Droga nr 16 Droga nr 16 łączy Cripple Rock z Bostonem, gdzie przy wejściach stoją sprawdzający pentakle czarownicy. Sufit tunelu jest niezbyt wysoki, co nadaje mu kameralny charakter. Rozwieszone lampy, ozdobione metalowymi zdobieniami, rzucają ciepłe światło na drewnianą podłogę. Ta zaś utrzymana jest w tradycyjnym stylu, z równo ułożonymi deszczułkami i naturalnym wykończeniem. Pod stopniami można odczuć lekką miękkość drewna, co sprawia, że chód jest przyjemny i komfortowy. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
26 lutego 1985, około 16 Dwudziesty szósty lutego wydawał się dziwny… bo jak inaczej mogliście nazwać to, że sny odwiedziły was dopiero o świcie. Sny tak niezrozumiałe, że nawet senniki nie były w stanie wyjaśnić co w nich chodziło. Świat wydawał się w nich zamazany, jakby za mgłą albo szybą, która bardzo mocno zaparowała. Machanie rękoma, próba rozwiania dziwnej substancji, zdało się na nic. Nadal tkwiliście w miejscu, wokół pełno było cieni; nieruchomych statuł, tkwiących w jednym miejscu, jak gdyby strażników. Valerio słyszał śmiech, kobiecy, ciepły lekko zadziorny, który go wołał, a gdy szukał go za swoimi plecami dostrzegł jedynie zarys ludzkiej postaci. Dostrzegł jak wyciąga w jego stronę dłoń, próbowa pochwycenia kończyła się niepowodzeniem. Wtem na krtani zacisnęła się chłodna ręka, od długich palcach. Zaś przy uchu usłyszał szept Jesteś mój…. To był jego własny głos. Charlotte, tkwiąc we mgle słyszała plus wody, ciszy, przyjemny, kuszący i kojący jednocześnie. Zdawało się, że woda jest wszędzie, nad nią, pod nią, wokół niej. Opływała miękko skórę. Ciepłe prądy unosiły ją w dal, wołały do siebie, a pieśni mórz nie można ignorować. Wokół nóg zaczęła się zbierać woda, ale zamiast nóg był syreni ogon, a na około Lotte rozbrzmiały śmiechy, uderzenia ludzkich dłoni w szybę. Była obserwowana. Nie uciekniesz.. - Usłyszała złowieszczy szept. Wydostał się z jej własnych ust. Annika widziała we mgle zarys własnego biurka, im bardziej chciała do niego podejść tym bardziej się oddalał. Parła dalej na przód, czuła irracjonalną potrzebę podejścia, ktoś tam siedział. Męska figura, pochylona nad blatem. Wtem poczuła jak jej dłoń ściska coś, gdy skierowała tam wzrok dostrzegła jak zaciska palce na rękojeści noża, a ostrze zalśniło szkarłatem krwi, krople barwiły białe podłoże. Zabiłaś ich… - jej głos, tuż obok, a gdy się gwałtownie odwróciła, zobaczyła jedynie własne odbicie w popękanym lustrze. Mgła otaczała Theo, niczym ciasnym kokonem, nie widział niczego, nie słyszał, nie czuł. Wszystkie zmysły zostały zamknięte we wszechogarniającej bieli, która zdawała się nie przepuszczać ani grama światła. Uwięziony nie mógł nawet ruszyć dłonią, ni nogą. Nawet głos ugrzązł w krtani. Stał nieruchomo obserwując jedynie jak cienie za mgłą poruszać się niemrawo, ociężale - cały czas w jego kierunku. Nagle wszystko ustało, a w jego zmysły zaczęły odbierać ciche dźwięki - pospieszne ludzkie kroki, nie widział nikogo, tylko słyszał jak idą, jak biegną bez słowa. Musisz iść…, głos tuż za plecami, dłonie, które pchnęły go do przodu. Jego własny głos, nakazywał, aby się nie zatrzymywał, aby podporządkował się w rytm kroków. Nie jego własnych. Sny, nikt do końca nie wiedział czym są, dlaczego istnieją, ale każdy wiedział, że niosą przesłanie. Należało jedynie zrozumieć co się za nimi kryło. I to właśnie myśli skupione wokół nich sprawiły, że tego dnia wciąż byliście nieobecni w świecie rzeczywistym, zanurzając się we wspomnieniach nocnych mar przybyliście na miejsce przedziwne, dotąd wam nie znane. Droga wydała się rozmazana, całkowicie zapomniana w korytarzach umysłu, zatracając się całkowicie z każdą próbą usilnego przypomnienia sobie, gdzie należało skręcić. Gdzieś w oddali słychać było głosy, innych, te znane i mniej znane. Obok zaś inni, tacy, których mija się codziennie rano gnając za swoimi sprawami; tacy, z którymi można było wychylić szklaneczkę czegoś mocniejszego. Wszyscy jakby zaspani, wyrwani z ramion przedziwnych mar sennych jakie tłoczyły się w udręczonym bielą umyśle. Drżenie pod nogami nie zwiastowało niczego dobrego, ziemia zdawała się poruszać jakby miała własną wolę i nim się spostrzegli zawaliła się, a wy wraz z nią, zaczęli gwałtownie spadać w dół. Ciemność szybko zmienia się w jasność, a ciała zatrzymują się momentalnie tuż nad ziemią. Twardy upadek tak nie boli, a jedynie wyrywa oddech z płuc. Jasność razi w oczy, dopiero po chwili wzrok przyzwyczaja się do tego co widzi. Znajdowali się w pomieszczeniu. Pomieszczeniu zasnutym mleczną mgłą. Nad nimi było światło, czyżby otwór przez który spadli? Do uszu docierało kapanie głowy, a pod nogami cicho szumiała woda. Wszystko lekko rozmyte, wszystko osadzone w nienaturalnie czystej bieli, otulonej miękką poświatą wydostającą się z każdego kąta. Choć kątów nie widzieli. W powietrzu unosił się zapach ozonu, świeżego, pozwalającego wziąć głęboki oddech. Nawet wytężając słuch nie docierały odgłosy miasta. Im dłużej przebywali w pomieszczeniu, tym wyraźniej widzieli nieruchome zarysy sylwetek ludzkich ustawionych w przedziwnych pozach. Witam Was na wydarzeniu Na całej połaci krew - część 2. Od tej pory Wasze postacie znajdują się w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia, a to oznacza, że nie powinniście rozgrywać wątków mających miejsce po 26 lutego 1985. Do momentu publikacji pierwszego posta w wydarzeniu możecie jeszcze kupować potrzebny ekwipunek lub zgłaszać ewentualny rozwój postaci. Następnie taka opcja zostanie wstrzymana aż do zakończenia wydarzenia. Przez cały czas trwania wydarzenia możecie kupować przedmioty w sklepie Mistrza Gry, jednak nie będzie można dopisać ich do waszego ekwipunku. W pierwszym poście powinniście wypisać swój ekwipunek. Zasady i limity w ekwipunku znajdziecie w temacie mechaniki fabularnej. Opiszcie też swój ubiór. Im dokładniejszy będzie opis, tym lepiej Mistrz Gry będzie w stanie odnosić się do niego. Zaznaczcie też rzeczy nieznajdujące się w sklepiku, które macie ze sobą (np. papierosy albo łyżka do butów). Proszę o umieszczenie zarówno ekwipunku mechanicznego, niemechanicznego oraz ubioru w adnotacji pod postem. W poście powinniście odnieść się do tego, co zostało w nim opisane, a także (co najważniejsze) do tego, co zrobiliście po wylądowaniu na ziemi. Powody, dla których znaleźliście się w Cripple Rock, to wasze sny, które sprawiły, że trafiliście akurat tutaj. Każdy rzuca w pierwszym poście na spostrzegawczość kością k100. Parę zasad: - Mistrz Gry bierze pod uwagę tylko akcje opisane w poście, nie będzie uznawać domysłów albo informacji przekazywanych prywatnie. W każdym poście możecie zawrzeć 2 AKCJE. Pierwszego rzutu kością możecie dokonać w kostnicy, a następnie zamieścić link do owego rzutu. Drugi rzut powinien być wykonany w poście. - Przemieszczanie się nie jest akcją (w granicach zdrowego rozsądku). - Nie należy rzucać kością na perswazję, kłamstwo, aktorstwo, dowodzenie, lub inne czynności z zakresu charyzmy. Będę brać pod uwagę odegranie danej zdolności oraz statystykę postaci. - Jeśli chcecie przyjrzeć się czemuś bliżej, należy wskazać w poście obiekt, a następnie rzucić kością na statystykę talentu dodając odpowiedni bonus za percepcje. - Na ten moment nie możecie przyprowadzić ze sobą postaci NPC, które będą od Was zależne. Wasze akcje muszą być samodzielne i jesteście zdani na siebie. Jedyni NPC w grze to Ci prowadzeni przez Mistrza Gry. W przypadku w którym do Cripple Rock udaliście się wraz z postacią NPC, należy założyć, że nie wpadła w tunel. - Czas na odpis będzie wynosić mniej więcej 72 godziny. Mistrz Gry uznaje nieobecności graczy, ale akcja na czas nieobecności nie zostanie wstrzymana. W przypadku nagminnych spóźnień z odpisami albo całkowitego zniknięcia postać mogą spotkać (i prawdopodobnie spotkają) przykre konsekwencje. Mistrz Gry uznaje tylko nieobecności zgłoszone wcześniej w temacie aktualizacji. - Przypominam, że post z rzutem nie może być edytowany. W najlepszym przypadku akcja zostanie uznana za nieważną. W razie potrzeby edycji (literówki, drobne błędy i inne takie), proszę o kontakt ze mną. - Dla wspólnej dobrej zabawy proszę by wszystkie postaci biorące udział w wydarzeniu uzupełniły pole triggerów oraz informacji dla mistrza gry. - Aby (nieco ślepy) Mistrz Gry nic nie pominął, proszę Was o używanie znacznika [ b ] przy dialogu oraz znacznika [ u ] przy oznaczaniu wykonywanej akcji. Warto też będzie wypisać w adnotacji dokonywane akcje, dzięki czemu (ten sam ślepawy) Mistrz Gry nie popełni błędu. Przypominam, że postacie, które w wyniku 1 części wydarzenia otrzymały konsekwencje fabularne oraz mechaniczne, są nimi zobowiązane już od tego wątku (np. rzuty kością, szczególne objawy zdrowotne itp). W razie jakichkolwiek pytań albo wątpliwości zapraszam na discorda, albo na pw na konto Penelope Bloodworth Czas na odpis macie do czwartku (18.05) do 22:00. Powodzenia i dobrej zabawy! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Nic, ale to absolutnie nic nie miało dzisiaj sensu. Poranek potraktował Annikę brutalnie, jak białą skarpetkę, co przybłąkała się gdzieś przypadkiem do kosza pełnego kolorowego prania, po czym trudno będzie jej wrócić do stanu wyjściowego. Sen pozostawił ją w stanie bardzo dziwacznym, ze szkarłatnym policzkiem i ubrudzoną pościelą. Od rana nic nie było proste. Na całe szczęście, Annika nie planowała dziś nigdzie wychodzić i mogła oddać się brodzeniu w kadzi pełnej smoły w zaciszu własnych czterech ścian. Od rana parła bowiem do przodu, jak w swoim śnie – powoli, ociężale i bez nadziei na dotarcie do jakiegokolwiek konkretnego celu. Podskórnie jakby wiedząc, że nie będzie w stanie dziś dotrzeć gdziekolwiek, wolała się ukryć. Nie rzucać się w oczy, otrząsnąć z przerażającej wizji i zacząć kolejny dzień z czystą kartą. I wtedy zadzwonił dzwoneczek u skrzynki. Johan. Pilna sprawa, alarm w Maywater. Nie musiał jej dwa razy powtarzać, trzy minuty po odczytaniu wiadomości, wrzuciła odpowiedź do skrzynki, a piętnaście minut później była gotowa do drogi. Nie byłaby sobą, gdyby jej dłoń, zaciśnięta teraz na rękojeści noża nie zadrżała w wahaniu, czy dobrym pomysłem było zabrać ze sobą akurat to narzędzie. Powinnam traktować sny tak dosłownie? – Drążyła wciąż we własnej głowie, gdy ręka już zasuwała materiałową torbę, z nożem w pochewce wewnątrz. Założyła wygodne dżinsy z wysokim stanem, podtrzymywane w miejscu przez skórzany pas z metalową klamrą. Na ciepły sweter narzuciła swój długi, wełniany, dwurzędowy płaszcz w kolorze dojrzałej wiśni. Jej mąż, jak przystało na dobrego człowieka, nie zadawał pytań, choć samą postawą mówił wiele – martwił się. A pani Faust jak zwykle odmówiła jakiejkolwiek troski i w drogę wyruszyła sama, odprowadzana jego czujnym spojrzeniem – on również musiał wyczuwać tę ciężką atmosferę i tak naprawdę nie miał ochoty gdziekolwiek wychodzić. Nawet z Anniką. A i ona mu tego nie zaproponowała, tylko pełna najgorszych przeczuć, sama udała się jego samochodem prosto do rodzinnej siedziby. Tak przynajmniej zakładał pierwotny plan. Bowiem hipnotyczny stan, towarzyszący Annice od samego rana wywiódł ją na manowce tak skutecznie, że przytomność umysłu wróciła dopiero, gdy ziemia dosłownie usunęła im się spod nóg. Im. Bo nie była tu sama. – Uch – wydusiła z siebie po tym twardym lądowaniu. Jeszcze klęcząc na zimnym podłożu, rozejrzała się szybko po twarzach towarzyszy, równie jak ona zdezorientowanych. Czy był sens w ogóle pytać, po co się tu wszyscy zebrali? Nie tym razem. I nie w tej scenerii. Nieco dłuższym spojrzeniem Annika zaszczyciła wyłącznie Valerio. Niewerbalnie dała mu znać, że nic jej nie jest. Choć w istocie było jej trochę wszystko. A najbardziej ze wszystkiego, była po prostu przerażona. Głęboki wdech. Spojrzała w górę, na sklepienie – jak daleko mieli do powierzchni? Czy istniała jakakolwiek możliwość, by przynajmniej podjąć próbę wydostania się z powrotem na górę? A przede wszystkim – czy nic za chwilę nie runie im na głowy? Kolejny, jeszcze głębszy wdech. – Absolutaudite – wyszeptała, skupiając energię na odbieraniu bodźców słuchowych. Namiastka zwierzęcych zmysłów – te akurat bardzo by im się teraz przydały. Na zarysy postaci w głębi pomieszczenia wolała nie patrzeć. Jeszcze nie. Jeśli tylko Annika coś dosłyszy, natychmiast podzieli się tą informacją z resztą grupy. Annika po wylądowaniu na ziemi nie podniosła się jeszcze na równe nogi, tylko przyklęknęła na jedno kolano i z tej pozycji bada otoczenie, ze szczególnym uwzględnieniem sklepienia tunelu – czy jest bezpieczne, czy mogą spróbować się przez nie wydostać na górę i czy nie powinni szybko stamtąd uciec, by niebo nie spadło im na głowy? Prócz tego Annika próbuje dosłyszeć jak najwięcej i zamierza bezzwłocznie podzielić się informacją z pozostałymi. Ekwipunek: Kluczyki do samochodu, pentakl, athame, szkicownik w formacie A5, nóż, zapalniczka i dwa ołówki. Ubiór: dżinsy z wysokim stanem, skórzany pasek z metalową klamrą, ciepły, czarny sweter, wełniany, dwurzędowy płaszcz i wygodne, sznurowane buty. Pentakl i kluczyki do samochodu trzyma w kieszeni spodni, pozostałe części wyposażenia znajdują się w torebce. I rzut: Spostrzegawczość; bonus za percepcję: +5 II rzut: Absolutaudite; próg - 35; magia anatomiczna: 5 Ostatnio zmieniony przez Annika Faust dnia Wto Maj 16 2023, 13:26, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 32 -------------------------------- #2 'k100' : 86 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Dwanaście godzin temu — gorąca dłoń na kierownicy, roztopione światła nocy, dziewczyna obok niego. Miała imię, ale nazwał ją Panna Piggy. Była jak muppet — cicha, posłuszna, z szeroko otwartymi oczami, tylko raz wyszeptała, że się boi; Valerio odparł, że nie ma czego. Uwierzyła? Dziesięć godzin temu — zwilżony opuszek ścierający magiczny pył z deski rozdzielczej, list od Johana, źrenice jak spodki, Matteo, widać po mnie? czas przeciekający przez palce, zachrypnięta odpowiedź nic nie widać, jedź, ale najpierw się prześpij. Osiem godzin temu Bangor machało na do widzenia. Ciasne uliczki, szerokie autostrady, Pino D'Angio w głośnikach, rozlane echo snu, jesteś mój; rozlane echo sennej odpowiedzi; nie jestem, kurwo, niczyj. Nawet swój. Mgła porannej mary była zsiadłym mlekiem i smakowała tak samo źle; otępienia zalęgniętego przez krótką, urywaną drzemkę nie zażegnał nawet znak do zobaczenia wkrótce. Nienawidził Bangor — teraz na dodatek musi znienawidzić dystrybuowany w nim towar. Kwadrans temu inna tabliczka; witaj w Hellridge i inna nienawiść, daleko wykraczająca poza miasto i oferowane przez nie dobra. Puste wnętrze Mustanga, cisza z głośników, czyściutka deska rozdzielcza, źrenice wielkości główek szpilek. Im bliżej Cripple Rock, tym bardziej wszystko spowalnia. Przeszłość staje się teraźniejszością; minuty zamieniają się w sekundy, sekundy w nicość, jeszcze chwila i przypomni sobie całe swoje życie. Un momento per favore. Najpierw umiera silnik. Mustang na poboczu gaśnie i osiada pod malowniczym, golutkim drzewem, nawet jeden listek nie ozdabia tego martwego krogulca — wymowne, rozciągnięte myśli w jego głowie należą go kogoś innego; chyba robi się stary, skoro nadal trzyma go po Bangor. Dziurawa pamięć wypluwa strzępki — Paganini wysiada z auta i szuka papierosów w płaszczu; są. Wsuwa jeden między wargi, próbuje wymacać zapalniczkę w spodniach garnituru i głupio zaczyna od kieszeni—kondomówki, aż wreszcie— Martwe gałęzie strzelają pod butami — cymbał jesteś, w takich butach do lasu — i coś zaczyna drżeć w posadach. Jest źle — ostatnia myśl przed upadkiem ma smak nieodpalonego nigdy papierosa i brzmi trochę jak: Lucyfer zapomina o takich miejscach jak to, a nawet gdyby sobie przypomniał, to by się na nie zrzygał. W odpowiedzi ziemia połyka Valerio tak, jak Panna Piggy połknęła— Che cazzo era quello? Z mroku wpada w mlecznobiały blask; wspomnienia są dziurawe, sen staje się słowem — albo nigdy nie dobiegł końca? — i zamieszkuje między nimi — albo oni w nim? Zamiast bólu upadku po długim locie jest kożuch jasności, szum wody, ciche kapnięcia i twarze. Valerio wyławia je z rozmytej rzeczywistości; bez papierosa w ustach — musiał zgubić go po drodze, kto by się spodziewał — jest łatwiej. Może mówić i to dobry znak. Martwi nie mówią; przynajmniej nie bez łapy w majtkach meksykańskiej medium. — Quidhic. Czar to naturalna reakcja; poszukiwanie magicznej obecności w miejscu, które przypominało mokry sen producenta nabiału było pierwszym, co podsunął otumaniony po śnie na jawie — śnie we śnie? — umysł. Paganini próbował dostrzec jak najwięcej w jasnej zawiesinie; spojrzenie przeczesywało biel, wykrawając z niej strzępy wskazówek. — Miałem kiedyś podobny sen — spojrzenie kuzynki van der Decken jest pierwszym, które wyłapuje Paganini — w innych okolicznościach mrugnąłby do niej i rzucił ciao, Annika, często tu przychodzisz?. W innych okolicznościach nie tkwiliby w mlecznym blasku. — Ja, dwie kobiety w dziczy, butelka Bartolo Mascarello — później jego wzrok napotyka kogoś małego — pół kroku w tył to zwykłe zachwianie równowagi po upadku, nic więcej. Mija cenna sekunda; ładna buzia zyskuje imię, ciao, Lotte, przygotowujesz się do nowej roli?. — Szkoda, że zamiast wina... Zapada cisza, a w nim wzbiera brecht. Seriamente; Valerio ma szczerą ochotę się pośmiać. Czuje się tak, jakby wylądowali w środku śnieżącego ekraniku telewizora — ogląda ich sobie właśnie jak taką śmieszną, chociaż w sumie beznadziejną telenowelę. — Dostałem Cavanagha. Sekundę temu chciało mu się śmiać. Teraz przemoc jest ciekawszym pomysłem. Zanim ktoś zdąży powiedzieć coś rozsądnego — gdzie jesteśmy, co się stało, też widzicie zarys tych sylwetek? — Valerio spluwa prosto pod nogi Cavanagha i, che bello! jak jadowite jest to splunięcie. Damy muszą mu wybaczyć to, co powie zaraz. — Odezwij się do mnie słowem, a będziesz to zlizywać, stronzo. Wybaczone? ekwipunek: pentakl, athame, pistolet, kluczyki do samochodu, paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywy sztuk dwie ubiór: czarny płaszcz ulster, grafitowy garnitur trzyczęściowy, biała koszula, czarne, skórzane buty, czarne, skórzane rękawiczki i równie czarny, skórzany pasek rzut #1: Quidhic [83 + 5 (magia odpychania) = 88] rzut #2: percepcja [bonus +5] |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Stwórca
The member 'Valerio Paganini' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 34 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Theo Cavanagh
Przywykł do tego, że jego sny dość często przybierały dziwaczne, trudne do zinterpretowania kształty. Przywykł nawet do tego, że niekiedy jakaś cząstka tych snów zdawała się przenikać do rzeczywistości, w jego umyśle tworząc niemal niemożliwą do rozwikłania plątaninę jawy i snu. Zwykle nie sposób byłoby zauważyć, by miało to wywierać na nim jakieś większe wrażenie. Jakby rzeczywiście po prostu przywykł, nie dostrzegając w tym nic ani niezwykłego, ani niepokojącego. A jednak czasami wciąż trafiały się sny, które gnieździły się w umyśle na dłużej, nie dając o sobie zbyt łatwo zapomnieć i uparcie czając się gdzieś na granicy świadomości, by w najmniej dogodnym momencie uprzejmie podsunąć jakieś zatarte w pamięci szczegóły. Czasami te szczegóły wypełzały na powierzchnię pchnięte jakimś niejasnym skojarzeniem. Tym razem skojarzenie było całkiem jasne. I to bardzo dosłownie, co uzmysłowił sobie, musząc w pierwszej chwili zmrużyć oczy pod wpływem bijącej zewsząd jasności tuż po tym, jak… ziemia zapadła mu się pod stopami?. Chyba tak właśnie musiało być, choć niewątpliwie miałby spory problem z tym, by w pamięci dokładnie odtworzyć zdarzenia nie tylko sprzed chwili, ale w ogóle od momentu wyjścia z domu. Choć pewnie nawet tego chwilowego odcięcia się od rzeczywistości nie uznałby za wydarzenie szczególnie niepokojące. Gdyby nie fakt, że na – pod – ziemię sprowadziło go coś zupełnie niespodziewanego i z całą pewnością niezwykłego. Nieczęsto w końcu zdarzało się, by tak po prostu grunt zapadł się pod nim. W zasadzie… nie przypominał sobie, by coś podobnego zdarzyło mu się kiedykolwiek. Z wolna przyzwyczajając się do otaczającej go jasności oraz otrząsając się z pierwszej fali zaskoczenia, rozejrzał się z uwagą dookoła pod wpływem pierwszego niespodziewanego dźwięku. Trzy twarze, niewątpliwie znane mniej lub bardziej z widzenia – po nich spojrzenie prześlizgnęło się jedynie pobieżnie, nie doszukując się najwyraźniej niczego, co warte byłoby większej uwagi. Oraz… coś jeszcze, niewyraźnie majaczącego wśród wszechobecnej bieli – interesujące o wiele bardziej, prawdopodobnie przez to, że ledwie widoczne. W pierwszym odruchu zamierzał bezmyślnie ruszyć przed siebie, by przyjrzeć się lepiej niewyraźnej sylwetce, jednak na krótką chwilę w miejscu zatrzymały go dwie kwestie. Pierwsza, umykająca jednak dość szybko, by móc niemal nie zwrócić na nią uwagi – widmowe wspomnienie ostatniego snu. Podobieństwo było zbyt oczywiste, żeby tak po prostu je zignorować. Choć tym razem przynajmniej mógł się poruszać. Druga, tylko odrobinę bardziej upierdliwa od pierwszej – Paganini i jego splunięcie oraz słowa, mogące wywołać u odbiorcy co najwyżej lekkie uniesienie brwi w mieszaninie rozbawienia i pobłażliwego niedowierzania. – Słowem – dziecinada, ale nie mógł się powstrzymać. Przed lekceważącym machnięciem ręką też nie. Trochę tak, jakby chciał odgonić się jakiejś wyjątkowo natrętnej muchy bzyczącej gdzieś ponad ramieniem. – Zresztą, na razie to ty odzywasz się pierwszy… Nie zawiesił jednak na nim spojrzenia na dłużej niż ledwie ułamek sekundy. Splunięcie też najwyraźniej nie robiło na nim większego wrażenia, niezależnie od tego, jak bardzo jadowite by nie było – przynajmniej póki tenże jad nie przegryzał się przez buty. Zamiast poświęcać uwagę Valerio, śmiało przeszedł kilka kroków naprzód, chcąc przyjrzeć się lepiej temu elementowi najbliższego otoczenia, który wydawał się dalece bardziej interesujący niż otaczające go osoby – jednej z niewyraźnych sylwetek. We względnie rozsądnej odległości zatrzymało go jedynie coś, co wyjątkowo naiwna osoba mogłaby uznać za podszept zdrowego rozsądku. Z jakiegoś powodu przemawiającego zwykle głosem jego kuzyna, zwykle też kompletnie ignorowanego. Choć nawet w przypadku Theo niekiedy musiały zdarzyć się jakieś wyjątki. Jak na przykład w tym konkretnym momencie. Ekwipunek: pentakl, athame, w kieszeniach płaszcza zapalniczka i nieco sfatygowana już paczka papierosów, kilka walających się tam monet Ubiór: Wytarte spodnie dżinsowe, luźny t-shirt w ciemnoszarym kolorze, na niego niedbale narzucona luźna koszula w kolorowe wzory. Sięgający kolan czarny płaszcz, niezapięty i może nieco zbyt lekki jak na aktualną pogodę. Skórzane czarne buty sięgające nieco powyżej kostek. Generalnie całość dobrana prawdopodobnie zupełnie losowo. #1 rzut na spostrzegawczość (+20) #2 rzut na percepcję, żeby obejrzeć sobie jedną z postaci (+20) |
Wiek : 23
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : student magii rytualnej, barman
Stwórca
The member 'Theo Cavanagh' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 83 -------------------------------- #2 'k100' : 62 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lotte Overtone
Serce uderza w piersi. Łup. Łup. Łup. Obija się o pręty jej własnej klatki piersiowej, jednak zamiast bicia przypomina trzepot skrzydeł. Gardło zaciska się mocniej im częściej oczy spozierają na niebo i musi wbijać paznokcie we wnętrze swoich delikatnych dłoni, zmuszając udręczone ciało do jakiejkolwiek reakcji, żeby przypominać sobie raz za razem, że to nie jest sen. Żołądek kurczy się, wystarczy, że dostrzeże cokolwiek, co naznaczone jest pomarańczową, bądź truskawkową barwą. Nagle nie znajduje się na tylnym siedzeniu taksówki, tylko leci, w górę, ku zimnu, ku strachowi, ogromna dłoń trzyma ją za łabędzią szyję i nie ważne, jak mocno się szarpie, tak nie może się wyrwać, nie może uciec do czasu, aż napastnik się nie odwróci. Ten paskudny, obmierzły, rasistowski, niedorzecznie przystojny potwór. Przestań. Nakazuje sobie stanowczo, tylko trudno jest przestać, kiedy adrenalina zdążyła opaść, resztki koszmaru zostały zmyte pod gorącym prysznicem, a wszelkie zadrapania zostały uleczone. Tylko wnętrze kruszeje, mąci się i psuje, tworząc rysy na fasadzie jestestwa i nie może sobie pozwolić na pęknięcia, załamania nerwowe, utratę zdrowego rozsądku, choć znużenie mlecznymi obłokami zalewa połacie umysłu. Prostuje się na swoim miejscu, oczy mrużą się, gdy ładnie skrojone usta zaciskają się początkowo w wąską linię, nim rozchylą się wydając z siebie zniecierpliwione westchnienie. — Czy możemy się pospieszyć? — pyta i tylko resztki dobrego wychowania powstrzymują ją przed osunięciem się na siedzeniu, przed zapleceniem dłoni na piersiach — To sprawa życia i śmierci — informuje kierowcę taksówki z całkowitą powagą, melodyjny głos podszyty jest zirytowaniem, ale wręczyła mu sto dolarów, więc w pojeździe nie miał prawa nikt narzekać, poza nią. A warto wspomnieć, iż szanowna Charlotte Overtone, wschodząca gwiazda teatru oraz przyszły klejnot srebrnego ekranu, zdecydowanie miała na co pomstować. Jej romantyczny spacer, mający na celu refleksję oraz wyglądanie malowniczo na tle oceanu został zakłócony przez przeklętą mgłę smakującą krwią, dusze dzieci ukradły jej ulubione białe futerko, mężczyzna jej marzeń o wzbudzającej wątpliwości różnicy wzrostu okazał się niechętny mniejszościom azjatyckim oraz syrenim, a także był prawdziwym brutalem, który ją dusił. I zsyłał koszmary. I zapytał o imię, co byłoby całkiem miłe, GDYBY TAK JEJ NIE DUSIŁ. A potem ją porwano. I stała na chmurze. Wbrew wszelkim prawom fizyki, do której się przykładała równie mocno, co do geografii. I do tego skoczyła z olbrzymiej wysokości. A kiedy sądziła, że wreszcie jest bezpieczna, pojawił się ten upiorny sen. Nie uciekniesz, szeptał jej własny głos. Ale głos, który był nią, ale nie był nią, bo to bezsensu, podobnie jak woda, która była wokół, a potem ją zalewała, nie miał pojęcia, że Lotte nie była tą samą Lotte co przed paroma godzinami. Teraz była Lotte bogatszą w doświadczenia, tolerującą zdecydowanie mniej głupotę innych i jedynie użalanie się nad sobą samą pozostawało takie samo. Wybudzona z drzemki, którą ucięła sobie w szpitalnej poczekalni, gdzie miał odebrać ją szofer, swoje rozkojarzenie oraz stłumienie jakże bojowego nastroju zrzuciła na swoje traumatyczne przeżycia. Aby nie myśleć o tym, ani o niczym innym, uznała, że równie dobrze zabić czas może na rozmowie z kuzynką i chociaż korzystanie z publicznego telefonu było dosyć obrzydliwe, w końcu korzystali z niego wszyscy, tak jej nowa ja była skłonna na podobne poświęcenia. Jakie więc było zdziwienie blondyneczki, kiedy okazało się, iż Elianne nie tylko nie mogła podejść do telefonu, ale też miała się z nią spotkać w jakimś lesie. Pierwsze, co miała ochotę powiedzieć syrenka, było: chyba kpisz. Była OVERTONEM. Cudownym złotym dzieckiem swoich rodziców, ulubioną kuzynką, bratanicą i inną icą. Miałaby się pałętać po jakichś krzakach, kiedy mogła zaprosić swoją drogą Ellie na kolację, albo chociaż najdroższe możliwe w mieście ciastko? Bzdury! Wierutne kłamstwa! Nie powiedziała tego jednak, a jedynie skłamała szybko, że no tak, po prostu chciała się upewnić, czy krewniaczka zdążyła już opuścić swoją rezydencję. Odkładając słuchawkę, czuła, jak robi się jej niedobrze. Bo opcje były dwie. Pierwsza była taka, że Ellie potajemnie się wymknęła, żeby spotkać się z miłością swojego życia i to było bardzo bezczelne, że ona, Lotte, nie miała o tym pojęcia. Druga opcja była bardziej mroczna oraz przejmująca. L'Orfevre była w niebezpieczeństwie! I to nie dlatego zostawiła jej swoją bransoletkę, która obecnie okupowała jej lewy cieniutki nadgarstek? Czy to było pożegnanie? A może ktoś podszył się pod aktoreczkę, wywabił niewinną oraz żenująco naiwną panienkę, która nie miała pojęcia o poprawnym życiu w społeczeństwie liczącym więcej, niż osoby z jej najbliższego otoczenia? Musiała ją ratować (trzecia opcja polegała na tym, że może ktoś próbował Elianne sprawić psikusa, ale porwanie, bądź potencjalny mord był bardziej dramatyczny według blondyneczki)! Złapała pierwszą lepszą taksówkę, wcisnęła mężczyźnie banknoty i podała miejsce, o które całkiem subtelnie wypytała swojego rozmówcę przez telefon. Brawo Lotte, jesteś taka sprytna! Aż pogłaskałaby się po głowie, tylko to byłoby trochę niedorzeczne, plus to wszystko było jakieś takie pomerdane. Nierzeczywiste. Może traciła zmysły, może nadal błądziła pośród mar sennych. Pal licho, przekona się osobiście, nie miała ochoty zastanawiać się dłużej. — Wróć za godzinę. Jeśli mnie nie będzie, to masz wezwać policję — oświadcza, wysiadając z auta. I to bardzo głupie z jej strony, po równie dobrze, to kierowca mógł ją zamordować, albo zrobić inne podłości, co nie przychodzi dziewczątku nawet do głowy, kiedy rzuca w mężczyznę kolejnymi banknotami. Miała misję, była kobietą sukcesu, dobrze dobrane zaklęcie pozbawiłoby go zmysłów, czy coś tam. Nawet jeśli ją zignoruje i uzna za świruskę, to przynajmniej ktoś będzie wiedział, gdzie była. Zawsze to jakieś pocieszenie. Cripple Rock nie licząc Uczty Ognia nie było jej ulubionym miejscem. Nie znaczyło dla niej nawet zbyt wiele, ponad ugh, natura, lecz im dalej się zagłębiała szukając swojej kuzynki, tym mocniej pojmowała, że nienawidzi tego miejsca, zwłaszcza że ziemia się pod nią zapadła. Myślała z początku, że może majaczy. Że Devall wcale nie był takim super lekarzem i może ma jednak gorączkę, bo podłoże zaczynało falować, cienie wyglądały zza drzew i generalnie to wszystko tak ogólnie wydawało się złym pomysłem. A potem zapadła się pod nią ziemia. I spadła. W dół. ZNOWU. Kapanie wody, ozon, ostrożne poruszenie się i łzy gromadzące się w kącikach oczu. To nie mogło się znowu dziać, nie mogło. Jeśli jej umysł pozostawał przez ostatnią godzinę zamglony, tak teraz miał jakieś zaćmienie księżyca, bo w uszach słyszała tylko pisk (przecinał powietrze jak znaczone nienaturalną bielą pióra), wszystko się kręciło, rozmazywało, szczęka zaciskała się mocniej i Lotte była na skraju paniki. Rozbiegany wzrok przesunął się po obcej kobiecie — nie mogła pamiętać wszystkich imion, była zbyt zajęta sobą w tym momencie — potem po mężczyźnie, który był jej bardziej znajomy i może rozpoznałaby w nim Theo, gdyby wszystko w niej nie wyło oraz nie krzyczało. A kiedy dostrzegła wysoką postać Valerio, tak coś w niej się zapadło, zmusiło do prędkiego podniesienia się na nogi, do cofnięcia się po kilka kroków, bo plujący jak jakiś typ z pospólstwa facet na pewno zamierzał ją skrzywdzić. O Lilith, ledwo uciekła i znowu miała zginąć? Znowu miała się narażać? — O nie — mówi cicho, a panika rośnie i rośnie — Nie zamierzam tego powtarzać, nie, nie, nie, nie — mamrocze, rozglądając się rozpaczliwie, szukając drogi ucieczki przed rzeczywistością. Nie obchodziły jej majaczące w tle sylwetki. Dbała o siebie, o swoje nowe futro i może trochę o Ellie, ale o tym będzie myślała później. Powinna zawołać Sammiego? Nie, nie, lepiej nie. Światła też nie chciała palić, wolała nie wiedzieć, nie widzieć, musiała się tylko wydostać — Uberrimafides — rzuca zaklęcie, chociaż wie, jaki będzie werdykt. Czuje to pod skórą, w miażdżonym niedawno gardle, w dalekim nawoływaniu ocenu, w snach, które mówią jej, że nie ucieknie. No kurwa mać. | ekwipunek: pentakl, athame, czas w butelce, złoty nożyk ze zdobieniami, Nić Ariadny, srebrna bransoletka z bursztynem (+14pż), modna torebka na długim pasku, gdzie jest portfel z pieniędzmi, nowy puder kompaktowy z lusterkiem i szminka. strój: spodnie jeansowe z wysokim stanem, w które została wpuszczona biała koszula z kołnierzykiem, na którą został założony nieco większy rozmiarowo brązowy, miękki sweter. Buty na płaskim obcasie oraz futro brązowe, prawdziwe, drogie, proszę go nie kraść. Ma ze sobą torebkę na długim pasku oraz z jakiegoś powodu na czubku głowy powinny znajdować się okulary przeciwsłoneczne, które pełnią rolę ozdoby, bo Lotte czuje się w nich fancy. rzut na konsekwencje pierwszej części eventu: Valerio ty potworze akcja#1: rzut na percepcję, akcja#2 Uberrimafides, rzut poniżej (próg: 30) |
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Stwórca
The member 'Lotte Overtone' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 64 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lot w dół wydawał się jednocześnie długi i bardzo szybki, lądowanie niespodziewanie łatwe, zbyt podejrzane, bo przecież tkwiliście w przedziwnej bieli, lekkiej jak mleczna mgła, otaczającej zewsząd. Nienaturalnie, jak w drugiej rzeczywistości, zupełnie innej, a jednak tak bardzo znajomej. Wszystko wydawało się być nieskazitelnie białe, wręcz czyste… Spojrzenie w górę powiedziało Annice tylko jedno - nie mieli szans, aby w jakikolwiek sposób dostać się na powierzchnię. Zresztą, mgła i biel przysłaniały już miejsce, z którego spadli. Nie widziała ziejącej dziury nad nimi; jakby nigdy jej tam nie było. Ubranie lekko zabrudzone, należało jedynie otrzepać i wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma przy sobie kluczyków do auta. Jak tylko inkantacja opuściła jej usta słuch wyostrzył się gwałtownie, wręcz boleśnie, prawie przyprawiając ją o silny ból głowy, taki, który nigdy nie chce odejść. Zaraz jednak dosłyszała ciche szepty zewsząd, szum wody, kapanie wody - niesamowity koncert w bieli, nie mówiący nic, a jednak stawiający nie jako opis tego miejsca. Bielą.. Czernią… koszmarem… jesteśmy…. Tak wiele słów wypowiadanych na raz, Annika po chwili skupienia była w stanie wyłapać cały sens głosek, składających się na całe zdanie. Jesteśmy bielą i czernią, światłem i ciemnością, koszmarem, przed którym należy uciekać, i pięknym snem, w którym można się schronić Wciąż powtarzane to sam, przez wiele głosów z oddali, wypowiadanych na raz, przenikających się, tworzących kakofonię, która za chwilę znów zlewała się w jeden szmer. Mężczyźni, którzy znaleźli się tuż obok wydawali się wprowadzać jeszcze bardziej nerwową atmosferę niż już była, a mgła jedynie przybierała na gęstości. Valerio wyczuł bardzo szybko, że obecność magiczna jest dosłownie zewsząd, napływa z czterech różnych stron, niczym strumienie wody w sam środek pomieszczenia w jakim się znajdują, choć nadal wszystko było za mgłą, to zrozumiał, że magia musi wypływać z nieruchomych sylwetek skrytych za ruchomą ścianą bieli. Wystarczyło tylko podejść… Obecność Paganiniego zdawała się nie wpływać na Theo, choć mężczyzna dostrzegł jak mgła zaczyna gęstnieć, kumulować się wokół Włocha niczym dym, przesłaniający jego sylwetkę. Ledwo wylądował na ziemi i otrzepał się ze ściółki jaka wpadła razem z nimi do środka i od razu dostrzegł, że znajdowali się w jaskini, po jasnych ścianach spływała krystalicznie czysta woda, kamień w odcieniach szarości i bieli mieszał się z mgłą, a na jej tle odcinały się nieruchome figury. Statuy, kamienne rzeźby przedstawiające cztery kobiety, odziane w powłóczyste szaty, długo artysty idealnie oddało zgięcia materiału, dynamiczny ruch ciała, spojrzenia, które zdawało się podążać za mężczyzną. Kiedy podszedł bliżej dostrzegł, że za rzeźbą widnieje ciemne wejście do korytarza. Za każdą z nich ziała dziura bez końca, a na postumencie tej, do której się zbliżył dostrzegł tabliczkę z napisem: “O jakże się w białości mojej bieli męczę – chcę barwą być – a któż mnie rozbije na tęczę?” Woda spływająca w dół im bardziej zbliżała się do czeluści wejścia, stawała się coraz bielsza, niczym mleko. Lotte na początku niczego nie widziała, futerko zostało zabrudzone, a okulary spadły z głowy gdy wyglądawała na ziemi. Serce waliło w piersi niczym spłoszony ptak zamknięty w klatce żeber. Oddech było ciężko wziąć kiedy umysł szukał drogi ucieczki. Figury we mgle wydawały się strażnikami, których nie należało ignorować. Jednak nie one wydawały się teraz zagrożeniem, a postać wysokiego Włocha, który mierzył morderczym spojrzeniem Theo. Rzucone zaklęcie nie pomogło, a wyrzut adrenaliny kazał jej uciekać jak najdalej od niego, oddzielić się wysokim murem bezpieczeństwa. Czy jeden z korytarzy mógłby pomóc? Czy statuy były wrogiem czy przyjacielem? |Annika zgubiłaś kluczyki od auta. Zgodnie z regulaminem - „Jeśli X nie posiada danego przedmiotu mechanicznego w ekwipunku niestety nie może zabrać go na event” Czas na odpis będzie wynosić mniej więcej 72 godziny, czyli do 22.05 do godz.22.00 Mapka |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Powiedzieć, że życie dziś Anniki nie rozpieściło, to jak nic nie powiedzieć. Ledwo bowiem zebrała się do kupy, a stało się jasne, że marzenie o prostej drodze z powrotem na górę to wyłącznie jakaś zabawna mrzonka. Tymczasem rzeczywistość, otoczona z jakiegoś powodu mlecznobiałą poświatą i pachnąca ozonem, na dokładkę wychłostała ją jeszcze dotkliwie wyimaginowaną witką – nie mogła bowiem pani Faust nie zauważyć, że coś zgubiła. Coś, czego poszukiwanie w gęstej mgle i niejasnym poczuciu zagrożenia zatracało jakikolwiek sens. – Szlag – na tyle się zdecydowała w tej materii – na jedno, błyskawiczne podsumowanie swojej niedoli, jeszcze bez rzucania rozpaczliwych spojrzeń – bo przyjdzie czas, by przemyśleć, jak się wydostać z tej cholernej dziury i być może zaciągnąć niewielki dług u Valerio. Acz nagliło ją co innego, mianowicie wydostanie się z… tej. No, dziury w dziurze. W tym celu powstała wreszcie, przezwyciężając przy tym migrenowe mdłości, wyzwolone przez inkantację i nagłe wyostrzenie zmysłów – z bólu bowiem aż przymrużyła oczy. Nie pomagał fakt, że wspólną przymusową eksplorację korytarzy rozpoczęli od starej, międzyrodowej sprzeczki, którą Annika odczuła głębiej i bardziej. Jakby na kacu. – Błagam, Valerio – mruknęła, z wysiłkiem unosząc powieki. Jednocześnie z nadzieją, że szanowny kuzyn zrozumie jej położenie i przynajmniej ściszy łaskawie głos. Bo nade wszystko Annika pragnęła dosłyszeć, co się dzieje. I co tu na nich czeka. Echa kropel wody rozbijających się o skały z początku dezorientowały, wzbudzały wręcz mizofonię, objawiającą się lekkim dreszczem w okolicy karku. Szum wody jakby nie był dźwiękiem słyszanym gdzieś z oddali, a bardziej kaskadą spływającą wzdłuż jej pleców. Z mieszaniny dźwięków wreszcie wydestylowała coś jeszcze – szepty. Te dopiero z czasem, który organizm kobiety potrzebował na adaptację zmysłów, dały się rozpoznać jako mowa artykułowana. Wreszcie słowa znalazły swój porządek, a Annikę przeszyły dreszcze wtórne. – Uważajcie. Nie jesteśmy tu sami. Nie zliczę głosów, które słyszę, ale wszystkie powtarzają to samo. – Zaraz po tym szybkim ostrzeżeniu, powtórzyła cicho, razem z rzeczonymi głosami to zdanie, które udało jej się dosłyszeć. Ich obecność tutaj nie mogła być przypadkiem – zagadką wciąż pozostawało to, czy sny miały z tym coś wspólnego. Na całość dzisiejszych atrakcji składało się jednak zbyt wiele przypadków, by tego ze sobą nie połączyć. Rozejrzała się raz jeszcze – tym razem po całym pomieszczeniu oraz po sylwetkach towarzyszy. Nieruchome cienie we mgle, świadomość faktu, że nie są tu sami, a na dokładkę konieczność znalezienia wyjścia i do tego z takimi osobami u boku, co najchętniej wydłubałyby sobie nawzajem oczy… To wszystko do kupy wzbudzało strach i obawę o własne życie. A jednak – nie wzbudziło paniki. Jeszcze nie. A przynajmniej nie u Anniki. Co innego u drugiej z pań, która przez to szybko przykuła uwagę pani Faust. Gdyby tylko Annika częściej wychodziła z mężem do teatru, miałaby szansę rozpoznać w jasnowłosej pannie ambitną aktoreczkę z Overtonów, ale teraz, w tych okolicznościach? Ta była dla niej jak każde inne blond kaczęcie, które zdarzało jej się mijać w pośpiechu na korytarzach Uniwersytetu i nie przykładać do tego zbytniej uwagi. A już tym bardziej nie miała pojęcia o tym, że właśnie wyciąga pomocną dłoń do syreny. – Hej, spójrz na mnie. Mogę podejść bliżej? Patrz na mnie, wydostaniemy się stąd, tylko musimy zachować spokój, dobrze? – Zwróciła się do Lotte, podchodząc o krok, może dwa i cały czas bacznie obserwując reakcje dziewczyny. Czy pozwoli jej zrobić kilka kolejnych kroków? Ręce miała na widoku, by nie wzbudzać przypadkiem żadnych podejrzeń o niecne zamiary – wszystko po to, by dziewczyna nie zrobiła pod wpływem emocji czegoś, co zagrozi jej bezpieczeństwu, albo wręcz postawi w niebezpieczeństwie ich wszystkich. Mogła tylko liczyć na to, że kobieta podejmie dobrą decyzję i nie puści się biegiem przez tę cholernie gęstą mgłę. tl; dr – jak zapowiedziano wcześniej, Annika dzieli się z towarzystwem tym, co usłyszała. Gdy wreszcie przestała bujać głową w chmurach, przyjrzała się swoim towarzyszom w niedoli raz jeszcze i zwróciła uwagę na spanikowaną Lotte. Będzie teraz próbowała dziewczynę uspokoić – na razie bez czarów. Chce skupić na niej swoją uwagę i podejść jak najbliżej. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Dowcip. Przystojny Włoch, opętana nauką badaczka, prawie nieletnia aktorka i kundel wpadają do dziury w ziemi. Które wychodzi z niej żywe? Puenta. Jeśli tak dalej pójdzie, to żadne. W mlecznobiałej mgle istnieje tylko jeden rodzaj przysiąg; ten, których należy dotrzymać. W mlecznobiałej — wszechobecna, obca magia wyłania się z ukrycia w odpowiedzi na jego czar; z rozlanej w powietrzu zawiesiny bije coś ozonowego, uśpionego, silnego — mgle Valerio składa więc przysięgę. Przysięga na wszystkie końce świata, wszystkie śmierci i narodziny, wszystkie gówno warte inicjacje i zakończenia, przysięga na Lucyfera, Lilith i Raffaelo Esposito, na wszystkie momenty, w których całował, pierdolił albo ejakulował — przysięga, że jebnie czymś Theo. Najchętniej czymś tępym; co oznacza, że będzie musiał użyć w tym celu jego krewniaka. — Bravissimo, Cavanagh — uśmiech na ustach Valerio mógłby rozciąć otaczającą ich mgłę w pół — zamiast tego jedynie rozcina ułożoną w myślach przysięgę i skrapla ją krwią. — Język za słowo. Fra poco. Uciekaj, ragazzo; warstwa bieli wokół kostek zaczyna gęstnieć i Valerio musi zwalczyć przelotną ochotę kopnięcia jej w nieistniejący pysk. Utnę ci jęzor przy samych migdałkach, a później znajdę pokrytego liszajami bezdomnego, żeby wepchnąć go w jego du— Uniesione znad ziemi spojrzenie wykrawa sylwetkę kuzynki; cień, nie pani Faust. Mlecznobiała mgła zamienia ich w widma. — Och, Annika. Musimy to powtórzyć — przed rozwinięciem tej myśli — najchętniej z poziomu klęczek — nie powstrzymuje go wstyd (co takiego?); wyraz twarzy kuzynki zasklepia włoskie usta na cenne sekundy. Jesteśmy bielą i czernią, światłem i ciemnością; powtarza Annika. Co to za gówno, myśli Valerio. Koszmarem, przed którym należy uciekać, i pięknym snem, w którym można się schronić; dodaje pani Faust. Che cazzo era quello? Pyta Paganini samego siebie po raz drugi w przeciągu pięciu minut i zaczyna wątpić w kilka istotnych faktów. Primo; może nadal śni. Secundo; towar z Bangor był gorszy, niż zakładał. Tertio; Charlotte Overtone najwyraźniej uderzyła się w głowę przy upadku albo ćwiczy scenariusz do nowej sztuki. Valerio unosi brwi w odpowiedzi na prywatny pokaz aktorskiej dramaturgii, rozgryzając w ustach pierwsze słowa — coś o tym, że musieliby mu zapłacić za oglądanie tego spektaklu, nie na odwrót. Drugie brzmią ciszej; jakby mgła tłumiła dźwięki zanim te wybrzmią na dobre. — Młoda wygląda na kogoś, komu przydałby się papieros. Albo porządne uderzenie w ładną buzię. Kiedy jedna kobieta rusza drugiej na ratunek, nawet Paganini ma dość rozsądku, żeby nie wchodzić im w drogę — jego spojrzenie, odklejone od poruszającego przejawu solidarności jajników, najpierw wędruje w górę; tam, skąd przybyli, co samo w sobie brzmi jak ironia. Za wysoko, za stromo, za ciemno. Za daleko. — Możemy zapomnieć o wspinaniu się w górę, więc— Czas wyłączyć przeświadczenie, że to stan przejściowy; koszmar, sen, zła wycieczka po brudnym koksie. Czas porzucić próby logicznego wyjaśnienia, co właściwie tu robią, dlaczego to w ogóle się dzieje; to się po prostu staje. Ta mgła, słyszane w niej słowa, stłumione echo kroków — autorem tych ostatnich jest sam Valerio, który porzuca przyczółek gniewu i kieruje się w stronę jednej z figur najbardziej na lewo. Pewna konstrukcja rzeczywistości, jej budowa, fundamenty, betonowa wylewka zrozumienia — to wszystko zostało na górze. Tutaj są jedynie cztery posągi, czwórka ludzi, cztery potencjalne trupy. Uniesiona dłoń, w pierwszym odruchu gotowa dotknąć figury, zastyga w połowie drogi — mgła wokół palców przypomina jedwab i nie wiadomo, na jak długo zapewni im widoczność. Cztery sekundy, jeden ruch; Paganini wyciąga z kieszeni zapalniczkę, tym razem unosząc dłoń w kierunku nieruchomego, posągowego — już rozumie, skąd to określenie — oblicza. Najpierw pstryka płomień, później słowa. — Ciao, tesora — nieruchoma sylwetka posągu zasłużyła na przelotny uśmiech i znacznie mniej przelotne spojrzenie. — Belle tette. Artysta, poza sumiennym odwzorowaniem powłóczystości szat, był dość uprzejmy, żeby nadać posągowi kobiecego uroku; Valerio poświęca dwóm namacalnym dowodom tej urokliwości kilka sekund, które dopiero po chwili zamieniają się w kolejne kilkanaście — tym razem obserwacja obejmuje cały posąg i to, co może ukrywać się poza nim. rzut#1: percepcja na posąg oraz to, co za nim [bonus +5] |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Stwórca
The member 'Valerio Paganini' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 93 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Theo Cavanagh
Pełzające po karku uczucie niepokoju, jakie mogło mu towarzyszyć od momentu zakończenia dziwacznego snu, paradoksalnie odpuściło najwyraźniej wraz z chwilą upadku. Może zostało gdzieś na górze, a może po prostu ustąpiło miejsca narastającej ciekawości, która budziła się wraz z kolejnymi szczegółami wyłaniającymi się z mlecznej mgły. I nie, wspomnianego niepokoju nie mogłyby przywołać nawet wypowiadane przez Valerio groźby. Przeciwnie. Choć prawdopodobnie nikt, z wyjątkiem kamiennego posągu, nie mógłby dojrzeć lekkiego uśmiechu na twarzy Theo, ten rzeczywiście się tam pojawił. Mniej więcej w momencie, kiedy już nogi poniosły go ku niewyraźnej sylwetce, a we mgle wybrzmiały kolejne słowa Włocha. – Wolałbym nie, mimo wszystko naprawdę lubię swój język – oczywistym był więc fakt, że wolałby się z nim zbyt prędko nie rozstawać. Choć prawdopodobnie znalazłoby się dość liczne grono osób, które podobne wydarzenie mogłyby powitać z nieskrywaną ulgą. Mimo wszystko czające się pomiędzy wypowiedzianymi słowami rozbawienie mogło chyba dość jednoznacznie zdradzać, że nie zamierzał zasłyszanej obietnicy traktować zbyt poważnie. Co nie powinno być zresztą niczym zaskakującym, jeśliby wziąć pod uwagę, że niewiele znalazłoby się potencjalnych zagrożeń, które Cavanagh miałby rzeczywiście traktować w pełni poważnie. Choć tym razem za słyszalnym rozbawieniem równie dobrze mogła stać również swego rodzaju satysfakcja, nieodmiennie pojawiająca się zawsze wtedy, gdy w mniej lub bardziej zamierzony sposób miał okazję zagrać na nerwach niektórym osobom. Nie zamierzał jednak poświęcać zbyt wiele uwagi Valerio. Właściwie… chyba mógłby zupełnie zapomnieć o jego obecności, zbliżywszy się do kamiennej postaci wystarczająco, by przyjrzeć się jej nieco dokładniej. Z namysłem mrużąc nieznacznie oczy, spojrzeniem przebiegł po wypisanych na tabliczce słowach. Chwilę później spojrzenie to prześlizgnęło się raz jeszcze po sylwetce posągu, by następnie na dłużej zatrzymać się w okolicy wejścia do tunelu i spływającej ku niemu stróżce wody. Dostrzegalna zmiana koloru nie mogła być dziełem zwykłego przypadku. Zanim jednak zdążył poświęcić dłuższą chwilę na rozwikłanie jednej zagadki, Annika podsunęła im kolejną, na głos powtarzając słowa wychwycone dzięki zaklęciu. Rozważając je w głowie, spojrzeniem automatycznie powrócił do tych zapisanych na tabliczce. W jakiś pokrętny sposób można było chyba uznać, że poniekąd jedne z drugimi mogły mieć jakiś związek. Kiedy po raz kolejny spojrzeniem śledził kolejne słowa, tym razem zdecydował się odczytać je na głos. Dość cicho, by można było uznać, że chciał po prostu lepiej się nad nimi zastanowić, słysząc ich brzmienie, jednocześnie jednak chyba wystarczająco głośno, żeby mogło ono dotrzeć również do uszu pozostałych. Nawet mimo gęstniejącej mlecznej mgły, która w pewien sposób zdawała się nie tylko utrudniać dostrzeganie jakichkolwiek szczegółów w najbliższym otoczeniu, ale również tłumić dźwięki. – Za posągiem jest przejście – to powiedział już nieco głośniej, ani nie zerkając jednak przez ramię, żeby zwrócić się bezpośrednio do swoich towarzyszy, ani też nie wkładając w to ani krzty przekonania, że chciałby właśnie z tego przejścia skorzystać. Jeszcze nie teraz. – Z tą bielą jeszcze chwilę poczekaj – tym razem zwrócił się do posągu, na kilka sekund kierując spojrzenie ku nieco niepokojącej kamiennej twarzy, by ledwie chwilę później odwrócić się w stronę znajdującej się obok statuy. Nawet jeśli przez myśl przewinęło mu się kilka mniej lub bardziej absurdalnych pomysłów na spełnienie życzenia kamiennej figury, na razie wolał nieco odwlec to w czasie. Może przez niejasną obawę, że mogłoby się to wiązać z nieodwracalnym wyborem drogi, w którą mieliby się skierować, a może – co bardziej prawdopodobne – nie chcąc opuszczać wypełnionego mgłą miejsca, póki nie miałby w pełni zaspokoić ciekawości. W połowie kroku zatrzymał się jednak, zwracając w stronę, z której nadleciała uwaga, przypuszczalnie dotycząca Lotte. Na chwilę musiało go to wybić z kłębiącej się pod czaszką plątaniny myśli i może nawet całkiem skuteczne oderwać uwagę od posągów, niejasnych zagadek i potencjalnych możliwości wyjścia z jaskini. Z tej perspektywy trzy pozostałe postacie niemal zupełnie niknęły jednak we mgle, toteż niespecjalnie mógł przekonać się, co dokładnie działo się pomiędzy nimi. Na szczęście zanim miałby podjąć decyzję o całkowitym oderwaniu się od intrygujących posągów, wychwycił również słowa Anniki próbującej uspokoić Lotte. Skoro tak, jakąkolwiek interwencję ze swojej strony mógł sobie chyba odpuścić. A przynajmniej do takiego właśnie wniosku doszedł, nie dając sobie zbyt wiele czasu na zastanowienie się, czy rzeczywiście był on choć odrobinę słuszny. Przesunął się w stronę drugiego znajdującego się najbliżej posągu, chcąc przekonać się, co ten miał do powiedzenia. Oraz czy znajdujące się za nim przejście jakkolwiek różniło się od tego poprzedniego. Na jakieś przecież będą musieli się zdecydować, choć w tym momencie trudno byłoby mu jednak orzec, na jakiej podstawie najlepiej byłoby je wybrać. rzut na percepcję, bo sąsiedni posąg też trzeba obczaić... |
Wiek : 23
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : student magii rytualnej, barman