En Garde! 12.03.1985 | Valerio Paganini, Annika Faust
test mechany i przepiękna okazja do małego rodeo!
First topic message reminder : En Garde! 12.03.1985 | Valerio Paganini, Annika Fausttest mechany i przepiękna okazja do małego rodeo! |
TW: nawiązuję do przykrego losu kociąt, rest in pepperoni Brudna? Niebezpieczny traf, mia cara. Brud po włoskiej matce sięga głębiej niż wypalony pod powiekami obraz; tkwi pod skórą i przeciska się przez żyły razem z krwią — a skoro o niej mowa— Czerwień i drewno, kępki sierści i mdłości — jej, jego, ich wspólne. Cud narodzin zamieniony w groteskę śmierci — jeśli Annika wierzyła, że ta opowieść skończy się szczęśliwie, przez dwadzieścia dziewięć lat nie uważała. Za nieostrożność cena nie jest wygórowana; pojedynczy krzyk, stłumiony dłonią przyciśniętą do twarzy. Pojedyncze chrupnięcie, którego echo pełznie wzdłuż łydki. Pojedynczy krok, na który Valerio musi uważać — łatwo się poślizgnąć, kiedy posadzkę pokrywa gatto—passata. Śmierć to tylko skutek uboczny; przegrany poziom na automacie z fipperem. Makabra za jego plecami nigdzie się nie wybiera — nie ma rączek, nie ma ciasteczek; nie ma łapek, nie ma zabawy na drapaku — i tak naprawdę jedynym ruchomym elementem tej sceny jest Valerio. Annika walczy o resztki zdrowych zmysłów, jeszcze nieświadoma, że to z góry przegrana walka; Paganini zatrzymuje się krok od niej, wciąż z czymś lepkim pod podeszwą. Czerwone pieczątki na panelach podbijają trzy akty zgonu. Już się wyładowałeś? Krew na jej twarzy wypełnia usta śliną; mógłby ją scałować. — No. Dopiero zaczynam — dzień wciąż jest młody, a noce bezsenne — kto jeszcze zachlupocze dziś pod włoskim butem? Milczenie Valerio nie podpowiada, nie zdrada sekretu, nie pasuje do obrazu, który zna Saint Fall; przez ułamek sekundy Paganini jest poważny — w tym co myśli i tym, co mówi tonem tak cichym, że mógłby być snem, gdyby nie ciepło dłoni na policzku. — Masz w sobie tyle potencjału. Niewykorzystanego, che peccato. Kciuk przechwytuje krwawą łezkę z kącika oczu pani Faust; dla niego to zwieńczenie, lak na pergaminie, tusz na cyrografie. Złamał ją; nadłamał; uszczknął kawałek zdrowych zmysłów i teraz zlizuje go z opuszka palca — od dziś Annika będzie smakować krwią. — Umyj się, amore. Nie pozwolę ci tak wyjść. W przeciwieństwie do kobiet, które zwykle opuszczały to mieszkanie, zasługuje na przywrócenie godności. koniec (x2?) |
Połknęła kilka łez – charakterystyczny posmak krwi ledwo wyczuwalny na końcu języka wystarczył, by pospołu z obrazem nędzy i rozpaczy zemdlić ją, jak po świątecznym piwie w Bostonie. Nigdy więcej nie tknęła tamtego paskudztwa. Dziś wysnuła podobną konkluzję, nie oglądając się już dłużej na l'arte za plecami Valerio. Jej uwagę przykuł bowiem sam l'artista – ponownie wstrzymała oddech szacując, czy nie przyjdzie jej za chwilę bronić się naprędce uprzędzoną pajęczyną, ale nic z tych rzeczy. Tę rundę mieli już za sobą. Pozostało tylko zorientować się, co leży w zgliszczach – prócz zdeptanych kociąt i godności obojga. Bardziej od słodzonego piwa z Bostonu mdliło ją już tylko na afekt Paganiniego – w każdym jego słowa znaczeniu. Dziś do zestawu dołączyła jeszcze duszność, która tylko siłą jej nadludzkiej woli nie przeszła jeszcze w hiperwentylację. Stoisz za blisko – powiedziałaby. Nic takiego jednak nie padło z ust – ani na tamto, ani na tę dłoń – znów – za blisko policzka, co wzbudziło najwyżej grymas i drgnięcie w spiętym ciele. Pod powiekami ponownie wezbrała krew, gdy tak bez pardonu słowem i ciałem wtargnął w rejony szczególnie dla niej wrażliwe. I to z wielu powodów. – Wiem – z cieniem zaciętości na twarzy wykrztusiła z siebie wreszcie tę jedną, zwięzłą odpowiedź, bez śladu fałszywej skromności. Może to niewiele, ale jednak – kilka słów, które marzyła, by usłyszeć. Choć zapewne jak wszystko – i one miały swoją cenę. Już przywykła do opakowywania w podtekst wszystkiego, co mówił Paganini. Pod płaszczykiem powagi jak pod płaszczem ekshibicjonisty, można było ukryć wszystko to, co potrzebne. Potwierdzenia nie szukała daleko, wystarczyło poczekać jeszcze kilka sekund, gdy korzystając z przewagi, posmakował tego, do czego nie dała mu prawa. Dług za to miał spłacić natychmiast, gdy do zdrętwiałych nóg i pieczenia w gardle doszło jeszcze jedno – siarczysty klaps w policzek. – Nie dotykaj. – Krótkie powtórzenie materiału – granice nie zniknęły tylko dlatego, że chwilowo je sforsowałeś. Cofnęła się o krok. Ani chwilowy stupor, ani żadna porcja zdrowego gniewu nie zmieniały faktu, że u genezy tego spotkania stała łącząca ich cieniutka nić porozumienia. Nie zamierzała jej ot tak przerywać, chyba że cena stanie się kategorycznie nie do przyjęcia. Mimo tej czarnej dziury w brzuchu, w którą na ułamek chwili zamieniły się jej wnętrzności. – Sama trafię. Dziękuję za wszystko – odeszła, zatrzaskując za sobą drzwi do łazienki. Lepiej się nie lepić, wychodząc z Red Poppy. I lepiej nie krwawić. /zt, finito |