First topic message reminder : Droga nr 16 Droga nr 16 łączy Cripple Rock z Bostonem, gdzie przy wejściach stoją sprawdzający pentakle czarownicy. Sufit tunelu jest niezbyt wysoki, co nadaje mu kameralny charakter. Rozwieszone lampy, ozdobione metalowymi zdobieniami, rzucają ciepłe światło na drewnianą podłogę. Ta zaś utrzymana jest w tradycyjnym stylu, z równo ułożonymi deszczułkami i naturalnym wykończeniem. Pod stopniami można odczuć lekką miękkość drewna, co sprawia, że chód jest przyjemny i komfortowy. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Wdech przypomina dźgnięcie; krótkie, zimne ostrze wbite w pierś na wysokości płuc. Potrafi rozpoznać ten rodzaj bólu; miał siedemnaście lat, kiedy pierwszy raz ten imbecille — jego własny kuzyn Franco — próbował wbić mu scyzoryk w ramię. Rok później wreszcie mu się udało; kuchenny nóż sterczał z lewego boku Valerio, który ryczał ze śmiechu — za celne dźgnięcie, Franco zapłacił dwoma złamanymi zębami. Po trzeciej próbie zasztyletowania się zeruje; przez kolejne piętnaście lat życia, Paganini odhaczył cztery resety. Co to za słowo? Mgła na lewo, na prawo, z tyłu i przodu — gęsta zawiesina, podobna do tej, którą zostawili w pierwszej jaskini. Miał je w głowie, jeszcze przed chwilą. Kolejny wdech nie smakuje dźgnięciem; tym razem to kwas. Rozlewa się w płucach i we wnętrzu piersi, i Paganini naprawdę nie pamięta, co zamierzał odpowiedzieć tej gówniarze z Sciocca? Nie, zbyt banalne; wydech nie wypłukuje z piersi gęstej zawiesiny, którą wciąga przez nos sprawniej od innego rodzaju bieli niż ten zalegający w tunelu. Asina? To prędzej; dłoń, wygodnie wyzbyta ciężaru lusterka, leniwie prześlizguje się po piersi z krótkim przystankiem na wysokości serca — coś nadal bije w więzieniu mostka, va bene; trupy nie mają tętna — i dociera wyżej, do kołnierza. To kolejne rozczarowanie tego dnia — zamiast kobiecych palców, zaciśniętych na szyi tak, jakby próbowały wyrwać spod skóry aortę, Paganini napotyka pustkę. Più forte; ciśnie się na usta, bo nawyk jest silniejszy od woli przetrwania, mocniej. Powietrze wisi wokół niego, świat czeka na kulminację, puentę, na to, co Valerio ma jeszcze do powiedzenia. Jak na kogoś, kto nie może oddychać, całkiem sporo. — Adesso ho capito che sei— To bardzo istotne, te ostatnie słowa na wydechu, który właśnie opuszcza płuca — jeśli umrze w tym tunelu, zamierza być duchem, który obraża ludzi. — —una puttanella stupida. Sekundę później, z naparstkiem powietrza w zanadrzu, wypowiada czar — cicho i dziwacznie, bez przekonania i faktycznego skutku. Magia anatomiczna przydaje się rzadko; zazwyczaj to on decyduje o cudzym oddechu. I jego braku. — Pulmones mundi — nic; pustka na gardle i pustka w płucach, do których powietrze nie zamierza dotrzeć po dobroci. Płytka zmarszczka między brwiami zaczyna przypominać pęknięcie — to samo, które od początku wyprawy przecina cierpliwość Paganiniego w pół. Kilkanaście sekund zanim nadejdzie pierwsze szturchnięcie zwątpienia; w ich trakcie może wszystko. Zaczyna od wsparcia drugiej dłoni o chłodną ścianę tunelu — kamień pod opuszkami palców, w przeciwieństwie do jego skóry, jest chłodny. Kątem oka wychwytuje ruch na ścianie; szepty i krzyki to jedno. Cienie to coś innego — nowa możliwość. — Pulmones mundi — ciszej niż przed momentem, prawie bezgłośnie — porusza ustami i nie zamierza czekać na efekt; nie ze strachu przed śmiercią. Jeśli ktoś wymyślił dla niego taką rzeczywistość, to nie może zakończyć jej w tak banalny sposób. Uwierz w swojego scenarzystę. Uspokój się. I spróbuj zemścić. — Revera. Trzy sylaby i jeden ruch ręką — Paganini wskazuje dłonią na miejsce, gdzie powinien tkwić jego własny cień; jeśli zdoła go wykrzywić, znajdzie jednego z tych skurwysynów na ścianie i odwdzięczy się za duszenie asfiksją we włoskim wydaniu. rzut#1: Pulmones mundi (k100: 19, nieudany) rzut#2: Pulmones mundi po raz drugi rzut#3: Revera na swój cień |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Stwórca
The member 'Valerio Paganini' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 58, 60 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Może i nie mieli zbyt wielkiego pojęcia o tym, co się wokół nich dzieje, ale jedno Annika wiedziała na pewno – że gdy tylko wyjmie lusterko z tego cholernego strumienia, powinna zniknąć stąd, nim dosięgnie ją ta cholerna mgła. Twarze zatopione w wodzie drażniły, powodowały zimny dreszcz na skórze, a nade wszystko – nie zachęcały do kąpieli. Wystarczył jej sam wpływ tego miejsca na psychikę każdego z nich. Bo Annika nie uwierzyła ani przez chwilę, że którekolwiek nie odczuwa ani grama niepokoju – nawet Valerio, idealnie skryty za maską obojętności. Czy masz nad wszystkim panowanie? – Pytanie w gruncie rzeczy filozoficzne, w obecnych okolicznościach wydało się Annice zwyczajnie śmieszne. I to nawet nie dlatego, że owszem, życie wymykało się z jej rąk, ale przez fakt, że jedyną kontrolę, jaką mogła mieć w tym zapomnianym przez Lucyfera miejscu, to tę nad swoimi emocjami. Jak zawsze. I jak wszędzie. – Na tyle, na ile mogę – odburknęła w przestrzeń, przemierzając truchtem tunel, z tym cholernym lusterkiem w garści. A to ciążyło jej w dłoni coraz bardziej. Nie umknęło bowiem jej uwadze, że to, co ujrzała w jego odbiciu, nie było tym samym chłodnym i analitycznym spojrzeniem, którym zaszczyciła ową taflę – nie mogło być. Nawet najbardziej beznamiętna Annika nie była tak beznamiętna. Zwolniła kroku dopiero, gdy była już naprawdę blisko Lotte i Valerio. Theo znikał już w odnodze tunelu. Nić wskazywała im drogę i choć Annika przestawała już powoli wierzyć własnym zmysłom, nie wspominając o magii, cały czas podejmowała ten próżny wysiłek. I nim wyartykułowała swoje obawy zrozumiała, że coś jest mocno nie tak. Przez to wszystko ledwie zaszczyciła wzrokiem leżące nieopodal zwłoki. Była zbyt skupiona na towarzyszach, którym jak na zawołanie zaczęło odbijać. Nie zauważywszy z początku, co dzieje się z Valerio, najpierw skierowała energiczny krok w stronę Lotte. – Ściągnij torebkę, szybko! Zrzuć i się odsuń! – Krzyknęła, w razie potrzeby gotowa w tym pomóc. Wyciągnęła wolną dłoń przed siebie, by… – Aura Glaciei – …zamrozić ją i zdusić problem w zarodku. – Wszystko w porządku? Mogę spróbować ci choć trochę… Frigusubsidio – rzuciła, podchodząc bliżej kobiety. I w tym samym momencie dotarło do niej rozpaczliwe pulmones mundi Valerio. Nie czekając na efekty leczenia Lotte, podbiegła do kuzyna. – Co tu się… Pokaż się – chwyciła w prawą dłoń ten upierdliwy i zapewne opierający się podbródek, by wybadać, czy wszystko jest w porządku i czy czar zadziałał – i tym samym przerywając Valerio jego słodką zemstę. Jeśli była w stanie, przyjrzała się również oczom, czy aby nie przekrwione. Oświetlenie z niecodziennego lampionu i dłoni samej Anniki powinno wystarczyć aż nadto. – Znalazłam lusterko w strumieniu. Coś mi mówi, że możemy przez nie zobaczyć rzeczy, których normalnie nie widzimy – podsumowała szybko własne przemyślenia. Z jakiegoś powodu naszła ją ochota, by za pośrednictwem zaczarowanej tafli przyjrzeć się tym starym, przegniłym zwłokom i zweryfikować swoją hipotezę. I zrobiłaby to, gdyby nie to, co stało się w ciągu ostatnich kilku minut. I przez fakt, że powoli tracili Theo z oczu. Akcje: Rzut 1: Aura Glaciei - 37 (sukces) Rzut 2: Frigusubsidio - próg 60 (bonus +5 z magii anatomicznej) |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 80 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Theo Cavanagh
Niewykluczone, że wołanie Lotte powinien uznać za całkiem już realny głos zdrowego rozsądku i w związku z tym rzeczywiście zrezygnować z pochopnego zwiedzania tunelu, z którego dobiegały szepty. Zwłaszcza, gdyby zechciał uważniej wsłuchać się w jej kolejne słowa. Pewnie rozsądniejszym wyjściem byłoby upewnienie się, którą drogę wskaże nić. Niestety, w międzyczasie jego spojrzenie zdążyło już wychwycić wyryte na ścianach napisy. Na słowa Lotte mógł więc zareagować co najwyżej w jedyny słuszny w tej sytuacji sposób – lekko unosząc rękę i, nie oglądając się już nawet za siebie, dając jej do zrozumienia, że jakieś tam zatrzymywanie się – czy tym bardziej zawracanie – mogło poczekać na nieco bardziej dogodny moment. Na przykład taki, w którym on sam zdążyłby już dokładniej przyjrzeć się temu, co pozostawił po sobie na ścianach ktoś, kto najwyraźniej musiał znaleźć się w tym miejscu przed nimi. Na długo przed nimi, jak zdążyło mu przejść przez myśl, gdy spojrzenie zatrzymało się na wyrytych cyfrach. Odwróciwszy się już ponownie i po machnięciu ręką ponad ramieniem w geście mówiącym mniej więcej tyle co „nie teraz, poczekaj”, przeszedł tych kolejnych kilka kroków, by znaleźć się bliżej ściany. Palcem przesunął bezwiednie po kolejnych skreślonych kreskach, by następnie odczytać widniejące na ścianie imiona. – Ktoś utknął tu już wcześniej… – w pierwszej chwili słowa skierował do samego siebie, wypowiadając je niezbyt głośnym szeptem, w kolejnej dopiero uprzytamniając sobie, że poza nim było tu jeszcze kilka innych osób. Z którymi, być może, również warto byłoby podzielić się nowym odkryciem. – Ktoś przed nami odliczał czas, jaki tu spędził. Raczej… dość dawno temu. I jeżeli był to tamten szkielet, tylko w trochę żywszej postaci, to chyba powinno być ich tu więcej. Kolejne słowa wypowiedział więc już nieco głośniej, spojrzenie kierując ponownie na cyfry. Nie dało się ukryć, że raczej nie prezentowało się to zbyt optymistycznie. Zwłaszcza, jeśli zestawiło się to wszystko z pozostawionym w tyle szkieletem oraz dość prawdopodobnym przypuszczeniem, że ktokolwiek utknął w tym miejscu w 1692 roku, raczej nie zdołał znaleźć wyjścia. Choć nawet jeśli równie ponura wizja zdołała przebić się przez plątaninę myśli Theo, nie zagościła tam zbyt długo. Jego uwagę ponownie przyciągnęły wyryte w ścianie imiona, co z kolei pociągnęło za sobą jeszcze jedno skojarzenie. – To wasze odbicia były w wodzie? – tym razem zwrócił się ku przestrzeni przed sobą, wsłuchując się w narastające głosy, jakby wśród nich rzeczywiście spodziewał się usłyszeć jakąś sensowną odpowiedź. Choć już teraz przypuszczał, że byłaby ona twierdząca. – No i mamy kolejne posągi… – wychwytując przed sobą niewyraźne kontury, ponownie skierował się naprzód, by móc przyjrzeć się im dokładniej. Jednocześnie gdzieś w odmęty świadomości spychając chwilowe zwątpienie, jakie prześlizgnęło mu się po karku pod wpływem zawodzenia, w które przerodziły się wcześniejsze szepty. Najwyraźniej zwątpienie to nie było dość silne, by miało rzeczywiście zatrzymać go w miejscu – podobnie jak wcześniej słowa Lotte. Nie zdawał też sobie sprawy z tego, co dokładnie działo się aktualnie z pozostałymi osobami, toteż nie byłby pewnie w stanie znaleźć żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałby zawrócić i sprawdzić, jak miewają się jego przypadkowi towarzysze. Zresztą… raczej dość łatwo można było się domyślić, że mając do wyboru ewentualną pomoc duszącemu się Włochowi lub dokładniejsze przyjrzenie się kolejnym tajemniczym figurom, nie musiałby ani przez chwilę zastanawiać się nad bardziej kuszącą opcją. Inaczej mogłaby mieć się sprawa z Lotte, ale… widocznie i tak jego myśli za bardzo już przykleiły się do odkrytych w tunelu posągów, by rozpraszać się koniecznością właściwego interpretowania dobiegającego zza pleców polecenia rzucania torebką. Tym razem nie oglądając się więc za siebie, podszedł do majaczącego nieco dalej kształtu. Czego powinni się spodziewać po kolejnych posągach? Zakładał, że podpowiedzi równie zagmatwanych i niejasnych, jak te poprzednie. Rzucamy na spostrzegawczość (+20), żeby zobaczyć, co tam u następnych posągów... |
Wiek : 23
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : student magii rytualnej, barman
Stwórca
The member 'Theo Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 16 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lotte Overtone
Nie chce! Ma ochotę krzyczeć, wpleść szczuplutkie paluszki w złote pukle, by zaraz móc drobnymi dłońmi zakryć uszy. Z natury tchnącej morską bryzą stworzenie egoistyczne, z otoczenia samolubne, a zarazem niebywale wspaniałe — jak mogła więc wykrzesać z siebie współczucie? Jak mogła myśleć w tym momencie o kimkolwiek innym niż o samej sobie, tej, która jeszcze ledwie kilka godzin temu zmagała się z upiorami własnego umysłu oraz potworami — cóż z tego, że jeden z nich był przystojny, kiedy wnętrze posiadał brzydkie i nietolerancyjne? — żywcem wyjętymi z zajęć dotyczących teologii? Lotte nie chciała pomagać, nie zamierzała, zmęczenie oraz upór przekuwając w obojętność, pseudo logikę nakazującą kierować się (jak zawsze zresztą) jedynie dobrem własnym. Ale głosy krzyczą, krzyczą, krzyczą, domagają się jej uwagi, JAK ŚMIĄ TO ROBIĆ? Wymagać czegokolwiek od córki Overtonów? Syrenki, której droga przez życie miała być usłana jedynie różami oraz sennymi marami niepozwalającymi na odpoczynek wrażliwej duszy? Czy wołania o pomoc rzeczywiście nie można było zignorować? Cavanagh mówił, że była wystarczającą ignorantką, mogłaby więc puścić mimo uszu i te nawoływania, gdyby nie docierały one bezpośrednio do mózgu. Gdyby nie dostrzegała jak cień na ścianie, który nie należał do żadnej z osób zgromadzonych nie przebiegał właśnie. Czy oszalała? Czy traciła wreszcie zmysły? Szarość spojrzenia szkli się, jednak broda wciąż zostaje zadarta do góry. Drżący oddech wymknie się spomiędzy warg, ale to wszystko. Wszystko będzie dobrze, wyjdą stąd w jednym kawałku, miała nić Ariadny więc wiedzieli, dokąd powinni pójść. A potem, potem wszystko zaczęło piec. Niemal płonąć. Jak wtedy, kiedy nieopatrznie przysunęła się do świecy. Skóra była gorąca, nieznośna, swędziała, ale czym był ten ból przy pożodze, która właśnie targnęła jej wnętrzem? Wściekłość narastała wraz z ciężarem torebki, którą ledwie zdążyła rozpiąć by wreszcie pasek mógł zsunąć się z jej ramienia i opaść na ziemię. Odsuwa się zgodnie z wołaniem Anniki, swąd spalonej skóry jej torebki wdziera się do nozdrzy. Zaklęcie trafia w nią i Charlotte ostrożnie łapiąc ledwie końcówkami paznokci skórę, ostrożnie wysypuje jej zawartość. Sprawnym ruchem zabierając czas w butelce oraz znaleziony niedawno nożyk. Nagłą zręczność może zawdzięczać Faust-już-nie-Decken, tylko świadomość tego pozostawia jakiś taki niesmak w ustach. — Nic nie jest w porządku — cedzi przez zęby, wściekła coraz bardziej. Chcą jej pomocy? Świetnie, tak im kurwa pomoże, że cokolwiek tkwiło w tych tunelach pożałuje, że nie zostało po drugiej stronie — Ale dziękuję — dodaje ciszej, spokojniej, zimniej. Cokolwiek kryło się w tych tunelach zdechnie, nawet jeśli sama miałaby zostać tutaj pogrzebana — Flamma — rzuca zaklęcie, kierując je nie tylko na torebkę, a szczególnie na to cholerne lusterko. Nie wiedziała, czy ogień rzeczywiście należało zwalczać ogniem, jednak nie musiała, nie była jebanym strażakiem. Nie puszczała nici Ariadny, trzymała ją mocno, pewnie, twardo, jak ostatnią deskę ratunku. Wargi dotąd zaciśnięte w wąską linię drgają, a uśmiech powoli spływa na śliczną buzię. To nie był dobry uśmiech, nikt kto ją znał bardzo dobrze mógł z łatwością to stwierdzić. Jednak nie było tutaj nikogo, kto rozpoznałby sposób wygięcia ust, zimną furię oscylującą wokół czerni źrenic. — Jeśli to lusterko jest w stanie pokazać nam, tę jakże przemiłą osobę, która nas tak sympatycznie powitała to proszę, nie krępuj się, żeby to sprawdzić — oświadcza, wkraczając w ciemność, idąc zgodnie z drogą wskazaną przez nić, ku szeptom, ku Theo. Sylwetkę ma rozluźnioną, fanty zabrane ze spopielonej już torebki skryła w kieszeniach futra. Wolna ręka raz po raz muska rękojeść złotego nożyka, gotowa w każdej chwili zacisnąć się wokół niego, żądna krwi. Nie obchodziły jej żadne odpowiedzi, nie miała więcej pytań, żądała zapłaty za popełnione wobec niej krzywdy. — Potrzebujecie pomocy? — pyta miękko, słodko, łagodnie jakby wcale złość nie zakorzeniła się w błękicie żył. Wreszcie odpowiedziała głosom, wreszcie zaakceptowała istnienie tych namolnych larw próbujących weżreć się do jej mózgu — Tylko jak możemy wam pomóc? Nie widzimy was wcale, nie sądzicie, że to trochę kłopotliwe? — dodaje ze współczuciem, jakby rzeczywiście odczuwała jakąkolwiek troskę. Niech te babska się pokażą, niech się ujawnią, a ona zrobi wszystko, co tylko w jej mocy, żeby zniszczyć do cna te przebrzydłe duszyczki. Nawet jeśli musiałaby stworzyć do tego jakiś durny rytuał. Lotte chciała krwi, tylko nie własnej. — Luxlucis — rzuca, teoretycznie to zaklęcie miało rozświetlić pomieszczenie, ale jakby nie patrzeć — ściany są? Są. Sufit jest? Jest. Podłoga? Obecna. Pomieszczenie jak się patrzy. Miała nadzieję tylko, że zdoła dogonić Cavanagha, zanim coś go pożre. | mam nadzieję, że zabranie czasu w butelce oraz nożyka nie jest akcją, jeśli jest, to proszę o zignorowanie akcja#3. akcja#1: flamma (udane); akcja#2: próba skontaktowania się z głosami i wzbudzenie ich zaufania — aktorstwo II, perswazja II; kłamstwo I; akcja#3: Luxlucis, rzut poniżej |
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Stwórca
The member 'Lotte Overtone' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 79 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Biel mgły, gęsta, złowroga sączyła się u waszych stóp, nie odchodziła, nie dało się już jej przepędzić. Sączyła się gładko, pewnie, niczym organizm, który wiedział do czego dąży. Czy to mgła, a może gęsty, siwy dym? Zapach spalenizny był mocno wyczuwalny, kiedy torebka Lotte zajęła się ogniem, a Annika sprawnie za pomocą mroźnego podmuchu sprawiła, że płomienie zaraz zostały stłumione. Z torebki nic nie zostało więc brudząc jasne dłonie Lotte wyciągnęła niezbędne jej przedmioty. Zaś umysł nadal był atakowany przez liczne głosy, ignorowanie ich, chęć zablokowania własnych zmysłów osiągnęło odwrotny efekt od zamierzonego, okropny ból zaatakował skronie syreny. Nie było ważne kim jest i jak postrzega świat, nie liczyło się piękne lico oraz pragnienie stąpania po płatkach róż; a podrażniona skóra piekła, nawet wtedy kiedy zaklęcie Anniki zadziałało. Zapach palonych włosów i skóry wdzierał się bezlitośnie w świadomość Lotte. Choćby chciała to nie mogła przed tym uciec. Dopiero gdy pozwoliła na to, aby wysłuchać głosów, dostrzec drżące cenie na chropowatej powierzchni, ból odszedł, pozostał tylko lekki niepokój, przedziwny lęk, który przecież nie mógł być jej, a jednak czuła go wyraźnie. Lęk, niepewność, obawa o własne życie, poczucie zagrożenia. To przeszłość…, miękki szept otulił dziewczynę. Syreni głos ledwie wybrzmiał, a szepty mówiły dalej. Bolesna, boimy się… umieramy…chcą nas spalić, chcą zniszczyć. Nie rozumieją, nie pojmują. Umieramy…. Szloch wstrząsnął szeptem, oddalił się i zaraz pojawił się kolejny. Bardziej melodyjny. Jesteśmy bielą i czernią, światłem i ciemnością, koszmarem, przed którym należy uciekać, i pięknym snem, w którym można się schronić. Cichy śmiech. Jesteś bielą i czernią. Światłem i ciemnością, koszmarem, przed którym należy uciekać, i pięknym snem, w którym można się schronić. Jesteś… Jesteś… Światło rozgoniło ciemność, rozświetliło cały korytarz i część wnętrza sali, w której zniknął Theo. Theo zignorował nawoływania Lotte, nie dostrzegał, że Valerio tracił oddech i w upiornej bieli własnej twarzy walczył o ostatni haust powietrza. Posągi, tak bardzo przypominające te w pierwszej sali, majaczyły w oddali, splątane mlecznobiałą mgłą. Cienie na ścianie drżały, podążały za Theo. Nie biegły, nie uciekały, były obok niego; niczym niemi strażnicy. Nić Ariadny majaczyła, przebijała się przez zasłonę wskazując kierunek. Krok za krokiem, zagłębiając się w czeluście podziemi, zostawiając towarzyszy za sobą zaczynał dostrzegać coraz więcej. Posągi, były takie same, jak te, które zostawili za sobą. Figury zamarły w ucieczce, w grozie i popłochu tego czego obawiały się najbardziej. Śmierci. Ta bowiem leżała u jego stóp, w stosie spalonych ciał, teraz już pozostałości, zwęglonych kości i czaszek. Zebranych w makabryczny stos masowego grobu. Tkwiących swym martwym świadectwem tragedii, pomiędzy posągami. Cichy chrzęst pod butem wyrywa z marazmu. Gdy spojrzał w dół, dostrzegł połamane fragmenty lustra. Leżały wszędzie na ziemi, wśród nadpalonych belek drewna, kamieni i resztek fundamentów budynku. Cichy szept w odpowiedzi na pytanie. O jakże się w białości mojej bieli męczę – chcę barwą być – a któż mnie rozbije na tęczę? Oddech, tak bardzo upragniony oddech nie przychodził, choć Valerio starał się utrzymać na powierzchni, bo przecież tonął. Tonął, choć ani jedna kropla nie spadła na niego. Powietrze gęste, ciężkie nie chciało dotrzeć do płuc. Osadzało się ciężko w gardle, a świadomość agonii i nadchodzącej śmierci była aż nadto namacalna. Cienie drgały w kącie oka, w zagięciu kamienia. Trwały w okrutnym milczeniu, jakby czekały, aż osunie się na kolana, aż ciemność przysłoni wzrok. Głos Anniki przedzierał się przez zagłuszaną świadomość, pozwalał na zebranie myśli na decyzję, która na początku nie przyniosła efektu, ale potem przyszła z życiodajnym tlenem. Zimno, zalało płuca, bolesną falą życia, tysiącem igieł w klatce piersiowej. Magia związana wolą życia przywracała kolory na twarzy. Stanowczy gest Anniki, skupienie oczu na jej twarzy kiedy upewniła się, że kuzyn będzie żył. Kopia Valerio wydłużyła się, cień naginany jego gniewem, napędzany chęcią zemsty nagle wystrzelił do przodu. Włoch poczuł szarpnięcie kiedy cień ruszył na łowy. Utrzymanie równowagi nie było łatwe, zwłaszcza gdy umysł nadal zmagał się jeszcze z traumą utonięcia. Zdrajca? Odkryj prawdę! Usłyszał za sobą Valerio, a szarpanie na chwilę ustało. Oglądając się przez ramię dostrzegł jak jego własny cień trzyma w garści ten drugi, przypominający kobiecy. To koniec, nie ma nadziei, wszyscy zginiemy, niech będą przeklęci! Prawie krzyk rozsadzający czaszkę, cienista dłoń wskazująca miejsce, w którym zniknął Theo. Śmierć bieleje w jajku i poza nim. Nie rozróżniam innych kolorów pośród bieli. Biel jest barwą mego umysłu. Znów kobiece głosy, zmuszające do pełnego skupienia by zrozumieć co mówią i czego oczekują. Annika, gdy przestała troszczyć się o innych mogła dosłyszeć jak wiele kobiecych szeptów mówi do niej, nawołuje. Wzywa i kieruj wzrok oraz umysł ku pomieszczeniu, w którym zniknął Theo. Wtedy cała trójka mogła dosłyszeć jego głos: Ktoś przed nami odliczał czas, jaki tu spędził. Raczej… dość dawno temu. I jeżeli był to tamten szkielet, tylko w trochę żywszej postaci, to chyba powinno być ich tu więcej. Biel znów otoczyła Annikę, ale nie musiała się czuć w niej zagrożona, przedziwny spokój i ukojenie ogarnęło do tej pory spętany umysł strachem. Wszystko zdawało się teraz łatwe i proste. Wystarczyło jedynie podążać za kobiecym głosem, a ten ciągnął tam gdzie był Theo. Nie można zapomnieć. Nie pozwól nas zapomnieć. |Kochani, zbliżamy się do końca wątku. Przed wami już tylko dwie tury, jeżeli zajdzie taka potrzeba będzie ich więcej. Macie teraz po 2 akcje. Czas na odpis do 9.07 do godz. 22.00 Mapka |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Spokój. Tak rzadko bywał jej udziałem. Nieczęsto pozwalała mu zagościć w swojej głowie, popuścić lejce kontroli, zerwać z napięciem, nie rozglądać już dłużej naokoło, zapomnieć o powinnościach. A ta niepozorna porcja bieli pozwoliła jej na to wszystko wbrew przeciwnościom, pomimo sytuacji, w opozycji do zwłok leżących na ich ścieżce i wreszcie – wbrew towarzyszom potrzebującym niedawno pomocy. Mgła odebrała jej to wszystko, wiodąc dalej w głąb tunelu. Dała więc odetchnąć kuzynowi od swojej natrętnej obecności, nie narzucała się też dłużej młodej dziewczynie. Wszyscy byli już przecież bezpieczni i powinni podążać za szeptem. Tak też Annika zrobiła, docierając wreszcie do rozświetlonej komnaty, stając bliżej Theo i dostrzegając to, co dostrzegł i on. Stos. Ofiary jakiegoś obrzędu? Znów posągi – czy takie same jak te, które pozostawili za sobą, czyli tak samo żywe? Tyle pytań… – Wspaniale. To mamy ich teraz pochować, czy... – rzuciła cicho, ni to do siebie, ni do Theo. Może właśnie po to zostali tu sprowadzeni, by kogoś uwolnić? W ten, czy inny sposób. – Absolutvisio – wyszeptała, gotowa na przytłaczające doznania płynące z tego czaru. Przymrużyła oczy, przezwyciężając pierwszy szok, by potem… To lusterko – wreszcie spojrzała raz jeszcze na swoje-nieswoje odbicie, mierząc się odważnie z jego badawczym spojrzeniem. – Jeśli chcesz mi coś jeszcze powiedzieć… – zaczęła, ukojona bielą i szeptem ofiar, które pozostawiły tutaj swoje życie. Obróciła się tak, by skierować taflę z siebie i swojego odbicia na stos nieszczęśników i jedną z figur zastygłych w dynamicznej pozie – błagające o litość, która nigdy nie nadeszła – …nie krępuj się. Chcę zrozumieć. Słucham – ustawionym pod kątem lustrem przeskanowała uważnie otoczenie, wypatrując czegokolwiek, co mogłoby potencjalnie nie zgadzać się z wizją tego miejsca widzianą wyłącznie swoimi oczami. To jedyne, co przyszło jej do głowy w tej absurdalnej plątaninie zdarzeń. Rzut 1: Absolutvisio (+5 z magii anatomicznej) Rzut: percepcja (bonus +5) |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 6, 8 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Theo Cavanagh
Przez krótką – wystarczającą, by dostrzec dość istotny szczegół w postaci stosu kości – chwilę miał dość absurdalne wrażenie, że w jakiś sposób trafił ponownie do punktu wyjścia. To za sprawą posągów, które – mógłby przysiąc – wyglądały dokładnie tak samo, jak te, które widzieli już wcześniej. I które w jakiś sposób zdawały się również widzieć ich… O ile jednak powrót do tamtych posągów pewnie można byłoby wyjaśnić sobie jakimiś nie do końca zrozumiałymi magicznymi zawirowaniami, tak obecność zwęglonych szczątków chyba już niekoniecznie. Nie miał jednak czasu na to, by zastanowić się nad tym przez dłuższą chwilę – wszystko przez chrzęst pod stopą, który momentalnie sprowokował go do zerknięcia w dół. I tak, jak bez większego wahania spojrzał pod swoje nogi, tak samo w kolejnej chwili przykucnął na moment, wyciągając rękę w kierunku fragmentów potłuczonego lustra. Ta zawisła na chwilę w połowie drogi, kiedy Theo powiódł spojrzeniem dookoła, przekonując się tym samym, że podobnych fragmentów było tutaj naprawdę sporo. I chociaż w pierwszej chwili zamierzał po prostu podnieść jeden z odłamków, by przyjrzeć mu się uważniej, zamiast tego zdecydował się najpierw posłużyć zaklęciem. Tym razem nie przez żadne podszepty zdrowego rozsądku, a raczej dochodząc do wniosku, że jeżeli coś interesującego kryło się wewnątrz odłamków, to magia mogła przydać się nieco bardziej niż zwykłe oględziny. – Narro – wcześniej wprawdzie zaklęcie niewiele mu podpowiedziało, ale nie było to przecież powodem, dla którego nie miałby spróbować użyć go raz jeszcze, tym razem kierując swoją ciekawość na jeden z fragmentów lustra. Słysząc szept, wypowiadający dokładnie te same słowa, które nieco wcześniej miał okazję przeczytać na postumencie jednego z posągów, machinalnie uniósł głowę, spojrzeniem wędrując ku kamiennym figurom. Nie, tym razem te słowa wcale nie były bardziej zrozumiałe niż poprzednio. – Możemy cię wyciągnąć z tej bieli. O ile sami trafimy w końcu do jakiegoś wyjścia… – choć może powinien mówić za siebie, gdyby znał na przykład podejście Lotte do ewentualnej pomocy głosom nie do końca znanego pochodzenia. W każdym razie sam chyba rzeczywiście skłonny byłby na podobną pomoc przystać – zwłaszcza, gdyby miała się ona okazać obopólna i wiązać z uzyskaniem jakichś wskazówek dotyczących odnalezienia wyjścia z miejsca, w którym się znaleźli. Na co być może poniekąd liczył, kierując swoje słowa w przestrzeń. W kolejnej chwili odwrócił się, słysząc tym razem głos jak najbardziej wiadomego pochodzenia. Wstał, a jego spojrzenie tylko na moment zatrzymało się na postaci Anniki, by następnie powędrować w kierunku widniejącej pomiędzy posągami sterty kości. Sam nie wiedział, co właściwie mieliby zrobić z odnalezionymi szczątkami. Dlatego też, nawet jeśli na moment otworzył usta, żeby cokolwiek odpowiedzieć, ostatecznie pomysł ten porzucił. Zamiast tego usunął się nieco na bok, uważając przy tym, żeby przez nieostrożność nie nastąpić na żadne kości. Z pewną dozą zainteresowania zawiesił spojrzenie ponownie na Annice i jej manewrach z lustrem. Nietrudno było się domyślić, że najwyraźniej również ona kierowała swoje słowa pod adresem bliżej niewiadomego pochodzenia głosów – jeśli więc miałaby uzyskać jakąś satysfakcjonującą odpowiedź, prawdopodobnie warto było na takową zaczekać. rzut na Narro (+5, próg: 90) |
Wiek : 23
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : student magii rytualnej, barman
Stwórca
The member 'Theo Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 53 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lotte Overtone
Nadchodziło. Czuła to, czuła jak liźnięcia ognia na delikatnej skórze, jak strach wprawiający serce w trzepot, jak skry złości gnieżdżące się w spojrzeniu szarych oczu. To przedziwne mrowienie wnętrza, poczucie nienaturalnej stabilności wokół sztormu chaosu, jaki ją otaczał. Jeśli ludzka natura miała jedną mocną stronę, to była to umiejętność adaptacji. Przyzwyczajenia się. Nie do bólu, do tego nigdy się nie przystosuje, była stworzeniem zbyt delikatnym, wrażliwym, stworzonym do celów istotniejszych niźli cierpienie, które powinno należeć tylko do osób obdarowanych gorszą sytuacją życiową. Ale do lęku, niepewności, niezrozumienia wobec zadawanych jej krzywd już tak. Jakby obawa o własny los, która spędzała jej dotąd sen z powiek nocami, już tym jednym momencie stała się jej nieodłącznym towarzyszem, kompanem zmuszającym do wyglądania zza własne ramie, do mierzenia zysków i strat w styczności z drugą osobą. Biedna, biedna Lotte. Czy mogła sobie współczuć bardziej? Oczywiście, że tak, lecz emocje ścierały się o siebie niby fale wzburzone, przez co troska o samą siebie uciekała w popłochu gdzieś na dalszy plan. Poczucie zagrożenia oraz złość, zwykła i niezwykła, ta pochodząca z syreniego dziedzictwa oraz ta płynąca z rodzinnej dumy i buty. Walczyły niby drapieżne bestie zamknięte w ciasnej klatce żeber, wżerały się w siebie, gryzły oraz szarpały, próbując wyłonić w końcu zwycięzcę. Strach, czy gniew? Pragnienie zemsty, czy potrzeba zwykłej ucieczki? I bała się, mała śliczna panna Overtone, oczywiście, że się bała, kiedy cios za ciosem nadchodził niespodziewanie spodziewanie, ale panna Overtone nie była przecież zwyczajna, była syreną a to oznaczało, że egoizm wynoszony był ponad wszystko inne, a obecnie bardzo egoistycznie chciała zniszczyć wszystko, co znajdowało się dookoła. Głupie kurwy, miałaby ochotę powiedzieć, pomyśleć, ale te dwa jakże pełne ulgi słowa nie formują się, to tylko wrażenia, odbicia uczuć, uraza gnieżdżąca się na dnie duszy. Złotowłosa zdążyła nałożyć na urokliwą buzię maskę, tym samym nie mogła jej już zdjąć, wcielając się w rolę zarówno ciałem, jak i myślą. I było to paskudne, wstrętne, całkowicie obrzydliwe, że ból odszedł kiedy postanowiła współpracować. Paskudne szantażystki, które gnębią, póki nie osiągną tego, czego pragną. Obmierzłe niebiańskie pomioty, czy czymkolwiek by nie były. Nie szanujące czyichś decyzji, robiące wszystko, co chcą, bo mogą. Może nawet by je szanowała za taką postawę, lecz teraz gdy sama była tego ofiarą? Nigdy. Chcą je zniszczyć? Wspaniale! Lotte z radością wspomoże każdego w tym szlachetnym zajęciu. Nie było w niej litości, już nie. — Kto pragnie was skrzywdzić? — pyta i jeśli głos, który szeptał w jej umyśle był miękki, tak jej własny ton wręcz rozlewał się w uszach, słodyczą osiadał na języku. Brzmiała tak łagodnie, tak smutno, tak troskliwie, że mogłaby uwierzyć w swą dobroć oraz pragnienie pomocy — Dlaczego mają was zniszczyć? Nie mogę pomóc, nie wiedząc jak — wyjaśnia cierpliwie, choć tęczówki jaśnieją niemożliwie. Czyżby ogień był odpowiedzią? Czy płomienie mogły całkowicie unicestwić głosy? Wspaniale, ma ochotę aż zaklaskać, lecz nie schodzi jeszcze z desek wyimaginowanego teatru. Jeszcze nie. A potem nadchodzi kolejny głos doprawiony śmiechem. Jesteś bielą i czernią. Światłem i ciemnością, koszmarem, przed którym należy uciekać, i pięknym snem, w którym można się schronić. Jesteś… Jesteś… — Lotte — odpowiada z prostotą, pozwalając by zaklęcie uwolniło się w całej swej mocy i rozświetliło pomieszczenie — Wszystko jest przeciwieństwem wszystkiego — dodaje ciszej, spokojniej dołączając do Theo. I mocno musi powstrzymać drgnięcie kącika ust, gdy dostrzega masowy grób. Powinno być jej przykro, powinna odczuć żal, refleksję jakąkolwiek, być może tak by się stało, gdyby wcześniej nie uznano, że powinna współdzielić ich ból. Obecnie, miała ochotę potraktować szczątki ponownie ogniem tak, żeby nie został po nich nawet był. I chyba chce to zrobić, już rozchyla wargi i gromadzi w sobie całą wolę, gotową przekształcić ją w czar, kiedy odzywa się Theo. I Charlotte ma ochotę wznieść drobne dłonie ku mężczyźnie, szczupłe palce zapleć na jego ramiona, wejrzeć w głębię jego oczu by wreszcie wznosząc się na koniuszkach palców stóp, mogła potrząsnąć tym skończonym kretynem jak szmacianą lalką. Czy ten pozbawiony rozsądku idiota właśnie zaproponował, żeby wypuścić stąd to coś? Czy nie odróżniał tego, że szept szeptowi nie był równy i być może poza tymi obrzydliwymi kobietami próbującymi wykazać to, że są ofiarami gnębiąc tym samym innych, mogło być tu również coś innego? Widziała cholernego anioła na własne oczy, mogła więc uwierzyć, że mogło być tu coś więcej. A ona w otwarcie puszki Pandory nie zamierzała się bawić. Nie obraża jednak Cavanagha, nie krytykuje go, po prostu akceptuje fakt, że cała męska część rodziny zajmującej się Chyżym Ghoulem jest zwyczajnie głupia. Ot, tyle. — Nie chcecie bieli? W porządku — wzdycha Lottie i chociaż to, co zrobi jest totalnie bezsensu to przynajmniej hej, zmiana scenerii, czyż nie? — Variadiem — trochę się wzdryga, w pamięci mając swoją wizję oraz tęcze, z którą miała wcześniej styczność. Ale jeśli ta utożsamiana jest z niebem, to może w końcu szepty się przymkną. Tak czy inaczej, zaklęcie nie powinno nikomu zrobić krzywdy. Okręcając na nadgarstku nić Ariadny, jeśli nie wydarzyło się nic bolesnego ani paskudnego, tak zamierzała kontynuować podążanie za swoim kłębkiem — Nie zapomnij o Paganinim — tutaj zerka pokrótce na Annike, gotowa wyjść i nie wracać do tych tuneli. | akcja#1: próba wyciągnięcia informacji od głupich szeptów — perswazja II, aktorstwo II, kłamstwo I. akcja#2: Variadiem (próg 30), rzut poniżej. Jak Lotte się nic nie dzieje, to moje słodkie dziewczę uprawia fuck this shit i'm out, zero myślenia w głowie, dzięki nici Ariadny. |
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Stwórca
The member 'Lotte Overtone' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 12 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty