Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
First topic message reminder : 11.1984to tylko czerwone marlboro i kilka westchnieńCecil Fogarty, Alistair BishopWsunął do ust papierosa. Podłoga skrzypiał pod ciężarem jego kroków. Już dawno nie traktował tego budynku jak domu. Odkąd stęchłe mieszkanie w najbardziej obskurnej dzielny Saint Fall stało się dla niego przestrzenią do życia, nazywał go tak z czystego przyzwyczajania. Przedtem było miejscem, gdzie dorastał. Pełnym pustych, pokrytych kurzem pokojów i tajemnic, jakie się w nich piętrzyły. Miejscem urwanych słów, które zamierały pośród ścian grubą warstwą milczenia. Miejscem nagromadzonych smutków, które przenikały do powietrza, rozrzedzając go strachem. Miejscem, gdzie tik-tik odmierzało bezlitośnie czas, informując mieszkańców o nadejściu nieuchronnego. Poczuł na karku ciężar znajomego spojrzenia, ale nie zerknął przez ramię, by zainicjować kontakt wzrokowy. Zobojętniał na niego całkowicie. Nie poczuł znajomego uścisku w żołądku i dreszczu spływających wzdłuż linii kręgosłupa. Ciche westchnienie opuściło jego usta w towarzystwie papierosowego dymu. Uniósł się nad cecilową głową, jak wszystkie niewypowiedziane słowa, które zostawił dla siebie, gryząc się w język. Przemieszczając się do przedpokoju, ostrze zmęczenia przeszyło go na wskroś. Nie spał dobrze. Czuł to w każdym skrawku ciała. W mrowiejącym karku. W skurczonych od napięciu mięśniach. W ociężałych powiekach. W nieskładnych myślach wślizgujących się pod sklepienie czaszki. W niespokojnym rytmie wybijanym przez serce. Ręka znalazła się na klamce, gdy z oparów otumanienia, racjonalna myśl odnalazła drogę do jego umysłu. Organizm spragniony był kofeiny. Potrzebował podwójnej dawki kawy. Mocnej, bez dodatku cukru. Opuścił dom przy Apollo Avenue 20. Pożegnały go skrzypiące na zardzewiałych zawiasach drzwi. Na ustach zwieszona została krzywizna uśmiechu. Chociaż za plecami usłyszał wykrzyczane "Cecil", nie obejrzał się za siebie. Zignorował nawoływanie. Chciał się stąd jak najszybciej ulotnić. W tych nagryzionych zębem czasu ścianach czaiło się nieuchwytnie, ale równie nieuchronne szaleństwo. Próbowało go dopaść. Poćwiartować każdy skrawek jego duszy. Odebrać mu ostatnie ochłapy człowieństwa. Coraz rzadziej pozwalał sobie na jego przejawy. Ostatni raz, kiedy pozostawił na umywalce w mieszkaniu Alisa paczkę papierosów. Nie zarekwirował ją na użytek własny. Wiedział, jak to jest obudzić się i odkryć, że nie ma się w zasięgu ręki papierosów. Koszmar każdego palacza. Tkwiąc w sidłach zadumy, zawędrował pod znajomą fasadę budynku. Wspiął się po kilku stopniach i, z dłonią przy dzwonku, pierwszy raz się zawahał. Odkąd widział go w chwili największej słabości, do których dotychczas miała prawo wyłącznie Teresa, unikał go konsekwentnie i nie przychodził w miejsca, gdzie mógł go spotkać. Minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie dłużącego się w nieskończoność milczenia. Za dwa dni listopad zastąpił grudzień. Za miesiąc powitają nowy rok. Wmawiał sobie, że nie chciał go witać z długiem wdzięczności. Trwając w tym postanowieniu, palce naparły na dzwonek. Potem pozostało czekać. Jedno uderzenie serca. Drugie, trzecie i czwarte. Po piątym pomyślał, że nie zastał go w domu. Pewnie był na dyżurze. Po szóstym usłyszał kroki i szczęk zamka u drzwi. Po siódmym, gwałtowniejszym, Bishop stanął w progu swojego mieszkania. Powinien być dumny. Po pierwsze tym razem Fogarty uszanował jego prawo do prywatności. Po drugie nie krwawił jak świnia w rzeźni. - Tęsknił - żadne "dobry wieczór", "jesteś sam?", "mogę wejść?", żadne "miło cię widzieć". - Płaszcz. Nie kot - wyjaśnił, bo to oczywiste, że miał na myśli płaszcz. Nie kota. Płaszcz tęsknił za swoim właścicielem. Kot nie miał właściciela. - Jest w dobrej kondycji, chociaż przesiąkł zapachem czerwonych marlboro. Pomyślałem, że chcesz go odzyskać. Cecil nie był świadomy, że płaszcz stanowił tylko pretekst, żeby go zobaczyć. W końcu nadal chronił ramiona Fogarty'ego przed chłodem, co mogła oznaczać jedno - nie chciał się z nim rozstawać. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Nie Lip 30 2023, 23:26, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Długo się w niego wpatrywał. Obserwował zastygłe na jego twarzy emocje - grymas zdumienia przecinający wargi, dogasający błysk błękitnij otchłani spojrzenia i rękę odrywającą się od materiału swetra. Mur, który stopniał pod temperaturą wcześniejszego natłoku zdarzeń - parzącego skórę dotyku, pogłębionego przez głębokie westchnienie pocałunku i gwałtownego rytmu wybijanego przez serce - wyrósł na nowo. Dostrzegł to w wymuszonym uśmiechu, który powstał na wargach Alisa, i który nie objął oczu. Nie zatrzymał go przy sobie, chociaż mógł równie zapalczywie co wcześniej przypieczętować piętrzące się pod sercem emocje i skraść mu kolejny pocałunek. Rozluźnił uścisk palców z jego ramienia, krótkie, enigmatyczne zaraz wracam kwitując grymasem imitującym uśmiech. Co teraz? Co dalej? W ciszy nie odnalazł odpowiedzi na tlące się pod kopułą czaszki pytania. Zacisnął zęby na dolnej wardze, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęły plecy Alisa. Długo nie wracał. Cecil spojrzeniem zabłądził do stojącej na krawędzi stołu butelki wina i postanowił więc sam się obsłużyć. Sięgnął po nią dłonią i opróżnił ją w kilku łykach. Wstał. Od gwałtowności tego ruchu zakręciło mu się w głowie, więc oparł ramię o ścianę, by nie stracić równowagi. Wino, w takich ilościach, nie mogło mu zaszkodzić, ale otępienie, jakie czuł, nie wynikało z płynących w wijących się pod skórą naczyń krwionośnych procentów. Bezszelestnie zbliżył się ku drzwiom łazienki, gdzie paliło się światło. Zarys uśmiechu ukształtował się na jego wargach. Alis stał przed lustrem. Wpatrywał się bez słowa w jego taflę. Służy ci dobrą radą?, ironią zatańczyło na opuszku języka. - Też tak czasem mam. Nie poznaję samego siebie w lustrzanym odbiciu - cichym szeptem powiadomił go o swojej obecności, ale nie zrobił nic, by po raz kolejny skrócić dystans, jakich ich dzielił. Stał w drzwiach. Iskry, który wcześniej paliły się w jego spojrzeniu, zgasły. - Jest już późno. Chciałem ci życzyć dobrej nocy. Być może potrzebował przestrzeń. Być może musiał się przespać z tym, co się między nimi wydarzyło. Cecil, czując ciężar odpowiedzialności, za pocałunek, który złożył na jego ustach, balansował na granicy przepuszczeń. Wszystkie "być może" były sumą ogarniających go wątpliwości. Nie był tak naiwny, by wierzyć, że to Alis wykona kolejny krok. Ruszył ku drzwiom. Tym razem nie wziął płaszcza. Chociaż noce były chłodne, liczył, że zimno, które wślizgnie się pod poły swetra, go otrzeźwi. Tym razem nie wziął płaszcza. Już nie potrzebował pretekstu, by pojawić się na progu jego mieszkania. koniec retrospekcji |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator