Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
First topic message reminder : 11.1984to tylko czerwone marlboro i kilka westchnieńCecil Fogarty, Alistair BishopWsunął do ust papierosa. Podłoga skrzypiał pod ciężarem jego kroków. Już dawno nie traktował tego budynku jak domu. Odkąd stęchłe mieszkanie w najbardziej obskurnej dzielny Saint Fall stało się dla niego przestrzenią do życia, nazywał go tak z czystego przyzwyczajania. Przedtem było miejscem, gdzie dorastał. Pełnym pustych, pokrytych kurzem pokojów i tajemnic, jakie się w nich piętrzyły. Miejscem urwanych słów, które zamierały pośród ścian grubą warstwą milczenia. Miejscem nagromadzonych smutków, które przenikały do powietrza, rozrzedzając go strachem. Miejscem, gdzie tik-tik odmierzało bezlitośnie czas, informując mieszkańców o nadejściu nieuchronnego. Poczuł na karku ciężar znajomego spojrzenia, ale nie zerknął przez ramię, by zainicjować kontakt wzrokowy. Zobojętniał na niego całkowicie. Nie poczuł znajomego uścisku w żołądku i dreszczu spływających wzdłuż linii kręgosłupa. Ciche westchnienie opuściło jego usta w towarzystwie papierosowego dymu. Uniósł się nad cecilową głową, jak wszystkie niewypowiedziane słowa, które zostawił dla siebie, gryząc się w język. Przemieszczając się do przedpokoju, ostrze zmęczenia przeszyło go na wskroś. Nie spał dobrze. Czuł to w każdym skrawku ciała. W mrowiejącym karku. W skurczonych od napięciu mięśniach. W ociężałych powiekach. W nieskładnych myślach wślizgujących się pod sklepienie czaszki. W niespokojnym rytmie wybijanym przez serce. Ręka znalazła się na klamce, gdy z oparów otumanienia, racjonalna myśl odnalazła drogę do jego umysłu. Organizm spragniony był kofeiny. Potrzebował podwójnej dawki kawy. Mocnej, bez dodatku cukru. Opuścił dom przy Apollo Avenue 20. Pożegnały go skrzypiące na zardzewiałych zawiasach drzwi. Na ustach zwieszona została krzywizna uśmiechu. Chociaż za plecami usłyszał wykrzyczane "Cecil", nie obejrzał się za siebie. Zignorował nawoływanie. Chciał się stąd jak najszybciej ulotnić. W tych nagryzionych zębem czasu ścianach czaiło się nieuchwytnie, ale równie nieuchronne szaleństwo. Próbowało go dopaść. Poćwiartować każdy skrawek jego duszy. Odebrać mu ostatnie ochłapy człowieństwa. Coraz rzadziej pozwalał sobie na jego przejawy. Ostatni raz, kiedy pozostawił na umywalce w mieszkaniu Alisa paczkę papierosów. Nie zarekwirował ją na użytek własny. Wiedział, jak to jest obudzić się i odkryć, że nie ma się w zasięgu ręki papierosów. Koszmar każdego palacza. Tkwiąc w sidłach zadumy, zawędrował pod znajomą fasadę budynku. Wspiął się po kilku stopniach i, z dłonią przy dzwonku, pierwszy raz się zawahał. Odkąd widział go w chwili największej słabości, do których dotychczas miała prawo wyłącznie Teresa, unikał go konsekwentnie i nie przychodził w miejsca, gdzie mógł go spotkać. Minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie dłużącego się w nieskończoność milczenia. Za dwa dni listopad zastąpił grudzień. Za miesiąc powitają nowy rok. Wmawiał sobie, że nie chciał go witać z długiem wdzięczności. Trwając w tym postanowieniu, palce naparły na dzwonek. Potem pozostało czekać. Jedno uderzenie serca. Drugie, trzecie i czwarte. Po piątym pomyślał, że nie zastał go w domu. Pewnie był na dyżurze. Po szóstym usłyszał kroki i szczęk zamka u drzwi. Po siódmym, gwałtowniejszym, Bishop stanął w progu swojego mieszkania. Powinien być dumny. Po pierwsze tym razem Fogarty uszanował jego prawo do prywatności. Po drugie nie krwawił jak świnia w rzeźni. - Tęsknił - żadne "dobry wieczór", "jesteś sam?", "mogę wejść?", żadne "miło cię widzieć". - Płaszcz. Nie kot - wyjaśnił, bo to oczywiste, że miał na myśli płaszcz. Nie kota. Płaszcz tęsknił za swoim właścicielem. Kot nie miał właściciela. - Jest w dobrej kondycji, chociaż przesiąkł zapachem czerwonych marlboro. Pomyślałem, że chcesz go odzyskać. Cecil nie był świadomy, że płaszcz stanowił tylko pretekst, żeby go zobaczyć. W końcu nadal chronił ramiona Fogarty'ego przed chłodem, co mogła oznaczać jedno - nie chciał się z nim rozstawać. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Nie Lip 30 2023, 23:26, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
— Wiśni? — dopytał szczerzącego się Cecila, odwzajemniając jego uśmiech. Lubił na niego patrzeć, gdy opowiadał o czymś z nieukrywanym entuzjazmem. Był wtedy taki rozpogodzony, a jego pozytywny nastrój często okazywał się zaraźliwy. Wyraźny blask brązowych oczu chłopaka zdradzał, że chociaż na chwilę przestał się zamartwiać problemami, które spędzały mu sen z powiek. Jeżeli by je teraz oglądał, Bishop próbowałby wyłapać każdy ich najdrobniejszy refleks i błysk, rewanżując się kompletem własnych iskierek. — Pragnę cię jedynie poinformować, że jeśli mówimy o spontaniczności, to... — urwał, nie kończąc wypowiedzi. W tym samym momencie natknął się na swoją podobiznę w szkicowniku. Narysował mnie? Cieszył się, że Cecil nie widział jego zmieszania. Mógłby je opatrznie zrozumieć i atmosfera znowu by się zagęściła. Alistair jednak, po krótkiej refleksji (starając się w międzyczasie nie wpaść w samouwielbienie od gapienia się na szkic), uznał rysunek za... uroczy. Postanowił nieco utrzeć nosa artyście i wyjawić swoje odkrycie. Nie potrafił utrzymać poważnego wyrazu twarzy, odwracając się przodem do blondyna. Każdą kolejną sekundę spędził na walce o zachowanie dojrzałej neutralności, lecz kąciki ust same wyginały mu się do góry. Nie zdawał sobie sprawy, jak mocno uwięznął w myślach Fogartiego. Że odwiedza go przed snem, kiedy się skaleczy, albo w trakcie zwykłego, samotnego spaceru. Gdyby miał taką świadomość, pewnie zareagowałby inaczej. Dopiero gdy Cecil w mgnieniu oka znalazł się przy nim, utemperował psotny uśmieszek. Postawił nawet jeden krok do tyłu, spłoszony tak szybką reakcją. Chwilę kwestionował słuszność zainicjowania tego krótkiego kabaretu. Spodziewał się ostrej retorsji; jego umysł wpadł w efemeryczną panikę, podczas której zastanawiał się, jak bardzo rozzłościł gościa swoim brakiem kultury, jednakże ostatnie słowa chłopaka ukoiły jego nerwy. Świetnie, teraz go skrępowałem. — Czym są moje życzenia wobec twojego spiritus movens? — zażartował, odchylając lekko kark, aby zawiesić swoje spojrzenie na posmutniałych ślepiach Cecila. Postawione pytanie miało rzecz jasna czysto retoryczny charakter. Próbując wydobyć z oczu blondyna kilka radosnych ogników, stracił poczucie czasu. Nie zorientował się, kiedy powtórnie zawitał tuż przy jego klatce piersiowej – tak blisko, że prawie nadepnął mu na stopę. Był zbyt zajęty pływaniem po zwierciadlanej tafli czekolady i bursztynu... |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Dwa kroki. Tyle wystarczyło, by właściciel mieszkania znalazł się na odległość wyciągniętej dłoni Fogarty'ego. Zdanie składające się z ośmiu słow. Tyle wystarczyło, by cichy, niemal niekontrolowany chichot opuścił usta Cecila; zatrzymał się na suficie i jeszcze przez chwile jego podenerwowane brzmienie brzęczało mu w uszach. Udawał, dla własnego komfortu psychicznego, że nie był przejawem histerii. - Moje spiritus movens bywa równie nieobliczalne, co ja - nie tłumił rozbawienia, choć stanowiło kolejny mur obronny, jaki wzniósł, by uchronić się przed przytłaczającymi emocjami. Alistair mógł to interpretować w jeden sposób - jak ostrzeżenie. Cienka linia wyznaczała granice cierpliwości Fogarty’ego. Trzy uderzenia serca. Tyle wystarczyło, by szkicownik, którego Cecil trzymał w prawej ręce, znowu wylądował na podłodze. - Za chwile uwierzę, ze ten twój trik z zaburzoną koordynacją ruchową, to wyłącznie pretekst, by wylądować w moich ramionach- kolejny swawolny komentarz umykający spomiędzy warg, kolejne ciche westchnienie wyciągnięte z płuc razem z powietrzem. Refleks uchronił ich przed zupełną katastrofą. Cecil instynktownie zamknął place obu dłoni na nadgarstkach Bishopa. Nie przejął się losem stopy niefortunnie miażdżonej pod niezdarnym krokiem. - Mowa o czereśniach, nie wiśniach - sprostował, bo choć oba owoce łączyło uderzające podobieństwo, przynajmniej te wizualne, to jednak w smaku zupełnie się różniły. Czereśnie pozostawiła słodycz pod językiem. To one uzupełniały zapotrzebowanie na cukier w cecilowym organizmie, choć za każdym razem, kiedy zasięgiem spojrzenia obejmował znajomą sylwetkę lekarza, rozważał przeredagowania swojego punktu widzenia. – Poprawiają pracę układu krążenia, ale twój działania bez zarzutu. Czuł pod opuszkami palców puls Alisa. Był niespokojny, przyśpieszony, balansujący na granicy tachykardii. Jakby jego właścicielowi nie dużo brakowało do ataku serca. Równie gwałtowna była praca organu w cecilowej klatce piersiowej. Uderzał boleśnie o mostek, przypominając bezlitośnie o swojej obecności. Co teraz, Cecil? Znowu się zawahasz? Miał wrażenie, że dylemat kłębiących się pod sklepieniem czaszki myśli za chwile doprowadzi go do bezdechu. Żadna znana mu sekwencja, ani mechanizm obronny nie chciała przyjść mu z pomocą. Osłonił tlące się w rysach twarzy emocje. Nie wiedział, co teraz, ani co będzie za chwile. Nic nie wiedział. Rąk nie wycofał. Palce nadal miał owinięte wokół nadgarstków Bishopa. Wyczuwał pod nimi wypukłości biegnącą pod skórą sieć naczyń krwionośnych. - Pragnąłeś mnie o czymś poinformować - Prawą dłoń przeniósł z nadgarstka na podbródek mężczyzny. – Ale ta informacja niestety nie dotarła do moich uszu. - Niewymuszonym ruchem nadgarstka uniósł go dwa centymetry ku górze, przez co ich twarze dzieliła odległość licząca sobie zaledwie kilka milimetrów. Cecil znowu czuł ciepło jego oddechu na swojej skórze. – Jeśli mówimy o spontaniczności, to...? Nieśmiały zarys uśmiechu wstąpił na jego usta. Na dowód jego szczerości w spojrzeniu Fogarty'ego zapłonęły ogniki, nadające głębi pobłyskującym w oczach bursztynowym refleksom. Zęby zahaczył o dolną wargą. Niestety nie jego. Swoją własną. Trzy cyfry dzieliły go od zrealizowania swojego pragnienia. Trzy, dwa… |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
"Nieobliczalny" – tym określeniem podsumował się Cecil. Kolejny raz był szczery z Bishopem, nawet jeśli w zamierzeniu nie chciał sprowadzać swojej osoby do pojedynczego przymiotnika. Temu ostatniemu zaś nie do końca spodobała się ta odpowiedź. Zwiastowała kolejne psoty, a konkretniej zachowania, których nie pojmował. Gdyby tylko posiadał odpowiednie rozeznanie... — Jaki znowu trik... — wymruczał pod nosem, dąsając się nieco na Fogartiego za wytknięcie mu braku skoordynowania. Cecil miał oczywiście ku temu powód, ratując ich obu przed upadkiem na podłogę i siniakami w zestawie, kiedy Alis przechylił się nieco za bardzo do przodu, bez żadnej kontroli nad własnym ciałem, wpatrzony w cudze ślepia. — Przepraszam! — dodał w pośpiechu, próbując zwiększyć dystans. Poczuł jednak, jak coś zaciska się na jego nadgarstkach. Spoglądając w dół, dostrzegł palce blondyna owijające się najpierw wokół lewego, a potem prawego napięstka. Nie sprawiało mu to bólu, ale chwyt był bardzo silny, jak gdyby miał być komunikatem sam w sobie. Zasugerował wiśnie, ponieważ preferował ich smak. Chodziło dokładnie o odmiany uprawiane w krajach o umiarkowanym klimacie. Podczas wzrostu za dnia nabierały słodkiej nuty, a w nocy (za sprawą niższych temperatur) stawały się kwaśne. Rezultatem był według Alistaira owoc idealny, początkowo mocny, być może i przytłaczający, ale w miarę dalszej konsumpcji potrafił zamienić się w całkiem przyjemne doświadczenie. Czereśnie pozostawały okrutnie jednowymiarowym smakołykiem, choć sprawdzonym i bezpiecznym. Oddech Bishopa przyspieszył. Serce zabiło szybciej. Czemu nie chce mnie puścić? Nie wiedział. Powietrze przepełnione skomplikowaną mieszanką emocji gryzło go w nozdrza, dezorientując. Cecil miał tego świadomość, ba, nie omieszkał o tym powiadomić ofiarę, którą nieprzerwanie trzymał za ręce. Alistair unikał kontaktu wzrokowego, błądząc gdzieś na lewo i prawo od twarzy Fogartiego. Kiedy ta znalazła się milimetry od niego, zupełnie przestał się ruszać. Zastygł, w napięciu obserwując dalsze poczynania gościa, wobec których nie mógł zaprotestować. Niespokojne ruchy klatki piersiowej zdradzały, że opanował go stres. Stres przed czymś niezrozumiałym i nieznanym, zaniepokojenie z powodu... tej sytuacji? Czy raczej tej osoby? Może ma słabą głowę? Może gorączkuje? Znów się wygłupia... — N-nie pamiętam, co chciałem powiedzieć — zająknął się, wykonując przy tym zabawnie wyglądający manewr polegający na wygięciu tułowia do tyłu, co w ostatnim momencie uratowało go od spragnionych ust Cecila. Chwilę trwał w tej pozycji, uśmiechając się skonsternowany. Czuł rumieńce wypływające na swoje policzki. — Doleję nam wina — uzupełnił w pośpiechu, wolną ręką powoli i delikatnie opuszczając dłoń blondyna, która wciąż obejmowała jego podbródek. Zagubione spojrzenie Bishopa sugerowało, że istnieje pewna bariera, a bez jej pokonania Fogarty nie będzie mógł liczyć na zrealizowanie swoich fantazji... |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Jeden. W tej wszechobecnej ciszy, jaka między nimi zapadła, "jeden" brzmiało jego wyrok. Cecil był pewny, że wskazówki zegarów zamarły na kilka sekund. Życie, które toczyło się zza murami budynku, w którym przebywali, zastygło bezruchu. Byli tylko oni. Głuchą ciszę wypełnianych ich oddechy. Chłód listopada przeganiało bijące od ciał ciepło. Tylko oni, zawieszeni w czasie. W jeden chwili trwającej jakby wieczność. Ich usta oddział milimetr wolnej przestrzeni. Wystarczyło nachylić się lekko w przód, by objąć jego wargi w swoje własne, zamknąć je w pocałunku, spełnić swoje pragnienie odzwierciedlone w przenikliwych dreszczach spływających wydłuż linii kręgosłupa. Milimetr. Oddech Alisa łaskotał w go skórę. To tylko milimetr. Czuł intensywnie jego zapach. Mógł poczuć jego smak. Przekonać się, jaką strukurę miały jego wargi. Milimetr, który wydawał się milą. Zawahał się. Znowu się zawahał. Czemu się wahał? Czemu nie może być tak jak zawsze? Czemu nie mógł wziąć tego, co chciał? Przymknął powieki. Nachylił się. Usta wyminęły się z tymi należącymi do Alisa od skrawki wolnej przestrzeni i zetknęły się z powietrzem. Bishop wykorzystał cecilowe zawahanie. Jasna cholera, ciche przekleństwo przecięło splot nieuporządkowany myśli. Albo Alis wysyłał mu sprzeczne sygnały, albo źle je zinterpretował. Jak zwykle - po swojemu. Uległ złudzeniu odbitego w spojrzeniu mężczyzny. Poddał się zamroczeniu. Za mało snu. Za dużo kawy. papierosów. I ciebie. Twojego ciepła i zapachu, Alis. Twojej obecności. Rozgoryczenie spłynęło wzdłuż ściany gardła razem z przełkniętą gwałtownie śliną. Znowu mógł przypomnieć sobie, jak się oddycha. Zreflektował się niemal natychmiast po utrzymaniu niewidzialnego ciosu wymierzonego prosto w roztrojony w klatce piersiowej organ. Rozluźnił uścisk palców zarówno z jego podbródka, jak i nadgarstka. Zwrócił mu wolność i przestrzeń. Odsunął się na bezpieczna odległość pięciu kroków, zapominając o leżącym na podłodze szkicowniku. Nadepnął na niego, wycofując i gwałtownie nabierając do płuc haust powietrza. - Nie krępuj się, ewidentnie cierpię na jego niedobór. - Zatrzymał na ustach grymas uśmiechu, kiedy spojrzeniem objął jego twarz, ale od razu tego pożałował. Była oblana czerwienią. Policzki Fogary'ego też nie były wolne od bladego różu. Zebrał zeszyt z podłogi. Zacisnął na nim drżące dłonie, które drgały do rytmu wybijanego przez serce. Mogę zapalić?, chciał zapytać, ale słowa ugrzęzły w krtani. Przypomniał sobie, że papierosy zostały w kieszeni alisowego płaszcza. Usiadł w fotelu, który wcześniej zajmował, pod palcami wciąż czując szkicownik. Miał ochotę schować płonącą rumieńcami wstydu twarz w dłoniach, ale zamiast tego wygiął usta w uśmiechu. Musiał stłumić żal. Żal nie zaspokoił swojej ciekawości. Co by się stało, gdyby ich usta się ze sobą spotkały? Co by było, gdyby nie poczuł nic, absolutnie nic? Co by było, gdyby poczuł to, co czuł, kiedy Alis zamknął ich ciała w objęciach, z większą intensywnością? Pytania, na które odpowiedzi nie nadają, tłukły się w czaszce. - Zdrowie wszystkich przybłęd, które zimą będą szukać dachu nad głową. Wzniósł toast, gdy Alis wrócił z nową poracją wina. - I co? Podjąłeś decyzje? Jesteś gotowy na wielką improwizacje sponsorowaną przez gwałtowny wybuch inwencji twórczej? Chciał zająć czymś myśli. Swoje. Jego. Ich wspólne. Odwrócić ich uwagę od tego, co przed chwilą zaszło. Albo udać, że nigdy nie miało miejsca. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Pią Sie 11 2023, 22:09, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Zapomniał. Autentycznie nie pamiętał, co chciał przekazać Cecilowi. Myśli wyfrunęły mu z głowy, a zastąpiły je niespodziewane uczucia lęku, ale i pobudzenia. Bliskość, w której odnajdywał się blondyn, paraliżowała Bishopa. Nie pozwalała mu zareagować tak, jakby sobie tego życzył. Tylko w zasadzie nie wiedział, jak dokładnie ustosunkować się do wybryków swojego gościa... Z jednej strony czuł się niekomfortowo, ale z drugiej nie potrafił wyjaśnić, czemu fizyczny kontakt z chłopakiem sprawia mu taką przyjemność. Dlaczego tak chętnie dotyka jego dłoni, czy też trwa w jego objęciach? Nie spoufalał się z nikim od kiedy rozstał się z Elodie, a ponadto nigdy nie dzielił się tak intymnymi momentami z innym mężczyzną. Być może potrzebował czułości, ale doświadczenia z ostatnich miesięcy (zwłaszcza minione dwa tygodnie) były dla niego obce, trudne do przeanalizowania. Cecil działał zbyt pochopnie, nie czekając, aż oswoi drugą osobę z własnym "entuzjazmem" – podejście, które nie sprawdziło się do końca wobec Alistaira. Spurpurowiały, przemknął obok Fogartiego niczym cień biegnący na spotkanie z mrokiem nocy. Potrzebował dystansu, chociaż na chwilę, by móc zapanować nad nerwami i ochłonąć. Chwycił w dłoń kieliszek, a następnie skierował się do kuchni, by nalać do niego wina. Cecil osuszył go w zaskakującym tempie, co nie umknęło uwadze Alisa. Zwlekał z powrotem, próbując wpaść na jakiś błyskotliwy pomysł, który uchroniłby ich od konieczności porozmawiania o tym, co zaszło między nimi kilka uderzeń serca wstecz. Chowając korkociąg do szuflady, zauważył rozpadające się, nadgryzione zębem czasu pudełko. Wyjął je, ostrożnie położył na blacie, a potem otworzył. W środku znajdowała się stara talia kart. Podsunęło to Bishopowi pewien pomysł... — Zdrowie wszystkich opiekunów przybłęd — odpowiedział na toast blondyna, wręczając mu napełniony kielich. Posłał mu przy tym delikatny uśmiech, choć wciąż unikał jego spojrzenia. Po drodze capnął za butelkę ze swoim trunkiem. Zajął miejsce na podłodze, niedaleko kominka. Zapraszającym gestem wskazał Cecilowi wolną przestrzeń naprzeciwko. — Chodź, zagramy o te twoje przyszłe dzieło sztuki. — Pokazał mu talię, którą znalazł. Miał nadzieję, że skusi go odskocznią od wspólnie przeżywanych emocji i odrobiną rywalizacji. Zasady były bardzo proste. Obaj mieli po sześć zakrytych kart tuż przed sobą. W każdej rundzie wybierali po jednej, przesuwając ją na środek, aby później odkryć awersem do góry. Kolor nie miał znaczenia – liczyła się wyłącznie wartość, od najniższego asa, po najwyższą dziesiątkę. Figury leżały na stosie nieopodal i nie stanowiły części gry. Aby pokonać przeciwnika w rundzie, należało po prostu wytypować kartę o wyższej wartości. Dużo więc zależało od szczęścia, bądź pecha drugiej osoby. Zwycięzca rundy mógł zadać dowolne pytanie przegranemu. — Gotowy? — zapytał, wskazującym palcem przemieszczając wzorzysty kartonik z prawego brzegu w stronę Cecila. Ukradkiem obserwował jego reakcje i sprawdzał, czy nie kantuje (o ile było to w ogóle możliwe). Karta Bishopa: As trefl |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Czasem miał wrażenie, że emocje to żywe stworzenia - istoty, które może poczuć tkwiące głeboko pod skórą. Tych, które nie był w stanie pomieścić w sercu, wspinały się po drabinie żeber, prowokując układ krążenia do szybszej pracy. Oddech miał niespokojny. Organ w piersi szamotał się jak zamknięty w złotej klatce dziki ptak. I, chociaż spojrzeniem odnalazł sylwetkę Alisa, uciekł wzrokiem, gdy mężczyzna zwrócił ku niemu swoją twarz, wręczając mu kieliszek wina. Odbierając go, objął go palcami prawej dłoni, przez przypadek ocierając kciuk o skrawek jego skóry. Przyjemne, niezidentyfikowana fala ciepła spłynęła wzdłuż paliczków i uderzyła w układ nerwowy, paraliżując zesztywniałe od napięcia mięśnie. Wydawało mu się, że poczuł trzepot motylich skrzydeł w jamie brzucha. Palcami lewej dłoni musnął swojego mrowiącego karku. Był wilgotny od perlącego się tam potu. Chodź zawirowało w powietrzu, jak ciśnienie krwi w uszach podczas głwatownego upadku w przepaść. Spojrzeniem odnalazł Alisa. Rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wskazał na talię kart. Chodź brzmiało jednocześnie jak zaproszenie i obietnica. Brzmiało ,jak coś, czemu Fogarty nie mógł się oprzeć, mimo iż wrodzona intuicja, irracjonalne przeczucie walczyło o uwagę z pragnieniem pozostanie nieco dłużej w towarzystwie Alisa. Cecil, podziękuj mu za gościnę. Powiedz, że jest już późno. Powiedz, że musisz iść. Żadne słowa nie opuściły jego zawiązanego w supeł gardła. Nie podziękował. Nie wyszedł. Każdy powód, by zostać tu chwile dłużej był dobry, ale wiedział, że rozstanie z nim było tylko kwestią czasu. Wstał i przeniósł się kilka metrów kwadratowych dalej. Poczuł ciepło bijące od kominka. Nie było tak przyjemne, jak te, które emanowało do Ailsa. Przez chwile wyobraził sobie, jak języki ognia prześlizgują się po jego skórze. Wzdrygnął się. To nie czas, by pobudzać do życia wewnętrzne lęki. Przeniósł wzrok na talię kark - kolejny pretekst, by nie patrzeć mu w oczy. Fogarty utrzymał na swoich wargach zarys uśmiechu, które, choć nie był tego świadomy, obejmował też spojrzenie. Gdy Bishop tłumaczył Cecilowi zasady ich rozgrywki, Fogarty tylko raz zahaczył wzrokiem o jego twarz, jednak szybko przeniósł je na dłonie tasujące karty. "Gotowy?" zmusiło go do wykrzesania z siebie odrobinę cywilnej odwagi. Podniósł wzrok na poziom jego oczu. To był błąd. Jak tu nie zatonąć w tej otchłani błękitu? Zlizał z warg posmak wina, dłoń mocniej zaciskając na kieliszku. Był do połowy opróżniony. - Nie musisz pytać drugi raz - prowokacyjny grymas rozjaśnił rysy jego twarzy. – Jestem urodzonym hazardzistą. Nie był, ale podobno kto nie ma szczęścia w miłości, ma je w kartach.Oby to była prawda. W chwili, w której sięgnął po kartę, czuł, że Alis obserwował go uważnie. Spróbuj przyłapać mnie na oszustwie, chciał dodać, równie wyzywająco, co uśmiech układający się na ustach, ale znowu słowa zamarły w przełyku. Nie oszukiwał. Nie dzisiaj. Szczerość uczuć była wystarczająco przygniatająca. Dziewiątka kier wylądowała obok asa trefl i pod pretekstem przyjrzenia się symbolom, jakie widniały na przedmiotach, unikał ciężaru spojrzenia Alistaira. Miał wrażenie, że, gdy tylko spojrzy mu w oczy, emocje, które udało mu się stłumić pod pozornym opanowaniem, powrócą i tym razem nawet słodkawy smak wina nie zmyje wspinające się po gardle pragnienie. - Są ręcznie malowane. - Zachwyt zapłonął w cecilowym spojrzeniu. Uchwycił między palec wskazujący a środkowy asa trefl. Przyjrzał się mu uważnie. Odciągał w czasie to, co miało nadejść. Pytań było równie dużo, co kłębiących się w głowie myśli. Ich natłok mógł się równać z mgławicą brzuchowych chmur, które zgromadziły się na ich głowami, kiedy alisowe ciało przywarło do jego własnego na werandzie, przeganiając chłód jesiennej nocy. Alis, powiedz, czy w tamtym momencie, gdy nasze usta oddziałały milimetry zbędnej przestrzeni, chociaż przez chwile, nawet durny ułamek sekundy, miałeś ochotę zamknąć nasze wargi w pocałunku? Rumieniec, który przegonił bladość cecilowej skóry, nie zniknął, nadal barwił policzki na kolor bladego różu. - Też to czujesz, Alis? - głos zniżony do szeptu niespokojne drżał, wzrok nadal pozostał wbity w asa trefl. – Ten magnetyzm, przyciąganie? Słabości, której nie da się pomylić z niczym innym? Koniec złudzeń, Cecil. Czas skonfrontować je z rzeczywistością. Odłożył kieliszek na blat stolika. Bał się, że w końcu ściśnie go za mocno i roztrzaska się pod palcami. - Może jest tu po prostu za duszno… Papierosy. Gdzie są papierosy? Potrzebował ich równie mocno, co świeżej dawki powietrza w płucach, ale ponownie zapomniał, jak to jest oddychać. Dziewiątka kier jest kartą Fogarty'ego |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Nie spodziewał się asa. Nigdy nie miał wybitnego szczęścia w kartach, ale żeby z marszu przegrać pierwszą rundę, dodatkowo tak spektakularnie? Miał do Cecila pytania, ale chciał, by było sprawiedliwie. Zamiast policyjnej interrogacji, wolał przeprowadzić swoje małe dochodzenie w formie zabawy. Gdyby nie kolejny osuszony kieliszek wina, zapewne nie wpadłby na ten infantylny pomysł. Teraz jednak myślał tylko o tym, jak Fogarty zasypuje go kolejnymi zagwozdkami, a na koniec jeszcze będzie musiał w ramach kapitulacji zgodzić się na wymalowanie ścian i umieszczenie na nich florystycznego motywu. Odsłoniwszy własną kartę, syknął z dezaprobatą. Po krótkim grymasie, na twarzy Alistaira szybko zawitał z powrotem ciepły, niewymuszony uśmiech. Sam ustalił zasady, więc teraz musi się ich trzymać. Poza tym nie wątpił, że w umyśle blondyna pojawiło się wiele wątpliwości w przeciągu ostatnich tygodni. Pragnął je rozwiać, o ile rzecz jasna był do tego zdolny. Pytanie, które padło z ust chłopaka, było dla lekarza kolejnym zaskoczeniem. Przez dłuższy moment dumał nad odpowiedzią, starając się rozgryźć, co dokładnie Cecil miał na myśli. Nieoswojony z tak silnymi uczuciami, miewał problemy z ich interpretacją. — Nie jest duszno. Masz zwyczajnie niezdrową relację z temperaturą otoczenia — zażartował, przerzucając spojrzenie w sugestywny sposób na cudze dłonie. Gdyby tylko wiedział o innych destruktywnych stosunkach Cecila... — Nie wiem o jaki magnetyzm dokładnie ci chodzi, chociaż rzeczywiście czuję się dzisiaj odrobinę przebiegunowany — dodał po chwili zawahania, aczkolwiek jego słowa wydawały się szczere. Nawet taka bezpośredniość nie była w stanie przebić się do podświadomości Bishopa. Upijając łyk czerwonego trunku, przesunął na środek kolejną kartę. Obserwował swojego gościa, przyglądając się zarumienionym policzkom, zmierzwionej czuprynie i błyszczącym oczom. Może ma słabą głowę? Kilka podobnych hipotez wykluczył od razu. Rozważał też możliwość, że Fogarty żałuje pojawienia się przed jego drzwiami... lecz i w tej supozycji elementy niekoniecznie do siebie pasowały. Alistair zastanawiał się nad dziwnym zachowaniem Cecila – nieśmiałością, którą okazywał, przemieszaną z chwilami agresywnej wręcz frywolności. Jak gdyby nie mógł się zdecydować, którą maskę przywdziać w obcym domu. Karta Bishopa: Szóstka pik |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Masz zwyczajnie niezdrową relację z temperaturą otoczenia wypowiedziane żartobliwym tonem, jak i zarówno ciepły, niewymuszony uśmiech, jak zagościł na ustach Alisa wystarczyły, by ciężar napięcia spadł z cecilowych barków, nadając ich spotkaniu mniej zobowiązującego charakteru i spokojniejszego rytmu, ale to nadal nie tłumaczyło rumieńców barwiących jego policzki na kolor bladego różu, ani tym bardziej tego, że nie był w stanie schować emocji pod maską obojętności - jak zwykle to czynił, kiedy tracił nad nim kontrolę. Nie był też w stanie uspokoić drżącego w piersi serca, ani ostudzić przyjemnej fali ciepła, która zalewała jego organizm za każdym razem, kiedy na moment wzrok konfrontował z błękitem jego spojrzenia, albo był dostatecznie blisko, by poczuć bijące od niego ciepło. Co by było, gdyby wtedy się nie zawahał i wykorzystał chwile zaskoczenia, łączących ich usta w pocałunku? Chciał i jednocześnie nie chciał poznać odpowiedź na te pytanie. Ambiwalencja towarzyszących mu uczuć była przytłaczająca. Bał się, że w końcu stanie się zbędnym balastem. - Taką stawia pan diagnozę, panie doktorze? - uśmiech zafalował na cecliowych ustach spotęgowany przez wesołe ogniki odbite w spojrzeniu - tam gdzie ciemny odcień brązu przechodził w jaśniejszy. – Wypiszesz mi receptę, która załagodzi objawy moich niezdrowych relacji z temperaturą? Taki lek nie istniał - Fogarty wiedział, jak załagodzić napady ciepła, jakie zaczęły nawiedzać go w obecności Bishopa, a więc też wrażenie pogłębiającej się duchoty. Musiałby ograniczyć z nim kontakt do zbędnego minimum, ale posiadał nie wystarczająco dużo silnej woli, by odmawiać sobie przyjemności, jakim było jego towarzystwa. Powoli popadł w stan uzależnienia. ...czuję się dzisiaj odrobinę przebiegunowany nie było odpowiedzią na jaką skrycie liczył, ale musiał zadowolić się tym wyjmującym zlepkiem słów i udać, że gorzki posmak rozczarowania, który spłynął po ścianę gardła wraz z kolejnym łykiem wina, nie pojawił się z jej powodu. Celowo unikał kontaktu wzrokowego. Jego spojrzenie lawirowało między twarzą lekarza a przypadkowymi elementami wystroju, które obejmował wzrokiem, aż w końcu wbił je w stół. W dłoń Alisa, która zanurkowała po kolejną kartę. Przypomniał sobie o cieple, jaki emanował z jego palców - elektryzującym i przyjemnym, wspomnienie to pobudziło do życie pragnienie, by jeszcze raz spleść ze sobą ich dłonie. Nie uczynił tego. Zwalczył w sobie tę pokusę. Ręka nie odnalazła drogi do odpowiedniczki Alisa. Opuszki palce zetknął z kolejną kartą. Przesunął ją na wysokość szóstki pik i odsłonił zawartość jaką skrywała - dziesiątka karo. Chociaż szczęście i tym razem nie uśmiechnęło się do Alisa, to Cecil nie poskąpił mu lekkiego uśmiechu, który przybrał formę nieco nieśmiałego, zupełnie niepodobnego do niego grymasu, jakby nie odnajdował się w roli zwycięscy, choć powinien czuć się w jego skórze doskonale. - Jak tak dalej pójdzie będę wiedział o tobie więcej niż przewiduje to zwykła przyjaźń – rpod warunkiem, że się przyjaźnimy, dodał w myślach, ale nie chciał obecnie zastanawiać się nad charakterem ich znajomości. To wszystko mogło być tylko złudzeniem. Alis mógł odliczać sekundy, aż Cecil w końcu wstanie, założy buty i wyjdzie z jego mieszkania w bliżej niesprecyzowanym kierunku, zwracając mu w końcu spokój, ale czy wtedy zaproponowałby grę w karty? Kolejne pytanie bez odpowiedzi. – Dlaczego katujesz swoje kubki smakowe eksperymentalnym trunkiem, skoro masz pod ręką takie cudo importowane z Francji? Na potwierdzenie swoich słów podniósł kieliszek. Na dnie spoczywało jeszcze kilka kropel wina, ale nie nawilżył nimi gardła. Spojrzeniem odnalazł twarz Alisa. Złapał z nim kontakt wzrokowy i jednocześnie miał nadzieje, że chociaż czerwień zniknęła z jego policzków. Dziesiątka karo jest kartą Fogarty'ego |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Widząc, jak jego gość powoli dochodzi do siebie i nie wydaje się już tak spięty, jak jeszcze chwilę temu, Bishop posłał mu kolejny, przelotny uśmiech. Rzecz jasna nie wiedział, że to jego zasługa, ale widok Cecila niezachowującego się niczym dziki dachowiec, był nagrodą samą w sobie. Wciąż jednak rumieńce nie znikały z twarzy blondyna. Naprawdę tak mu ciepło? Alistair mógł zasugerować, by zdjął sweter, albo poświęcić chwilę na wygaszenie kominka. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Był zbyt zaabsorbowany błyskiem w oczach Fogartiego oraz partią, którą obecnie prowadzili. — Gelu — odpowiedział na pytanie o receptę, unosząc wcześniej do góry lewą rękę, by powoli opuścić ją w dół tuż po wypowiedzeniu magicznej formuły zaklęcia obniżającego temperaturę. Znał wyłącznie podstawowe czary magii wariacyjnej, nigdy nie interesował się nią zbyt mocno, ponieważ opierała się na zgoła odmiennych założeniach w porównaniu do fundamentów magii anatomicznej, ale tym razem udało mu się zauważalnie ochłodzić otoczenie. Z kominka nadal biło przyjemne ciepło, jednak ginęło ono zanim na dobre zagościło na otwartej przestrzeni. — Obawiam się, że taki lek nie został jeszcze wymyślony. — Pokręcił głową w przepraszającym geście, sięgając po swój kieliszek. Dziesiątka karo? Serio...? Bishop westchnął zrezygnowany, gdy tylko Cecil odsłonił wybraną przez siebie kartę. Zmrużył przy tym oczy, posyłając współgraczowi spojrzenie pełne teatralnego rozczarowania. — Wrzucę całe pudełko z kartami do kominka, kiedy już wygrasz — naburmuszył się, krzyżując ręce na piersi, ale widać było po nim, że nie mówi poważnie. Planował zadać Cecilowi nurtujące go pytania bez względu na to, czy wygra. Zwyczajnie zaczeka z nimi na odpowiedni moment. Na stwierdzenie o przyjaźni jedynie wzruszył ramionami z miną niezdradzającą żadnych szczególnych emocji. — Nie sądzę, żebym był aż tak ciekawym człowiekiem — odparł z lekkim przekąsem, nie zastanawiając się nad podtekstem wypowiedzi chłopaka. Czy faktycznie byli przyjaciółmi? Na jakich zasadach definiuje się tę relację? W skład kryteriów wchodzi ilość spędzanego wspólnie czasu, a może jego jakość? Ważny jest zasób informacji o drugiej osobie, czy raczej to, jak się je wykorzystuje? Bishop wmawiał sobie, że nie posiada przyjaciół. Mimo tego czuł, jakby łączyło go z blondynem coś zupełnie abstrakcyjnego, jakaś asomatyczna kongruencja emocji i życiowych doświadczeń, tak niesamowicie kontrastująca zarówno z samą osobą lekarza, jak i członka Kowenu Nocy. Pytanie o alkohol zbiło go z pantałyku. W mgnieniu oka posmutniał, wbijając wzrok w podłogę. — Dzięki temu nigdy nie zapominam o konsekwencjach wynikających z ich nadużywania — wyartykułował się, przerywając przedłużającą się ciszę. Zerknął w kierunku butelki zawierającej substancję, która zniszczyła jego ojca; od zdarzenia, które zamknęło ostatni rozdział Edwarda minęło kilka lat, jednakże wspomnienia z tamtego okresu wciąż ciążyły na psychice Alisa. Z gorzkim uśmiechem, przy pomocy przelotnego spojrzenia błagał Cecila, by nie drążył tego tematu. Nie dziś. Pośpiesznie przesunął kolejną kartę na środek, ponuro przygotowując się na następną przegraną rundę. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
"Gelu" ochłodziło temperaturę powietrza, ale nie sprawiło, że organ w cecilowej klatce piersiowej zaczął pracować wolniej. Pracował tak jak wcześniej. Na lekkim przyśpieszeniu. Niemal czuł krew pulsującą w ukrytych płytko pod skórą naczyniach krwionośnych. - Myślę, że istnieje, ale nie jest dostępny dla każdego. - Nie jest dostępny dla mnie, sprecyzował w myślach. Alis nie rozumiał splotu aluzji płynących z jego słów, albo umiejętnie udawał, że nie pojmuje ukrytych znaczeń błąkających się między sylabami. Cecilowi pozostała dobra mina do złej gry. Uśmiechaj się. Uśmiechem przykryjesz każdą niechcianą emocję. Więc się uśmiechał, z lekkim zawahaniem i niepewnością, która była wybijana przez serce. Alis nie pozwolił, by fałszywy wyraz radości długo utrzymywał się na cecilowych wargach. Sprawił, że Fogarty sie zaśmiał, choć stłumił śmiech w otwartej dłoni, którą przyłożył do ust. - Nie pozwolę - starał się powstrzymać uśmiech cisnący sie na usta i chichot łaskoczący w podniebienie, ale zupełnie mu to nie wyszło. Gdyby Alis siedział w zasięgu jego ramienia, szturchnąłby go łokciem w żebro, ale nie mógł sobie obecnie na to pozwolić. Nie mógł od niego podejść i usiąść obok – jak gdyby nigdy nic. Bał się, że uczucia, które pojawiły się wcześniej, gdy nie wiele brakowało, a zamknąłby ich usta w pocałunku, powrócą. Znowu zaleje go zupełnie nie rozumiała fala ciepła, której nie będzie w stanie kontrolować i tym razem zrobić coś, czego później pożałuje.- Wyrzucenie takiej ładnej tali kart to zbrodnia przeciwko ludzkości - przedstawił mój swój kontrargumentem z rozbawionym błyskiem w spojrzeniu - tam, gdzie ciemny brąz przechodził w ciepły odcień bursztynu migotały obecnie wesołe ogniki. – Być może te malowidła to dzieło życia artysty, które je namalował. Nie możemy pozwolić, by spłonęły. Cecil na pewno by nie chciał, żeby jego dzieło życia skończyło właśnie w ten sposób, nie chciał też żeby… Wzrok znowu zatrzymał się na twarzy Bishopa. Nie skomentował wzmianki o przyjaźń. Zbył to kurtyną milczenia. Kim dla mnie jesteś, Alis? Chwilą, która przeciąga się w kilka godzin zapomnienia. Momentami, kiedy grymas na ustach kreśli wiarygodny uśmiech na ustach. Nagłą pomocą w sytuacjach, które wymagają interwencji medycznej. Ciepłymi dłońmi zdolnymi ogrzać zmarznięte palce. Szczerością, na którą potrafi się zdobyć. Brakiem uprzedzeń, który widuje, kiedy tylko pada znienawidzone przez społeczeństwo Helldrige nazwisko - Fogarty. Kimś, komu powierzył swoje słabości, choć dotychczas należały wyłącznie do Teresy. Drążeniem serca w piersi i niespokojnym oddechem. Kim jesteś? Znajomym, do którego mogę przyjść w nagłej potrzebie? Przyjacielem, któremu mogę powierzać swoje sekrety? Zauroczeniem, które będzie trwało ledwie chwile, zniknie, kiedy nastąpi odwilż? Czy po prostu zwykłym pragnieniem, który znika jak śnieg pod wpływem ostrzejszych promieni słońca? Kim jesteś? Godzinami, kiedy nie doskwierała mu samotność, towarzyszyła swoboda działania i gościło niewymuszone rozbawienie na ustach. Kimś podobnym był Foggy, ale uczucia do niego nie był równie intensywne co te. Były ujarzmione, powściągliwe i sprecyzowane. Miały określony kształt, ale co, czuł obecnie... ...czym było? Nie wiedział. Nie potrafił odnaleźć odpowiedzi na te pytanie pośród wszystkich kłębiących się pod sklepieniem czaszki myśli. I czasem miał wrażenie, że to nie ważne kim dla niego Alis był. Ważne, że był, tuż obok. Ważne, że widział go w zasięgu spojrzenia. Czasem mógł spleść ze sobą ich palce i spędzić trochę czasu w jego obecności. To wszystko. Może wcale nie potrzebował niczego więcej. Może nie powinien szukać sposobności, kierować się prymitywnym pragnieniem. Może powinien po prostu cieszyć się z tego, co ma i to docenić, zanim zniknie jak wszystko. Głos Alisa był jednym spoiwem łączącym go z rzeczywistością. Gdy się rozległ w pustej przestrzeni salonu, Cecil ponownie skupił wzrok na jego twarz. Na jego wargach zastygł ten sam grymas, co wcześniej - subtelny uśmiech, który zniknął, kiedy dostrzegł smutek w błękicie coraz bardziej znajomych oczu. Nie pytaj. Nie drąż tematu, Cecil. Tak wygląda człowiek, który nosi na swoich barkach bolesne doświadczenia. Nie walczył. Odszukał jego dłoni, która nadal spoczywała na stole, mimo iż odsłonił swoje kartę - dwójka kier. Splótł ze sobą ich palce. - Chyba powinienem pójść za twoim przykładem - lekki uśmiech rozjaśnił jego twarz. – Spójrz, niemal opróżniłem kieliszek. - Odstawił naczynie na stół w geście solidarności. Pił za dużo. Uświadomiły mu to słowa Alisa. Konsekwencje wynikające z nadużywania alkoholu. Czuł je wielokrotnie na swojej skórze. Doprowadzał się do stanu, w którym nie szanował samego siebie. Dlatego nie drążył temu. Nie dzisiaj. Atmosfera znowu się zmieniła. Melancholia wypełniła każdy skrawek przestrzeni. Wolną dłonią odsłonił kolejną kartę. Była nim piątka trefl. Palce prawej nawet przykrywy wierzch dłoni Alisa. Spojrzał mu w oczy - w otchłań błękitu. Wyglądały jak wzburzone sztormem morze. Nie uśmiechał się już. Powaga spłynęła na rysy jego twarzy. - Jestem ci zupełnie obojętny? Chciał wiedzieć, zanim się odsunie i wycofa dłoń. Chciał wiedzieć, czy może jeszcze dla kogoś cokolwiek znaczyć. I nie być tylko chwilą ulotności. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Nie udawał. Czasem po prostu potrzebował werystycznego komunikatu, zwięzłego i bezpośredniego. To nie tak, że nie rozumiał aluzji – nie doszukiwał się ich jednak na siłę, jak teraz. Zbywając milczeniem niezrozumiałe słowa Cecila, obdarzył go jedynie pytającym spojrzeniem. W odpowiedzi otrzymał wymuszony uśmiech, co jeszcze bardziej go zdezorientowało. Na szczęście prędko został on zastąpiony prawdziwym i szczerym, odebranym przez Alisa z wyraźną ulgą. — W takim razie zakopię je w ogrodzie — spuentował mrużąc oczy i pokazując język Fogartiemu. Argumenty blondyna trafiły do niego, ale nie chciał dać za wygraną. Informacja ta miała również dość symboliczny charakter. Chociaż Bishop nie do końca wierzył w istnienie pecha i nie uważał, by był pod wpływem fatum, to kiedy już przydarzały mu się nieszczęścia, zazwyczaj zupełnie niszczyły porządek, który starał się zaprowadzić we własnym życiu. Chętnie oddałby część ze swoich niepowodzeń i zostawił je pod ziemią... Precyzyjne określenie ich wspólnej relacji nie było najłatwiejszym zadaniem. Alistair czasem się nad tym zastanawiał, najczęściej nie dochodząc do żadnych konkretnych wniosków. Za każdym razem, gdy wydawało mu się, że zacieśniają swoje więzi, Cecil zazwyczaj mówił lub robił coś, co utwierdzało go w odwrotnym przekonaniu. Przestał więc roztrząsać ten problem, licząc na to, że sam się kiedyś rozwiąże. Wszystko zmieniło się dwa tygodnie temu. Od czasu, kiedy spędził połowę nocy na ratowaniu życia Fogartiego, odkrył pewną niewidzialną nić łączącą go z chłopakiem. Nić, a z drugiej strony aliażową wstęgę, zaciśniętą w formie kajdan na nadgarstkach, rozgrzewających się do czerwoności, kiedy Cecil znajdował się blisko niego. Pogrążony w nietowarzyskim frasunku, Alis lekko wzdrygnął się, gdy cudze palce odnalazły jego dłoń. Nie przyglądał się już kartom, ani płomieniom w kominku. Odwzajemnił spojrzenie Cecila, jednak szybko wbił wzrok w bliżej nieokreślony punkt na parkiecie. Na pytanie zareagował nieukrywanym zdziwieniem. — Co? — palnął bez zastanowienia, unosząc do góry brwi. Skonsternowany, pokręcił przecząco głową, dumając. Przesłyszałem się? Pierwszy raz miał do czynienia z tak poważną miną blondyna. Instynktownie zbliżył się do niego, nie wstając z podłogi. Rozrzucił przy tym karty, ale nawet tego nie zauważył. — Jesteś jedyną bliską osobą, jaką mam... — wyszeptał niewyraźnie, gładząc zaciśniętą rękę Cecila opuszkiem kciuka. Nie było mu łatwo przyznać się do tego, stąd też wolał patrzeć podczas deklaracji na wszystko, byle nie na jej adresata... |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Wiesz co kopie się głęboko pod ziemią? - złośliwość w tonie głosu Fogarty'ego pobrzmiewała dobrze słyszalnym rozbawieniem. – Skarby, więc- jeśli te karty to twój największy skarb - zadbaj, by nikt nie położył na nich rąk, chociaż na to już stanowczo za późno. Ukradnę ci je, jak płaszcz, zatańczyło na koniuszku języka, ale nie odnalazło drogi do ust. Rosła w nim obawa. Była coraz większa, coraz bardziej wyczuwalna. Bał się, że w końcu stanie się materialnym bytem i rozerwie go od środka na strzępy, albo całkowicie go pochłonie. Zbliżała się. Krok za krokiem. Dostrzegł ją na końcu ścieżki, którym kroczył. W mroku, który zaprosił do swojego życia. W szepcie, który wypełniał pustą przestrzeń pokoju, gdy zapadł zmrok. W każdym dreszczu strachu spływającym wzdłuż linii kręgosłupa. Ta obawia nie miała imienia, ani twarzy. Nie miała materialnego, namacalnego kształtu. Była przeczuciem, drżeniem, ciszą, pustką i chłodem, który coraz głębiej zatapiał się w jego sercu. Nie miała nazwy. Czasem bywa tęsknotą, innym razem przebierała postać samotności. Zbierała się w nim jak deszczowe chmury nad głową. Obawa znowu przypomniała o swoim istnieniu. Pojawiła się pod postacią uścisku klatki piersiowej, kiedy w odpowiedniej chwili nie ugryzł się w język. Jakby niewidzialna pięść usiłowała doprowadzić go do bezdechu. Najpierw było "co", które pogłębiło uścisk w klatce piersiowej Fogarty'ego i sprawiło, że serce obijało się boleśnie o żebra. Palce mocniej zacisnęły się na cieplejszej o kilka stopni dłoni, kiedy ten gest został odwzajemniony. Potem nastała cisza. Równie gęsta, co unoszące się powietrzu napięcie, które otoczyło ich sylwetki, kiedy Bishop skrócił dzielący ich dystans, sprawiać, że fala ciepła zalała ciało rysownika. Jesteś jedyną bliską osobą, jaką mam zawisło nad ich głowami, jak papierosowy dym. Każda kłębiąca się pod sklepieniem czaszki myśli została zagłuszona przez echo to słów, które pozostawiły na skrawku skóry mgiełkę ciepłego oddechu. Cecil wstrzymał własny, spojrzeniem obejmując obiekt każdego westchnienia, jaki na przestrzeni ostatniej godziny wydostał się spomiędzy jego warg. - Alis - wyszeptane na wydechu imię uleciało z jego ust, podobnie jak głęboki wdech. Spójrz na mnie, chciał dodać, ale głos ugrzązł mu w gardle. Spójrz na mnie. Chcę utonąć w błękicie twojego spojrzenia. Zatonąć w tym oceania złudzeń, które morską bryzą ciepła otulą zmysły. Proszę, pozwól mi na to, ten jeden raz. Palce wolnej ręki powędrowały do podbródka Bishopa. Zamknął go w pewnym, niemal zaborczym uścisku i przyciągnął go do siebie. Nie było w tym geście zawahania. Nie było w tym geście niepewności, przez które drżało jego serce, ale tkwiła w nim nutka wyczucia, subtelności. Uczuć, które nie mógł w sobie pomieścić. Proszę, nie odtrącaj mnie. Ułamek sekundy później spragnionymi bliskości ustami objął jego wargi, zamykając je w pocałunku. Bursztynowe refleksy w spojrzeniu Fogartyego, podchylone przez odbijający się w nim żar, skonfrontowały się z błękitem oczu. Czas stanął w miejscu ,zatrzymując przesuwające sie po tarczy zegara wskazówki. Razem z nim zastygł też organ w cecilowej piersi. Nie było niczego, poza nimi, poza ciepłem bijającym od ich ciał, wykradzionym z płuc oddechami, przyśpieszonym pulsem, różem na policzkach i ciepłem spływającym do każdego segmentu organizmu. Tylko oni. Szukał miejsca, gdzie zatrzymuje się czas, i właśnie je odnalazł. Upływ sekund był odmierzany przez bijące w piersi serca. Cecil, kiedy całkowicie rozprawił się z dzielącym ich dystansem, poczuł, jak te w klatce Alisa drży równie niespokojnie co jego własne. Czując trzepot motylich skrzydeł w jamie brzusznej, pogłębił pocałunek. Nie mógł dłużej walczyć z palącym go pragnieniem. Nie mógł dłużej walczyć z pokusą, która pojawiła się w chwili, w której Alis znowu się do niego zbliżył. Ani kolejnym napadem gorąca, jakie zaatakował jego ciało. Zanurzył się w ramionach pragnienia. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
"Groby" były pierwszym responsem, który przyszedł do głowy Alistairowi. Ten ponury tok myślenia wynikał po części z wykonywanego zawodu, chociaż humor lekarza od dawna pozostawał wisielczy, bez względu na okoliczności. Przyjmując do wiadomości polecenie Cecila z pozorowanym namaszczeniem i subtelnym, ironicznym uśmieszkiem, skinął głową. Pod ziemią nikt ich nie znajdzie... Z wewnętrznych niepokojów Fogartiego nie zdawał sobie sprawy. Przeczuwał, że coś go gryzie. Wróżąc liczne rozterki po zachowaniu chłopaka, planował je w końcu skonfrontować z rzeczywistością, ale jeszcze nie teraz. Czekał na właściwy moment, który nigdy nie nadchodził. Im bardziej zwlekał, tym więcej pytań generował we własnym umyśle. Wiedział, że ten proces nie może być bezustannie kultywowany, a mimo tego nie umiał przemóc się i zagrać w otwarte karty. Uświadomił sobie zjawiskową satyryczność obecnej scenografii, biorąc pod uwagę leżącą na podłodze – ręcznie malowaną, jak słusznie zauważył blondyn – talię. Postanowił zachować komentarz odnośnie tego fenomenu wyłącznie dla siebie. Bishop nie podniósł wzroku, gdy usłyszał swoje imię. Był zbyt wstrząśnięty osobistym wyznaniem, które zaserwował Cecilowi. Gwoli ścisłości, tłumacząc zasady gry nie wspominał nic o konieczności udzielania prawdziwych odpowiedzi, jednak trzymał się tego niewypowiedzianego aksjomatu. Walczył teraz z konsekwencjami etycznego podejścia do zabawy, w zawstydzeniu próbując schować się za przezroczystą ścianą. Kontynuując pasmo błędnych decyzji, dodatkowo skrócił dystans dzielący go od gościa. Nie spodziewał się, że tę chwilę słabości Fogarty wykorzysta do zrealizowania niecnej zachcianki... Czując, jak jego podbródek wędruje gdzieś do przodu, wolną rękę położył na panelach, aby nie stracić równowagi. W oczach Cecila dostrzegł płonącą determinację, której nie miał czasu zinterpretować. Nie zdążył zaprotestować przed pocałunkiem, a zanim nabrał do tego odwagi, zaczął powoli rozpływać się pod wpływem pożądania chłopaka, uwolnionego z panoptykonu uczuć. Nie pamiętał, kiedy ostatnio doznał tak przytłaczającej fali bezbronności. Z trudem zachował pion, chwytając w gwałtownym geście sweter Fogartiego na wysokości mostka, by nie paść do tyłu. Tkwiąc w sidłach zaskoczenia, próbował odzyskać kuratelę nad ciałem, choć nie wykazywał się przy tym szczególną skutecznością. Za każdym razem, gdy rejestrował iskierkę samokontroli, gubił ją pod intensywną lawiną ciepła i oskomą związaną z cudzymi ustami. Cecil smakował lepiej, niż podłe wino Bishopa. Lepiej, niż mentolowe Newporty i Koole. Miód, syrop różany, karmel, brzoskwiniowy sorbet... z każdą mijającą sekundą Alis odkrywał kolejne rodzaje słodkości, do których mógł porównać kontakt z obcymi wargami. Choć doświadczając tej przyjemności nieomal się w niej zatracił, podświadomie odczuwał emocjonalny tumult. Z sercem wybijającym rytm szybkiego marszu, nie potrafiąc odnaleźć się w zupełnie nowym środowisku zmysłowej namiętności, pozwolił przejąć stery tonącego okrętu tremie i konfuzji. Ocean temperamentnego animuszu Cecila był niestety trudnym przeciwnikiem. Chwilę zajęło Bishopowi zgromadzenie wystarczającej siły, aby odkleić się od zdekonspirowanego w niespodziewanych okolicznościach smakołyku. Wreszcie jednak zebrał się i stanowczym ruchem odsunął od siebie blondyna na tyle daleko, by mógł wzrokiem objąć całą jego twarz i każdy rumieniec, który się na niej znajdował. Klatka piersiowa lekarza unosiła się i opadała w głębokich, nieregularnych oddechach. Wciąż trzymał w dłoni fragment swetra Cecila. Ewidentnie potrzebował dystansu, ale z drugiej strony ciało Brytyjczyka nie chciało rozstawać się z uszczkniętym passusem frenetycznej bliskości. — Cecil, co ty... — wychrypiał, zanim jego gardło poddało się, pochłaniając dalszą część komunikatu. Przełknął głośno ślinę, nie mogąc wykrztusić z siebie nic innego. Nie do końca wiedział co się właśnie wydarzyło, a jego mina zdradzała wewnętrzną panikę. Błękitne patrzałki Alisa marnie ukrywały także brak jakiejkolwiek orientacji w tym, do czego między nimi doszło... |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Pocałunek najpierw był delikatny - subtelny niczym trzepot motylich skrzydeł i delikatny jak dotyk złączony ze sobą palców. Potem przyszła pierwsza fala ciepła, gwałtowana jak burza w środku lata. Odebrała dech w piersi. I rachubę czasu. Przymknął powieki, by napawać się tą chwilą. Skupić się na doznaniu, którego czerpał z tego doświadczenia. Przekonać się, że wysłany przez organizm symptomy nie były jedynie potrzebą fizycznej bliskości, którą zaspokajał w innych ramionach. Nie była też chwilą radości przyćmiewającą zdrowy rozsądek. Było nieco inaczej. Płochliwej, mniej stanowczo. Wstydliwie. Czuł się jak we śnie, z którego w każdej chwili może zostać wybudzony przez byle hałas - trzask zamykanych drzwi lodówki, czy spłuczkę w toalecie. W drugiej fali ciepła dotyk parzył, a gest fizycznego uniesienia został odwzajemniony. Palce mocniej zacisnęły się na obcej dłoni, wraz z tym gestem został pogłębiony pocałunek. Przysunął się jeszcze bliżej, przyciągnął do siebie, by upewnić się, że nie zniknie jak każda iluzja, której okres ważności mijał wraz z powrotem do przytłaczjącej rzeczywistości. Dłoń oderwała się od podbródka i przeniósł na kark. Zatopił palce w miękkiej fakturze włosów. Cichy pomruk wydostał się pomiędzy warg, ale nadal obejmował nimi cudze. Usta Alisa uginały się pod naporem cecilowych. Smakowały każdym westchnieniem, które opuściło do tego dnia gardło Fogarty'ego. Każdym gwałtowniejszym biciem serca. Każdym oddechem rysującym wilgotną smugę na skórze. Każdym zawstydzeniem, jakie różem pokrył ich policzku. Każdym układającym się na ustach szeptem. Każdym tęsknym spojrzeniem zatrzymanym na coraz bardziej znajomej sylwetce. Każdym łykiem alkoholu, który był pity przez jego właściciela. I każdym radosnym refleksem odbitym w spojrzeniu. To, co piękne, trwa chwilę, ułamki przesuwających się szybko na tarczy zegara sekund. Musisz się obudzić, Cecil, jak z każdego snu, z którego obudzić się nie chcesz. Ten nie był jak każdy inny. Nie był sam, w pokoju, gdzie jednym źródłem ciepła był kaloryfer. Alis nadal tkwił tuż obok. Na wyciągniecie ręki. Ściskał w dłoni skrawki bawełnianego swetra, chociaż Cecil, w tym ferworze emocji, miał wrażanie, że to fragment jego serca. Był pewny, że gdyby tylko zamknął oczy, w tej niezręcznej ciszy usłyszałby bicie dwóch serc do jednego rytmu. Spojrzenie skonfrontował z twarzą lekarza. Napotkał w jego oczach nierozumienie, w cecilowym natomiast tańczyły iskry, które płonęły także w nim, rozpalone wyczekiwanym pocałunkiem. Cichy, nieskładny szept przecinający cisze wywołał na cecilowych ustach lekki uśmiech. - Kradnę ci dech w piersi, tak jak wcześniej przestrzeń osobistą, ciepło i czas na sen - szczerość stała się płochliwym stworzeniem ukrytym w drżącym sercu. Pewność, która jeszcze kilka chwilę temu emanowała od Cecila, została zgłuszona przez echo wybrzmiewającym w nim wyrzutów sumienia. Jego twarz znowu znalazła się przy twarzy Bishopa. Kolejny raz żerował na tkwiącym w nim zaskoczeniu. Czoło oparte o czoło. Nos zetknięty z drugim nosem. Zamknął oczy. Wsłuchiwał się w ich przyśpieszone oddechy. Co teraz? Co dalej? Otworzyłeś mi drzwi, Alis. Wpuściłeś mnie do swojego życia. Jak bardzo tego żałujesz? Okłamywał samego siebie. Wparował do jego mieszkania cały zakrwawiony, bo szukał schronienia przed deszczem, pomocy i ciepła. Znalazł go w dotyku jego dłoni, w brzmieniu jego głosu i w blasku zakradającego się do błękitu spojrzenia. Ukradł płaszcz, by zatrzymać tę namiastkę ciepła. I wrócił. Jak bezdomny kot, o którym żartobliwie wspomniał. Usta otarły się o usta, towarzyszyło temu głębokie westchnienie ulgi. Przeczucie go nie myliło. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Alistair Bishop
Długo wpatrywał się w twarz Cecila. Obserwował jego reakcję na zdarzenie, do którego przed chwilą doprowadził. Nonszalanckiej odpowiedzi, którą zarejestrował z opóźnieniem, nie był w stanie przeanalizować. Miał zbyt duży mętlik w głowie. Serce Bishopa próbowało wyskoczyć z klatki piersiowej podczas ostatnich kilku skurczów, a przynajmniej tak zdawało się lekarzowi. Błękit oczu Alisa ujawniał szok i głęboką konsternację, tak jakby zupełnie nie potrafił przetworzyć tego pocałunku. W istocie, na ten moment pozostawał on poza granicami jego pojmowania. Kiedy Fogarty ponownie się zbliżył, czując ciepły oddech blondyna na swoich wargach instynktownie je rozchylił. Zaraz potem jednak odsunął się dość raptownie. Ręka, która do tej pory była zaciśnięta na swetrze, teraz stawiała opór przed poufałym gestem. — Zaraz wrócę — oznajmił zdawkowo, obdarzając swojego gościa wymuszonym uśmiechem pełnym zakłopotania. Zdeprymowany, wycofał się jeszcze bardziej, a następnie wstał i szybkim krokiem udał się do łazienki. Pozostawiając niedomknięte drzwi, zapalił światło i odkręcił kran, rozpryskując zimną wodę po okafelkowanej ścianie. Oparłszy się rękoma o umywalkę, spuścił głowę. Spędził w tej pozycji pacierz lub dwa. Głębokie westchnięcie odbiło się echem od ścian pomieszczenia, gdy podniósł wzrok. W lustrze odnalazł człowieka zdezorientowanego i zagubionego. Kogoś, kto fanatycznie wręcz starał się wyjaśnić ostatnie chwile spędzone z Cecilem. Czym umotywowane było jego zachowanie? Czy to dalej jest jakaś gra? Dlaczego jego usta są... Pytania mnożyły się pod kopułą Alisa w szalonym tempie, a szum wody absorbowanej przez odpływ ceramicznego naczynia wydawał się co raz głośniejszy. Nie wiedział do końca, co ma ze sobą zrobić... |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz