Pradawny las Ciągnący się aż do granicy z Kanadą las ma dokładnie tyle lat ile świat. Pomniki natury przebrzmiewają potęgą historii, która odcisnęła się na każdym kawałku kory, na każdym liściu. Śród pradawnego lasu, panuje nieskończony spokój. Ciężko uświadczyć tu żywej ludzkiej duszy. Cisza nie jest tu jednak pusta — na trasach można spotkać łosie, sarny, lisy i inne leśne zwierzęta. Masywne korzenie drzew wplatają się w podłoże i tworzą labirynt naturalnych nieco krzywych alejek. Zielone baldachimy starym drzew tworzą natomiast sufit pełen cieni i ciekawych linii światła, gdy słońce przeciska się pomiędzy igłami. Podobno żyje tutaj stado barghastów, które pół wieku temu uciekły z Rezerwatu Bestii w Hellridge, ale to prawdopodobnie tylko pogłoski. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
|5.03.1985 Spacer były jej chwilą wytchnienia i ucieczki od problemów dnia codziennego. Rytuał, któremu uwielbiała się oddawać. Ten moment gdy eleganckie pantofle zmieniała na wygodne buty, a gęste włosy zaplotła w warkocz i wychodziła z domu napawał ją spokojem. Młodsze pokolenie śmiało się, że ciotka Penny jest wtedy nie do poznania, choć nieśmiertelne perły zawsze miała na sobie, nawet na takim spacerze. Strzeliste drzewa otaczały ją zewsząd, a ścieżki wiły się przed nią, niczym cielsko węża. Spokój otoczenia udzielał się również jej, kiedy spokojnym krokiem zagłębiała się w pradawny las. Uważnie i czujnie rozglądała się za życiem jakie tu trwało. Zatrzymała się, aby przez chwilę popatrzeć na rudą kitę, biegała między gałęziami, na chwilę się zatrzymała, aby zaraz przeskoczyć w inne miejsce. Rozumiała i czuła naturę, związana z jej magia nawiązała przez lata przedziwną więź, której nie potrafiła określić w trzech zdaniach. I choć zakończyła naukę na Tajnych Kompletach w stopniu biegłym, tak nigdy nie zaprzestała zdobywania wiedzy na własną rękę. Zgłębiała najróżniejsze lektury, pielęgnowała zdobytą wiedzę i nie pozwoliła sobie na wyjście z wprawy. Poprawiła okrycie wierzchnie kiedy skręciła w bok, aby skierować się do punktu widokowego. Tak nazywała to miejsce, ponieważ nie było ono oficjalne, ale stając na skarpie można było podziwiać wspaniały widok na rozciągającą się polanę u jego stóp, a dalej na ciągnące się drzewa aż po horyzont. W takich miejscach jak to, w głębi lasu, śnieg jeszcze leżał i skrzypiał pod nogami, osiadał ostatnim puchem na gałęziach drzew i chłodził powietrze. Tu, ostatnie dni zimy jeszcze trwały i miało minąć parę tygodni, nim słońce zacznie przeganiać ją witając tym samym wiosnę. Zwolniła kroku dostrzegając, że w punkcie, do którego zmierzała, już ktoś był. Nigdy wcześniej nie spotkała tu nikogo, ale po prawdzie zwykle wychodziła później na spacer. Tym razem odczuwała potrzebę wyjścia wcześniej. Lekko zaintrygowana, kto również odkrył to miejsce, zbliżyła się. Im była bliżej, tym coraz bardziej uświadamiała sobie kogo na jej drodze postawił los. Na Lilith…, westchnęła w duchu ciężko. Sebastian Verity. Jeszcze w czasach szkolnych sobie dogryzali, niechęć między rodzinami była w nich żywa od samego początku. Od dziecka słyszała, że adwokaci diabła, nie posiadają sumienia. Jednak matka tego konkretnego czarownika pochodziła z rodu Faust, z którego wywodził się jej kuzyn - Roche. Wszystkie rodziny były w jakimś stopniu ze sobą powiązane, a w naturze Penelope nie leżało wszczynanie kłótni z byle powodu. Przełamując niepewność i nagromadzone uprzedzenia przystanęła niedaleko wpatrując się w przestrzeń. Skinęła jedynie głową na powitanie. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
W ferworze obowiązków Sebastianowi coraz ciężej jest znaleźć czas dla siebie. Od dnia, w którym zmarł Eros, tak naprawdę nie miał szans pobyć samemu ze swoimi myślami, nie latając z jednego miejsca w drugie, nie pisząc raportów czy nie przesłuchując świadków i poszkodowanych. To, że w końcu udało mu się wyrwać poza miasto i udać na spokojny leśny szlak, graniczyło z cudem. A jednak mu się udało i choć wie, że długo nie posiedzi, to – nie bacząc na wieczorny chłód – idzie w ustronne miejsce, stanowiące swoisty punkt widokowy. Przychodzi tu czasem, żeby pobyć w odosobnieniu, zaczerpnąć świeżego powietrza i w ciszy podziwiać naturę. Zimową czy wczesno wiosenną porą robi to tym chętniej, bo las jest zwykle opustoszały i wyjątkowo urokliwy. Latem przeszkadza nie tylko upał, ale i przechadzający się ludzie – wtedy zwykle szuka bardziej ustronnych miejsc, bo tłumów ma dość na co dzień. Dziś nie spodziewa się tu spotkać nikogo innego, dlatego też, kiedy jego uszu sięga dźwięk kroków, pod którymi trzeszczą resztki śniegu i leśna ściółka, ogląda się za siebie z lekką konsternacją. Mało tego, że ktoś postanowił tu przyjść, to jeszcze nie wycofał się, widząc, że miejsce jest zajęte. Sebastianowi przychodzi na myśl, że to jakiś znajomy, który dostrzegłszy Veritiego, postanowił zagadać, jednak okazuje się inaczej. No, w pewnym sensie, bo Penelope Bloodworth nie jest mu obca. Nie jest jednak również kimś, od kogo spodziewałby się zatrzymania na pogaduszki. Łączy ich wspólny kuzyn, dzieli wszystko inne – tak przynajmniej było dawniej, gdy byli gówniarzami. Od tamtego czasu nie widzieli się wiele razy, a jeśli już, to z daleka i przelotem, więc można to z powodzeniem uznać za spotkanie po latach. Nie są już gówniarzami i można sądzić, że nie zaczną się ofukiwać, jak za szkolnych czasów, choć Sebastian ma trochę na to ochotę przez wzgląd na zakłócanie tego czasu w odosobnieniu, który tak trudno było mu wyłuskać. Penelope wygląda, jakby uniosła się jakimś rodzajem dumy, bo staje sztywno jak kołek i kiwa tylko zdawkowo głową na powitanie, na co Sebastian wypuszcza z płuc dym papierosowy i uśmiecha się ironicznie, siedząc dalej w tej samej swobodnej pozycji. Savoir vivre nakazuje mu wstać i przywitać się jak należy, ale w takich miejscach jak to, może mieć savoir vivre głęboko w dupie. – Taki ten las mały, że aż musiałaś zatrzymać się tu? Śledzisz mnie, Bloodworth? – rzuca do kobiety zaczepnie, lecz w jego głosie pobrzmiewa nieszkodliwe rozbawienie, nie szyderstwo, które prędzej zaprezentowałby Penelope dawniej. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Nie była zachwycona, że jej punkt został zajęty przez kogoś innego, ale nie lubiła zmieniać swoich ścieżek, a o tej porze miejsce to było niezwykle urokliwe. Często przysiadając na miejscu, które teraz zajął Sebastian, wpatrywała się przed siebie. Wodziła ze spokojem wzrokiem po koronach strzelistych drzew, zanurzała się w muzyce lasu; niezwykle kojącej i pełnej melancholii. Teraz jednak musiała zadowolić się drugim pieńkiem, a słysząc zaczepną nutę w głosie czarownika uśmiechnęła się pod nosem kręcąc głową. -Ku twojemu zaskoczeniu, mam lepsze rzeczy do roboty, niż śledzenie każdego twojego kroku. - Odpowiedziała w podobnym tonie. Zadry z dzieciństwa były już przeszłością, dawno zatartą, jednak nie mogła wiedzieć czy Sebastian nagle nie zacznie jej dogryzać. Nigdy nie wiadomo co siedzi w głowie drugiej osoby. -Odkryłeś moją samotnię. - Dodała po chwili i wyciągnęła z kieszeni płaszcza srebrną papierośnicę. -Choć może jest też twoja? - Zagadnęła zerkając z ukosa na mężczyznę. Rozluźniła się kiedy przekonała się, że nie ma zamiaru jej zaatakować, wszczynać kłótni tylko ze względu na to, że ich rodziny dawno temu coś poróżniło. Mogła przysiąc, że nikt już nie pamiętał powodu leżącego za tą niechęcią. Mimo to, była pielęgnowana przez kolejne pokolenia i przekazywana dalej. Oni sami padli ofiarą uprzedzeń i niechęci wpajanych im od dzieciństwa, a te tłoczyły się w nich, dojrzewały zgnilizną pomówień i kłamstw. Czasami zadawała sobie pytanie, skąd wycieka ta trucizna słów wobec innych z kręgu, ale spotykała się z karcącym milczeniem. W końcu przestała pytać i zajęła się swoim życiem, a to burzliwe, nie dawało miejsca na drążenie drażliwych tematów. Nieoczekiwane spotkanie sprawiło, że dawno zakopane pytania powracały, zaczynały rozbijać się w umyśle niczym niesforne dzieci domagające się uwagi. Mruknęła niezadowolona kiedy zorientowała się, że nie zabrała ze sobą zapalniczki. -Czy mógłbyś? - Skierowała pytanie do Sebastiana wskazując na papierosa, którego trzymała w dłoni. Zaczęła palić niedługo po tym jak odrzuciła oświadczyny, a ojciec postawił jej twarde warunki licząc, że córka ulegnie, złamie się pod naporem ojcowskich oczekiwań. Zamiast tego musiał zmierzyć się z uporem, który wzięła właśnie po nim. Poznał siłę własnej krwi płynącej w żyłach córki. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Gdy Penelope mu się odgryza, Sebastian robi niezwykle zadziwioną minę – nigdy nie można było mu odmówić zdolności aktorskich, choć dawniej zwykle używał ich, by coś dla siebie wyłuskać, nie po to, by robić sobie żarty ze wszystkiego wokół. Ale lata doświadczeń nauczyły go tego dystansu do życia i samego siebie, odkrył, że dużo łatwiej kroczy się przez codzienność, obracając w żart to, co się obrócić da. Teraz więc jego mina mówi, że niemożliwym jest znaleźć do roboty coś lepszego niż uganianie się za nim. Choć w przeszłości naprawdę był okres, w którym tak sądził, teraz jego oczy się śmieją i na pierwszy rzut oka widać, że wyrósł z tego przerośniętego ego. Poniekąd. Ale Penelope sama święta nie była, doskonale pamiętał, jak zadzierała nosa. Może dlatego tak go drażniła. – Jest moja bardziej niż twoja. Męski przywilej – droczy się dalej i na podkreślenie tych słów, przyjmuje wygodniejszą pozycję w swoim dotychczasowym miejscu. Tym, z którego rozpościera się najlepszy widok na cudowne, leśne krajobrazy. Może rozmawiać z nią tak swobodnie, bo sam już nie pamięta, co tak naprawdę ich dawniej poróżniło. Nazwisko miało w tym z pewnością swój udział, ale teraz już Sebastian nie przywiązuje do podobnych kwestii takiej wagi. Dzięki swojej pracy i dzięki swoim wyborom dawno już zrozumiał, że są rzeczy istotniejsze niż rodzina i jakiegokolwiek nazwiska by nie nosili, łączy ich służba Panu – w ten czy inny sposób. Nie ma prawa bezpodstawnie nienawidzić pozostałych czarodziejów, póki ci nie działają na szkodę wiary i Lucyfera. Teraz więc, jeżeli nie darzy kogoś swoją sympatią, to zwykle niewiele ma to wspólnego z samym nazwiskiem. – Lubię to miejsce, nie sądziłem, że ktoś jeszcze odwiedza je o tej porze roku – przyznaje już z trochę większą powagą i bez zbędnych dogryzań wyciąga zapalniczkę. Czeka, aż Penelope nachyli się trochę ku niemu, by mógł z dołu sięgnąć dłonią do jej papierosa. Sam również wyposaża się w jednego i moment później obydwoje spokojnie zaciągają się dymem, niewzruszenie mierząc się z rześkim chłodem, który panuje na skarpie. – Nie stercz tak nade mną, siadaj, bo mi nieswojo. – Przesuwa się odrobinę, by zrobić miejsce dla kobiety, choć ten, kto go zna, mógłby wyśmiać go za te słowa. Widomym jest bowiem, że Sebastianowi Veritiemu mało kiedy jest nieswojo. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Ona zadzierająca nosa? Nigdy! Gdyby usłyszała takie oskarżenia na głos, zaprzeczyłaby z całą stanowczością, zaraz po chwili naśmiewając się z samej siebie. W jej wieku patrzyła na pewne sprawy z innej perspektywy. To co kiedyś wydawało się olbrzymim problemem, teraz zdawało się być błahostką nie wartą uwagi i zamartwiania się. Widząc zdziwienie niemal zmieszane z oburzeniem pojawiające się na twarzy Sebastiana miała ochotę prychnąć niczym nastolatka, ale ostatecznie powstrzymała się dostrzegając iskrę rozbawienia w jego oczach. -Odważne słowa. - Skomentowała patrząc jak rozpościera się na pieńku niczym pan i władca. -Lata nie te, uważaj, aby coś ci nie strzyknęło w kręgach. - Dodała jeszcze, ale bez złośliwości w głosie. Nie wstydziła się swojego wieku, wręcz przeciwnie uważała, że jest teraz w najlepszym dla siebie czasie. Nie obawiała się tego co powiedzą inni, była pewna swoich czynów i przekonań. Niepewność jutra i przyszłości jej nie dotyczyła, doskonale wiedziała gdzie zmierza i jaki ma cel. Coś, czego nie mogła o sobie powiedzieć jeszcze dwadzieścia lat temu. Miała pewność, że Lilith ja wspiera i pomaga dokonywać słusznych wyborów. -Nieczęsto tu kogoś spotykam. Zwykle spacerowicze trzymają się głównych ścieżek i mało kto z nich schodzi. - Co sama czyniła za każdym razem szukając wyciszenia i spokoju, czego nie miała szansy zaznać kiedy co chwila kogoś mijała na ścieżce. Pochyliła się, aby skorzystać z podanego ognia zaciągając się przy tym papierosem. Przyjemny dym osadza się w krtani, a reszta unosi się wraz z oddechem w zimnym powietrzu. -Jakbym cię nie znała, uwierzyłabym w każde słowo jakie wypowiadasz w tym zdaniu. - W barwie głosu dało się wyczuć nutki rozbawienia kiedy zajęła miejsce obok i spojrzała przed siebie. Na piękny widok, który można było godzinami kontemplować. Strzepnęła nadmiar popiołu z papierosa. -Jak dawno temu odkryłeś to miejsce? - Ciekawa czy jest równie zapalonym piechurem co ona. Spacery były je codzienną rutyną, czasami towarzyszył jej Bayl ze swoimi rozbieganymi dalmatyńczykami, które biegały wokół nich domagając się zabawy na świeżym powietrzu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Pozwala sobie na krótką demonstrację rozbawienia, kiedy Penelope komentuje wiek jego, a tym samym również swoich, kości. Nie ma co się sprzeczać z tym faktem – nie są już najmłodsi, a stawy lubią o tym przypominać. Sebastian jednak nie przykuwa zbyt wielkiej wagi do swojego wieku. Nie czuje upływu czasu, może dlatego, że w jego życiu tak wiele się działo i nie zauważył nawet, jak mijały lata. Nie miał czasu ich liczyć. Dlatego nie żałował i wciąż nie żałuje swoich wyborów. Nie rozumie ludzi, którzy wierzą, że domowa sielanka z żoną i dziećmi jest lepsza niż pełne niebezpieczeństw, adrenaliny i wyrzeczeń życie gwardzisty. Wyrzeczenia nieobce są również szczęśliwym rodzinom, tymczasem ich życie można podsumować jednym słowem: monotonia. A życie Sebastiana można by opisać dostatecznie szczegółowo tylko w kilku tomach książki. Jest z tego dumny i jest spełniony, a wcale nie tak wiele osób może to powiedzieć o sobie w wieku pięćdziesięciu lat. On będzie mógł. Czy Penelope też? Przypuszcza, że z kobiecej perspektywy wygląda to inaczej. Bycie niezamężną kobietą pod pięćdziesiątkę to swego rodzaju wstyd. Ludzie z łatwością wymyślają powody, dla których kobieta nigdy nie znalazła męża i nie wychowała dzieci. W końcu potomkowie w pewien sposób definiują kobietę. Ale Penelope wcale nie wydaje się pozbawiona definicji, kiedy tak swobodnie siada obok i wpatrzona zupełnie zrelaksowanym wzrokiem w dary natury spala powoli papierosa. Sebastian pamięta Penelope Bloodworth z młodości. Kiedyś nigdy by tego nie przyznał, ale w pewnym sensie miała powody, by zadzierać nosa. W gruncie rzeczy niczego jej nie brakowało. Cóż, może ostatecznie przekreśliła swoje szanse, odrzucając tak dobrą partię, jaką był Overtone. Może po tym nieszczęśniku nie było już śmiałka, który sądziłby, że ma do zaoferowania coś więcej niż odrzucony paniczyk. Cóż, to nie jest sprawa Sebastiana. Gdyby miał nudniejsze życie, może nawet by dociekał, ale ponieważ tak nie jest, w gruncie rzeczy zupełnie nie interesuje go życie miłosne Penelope. Czy też jego brak. – Och, Penelope, obrażasz moją wrażliwość. – Rzuca jej nieszczęśliwe spojrzenie, słysząc te podłe zarzuty, ale zaraz parska krótko i wraca do kontemplowania rozpościerającego się przed nimi widoku. – Hmmm – przerwa jest na tyle długa, że przez chwilę wydaje się, jakoby wypowiedź nie miała doczekać swojej kontynuacji – nie tak dawno – stwierdza wreszcie, na chwilę odwracając głowę od kobiety, aby wypuścić dym. – Jakoś w zeszłym roku. – Tak przynajmniej mu się wydaje. Ma w nawyku chodzić po dzikich terenach bez celu i cieszyć się na znaleziska podobne temu. Chętnie do nich potem wraca, gdy akurat nie ma czasu na kolejną – być może bezcelową, a być może owocną – eksplorację. A zwykle tego czasu nie ma. Taka dola. – Próbujesz wybadać, kto był tu pierwszy? – Zwraca ku Penelope swoje spojrzenie. Tlą się w nim błyski rozbawienia i wigoru, którego nigdy przez te wszystkie lata nie utracił. W oczach Sebastiana, nie ważne co by się nie działo, zawsze widać było życie. To miłość do Lucyfera i dążenie do celu tak go napędzają. Ma to szczęście, że znalazł esencję swojego życia już za młodu, gdy większość jeszcze błądziła i myślała o najlepszej partii do zaciągnięcia na ślubny kobierzec. – Uprzedzam, że nie dam się łatwo stąd wykopać. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Nigdy nie wstydziła się swojego wyboru, choć spotykała się z krzywymi spojrzeniami to nosiła dumnie podniesioną głowę. Była świadoma jaką drogę obiera i nie miała zamiaru nikomu się z jej tłumaczyć. Swoje matczyne uczucia przelała na dzieci swoich sióstr i braci. Roztaczała nad nimi skrzydła opieki i stanowiła ich miejsce ucieczki. Ciocia Penny, była zawsze dla nich kiedy akurat nie zajmowała się wspieraniem rodzinnego biznesu. Mała kwiaciarnia, która miała jedynie tworzć wiązanki pogrzebowa rozrosła się do takiej wielkości, że klienci z większym zamówieniem umawiali się z nią na konkretną godzinę, aby omówić swoje potrzeby. Miała ręce pełne roboty, przez co nie mogła użalać się nad sobą. Zresztą, nie widziała siebie w roli tylko matki i żony, zdecydowanie wolała robić w swoim życiu coś więcej i tak też się stało. Czasami jedynie żałowała, że całkowicie zamknęła swoje serce na uczucie, które być może kiedyś by znalazła. Pozwoliła sobie na parę przelotnych miłostek, ale nigdy nie zaangażowała swojego serca. Teraz zbliżając się do pięćdziesiątki patrzyła wstecz mówiąc, że niczego nie żałuje, a przed nią jeszcze trochę życia. Po prawdzie była ciekawa co jeszcze może przynieść jej los. -Krucha twoja wrażliwość, skoro tak łatwo ją naruszyć. - Odpowiedziała nieznacznie pochylając się w kierunku Sebastiana, a w kąciku ust zagościł uśmiech. Zaciągnęła się na powrót papierosem czując przyjemne łaskotanie dymu w gardle. Przez chwilę siedząc w cichy słyszała życie lasu, które pod pokrywami śnieżnymi wydawało się jeszcze spać. Co było jedynie złudzeniem, iluzją, którą łatwo było przejrzeć, wystarczyło poczekać. -Próbuję się dowiedzieć, jak to możliwe, że wcześniej nasze szlaki się nie przecięły. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą, a potem zaśmiała się cicho. -Doprawdy, Sebastianie, wykopać. Też mi pomysł. - Udała iście teatralne oburzenie i pokręciła głową z rozbawieniem. -Nie, mój drogi. Teraz będziesz musiał znosić myśl dzielenia tego miejsca wraz ze mną. - Zerknęła na mężczyznę z podobną iskrą w oku jaka pojawiła się w jego spojrzeniu. -Zniesiesz taki układ? Nie rościła sobie praw na wyłączność do tego miejsca, ale też nie chciała nie móc tu przychodzić. Wątpiła, aby czarownik nagle zakazał jej przychodzenia, widać było, że obydwoje dawno zapomnieli o rodzinnym sporze stwierdzając, że są w życiu rzeczy ważniejsze. Jednak drobne przekomarzanie się dodawało wigoru rozmowie i sprawiało lekką przyjemność. Nie czuła się staro i nie miała zamiaru tak się zachowywać, choć ktoś mógłby stwierdzić, że matronie w jej wieku pewne rzeczy nie przystoją. Z czym się absolutnie nie zgadzała. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
– Naturalnie, wrażliwy ze mnie człowiek. – Układa dłoń na sercu, dla nadania wagi tym słowom i chociaż jego twarz jest raczej poważna, to błyszczące spojrzenie zdradza żartobliwy ton, jaki nadał temu spotkaniu. Są miejsca i chwile, w których musi być poważny, są takie, gdy powaga się nie opłaca, ale co ważniejsze – gdyby przez całą dobę, codziennie miał kij w dupie, to ciężko by mu się żyło. Niewygodnie, rzekłby. Dlatego właśnie Sebastian Verity to mieszanka, którą czasem ciężko pojąć dla kogoś, kto go nie zna dostatecznie dobrze, by odnaleźć się między tymi zmianami nastawienia i odbioru jego osoby. Dobrze, że nigdy się nie ożenił, jego żona zapewne szybko dostałaby pierdolca, zrobił więc przysługę wszystkim paniom, którym na którymś etapie życia groziło małżeństwo z nim. – Chadzam w różne miejsca, wcale nie tak często, jakbym chciał. To zapewne dlatego. – Kocha otoczenie natury i te samotne spacery, ale większość jego życia to praca i działanie na rzecz kościoła czy kowenu. Nie dziwi go więc, że nie spotkał dotąd Penelope, nawet jeśli obierali na cel wypoczynku te same miejsca. Właściwie jest zaskoczony, że wpadli na siebie dzisiaj i to po tylu latach bez kontaktu, do którego przecież nigdy nie mieli powodów. Kręci głową z ciężkim westchnieniem, gdy kobieta stawia pieczątkę na kolejnych minutach jego życia, tak bezlitośnie skazując nieszczęśnika na swoje towarzystwo. Ostatecznie jednak parska krótko i zaciąga się beztrosko papierosem. – Znosiłem gorsze rzeczy. – Powiedziałby, że rozmowa z kimś spoza gwardii jest nawet przyjemnym odświeżeniem, ale rzadko kiedy zdarza mu się być tak wylewnym, szczególnie w geście sympatii. Dogasiwszy papierosa, układa się wygodnie na przedramionach. – Próbuję sobie przypomnieć, czemu cię tak nie znosiłem. Masz pomysł? Przyznaj, co mi zrobiłaś? Pamięć już nie ta. – Verity nie ma w nawyku wypytywać innych o prywatę, więc zamiast „jak tam, nadal bez męża?”, wspominki czasów szkolnych wydają się bardziej stosowne. I szczerze mówiąc – znacznie ciekawsze. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
-W takim razie biada tym, którzy naruszą wrażliwość. - Skomentowała jedynie bez cienia ironii w głosie. Gruboskórni ludzie często ukrywając swoje uczucia i myśli pozwalali, aby frustracja się w nich gromadziła warstwami. Kiedy zaś wybuchła, to raziła ciosami wszystkich dookoła. Najczęściej obrywali najbliżsi, biorąc na siebie najwięcej ataków. Różnie bywało z leczeniem ran i gojeniem się blizn. A te zawsze zostawały. I nie dało się ich całkowicie wyleczyć choć z czasem nikt ich już nie liczył. -Czyżbyś był pracoholikiem? - Zadając to pytanie zerknęła na niego ukradkiem. Nie widzieli się wiele lat, praktycznie poznawali się na nowo. Przez ten długi okres musieli się obydwoje zmienić i to bardzo. Ukształtowało ich już życie, nabrali pewnej patyny, poznali siebie samych w okolicznościach, o których zapewne nawet nie sądzili, że przyjdzie im się znaleźć. W przeszłości jako młodzi, sięgający ku gwiazdom zapewne inaczej widzieli pewne wydarzenie w swoim życiu. Przyłapała się na tym, że rzeczona nostalgia i wspomnienia łapały ją coraz częściej; zwłaszcza zimową porą, w ciszy świata jaka teraz ich ogarniała. -To miłe usłyszeć od kogoś z rodziny Verity, że nie jest takim koszmarem. - Zaśmiała się cicho tym samym przywołując tajemniczy spór jaki trawił ich rody. Zaciągnęła się papierosem, po czym strzepała końcówkę tym samym kończąc palenie. Przynajmniej na chwilę. Zmrużyła delikatnie oczy słysząc padające pytanie, a to zawisło między nimi czekając na odpowiedź. -Byłam bardzo nieznośną, pewną siebie pannicą, która zadzierała nosa i nie potrafiła przyznać się do błędu. - Padło z ust kobiety po dłuższej ciszy. -Bardzo chętnie i z dużą łatwością przychodziło mi ocenianie innych. - Potrafiła wytykać każdy błąd, każde potknięcie nie zważając na własne błędy. -Zakładam, że wytknęłam ci jakiś nietakt, w niepolityczny sposób. - I nie zdziwiłaby się, gdyby tak właśnie było. -A ty pewnie udowodniłeś mi, że się mylę bądź odgryzłeś się w sposób, który uraził moją dumę. - To było jedynie założenie, ponieważ ona sama niczego nie pamiętała. -Równie dobrze mogło być to coś zupełnie innego, gdyż absolutnie nie pamiętam. - Zaśmiała się rozbawiona kuriozum całej sytuacji. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
— Biada im — zgadza się wesoło, nie zagłębiając się w powagę wrażliwości i tego, czy rzeczywiście mógłby się tym słowem określić. Być może w pewnych sytuacjach, ale zapewne zliczyłby je na palcach jednej ręki. Gwardia uczy, jak być gruboskórnym i uczy, jak patrzeć na wszystko tak, jakby było nieznaczącym filmem na ekranie. Oglądając go, masz ochotę się wciągnąć, utożsamić z emocjami bohaterów, współczuć im, wzruszyć się nawet. Ale nie musisz. Możesz wybrać dystans, możesz przypomnieć sobie w chwili zapomnienia, że to ciebie nie dotyczy, że to tylko przesuwające się przed oczami obrazy, które przeminą. Matka, której trzeba odebrać dziecko? Obraz. Dziecko, które pobłądziło i spędzi resztę życia w zamknięciu? Obraz. Gwardzista, który dusząc się płaczem błaga, by nie zabierano mu tego maleństwa, które rośnie w brzuchu kochanki? Obraz. Dużo w tym dzieci. Gdyby Sebastian zechciał się nad tym zastanowić, musiałby przyznać, że jeśli jest na coś wrażliwy, to na krzywdę tych, którzy nie zdążyli jeszcze doświadczyć wystarczająco wiele życia. Ale w gruncie rzeczy nigdy o tym nie myśli. Czyżbyś był pracoholikiem? Uśmiecha się głębiej, wydychając nosem większą wiązkę powietrza w jakiejś namiastce śmiechu. Czy jest pracoholikiem? Praca to jego życie, coś, co niemal w całości go określa. Tak, przypuszcza, że można byłoby określić go tym mianem. Choć w przypadku gwardzistów jest to raczej nieuniknione. — Można tak to ująć — przyznaje. Sebastian nie pamięta już czasów, gdy mógł sobie wyobrażać swoje życie inaczej. Był bardzo młody, gdy zawziął się na zostanie gwardzistą – to było jego marzenie. Tak, prawdopodobnie był za młody, idealizował w swojej głowie obraz żołnierzy w służbie Szatana. Widział ich jako bohaterów, mimo że tylu ludzi reagowało na wspomnienie gwardii strachem, tak, jak reaguje się na złoczyńców. Nie rozumiał tego. To szybko się zmieniło. Bo gwardziści to żadni bohaterzy, nawet jeśli działają w słusznej sprawie. Ale nie żałuje, nigdy nie żałował. Unosi brwi na odpowiedź Penelope. Wie co prawda, że obydwoje dojrzali, ale i tak nie spodziewał się, by kobieta mogła mówić w tak otwarty sposób o swojej dawnej wyniosłości. Sebastian również wyżej srał, niż dupę miał, ale czy przyznałby się do tego na głos? Gdyby nie musiał, to zapewne nie. — Ciekawe, co? — Odwraca wzrok na widok rozpościerający się u dołu, a na jego ustach niezmiennie gra lekki, rozluźniony uśmiech. — Kiedyś te sztuczne konflikty były takie ważne, a teraz człowiek nie pamięta nawet, o co poszło. — Otóż to. Obrazy. Wszystko przemija i traci na znaczeniu z czasem, więc czy jest sens przykuwać do nich wagę? Najpewniej nie. — Więc jak ci się teraz wiedzie, pani zadziorna? — wraca do niej spojrzeniem. Jego pytanie można byłoby uznać za pustą uprzejmość, w końcu wypada podtrzymać rozmowę i zainteresować się cudzym samopoczuciem. Ale to nie jest zwykła uprzejmość. Sebastian jest nawet ciekaw, jak jej się poukładało – w końcu podobnie jak on sam, nie spełniła oczekiwań rodziców i społeczeństwa. Zastanawia się czy naprawdę jest tak mocno odosobniony w tym, że nie czuje nieszczęścia na myśl, że zrezygnował z założenia rodziny na rzecz innych celów. Sebastian z/t Ostatnio zmieniony przez Sebastian Verity dnia Wto Paź 17 2023, 20:54, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Nie była zaskoczona odpowiedzią. Jednak odebrała to, że lubił i cenił swoją pracę. Musiał być jej oddany, bo nawet w tych krótkich słowach, ledwie paru mogła wyczuć dumę i przynaleźć. Nie żałował decyzji, tak jak i ona. Nigdy nie miała poczucia, że coś straciła. Widziała ile zyskała, jak wiele się nauczyła i pokazała, że można wybrać inną ścieżkę. Nie była ona łatwa, ale ukształtowała ją sama. Nikt jej w tym nie pomagał, nikt też nie ułatwiał. Pomimo tego szła uparcie dalej do przodu, nie oglądając się za siebie. Widziała przed sobą cel, do którego zmierzała z każdym etapem swojego życia. Teraz osiągała kolejny, dojrzałość. Wiek, w którym inni pytali o rady, słuchali tego co mówi i nie oceniali jej przez pryzmat mężczyzny u boku. Nie wstydziła się przyznać do swoich błędów, do tego kim była, jakim tworem grupy społecznej, z której w pewnym momencie zaczęła się wyłamywać. Zrozumiała jak bardzo ciasny gorset zasad został jej nałożony. Tłamsił, ściskał i odbierał oddech, nie pozwalał na rozwój, na rozpostarcie skrzydeł, odbierał wiele możliwości ubierając w piękne kłamstwa obietnice o wspaniałości kolejnego etapu życiowego. Zaśmiała się ponownie pełnym głosem. -Wręcz zabawne, ponieważ szczerze w to wierzyłam, żyłam w przekonaniu, że tak musi być, tak ten świat jest stworzony, a potem… cóż, dorosłam. - Pewne animozje były, niektóre wręcz zasadne, ale większość była nic nie znaczącym sporem na tle innych wydarzeń. Starała się nie wkraczać w politykę rodą, zresztą mało kto by jej pozwolił, skoro pogwałciła jedno z jej praw te wiele lat temu. -Nie gorzej jak tobie, z tego co widzę. - Skupiła na nim swoje spojrzenie. -Prowadzę “Czarną Dalię”, opiekuję się niesforną częścią rodziny. Ręce pełne roboty, jak to w Domu Pogrzebowym. - Ludzie zawsze będą umierać, prowadzili biznes, na który zawsze będzie popyt. Nigdy nie upadnie, zwłaszcza jak zapewnia się profesjonalne usługi, a tym się mogli szczycić. -Jestem spełniona. - Dokończyła z dumą i pewnością w głosie. Wielu mogło podejrzewać, że udaje, że robi minę do złej gry i prawdziwie żałuje swojej decyzji, ale tak nie było. Wiodła dobre i spełnione życie i cieszyła się nim, czerpała z niego pełnymi garściami, a zadowolenia nigdy nie brakowało. -Zdaje się, że możesz powiedzieć to samo o sobie. - Dodała jeszcze po czym powoli wstała ze swojego miejsca, wcześniej zerkając na zegarek jaki znajdował się na kobiecym przegubie. -Zostawiam cię w samotni, byś mógł skorzystać z chwili spokoju. - Uśmiechnęła się kącikiem ust, po czym poprawiła poły płaszcza. -Może kiedyś się jeszcze spotkamy. |zt dla Penny |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
20 marca 1985Wczoraj Imani bez wahania potwierdziła Sebastianowi możliwość podjechania z nim do Dextera Jordana. Oczywiście wcześniej upewniła się, że Joe może zostać z dziećmi i nie ma ważniejszych spraw i podjechali pod jego plantację poobserwować jegomościa. Mężczyzna nie wydawał się złym człowiekiem, ale ewidentnie gadatliwym. Dał pracę jakiemuś Azjacie, więc chyba nie był rasistą, gadał z ludźmi, którzy do niego zapukali. Padmore zresztą też to zrobiła, pod pretekstem kupienia owoców. Choć przyszła ofiara Verity'ego była sporym problemem dla Kowenu Dnia, Imani było go trochę szkoda. Tym bardziej, że rzeczywiście wybrał dla niej ładne owoce. Pochwaliła się, że ma dzieci, powiedział jej o tym, co widział, Imani udała przejętą i wróciła do swojego towarzysza, obserwując go jeszcze trochę, nim położył się dość wcześnie spać. Tak przynajmniej zakładała po tym, że w jego domu zgasły wszystkie światła, a żadna kobieta nie przyszła do niego na noc. Razem z Sebastianem uzgodniła, że on jeszcze poobserwuje jego dom upewniając się, że nikt go nie odwiedzi w nocy, a Padmore zdrzemnie się trochę w jego aucie, aby mieć siły do rytuału. Wstała już po północy, dowiadując się od gwardzisty, że przez cały ten czas nic się nie działo. Zaczęła więc szykować się do rytuału. Utworzyła pentagram z mieszanki soli, mąki i popiołu przyniesionej w słoiku i ustawiła świece, upewniając się, że wszystko jest na miejscu. W międzyczasie Verity upewniał się, że nikt im nie przeszkodzi. Każda z zielonych świec stanęła w rogu pentagramu, a sama Imani w jego środku. Obróciła się wokół własnej osi, ostrzem athame wskazując po kolei na każdą ze świec. — Te febris comedet, corpus tuum te necabit — wypowiadała powoli, skupiając się całkowicie na swojej intencji. Wiedziała, że musi to zrobić dla dobra swego Pana, dla dobra sprawy jej kowenu. Tego wymagała słuszność. Gdy skończyła, obserwowała, czy świece się samoistnie rozpalą, a jeśli rytuał wyszedł, sprzątnęła wszelkie ślady nie chcąc zwiększać szansy wykrycia tego, co robili. Kobieta w końcu nie chciała, by wpadli w kłopoty albo żeby Sebastian musiał ich tłumaczyć. Rytuał: Rytuał wewnętrznego ognia, poziom II rzucany na NPC (Dexter Jordan) Próg 1: 65 Rzut: k100 + 20 (magia natury) -> próg 65 Rzut na skutki: k60 - 5 (siła woli) Wykorzystuję zielone świece Imani z/t, jeśli rytuał wyszedł, inaczej zostaje |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Stwórca
The member 'Imani Padmore' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 93 -------------------------------- #2 'k60' : 4 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
11 — IV — 1985 Cywilizacja upada; istnieje tylko las. Każda przebyta od Saint Fall mila to Morze Czerwone zanikania — samochody się rozstępują, kurczą, stapiają ze sobą w jedno, drobiny ciemnej zieleni gęstniejących drzew wirują nad głowami, przypominając konfetti zrzucane z góry przez ogromną dłoń. Miasto zostało dwie godziny za nimi; jedynym celem wędrówki była wyasfaltowana, przypominająca strumyk szarego brudu droga. Hellridge się rozpuściło, słońce zniknęło, wszystko, co znajome, zostało połknięte — przez godzinę i za godzinę będzie tylko on; pradawny las i ścieżka przed nimi. Ucieczka nosi wiele masek — ta dzisiejsza to kora starych, sosnowych drzew. — The Rhyming w Salem — pstryk i trzask — dźwięki lasu to ubogie kuzynki hałasu miasta; tylko śpiew ptaków, szelest zieleniejących gałęzi i głosy, które w szepcie koron drzew mogły być równie dobrze zbłąkanym między konarami echem przeszłości. — Spodobałoby ci się. Próbują magicznie modyfikować instrumenty, ale— Smużka siwego dymu przegrała z oddechem wiosny; wiatr rozmył ją metr nad głowami i zamienił w widmo. — Brakuje im twojego talentu. Miękka bibułka filtra w ustach, miękki odłamek — czego? Namysłu? Troski? Zrozumienia? — w spojrzeniu; ten las nie różnił się niczym od tysięcy sobie podobnych — ten Perseus był jedyny w swoim rodzaju. Ponad miesiąc od małego końca świata coś uległo w nim dekapitacji; coś straciło głowę i biegało po omacku w poszukiwaniu celu — był zmęczony odmianą zmęczenia, którą Williamson dostrzegał w lustrze od— Zawsze? Od zawsze, odkąd pamięta, od momentu, w którym coś obijało się o ściany umysłu, wypełniając usta posmakiem płynu z akumulatora; kwaśnym, żrącym, trudnym do wypłukania, przełknięcia, wyplucia. Nie—wiecznym i nie—żywym — po prostu istniejącym. Ucieczka mogłaby pomóc; wymknięcie się poza Saint Fall tego poranka nie było trudne — samochód, droga donikąd, Zafeiriou majstrujący przy radiu, które porzucił dopiero po odnalezieniu napoczętej paczki kwaśnych żelek w schowku. Williamson mógłby wyobrazić ich sobie w absurdalnej sytuacji — absurdalniejszej niż pradawny las w sercu Maine, gdzie grasują yeti, wielkie stopy, zmiennokształtni i czarownicy; gdzieś na plaży, z przesłodzonymi drinkami w dłoniach, tak samo nieobecni i zatrzaśnięci w sobie, jak teraz. Miejsce nie miało znaczenia; ilość alkoholu w wydrążonym kokosie tym bardziej — ucieczka przed przeszłością wymagała znacznie więcej niż biletu w jedną stronę. Wszędzie byliby tacy sami; na każdym zdjęciu z wakacji, gdziekolwiek by nie pojechali — dwie wycięte z gazety figurki doklejone przez kiepskiego grafika. — W skali od siedem do dziesięć — poniżej szóstki nie zejdą — wspięcie się powyżej dychy było kwestią dwóch nieudanych obron. — Jak bardzo Orestes będzie wściekły, kiedy oddam cię uszkodzonego? Lato osiemdziesiątego czwartego, wiosna rok wcześniej, pięć dni przed zeszłorocznym sylwestrem; Percy spadł ze schodów, Percy wspiął się na latarnię, Percy niósł rondelek wrzątku, żeby określić, czy wylana przez okno spadnie na ziemię szybciej od zimnej wody — wspólny mianownik katastrof w nowożytnym słowniku Oresa nazywał się Williamson; był przy każdym z epizodów i nie zrobił nic, żeby powstrzymać Perseusa. Zafeiriou starszy nie mógł go winić — eksperyment z wodą do dziś budził pytania. — Opowiedz mi o zatrzaskiwaniu. Przewrócony, omszały pień to prowizoryczna, szkolna ławka — cofnięcie się po własnych śladach w przeszłość; znów mieć czternaście lat i uważać na zajęciach z teorii magii zamiast obserwować, jak Paganini pokrywa całą tylną okładkę zeszytu Bena anatomicznie nietrafnymi rysunkami fallusów — wszystkie przechylały się trochę w prawo, teorię magii zamieniając w teorię zakrzywień kutasa. Nic dziwnego, że wszyscy zdali wyłącznie dzięki nazwiskom. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii