First topic message reminder : Droga nr 16 Droga nr 16 łączy Cripple Rock z Bostonem, gdzie przy wejściach stoją sprawdzający pentakle czarownicy. Sufit tunelu jest niezbyt wysoki, co nadaje mu kameralny charakter. Rozwieszone lampy, ozdobione metalowymi zdobieniami, rzucają ciepłe światło na drewnianą podłogę. Ta zaś utrzymana jest w tradycyjnym stylu, z równo ułożonymi deszczułkami i naturalnym wykończeniem. Pod stopniami można odczuć lekką miękkość drewna, co sprawia, że chód jest przyjemny i komfortowy. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Niepokój narastał, mgła gęstniała im dłużej przebywali wewnątrz tym bardziej czuli, że nerwowość gęstniała, była wręcz namacalna, a przecież byli sami wśród kamiennych ścian. Czy na pewno? Cienie drżały wokół nich, z każdą minutą było coraz więcej. Szepty, niezrozumiałe mieszające się ze sobą wciąż rozbrzmiewały. Nie raniły umysłu, nie wdzierały się do wnętrza głów bolesnymi pazurami głosek, a mimo to były nadal obecne. Nie pozwalały w spokoju zebrać myśli. Mgła gęstniała. Nie widzieli już niczego pod własnymi stopami, jedynie słyszeli jak kolejne szkiełka pękają pod naciskiem butów. Swąd spalenizny był coraz bardziej wyczuwalny. Pojawiał się powoli, leniwie wręcz, aż go wyczuli. Szloch, gdzieś z końca, kobiecy szloch rozbrzmiał i odbił się echem. Annika choć starała się zachować wcześniej spokój, tak teraz wiedziała, że nie było to możliwe. Czuła lęk i choć zdawało się, że nie należy bezpośrednio do niej, tak nie mogła się go wyzbyć. Stos spalonych ciał podsycał wszelkie obawy, a zaklęcie w niczym nie pomogło. Magia nie pomogła w rozwikłaniu zagadki, którą snuły posągi oraz cienie i szepty. Wyciągając lusterko napotkała swoje spojrzenie. To spokojne, wręcz pozbawione wyrazu. Oglądając wszystko wokół nie dostrzegła niczego, poza gęstniejącą mgłą i poblask nici Ariadny prowadzący do wyjścia z pomieszczenia, zapewne kolejnego tunelu. Zapach ognia drapał w gardle. “Tutaj prawdy o innych nie dojrzysz, tylko o sobie. Spojrzyj w oczy innych.” Usłyszała swój własny głos, gdy znów, na krótką chwilę dostrzegła swoje własne odbicie w małej tafli lusterka. Mały krok sprawił, że pod stopą pękło inne, to które musiało rozpaść się tutaj na tysiące innych kawałków. Wcześniej widziała odbicia w tafli wody, czy możliwe, że inna tafla powie coś więcej? Theo wahając się w ostatniej chwili nie podniósł odłamków lustra, magia również jego zawiodła, ale był w stanie wyczuć, przez jedną, krótką chwilę, że bije ona od lusterka. Gdy się pochylał mgła otoczyła jego spojrzenie i w bieli nic nie widział. Nic poza zarysem ludzkich sylwetek, które stały nieruchomo tuż obok stosu ciał. ”Stałam się bielą, wraz ze śmiercią, trwam w niej, niczym w wielkim kotle wciąż przeżywając na nowo własną agonię.” Usłyszał w odpowiedzi na obietnicę jaką złożył w eter. ”1692, Merry, Sara, Martha, Phoebe, Anna.” Gryzący zapach ognia wdzierał się w umysł mężczyzny, a mgła gęstniała, podnosiła się coraz wyżej, była już na wysokości kolan. Valerio był ledwo dostrzegalny, ale gdy tylko odzyskał oddech i uporał się z cieniami, które go prześladowały wtoczył się do pomieszczenia zaraz za Lotte. Panna Overtone czuła narastający w sobie gniew i nawet kiedy chciała prowadzić rozmowę i słodkim głosem złagodzić te, które rozbrzmiewały w jej głowie to wciąż czuła jak furia się wzmacnia. Im większa była mgła im bardziej zaczynała otaczać ich biel tym bardziej czuła palący gniew. A rozmowa sprawia, że głosy te zrozumiałe, przedzierają się przez szepty świszczące wokół nich. ”Jesteś tym samym, czy też zginiesz, jak my?” Nić Ariadny ledwo przebijała się przez gęstą mgłę, a dym wdzierał się do gardła syreny. Drażnił i zmuszał do kaszlu. Wyjście tunelem było prawie całe zasłonięte przez mgłę, a Lotte była przekonana, że widzi właśnie cienie schodzące ze ścian, stojące nieruchomo wśród kłębowiska bieli. ”Uciekaj!” Grzmiał głos z tysiąca gardeł, wdzierający się znów boleśnie w kobiecy umysł. Wtem w korytarzu, w którym wcześniej byli rozbłysło światło, migotało, a zaraz po chwili ujrzeli wszyscy długie języki ognia, które trawiły kamienne ściany. ”To koniec.” Usłyszało każde z nich, przeraźliwy szept, który zaraz zamienił się w przerażający krzyk. Okrzyk bólu zmieszanego z płaczem i błaganiem o życie. W powietrzu słychać było walenie dłoni o drewniane drzwi, szorowanie paznokci po podłodze, wycie pełne paniki niczym u zwierza i ten gryzący dym, a może raczej mgła, która przysłaniała już wszystko. Jedynie nić Ariadny jeszcze majaczyła wskazując drogę ucieczki. Wszyscy z dymem tuż za plecami wbiegliście w korytarz jaki wskazywała nić Ariadny. Nie mieliście przecież wyboru, nikt z was nie chciał spłonąć żywcem, a dym oraz ogień zdawały się jak najbardziej prawdziwe. Oglądając się za siebie dostrzegliście jak gęsta mgła rozbija się o wejście do tunelu, jakby stała tam niewidzialna, szklanka ściana, przez którą wy mogliście przejść. Okrzyki i wezwania o pomoc jeszcze przez jakiś czas wam towarzyszyły, ale im głębiej wchodziliście w tunel tym coraz bardziej biel ścian znikała, na poczet czerni kamienia i wtedy w oddali zobaczyliście migające światełko. Drżenia pentakla, musieliście być na dobrej drodze. Nadzieja na to, że być może właśnie uda się wam wyjść z opresji cało. Wraz ze światełkiem zbliżały się do was ludzkie głosy, takie prawdziwe, świadczące o tym, że macie do czynienia z żywymi osobami. -Hej! Kto tam jest!? - Usłyszeliście męski głos z oddali, a światełko przyspieszyło. Po chwili waszym oczom ukazała się dwójka czarowników. Mężczyźni elegancko ubrani trzymali górnicze lampiony. Przyglądali się wam uważnie. -Poinformuj Spencer Jones, że kolejny tunel został otwarty. - Powiedział ten, który wcześniej do was krzyczał. Drugi z mężczyzn wycofał się od razu, a gdy zniknął usłyszeliście kolejne słowa. -Sam Mitchell, komitet do spraw bezpieczeństwa, Międzymiastowy Magiczny Ratusz Salem. - Przedstawił się. -Ktoś z was jest ranny? Kiedy upewnił się, że nikt z was nie krwawi, ani nie ma zaraz paść z powodu odniesionych ran wskazał wyjście i polecił, abyście ruszyli zaraz za nim. Tunel powoli unosił się w górę, aż w końcu dotarliście do miejsca, gdzie nad waszymi głowami wyzierała spora dziura, a z niej ktoś spuścił drabinę. -Zapraszam w górę. - Zachęcił was gestem dłoni. Byliście bezpieczni. Na górze zaś okazało się, że wyszliście w pomieszczeniu obitym boazerią, pod ścianami stały regały pełne kartonów i teczek z dokumentami. Przy drzwiach czekała na was kobieta. Miała około metr siedemdziesiąt wzrostu, a brązowe włosy spięte w luźny kok. Lustrowała was przez chwilę wzrokiem po czym uśmiechnęła się szeroko. -Witamy w Salem kolejną ekipę z Hellridge. Spencer Jones, odstawimy was do domów. - Powitała ich radosnym głosem, tak bardzo nie pasującym do tego, że właśnie uciekliście przed spaleniem żywcem. -Gwardziści są już w drodze. - Oznajmił mężczyzna, który wcześniej został przez Sama wysłany do zawołania Jones. Sam jedynie kiwnął głową wychodząc jako ostatni na powierzchnię. -Czy trzeba kogoś poinformować o waszym stanie? Chcecie aby ktoś z rodziny po was przyjechał? - Zapytała Jones. -Droga powrotna chwilę zajmie. Jeżeli podaliście dane do rodziny, ktoś z Ratusza natychmiast poszedł załatwić kontakt by zapewnić, że nic wam nie jest i zostaniecie bezpiecznie odwiezieni do domów. Jeżeli zaś wybraliście, że to ktoś z waszych bliskich ma was odebrać, zapewniono was o tym, że czeka na was kawa i herbata w pokoju obok. Wychodząc z pomieszczenia minęła was grupa ludzi, która bez słowa wkroczyła do pomieszczenie gdzie była dziura w podłodze. A Sam przyspieszył kroku i zrównał się ze Spencer, ta już nie uśmiechała się swobodnie. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę, a spojrzenie czujne. -Arcykapłan rozniesie zaraz cały ratusz. - Mruknął Sam, pojedyncze słowa do was docierały. -Odstawię ich do domu i wracam jak najszybciej. -Czy tamten drugi już jest zabezpieczony? - Zapytała kobieta co jakiś czas zerkając na was przez ramię. -Jeszcze dwójka siedzi i zamyka zabezpieczenia. Wyprowadzili was ewidentnie tylnym wyjściem gdzie czekał już czarny mercedes. Mitchell otworzył przed wami drzwi do środka -Komu w drogę temu czas. Silniki samochodów odpalone, a miękkie siedzenia zachęcały, aby się w nich zatopić. On sam siadł za kółkiem kierownicy. Mogliście ruszać do domu. | Zbliżamy się do końca waszej przygody - gratulacje, udało Wam się wyjść z tuneli i wrócić do USA! Sam Mitchell chce wam zaoferować podwózkę do Deadberry. Podróż będzie trwać około trzy i pół godziny. W tym czasie będziecie mogli zadawać pytania Samowi jak i rozmawiać ze sobą. Wasz post powinien zakończyć się wyjściem z samochodu w Deadberry. Ci co zdecydowali się zostać przebywają w pokoju z panią Jones i możecie zadawać jej pytania lub rozmawiać między sobą. W pomieszczeniu czeka na was kawa, herbata i ciasteczka. Wasz post powinien zakończyć się opuszczeniem budynku i odjechaniem z krewnym lub przyjacielem. Czas na odpis 16.07 do godz. 23.00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Szkolne lata zmieniły strukturę mózgu Anniki – wtedy to z płaczącej na zawołanie dziewczynki powoli, etapami wyrastała kobieta, dla której łza na policzku, a już na pewno jej własna, była widokiem obrzydliwym, zakrawała o hańbę. Życie w pełni udolnie i – jak myślała – na zawsze zatrzymało karuzelę sprzecznych emocji. A dziś ta rozpędzona karuzela dała jej w zęby. Zesłany na nią spokój wewnętrzny rozwiał się tak łatwo, jak i wcześniej pojawił, a dobijających się pod czaszkę głosów nijak nie dało się już zatrzymać. Na próżno zaglądała w lustro, przeczesując teren z uporem godnym lepszej sprawy. Opuściła je wreszcie, z rezygnacją zerkając na Theo. Czuła się teraz jak idiotka. Pokręciła więc tylko głową na znak, że nie znalazła tutaj nic, co mogłoby ich jakkolwiek zainteresować. Nie licząc jej własnego, upiornego odbicia, na którego widok miała w tej chwili ochotę rozbić to cholerne lustro na drobne kawałki. I zrobiłaby to, gdyby nie fakt, że chciała się mu – nomen omen – przyjrzeć. Z początku traktując zapach spalenizny i coraz bardziej upierdliwie dudniące serce za niechybną oznakę jakiejś idiotycznej i nieprzystającej do niej histerii, ignorując wszystko, wdała się w dyskusję z refleksją siebie, nie-siebie. – Na siebie mam patrzeć, czy na innych? Zdecyduj się wreszcie! – Warknęła wręcz, agresją przykrywając wszystko, czego się wstydziła – przede wszystkim strachu i bezradności. I wtedy kolejny, nerwowy krok, zamiast odbić się głuchym echem po pomieszczeniu, zaowocował satysfakcjonującym chrupnięciem czegoś, co niechybnie było kiedyś lustrem. Niewiele myśląc, Annika chwyciła jeden z większych okruchów, by przyjrzeć się i jemu. Dopiero nasilający się zapach spalenizny i gęstniejąca mgła przywołały ją do realnego świata. – Valerio! – Krzyknęła, szukając kuzyna w gęstniejącej bieli. Zawróciła za Lotte dopiero w momencie, gdy nie miała już innego wyjścia, a górę wziął instynkt ratowania życia. Poruszała się automatycznie, po omacku, nie analizując za wiele. Ani tego, co zobaczyła, ani tym bardziej tego, co powinna o tym myśleć. Pojęcie realności już dawno temu straciło sens, a jego resztki pozostały za tą niewidzialną barierą, którą właśnie wspólnie przekroczyli. A to, co za nią, było jeszcze większą zupą ugotowaną na chaosie, niż to, co pozostawili za sobą. Komitet do spraw bezpieczeństwa, Salem, ktoś przygląda się jej beznamiętnej twarzy, poszukuje ran, złamań, stłuczeń, zadrapań… Wszystko jedno. Jedna dłoń zaciśnięta na pasku torebki, a druga wciąż trzymająca w dłoni znalezione w strumieniu lustro nie mają ochoty dotykać niczego innego. Ale muszą. Lustro wylądowało więc w torebce. Drabina. Krok za krokiem, aż wreszcie znaleźli się w jakimś cholernym archiwum. Obiecała sobie zapamiętać nazwisko Spencer Jones. Na zadane pytanie pokręciła zaś głową – kłopocząc tym męża mogłaby mu wyłącznie sprawić więcej bólu. A bratu nigdy się nie przyzna, jak rozpaczliwie potrzebowała w tej chwili pomocy. Wiedziała zresztą, że i tak za chwilę tam właśnie trafi. Tamten drugi – to wstrząsnęło Anniką szczególnie mocno. Zacisnęła mocniej palce na swojej torbie. – Jest więcej takich tuneli, do których można sobie po prostu wpaść, jak Alicja w Krainie czarów? – Spytała wreszcie, znajdując pierwszą lepszą okazję na dojście do głosu. A tenże był tak bezbarwny i tak pusty jak przestrzeń pod jej stopami, gdy lądowała w tych cholernych podziemiach. Wsiadając do pojazdu, nie patrzyła już na nikogo. Nie interesowało ją też, co się stało. Nie chciała tego wiedzieć. Nie chciała. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Lotte Overtone
Gniew, jak dzikie zwierzę zagnieździł się w jej wnętrzu i nadal opuszczać go nie zamierzał. Wydarzenia tego dnia ciężarem osiadały na ramionach, szepcąc nawet głośniej niż kobiece głosy w jej głowie, o tych wszystkich niesprawiedliwościach, które ją spotkały. Jak bardzo cierpiała, jak łatwo było ją zranić tylko dlatego, że była o wiele ładniejsza niż inni. Czy to też był rasizm? Jakaś nietolerancja? Czy wszystkie magiczne byty tego świata oraz nie świata uznały, iż dręczenie młodziutkiej panienki za urok i powab to ich główna misja? Jak okrutnie, jak okropnie! Najchętniej objęłaby się ramionami dla własnego komfortu, ze smutkiem wygłaszając w duchu mowę pożegnalną wobec straconego futerka i torebki, ale samo wspomnienie o zniszczonych przedmiotach niemalże sprawiło, iż bucikiem uderzyła o ziemię z frustracji. Mgła jak mleko bielała jeszcze bardziej, gęstniała jakby za długo na powietrzu była, gotowa skwaśnieć i inne takie mleczne porównania, które nie przychodziły jej na myśl, bo ona nie była farmerem. Farmerką. Rolnikiem? Padmorem, o! Nie była jakimś Padmorem, żeby wiedziała o tym więcej. Ale tak, była zła, wściekła, naburmuszona i negatywne emocje te nie ulatywały wcale, a nasilały się coraz bardziej. A przynajmniej do pewnego momentu. Do zdania, które rzekło, że jest taka jak one. I Lottie gotowa jest nabrać powietrza w policzki, nabzdyczyć się tak, jak tylko ona potrafiła, bo chyba to jakieś żarty, one nie mogły być nią, bo przecież Lotte była Overtonem, złotym dzieckiem, przyszłą gwiazdą teatralną wyniesioną na srebrny ekran, kiedy złość cała z niej ucieka. Jak balon szpilką ukłuty. Gardło staje się suche, oddech płytszy, a szarość oczu otwiera się szeroko w sarnim zdziwieniu. Oba spotkania nieprzyjemne łączył jeden element, nacisk na jej odmienność (nienaturalnie przystojna twarz anioła wykrzywiona w odrazie; sen, który być może nie był snem). Czy to oznaczało, że te kobiety były syrenami? Nie, nie, nie, nie, to niemożliwe. Po prostu czarownice, czarownice palono na stosie niezależnie, czy były obdarowane magią. Lecz co jeśli? Potrząsa złotymi lokami, dolna warga jest przygryzana niepewnie. Jesteś tym samym. Czym jestem? Ma ochotę zapytać, ale ni jeden dźwięk nie dobywa się spomiędzy lekko rozchylonych warg. Z transu wreszcie otrząsa ją głośnie nakazanie ucieczki i Charlotte nie trzeba tego powtarzać dwa razy, zwłaszcza że cienie zaczęły opuszczać należne im — ? — miejsce. — Wynosimy się stąd, już — to nie była prośba, to był konkretny rozkaz nim w ogóle języki ognia znalazły się w zasięgu jej wzroku. Bez większego zastanowienia, chwyciła Valerio za rękaw ciągnąć go za sobą. Nić Ariadny była ich jedyną szansą w tym momencie i wszyscy musieli wyjść z tego żywo, żeby mogła im wytknąć, że ich uratowała. Bo totalnie to zrobiła. Oszczędziła godzin błądzenia oraz kontemplowania sensu istnienia. Zdecydowanie to zrobiła! Determinacja oraz ośli — ale od najładniejszego osiołka okej? — upór dodały wigoru jej krokom, a może to wizja spłonięcia, nie była do końca pewna, bo przecież to nie te agonalne dźwięki sprawiły, że prawie biegła. A ona nie biega. Zajęcia z Fondą jej wystarczą, dziękuję bardzo. Mgła została za nimi, czaiła się jak jakiś przyczajacz i niemal odetchnęła z ulgą, bo skoro za nimi nie podążała, to byli względnie bezpieczni, co było oczywiste, bo całą tę zgraję uratowała i i światło! Z dłońmi przyciągniętymi do piersi wzdycha, drżąco, słabo, bo to koniec. Koniec. Jest wolna! Znaczy są wolni! Jej! Ale jest cała oraz względnie zdrowa, mocno straumatyzowana oraz...JAK TO WYLĄDOWALI W SALEM? — Kolejną ekipę? — pyta cicho, przekręcając niewinnie głowę, wyraźnie zaskoczona tym wszystkim, co się dzieje, chociaż najchętniej kopnęłaby kogoś w kostkę. Może Theo? Potrzeba odreagowania rozpłynęła się w momencie, w którym mieli podawać swoje dane i Lotte pozwoliła sobie dramatycznie zastygnąć w bezruchu. — Umm, pani Jones? Czy jest szansa sprawdzić sytuację panny Elianne L'Orfevre z pomocą odpowiednich służb? Ktoś, podając się za moją osobę nakłonił ją do pojawienia się w okolicach tunelu, a raczej tuneli, a nie ma szans, żebym zaprosiła ją do jakiegoś miejsca otoczonego naturą, kiedy w Saint Fall mamy tyle uroczych kawiarenek — prosi uprzejmie, prostując się z nieśmiałym uśmiechem na ustach. W swojej naiwności wierzyła, że wszystko jest w porządku. Przecież jej kuzynka szczyciła się rozsądkiem większym niż jej własny, więc z pewnością nic jej nie było. Ba! Pewnie czekała w swojej pracowni, gotowa ją zrugać. Z kolei co do powrotu, zgodziła się żeby odwieziono ją natychmiast. Zapewne limuzyna byłaby jej milsza, ale klątwa Overtonów lubiła płakać psikusy, a ona nie zamierzała tego dnia ryzykować bardziej. Zanim jednak jej przypadkowa drużyna się rozeszła, zdążyła złapać jeszcze za rękaw Theo. — Wiesz kim były te kobiety? Widziałeś coś więcej? — zapytała szeptem, bo musiała wiedzieć, gdzie zacząć szukać. Jeśli to były syreny...Przestań. Nakazuje sobie surowo, wsiadając do auta. Nie była taka jak one. Nie była ofiarą...Prawda? — Przepraszam najmocniej panie Mitchell, ale czym są te tunele? Domyślam się, że sposób w jaki przedostaliśmy się z Hellridge do Salem jest albo nieznany, albo ściśle tajny, lecz czy jest cokolwiek wiadome? — pytała z takim zatroskaniem, jakby naprawdę ją to szczerze interesowało. Annika nie wydawała się zbyt gadatliwa, więc wolała zapytać sama. To stworzy więcej pytań niż odpowiedzi i będzie mogła się czymś zająć podczas drogi, wolała nie drzemać w takich warunkach. Z ulgą mogła odetchnąć dopiero, kiedy znaleźli się w Deadberry. Dziękując Samowi za uprzejmą podwózkę, pomachała na pożegnanie obecnym i nie odwracając się ni razu, niemal pognała w stronę oczekującej na nią limuzyny oraz wyciągniętych w jej stronę matczynych ramion. Uroniła kilka łez nawet, wreszcie czując się bezpieczną kiedy wsiadała do luksusowego auta, gdzie czekał już ojciec dziewczątka z zupełnie nowiuteńką markową torebką. Czy mogła w tym momencie jeszcze bardziej kochać swoją rodzinę? Nigdy więcej lasów, obiecała sobie, bo oceanu uniknąć niestety nie mogła. |
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Spencer Jones słysząc niewinne pytanie Lotty skupiła całą uwagę na jej osobie. Oczy przez sekundę się zwęziły. -Pani wybaczy. - Zaczęła uprzejmym tonem. -Niestety moim priorytetem jest pani bezpieczeństwo nie zaś innej osoby w tej chwili. Jeżeli przyjaciółka pochodzi z Hellridge, należy pytać tamtejszych służb. - Oznajmiła kiedy kierowała się wraz z nimi do samochodów. Wydawało się, że nie zmieni w tej sprawie zdania, a potem jeszcze stała na ulicy i patrzyła jak odjeżdżacie z Salem. Samochód mknął ulicami, za oknem krajobraz zmieniał się powoli, ale nie tak, żeby od razu wiedzieć, że przekraczali kolejne miasta. Z radia sączyła się cicho muzyka, ale ledwo słyszalna, ponieważ Sam nie chciał uronić ani jednego zdania z rozmowy. W środku panowała zaś grobowa atmosfera i minęła dłuższa chwila nim odpowiedział na pytanie Anniki. -Wiemy na pewno o dwóch. - Odpowiedział w końcu i zjechał w zjazd prowadzący w kolejne rozwidlenie dróg. Spojrzał w lusterko wsteczne. -I zanim pani zacznie osądzać, to dowiedzieliśmy się o nich dzisiaj. Nie miał raczej powodów do kłamania i ukrywania takich informacji, zwłaszcza, że było widać iż w rozmowie ze Spencer starali się działać na bieżąco. -Nadal badamy tunele, staramy się zrozumieć połączenie jakie jest między naszymi miastami. - Mitchell teraz zerknął na Lotte w lusterku. Mężczyźni, którzy im towarzyszyli, byli milczący i to kierowcy nie dziwiło. Wiele przeszli tego dnia, a ich samych czękała bezsenna noc. Wiedział, że wypije całe morze kawy, aby móc działać celem znalezienia odpowiedzi na wiele pytań, a te piętrzyły się z każdą minutą. -Proszę odpocząć i gdyby coś się działo, dać nam znać. - Sam podarował każdemu swoją wizytówkę i gdy odstawił wszystkich bezpiecznie do domu wrócił do Salem. Skończyliście event! Zostaliście odwiezieni do domów, wasza przygoda się zakończyła, ale nie bez efektów ubocznych. W poniższym podsumowaniu znajdziecie swoje zdobyte punkty doświadczenia (zależne od zaangażowania, ilości odpisów i terminowości oraz poniesionego ryzyka i kreatywności), a także drobniutkie konsekwencje od Mistrza Gry. Od tej pory możecie grać wątki mające miejsce po wydarzeniach w Cripple Rock. Annika, w wyniku przebywania w tunelu zaczęły się rozwijać u ciebie dziwne omamy. Do końca fabularnego marca za każdym razem, kiedy będziesz w zamkniętym pomieszczeniu sama, możesz mieć wrażenie, że słyszysz szepty, ale nie będziesz w stanie zidentyfikować tego głosu. Ponadto, gdy będziesz w zamkniętym pomieszczeniu z dowolną inną osobą, powinnaś rzucić kością k6. Efekt równy 1 oznacza, że znów nawiedzają cię owe szepty. Wszystko samoistnie minie z początkiem kwietnia. Magiczne lusterko po opuszczeniu tunelu straciło swoją moc, ale zostało dopisane do twojego ekwipunku jako przedmiot do zaklinania (lusterko). Otrzymujesz 150 PD. Lotte, do końca fabularnego marca, gdy będziesz przebywać w pobliżu ognia (nawet w postaci świeczki albo odpalonego papierosa), będziesz odczuwać fantomowe pieczenie ramion. Nie będzie to miało wpływu na twoje punkty życia, ale uczucie będzie raczej nieprzyjemne. Ponadto od tej pory efekty na kości k3 z poprzedniej części eventu obowiązują cię również wobec mężczyzn wzrostu niższego niż 185 cm (dalej do połowy fabularnego marca). Otrzymujesz 150 PD. Theo, od tej pory do końca fabularnego marca na otwartej przestrzeni, kiedy nie będzie obok ciebie nikogo bliskiego, będziesz słyszeć za sobą krzyk, jakby odległy, dziwny i niemożliwy do zidentyfikowania, ale jak najbardziej przypominający realny i przerażony. Ponadto przez ten czas na otwartej przestrzeni (przebywając nawet obok kogoś bliskiego) powinieneś rzucić kością k6. Wynik równy 1 oznacza, że słyszysz ten sam krzyk. Otrzymujesz 150 PD. Valerio, do końca fabularnego marca będziesz odczuwał nieznaczny niepokój przed wodą (również tą z kranu i w szklance). Nie będzie on miał wielkiego wpływu na twoje życie, ale możesz w pobliżu czystej wody odczuwać dziwny i krótki prąd na plecach, a także uczucie duszności. To będzie nasilać się za każdym razem, gdy będziesz zanurzał twarz w wodzie. Ponadto do końca fabularnego marca w dowolnym momencie w wątku powinieneś rzucić kością k6. W przypadku wyniku równego 1 zaczniesz się dusić. Duszności zabiorą ci 10 punktów życia wewnętrznych i ustaną po 1 turze. Otrzymujesz 150 PD. Za udział w tej części wydarzenia wszyscy otrzymujecie osiągnięcie Krecia Robota. Oprócz tego jako grupa, która pomimo przeciwieństw wykazała się współpracą, otrzymujecie osiągnięcie W kupie siła. Wszystkie kwestie techniczne, ekwipunki, zatrucie magiczne, punkty i odznaki w najbliższych chwilach pojawią się w waszych profilach. Mistrz gry jeszcze raz dziękuje za udział w wydarzeniu. Wszyscy z tematu |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej