First topic message reminder : JADALNIA W MIESZKANIU ANNIKI Dość małe pomieszczenie z dużym oknem, które oświetla je praktycznie całe podczas pogodnego dnia. W kącie stoją miski z kocią karmą oraz wodą, jeśli pupil poczułby pragnienie. Można natknąć się na ślady łapek na podłodze czy też sierść, która zaświadcza obecność futrzastego lokatora. Jadalnia jest urządzona w eleganckim, ale dość luźnym stylu. Szyku dodają dodatki - gipsowe popiersie na szafce, latarenki oraz średnich rozmiarów lustro. Nie jest zalecane spoglądać w nie przed poranną kawą. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Moriarty Faust
Ufał żonie, chciał dać jej możliwość, żeby spróbowała. Jeżeli rytuał pomoże to przynajmniej zyska na czasie, aby móc się wywiązać ze swoich postanowień. Chciał zawalczyć o żonę, w końcu przestać przejmować się wszystkim dookoła. Teraz już przyznał się otwarcie do swojej ułomności, codziennych problemów. Wcześniej może poniekąd się wstydził? Chciał wierzyć, że rytuał naprawi wiele rzeczy, nie tylko jego zdrowotne przywary... Lucyferze broń, nigdy jej nie obwiniał za jakieś swoje stany. Owszem, ciężko było im się dogadać, ale to dlatego, ponieważ nie rozmawiali praktycznie w ogóle. Spędzali sporo czasu osobno, bazując na wzajemnej samowystarczalności... A jednak chyba podświadomie siebie potrzebują, prawda? Wychowali się w innych rodzinach, o innych zasadach, a teraz wszystko oddziaływało na ich obecne życie. Doceniał chęć pomocy, w końcu mogła na to wszystko zwyczajnie machnąć ręką. Nie podejrzewał, że ma jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Annika? Nigdy! W końcu to twarda kobieta, która doskonale wie, czego chce od swojego życia, a Morty najzwyczajniej... Jej tego nie dawał. Przynajmniej teraz wiedział, że będzie pewnie dumna ze swojego wyczynu. -Tak, chyba tak.- uśmiechnął się do niej lekko, ponieważ ból nieco odpuścił. Efekty rytuału na pewno będą bardziej widoczne na przestrzeni kilku dni, ale już mógł poczuć małą ulgę w cierpieniu. Zastanawiał się czy nie zapędził się nieco z tym gestem... Nie powinien.. W końcu to jego żona, tak? Umowa umową, ale nadal figurują wszędzie jako małżeństwo. -Nie potrzebuje ponownie nad tym myśleć Annika, podjąłem decyzję. Nie chcę więcej nic przed Tobą ukrywać.- odpowiedział szczerze, wpatrując się w kobietę. Nie musiał się po raz kolejny zastanawiać, chciał obiecać i trzymać się danej obietnicy. Owszem, trauma po niektórych wydarzeniach pewnie pozostanie, ale sam musi sobie ją przepracować, albo nauczyć się przyjmować pomoc. - Chcę stawić Ci czoła, chcę rozwiązywać problemy... Wspólnie.- w końcu na niego spojrzała, mogła dostrzec w jego oczach przede wszystkim determinację. Nigdy nie łamał danego słowa, tym razem również miał zamiar się tego trzymać. Czy wyrówna z nią siły? Ciężko stwierdzić, w jego domu panowały inne zasady, odmienne realia. Jednak jeśli tego potrzebowała to mógł jedynie wyrażać szczerze chęci, próbować. Przestanie przepraszać za wszystko dookoła, będzie usiłował dorównać jej kroku. -To dobry pomysł. Ostatnio opuściłem kilka wizyt. Czy mogę Cię prosić o jeszcze jedno?- zapytał, utrzymując kontakt wzrokowy, co również go sporo kosztowało. –Chciałbym, żebyśmy spędzali wspólnie nieco więcej czasu. Wiem, że jesteś bardzo zajęta i nie proszę, abyś z tego rezygnowała... Ale może wrócimy chociaż do wymieniania listów? Regularnych spotkań w naszej rodzinnej kamienicy oraz Maywater?- zaproponował, ponieważ naprawdę chciał włożyć nieco wysiłku w to małżeństwo. -Poza tym nie zobaczyłaś nawet na swojego prezentu.- zaśmiał się w celu rozładowania nieco atmosfery |
Wiek : 42
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : profesor/badacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Wiedziała, że nie od razu wszystko wskoczy na swoje miejsce i to, co się popsuło nie powróci do normy tak po prostu. Wciąż czuła posmak goryczy w gardle, przypominając sobie momenty, w których była o muśnięcie od zdradzenia się ze swoimi podejrzeniami, które stopniowo przeszły w – po prostu – wiedzę. Jednocześnie czując wstyd, że tak dała się ponieść emocjom, że omal nie wybuchła mu prosto w twarz. Że też te cztery ściany kumulowały w sobie tak wiele cierpienia. Dziś rzeczywiście powinna być z siebie szczególnie zadowolona i gotowa na jakiś czas zapomnieć o bólu własnym. – Świetnie – spróbujmy. Jeszcze raz. Żadna kolacja, którą zjedli wspólnie przy idealnie nakrytym stole, żadna przechadzka do pracy, którą odbyli ramię w ramię, ani żaden z wieczorów, kiedy oboje byli pochłonięci pracą nie dały im więcej, niż rocznicowa kolacja zrujnowana przez Anniki spóźnienie, spontaniczny rytuał i pylącą mieszankę przepięknie wsiąkającą pomiędzy włókna wykładziny w salonie. Spojrzała na swoje ubrudzone dłonie, nie ważąc się dotknąć nimi wykrochmalonej koszuli męża. Prośba. Co jeszcze można było tutaj dodać? Lorenzo przysiadł na parapecie, przyglądając się tej scenie z bezpiecznego dystansu, nie kryjąc swojego kociego zaciekawienia. – Chcesz wymieniać listy żyjąc kilka kroków od siebie? Tak będzie łatwiej? – W pewnym sensie… Może tak właśnie było? Bo czy nie prościej było o porozumienie, gdy Annika spędzała większość roku w Bostonie i stamtąd odnawiała kontakt z Moriartym, pełna najgorszych przeczuć na temat swojej przyszłości po powrocie? Czy nie wtedy postanowiła się tym w pewnym momencie podzielić z nim, a wcześniej z Audrey? Gdyby była inną osobą, poczułaby w tej chwili ogromne poczucie winy. Nie. To wszystko przez te kłamstwa. – Jeśli chcesz zaadresować do mnie list, zawsze możesz to zrobić. Niektóre rzeczy może łatwiej przekazać w tej formie. Ale zawsze możesz mnie znaleźć – ...a ja zrobię, co będę mogła, by nie zatrzasnąć wtedy przed tobą drzwi. Mówiła, uparcie gapiąc się na bałagan i ubrudzone palce. Wreszcie wstała, otrzepując kolana i dłonie z rytualnego popiołu. – Pokaż mi. Jeszcze raz – każda cisza wydawała się być nienaturalnie głośna. Nawet jej szept, choć ledwo wypowiadała słowa – wszystko było zbyt głośne i zbyt nachalne. Choć może to przez to, co mówiła? To dlatego ten dźwięk drażnił – bo zdradzał sekret, jakiego nie dała dotąd poznać nikomu. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Moriarty Faust
Nic się magicznie nie naprawi samo, przynajmniej w kontaktach międzyludzkich. Nie ma odpowiedniego zaklęcia, inkantacji, żeby wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Gdyby to było takie proste to na świecie nie byłoby żadnych problemów! Jednak jest chęć poprawy, a to najważniejsze... Moriarty miał zamiar trzymać się dzisiejszych postanowień, żeby zawalczyć o żonę. Musiała chociaż odrobinę zrozumieć jego punkt widzenia, pomimo swojej goryczy. Wstydził się, obawiał pewnych rzeczy, poniekąd sam wypierał własną chorobę. Jakby z góry się skazał na brak odczuwania bólu, chociaż ciągle w nim tkwił i musiał funkcjonować. Jeżeli on chciał spróbować zmienić pewne rzeczy to stety, bądź niestety Annika również musiała mu wyjść na przeciw. Pokiwał tylko głową na jej krótką odpowiedź, doskonale wiedział, że nie usłyszy wylewnej wypowiedzi. Mimo wszystko ją już trochę znał, wiedział czego się spodziewać po żonie, a także poniekąd nauczył się odrobinę czytać między wierszami. Z jednej strony bardzo dobrze, że coś w Annice pękło i w końcu postawiła męża pod ścianą. Przynajmniej teraz znała prawdę, a Faust chciał jakoś się zrehabilitować i postawić ten związek na nogi. Zwyczjnie zakochał się w tej dziewczynie z którą wymieniał niegdyś listy, dlatego musiał walczyć, pokonać własne piekielne bestie, które miał w sobie. -Może początkowo będzie mi łatwiej tak zacząć mówić o ciężkich dla mnie tematach? - zapytał, zawsze to jakiś początek do otwartości. -Oczywiście chciałbym znowu się nauczyć mówić otwarcie... Muszę przepracować pewne rzeczy, chciałbym otrzymać Twoje wsparcie. - przyznał, kiwając głową i skubiąc nerwowo dolną wargę. -Dziękuję. - dodał jeszcze, a potem zaczął się podnosić powoli, czując, jak ból pomału ustępuje. Nawet drobna ulga była dla niego - wielka. Zgarnął ze stołu małe pudełko z wisiorkiem, który dla niej kupił. -Proszę, mam nadzieję, że Ci się spodoba. - podał jej prezent, a potem wbił w nią wzrok, żeby móc ocenić po swojemu jej reakcję. Czy jakkolwiek jeszcze uratują ten wieczór? Poniekąd atmosfera zaczynała się robić mniej napięta, wiele rzeczy zostało wyjaśnionych. |
Wiek : 42
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : profesor/badacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Istniały różne związki, a Krąg był tego szczególnym przypadkiem. Tyle szczęść i nieszczęść, wielkich namiętności, finałów rodem z telenoweli, albo i gorzej – z kryminału, a wszystko zamknięte w czterech ścianach gustownych kamienic, willi i posiadłości, ukryte przed wzrokiem. I zwykle tylko aktorzy dramatu wiedzieli, co się w nim tak naprawdę odgrywa. Jak tutaj. Uparte płynięcie pod prąd sprawdzało się tylko u łososi, zaczynała to powoli dostrzegać. Bez ich karkołomnego uporu nie byłoby tarła, ale na miejsce docierały tylko osobniki najsilniejsze. Johan był lepszy w liczeniu, przeliczył szanse dużo sprawniej, niż zrobiła to Annika. Nigdy nie szepnął słowem, ale zauważył to samo, co po czasie zauważyła i ona. Oboje nie musieli mówić zbyt wiele. Ich szansa na przepłynięcie koryta rzeki ograniczała wyłącznie siła żywiołu. Florence cierpi przecież dokładnie na to samo, co Moriarty. Zatem Annika, podejmując decyzję, by nie zostać sprzedana jak tuńczyk błękitnopłetwy, co uważała za poniżej własnej godności, miała teraz skazać potencjalne dzieci na inne cierpienie? Jak to się miało do kierowania się wygodą i rozsądkiem? Czy nie taki był jej cel? Rozumiała punkt widzenia Moriarty’ego o tyle, że była gotowa zostawić mu wolną rękę w jego działaniach. I tyle swobody, ile tylko od niej potrzebował, nie ściągając przy tym maski pozorów. Nie oczekiwała namiętności i wielkich porywów serca tylko zaciemniających percepcję. A sceny zazdrości? Zdarzało jej się oglądać takowe przez zaparowane szyby okna przedostatniego piętra w akademiku, pokoju numer czterdzieści osiem. Żaden z tych, którzy kiedykolwiek zapukali do tamtych drzwi, nie mógł liczyć na zbyt wiele tychże. Moriarty dotąd nie widział ani jednej. Niewiele uległo zmianie od tamtego czasu. Czym innym było bowiem wahanie i obawa, a czym innym wyparcie. Annika zaś rzadko pozwalała sobie na wyrażanie obaw wprost. Napisanie tego w liście zmieniłoby niewiele. A w istocie najbardziej, oprócz strachu o kolejną osobę, lękała się życia w klatce. To by ją zabiło. Czym byłoby wyrażenie tej obawy? Nieśmiesznym żartem z sytuacji, w jaką oboje się wpakowali. Czym więc ryzykowała? Wszystkim. A najbardziej odrazą do samej siebie. – Rozumiem – wyprostowaną postawą kamuflowała tę kakofonię myśli w głowie, która na pewno nie pozwoli jej dziś zasnąć. Im szybciej opadał kurz i adrenalina, tym na powrót więcej kiełkowało w niej wątpliwości, które obecnie zepchnęła gdzieś głęboko, by rozebrać na części pierwsze kiedy indziej. W spokoju. Ach, wisiorek – spojrzała na błyskotkę, pozwalając twarzy na przybranie nieco strapionego wyrazu. W biżuterii widywano ją rzadko, przy szczególnych okazjach, tę zaklętą zaś skrzętnie ukrywała, gdy już przyszło ją nosić. Za każdym podarunkiem jednak kryła się intencja. Tę przyjęła choć nie wiedząc, co z nią zrobić. – Nie musiałeś – odparła – …ale doceniam. Naprawdę Tyle potrafiła dziś z siebie dać, bez wytaczania na zakurzony salon jakiegoś ciężkiego fałszu. – Chyba nie damy się tej kolacji zmarnować, co? – Wybrzmiało wreszcie, a Lorenzo na dźwięk słowa kolacja zawtórował zadowolonym mruknięciem. /zt |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy