Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
First topic message reminder : SALON Salon w mieszkaniu pod numerem szóstym nie wyróżnia się absolutnie niczym — i być może to czyni go wyróżniającym się. Już na pierwszy rzut oka przypomina miejsce, do którego ktoś dopiero się wprowadził, chociaż obecny lokator mieszka tu od prawie sześciu lat; nieliczne, neutralne obrazy na pociągniętych ciemną farbą ścianach były wyborem kogoś, kto wie, jak łączyć z sobą kolory i jednocześnie nieszczególnie przejmuje się tym, że żaden z nich nie niesie osobistych wspomnień. Na próżno szukać w salonie rodzinnych zdjęć w ramkach i przypadkowo porzuconych przedmiotów; wszystko ma tu ściśle określone miejsce oraz funkcję. Na jednej ścianie przykręcono dębowy regał, który zajmuje kilka równo ułożonych książek, głównie klasyki literatury angielskiej — sądząc po nienagannych grzbietach, nikt ich nigdy nie przeczytał. Centralnym punktem salonu jest brązowa, skórzana i na pierwszy rzut oka niebotycznie droga kanapa; wbrew obiegowej i chętnie powielanej opinii, mieszkanie faktycznie ją posiada. Dwa okrągłe, metalowe stoliki, jeden kawowy, drugi na drinki, znajdują się tuż obok niej; na tyle blisko, żeby bez problemu móc sięgnąć z kanapy po karafkę zwykle napełnioną Bourbonem. Najjaśniejszym punktem, poza wychodzącymi na południe, wysokimi oknami, jest drewniany parkiet w jodełkę — próba zakrycia go ciemnym, zaskakująco miękkim dywanem spełzła na niczym, a każda plamka brudu wyraźnie odcina się na jego tle. [ukryjedycje]Rytuały w lokacji: Caecus pole antygrawitacyjne [moc: 90] nieudany lockdown [moc: 54] |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Nigdy nie zaczął liczyć, który raz składa ją na nowo. (Może nigdy nie zaczął; może nie musiał składać na nowo, skoro podobała mu się odnaleziona nad pirsem wersja?) Magia anatomiczna była odruchem — echem sprzed lat, wznoszoną z mlecznej mgiełki basztą, w której nie istniał ból i strach; była fortecą — podobną do tych, jakie budował dla braci, kiedy nadal mogli marzyć — gdzie nie docierał cień człowieka, od którego wszystko się zaczęło. Jak prędko można zmienić czyjeś życie w koszmar? Szybciej, niż zmienić je w sen. Chłodna krawędź wanny była jedynym punktem stycznym z rzeczywistością; siwe obłoki pary zmieniły wnętrze łazienki w przestrzeń poza miejscem i czasem — w prześwietlony punkt na spiralnej kliszy życia, gdzie nawet wprawne oko boga (bóg nie żył; boga nie ma) nie dostrzegłoby szczegółów. Rysy twarzy były zagadką, której rozwiązanie znali tylko oni — on, z podbródkiem na krawędzi wanny; ona — z bólem, który wypływał z niej przy każdym zafalowaniu stygnącej wody. Ile hektolitrów musiałby przelać, by wypłukać z ukrytego w pianie ciała nagromadzone przez lata cierpienie? Wzrok unikał wzroku; zwykle splecione spojrzenia nie mogły odnaleźć pirsu, po którym myśli — ostrożnie; był przecież śliski — poruszały się bez słów. Powinien móc patrzeć jej w oczy, kiedy wypowiedziała to imię — było częścią jej przeszłości; fragmentem mozaiki, którą była. Powinien móc patrzeć jej w oczy, kiedy ostrożnie dobierała sylaby — tak, by wiedziała, że nie musi się spieszyć; rozumiał. Powinien móc patrzeć jej w oczy, kiedy wyławiała z odmętów przeszłości prawdę — chociaż, gdy sam opowiadał o Daisy, słuchawka telefonu pozbawiła ją tego przywileju. Powinność spłynęła razem z osamotnioną kroplą; wilgotne włosy odtwarzały styczeń — temperatura była cieplejsza, podłoże mniej zdradliwe, oni niezmiennie popękani. Jego szczeliny wypełniała woda — w jej płynęło złoto; gdy ból w końcu ostygnie, cała będzie ze złota. Wtedy będzie mógł zapytać, jakie to uczucie — z rozbitych łupin stać się cennym naczyniem? Na sekundę przed początkiem sekretu istniały tylko splecione z sobą spojrzenia i zanurzona w wodzie dłoń, która cierpliwie spłukiwała z karku dryfujące wyspy piany; kiedy Lyra zaczęła mówić, najpierw dostrzegł krwawe półksiężyce na ramionach. Sens nadszedł później — kiedy ciało zrozumiało to, czego nie potrafił przyswoić umysł. Powiedziała: miałam czternaście lat, pomyślał: byłaś dzieckiem. Była dzieckiem — każde z nich było kiedyś dziećmi; każde, nieświadomie swojego istnienia, ukrywało się w łazienkach domów. Jedne wyłożone były tanimi płytkami, drugie wiekowym marmurem; obie ukrywały skulone sylwetki, wciśnięte w kąt ciała i zbyt ciemne plamy krwi. Świadkiem ich cierpienia były wanny prysznice, papier; nasłuchując kroków na korytarzu, siedmioletni chłopiec składał listek w coraz ciaśniejsze kwadraty. Nasłuchując prawdy, trzydziestotrzyletni mężczyzna próbował złożyć kogoś z rozsypujących się na jego oczach fragmentów. Nie odwrócił wzroku, kiedy prawda — jej prawda, jej ból, jej przeszłość; jej wyszczerbiony, ostry, nadal kaleczący fragment — przedzierał się przez ciężką ciszę. Pod ciężarem wyznania wszystko stało się płaskie i wypaczone; jakby patrzył na Lyrę przez grube dno butelki. Tylko ona wypełniała przestrzeń — rozpychała brudne wnętrze umysłu, choć tak naprawdę przez kilkanaście sekund była gdzie indziej; w budynku z dzieciństwa — bo przecież nie można nazwać domem miejsca, które stało się więzieniem. — Lyra — do samego końca brzmiała spokojnie; dlaczego on nie potrafił? — Kto— Ciasno zawiązany supeł krtani nie chciał przepuszczać dźwięków; Williamson znów musiał radzić sobie gestami, chociaż dotyk po raz pierwszy od początku — gdzie tak naprawdę tkwił początek? — ich bliskości nie był pewien, czy powinien nadejść. Ból przezwyciężył wahanie; nadal wbijała palce w ramiona, więc dłonie odruchowo nakryły knykcie. Wilgotnie, pomarszczone od wilgoci opuszki szeptały puść; jestem. Usta próbowały odtworzyć tę delikatność, chociaż w myślach istniało wszystko, poza nią — zaczynał się gniew, brzydki i lepki; była wściekłość, jasna i dławiąca; wykluwało się działanie, jedyny system obronny, który nigdy nie zawiódł. Wstać, złapać za kluczki, znaleźć go i— Wstać — ciało poruszyło się pod naporem myśli; droga zemsty, gniewu i piekielnej sprawiedliwości była szeroką autostradą. Znaleźć kluczyki — to oznaczałoby, że musi wyjść z łazienki; wyjście z łazienki zostawiłoby ją samą; zostawienie jej samej byłoby powielonym błędem przeszłości. Znaleźć go — kogo? Nie podała imion, stopnia pokrewieństwa, nie użyła słów—kluczy; policyjne statystyki mówiły wuj. Ojciec. Brat. Kuzyn. Przyjaciel rodziny. Więc — znaleźć kogo? Nie mężczyznę ze zdjęcia w samochodzie; mówiła o nim zbyt ciepło, żeby— Lyra, kto? Jej cisza była jego słowami; jej bezruch był jego ciałem, które — wbrew wezwaniu zemsty; wbrew odliczaniu, ile sekund zajmie mu dotarcie do sypialni i znalezienie broni, chociaż wcale nie zamierzał jej używać; to byłoby zbyt szybkie; a on (kto?), nie zasłużył na szybki koniec — pochyliło się nad brzegiem wanny. Nadal miał na sobie bluzę; zielone rękawy nabiegły wodą i przylgnęły do skóry, ale nie czuł materiału — ramiona oplatały skulone w sobie ciało, dłonie splotły na łopatkach, policzek przywarł do wilgotnych włosów i nie odsunął się nawet, kiedy Williamson w końcu znalazł słowa. — To nie była wina sukienki. To nie była twoja wina. To— Przeszłość, gdzie panuje mrok, o jakim myśli się, wyobrażając sobie kosmos, chociaż próżno szukać w niej gwiazd. Mieszka tam krzyk. I krew. I strach. I wielka odwaga. I mnóstwo bólu, który przepełnia po wręby smutek złotych oczu. — Musisz— Nie; nie w ten sposób. Niczego nie musiała, bo dziś — w przeciwieństwie do tamtej siebie; siebie sprzed kilkunastu lat — miała wybór. — Powiedz mi, kiedy będzie zbyt wiele. Bliskości, dotyku, bodźców, jego samego; zbyt wiele w złym czasie. — Obiecaj, że powiesz. Możemy sobie wzajemnie pomóc, powiedział w styczniu. W kwietniu milczał, kiedy ramiona oplatały bezbronne ciało; znów miała czternaście lat. Tym razem obok był ktoś, kto chciał ją obronić. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Musiał lubić puzzle; musiał lubić układanki, skoro spodobało mu się to, co spotkał nad pirsem. Tylko Lyra nie była pocięta w równe fragmenty, które idealnie dopasowywały się do swoich kształtów — niektóre elementy zgubiły się po drodze, inne nieodwracalnie wyszczerbiły się o ostre kamienie czasu. Nie patrzyła w stronę zaparowanego lustra. Nie musiała; wiedziała, że nie rozpozna tego, co tam zobaczy. Wzburzona tafla wody w wannie była jedynym miejscem, gdzie mogła spojrzeć na swoje odbicie. Było tak zniekształcone, jak w jej głowie. Kto? Trzy litery, jedno słowo i odwieczne pytanie — kto? Kto mógł zrobić coś takiego? Co musi gnić w człowieku, który dotyka w ten sposób dziecko? Przechodziła przez wiele etapów; raz usilnie próbowała zrozumieć, innym razem chciała po prostu zapomnieć. Pytanie pozostawało bez odpowiedzi — kto? Znała jego imię, twarz, miejsce zamieszkania i zapach perfum. Kiedyś wybiegła ze sklepu, bo ktoś w kolejce za nią używał tych samych. Skręcała w przeciwną stronę, gdy widziała gdzieś zaparkowanego czerwonego pick-upa. Przestała oglądać serial, gdy do obsady dołączył ktoś, kto miał podobny tembr głosu. Kto? Potwór; człowiek, mężczyzna— — Mój ojczym— Zacisnęła mocniej usta. Nie chciała, by był jej — nie chciała mieć z nim nic wspólnego, żadnego zaimka dzierżawczego. W tej kwestii również pozbawiono ją prawa wyboru. — Jack — wypowiadanie jego imienia wydawało się niebezpieczne; jakby powtórzenie go trzy razy miało sprawić, że usłyszy dźwięk przekręcanej klamki, a potem nierówny rytm jego kroków. Słowo wybrzmiało i nic takiego się nie wydarzyło. Jego imię nie było magicznym zaklęciem ani klątwą rzuconą na dziecko. Byłam tylko dzieckiem, pomyślała. Niczym w odpowiedzi, dłonie Williamsona przykryły jej własne, uprzedzając kolejne zaciśnięcie ich na skórze. Nie mogła zacisnąć dłoni — nie mogła oczu, bo gdy je zamknie, to znów się tam znajdzie, a jeśli znów się tam znajdzie, to już nigdy się nie wydostanie — więc jedyne, co jej pozostało, to puścić. Ona puściła, on złapał mocniej. Pochylił się nad wodą i sięgnął do niej, chociaż była pewna, że znajduje się na środku oceanu, skąd do brzegu tak daleko. Musiała się pomylić — musiał być bliżej niej, niż sądziła. Musiał się cały zamoczyć, przytulając ją do siebie. W jej oczach widać było beznadzieję, a na ustach miała pytanie starsze niż świat. Czyja to wina? Cokolwiek — ktokolwiek — był temu winien, nigdy nie odpokutował. Historia nie miała satysfakcjonującego zakończenia, a ona nigdy nie dostanie poczucia sprawiedliwości. On pozostawał poza jej zasięgiem. Nawet jeśli kiedyś go zabije, to on wygra. Zabijając jego, zabija siebie i pozwala mu wygrać; od lat walczy z tym, by nie pojechać do Maywater i nie dać mu wygrać. Objęła plecy Williamsona — najpierw ostrożnie, a potem coraz mocniej, palce zaciskając między materiałem wilgotnej bluzy. Obietnice wiele znaczyły w jego języku — powoli uczyła się, że z całych sił chronił je przed złamaniem. Musiała zrobić to samo. — Obiecuję — wyszeptała w jego policzek. — Obiecuję, że— Chciała nauczyć się jego języka; chciała dotrzymać obietnicy. Postanowiła zacząć od najprostszej metody nauki — powtórzeń. Ramiona oplatały bezbronne ciało; znów miała czternaście lat, ale tym razem miała kogoś, kto chciał ją obronić. — Obiecuję. oboje z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów