Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
11.1984to tylko czerwone marlboro i kilka westchnieńCecil Fogarty, Alistair BishopWsunął do ust papierosa. Podłoga skrzypiał pod ciężarem jego kroków. Już dawno nie traktował tego budynku jak domu. Odkąd stęchłe mieszkanie w najbardziej obskurnej dzielny Saint Fall stało się dla niego przestrzenią do życia, nazywał go tak z czystego przyzwyczajania. Przedtem było miejscem, gdzie dorastał. Pełnym pustych, pokrytych kurzem pokojów i tajemnic, jakie się w nich piętrzyły. Miejscem urwanych słów, które zamierały pośród ścian grubą warstwą milczenia. Miejscem nagromadzonych smutków, które przenikały do powietrza, rozrzedzając go strachem. Miejscem, gdzie tik-tik odmierzało bezlitośnie czas, informując mieszkańców o nadejściu nieuchronnego. Poczuł na karku ciężar znajomego spojrzenia, ale nie zerknął przez ramię, by zainicjować kontakt wzrokowy. Zobojętniał na niego całkowicie. Nie poczuł znajomego uścisku w żołądku i dreszczu spływających wzdłuż linii kręgosłupa. Ciche westchnienie opuściło jego usta w towarzystwie papierosowego dymu. Uniósł się nad cecilową głową, jak wszystkie niewypowiedziane słowa, które zostawił dla siebie, gryząc się w język. Przemieszczając się do przedpokoju, ostrze zmęczenia przeszyło go na wskroś. Nie spał dobrze. Czuł to w każdym skrawku ciała. W mrowiejącym karku. W skurczonych od napięciu mięśniach. W ociężałych powiekach. W nieskładnych myślach wślizgujących się pod sklepienie czaszki. W niespokojnym rytmie wybijanym przez serce. Ręka znalazła się na klamce, gdy z oparów otumanienia, racjonalna myśl odnalazła drogę do jego umysłu. Organizm spragniony był kofeiny. Potrzebował podwójnej dawki kawy. Mocnej, bez dodatku cukru. Opuścił dom przy Apollo Avenue 20. Pożegnały go skrzypiące na zardzewiałych zawiasach drzwi. Na ustach zwieszona została krzywizna uśmiechu. Chociaż za plecami usłyszał wykrzyczane "Cecil", nie obejrzał się za siebie. Zignorował nawoływanie. Chciał się stąd jak najszybciej ulotnić. W tych nagryzionych zębem czasu ścianach czaiło się nieuchwytnie, ale równie nieuchronne szaleństwo. Próbowało go dopaść. Poćwiartować każdy skrawek jego duszy. Odebrać mu ostatnie ochłapy człowieństwa. Coraz rzadziej pozwalał sobie na jego przejawy. Ostatni raz, kiedy pozostawił na umywalce w mieszkaniu Alisa paczkę papierosów. Nie zarekwirował ją na użytek własny. Wiedział, jak to jest obudzić się i odkryć, że nie ma się w zasięgu ręki papierosów. Koszmar każdego palacza. Tkwiąc w sidłach zadumy, zawędrował pod znajomą fasadę budynku. Wspiął się po kilku stopniach i, z dłonią przy dzwonku, pierwszy raz się zawahał. Odkąd widział go w chwili największej słabości, do których dotychczas miała prawo wyłącznie Teresa, unikał go konsekwentnie i nie przychodził w miejsca, gdzie mógł go spotkać. Minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie dłużącego się w nieskończoność milczenia. Za dwa dni listopad zastąpił grudzień. Za miesiąc powitają nowy rok. Wmawiał sobie, że nie chciał go witać z długiem wdzięczności. Trwając w tym postanowieniu, palce naparły na dzwonek. Potem pozostało czekać. Jedno uderzenie serca. Drugie, trzecie i czwarte. Po piątym pomyślał, że nie zastał go w domu. Pewnie był na dyżurze. Po szóstym usłyszał kroki i szczęk zamka u drzwi. Po siódmym, gwałtowniejszym, Bishop stanął w progu swojego mieszkania. Powinien być dumny. Po pierwsze tym razem Fogarty uszanował jego prawo do prywatności. Po drugie nie krwawił jak świnia w rzeźni. - Tęsknił - żadne "dobry wieczór", "jesteś sam?", "mogę wejść?", żadne "miło cię widzieć". - Płaszcz. Nie kot - wyjaśnił, bo to oczywiste, że miał na myśli płaszcz. Nie kota. Płaszcz tęsknił za swoim właścicielem. Kot nie miał właściciela. - Jest w dobrej kondycji, chociaż przesiąkł zapachem czerwonych marlboro. Pomyślałem, że chcesz go odzyskać. Cecil nie był świadomy, że płaszcz stanowił tylko pretekst, żeby go zobaczyć. W końcu nadal chronił ramiona Fogarty'ego przed chłodem, co mogła oznaczać jedno - nie chciał się z nim rozstawać. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Nie Lip 30 2023, 23:26, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Bishop dość szybko wrócił do normalnego życia po ich poprzednim spotkaniu. Przez parę dni roztrząsał to, co się wydarzyło, ale potem wpadł w wir pracy. Schyłek listopada spędził na urlopie, by zregenerować siły. Uświadomiwszy sobie, że prawdopodobnie zostanie w Saint Fall na dłużej, zabrał się także za modernizację domu. W części pomieszczeń panował teraz duży bałagan – ostatnich fachowców od przeprowadzania wszelkich remontów pogonił, gdy zorientował się, jak katastrofalną amatorszczyzną wykazali się podczas odmalowywania ścian. Do tej pory nie znalazł nikogo na zastępstwo. O Fogartiego martwił się w stosunkowo normalnych ilościach. W przeszłości pojawiały się takie okresy, gdy znikał bez słowa, aż w końcu spotykali się "przypadkowo" gdzieś na terenie miasteczka. Alistair był przyzwyczajony do nagłego zapadania się pod ziemię przez innych, choć sam nie praktykował takich manewrów. Miał nadzieję, że Cecil jest po prostu bezpieczny i nie pakuje się pod pistoletową lufę. * Nie spodziewał się usłyszeć dzwonka do drzwi o tak późnej godzinie. Co prawda nie była to jeszcze pora na sen, ale z pewnością nikt zaznajomiony z podstawami dobrych manier nie pojawiłby się teraz niezapowiedziany pod czyimś domem. Bishop był okrutnie zaczytany w kolejnej medycznej lekturze. Zanim zwlókł się sprzed kominka (sofę musiał oddać do tapicera), minęło kilka sekund. Nie miał w zwyczaju korzystać z wizjera, toteż po uporaniu się z zamkiem od razu otworzył podwoje. Próbował zakamuflować swoje zaskoczenie na twarzy. Próbował, lecz nieskutecznie. W trakcie powitalnego komunikatu Cecila wpatrywał się w niego, nie do końca słuchając tego, co mówi. Kiedy skończył, nadal stał nieruchomo. Dobrą chwilę zajęło mu odzyskanie rezonu. Pokręcił kilkukrotnie głową, starając się zakończyć ten komiczny stan osłupienia. W pośpiechu przetworzył słowa blondyna i marszcząc brwi oraz mrużąc oczy w geście zażenowania, obdarował go ripostą. — Opanowanie fundamentalnych konwenansów w kwestii odwiedzin zajęło ci tylko dwa tygodnie. Szybko się uczysz — odpowiedział sarkastycznie, nawiązując do włamania. Widząc, że Cecil chyba nie do końca wie, po co tak naprawdę tu przyszedł, westchnął i otworzył szerzej drzwi. Zamknął je, po uprzednim wyjrzeniu na ganek, gdy Fogarty przekroczył próg. — Planujesz zabrać z mojej garderoby coś innego? Może zimowe futro? — zapytał, nie kryjąc ironicznego tonu. Miał ku temu jednak solidne podstawy, wszakże nie dostrzegł, aby Cecil niósł ze sobą własną kurtkę. Odbierając swój płaszcz, notabene nadający się jedynie do oddania do pralni, Bishop nie spuszczał wzroku z nieoczekiwanego gościa. Przypomniał sobie dotyk jego zimnej dłoni, towarzyszący mu tamtego pamiętnego wieczoru. — Chodź, zaparzę ci kawę — mruknął, tym razem już zupełnie łagodnie, kiwnięciem głowy wskazując korytarz wiodący do salonu połączonego z jadalnią oraz kuchnią. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Sekundy mijały. Jedna po drugiej. Oddech zamierający w zimnym powietrzu przekształcał się w parę. Miał jeszcze chwile, by ujść z tego bez uszczerbku. Miał jeszcze chwile, by się wycofać, zniknąć w cieniu kolejnego budynku, w kolejnej uliczce, gdzie mógł odetchnąć. Miał jeszcze chwile, by włożyć do ust papierosa i zniknąć jak fatamorgana, rozpłynąć się w bez śladu powietrzu. Miał jeszcze chwile na samorefleksje, ale myśli kłębiły się pod sklepieniem czaszki jak deszczowe chmury nad jego głową. Były nieskładną plątaniną przemyśleń, które przychodziły i odchodziły jak poranna mżawka. Aby chronić szyję przed mrozem, postawił kołnierz płaszcza i zachłysnął się powietrzem. W nozdrza ukuł go pozornie obcy zapach, który zbiegiem czasu stawał się coraz bardziej znajomy. Ciche przekleństwo wysyczał pod nosem. Uderzenia serca stawały się gwałtowniejsze. Niemal usłyszał jego bicie, kiedy spojrzenie skonfrontował z rysami twarz właściciela ganku, na którym stał. Nawet w najbardziej optymistycznym scenariuszu nie spodziewał się komunikatu powitalnego, ani powalająco szczerego uśmiechu na wargach o nieznanej strukturze. Nie spodziewał się też, że Alis znieruchomieje na jego widok. Przez ułamki sekund wydawał się wręcz sparaliżowany. Chciał przełamać ciszę żartobliwym "Jestem świadom, że mój urok osobisty bywa powalający, ale nie sądziłem, że tak szybko owładnie cię nie moc na mój widok", ale nie powiedział nic. Te słowa wydały mu się na miejscu. On sam wydał się nie na miejscu. Jak niedopasowany element krajobrazu. Jakby ktoś wyciął go z rodzinnej fotografii i próbował wtopić w szaroburą scenerię otoczenia. Ulgę poczuł dopiero słysząc wybrzmiewający ze słów mężczyzny sarkazm. Sposób komunikacji, który Fogarty'emu nie był obcy. - Więc - zamilkł na chwile, pozwalając, by niewypowiedziane słowa zawisły na moment w powietrzu – idąc śladami twoich dywagacji, wszystko wskazuje na to, że masz na mnie dobry wpływ i wbrew obiegowym opiniom uczę się na błędach. Skorzystał z niemego zaproszenia - otwartych szeroko drzwi - i wszedł do środka. W pierwszej kolejności, na potwierdzenie swoich słów, zdjął buty, żeby nie pozostawić na podłodze mokrych plam. - Podejmę decyzje, jak zobaczę, co ma do zaoferowania twoja szafa. - W szelmowskim uśmiechu zatuszował prawdziwość kryjących się za tymi słowami intencji, bardziej czytelne było spojrzenie. Tam, gdzie przy samych krawędziach źrenicy, kolor jego oczu z ciemnegobrązu przechodził w ciepłą, bursztynową barwę, zapłonęły ogniki niewymuszonej radości. – Jednak, na razie, pozostawię cię w błogiej nieświadomości. Zsunął płaszcz z ramion, pod którym ukrywał si gruby, biały, bawełniany sweter - dodatkowa warstwa ochrona strzegąca jego podatne na zimno ciało przed mrozem. Oddał go z bólem serca, ale nie mógł w nieskończoność odraczać tej chwili. Wybiła godzina ich rozstania – żegnaj wierny towarzyszu nocnych ekspedycji. Nawet on - osoba, która miała tendencja do przywłaszczania sobie cudzej własności bez godny ich właściciela, zwykle na wieczne nie oddania - to wiedział. Brakowało jedynie pojedynczej łzy spływającej po policzku. - Pozwolisz mu do mnie wrócisz, gdy zatęsknij za zapachem marlboro? - spytał żartobliwa, kąciku ust wyginając ku górze. Zerknął ku niemu w chwili, w której Alis uczynił to samo, dzięki czemu ich spojrzenia się ze sobą spotkały. Tonąc w błękicie jego spojrzenia, przypomniał sobie dotyk jego ciepłej dłoni, towarzyszące mu tamtego dnia. Przypomniał sobie o cieple jego oddechu, układającym się na skórze. Przypomniał sobie o cichym szepcie pobrzmiewającym tuż przy uchu. Grdyka poruszała się gwałtownie, gdy przełknął głośno ślinę, żeby zapobiec zanurzeniu się w objęciach melancholii, ale uśmiechnął się mimowolnie. To były miłe myśli i miłe wspomnienia. - Dwie kopiaste łyżeczki bez dodatku cukru. Nie potrzebował cukru w kawie. Uznawał to za profanacje. Co innego uzupełniało jego zapotrzebowanie na cukier. Postąpił w ślad za nim. Do pomieszczenia wielofunkcyjnego, który pełnił rolę salonu, jadalni i kuchni. Tutaj ściany były równie puste, co w pomieszczeniu ze sofą. Po chwili uświadomił sobie, że to ten sam pokój. W tamtym oświetleniu, przesiąknięty zapachem krwi, wyglądał odrobinę inaczej. I zmylił go brak sofy. - Powiedz, Alis, czemu te ściany zioną taką pustką? Były równie puste, co cecilowe spojrzenie, kiedy późnym wieczorem wzrok konfrontował ze swoim lustrzanym odbiciem. Wydawał się wtedy po prostu nieludzki. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Fogarty być może nie pasował do obecnej scenerii, ale czy na pewno był w nieodpowiednim miejscu i niewłaściwym czasie? Bishop skwitowałby to pytanie sarkastycznym stwierdzeniem o istnieniu "sporu w doktrynie", jednak gdy ich spojrzenia wreszcie się spotkały, w ślepiach lekarza pojawił się nieobecny wcześniej błysk. Czuł niezrozumiały ciężar w swojej klatce piersiowej i ciepło zbierające się w okolicach policzków. Instynktownie odwzajemnił uśmiech Cecila, co wprawiło go w jeszcze większe zakłopotanie, bo zazwyczaj nikt tak łatwo nie potrafił wyciągnąć z niego pozytywnej, niepodszytej cynizmem reakcji na cokolwiek. Jednocześnie nieszczególnie radził sobie z brązowymi oczami złodzieja płaszczy – w ciągu kilku sekund ogarnęło go paranoidalne przeczucie, jak gdyby blondyn potrafił przejrzeć go na wylot. — Po moim trupie — odparł wreszcie na pytanie o przyszłe wypożyczenie wierzchniego odzienia, siląc się na groźną minę. W dalszej kolejności zaproponował kawę. Wiedział, że Cecil prawdopodobnie nie odmówi. Przeszli razem do dużego pomieszczenia pełniącego w mieszkaniu wiele funkcji. Alistair pierwszy raz spotkał się z takim układem przestrzeni, gdzie w jednym miejscu mógł jednocześnie ugotować obiad, kawałek dalej skonsumować go, a jeszcze potem przejść kilka kroków i zrelaksować się przy kominku. Szybko jednak spodobał mu się ten niezwykle otwarty obszar domu, w którym na spokojnie mógłby ugościć parędziesiąt osób. Rzecz jasna nie planował takiego spędu, ponieważ nie odnajdywał się w dużych skupiskach ludzi, a poza tym i tak nie miałby kogo zaprosić. Postawiwszy na gazie wodę do zagotowania, sięgnął po kubek do jednej z szafek. Widząc, jak Fogarty z podejrzanym zainteresowaniem ogląda jego puste ściany, oparł się o blat kuchennej wyspy i zastanowił nad odpowiedzią o pustkę dookoła. — Sam nie wiem. Poprzedni właściciel chyba nie mieszkał tu na stałe i nie był fanem dekoracji... a ja nie znam się na sztuce — odrzekł po krótkiej zadumie. Ostatnie słowa wypowiedział nieco ciszej, niechętnie przyznając się, że nie potrafiłby odróżnić dzieła sztuki od dziecięcych bazgrołów. Gdyby tylko usłyszał tamtej nocy o planach Cecila względem salonowych murów... Z milczącej refleksji wyrwał ich obu gwizd znad kuchenki. Bishop odwrócił się na pięcie, pośpiesznie pragnąc zakończyć nieprzyjemne wycie czajnika. Chwilę później był już z powrotem obok swojego gościa, wręczając mu obiecany, gorący napój. Kawa w smaku plasowała się gdzieś pomiędzy ordynarną nijakością, a ortodoksyjną przeciętnością. Jedynie subtelna nuta wanilii zdradzała, że ktoś podjął próbę unicestwienia gorzkiego statusu quo ulubionego napitku wszystkich zmęczonych codziennym życiem ludzi. Alistair w drugiej ręce trzymał nietypowych kształtów, barwiony na bordowo kielich; stojąca na stole otwarta butelka wina podpowiadała jego zawartość. — Lubię kwiaty. Mam sporo pustych doniczek i żadnej wiedzy na temat roślin domowych — żachnął się, wzruszając ramionami. Wpatrując się w płonące szczapy w kominku, przechylił kieliszek, by zwilżyć gardło procentowym trunkiem. Przynajmniej dzisiaj nikt go nie zastrzelił... |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Po moim trupie nie zabrzmiało rozsądnie w ograniczonej wyłącznie od ich obecności przestrzeni, ale żaden komentarz nie opuścił gardła Fogarty'ego. Pozostawił Bishopowi miejsce na domysły, a sobie na snucie domysłów. Próbował sobie wyobrazić, jak mężczyzna heroiczne chroni zawartości swojej szatry przez nalotem intruza i już chciał zapytać - Pozwolisz mi zmarznąć? Temperatura spadła poniżej zera, jednak tym razem dozował ilość wystosowanych w kierunku Alisa odzywek, mogących zakrawać o impertynencje. Wystarczająco mu się naprzykrzał. Owe myśli szybko wywietrzały z jego głowy, gdyż nie znam się na sztuce zabrzmiało jak zaproszenie, a Cecil zwykł im nie odmawiać. - W takim razie udało mi się trafić pod dobry adres - entuzjazmu, który wybrzmiał z tych słów, nie dało się pomylić z niczym innym, jak szczerym przejawem radości. – Tak się składa, że o sztuce wiem zdecydowanie więcej niż o choćby sprzątaniu. - Popis tychże umiejętności dał Alisowi dwa tygodnie temu, kiedy nieskutecznie usiłował usunąć ślady po swojej obecności. Te trwałe, zakodowane we wspomnieniach, nadal z nimi pozostały. Pielęgnował je, zwłaszcza jeden moment, aż do dzisiaj. Gwizd czajnika wybił go z rytmu, choć nie podążył spojrzeniem za źródłem zamieszania. Oparł go sylwetkę tężyzny. Obserwował go uważnie, jakby chciał nauczyć się na pamięć sekwencji wykonywanych przez niego ruchów. Wkrótce poczuł w nozdrzach znajomy zapach kawy. Wkrótce zacisnął zziębnięte palce na kubku. Upił z niego dwa oszczędne łyki potrzebnej mu do życia kofeiny. Nie skrzywił się, choć nie była to najsmaczniejsza kawa jaką pił. Nie była też najgorsza. Uplasowała się pośrodku. - Kwiaty wymagają troski i uwagi. - Wzrok Cecila skupiony był na oświetlonej przez buchający ogień z kominka sylwetce Alistaira. Odkąd mężczyzna zanurzył się w wygodnym objęciu fotela, nie spuszczał z niego spojrzenia. Przypomniał sobie jego pogrążoną w śnie twarz. Wszystkie zmarszczki trosk zostały wyłagodzone w błogim stanie relaksu. Przeniósł ten zapisany obraz na kadrach pamięci na kartki szkicownika. Teraz, kiedy wdział, jak w jego jasnych oczach odbijał się żar, walczył z samym sobą, by nie sięgnąć po ołówek i kartkę. Pech chciał, że obie te rzeczy zostawił w obszernym kieszeni jego płaszcza. – Myślisz, że znajdziesz dla nich czas między jednym a drugim dyżurem? - Jednym a drugim papierosem? Jedną a drugą książką? Jedną a drugą chwilą samotności? Myślisz, że znajdziesz na nie czas, kiedy będę zajmować ci go swoim niezapowiedzianymi wizytami? Nawet koty potrzebowały czasem uwagi. – Nie wydaje ci się, że przygarnianie pod swój dach stworzenia, które nie wymaga częstej opieki, jest rozsądniejszą opcją? Dzisiaj nie było już żadnych wymówek. Nie mógł za swoje słowa obwiniać gorączki. Nie mógł zasłaniać się utratą krwi. Nie mógł sykiem bólu zagłuszyć głosu w krtani. Cecil, nie rób czegoś, czego potem pożałujesz, upomniał się w myślach, ale co złego mogło się stać? Byli tu zupełnie sami. Samotność nigdy nie była dobrym pretekstem, by naruszyć czyjąś przestrzeń osobistą. Była za to dobrym powodem, by wykonać desperacki krok do przodu. Czasem prowokacja była jedynym sposobem, by przetestować czyjeś grancie. Wypuścił gwałtowniej powietrze z płuc. By zagłuszyć ten dźwięk, odłożył na blat stolika w połowie opróżniony kubek, a potem, bez słowa, pozwalając, by cisza zagościła w każdym zakamarku wolnej od ich obecności przestrzeń, podszedł ku niemu w trzech krokach i w dwóch uderzeniach serca. Nachylił się, chcąc żeby ich głowy znalazły się na tej samej wysokości, co ułatwiło mu zainicjowanie kontakt wzrokowego. Bez słowa wyjął mu kieliszek z dłoni. Wygiął usta w grymasie, który można było intepretować dwojako. Albo jako wyraz złośliwości, albo rozbawienia. Co to za wino?, chciał zapytać, ale zamiast tego skonfrontował swoje kubki smakowe z zwartością naczynienia. - Na przykład adopcja kota. - Cichy szept Alis mógł usłyszeć tuż przy swoim ucho, gdy Cecil sięgnął do niego wargami, otaczając jego płatek mgiełką swojego oddechu. Włożył mu kieliszek z powrotem w dłoń. Wszystko, ta cała sytuacja, trwała zaledwie trzydzieści sześć, może czterdzieści sekund. Wyprostował plecy i ugięte nogi w kolanach. Objął spojrzeniem ścianę. Przymknął na moment powieki. Wyobraził sobie rysunki, jakie mogłyby na niej powstać. Wyobraził sobie, jak zapełnia biel paletą barw, siebie z pędzlem w ręce. Siebie zagryzającego zęby na dolnej wardze, z nosem mokrym i brudnym od niebieskiej farby o zbliżonej brawie, co kolor oczu Alisa. - Zastanawiam sie od czego zacząć - podjął w końcu temat. Głos miał niemal zniżony do szeptu, odrobinę nieobecny. Wizje twórcze przychodziły i odchodziły w różnych odstępach czasu. Dzisiaj był ich pełen. Zastąpiły wątpliwości. – Wtedy, kiedy dotarłem tu ledwie dysząc, wyobraziłem sobie pegaza na tej ścianie, teraz nie jestem w pełni przekonany, czy ta wizja odda charakter tego pokoju. - Pozwolił sobie na chwile refleksji, czoło marszcząc w zadumie. – Pegaz w otoczeniu winorośli brzmi konkretniej, skoro brakuje ci zieleni. Zerknął ku niemu, mimowolnie, bez udziału woli, oblizując usta z cierpkiego posmaku wina. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Bishop droczył się dla zasady, a groźby stanowiły niewielką część jego repertuaru przekomarzań. Jeżeli czuł się przy kimś swobodnie, regularnie sięgał po kontrowersyjne frazesy lub prowokatorskie idiomaty. Ze względu na brak bliskich przyjaciół, bardzo rzadko używał tonu i zwrotów, które Cecil obecnie słyszał. Rzecz jasna znał granice dobrego smaku i nigdy nie próbował nikogo urazić, ale ten rodzaj wymiany myśli był dla niego wyjątkowo stymulujący intelektualnie, toteż uprawiał go, gdy tylko nadarzała się ku temu okazja. Uwielbiał pojedynki na słowa, acz zawoalowane pogróżki przeważnie pozostawiał bez pokrycia. — W to akurat jestem w stanie uwierzyć — burknął pod nosem z teatralnym westchnięciem, sugerując, że nie był do końca zadowolony z krótkiego epizodu Cecila w roli konserwatora powierzchni płaskich. Mimo tego wręczył mu obiecany kubek z kawą, odprowadzając go spojrzeniem, kiedy zajmował miejsce na pojedynczym fotelu. Szybko jednak skupił swoją uwagę na trzaskających ogniach z kominka. Słuchał przy tym blondyna i jego względnie celnych uwag. Wypowiadał się teraz nad wyraz płynnie; głos miał zupełnie inny, znacznie przyjemniejszy dla uszu. W płomieniach Bishop widział urywki nocy sprzed dwóch tygodni. Nie chciał ich oglądać, ale też nie chciał o nich zapomnieć... Rejestrował wszystko to, co Fogarty starał się mu przekazać, jednakże myślami odpływał w niektórych momentach do innego miejsca. Słyszał w głowie Ursulę, która ze spokojem tłumaczyła mu, dlaczego nie może wziąć pod opiekę żadnego zwierzęcia. Nie zorientował się, że verba Cecila ukrywają zręcznie skonstruowaną metaforę. Trzymając kieliszek za czaszę, co w dystyngowanym towarzystwie zostałoby pewnie uznane za olbrzymie faux pas, co raz bardziej tracił kontakt z rzeczywistością, pogrążony w wizjach z przeszłości. Zanurzony w napastliwych wytworach własnego umysłu, kompletnie nie zauważył, jak Cecil zgrabnie pokonuje dzielący ich dystans. Nie poczuł, jak czara z winem opuszcza jego dłoń, mknąc na spotkanie z ustami chłopaka. Jej zawartość smakowała okropnie – trochę jak połączenie soku pomarańczowego z... kwasem wylanym prosto z samochodowej baterii. Nie powstrzymała jednak Fogartiego przez realizacją drugiej części łobuzerskiego planu. Alistair zareagował dopiero, kiedy zauważył przed sobą glans cudzych oczu. Ciepły oddech, który poczuł na swoim uchu poraził go, niczym potężne zaklęcie. W jednej chwili wyprostował się na baczność, a mięśnie całego ciała spięły się, przygotowane na gwałtowną reakcję. Co... Ty... Wyprawiasz?! Nie udało mu się wykrztusić z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Na szczęście przypomniał sobie, że powinien zacząć oddychać. Głębokie wdechy i wydechy, które maskował krzyżując ręce na klatce piersiowej, pozwoliły Alistairowi zakotwiczyć się z powrotem w jawie. Z kolei monolog Cecila umożliwił mu dojście do siebie po tym... no właśnie, co to w ogóle było? Nie mając ochoty na analizowanie pytań, na które nie istniały sensowne (zdaniem Bishopa) odpowiedzi, postanowił zamiast tego podjąć dalszą dyskusję ze swoim gościem. Ku pokrzepieniu, niekulturalnym haustem opróżnił kieliszek z mierzącej krew w żyłach cieczy udającej wino. — Tego samego pegaza, który za dnia pomieszkuje podniebne obłoki, a w nocy spogląda na nas z gwiezdnego firmamentu... umieściłbyś w winoroślach? — zapytał, pozorując oburzenie wymieszane z rozczarowaniem. — Ewidentnie potrzebujesz tego bardziej, niż ja — dodał, podnosząc do góry puste szkło. Zaraz potem odwrócił się, wędrując do stolika, by wymienić uprzejmości z otwartą butelką, aczkolwiek migiem powrócił przed kominek, siadając na drewnianej podłodze. Spojrzenie wbił w deski, na których spoczął. Na jego twarzy malowało się rozgoryczenie. — Różnica między rośliną i kotem jest taka, że roślinę łatwo zastąpić inną, a kota niekoniecznie. Poza tym, dachołaza ciężko trzymać pod kluczem, a nie chciałbym któregoś dnia znaleźć go pod kołami jakiegoś samochodu... — stwierdził fatalistycznie, podpierając ręką brodę i posępniejąc. Cecil nie mógł być pewny, czy Alis mówi jeszcze o potencjalnym pupilku ze schroniska, czy raczej odnosi się do wcześniejszej przenośni. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Może nie powinien unicestwiać dzielącego ich dystans, ale to zrobił. Naruszył jego przestrzeń osobista, niemal wymuszającym na nim kontakt fizyczny. Przez ułamki sekund – gdy nachylał się nad jego uchem ich usta znalazły się na jednym poziomie. Przez ułamki sekund ochota, by zbadać ich strukturę pod swoimi wargami była równie silna, co tęsknota organizmu za nałogiem. I był mu wdzięczny, że właśnie wtedy zasygnalizował brak nikotyny, bo dzięki temu nie zrealizował pokusy, na jaką sam się wystawił. Łyk nieprzyjemnego w smaku wina jedynie umocnił Fogary'ego w przekonaniu, że ta prowokacja była zbędną demonstracjom własnych słabości. I chociaż błysk zdziwienia, jaki zobaczył w toni jego tęczówek nie mógł być iluzją, Alis go nie pogonił. Wydawał się trwać w zawieszeniu między fikcją a rzeczywistością. Cecilowi też wydawało się, że balansował na granicy własnych urojeń. Spróbował je odgonić cichym westchnieniem. - Właśnie tak, tego samego pegaza, który patrzy na nas z góry, uwiecznię jak okrada winorośle z owoców. - Nie krył rozbawienia, jakie rozlało się na jego ustach w formie uśmiechu. Nie przejął się ani oburzeniem, ani rozczarowaniem wybrzmiewającym z gardła mężczyzny. Wydawało mu się, że nie było prawdziwe. Jak cała ta otoczka, która towarzyszyła tej wymianie zdań. Miał wrażenie, że było skonstruowane z jego złudzeń. Wyobrażeń, na które nie powinien sobie nigdy pozwolić, a mimo to nie żałował, że chociaż przez chwile mógł poczuć jego oddech na swojej skórze. – Nie sądzisz, że tam, w podniebnych obłokach, jest zimno? Musi czuć się tam bardzo samotnie. Poczekaj chwile. W pięciu krokach znalazł sie na korytarzu. Jego sylwetka zatonęła w mroku, kiedy podszedł do drzwi, ale źródłem jego zainteresowania nie była szybka ewakuacja z budynku, a odwieszony na wieszak płaszcz Alisa. Wyjął z jego obszernej kieszeni podręczny szkicownik i ołówek. - Nie powiedziałem ostatniego słowa - oznajmił, powróciwszy do pokoju, w którym dalszym ciągu przebywał Bishop. Objął spojrzeniem najpierw sylwetkę mężczyznę, a potem butelkę, której zawartość przelał do naczynia. – Gdybym wcześniej na własnej skórze nie przekonał się, jaki jesteś uprzejmy w stosunku do gości, uznałby picie z jednego kieliszka za przejaw braku gościnności, albo sugestie. Tym razem,pomimo iż znalazł się obok niego, nie wyjął mu kieliszka z dłoni. Zeszyt otworzył na losowej stronie i położył go obok napoczętej butelki alkohol. - Właściwie co to za trunek? - Nadal czuł jego gorzki posmak w przełyku. Przepił go trzema łykami kawy, gdy kubek znalazł się w zasięgu jego dłoni. Ołówek, dotychczas wędrujący z jednej ręki do drugiej, został ujęty w palce prawej. Ich właściciel, pochylając się nad kartką, naszkicował na niej pierwszy kształty. Po upływie kolejnych sekund zaczęły ich kontury zaczęły przypominać końską sylwetkę. – Naprawdę mogę je zaprojektować. - Rysował dalej, przenosząc obraz ze swojej wyobraźni na kartce. Pod warunkiem, że dasz mi wolną rękę - dopiero wtedy zerknął na twarz Alisa – i- Reszta słów zamarła na rozchylonych wpół uśmiechu wargach. Uświadomił sobie, że Bishop nie koncertuje na nim swojej uwagi. Siedział w fotelu, ze spojrzeniem wbitym w podłogę. Wydawał się taki odległy. Nieobecny. Jakby w ogóle go nie słuchał. Myślami błądził za pegazem, w obłokach. Przez te odkrycie ołówek wypadł spomiędzy palców Cecila wprost na kartkę szkicownika. Co jest, Alis? Smutek, jaki widuje w twoim spojrzeniu, wywołała strata? Boisz się ,że sytuacja znowu się powtórzy, dlatego pielęgnujesz w sobie złe przeczucia? Mgławica pytań zakradła się pod sklepienie cecilowej czaszki. Chciał znać na nie odpowiedź, a jednocześnie bał się zapytać. Potwierdzenie znaczyć w tym wypadku mogło tylko jedno - Alis obdarzył go nutą sympatii i nie traktował jak przypadkowej znajomości, a zaprzeczenie wywołać gorycz. Więc - po wypracowywaniu kompromisu ze samym sobą - wybrał milczenie. Nie pozwolił mu trwać długo. Przerwał je gestem. Po raz kolejny podszedł do mężczyzny, jednak tym razem wyjątkowo zerwał ze swoim przyzwyczajeniem i nie zadbał o bezszelestny krok. Usiadł obok leżącego na podłodze Alisa i musnął palcami grzbietu jego lewej dłoni. Ręce Cecila były chłodniejsze od temperatury skóry mężczyzny. Otworzył usta. Chciał zapytać Jaka historia kryje się z smutkiem w twoim spojrzeniu?, ale nie miał prawa zadawać pytań takiego kalibru. Nie miał prawa ładować się z butami w jego życie. Nie został nawet do niego zaproszony. Sam się do niego wprosił. - Koty są zwinne i gibkie. Nie zginął pod kołami byle samochodu, nawet lamborghini. Daj mu szansę. Mam wrażenie, że nie pozbędziesz się go łatwo. Właśnie – mógł opierać się jedynie na wrażeniu, więc może Alis nie chciał brać na siebie takiej odpowiedzialności, bo bał się emocjonalnego przywiązania i emocji zatruwających myśli? Wycofał rękę. Uciekł spojrzeniem w bok. Zatrzymał go najpierw na nieokreślonym elemencie zawieszonym w przestrzeni nad prawym ramieniem Bishopa, a potem przeniósł go na języki ognia. Serce bilo o dwa tony mocniej niż powinno. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
W istocie, dzisiejszy wieczór zaczynał powoli przeobrażać się w dość abstrakcyjne dziwowisko, w którym Bishop i Fogarty dostali nieplanowany angaż. Obaj, choć fizycznie obecni w jednym pomieszczeniu, myślami poruszali się po zupełnie innych miejscach, walcząc z regularnymi falami niezrozumiałych emocji. Cecil szybko wcielił się w swojego sygnaturowego, szelmowskiego psotnika. Alistair natomiast zakładał kostium postaci nieco wolniej, nie do końca pogodzony z otrzymaną rolą. W pewnym sensie grali w tym przedstawieniu już od pierwszego spotkania... — Powiedziała, że zawsze będzie patrzeć... — zamruczał niewyraźnie, nie kierując tych słów do nikogo. Właściwie to nie był do końca świadomy, że je w ogóle wypowiedział. Z rozmysłem udało mu się dopiero odpowiedzieć na pytanie o alkohol. — To? Czerwone wytrawne, ale z dodatkiem sproszkowanych skrzydeł błotnika i paru innych składników — wyeksplikował, choć bez znajomości podstaw alchemii to podsumowanie nie wyjaśniało zbyt wiele. Bishop wyraźnie nie planował go jednak rozwijać. Nie czuł, by był to odpowiedni moment na opowieść o ojcu zakochanym w kieliszku oraz o tym, jak okropnie bał się powtórzyć jego błędy. To dlatego rzadko pił alkohol, a jeśli już wyjątkowo obcował z procentami, obrzydzał je sobie w prosty sposób, którego nauczyła go Elodie. Ciekawość blondyna była niebezpieczna. Z jednej strony wyłącznie dzięki tej cesze można poznać innego człowieka, lecz patrząc z innej perspektywy, nadmiar dociekliwości mógł zostać łatwo zinterpretowany przez Alisa jako wścibstwo. Cecil musiał balansować na cienkiej granicy pomiędzy zdrowym zainteresowaniem, a natręctwem, co wcale nie było prostym zadaniem. Wyczuwalny w powietrzu magnetyzm, który przyciągał obu mężczyzn do siebie, był dziś równie silny, jak dwa tygodnie temu. Nie sprzyjał niestety w zachowaniu zdrowego rozsądku podczas obchodzenia się z drugą osobą, jednakże tym razem Fogarty wybrał odmienne podejście, próbując skupić na sobie uwagę lekarza. Bishop odwrócił lekko głowę, słysząc skrzypiące deski. Delikatne muśnięcie, które zarejestrował na swojej dłoni, zamieniło się w intensywny ładunek emocjonalny, wędrujący przez jego całe ciało. Nie do końca słuchał, jak Cecil dalej uparcie tłumaczy kocie analogie i nie rozumiał, dlaczego tak stara się wywołać w nim zakłopotanie oraz czy robi to z premedytacją. Nie pojmował też własnych reakcji, niemniej bliskość, której obecnie doświadczał... cóż, nie potrafił jej się przeciwstawić. Gdy tylko znajomy chłód zniknął, spontanicznie chwycił chłopaka za rękę i ściągnął ją niżej, nie chcąc rozstawać się z jego źródłem. Nie mówił nic przez jakiś czas, nie otwierając też oczu, najprawdopodobniej odrobinę zdeprymowany, ale przedłużająca się cisza okazała się dla niego zbyt niezręczna. — Zawsze masz takie lodowate łapy? Może jakiś specjalista powinien je zbadać? — zasugerował, nie zdając sobie sprawy, jak głupio musiała zabrzmieć ta porada, biorąc pod uwagę zawód, który wykonywał. Mozolnie zebrał się z podłogi, upijając w międzyczasie trochę trunku z uzupełnionej czary. — Pora się przewietrzyć — obwieścił, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów. Zapominając na chwilę o istnieniu swojego gościa, zatracił się w poszukiwaniu wełnianych kapci. Kiedy je odnalazł, podreptał w kierunku korytarza, zatrzymując się dopiero przy futrynie. — Idziesz? — zapytał, chociaż brzmiało to bardziej, jak próba pośpieszenia Cecila. Wiedział, że nie odmówi nikotynie. * Stojąc zmarznięty w oparciu o tarasową balustradę, Alistair zerkał w rozgwieżdżone sklepienie. Być może szukał tego pegaza, o którym tak żywo dzisiaj z Cecilem rozmawiali. Być może znowu zwiedzał odległe zakamarki własnego umysłu. — Czemu nie przyszedłeś wcześniej? — rzucił w eter, nie obracając się w kierunku adresata tego pytania. Z jakiegoś powodu obawiał się odpowiedzi. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Cisza. Kiedy usiadł obok niego przy kominku, a Alis jego słowa skwitował milczeniem, pozwolił ciszy rozgościć się w każdym zakamarku zajmowanej przez ich dwójkę przestrzeń. Przez chwile myślał, że to przejaw obojętności. Przez chwile myślał, że mężczyzna, tym wymownym nic nie mówieniem, chce mu zakomunikować, że ma już dość niezapowiedzianej wizyty i jedyne o czym marzy, to o pozbyciu się niepotrzebnego balastu w postaci gościa, który uparcie zajmował czas. Już chciał wstać i pozwolić, by błahostka wybrzmiała spomiędzy ciasnego tunelu kratni, ale wtedy poczuł strukturę trochę obcych, trochę znajomych palców na swojej dłoni. Odruchowo splątał z nim swoje, ze wzrokiem nadal wbitym w języki ognia pochłaniające zwęglone kawałki drewna, z których pozostaną jedynie zgliszcza. Przez linie kręgosłupa przebiegła fala ciepła i rozlała się po całym ciele. Z trudem stłumił drżenie. - Często marzną i tęsknią za dotykiem ciepłej dłoni - odpowiedź ułożyła się na języka sama. Za ciepłem, chciał powiedzieć z ciepłem. Chciał wyciągnąć drugą dłoń w kierunku ognia, by przynajmniej gestem naprawić swój nietakt, ale za bardzo się bał, że się oparzy. Nie mógł zwalczyć lęku, który w nim tkwił. Był jak żywe stworzenie. Spłoniesz, Cecil, spłoniesz na stosie własnych kłamstw. – To ty tu jesteś doktorem. Kiedy mogę umówić się na konsultacje? - Zdobył się na krnąbrny uśmiech i swawolny ton głosu. Alis w tym czasie wstał i rozłączył ich ręce, pozostawiając Fogarty'ego z uczuciem niedosytu, przez co propozycja o dotlenieniu się dotarła do niego z opóźnieniem. - Idę. Nie musiał powtarzać drugi raz. Mróz nie był tak dokuczliwy, jak piętrzące się w nim uczucia. Pomagał. Ochładzał. Dzięki niemu mógł oddychać. Intrygowało go czemu Bishop wychodził na zewnątrz, by zapalić. I przypomniał sobie o pożółkły od nałogu ścianach swojego pokoju. Dbał o przestrzeń, w której żył? Nie miał czasu, by się na tym rozwodzić. Pytanie Alisa zaszumiało mu w uszach. Było trafne. Dlaczego nie przyszedł do niego wcześniej? Aby dozować ci przyjemności miał na opuszku języka, ale na ustach uformował się grymas, a nie słowa. W jego zmyśle miał imitować uśmiech, jednak w rzeczywistości był niczym więcej jak atrapą emocji, które tliły się w jego spojrzeniu - tam, gdzie brąz przechodził w ciepłą barwę bursztynu. Unikał kontaktu wzrokowego. Spojrzenie wbił w otulający ulice półmrok rozproszony przez blady snopy światła wydobywające się z ulicznych latarni. Należały mu się przeprosin. Za niezapowiedzianą wizytę w środku nocy. Za nieskorzystanie dzwonka u drzwi. Za plamy krwi na podłodze. Za sofę przesiąkniętą gęstą, tłustą substancją. Za to, że poczuł się u niego jak u siebie domu w zaledwie kilka minutach po znalezieniu pod jego dachem. Chciał przyjść. Z butelką dobrego, wytrwanego wina, na którego nie było go stać. Najlepiej Domaine de la Romanée Conti, albo Château Margaux; francuskie smakowały mu najlepiej. Teresa miała swoje dojścia, a jemu zdarzało się z nich korzystać. W sztuce skradania nie miał sobie równych. Ona też na tym korzystała. Chciał przyjść. Zachłysnąć się jego obecnością. Jeszcze raz spojrzeć mu w oczy. Pamiętał odbitą w jego spojrzeniu troskę. Wtedy, kiedy myślał, że umrze, sparaliżowała go. Sprawiła, że nie mógł wydusić z siebie nawet pojedynczego słowa. Pozostawiła puste miejsce w jego sercu. Otchłań, której nie mógł nazwać właściwymi emocjami. I miał wrażenia, że z dnia na dzień się pogłębiała. Chciał przyjść, ale nie przyszedł. Celowo go unikał. Nie pojawiał się tam, gdzie istniał choćby cień szansy, że go zastanie. I teraz musiał stanąć przed konsekwencjami decyzji, którą podjął. Papieros tlący się w kąciku ust dokonał żywota. Wypalił się aż do filtra. Ukrył jego zwłoki w popielnicy, którą Alis wziął ze sobą, by nie zaśmiecać altanki. Przez to teraz niemal stykali się ramionami. - Nie mogłem. Byłem zajęty. Nie miałem czasu - odezwał się po chwili nieznośnej ciszy, którą przerywały jedynie świst wiatru. W wyrazie towarzyszącego mu roztargnienia zaczesał do tyłu niepokorne kosmyki, które wpadły mu do oczu. – To nie brzmi zbyt przekonywująco, prawda? - Odnalazł spojrzeniem jego twarz. Nie wyzbył się z niego błagalnej nuty. "Spójrz na mnie, gdy do ciebie mówię" Patrzył prosto na niego. Nie rozciągnął ust w uśmiechu. Nie silił się na żaden przejaw nonszalancji, poza jednym, co było silniejsze od niego. Nachylił się nieco i zaciągnął się dymem, który Alis wydmuchał z płuc. Czasem jeden papieros to za mało, by napięcie, które kurczem trzymało mięśnie, odpuściło. - Obawiałem się, że po tym, co się stało - nie zobaczysz we mnie człowieka - nie wpuścisz mnie do środka. Odrzucenie. Poznał jego smak, zapach, zwalistą konsystencje. Było pełne goryczy. Idiotyczne i małostkowe. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Były takie momenty, kiedy Bishop mówił dużo. Zawsze jednak starał się nie nadużywać aparatu mowy bez przyczyny, oszczędzając słowa i chętnie pozwalając gestom oraz ciszy zdominować towarzyskie dysputy, w których brał udział. Czy był to idealny sposób komunikacji? Tak, ale wyłącznie dla niego. Inne osoby drażnił, bądź w najlepszym wypadku konfundował. Na przejęzyczenie Cecila nie zareagował, bo wydawało mu się, że chłopak nadal próbuje go zawstydzić. Nie zdołał natomiast powstrzymać się przed ironiczną odpowiedzią na pytanie o konsultacje lekarskie. — Następny wolny termin mam bodajże trzydziestego lutego, ale musiałbyś potwierdzić to na rejestracji — odparł, odwzajemniając impertynencki uśmiech blondyna. Nie widział jego miny, gdy zaczął szukać kapci, rozdzielając wcześniej ich splecione dłonie. Zapewne zinterpretowałby ją jako wyraz niezadowolenia z głupiego dowcipu, którym go uraczył. * Alistair nigdy nie palił w pomieszczeniach. Abstrahując od dymu tytoniowego, który wgryzał się w każdy mebel i ścianę, jeśli nie mógł ulecieć do atmosfery, główny powód był nieco bardziej prozaiczny (a zarazem dość podniosły): lubił wyszukiwać specjalne miejsca, inne od pozostałych, o wyjątkowej aurze lub nietuzinkowej historii. Celebrował ich odkrycie ćmiąc – powoli, z rewerencją, delektując się charakterystycznym klimatem nowo poznanej przestrzeni. Wnętrza budynków rzadko wpisywały się w ten kanon. Stojąc teraz na werandzie, ze znajomym domem za plecami i oceanem gwiazd nad głową, czuł się jak na granicy dwóch światów: jednym, do którego przyzwyczajał się ponad pół roku oraz drugim, symbolizującym nieskończoną ilość możliwości. Bishop nie oczekiwał przeprosin, nie zależało mu na wdzięczności. Chciał tylko usłyszeć prawdę. Nie potrafił czytać w myślach, ale na swojej drodze zdążył napotkać ludzi bawiących się życiem wszystkich dookoła. Nie tolerował ich. Musiał mieć pewność, że Cecil do nich nie należy, że może jest zagubiony, popełnia błędy, manipuluje i oszukuje, lecz gdzieś w środku ukrywa coś dobrego i pozytywnego – wciąż sprawny rdzeń. — Nie brzmi, choć zdolny z ciebie łgarz. — Alis nie był przekonany wymówkami, a serwując Cecilowi tę pochwałę informował go, iż nie przełknie każdego sprzedanego mu fałszu. Nie patrzył już w niebo, a w zarośnięty chwastami ogród, upajając się kolejną dawką nikotyny. Prawda nadeszła chwilę później. Bishop trzymał Fogartiego w rozterce boleśnie długo, zanim w końcu zdecydował się na niego spojrzeć. — Zgłupiałeś... — oznajmił tonem egzemplifikującym reprymendę. W zupełnej opozycji do negatywnie zabarwionego komentarza, zbliżył się do chłopaka na odległość oddechu. Wzdychając cicho, po drobnym zawahaniu oparł swoje czoło o jego prawy obojczyk, tuż przed tym umieszczając niedopalonego papierosa w popielniczce. Ręką ostrożnie objął go w pasie, układając ją jednak zaraz na jego plecach. To, co początkowo miało być troskliwym gestem, niemalże natychmiast przerodziło się w rozbrajającą karykaturę przyjacielskiego uścisku; biednemu panu doktorowi kategorycznie brakowało wprawy w przytulaniu. Nie wiedział przy tym, dlaczego nie może oderwać się od klatki piersiowej Cecila. Co ja właściwie robię...? |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
W milczeniu, które zapadło, wybrzmiewały wślizgujące się do umysłu rozterki. Oddechy zmieniały się obłoczki pary w kontakcie z zimnym powietrzem. Wkradając się pod poły ubrań, próbował ukraść ostatnie skrawki ciepła. Czas odmierzany był przez sumę ich oddechów, świst wiatru i niepokój wybijany przez rytm serca drżącego w klatce piersiowej Fogarty'ego. Chociaż wzrokiem Cecil objął jego prawy profil, w obecnej scenerii, gdzie za plecami majaczyła fasada obcego budynku, a nad głową migała kontrastująca z atramentem firmamentu kompozycja utkana z gwiazd, Alistair wydawał się równie odległy, co one. Jak sen, który zaraz po przebudzeniu, wymyka się spod powiek i trafia do próżni niepamięci, posypany gruzami niewyspania sponsorowanymi przez gwałtowne przebudzenie i niechciane przekleństwo wydostającego się spomiędzy rozchylonych w grymasie niezadowolenia warg. To sen, pomyślał Cecil, potwornie rzeczywisty, co kłębiące się pod kopułą czaszki myśli. Zwykle przybierał nieokreślone kształty, wymakające się spod logiki formy. Teraz wydawał się kadrem z filmu. To sen, a sny mają do siebie to, że się kończą. Żaden nie trwał wiecznie. Sen wykroczył poza ramy realności, gdy Alis zbliżył się ku niemu na odległość oddechu. Żaden przejaw protestu nie ujrzał światła dziennego na ten nieoczekiwany akt czułości. Cecil nie wiedział już, co jest realne, a co fikcjne. Wszystko wydało się nagle mniej rzeczywiste, utkane z oparów złudnych wrażeń. Zastygł i na moment zapomniał o oddychaniu. Na moment znalazł się w innej czasoprzestrzeni, gdzie nie słyszał nic, poza twardym "zgłupiałeś" początkującym reprymendę, która jednak nie nadchodziła. Nie, nie zgłupiał. Oszalał. Stopniowo zanurzał się w otchłani obłędu. Ramiona Alisa uchroniły go tymczasowo przed upadkiem w jego pochłaniającą zdrowy rozsądek czeluść. Trwał w wnykach konsternacji przez dłuższą chwilę ciągnąca się dwa przyśpieszone oddechy i jedno głębsze westchnienie, które zostawił w kołnierzu jego koszuli. Skrzydełkiem nosa musnął jego skórę tuż przy linii karku, zaciągając się bukietem zapachowym, którego nie był w stanie zidentyfikować. Jedyne, co oni wiedział na pewno to to, że był przyjemny i mocno działał na zmysły. - Alistair - cichym szeptem wypowiedzieli jego imię, co rzadko czynił, zwykle posługując się zdrobnieniem i w końcu - kiedy odkrył, że był w stanie nie tylko mówić, ale również zmusić mięśnie i ścięgna do ruchu - odwzajemnił czuły gest, jakiego nie oczekiwanie doświadczył.- Czujesz jak bije? - jego słowa zagłuszył częściowo tworzące się wokół napięcie - sprawiało, że w kanałach naczyń krwionośnych płynęły łagodne wyładowania, dzięki którym chłód nie doskwierał już tak bardzo i częściowo wiatr. Uderzał o dachówki i w okna. Był równie gwałtowny, co serce w cecilowej piersi. Dotknął ustami skrawka jego skóry, choć było to ledwie muśnięcie, choć ten kontakt fizyczny trwał ledwie trudne do namierzenia ułamki sekund. Materiał zaszeleścił pod naporem jego palców, gdy zacisną je pewnie na ubraniu, który przylegało do skóry Alisa. – Widzisz, nie chce przestać się tłuc i zupełnie nie wiem dlaczego. Myślisz, ze to atak serca? - wygiął usta w niewymuszonym, lekkim uśmiechu. Musiał zadbać o element humorystyczny wieczoru, bo inaczej repertuar niechcianych emocji całkowicie nim zawładnie. Wystarczy, że szkliły mu się oczy. Większego ciężaru nie potrafił unieść. – Jestem uzdolnionym łgarzem, ale tego co dzieje głęboko pod skórą, nie oszukam nawet ja. - Ciche, wstydliwie wyznanie. Jedno z wielu jakie ukrywał. Jedno z niewielu, z jakim dzielił się na głos. Nie chciał, ale nie mógł dużej pozostać w jego objęciach. Nie mógł, a jednak nie zrobił absolutnie nic, by się z niego wyplątać. Pozwolił iluzji trwać, choć, jaka osoba, która często ulegała złudzeniom, z autopsji powinien wiedzieć najlepiej, że wyparuje jak każda ulotna chwila radości, lekki zarys uśmiechu na ustach zastępując grymasem rozżalenia. - Wracamy do środka? - zaproponował, sięgając tymczasowo po pomoc głosu rozsądku, ale nie ruszył się nawet na krok, choć drzwi miał za plecami. Wystarczyło wyplątać się z objęć i wejść do środka. – Twoi pacjenci umrą z tęsknoty jak się przeziębisz – większa część z nich nie żyje, Cecil, upomniał się w myślach – a terminy wizyt masz odległe. Jesteś pewny, że w drodze wyjątku nie wciśniesz mnie w kolejkę? Do lutego zupełnie stracę w nich czucie, a na dodatek trzydziesty dzień lutego nie istnieje. Może po prostu wyczaruj dodatkowy dzień listopada? Jak długo będziesz to kontynuować? Trenujesz swoją wytrzymałość? Chcesz się przekonać, kiedy się rozsypiesz? |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Czasami taki bywał – niewidoczny, jak ciemna materia. Innym razem nieuchwytny, niczym kometa pędząca przez Układ Słoneczny. Uważał się za osobę twardo stąpającą po ziemi, ale tak naprawdę bujał w obłokach i nierzadko pozwalał się pochłonąć innemu światu, złożonemu z najrozmaitszych złudzeń i fantazmatów. Nie miał jednak wątpliwości, w przeciwieństwie do blondyna, że to co się teraz dzieje, to nie sen... Był kiepskim pocieszycielem, a przynajmniej taką miał opinię o własnych zdolnościach w kwestii kojenia cudzych smutków. Dlatego też spodziewał się, że Fogarty szybko się odsunie, może jakoś zażartuje i atmosfera ulegnie rozluźnieniu. Nic takiego się nie stało. Przykleiwszy się do torsu chłopaka, instynktownie objął go i przycisnął do siebie. Nie liczył upływających sekund, chociaż po pewnym czasie zorientował się, że stoją w bezruchu podejrzanie długo. Nie przewidział odwzajemnienia swoich intencji, nie na tak dużą skalę. Słysząc szept Cecila, Alistair początkowo uznał go za zwiastun końca teatru czułości. Gdy żaden z nich nie puścił drugiego, zrozumiał, że to za wcześnie. Delikatnie obróciwszy głowę, przysunął się jeszcze bardziej. Nawet przez gruby, wełniany sweter, był w stanie wyczuć charakterystyczny rytm przyspieszonego bicia serca. Zaniepokojony, słuchał dalej. Gdzie tak pędzisz? Bystrzy lekarze, tacy jak Bishop, czasem także miewali problemy z połączeniem kropek. Sfera emocjonalna była dla niego tajemnicza i pozbawiona logiki – operował na niej po omacku, mając na swoim koncie wyłącznie kilka doświadczeń związanych z sensualistycznymi pragnieniami. Choć zręcznie wykorzystywał metafory, nie przyswajał ich, jeżeli zahaczały o domenę romantyzmu. W życiu miłością i pożądaniem darzył raptem jedną kobietę. Gdy odeszła, pogrzebał te uczucia. Nie zapomniał jednak o empiriach wynikających z bliskości z drugim człowiekiem. Wszystkie poszlaki wskazywały na to, że Alistair był po prostu radykalnie osamotniony... — To nie zawał. Chyba zestresowałem cię tamtym pytaniem — odpowiedział, kompletnie nieświadomy, że nie został wcale poproszony o postawienie diagnozy. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się bezustannie w dochodzący spod żeber Cecila łomot. Zahipnotyzowany tą częstotliwością, ani myślał o wyrwaniu się z jego objęć. Na propozycję wrócenia do domu zareagował jedynie przeciągłym pomrukiem dezaprobaty. Nie planował też zmieniać kalendarza i wprowadzać do niego dodatkowych dni. Chciał tylko stać w ten sposób, dopóki gwiazd nie przykryje błękitne niebo. Zimno mi... * Ignorując drżenie swojego ciała, Bishop łagodnie gładził plecy Cecila lewą dłonią, mimo że zginał i prostował jej skostniałe od mrozu palce z co raz większym wysiłkiem. Odczepił się dopiero, gdy zaczął zgrzytać zębami. Bez słowa pociągnął chłopaka za ramię, prowadząc go z powrotem do salonu. — Poszukam czegoś, co faktycznie można wypić — rzucił, popychając go lekko w stronę fotela, samemu zaś maszerując w kierunku szafek w kuchni. Po pośpiesznie przeprowadzonej inwentaryzacji, capnął za najbardziej zakurzoną butelkę, odkorkował ją i przelał karminową ciecz prosto do kieliszka. Po drodze zabrał ze stołu spreparowaną flaszkę, zawierającą paskudny, parzący w język specjał, którym zdążył już poczęstować Fogartiego. Wręczając blondynowi wino znacznie łagodniejsze w smaku, usiadł naprzeciwko niego i pociągnął łyk bezpośrednio ze swojej butelki. Rozbieganym wzrokiem wodził po twarzy Cecila, jego klatce piersiowej i ramionach. — Czy pokazałbyś mi tego pegaza? — poprosił nieśmiało, drapiąc się po głowie. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Chwila. Moment zawieszony w czasie i przestrzeni. Zapomnienie smakujące nadal unoszącym się w powietrzu dymem papierosowym, już niemal całkowicie poszarpanym przez podmuchy wiatru. Czas odmierzany przez fale dreszczy spływająca wzdłuż linii kręgosłupa, równie gwałtowne, co nagła ulewa w środku lata i równie nieprzenikniona, co chłód, który został tymczasowo przegoniony przez ciepło bijające od drugiego ciała. Kilka westchnień dzielących Cecila od poczucia rzeczywistości. Kilka głębokich oddechów wymieszanych w jedną, zupełnie niesynchronizowaną ze sobą kakofonię dźwięków. Co najmniej czterdzieści pięć gwałtownych uderzeń serca. I przyjemny, łagodny dotyk na plecach. Chwila, której pozwolił trwać kilka nap gromowych minut dłużej niż powinien. Chwila, która sprawiła, że dotychczas nieznajomy, ale przyjemny zapach wymieszany z chłodnym, jesiennym powietrzem, przestał być zupełnie obcy. Pod wpływem głosu Alisa, wargi Fogarty'ego zadrżały. Zamarł na nich uśmiech - lekki, niemal niewidoczny, pozbawiony wcześniejszej impertynencji. Kątem oka, tuż nad ramieniem mężczyzny, dostrzegł tańczący w powietrzu, najprawomocniej pierwszy w tym roku, zwiastun nadchodzącej zimy - płatki śniegu. Palpitacja serca, jakiej doświadczył, czując jego oddech tuż przy swojej skórze i dotyk dłoni między łopatkami, nie była kwestią stresu, a sprowokowanej przez niego bliskości, która wywołała u Fogary'ego szczere zaskoczenie. To ty, Alis. Ty sprawiłeś, że moje serce zabiło mocniej. Twoja bliskość, obecność, ten nagły przejaw czułości. Nie wypowiedział na głos słów, jakie wybrzmiały w jego myślach. Wzrok wbił w wirujące kryształki lodu o kształcie sześcioramiennych gwiazd. Nie wyciągnął ku nich dłoni, jak to miał w zwyczaju. Pod palcami nadal czuł materiał koszuli. Przymknął na chwile powieki. Skupił się na odbieranych przez synapsy bodźcach. Czuł drżenie jego ciała. Pogłębiało się, gdy wiatr przypominał o swojej obecności. Marznął. Wniosek nasunął się jeden. Nie przywykł do dłużącej się ekspozycji na nocą, niesprzyjającą utrzymaniu ciepła temperaturę. Nie protestował, kiedy Alis w końcu przerwał kontakt fizyczny; nie mogli sterczeć na mrozie do rana. Cecil bez słowa dał się wciągnąć z powrotem do mieszkania. Jego zziębnięte ciało także tęskniło za ciepłem. Uzmysłowił sobie to w chwili, kiedy próbował przywrócić krążenie skostniałym palcom u rąk. Potarł jedną o drugą. - Ten alkohol, co pijesz, to eksperymentalna mieszanka, czy po prostu lubisz zadawać swoim kubkom smakowym ból i cierpienie? - zażartował, bo to dobry moment, by przerwać zapoczątkowany na werandzie impas. Nie powinien tkwić w jego objęciach tak długo. Niezręczności, jakie pojawiły się w gestach Bishopa, umocniły go w tym przekonaniu. Nie sprzeciwiał się jego stanowczości. Zatopił się w miękkim objęciu fotela. I czekał, aż gospodarz ponownie zaszczyci go swoją uwagę, choć nie mógł narzekać na tą, którą już otrzymał. - Właśnie zaczął padać śnieg. Zauważyłeś? - Podniósł głos, by Alis, nadal przebywający w części wydzielonej na kuchnie, mógł go usłyszeć. Jego powrót powitał lekkim uśmiechem imitującym uśmiech. Objął palcami podarowany kieliszek i, by nawilżyć czymś gardło, upił kilka łyków. Konsystencja wina zalała jego przełyk. Wzdrygnął się. Był o wiele łagodniejszy w smaku od tego, co pił Bishop. - Co to? Canyon Road? - asekurował się pierwszą nazwą, jaka przyszła mu do głowy.Nie był koneserem alkoholi, ale każdy temat był dobry, by zagłuszyć ciszę i rozluźnić atmosferą. Alis widocznie wyszedł z podobnego założenia. – Jasne - uległ jego prośbę, zerkając na niego w przelocie. W roztargnieniu zaczesał zabłąkane kosmyki za ucho i włożył mu do ręki kieliszek, by się nim na moment zaopiekował, chociaż równie dobrze mógł go odstawić na stolik -Ale ostrzegam, że to zaledwie niekompletny szkic. Wygląda jak bohomaz. - Sięgnął po szkicownik, otwarty na stronie, gdzie pojawiła się sylwetka pegaza i podsunął przedmiot Alisowi pod nos. Naszkicował palcem słabo zarysowane kontury i znowu znalazł się w świecie wolnym od dylematów i zaprzeczalnie trudnych do przełknięcia emocji. Świecie, gdzie zamysł twórczy dyktował warunki, a wyobraźnia im przyklaskiwała. – Co myślisz? - Osłodził sobie oczekiwanie na werdykt kolejnym łykiem alkoholu, chociaż nawet nie zarejestrował moment, kiedy naczynie ponownie znalazło się w jego dłoni. Ołówek obracał w palcach drugiej. Do tej pory nikomu nie pokazywał swoich niedokończonych projektów. Zrobił dla niego wyjątek. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
— Eksperymentalna? Nie, raczej dość sprawdzona. I wiem, że smakuje podle. To celowy zabieg — odpowiedział, nie wdając się w szczegóły odnośnie powodów picia tak sfabrykowanego alkoholu. Nie był gotowy na tę dyskusję, ale też nie winił ciekawości Cecila. Na jego miejscu zapytałby znacznie wcześniej. Celowo jednak nie wyartykułował dalszych wyjaśnień, mając nadzieję, że jego gość zadowoli się póki co tym lakonicznym oświadczeniem. Czuł się... dziwnie. Był przemarznięty, ale jednocześnie w środku odczuwał specyficzne ciepło. Takie, którego nie dało się zmierzyć żadnym przyrządem do badania temperatury. Przyciskając rękę do swojej klatki piersiowej, wlókł się korytarzem w stronę pomieszczenia z kominkiem. Nie potrafił przeanalizować tych emocji. Zamiast tego, postanowił być dobrym gospodarzem i zaopatrzyć blondyna w napitek, którym nie wzgardzi. — Śnieg... — powtórzył cicho, wyglądając za okno. Opadające płatki były tak drobne, że prawie niedostrzegalne. Bishop przez moment wypatrywał ich, starając się nie wpaść w kolejny wir wspomnień. — Zawiadomię policję, jeśli gwizdniesz moje futro — zaszantażował Cecila, choć stłumiony chichot zdradzał kolejną pustą groźbę. W końcu powrócił do niego z kieliszkiem w ręku. — Côtes du Rhône — poprawił chłopaka, starając się przypomnieć sobie francuską wymowę. Dawno nie miał okazji rozmawiać z kimkolwiek w tym języku, ale nie tęsknił za nim. Już w trakcie nauki wiedział, że nie zostanie prawdziwym bilingwistą. Przysiadłszy obok, nie mógł przestać wpatrywać się w Fogartiego. Zauważył, jakby chłopak się nieco rozpogodził. Mimo tego, atmosfera pozostawała mniej lub bardziej niezręczna, toteż na szybko wykombinował coś, czym obaj mogli zająć własne myśli. Podążał wzrokiem za Cecilem, dopóki ich spojrzenia się nie spotkały. Uśmiechnął się speszony, niczym dziecko przyłapane na wyjadaniu ciastek, lecz szybko odwrócił głowę w kierunku kominka. Później uwagę skupił na szkicowniku, chociaż nie była to do końca prawda. Patrzył na dłoń, która rysowała na kartce kształty, odrobinę ożywiając niedokończony projekt. Na smukłe palce, które tak chętnie przeplatał ze swoimi, każdy paliczek, bruzdę i wyraźniejszą żyłę. Obserwował ruchy nadgarstka, zachwycony ich płynnością... — Niejeden chirurg pozazdrościłby takiego opanowania... — wybełkotał półgłosem, dopiero po czasie orientując się, że zmaterializował didaskalia z wewnętrznego dialogu prowadzonego z samym sobą. By uratować się przed kolejną krępującą ciszą, przysunął kreślarz Cecila bliżej siebie, poudawał zamyślonego, a następnie wstał i przeszedł do punktu, gdzie blondyn pierwszy raz dokonał konceptualizacji pegaza. W bezpiecznej odległości wyplątał się z sideł wstydu, tym razem naprawdę próbując wyobrazić sobie majestatyczne stworzenie ze skrzydłami na pustej ścianie. Dumał minutę, albo dwie. Wreszcie, nie odwracając się, wydał wyrok. — Chyba tego nie widzę. Wolałbym coś bez formy, jakąś abstrakcję, obraz bez tytułu. — oznajmił uczciwie, acz zrobił to łagodnym tonem. Zagapiwszy się, wypuścił szkicownik z rąk. Schylił się, sięgając po kajet, który zamknął się pod wpływem uderzenia o podłogę. Bishop usiłował odszukać stronę z rysunkiem, ale w pośpiechu przewertował o kilka kartek za dużo. Natknął się za na swój portret. Oglądał go chwilę, by zaraz potem pochwalić się znaleziskiem domniemanemu autorowi. Miał przy tym niezwykle głupawą minę... |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Wiem, że smakuje podle. To celowy zabieg. Czemu tak się każesz, Alis? Alkohol odegrał znaczący epizod w twoim zyciu? Pierwsza myśl - chciał uniknąć uzależnienia, ale była bezpodstawna. Równie absurdalna, co pragnienie bliskości, jaki poczuł, gdy Bishop zamknął ich ciało w objęciach. Chciał zapytać, chciał zaspokoić swoją ciekawość, ale zatrzymał słowa w krtani. Nie miał prawa wypytywać o jego życie osobiste. Zaufanie buduje się miesiącami, latami. Nie mógł wymagać od niego szczerości. Prowadził palec po ledwie zarysowanych konturach, bez użycia słów tłumacząc mu swój koncept. Czuł na sobie jego spojrzenie, ale własne utkwił w kartce papieru. Wcześniej, gdy złapali ze sobą chwilowy kontakt wzrokowy, błękit oczu Alisa wydał sie zamglony. Fogarty aż przełknął gwałtownie ślinę, o czym świadczyło jabłko adama, poruszające się gwałtownie pod skórą. Bał się, że ujrzy odbitą na źrenicy niechęć. Nadal czuł na dolnej wardze strukturę jego skóry. Nadal czuł w nozdrzach jego zapach. - Skoro tak stawiasz sprawę, proponuję zaopatrzyć się w kilka wiaderek z farbą, zestaw pędzli, pakiet uśmiechów, w zastrzyk energii w formie kilku kubków kawy, niezbędny będzie też kilogram czereśni - przekonasz się na własnej skórze o ich niezaprzeczalnie niezastąpionej funkcji w procesie twórczym - przynajmniej trzy paczki papierosów i parę wolnych wieczorów, podczas których przegonimy poczucie pustki z tych ścian - podarował mu uśmiech, szczery, pozbawiony piętna ironii. Podarował mu też objęte iskrami radości spojrzenie. Rysy cecilowej twarzy złagodniały, emanowały entuzjazmem. - Zgaduję, że w życiu lekarza brakuje miejsca na improwizacje - odezwał się chwile po tym, jak szkicownik rozstał się z palcami Alistaira i upadł z cichym łoskotem na podłogę. Fogarty nie zwrócił na to uwagi. Wzrok miał wbity w plecy mężczyzny. - Jesteś gotowy wykonać ten pierwszy, nieśmiały krok ku spontaniczności? W kolejnym łyku wypił ostatnie krople Côtes du Rhône, jakie pozostały na dnie kieliszka. Pozostał po nich przyjemny, słodkawy posmak na języku i kolejne uczucie niedosytu, które kolekcjonował od chwili, kiedy znalazł się na progu domu Alisa. Widocznie musiał przyzwyczaić do tego smaku. Przez kilka sekund był nieświadomy odkrycia, jakiego dokonał Bishop. Przez kilka sekund zapomniał o tym, co jeszcze, poza pegazem, widnieje na stronach szkicownika. Przez kilka sekund tkwił w innym świecie. W ograniczonej do ich obecności przestrzeni, gdzie jednym elementem otoczenia, które mógł objąć spojrzeniem, był obiekt wszystkich westchnień, jakie dzisiejszego wieczora opuściły cecilowe gardło, nieczęsto pozostawiające na skórze rozmówcy wilgotną mgiełkę oddechu. Czując na sobie ciężar spojrzenia Alisa, który w końcu się ku niemu odwrócił, wzrokiem sygnalizując mu, że znalazł to, co powinno pozostać cecilową tajemnicą. Przez minę, jaka zagościła na twarzy Bishopa, Fogarty z trudem stłumił łaskoczący go w podniebienie śmiech. Jak miał się wytłumaczyć? Jestem artystą, Alis. Kiedy twoje oczy są świadkiem czegoś ładnego, to nie możesz wyrzuci z tego głowy aż tego nie narysujesz. Przeniesienie rysów twarzy Alistaira na strony szkicownika nie sprawiły, że przestał go prześladować w myślach. nadal był w nich obecny. Zakradał się do nich najczęściej tuż przed zaśnięciem. Równie często rozpamiętywał dotyk jego palców na swojej dłoni. - Wybacz, rysowałem z pamięci. Muszę popracować nad rozstawieniem oczu i kształtem nosa - odezwał się po chwili, odstawiając kieliszek na stolik. Wstał, w dwóch krokach podchodząc do Bishopa. Krzywizna lekkiego uśmiechu nadal przylegała do jego warg. - To silniejsze ode mnie. Powiedz, jeśli sobie tego nie życzysz. Wiedział jedno. Niezależnie, jaką decyzje podejmę Alis, nie przestanie go rysować, ale staranniej ukryje wszystkie dowody tej zbrodni, czyniąc z niej jeden ze swoich najpilniej strzeżonych sekretów. Wyjął spomiędzy jego palców zeszyt. Co się teraz stanie? Wyrzuci go za drzwi, obruszony, że stał się ofiara jego bohomazów? W takiej chwilach Cecil tracił całą pewność siebie. Powstrzymywał ją sztucznie na ustach w postaci grymasu zbliżonego do uśmiechu. Maska chroniąca go przed prawdą przytłaczających emocji. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator