawił go samego i to tylko magia Upadłych i pobratymców Gabriela robi na mnie takie wrażenie? Z tyłu głowy wciąż kołacze mi się zmartwienie, jak radzą sobie Marwood, Padmore i Sebastian. W innych warunkach bym ich nie zostawiła, ale nie mogłam też puścić Cabota zupełnie samego. Odwracam głowę, słysząc nagłe dziwne pogdakiwanie. Mój wzrok pada na postać siedzącą w rogu tej dziwacznej komnaty, a tam… siedzi nasz bohater. Wielka zguba, która nas tu przyprowadziła. To dopiero miała wyprawę życia. Pewnie wlazł tu, bo myślał, że idzie do kurnika i spokojnie sobie pójdzie spać. Cholerny kurczak, nawet nie wiedział, jak bardzo nam pomógł. — Trzeba go będzie zabrać. – Frank na pewno się ucieszy na jego widok. O ile sam przeżyje i zobaczymy się przy Gorsou. Tymczasem sama obchodzę komnatę. Kolumnę zostawiam na sam koniec, patrzę najpierw po ścianach i suficie, który zawieszony jest dość wysoko. Frejr by się tu zmieścił bez problemu. Czy mieścił się też w tym tunelu, którym szliśmy? Może stąd jest jeszcze jakieś inne wyjście? A może przychodził tu tylko po to, aby zapieczętować to wyjście do swojego więźnia? Ściany były gładkie. Byliśmy prawie zamknięci w sześciokącie, wyjątkiem były dwa wejścia – to, z którego przyszliśmy i to, które stanowi jedyne przejście dalej, z tym tylko, że zablokowane było wielkim głazem. Nawet nie tylko wielkim głazem, głaz ten przykuty był łańcuchami, które z pewnością, już na pierwszy rzut oka, wyglądały mi na magiczne. Za nim migotały te same kryształy, a więc to mogło być przejście dalej. Wygląda na to, że wiemy, za co trzeba zapłacić, żeby pójść dalej. Pytanie tylko, jaka będzie tego cena. I tym właśnie sposobem mój wzrok spoczywa ostatecznie na misie na wysokiej kolumnie. Musi być tu jakaś wskazówka, czego ona może chcieć, nim nas wypuści. Na razie staram się jej nie dotykać. Ze światłem podchodzę do niej, aby przyjrzeć jej się lepiej. Może ma coś wyrzeźbionego. Może jest gdzieś jakaś tabliczka. Cokolwiek, co mogłoby mi zdradzić, dlaczego tutaj jest i czego może chcieć. Akcja #1: Leviora: 47 > 30 | zaklęcie udane Akcja #2: percepcja (rzut poniżej) |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 92 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Astaroth Cabot
Coś zimnego pojawia się w oczach Astarotha. - Waż swoje słowa. – Mówi nieprzyjemnym tonem, wszak swoimi działaniami zasłużył na szacunek. Diakon, Sędzia Sądu Kościelnego, czarownik który nigdy nie zawiódł w służbie Lucyfera i który przyczyniał się aktywnie do szerzenia jego siły… Carter musiała być niezwykle głupia, skoro to wszystko bladło podług prywatnych niesnasek które najwidoczniej mieszały jej w głowie. Tym prostym, kobiecym umyśle który swoimi działaniami potwierdzał jedynie jego przekonanie, iż oto kobiety winno trzymać się z dala od istotnych zawodów jak prawo czy choćby Czarna Gwardia. I z pewnością poruszy ten temat w kręgu Zwolenników Tradycji, gdy tylko powróci z tej misji. Dalszą drogę pokonuje w ciszy, nie zważając bardziej na towarzystwo Carter… I ma wrażenie, że coraz mocniej przybliżają się do celu. Czuje narastające mrowienie w ciele wywołujące gęsią skórkę. Czuje, jak atmosfera zgęstnia się i z pewnością nie jest to spowodowane zwadą, jaka miała między nimi miejsce. W swym fanatyzmie był pewien, że oto Lucyfer pokazywał mu, iż znajduje się na odpowiedniej drodze, ż zaraz wypełni swoją rolę Wybrańca i spełni jego wolę. Wszystko zdawało się na to wskazywać – gęsia skórka, całkowita cisza aż zachęcająca do złożenia odpowiedniej modlitwy i ta dziwnie elektryzująca atmosfera. Czuje, że usta wysychają mu, a dziwne ciepło powoli wypełnia trzewia. A Astaroth wie. Doskonale we. Zielone ślepia uważnie rozglądają się po otoczeniu. Lustrują ściany kamiennej izby, barwę obsydianu która przypomina czerń jego własnego serca, bramie, kolumnie i misie… Chwilę później wędrują w stronę koguta, jaki zaginął im jakiś czas temu, gdy jeszcze byli wszyscy razem. Myśli Diakona ani na chwilę nie wędrują w stronę towarzyszy, gdyż teraz stoi przed nim większa misja. Poważniejsza. Niebieskie światło kontrastuje nieprzyjemnie z czernią ścian, a Astaroth przekonany jest, iż w jego głowie wybrzmiewa głos Czarnego Pana, mówiący mu co też powinien uczynić. Jakże mógłby się sprzeciwić? On? Wybraniec oraz Miecz Przeznaczenia niosący brzemię losów tego świata ? Nie mógł. Nie odpowiada na słowa Judth, miast tego nakazuje psu warować i rusza w stronę koguta. Łapie go w swoje dłonie, przez chwilę powoli jeżdżąc dłonią po piórach, zupełnie jakby chciał uspokoić zwierzę. Myśli. A jego wiedza utwierdza go jedynie w przekonaniu, że plan posiada niezwykle dobry. Frejr niegdyś uważany był za bożka, składano mu w ofierze dziki i konie… Co prawda żadnego z tych zwierząt nie posiadali (choć Judith toporna była jak dzik i wierzgająca jak koń…) kogut musiał wystarczyć. Podchodzi więc do misy, pewny swoich kolejnych poczynań. Podchodzi więc do misy i wyjmuje swoje Athame. - Lucyferze, Panie Mój, trzymaj mą dłoń. Bądź ze mną i prowadź mnie w tej misji. – Zaczyna niczym w transie, całą siłę swojego umysłu skupiając na intencji. Musi odnaleźć drogę. Musi wypełnić powierzoną mu misję. Musi przekonać Upadłych, aby pokłonili głowy i wypełnili ich wolę. A on przecież jest Mieczem Przeznaczenia. – Xanderze, dziękuję ci za twoje poświęcenie. … – Kontynuuje, wedle pradawnego obrzędu o którym wyczytał kiedyś w księdze. Upadli miewali ciągoty do czasów, gdy cokolwiek znaczyli i Astaroth miał zamiar wykorzystać to w swym podstępie. Ach, jakże był genialny. Ostrożnie, powoli przystawia athame do szyi koguta. – Frejrze! Składam ci w ofierze tego dzielnego koguta. – Ostrze przesuwa się po gardle Xandera, który nie wróci szczęśliwie z tej wyprawy. Kieruje ciałem zwierzęcia tak, by krew spłynęła do misy, sam jednak jej nie dotyka. – Ukaż nam przejście, pozwól abyśmy mogli podziwiać cię w swej wspaniałości. Pozwól nam poznać ogrom twej świetności, jaką opisano w pradawnych Eddach… Pozwól nam uwierzyć w Twą wielkość... – Wypowiada kolejne słowa w skupieniu pewien, że postępuje prawidłowo. Wiedział jak składa się żywe ofiary, sam przecież poświęcił owoce jego lędźwi ku chwale Czarnego Pana. Pewien jest, że Lucyfer doceni jego podstęp, wszak jego serce należało tylko do Lucyfera... Cabot jest pewien, że ten teraz bawił się przednio obserwując jego jakże lisią sztuczkę oraz prowokację. Szukać mogli w ślepo przez wiele długich godzin, należało więc przyciągnąć uwagę Upadłego, niegdyś czczonego przez prosty lud. Pozwala przez chwilę by krew spływała do misy, po czym ostrożnie składa do niej ciało koguta, niech mu ziemia lekką będzie. Pilnuje przy tym aby jedynym co dotknęło naczynia było mięso martwego koguta. I czeka przekonany o swojej wielkości oraz słuszności poczynań. W imie Lucyfera gotów zaraz złapać i zarżnąć Judidth jeśli tylko będzie trzeba i jeśli tylko pozwoli mu to wypełnić misję swego Pana. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Judith, udany czar spowodował, że w Twojej dłoni pojawiło się teraz źródło światła. Mogłaś teraz również podziwiać uroki skalnych ścian i sufitu w pomieszczeniu. Misa na kolumnie musiała być wyrzeźbiona z tego samego obsydianowego bloku, co jej podstawa. W samej budowie nie było nic ciekawego. Była na gładko wyszlifowana i ledwie udało ci się zauważyć u jej podstawy coś, co przypominało otwory, w kształcie czterech małych kułek. Ułożone były one na planie kwadratu w jego kątach. Sama misa może miała pojemność około 1,5 litra. Astarocie, złapałeś koguta, a ten nie opierał się zbytnio. Nie jest to przecież pierwszy raz, kiedy był brany na ręce. Nie czułeś już żadnych oznak stresu ptaka, kiedy zacząłeś gładzić jego zadbane pióra dłonią. Xander nie był przygotowany na to szybkie cięcie, ale przynajmniej nie cierpiał. Krew zaczęła lać się do misy, a ta momentalnie zaczęła spływać w dół tych otworów, zauważonych przez Judith. Ale jak na razie, nic się nie działo. Uważnie odłożyłeś zwłoki ukochanego koguta córki Marwooda i udało Ci się to zrobić bez dotknięcia pojemnika. Widząc ofiarę złożoną Freyowi mogłeś się zastanawiać, czy aby na pewno było to warte tego wszystkiego i co najważniejsze - słuszne. Wypowiedzenie takich słów, nawet w podstępie czy kłamstwie w normalnych warunkach mogłoby przynieść Ci dużo kłopotów. Jako diakon złożyłeś pewne śluby, a do tego jako sędzia wiedziałeś, że ofiara ta uderzać mogła w Pryncypium Piekieł Niezależnie od intencji tego rytualnego mordu, krew z martwego truchła wciąż się sączyła, choć nie w takim tempie jak na początku. Zauważyć mogliście, że jakaś tajemnicza siła zaczęła ją wysysać z rany ciętej na szyi koguta prosto do tych czterech dziur u podstawie. Działo się tak, aż do momentu, kiedy po piórach spływały jedynie pojedyncze krople krwi nielota. Wtedy też coś się stało. Jeden z czterech łańcuchów, które przytwierdzały głaz do ziemi, rozpadł się w popiół, a na głazie pojawiło się pęknięcie. Judith, jako sumienna jednym z Twoich zadań w Gwardii jest pilnowanie tego, żeby wierni stosowali się do nauk kościoła, dlatego mogłaś nawet nie ukrywać zdziwienia na twarzy, jeśli takowe pojawiło się po usłyszeniu słów kapłana. Byłaś obecna na spotkaniu Kowenu, podczas którego powiedziane było, że Freyr już kilka wieków temu opowiedział się za Gabrielem, więc ty najlepiej wiedziałaś, że to, co zrobił, było herezją. Post uzupełniający na prośbę graczy. W wyniku podjętych przez was działań 1 z 4 łańcuchów rozpadł się. Astarothowi została jedna akcja, a Judith może jedynie zużyć dodatkową, jeśli chce to zrobić teraz. Tura trwa dalej. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Misa wraz z kolumną musiały być jakoś ze sobą połączone. Tak przypuszczam przynajmniej po kilku chwilach obserwacji, gdy w głębokiej ciszy wpatruję się w obraz, który mam przed sobą. Próbuję sobie krótko przypomnieć, czy obsydian jako kamień miał jakieś właściwości magiczne, ale taki ze mnie jubiler i kamieniarz jak z koziej dupy trąba, dlatego w głowie mam jedynie pustkę. Zauważam jedynie cztery oczka u podstawy tej kolumny, które nie mogły znajdować się tu przypadkowo. Coś trzeba przepuścić przez misę, aby się zapełniły. Było ich tyle, ile łańcuchów na kamieniu – co również nie mogło być przypadkowe. Misa jest dość sugestywna, więc trzeba coś do niej włożyć. Sądząc, że musi to coś przejść aż przez kolumnę do podstawy, może być to przede wszystkim płyn. Być może zdążyłabym się podzielić spostrzeżeniami z Cabotem, gdyby nie to, co usłyszałam najpierw. Podnoszę wzrok w niezrozumieniu, co tu się w zasadzie dzieje. Gdakanie koguta zaczęłam ignorować i jak widać, był to mój tragiczny błąd, bo Cabot właśnie stał z nim na rękach nad misą i z athame w dłoni. — Co Ty, kurwa- - zaczęłam, ale nie skończyłam, kiedy gdakanie ustało, a ja byłam świadkiem zbyt wielu zdarzeń na raz. Co tu się właśnie stało? Patrzyłam, jak Cabot przelewa krew ptaka. Nie byłoby tak bardzo szokujące, gdyby nie słowa, które wypowiedział dalej. W kilku zdaniach na ustach miał imię Lucyfera i Frejra jednocześnie, i nie sądzę, że patrząc na to, co robi, nasz Pan był zadowolony. Gdyby był zadowolony, gdy usta czarowników czczą imiona innych bogów, albo i Gabriela, nie powołałby do służby nas. Nie powołałby mnie. Nie powołałby Czarnej Gwardii i nie powołałby Sumiennych, aby strzegli kościoła i godności naszego Pana. Jestem w zbyt wielkim szoku. Moje oczy otwarte szerzej niż kiedykolwiek, bo nigdy nie byłam świadkiem takiego aktu bluźnierstwa jak w chwili obecnej. Bez własnej świadomości cofam się o krok od misy, a ręka odruchowo wędruje, powoli, w stronę strzelby. Wiem, że być może nie zadziała. Nie wiem, czy nie zadziałają też pociski, nad którymi Frank odprawił rytuał. Krew Xandera skapuje do misy, a misa zdaje się ją spijać, zabierając aż do podstawy. Czy się zapełniła? Nie wiem. Wiem, słyszę, jak jeden z magicznych łańcuchów opada i nie potrafię uwierzyć, że Cabot mógł mieć rację. Nie. Nie miał jej. Przypadkiem, w swoim skrajnym debilizmie, odkrył właściwości i to, czego być może misa będzie wymagać. Czy na pewno krwi? Nie wiem. Być może innego płynu. Nie zmienia to faktu, że choć działanie wywołało właściwy efekt, nie było ono dobre. I nie wierzę, nigdy bym nie uwierzyła, że kiedykolwiek w swojej karierze Sumiennej będę musiała upominać kapłana. Zazwyczaj nie upominam delikatnie tych, którzy zbłądzili. Pamiętam wciąż jedną z ostatnich spraw, którym poświęciłam się z Sebastianem. Byliśmy do końca pewni, że dziewczyna zdradziła Lucyfera i winna dosięgnąć ją za to kara. Sebastian był gotowy odebrać jej pentakl, gdyby nie fakty, które odwróciły całą sprawę. Chłopak, który dopuścił się zagrożenia życia kapłana i chciał nawrócić czarownicę na gabrielowskie kłamstwa, zginął. Nie widziałam tego na własne oczy, ale wiem, jak działa Sebastian. Teraz zastanawiam się, czy jego losu nie powinien podzielić Cabot. Biorę głęboki wdech, wciskam do płuc powietrze poprzez nos, wychodząc z trybu codziennego, „emocjonalnego”, a wciskając się w ten, w którym działam, kiedy jestem w pracy, na misji, kiedy wypełniam wolę Lucyfera. Proszę go tylko o jedno – żeby był ze mną i dał mi odpowiednią siłę, żebym udźwignęła brzemię, jakim się sama, dobrowolnie obarczyłam w jego imię. — Czy Ty wiesz, dlaczego tu jesteśmy? – pytam cicho, mój głos jest niespodziewanie opanowany, a ja przez krótką chwilę nie patrzę na niego. Krótką. Jest zbyt nieobliczalny, żebym miała wierzyć, że zaraz nie podejdzie i nie poderżnie gardła i mojego. W tej chwili jestem już przekonana, że Elizabeth nie umarła na histerię. Skurwiel ją sam, własnoręcznie zatłukł. — Jesteśmy tutaj, bo wypełniamy wolę naszego Pana, Lucyfera – dodaję, gdyby miał wątpliwości, kto obecnie jest naszym Panem. – Dla jego imienia, magia wypełnić ma cały świat i wszyscy mamy stać się jego dziećmi. Aby to mogło się stać, musimy odnaleźć powołanie w drugim jeźdźcu, Surtrze, który, aby mógł się nim stać, musi zabić Frejra. Dlaczego Frejra? Bo Frejr poparł Gabriela, jest jego pieprzoną służką w niebiosach. Tak jak Eros osłabił samego Gabriela i otworzył nam bramy niebios, tak Surtr osłabi Gabriela poprzez zabójstwo jednego z jego armii. A Ty… - jeszcze jeden oddech, gdy czuję, że ten staje się zbyt nerwowy – Ty lekką ręką chwalisz jego imię i zabijasz dla niego, składając mu ofiary. Ty, diakon, przedstawiciel Kościoła Piekieł własnymi rękami zarzynasz stworzenia w imię Frejra tylko dlatego, żeby…! Właściwie po co? Wytłumacz mi, kurwa, po co to zrobiłeś. Myślałeś, że co? Że Frejr zastawił te pułapki, bo lubi, jak ktoś mu dupę poliże? Że jak zabijesz dla niego koguta, to on stwierdzi, że e, jednak moje życie nie jest warte, dam się zabić temu Surtrowi, bo Astaroth Cabot tak ładnie poświęcił dla mnie kurczaka? Czy Ty sam siebie słyszysz? Potrafisz oceniać swoje zachowanie? Jeśli zastawił te przeszkody, to po to, żeby nikt przez nie nie przeszedł, poza nim samym! Po to, żeby nikt go nie osłabił, nikt się nie przedarł i nikt nie uwolnił Surtra, co by skutkowało jego natychmiastową, kurwa, śmiercią! Nie po to, żeby mu ego nadmuchać! Myślisz, że po czymś takim jednak stwierdzi, że da się zabić, bo jego życie jest bezwartościowe względem ofiary złożonej przez Astarotha Cabota? – Chce mi się śmiać. Mam ochotę splunąć mu pod nogi. A nawet nie pod nogi, bezpośrednio na niego. Nie jest warty jakiegokolwiek szacunku. – To, co zrobiłeś, jest herezją i jest sądzone przed cholernym sądem kościelnym w rozprawach, które Ty podobno sędziujesz! W imię kogo, pytam się teraz? Lucyfera, któremu przysięgałeś wierność? Jesteś heretykiem, jak każdy inny, którego osądziłeś bądź skazałeś na śmierć za bluźnierstwo przeciw Piekłu. A teraz oddasz mi athame, bo wykazałeś, że nie jesteś godny, żeby nosić w tych rękach symbol Piekieł. – Nie wyciągam ręki. Nie mam zaufania, że nie złapie jej i nie potnie tak, jak nie pociął właśnie Xandera. – Nie będę się powtarzać. Oddasz mi w tym momencie athame, albo zabiorę Ci je siłą. A jak mnie psem poszczujesz, to go zastrzelę. A teraz złapiesz tę wodę i sprawdzisz, czy inne płyny są w stanie też napełnić tą miskę. – Drugą ręką, gdy pierwszą mam wciąż na strzelbie w pogotowiu, odnajduję butelkę wody, którą mu zabrałam przed chwilą, i rzucam w jego stronę. Mam w dupie, czy ją złapie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Astaroth Cabot
Cel uświęca środki. Taka maksyma przyświecała mu równie długo co przekonanie, iż jest Wybrańcem. Ba było ono esencją która przyświecała jego rodzinie od wieków. Zrobić wszystko aby osiągnąć ambitne cele i nie cofnąć się przed niczym. Spalić świat, jeśli będzie trzeba by tradycjom stało się zadość. I tak dwukrotnie doprowadził do poronienia biednej Liz gdy okazało się, że nie nosi pod sercem syna, składając nienarodzone dzieci w ofierze Lucyferowi. W imię tej zasady również zabił własną, malutką córkę by później podać ją na kolację swojej żonie… Którą również posłał do piachu. Cel uświęca środki. Zwłaszcza teraz, gdy na szali leżało powodzenie ich misji. I choć doskonale wiedział, że czyn ten mógł być ukarany tak był pewien, że cel uświęci środki. Działali w imię większego celu, którego osiągnięcie winno odbyć się wszelkim kosztem. I najwidoczniej przynosiło swoje skutki, gdyż kogucia krew poczęła spływać po misie wzdłuż kolumny, zaś jeden z łańcuchów pękł. Przywołując na usta Astarotha uśmiech. Szaleńczy, niemal opętany, gdyż w swym fanatyzmie wchodził właśnie na kolejne wyżyny przekonany, że działa w pełni słusznie. W końcu był Wybrańcem, działaniami tchniętymi myślą Lucyfera i był pewien, że gdyby to nie było rozwiązaniem, Lucyfer nie podsunąłby mu tej myśli. Wszystko byłoby świetnie gdyby nie fakt, że Judith… Cóż, była kobietą. W dodatku bardzo głupią kobietą, nie potrafiącą połączyć wszystkich kropek i ułożyć ich w logiczną całość. Z początku ignoruje jej słowa, uparcie wpatrując się w misę. Wie już, iż potrzebna była ofiara. Czy jednak chodziło o samą ofiarę w sobie i krwi kurczaka było za mało? A może potrzebne były cztery różne ofiary? Czy winny był takie same? A może… Cholera, nie umie skupić się, gdy ta głupia gęś stale ględzi. - Skończ... – Syczy chłodno, a okrutnie nieprzyjemne spojrzenie zielonych ślepi wędruje w jej stronę. Ma ochotę ją uderzyć, wybić z głowy wszelkie głupoty i chyba jedynie cel który go zaślepił –Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek Ci uwierzy? Że oto ja, sam Astaroth Cabot, Wybraniec naznaczony przez Lucyfera zwątpiłem w jego potęgę? Zniszczymy cię, nim kogokolwiek do tego przekonasz… – Podły uśmiech wykrzywia jego usta. Stała za nim potężna rodzina, nosząca miano założycieli Kościoła Piekieł oraz prawnicy rodu Verity. Benjamin był w stanie wyciągnąć go ze wszystkiego, tak samo tak ojciec pracujący w wyższej instancji kościoła. – Och Judidth, chyba nie jesteś taka głupiutka, co? - Jawnie z niej kpi, w końcu wiele lat spędził na budowaniu swojej reputacji, a krzesło Kardynała już miało na niego czekać. – Frejr więzi Surtra, aby ten mógł go zamordować musimy wpierw go uwolnić… Komu otworzyłabyś drzwi, co? Temu kto chce doprowadzić do twojej śmierci czy temu, kto spogląda na ciebie przyjaźnie? Nic nie widzisz? – Prycha, ukazując pogardę dla jej okrojonego sposobu myślenia. Jest tylko głupiutką kobietką, chociaż przyznać musi, iż odrobinę się na niej zawiódł. Liczył, że jednak posiada cokolwiek między uszami. – Cel uświęca środki, jeśli powodzenie woli Lucyfera będzie wymagało tego, żebym zarżnął cię tu i teraz nie cofnę się o krok. Jeśli powodzenie jego woli będzie wymagało, abym wyrżnął w pień całe Hellridge czy sprzedał swoją duszę zrobię to z pieśnią pochwalną na ustach. – I coś błyszczy w zielonych oczach, fanatyzm wymieszany z uporem oraz szaleństwem potwierdzające, że Astaroth Cabot mówił prawdę. Jak chyba nigdy do tej pory teraz był cholernie szczery. – Jestem jego Wybrańcem, Mieczem Przeznaczenia który działa według woli Czarnego Pana i nie staniesz między mną a moją misją… – Na chwilę mierzy ostrze w jej stronę, mówiąc śmiertelnie poważnie. W tym momencie nie ma prawa, które powstrzymałoby jego dążenia. Nie ma również czarownika bądź siły, która mogłaby go zatrzymać. Athame na chwilę kieruje się w jej stronę, gdyż Astaroth Cabot ma jej w tym momencie serdecznie dość. – Możliwości są dwie. Możesz albo, jak do tej pory, drzeć się na mnie i spowalniać naszą wyprawę nie wnosząc w nią żadnej wartości, Sebastian i reszta z pewnością to docenią, o ile nie są już martwi… – Ach tak, ich tragiczni towarzysze, niech im ziemia lekką będzie. Wolałby, aby Judidth pozostała razem z nimi zamiast ciągle przeszkadzać.- Albo możesz w końcu ruszyć głową i zacząć ze mną współpracować. Ja nie mam czasu na Twoje fanaberie, a pragnę zauważyć, że póki co to mi udało się zdjąć łańcuch z głazu. – Stwierdza i w tym wszystkim nie oddaje jej athame. W jego oczach była nikim, jedynie gwardzistką która na każdym kroku przeszkadzała w sprawnym wykonaniu misji… I kogo powinno się tu sądzić? Cóż, nie jego. Nie łapie wody pewien, iż nie przyniesie ona odpowiedniego skutku. Sam z pewnością wyśmiałby podobną ofiarę, zamiast tego wyjmuje z plecaka butelkę dobrego, mocnego alkoholu. Odkręca nakrętkę, bierze niewielki łyk alkoholu, który przyjemnie pali przełyk by resztę butelki ostrożnie wlać w misę, w której nadal leży martwy kurczak. A Judith… Cóż, na dobrą sprawę mogłaby nagotować rosołu. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Alkohol zaczął wsiąkać w ciemny minerał, momentalnie farbując się na karmazyn, gdy przepływał przez pióra martwego ptaka. Również spłynął w dół, jednak nic go tam nie wsysało. Powoli ociekał, aż nie było go prawie wcale, a jego resztki osiadły pomiędzy otworami. Mogliście teraz długo czekać, ale i tak nic się nie stało. Trzy łańcuchy ostały się dalej w nienaruszonym stanie. Mogliście z tego wysnuć dwa wnioski: Krew działa, alkohol nie. W pomieszczeniu biły trzy serca, z czego tylko dwa należały do tego samego gatunku. Nie wiedzieliście w jaką grę gra Freyr, ale musieliście go przechytrzyć już na starcie, kiedy cudem kogut wszedł w przygotowaną przez niego pułapkę. Nie wiedzieliście, ile uncji krwi musicie tu wlać, żeby się uwolnić, ale musieliście w tym wszystkim uważać. Nie wiedzieliście przecież, co czyha po drugiej stronie, a skutki niedokrwienia waszych organizmów byłyby widoczne szybko, a co najgorsze - mogą w tym środowisku być dla was śmiertelne. Siódma tura! 3 z 4 łańcuchów dalej pozostają nienaruszone. Jeśli ktoś z was zdecyduje się dotknąć misy, winien niezwłocznie zgłosić się po posta uzupełniającego. Punkty życia: Astaroth Cabot: 145/165 PŻ (-10 M, -10 P) Judith Carter: 161/181 PŻ (-10 M, -10 P) Czas na odpis 7.12 23:00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej