Witaj,
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
First topic message reminder :

SALON
Salon w mieszkaniu pod numerem szóstym nie wyróżnia się absolutnie niczym — i być może to czyni go wyróżniającym się. Już na pierwszy rzut oka przypomina miejsce, do którego ktoś dopiero się wprowadził, chociaż obecny lokator mieszka tu od prawie sześciu lat; nieliczne, neutralne obrazy na pociągniętych ciemną farbą ścianach były wyborem kogoś, kto wie, jak łączyć z sobą kolory i jednocześnie nieszczególnie przejmuje się tym, że żaden z nich nie niesie osobistych wspomnień. Na próżno szukać w salonie rodzinnych zdjęć w ramkach i przypadkowo porzuconych przedmiotów; wszystko ma tu ściśle określone miejsce oraz funkcję. Na jednej ścianie przykręcono dębowy regał, który zajmuje kilka równo ułożonych książek, głównie klasyki literatury angielskiej — sądząc po nienagannych grzbietach, nikt ich nigdy nie przeczytał. Centralnym punktem salonu jest brązowa, skórzana i na pierwszy rzut oka niebotycznie droga kanapa; wbrew obiegowej i chętnie powielanej opinii, mieszkanie faktycznie ją posiada. Dwa okrągłe, metalowe stoliki, jeden kawowy, drugi na drinki, znajdują się tuż obok niej; na tyle blisko, żeby bez problemu móc sięgnąć z kanapy po karafkę zwykle napełnioną Bourbonem. Najjaśniejszym punktem, poza wychodzącymi na południe, wysokimi oknami, jest drewniany parkiet w jodełkę — próba zakrycia go ciemnym, zaskakująco miękkim dywanem spełzła na niczym, a każda plamka brudu wyraźnie odcina się na jego tle.

Rytuały w lokacji: Caecus
pole antygrawitacyjne [moc: 90]

nieudany lockdown [moc: 54]
[ukryjedycje]
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Pusta szklanka, pełne spojrzenie; echo odstawianego naczynia przypomina w ciszy trzask pękającego—
Zaciśnięte na kocu palce odtwarzały znany rytuał — to nie tak; niewypowiedziane słowa pozbawione siły sprawczej — gdzie niepewność pożerała ogon wyrzutów. Uroboros poczucia winy nie miał ani początku, ani końca; wyłącznie środek, przez który przenikało zmatowiałe złoto spojrzenia.
Sam tego chciałem; słowa, które musiały paść, żeby zrozumiała. Słowa, które obracał w myślach; słowa, w takt których krok w kierunku stolika zamienił się w dwa. Ly— krok do przodu, —ra, krok w tył; wrócił tam, skąd wyruszył — łańcuch był krótki, fotel był budą, frędzelek przesuwany między jej palcami był tak naprawdę serwetką, którą Williamson składał miesiąc temu, czekając, aż głos po drugiej stronie słuchawki—
Gdyby mógł — mógł, ale nie potrafił — postawiłby kolejny krok; temu krokowi towarzyszyłyby dwa słowa próbujące zastąpić to nieistniejące w jego słowniku — Lyra, ja— — i jedno wyciągnięcie dłoni. Kciuk mógłby wygładzić płytką zmarszczkę między brwiami; głos mógłby odnaleźć słowa; ze słów powstałoby—
Decyzja — zapadła; ale to nie zapaść była sednem — była moja.
Zaimek dzierżawczy kluczowy; każdy ma wybór, Vandenberg, pamiętasz? Nie zawsze rozsądny — ważne, że własny. Decyzja oznaczała integralność, trzy zasady oznaczały kontrolę, dwanaście godzin nieświadomości oznaczało, że ktoś ją utracił. Szybko; nie—jego—szybko.
Jego szybko to wzrok podążający za zmęczonym spojrzeniem; cienie po drugiej stronie zasłony dorównywały tym, które nosili pod oczami. Szybko nie odstępowało ich na krok i za szybko mogło zmienić te kroki w cofnięcie się po własnych śladach; jakby przebyta od stycznia droga nigdy nie odcisnęła tropu w wilgotnym piasku wspomnień.
Dwanaście godzin — ciche prychnięcie jej śmiechu to nagroda, na którą nie zasłużył; mimowolne — niechciane, nie chciała; nie chce tu być, pozwól jej— — echo wesołości odbijało się od pulsujących bólem skroni. — To dość szybko.
W wyczekiwaniu na powrót z syreniego zakątka nieświadomości nie było nic szybkiego. Wskazówki zegara źle odmierzały minuty, płytki oddech próbował skorygować kurs biegnącego czasu i tylko światło — z jasnego w coraz ciemniejsze, aż po niebie rozlał się atrament — zapewniało, że mieszkanie na Staromiejskiej nie zamieniło się w wypaczoną imitację czyśćca. Godziny mijały, Lyra nie wracała; jedyna osoba, do której chciał zadzwonić — tęskniłaś? — znajdowała się bliżej niż zasięg słuchawki.
Chcesz przez to powiedzieć, że—
Zły czas, złe miejsce — zawsze będzie zły czas i złe miejsce na słowa, gesty, decyzje, próby powrotu do namiastki normalności; pod przyćmionym złotem spojrzenia było łatwiej — po prostu spróbować.
Zwaliłem cię z nóg?
Zmęczenie osiadło pod powiekami i igrało na strunach głosowych, ale nawet ono nie mogło powstrzymać mirażu; lewy kącik ust uniósł się mimowolnie — ta sekunda to wieczność, którą na tysiące odłamków szkła rozbiło spojrzenie. Patrzyła na jego dłonie — palce zastygły w bezruchu; jeśli nie będą zwracać na siebie uwagi, ona nie zauważy blizn i—
Prawdy; prawda była taka, że jego dłonie zamiast naprawiać, ciągle psuły. Pamięta intencję zaklęcia, które starło skórę z obojczyka — uszkodzone płótno, uszkodzony artysta i wszechobecna krew; Lyra spała, Barnaby próbował pozbyć się czerwieni spod paznokci. Jej solidna porcja zlepiała materiał koszulki; drugie tyle musiało pokrywać skórę pleców, których sekrety—
Taktak to za mało; jedna sylaba nie rozwiązuje dwunastu godzin w zawieszeniu — ona walczyła z koszmarami we śnie, on obserwował jeden w lustrzanym odbiciu. — Tak będzie łatwiej.
Dla kogo, Williamson?
Dla spojrzenia, które zahaczyło o brzeg koszulki, w procesie obracania kanapie podwiniętej się o centymetr? Dla myśli, które odkryły, że w odwróceniu plecami nie było zawahania, tylko—
Podejdź bliżej, ale bez użycia tych słów; wypowiedziała inne, wypowiedziała wiele, wypowiedziała niewypowiedziane — odwrócenie plecami to zaufanie; uginająca się pod jego ciężarem kanapa to zgoda.
Koszulka — proste stwierdzenia w rzeczywistości złożonej z rzeczowników; koszulka, plecy, ból, kanapa, krew, a wszystko scalone w nadrzeczowniku — Lyrajest cała, wystarczy wyprać.
Ciemny materiał przylegał do skóry i nawet w rozmytym blasku osamotnionej lampy ujawniał ślady przemocy. Krew zdążyła zamienić się w sztywny pancerz, który wsiąknął między włókna; czuł go pod palcami, kiedy półpiętro zamieniało się w korytarz, a stłumione westchnienie napotkało ciche już prawie jesteśmy w—
Plecy — trudne stwierdzenia w rzeczywistości złożonej z wahania; plecy to dowód zbrodni, zbrodnię popełnił on, a teraz wszystko wraca zwielokrotnionym echem z labiryntu syreniego zakątka — muszę je zobaczyć, zanim—
Łagodny przypływ magii w opuszkach palców domagał się uwagi, palce zajęcia, obrażenia leczenia, ciała — w liczbie mnogiej nieprzypadkowej — snu. Kanapa zaprotestowała, razem z ciałem wprawiona w ruch; przysunął się bliżej, przekraczając bezpieczną granicę — zza tych rogatek nie było odwrotu. Nie było też milczenia; nieważne, jak nieczytelna pozostawała intonacja cichych słów — osiadały na wysokości lewego ramienia i odgrywały istotną rolę; to ja.
Podwinę materiałpowiedz, jeśli mam przestać; ostrzeżenie zostawiało posmak zrozumienia — obce miejsce, obcy dotyk, obce intencje. Zaczekał — kilka sekund, kilka wdechów, kilka szans na odsunięcie — zanim palce zahaczyły o przybrudzony brzeg koszulki — chcesz, żebym przestał? — ostrożnie unosząc ją wyżej. Jeszcze nie patrzył; wzrok osiadł na linii karku, odmierzając odległość do łopatek, gdzie materiał i krew stały się jednością.
Lyrapomyśl teraz o czymś innym, o czymś miłym; nie o bólu i nie o tym, kto za moment znów go spowoduje. — Jaki kolor ma ta sukienka?
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Jego krok do przodu, to zaraz kolejny do tyłu. Taniec niepewności pod dyktando smyczy przywiązanej do fotela — operował na jego orbicie, a ona próbowała dostrzec, czy faktycznie coś trzyma go w tamtym miejscu, czy może odpycha od tego, gdzie siedzi ona.

Na magii odpychania lepiej znał się on.

Odpowiedział na niewypowiedziane myśli i dopiero wtedy do niej dotarło, jak głośno krzyczy jej twarz. Ona nie miała żadnego kagańca w pobliżu; żadnego scenariusza czy wyuczonych kwestii, jedynie cicho wystukujące rytm serce i oczy, z których wylewało się wszystko. Teraz wylewała się z nich ulga.

Nie obwiniał jej za to, co się stało — nie patrzył na nią doskonale znanym jej niewerbalnym wyrazem winy. Nic by się nie stało, gdybyś—

Gdybyś nie zwracała tak na siebie uwagi. Gdybyś nie rozmawiała z nim. Gdybyś powiedziała, że masz chłopaka; trzy razy, zamiast raz. Gdybyś nie miała tego cholernego ogona, tych cholernych oczu i tego cholernego głosu.

Nie obwiniał; jego smycz musiała mieć inne źródło.

Kiedyś musisz mi pokazać, jak definiujesz powoli — echo uśmiechu. Jeszcze nie zszedł całkowicie ze sceny, jednak to nie on przekazywał to, co najważniejsze. Najważniejszy był złoty przekaz — widzisz? Nic się nie zmieniło.

Wiele się zmieniło.

Dwanaście godzin mijało dość szybko, gdy mogła spędzić je całkowicie wyciągnięta ze świadomości upływającego czasu. Zamknięta w czymś, co po chwili na jawie, uciekało z powrotem w głębiny umysłu. Jedyne, co wtedy czuła, to strach i ból.

Po pierwszym spojrzeniu na fotel został tylko ból.

Zwalanie z nóg nastąpiło już na pirsie; teraz było to zwyczajne utrzymywanie tradycji. Tradycji w upadkach, które zawsze kończyły się pociągnięciem do góry. Nie wiedziała, jak upadła tym razem, ale teraz była tutaj — w jego mieszkaniu, na jego kanapie, pod jego kocem, którego frędzelek zmęczony był już miętoszeniem między palcami.

Jego ręce zmęczyły się jej wzrokiem, bo zastygły, jakby zawstydzone obserwacją.

Mhm, to była zdecydowanie—

Próbowała znaleźć odpowiednie słowo, ale słowa nie chciały się trzymać jej języka; wyczerpała ich pulę w zakątku — syrenim, umysłu — i teraz pozostawała jej jedynie nadzieja, że zrozumie ją nawet bez słuchawki przyciśniętej do policzka.

—najbardziej nietypowa pierwsza randka, na jakiej byłam.

Nietypowa to ciekawy synonim niebezpieczna, ale jednak jej usta wyginały się do góry, a ona próbowała przekazać mu, że pierwsza to nie jednorazowa. Próbowała; pod czujnym spojrzeniem zieleni było łatwiej — po prostu spróbować.

Łatwiej, tak — echo w zgodzie; konsensusie, że łatwiej jest wyleczyć coś, co można zobaczyć. Łatwiej jest pozwolić sobie podwinąć koszulkę, niż zrobić to samemu; nawet jeśli wszystko to, co do tej pory doświadczyła, temu przeczyło. — Będzie nam łatwiej.

W czym, Vandenberg?

W niespokojnym oddechu, gdy znajome palce trzymające materiał, zahaczały nim o nieznajome sobie rejony, a niecierpliwa cisza wyczekiwała jej odpowiedzi. Jedyne, o czym myślała, to ile delikatności czuła teraz w bólu. Piekąca, rozerwana skóra straciła prawo głosu, bo skrzypienie kanapy sygnalizowało zatracenie dystansu.

Nerwy były już gotowe — przyzwyczajone — że wraz z jego dotykiem przychodzi ukojenie.

Yhym, to nie dźwięk, to onomatopeiczne dopełnienie ciszy, zgoda wciąż znajdująca się w obrębie jej granic. Yhym oznaczało świadomość tego, co działo się za jej plecami; brak wzdrygnięcia owocem zapowiedzianych intencji. Myśli chaotycznie pluskały się od brzegu do brzegu; dłońmi przytrzymała przód koszulki, aby podwijany jej materiał do łopatek nie odsłonił czegoś więcej, niż powinien — czegoś więcej, niż to, na co oboje byli gotowi.

Dłonie były jednak odruchem, a myśli prostym pytaniem — gdzie nauczyłeś się, dotykać tak, aby nie bolało?

Pociągnął ją do góry za imię; posadził z powrotem przed sobą na kanapie, zakotwiczając w istotnie przyziemnej myśli.

Jest—

Zawahała się. Takie proste pytanie, ale nie potrafiła zmusić umysłu, aby podał jej odpowiedź. Pamięć szumiała, jakby zepsuł się w niej mechanizm, grzechocząc za każdym razem, gdy trybiki próbowały poderwać się w ruch. Nie potrafiła sobie przypomnieć koloru sukienki; czy była bardziej czarna, czy bordowa (ona czy krew?). Jedyne, co widziała przed oczami, to—

Pamiętam, co zrobiłeś — zawieszone bez kontekstu zdanie mogłoby zabrzmieć jak oskarżenie; jak potwierdzenie każdego wyrzutu, który on jak mantrę powtarzał w swojej głowie. Mogłoby, gdyby nie—

—że mnie zasłoniłeś. To ostatnie, co—

Ostatnie; pierwsze — nie ma znaczenia, wspomnienia zataczają koło. Wirują wokół siebie, ciężko jej ułożyć ich porządek. Dojść do tego, co było przyczyną, a co było skutkiem. Nie wiedziała, kiedy się to zaczęło — nie, gdy wsiadł do samochodu. Nie, gdy zadzwonił rano. Nie w styczniu, na pirsie i nie podczas którejkolwiek z rozmów, które opadały złotym pyłem na przekazywane przez słuchawki oddechy. Potrzebowała wskazać źródło, ten jeden okruszek, od którego—

Czarna — czarna kawa w papierowym kubku; czarne włosy i czarne cienie pod oczami. — Sukienka. Widziałeś ją już.

Wtedy; w miejscu, które mogłaby wskazać, jako początek i do którego od roku próbuje uporczywie wrócić.
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Łańcuchy zespawane obowiązkiem, kolczatki zaciśnięte przez wahanie, kaganiec nałożony przez przeszłość, która próbuje zalać teraźniejszość sepią minionych dni, złych nawyków, skostniałych przekonań, pożółkłych zakazów. Smycz rozciągała się przez ponad dwie dekady historii; sześć lat temu przegryzł łańcuch, żeby narzucić na siebie nowy, mocniejszy — paradoksalnie, przy uderzeniu bolał mniej; to nie grubość ogniw determinowała skalę bólu.
Tylko dłoń, która zadawała ciosy.
Tej nocy ręce były zajęte; jedne próbowały zakląć obawy w sfatygowanym frędzelku, inne przelać je do kubka, ale każda z nich — bez względu na to, jakiego zakładnika wzięły palce — zastygła w bezruchu, kiedy słowa wysunęły ze skóry ostatni, szklany odłamek niepewności. Ulga w nadtopionym złocie spojrzenia ma płynną formę; mógłby zebrać ją do kubka i przefiltrować grudki kruszcu.  
Kiedyś; kiedyś było obietnicą, że nadejdzie inne kiedyś.
Kiedyś pokażę ci, co mam na myśli przez nie kończ zawsze musisz mieć ostatnie słowo, Williamson? było głosem zza żelaznej kurtyny; ten prawdziwy po raz pierwszy — po raz ostatni? — wybrzmiewał w ścianach mieszkania bez plastikowego pośrednika słuchawki. Powinien zapamiętać ten moment; złoty przekaz — widzisz? Nic się nie zmieniło — odnalazł wyblakłozionego odbiorcę. Widzę.
Wszystko się zmieniło.
Dwanaście godzin to nieświadomość zanurzona w gęstej melasie ciszy; dwadzieścia cztery godziny to rzeczywistość, której nie rozpoznawał. Świat sprzed doby był prześwietloną kliszą, brązowo—czarną klatką trzymaną pod słońce; uwieczniony w niej obraz przypominał zanurzonego w bursztynie owada. Dwadzieścia cztery godziny temu głos szumiał tylko pod dotykiem; zaklęta muszla wieszczyła przyszłość — jeśli nie dałeś się zabić powinno brzmieć jeśli nie dałeś j e j zabić — a on nie miał pewności; czy odbierze, czy nie rzuci słuchawką, czy wysłucha, czy nie było za wcześnie — wiesz, która jest godzina? — chociaż mogło być za późno. Tamta rzeczywistość nie istniała; w opuszczonym lunaparku rozsypała się na tysiąc szklanych odłamków i nikt nie zamierzał sklejać jej na nowo.
Dobę temu ta kanapa była pusta, szklanka czysta, bezsenność kwaśna, adres anonimowy.
Teraz—
Najbardziej—
Bolesna; odkąd magia zabłądziła w zakątku, własny ból leczył krążkami. Biały na głowę, niebieski na mięśnie, czerwony na wszystko; tabletki smakowały niczym, więc w niczym nie pomogły.
—zapadająca w pamięć. Nie tylko przez blizny — uniesione kąciki ust, podwyższone prawdopodobieństwo — pierwsza nie oznaczało ostatnia. Pierwsza zaczynała serię; tak będzie łatwiej. Ponumerować, skatalogować, zaznaczyć w kalendarzu — tak byłoby łatwiej, gdyby go tylko posiadał.
Teraz łatwo nie będzie; bo teraz zaciera się granica. Chłodne palce, ciepła skóra; sekundy pokaleczonej ciszy, na którą plaster naklejało każde yhym. Nie były słowami — to drugie, wibrujące w knykciach wędrujących przez prerię skóry, nie było nawet dźwiękiem; ledwie wydechem przebranym za ciąg sklejonych na obietnicę liter — bo słowa milczą, kiedy mówią gesty. Zaschnięta krew kruszała; na opuszkach palców osiadły osamotnione, rdzawe plamki i to na nich skupiał uwagę aż do momentu, kiedy—
Skóra i szramy; plecy i ból; zaschnięta krew i — przyjrzyj się dokładnie; jak miała się obronić przed kimś, kto— — spojrzenie, które przesunęło się po mozaice rozcięć. To nie było poharatanie płótna; to była próba anihilacji.
Lyra, ja—
Jak echo, nawracająca czkawka, słowa wypalone na koniuszku języka. Zamrożone w bezruchu dłonie nie drgnęły; niepewność — obawa? Pamięta, co jej zrobiłeś — przeżerała żyły, ale nie odcisnęła trwałego piętna w dotyku. Tylko opuszki chwytające brzeg koszuli próbowały uchwycić tak naprawdę co innego — kogoś innego w obawie, że kolejny ruch na kanapie będzie tym ostatnim. Zarzut zamienił się w wyznanie; kołtun winy w popiół.
Ja też pamiętam, co zrobiłaś.
Barnaby, nie chcesz — rytuał retrospekcji przywoływał lutową noc i marcowe przedpołudnie — te same sylaby, różne okoliczności, jedna autorka. — To okrutne ostatnie słowa przed dwunastogodzinną ciszą, Vandenberg.
Szczególnie sekundę przed upadkiem; zwłaszcza, kiedy odległość nie była mierzona w kilometrach i skręconych kablach telefonu — jednostkę miary stanowiło jedno zaklęcie.
Przypomniały mi inną. Trzynastodniową — to nie tak, że liczył; to nie tak, że pamięta.
Po prostu wie.
Po prostu wiedział, że sukienka była czymś więcej; nie kaprysem na upalny, letni dzień, kiedy każdy skrawek materiału na ciele wydaje się wykroczeniem — ta czarna to nie relikt przeszłości; to symbol.
Pamiętam — późny wieczór i wczesne zmęczenie — kieliszki z szampanem i jawny podział ról; pamięta też jawną niesprawiedliwość. Loża zapewniała anonimowość, na scenie nie było kryjówek; tyle, że Lyra Vandenberg nie próbowała ukrywać się przed światłem reflektorów — próbowała je przyćmić. — Miałaś dłuższe włosy, ale ktoś — kto? Znał odpowiedź, chociaż nigdy nie zadał pytania; ona. Ona sama — tamtego wieczora najbardziej samotna na firmamencie rozsypanych po teatrze gwiazd. — Dobrze doradził, żebyś je upięła.
Czarna sukienka, czarne włosy i niewielkie załamanie rzeczywistości — bursztynowe kolczyki. Zapytał, skąd je ma; odparła, że z dna morza.
Wtedy uznał, że to zabawne; bursztyn.
Teraz to jeszcze zabawniejsze; prawda.
Kiedy założysz ją znowukiedy, nie jeśli; kiedy było przyszłością, jeśli było warunkiem — jedno oznaczało pewność, drugie przypuszczenie. Kiedy prawa dłoń zapełniła pustkę między łopatkami, jeśli przestało istnieć. — Nie będą patrzeć na blizny.
Wydechem próbował kupić czas; wdechem gromadził magię; chłodniejszym od rozpalonej skóry dotykiem zbierał energię, by—
Sanaossa magnus.
Niezasklepione wspomnienie — diruptio i chaos; diruptio i ból; diruptio i rozbłysk czerwieni w pękającym szkle — napotkało pustkę. Druga próba, tym razem ciszej; sanaossa magnus, by wspomnienie syreniego zakątka zagoiło się razem z obrażeniami. Nieznany ląd ciała nie próbował ukryć się przed dłonią, która zaanektowała skrawek pleców; opuszek kciuka zahaczył o starszą z ran, zasklepioną na brzegach, otwartą na nowo w środku. Przypominała rozcięcie na napiętym płótnie rzeczywistości — przelana krew odmierzała upływ czasu; dwudziesty szósty lutego był końcem jednego świata.
Drugi marca to początek nowego.

sanaossa magnus: I próba nieudana, II próba 65 + 5 (magia anatomiczna) = 70, próg 65 osiągnięty
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Tej nocy myśli były zajęte; już niesamotne w swojej tułaczce, zdawały się operować na podobnych niepewnościach, a topniejące w mętności spojrzenia były cienką, zacierającą się z każdą utraconą sekundą, granicą.

Gdzieś umarły oskarżenia; gdzieś rodziło się zaufanie.

Kruszejący chłód spojrzenia mogłaby zebrać w dłoniach i — w przeciwieństwie do kawałków szkła — nie poraniłby jej palców. Nie poraniłby jej w ogóle; naiwnie miała wrażenie. Wystarczy być ostrożnym i trzymać rękę na pulsie — przecież wszystko mamy pod kontrolą — a nie przetnie skóry.

Tak słyszała — nie miała jeszcze okazji przetestować.

Jeszcze mogłoby być obietnicą, ale kiedyś wyparło je w pojedynku na brzeg. Zawisło między nimi — trochę na jego ustach, trochę na jej — w delikatnym podmuchu staromiejskiego powietrza, mieszając się z paprochami na złotej żarówce samotnej lampy.

Żołądek zacisnął się — znów przypomniał jej, że tak potrafi. Kiedyś; jaki ładny dźwięk. Dwie sylaby; jak pięknie intonowane. Obietnica; ponoć ich zawsze dotrzymywał.

Mam nadzieję — lekkość powracająca w słowach, ale wciąż nie w oddechu. Ten uzależniony był od zmęczonych płuc, obolałych mięśni, spiętych myśli. — Obraziłabym się, gdybyś każdą tak—

Tak, co? Głos nie musiał dodawać Vandenberg. Doskonale wiedziała, z kim rozmawia, substytut słysząc w głowie, oryginał widząc obok siebie. Nie brzmieli tak samo; byli z dwóch, zupełnie innych rzeczywistości. Dzisiaj wolała tego, którego mogłaby — mogłaby? — dotknąć.

To zabawne, pomyślałaby, gdyby obolała głowa była skłonna do czegoś więcej, niż zwykłego przyswojenia faktów drgających w górę kącików ust. To wyzwanie, myślała, za każdym razem, gdy było blisko tego, by w końcu się uśmiechnął.

Kiedyś, powiedział przed chwilą.

Dwadzieścia cztery godziny temu głos jedynie szumiał pod dotykiem; teraz pod nim drgał. Granice ścierane wraz z zaschniętą krwią w płytkich oddechach stawiane były na nowo; w zaciskanych dłoniach na przodzie koszulki; w jego skupiono—zadaniowym spojrzeniu, które nie traktowało jej jak kolejnej okazji. Echo człowieka, którego zobaczył — i którego zobaczyła ona — nad styczniowym oceanem, dostało się i między ciemne ściany mieszkania.

Zamyka oczy i wmawia sobie, że to dlatego, że zmęczenie przychodzi również po dwunastogodzinnym wyłączeniu świadomości, ale ostrze powietrze między wargami i jej imię zawieszone na linii telefonicznej jeden—centymetr—kanapy—do—drugiego, zdawały się polemizować z tym faktem.

Chce odpowiedzieć tym samym — imię za imię; słowo za słowo, ale ubiega ją w tym, jakby wybrał je sitkiem prosto z jej myśli, zalanych słoną wodą i błyszczących od rafy koralowej.

Ohoh, doprawdy. — Powiedziałam to?

To byłyby wyjątkowo niefortunne, ostatnie słowa. Szczególnie że nie potrafiła sobie przypomnieć ich intencji. Mogła jedynie zgadywać — postawić hipotezę na podstawie poprzednich doświadczeń, aby wysnuć, że—

Wtedy chciałam zapytać, czy wtedy; leżąc wymęczona winem we własnym łóżku, ze słuchawką przyciśniętą mocno do ucha. — czy nie chciałbyś zostać na linii trochę—

Nie kończ, powiedziane głosem rozsądku. Jego komend nie słuchała nigdy.

dłużej.

Lilith jedna wie, co miała na myśli w zakątku. Może nic zupełnie; może było to zaledwie echo poprzedniej rozmowy, ostatnie, pośmiertne drgnięcie woli, nim ta wyłączyła się na dobre. Mięśnie Aarona również poruszały się długo po tym, jak—

Nie pamiętała. Tak było łatwiej; udawać, że nie śni jej się to każdej nocy, ani że koszmary nie wyciekają na jawę przez otwarte od krzyku usta.

Delikatne pociągnięcie do góry — Lyra, gdzie odpływasz? — to jego pamięć. Pamiętał o sukience, pamiętał o włosach; ich długości i upięciu, a to wszystko było składową najważniejszego — pamiętał o niej. Fragmenty wspomnień, jak skruszona muszla, układały się ponownie w analogiczną spiralę do tej, która właśnie falowała na jej mostku. Jego czarny garnitur, czarny humor i jedna, samotna spinka do mankietu.

Była pewna, że próbuje ją obrazić — skąd niby ty, masz takie kolczyki? — stąd odpyskowanie było logicznym, dalszym krokiem — z dna oceanu, gburze pierdolony — chociaż nie była to prawda. Tym kolczykom daleko było do dna. Był to prezent od Paula, z okazji jej pierwszej, głównej roli i od tamtej pory, zakładała je na każde premiery.

Nietrudno wywnioskować, że od dawna kurzyły się nieużywane.

Kiedy; podstępne słowo — dwie sylaby — znów wkradło się w rozmowę.

Kiedy założę ją znowu — powtórzyła z nadzieją, której dawno nie mogła odnaleźć w barwie własnego głosu. Podczas rozmowy z nim łatwiej było ją złapać; zupełnie, jakby na chwilę stawała się materialna. — na co ty będziesz patrzył?

Połaskotał ją po karku wydechem; prosty sygnał życia.

Nabrała powietrza do płuc; prosta odpowiedź.

Byłoby łatwiej; nie pamiętać, ale są przecież rzeczy, które warto. Które pamięta się już mimowolnie — mięśniowo — gdy jego dotyk znowu łagodzi ból. Napięty mięsień przeskakuje pod jego palcami; znowu wyciska z niej ostatnią kroplę magii oddechu.

Mhm, zaraźliwe pomruknięcie.

Mhm, dźwięk zasklepianych niebios; zasklepianych ran. Nie było dzisiaj na niebie żadnych gwiazd — wszystkie znajdowały się na jego kanapie.

Jedna upadła, inna psia.

Obie generujące własne (wspólne) ciepło.
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Zatarte granice i ostrożność balansująca na zeszlifowanych przez noc liniach; zanurzona w półmroku rzeczywistość to długi, wyrazisty, świadomy sen. Pozornie wszystko przypomina jawę i tylko wzrok — nieustanna czujność — wyławia z podtopionego świata artefakty prawdy.
Ten salon to Atlantyda; zalany złotem spojrzenia kontynent, gdzie odrealnienie tkwi w detalach — gdzie przedmioty są przesunięte o milimetr, a kruszejący chłód oczu topnieje w dłoniach, które cierpliwie zbierają okruchy rozbitej maski. Roztrzaskana kra nie zostawia blizn; za moment na opuszkach palców pozostawi jedynie fantomowe uczucie zimna, które pod naporem płynnego złota cofnęło się po własnych śladach w śniegu — i tylko zamrożony łańcuch będzie trwał tam, gdzie przykuł go obowiązek.  
Kiedyś pozwoli zbliżyć się jej na tyle, by mogła poluzować wżynającą w szyję kolczatkę; kiedyś — zastygłe w lewym kąciku jednych ust; balansujące w prawym kąciku drugich — było przyszłością, nad którą ciążył znak zapytania, ale po raz pierwszy od
(sześciu lat)
dłuższego czasu nie podnosił go sam.
Jeszcze żadnej tak—
Tak, co? ton pozbawiony intonacji, więc nietrudny do zidentyfikowania — psia dociekliwość węszyła za odpowiedzią, ale ta uporczywie nie nadchodziła. Milczenie zagłuszało wahanie; z wahania powstawała ostrożnie sklejana na nowo rzeczywistość. Czas wybaczał błędy, ale nie pośpiech — to paradoks, pomyślałby, gdyby pod oczami nie tkwiły sine dowody zbrodni bezsenności.
Ona wolała tego, którego mogła dotknąć — nawet, kiedy nie miał racji — niż tego, który odzywał się nieproszony; czasem głosząc prawdy akceptowalne. On wolał tą, która na kanapie trzymała koszulkę, w kurczowym uścisku nie miażdżąc okruchów strachu; wyłącznie naturalny odruch przed odsłonięciem zbyt wiele — nie tyle ciała, co—
Skóra pod jego dotykiem rezonowała bliskością, cichy głos z dźwięku przeistaczał się w delikatne wibracje — linia telefoniczna zastąpiona powietrzem, które ktoś zanurzył w miodowym blasku; już nie piętnaście kilometrów, już nie trzynaście dni milczenia, już nie dwanaście godzin przerwanego sygnału połączenia.
Już nie centymetry, ale milimetry; odległość, którą łatwo zakłócić nachyleniem — granica, którą łatwo przekroczyć bez pieczątki w paszporcie pozwolenia. Ciepło promieniujące — jak od słońca, nawet w styczniowy zachód ogrzewało smagniętą wiatrem twarz — od ciała osiadało na chłodnych dłoniach; mógłby złapać złote, babie lato między palce i owinąć je wokół kciuka; mógłby unieść go do ust i przekonać się, czy czas i ból zmieniają smak. Trzynaście godzin temu zamiast salonu, było wnętrze samochodu; zamiast słów, były spojrzenia.
Teraz dźwięki wybrzmiewają tylko, kiedy cisza nie potrafi udźwignąć tego, co próbuje przekazać magia oddychania; ciepła smużka wydechu na przysłoniętym sprężynkami kosmyków karku próbowała wynagrodzić chłód dotyku.  
Na głos, zanim zdążyłemdobiec; nie pamiętała tego — momentu, kiedy rytm kroków uległ zakłóceniu. Nie był pewien, czy chce, żeby wiedziała — o krótkim momencie zawieszenia między upadkiem i ruszeniem naprzód; o wdechu, który nie mógł odnaleźć drogi do płuc aż do momentu, w którym odległość od bezwładnego ciała zaczęła topnieć, a dystans w jego oczach zamarzać. — Złapać.
Zaimek osobowy przemilczany; dopowiedzenie to oskubana wersja prawdy — przecież nie potrafi kłamać. Nie potrafi też udawać — to jej praca — więc kiedy lutowe niedopowiedzenie wreszcie ogląda światło dzienne nocne — zaskoczone, że lampki potrafią promieniować podobną barwą — nie nagina wspomnienia tamtej nocy.
— Zostałbym — prawda niedopowiedziana; wtedy ostatnie zdania wybrzmiewały w ścianach odgrodzonej zamkniętymi drzwiami sypialni — pochłaniała je noc, zniżony do szeptu głos i zmęczenie, którego ciepło osiadało na policzku razem z cichnącymi po drugiej stronie słowami. — Nie wiem tylko, co na to rachunek.
Zostałby; nawet, gdyby w słuchawce zapadła cisza, zawahałby się przed odłożeniem własnej.
Lucyfer wie, co mogła mieć na myśli w zakątku; może próbowała zawrócić czas i zamienić marzec w początek lutego; w noc, kiedy nie było zbyt późno, żeby—
Nie wiedział; dzięki temu łatwiej zbierać fragmenty wspomnień sprzed trzech lat — one były jak skruszona muszla; on był cierpliwy w czekaniu i dokładny w naprawianiu. Sklejał je na nowo — to echo dawnej wiedzy, zaplątanej w głęboko ukryte włóczki pasji Leo — z pomocą kintsugi; kiedy pęknięcia łączy złoto, ból zamieniając w dzieło sztuki.
Magia zasychała, rany znikały; dwie smugi blizn były złotym lakiem na jej skórze.
Kiedy założy sukienkę znowu; na co będziesz patrzył?
Napięty mięsień pod jego dotykiem posłusznie wraca na swoje miejsce — opuszek kciuka zatacza na nim drobny okrąg, w nagrodę.
Na pustkę; martwi nie widzą zbyt wiele.
Na—
Nie na coco sugerowało rzecz, a przecież— — Na kogo.
W złotym blasku żarówki — gdzie dźwięk zwijał się w kłębek i próbował odnaleźć drogę powrotną w ciepłe objęcia koca — była bardziej ludzka od—
Od ciebie.
Była bardziej ludzka od niego, chociaż świat nie wierzył w jej człowieczeństwo; świat nie widział jej wtedy, na pirsie — ukrywającej własne przerażeni za słowami. Świat nie słyszał jej w słuchawce — zmęczonej i podekscytowanej; skołatanej bólem i wściekłej; niepewnej i—
Świat nie zobaczy jej nigdy w tym salonie, na tej kanapie, w tym stanie; kiedy ciche westchnienie zapowiada ulgę i kiedy jeszcze cichsze mhm wyrywa z niego odpowiedź — mhm o tysiącu znaczeń, jednym przekazie, połowie wydechu zaplątanym w okolicach lewego ramienia.
Najpierw burbon — absurdalna zasada z zakazem wstępu pod numer szósty; w tym mieszkaniu alkohol leczył na równi z magią. — Później obojczyk?
Dwie gwiazdy to zbyt mało na galaktykę; ale przecież nie ją zamierzali stworzyć. W tym wszechświecie koniec był przesądzony — wielki wybuch rozpoczyna się tam, gdzie dłoń dotyka skóry; gdzie opuszki odmierzają odległość między układem dwóch pieprzyków pod łopatką; gdzie canis spotyka siren po łagodnym łuku odtworzonym muśnięciem kciuka.
Wszystko pod kontrolą; czas na toast.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Kiedyś — którego nadejścia nie znajdą w kalendarzu, znaków szukać muszą w gwiazdach — podejdzie na tyle blisko, aby bez zawahania sięgnąć dłonią do kolczatki i nie zauważyć, że ta rozciąć potrafi skórę nawet tych, którzy jej nie noszą. Kiedyś stanie na tyle blisko, że on będzie mógł zobaczyć w jej spojrzeniu znajomy kształt kagańca; znajome blizny zmowy milczenia i znajomą ulgę zrozumienia.

Kiedyś, na które czekać oboje będą cierpliwie. Czekanie nie przeszkadza, gdy na wyciągnięcie dłoni znajduje się—

Dobrze.

Jedno słowo i połowa uśmiechu. Zostawiła mu chwilę na interpretację. Dobrze, co było dobrze? Lista, która mogłaby się znaleźć pod tym stwierdzeniem nie była długa.

Dobrze, że mnie tu zabrałeś, Williamson. Mieszkanie (nie)jej obejmowało niemal tyle samo niewygodnych pytań, co szpital.

Dobrze, że zadzwoniłeś, Barnaby. Jeszcze dwadzieścia osiem godzin temu nie była pewna, czy przeżył to, co spadło na nich w lutym z nieba.

Dobrze—

Skoro żadnej tak—nie — celowo naśladowała ton jego głosu, brzmienie zdania urwanego w połowie, doskonale wiedząc, że i jej nie zostało wypowiedziane. Nie musiało. Niektórych myśli nie trzeba kończyć; niektóre czuje się w każdym, wymęczonym magią mięśniu. — To dobrze. Nie lubię być kolejną.

Daleko było jej do zaborczości w tym zdaniu. Nie chodziło tu o liczbę — zero a tysiąc oddzielało paradoksalnie niewiele. Chodziło o znaczenie — nie wszystko zdarzało się zawsze; z każdym. Niektóre rzeczy od dawna leżały zakurzone; zapominane i zardzewiałe od wilgoci otoczenia, w której były przetrzymywane. Podtopione serca nie były łaskawe dla swoich lokatorów.

Nie każdy salon mógł być zalaną złotem Atlantydą.

Opuszkami rozprowadzał złote ciepło na jej plecach; wypełniał nim rozdartą skórę, muskał blizny, aż szorstkość zastąpiona została delikatnym drżeniem czyjejś bliskości. Zalewał jej braki złotem i rysował gwiazdozbiory na jej bliznach, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie; dotykać kogoś tak, aby go scalać.

Jeszcze chwilę temu z nich krwawiła.

Słowa nie były tylko słowami — były przede wszystkim oddechem, który wyczuwała skóra na ramieniu. Dowodem, że choć jego dłonie były chłodne, w środku coś wciąż się tliło. Coś musiało; stopiona kra była tego niezbytym dowodem. Żar potrafił być chorobą śmiertelną; przekazywaną od spojrzenia do spojrzenia.

Co próbowałeś— oh.

Oh, zamyka oczy i ostre powietrze rozcina jej twarz. Oh, ciało traci grunt, a wszechobecny błękit sprawia, że nie wie, gdzie jest góra a gdzie dół. Oh, to prawie jak ocean, tylko że w oceanie wszystko pachnie wolnością, a w bezwładności upadku nie ma jej ani okruszka.

Oh, spadające ciało nie może liczyć na to, że ktoś będzie próbował je łapać.

Zazwyczaj.

Zaciska palce na twarzy rekina. Ten wykrzywia się, jakby go to bolało, a ona marszczy brwi, jakby się zastanawiała nad walutą gestów. Co waży więcej — kilogram zaufania czy kilogram ochrony? Co na ziemię spadłoby szybciej, gdyby zrzucić je z wysokości?

Ponoć tego dnia nad Hellridge spadł deszcz piór. Ona pamięta tylko smak krwi w ustach.

Przełyka jednak wspomnienie okrutnie twardej linii wody wraz ze śliną. Nie dlatego, że nie chce mu powiedzieć — nie chce powiedzieć mu teraz, gdy ciepłe światło żarówki spokojnym strumieniem spada na jej ramiona, a ona przymykając oczy, jest w stanie udawać, że to słońce. Jego oddech to letni powiew wiatru, a metaliczny zapach krwi, to morska bryza.

Dwudziesty szósty lutego nie pasował do pejzażu, w jakim się teraz znajdowała.

Nie pasował do słów, których on za chwilę użyje. Nie co a kogo. Kogo; osobę, człowieka — istotę, która potrafi czuć; którą coś może cieszyć; którą coś może boleć i która zasługuje, aby jej ten ból odebrać.

Delikatny ton jego głosu to ostry kontrast do kłótni w samochodzie. Słowa, które bolały bardziej, niż się spodziewała; słowa, które sklejały rozkruszoną przez świat muszlę cierpliwiej, niż mogłaby go o to posądzać.

Świat nie podzielał jednak jego zdania. Świat nie zobaczy jej w tym salonie, bo świat nie istniał już poza tym salonem. Przez zaciągnięte rolety nie mogła go dostrzec, więc on nie mógł dostrzec jej. Jedynie czujne spojrzenie zieleni miało prawo zaglądać zza te kulisy — nie scenę; przedstawienie się skończyło, kostium był podciągnięty do góry — poznać wersję człowieka, której nie pozna nikt inny.

Każdym oddechem zdradzając kolejny sekret.

Barnaby — roztopione złoto spojrzenia skapnęło na jej usta; wargi sprawnym ruchem ściągnęły je do gardła, rozmiękczając głos adekwatnie do okazji. — na kogo będziesz patrzył?

Wiedziała — a on wiedział, że ona wiedziała — po prostu chciała to usłyszeć. Usłyszeć nie od głosu, który echem odbijał się w jej czaszce; dopowiedzieć sobie intencję i jego myśli, aby dołożyć cegiełkę do jego obrazu, który kształtował się w jej głowie. Nie chciała mrzonki, sennej mary — chciała usłyszeć jego. Nawet jeśli koszmarnie intonował swoje intencje.

Najpierw wydech, potem pytanie.

Najpierw poczuła łaskotanie, potem usłyszała słowa.

Piękny plan, Wiliamson — dźwięk był falą; znała się na falach. Miała wiele na włosach, jedną na mostku i kilka zamkniętych w drgających płucach. Dźwięk był falą; mógł z pewnością wyraźnie poczuć jej kształt, gdy kciukiem łączył ze sobą nowopowstałe gwiazdo—nie—zbiory. Gwiazdo—pary; gwiazdo—sojusze. — Cudowny plan. Podoba mi się ten plan.

Tęskniła za smakiem wanilii w ustach.

Wszystko pod kontrolą; wszystko zaplanowane. Tylko—

Wciąż czuła jego oddech muskający jej skórę.
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Kiedyś to przyszłość, którą sprzedano — oddano; nomenklatura nie ma znaczenia, tylko różne odcienie bólu; bezokolicznik nie ma sensu, próbuje jedynie zatrzeć poszlakę odpowiedzialności — sześć lat temu. Transakcji dokonano w Deadberry, poza zasięgiem słońca, w świetle żarówki, które przypominało smutną imitację rozsiewanego przez jej salonową kuzynkę blasku. Kiedyś oddano za obowiązek; skazano na banicję i powolną erozję w zapomnieniu.
Kiedyś — dobę temu, w tym samym mieszkaniu, innym pokoju i zupełnej ciemności — przyszłość przypominała mętną, płytką kałużę; teraz wygląda—
Dobrze.
Jedno słowo i wygodna cisza; milczenie było łatwiejsze od prób nadania myślom kształtu, szybsze od wlewania ich w foremki pozbawione ostrych krawędzi. Co było dobrze? Jego lista to jeden punkt; samotna cyfra pośród pustki, gdzie — przez chwilę; na krótką chwilę — w końcu było dobrze.
Dobrze, że się obudziłaś, Vandenberg.  
Jej słowa — jak zawsze — wprawiają w ruch mentalną stalówkę; drogi pamiętniczku, do osamotnionego punktu pierwszego dołącza drugi.
Dobrze mnie naśladujesz.
Wełniany frędzelek przy kocu załaskotał w odsłonięty nadgarstek; czasem nagroda to dotyk — czasem to dopowiedzenie, które wprawia wymęczone magią mięśnie w lekki ruch.  
Dobrze, że nie potrzebuję kolejnej.
To nie deklaracja — to tylko proste przyznanie faktu. Ostatnia przysięga, którą złożył, skaziła codzienność czernią; była ostatnią w każdym znaczeniu ostateczności. Nie będzie kolejnych ślubów, cyrografów i słów honoru — tylko obietnice. Ta spisana na kolanach — jednych ukrytych pod kocem; drugich podatnych na strzyknięcia — była prawdą ujawnioną; nie potrzebował kolejnych zalanych kontynentów — ten, który odnalazł, miał być krótkim zanurzeniem.  
Odważnie jak na kogoś, kto nie potrafi pływać; zwłaszcza w płynnym bursztynie zachodzących słońc i sennych spojrzeń.
Ostatni akt odwagi skroplił się na opuszkach palców — destrukcja trwa sekundy; odbudowa lata. Magia przecina powietrze w pół wydechu — ukojenie bólu to tysiące drobnych wdechów, każdy trudniejszy od poprzedniego. Nie jest trudno zebrać łupiny rozbitego wazonu, nawet za cenę skaleczenia; trudniej dopasować odłamki na nowo, zespolić je raz jeszcze — poczuć pod palcami odpowiedzialność za akt zagłady i dotykać tak, by scalać.
Dla niektórych to wrodzony talent, dla innych to wpis w życiorysie; doświadczenie nabyte pod kocami podobnych do tego — budowane z krzeseł i poduszek schrony nie osłaniały przed jednoosobową armią ojca; z baz szybko zamieniły się w szpitale polowe.
Wszystko będzie dobrze; obietnice składane za zasłoną bawełnianych frędzelków zapoczątkowały zasadę — zawsze ich dotrzymywał poza tą złożoną Leo. Cokolwiek tliło się w środku, tamtego dnia przygasło; wątły płomień przez lata balansował na granicy obumarcia, aż sześć lat temu zupełnie odcięto mu dopływ tlenu.
Chłód, w przeciwieństwie do żaru, nie był chorobą śmiertelną — jedynie pośmiertną przypadłością. Kry nie zawsze padają ofiarą ciepła; czasem pękają pod naporem ciężaru — ta, która topniała między opuszkami jej palców, rozpadła się, kiedy bezwładne ciało opadło na zapomniany bruk zakątka.
Co waży więcej — kilogram zaufania, kilogram ochrony, kilogram winy? Co roztrzaskałoby się na więcej kawałków, gdyby zrzucić je z wysokości?
Drugiego marca nad Hellridge nie musiał spadać deszcz piór, żeby zwiastować początek końca; wystarczył jeden upadek. W nocy trzeciego marca nie musiała spadać żadna gwiazda, by spełnić życzenie; to ziściło się, kiedy pustkę wypełniło nadtopione złoto rozbudzonego spojrzenia. Pod jego płynnym naporem do pejzażu salonu trudno dopasować wnętrze samochodu; ona, zamiast kierownicy, w dłoniach zaciskała koc. On, zamiast kruchego ciastka między palcami, do niedawna trzymał kubek z kawą; zimną i paskudną w wiernej imitacji właściciela.
Oni, zamiast wąskiej przestrzeni auta, mieli całe mieszkanie, ale wybrali kanapę i centymetry zamienione w milimetry, a milimetry w nicość. Konsensus, którego nie ustalał nikt; po prostu się stał — tak, jak stał się mikroświat salonu. Ten za zasłonami nie czekał na nikogo; ten skąpany w świetle żarówki nikogo nie zapraszał do wnętrza..
Odpowiedź na oh i napływające po oh pytanie  nie musi wybrzmiewać, żeby wybrzmieć —  pomiędzy musieć, a chcieć tkwiła linia demarkacyjna wyboru; każdy go posiadał.  
Pomiędzy wiedzieć — i wiedzieć, że on wie, że ona wie — a usłyszeć tkwiła niepisana zasada; coś o dużych chłopcach i używaniu słów.
Lyra — nigdy nie będzie w stanie skopiować miękkiej intonacji jej głosu; zaciśnięta obroża utrudnia mówienie, ale nie może powstrzymać słów — napięty łańcuch krępuje gesty, ale nie może ich zatrzymać. Ruch zaczyna się od znikającej z pleców dłoni; pustka rozciągnięta w nieskończoności dwóch sekund, którą zapełnia przysuwające się ciało — kanapa zapada się głębiej, bluza imitująca miękkość czyjegoś głosu ledwie muska nagą skórę pleców, a całość intencji skupia się na lewym ramieniu.
Ciężar wspartego na nim podbródka to balast kontrolowany; ciepło wydechu to widmo słów przekazywanych w sekrecie — szeptem.  
Będę patrzeć na ciebie. Przez cały wieczór i—
Niedopowiedzenia nie zastąpią smaku wanilii; pozostawiają za to niedosyt.
Całą noc.
Dźwięk był falą; jedna właśnie obmyła odsłoniętą szyję i rozbiła się o wyznaczony przez łopatki brzeg. Osamotniony bastion łączący ciała był latarnią morską — ramię było skałą, podbródek wieżą, milczenie ciszą radiową po sztormie; piękny plan, Williamson było stwierdzeniem faktu i sygnałem do działania. Spojrzenia nie musiały się krzyżować, żeby dzielić wspólny punkt — gdzieś przed nimi wąska wyrwa w zasłonach przefiltrowywała noc; samotna plama na podłodze wyznaczyła upływ czasu.
Żadnych dodatków, Vandenberg.
Kanapa bez sentymentu wyswobodziła jedno z ciał — zniknął podbródek, miękki materiał na nagiej skórze, ciepły oddech. Wędrówka po drinka to dwa kroki, cel to okrągły stolik, intencja to skupienie wzroku na szklance — liczba pojedyncza nieprzypadkowa — którą wypełnił płynny bursztyn; zabawne, Williamson już w lutym myślał, że barwą przypomina—
Za zgadnięcie trzech nut smakowych — zamiast jednej trzeciej, pół napełnionej szklanki. Zamiast milczenia, słowa — dawał jej czas na decyzję; obojczyk wymagał odsłonięcia, koszulka usunięcia, wszystko, co miało wydarzyć się pomiędzy, było poza zasięgiem jego wzroku. — Pozwolę ci wybrać kolor ręcznika.
Chłodny, rżnięty kryształ między palcami pomagał w skupieniu myśli; były osamotnioną kroplą spływającą po ściance szklanki — kiedy Barnaby się odwróci, dokona paradoksu.
Po odwrocie nie będzie odwrotu; jedynie dwa powrotne kroki, podawany w milczeniu drink i spojrzenie, które odkryje, że Williamson w lutym miał rację.
Burbon i jej oczy dzieliły kolor; tej nocy będą dzielić wszystko.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
To nie deklaracje; to myśli, które ktoś przebrał za słowa. To nie umowy; te były inaczej intonowane, zupełnie w inny sposób osiadały na językach. To nie przysięga — ona swojej nigdy nie złożyła, jego leży pomiędzy mogiłą a kościelną kryptą.

To nie śluby, ni to cyrografy czy słowa honoru.

Niektóre obietnice były kreślone na kolanach, inne na poharatanym płótnie pleców. Ich treści były poza zrozumieniem, bo nie wszystkie rzeczy rozum obejmował. Niekiedy zatapiany był w bursztynie — był, ale co z tego, skoro nie mógł się w ogóle ruszyć?

Gdy do dyspozycji ma się cały świat, a zadowalają milimetry — jest to wybór. Gdy milimetry znikają — jest to decyzja.

Lyra—

Lyra, oddychasz jeszcze?


Nie, wydawało się oczywistą odpowiedzią, ale jej wybrzmienie było niemożliwe.

Poczuła każdy jego dotyk i każdy nie—dotyk; znikające palce pozostały fantomowym ciepłem na jej plecach, aż te nie zostały przykryte ludzkim kocem. Ten też — wydawać jej się mogło — miał funkcję ochrony przed światem. Jednak to nie tam znajduje się epicentrum. Uwaga jednoosobowej widowni, która wcale nie patrzy (po prostu czuje) skupia się na ramieniu. Zapadnięte lekko od ciężaru napina skórę dookoła; powietrze z jego płuc tańczy na niej, jak na lodowisku. Oddech, to pierwsze zarysowanie łyżwy. Szept to—

Drżenie; drgają fale, drgają słowa i drgają myśli, które wirują wokół własnej osi zafiksowane na dwóch zdaniach. Jednym, tak właściwie, jednym i pół. Jednym i niedopowiedzeniu, które odgadnąć nie jest trudno.

Nie musi wiedzieć — po prostu czuje.

Nachylając się nad nią, jest głosem w słuchawce telefonu; głosem z krwi, z kości i z oddechu; był z ciepła i miękkości materiału bluzy; był z cząsteczek zaciśniętych ciasno ze sobą. Bez zbędnych kilometrów, centymetrów, milimetrów przerwy. Bez niesfornych pęcherzyków powietrza, skręconych kabli i szeleszczących w jej uszach zakłóceń.

Niska barwa szeptu była jedynym, co je łaskotało.

Zabrakło słów. Skończyły się — wyschły i żadne przełknięcie śliny, zaciśnięcie czy rozchylenie ust, nie były w stanie pomóc. Nie było słów; nie było miejsca na spojrzenie w stanie płynnym, czy jakiegokolwiek innego skupienia, bo nie było już żadnego skupienia. Był tylko on — on i kanapa. On, kanapa i ona. On, kanapa, ona i myśl, że poczuła to pierwszy raz od—

Przez cały wieczór i całą noc.

Spadające gwiazdy czy złote rybki — cokolwiek spełniało właśnie jego życzenie, zastanawiało się głęboko nad własnym. Rozpoczął swoją samotną wędrówkę, pozostawiając fantomowe uczucie ciepła i podciągniętą w połowie koszulkę. Łopatki domagały się decyzji, odwrócone do niej plecy zapewniały w niej swobodę, ale ona wzrok utkwiła w kapturze jego bluzy.

Zmarszczyła na nią brwi, patrząc oskarżycielsko. Bezczelne, jak można tak—

(Rozsądek chciałby zaznaczyć, że nie brał udziału w decyzji, która została podjęta i zaprzeczyć wszelakiemu współudziałowi.)

Na jej krtani nie było kolczatki, a mimo tego milczała. Żaden łańcuch nie krępował jej ruchów, więc pozbycie się koszulki było proste; niezrzucenie jej na podłogę jedynym aktem miłosierdzia. Rozebrać można się z wielu rzeczy — wiele warstw z siebie ściągnąć, a wciąż nie pokazać nic. Nagość była konstruktem dyktowanym przez intymność. Przyciśnięty do klatki koc mógłby sugerować okrycie, ale to nie nagość piersi jest prawdziwą bezbronnością.

Brzdęk odkładanej na bok magii uderza o stolik od kawy i złożony tam pentakl jest w stanie powiedzieć więcej, niż jakakolwiek inkantacja, która przychodzi jej do głowy. Na palcach nie ma pierścionków — nawet ten z akwamarynem udał się na spoczynek.

Odwrotność zasad, zaprzeczenie kontroli.

Żadnej magii, jesteśmy martwi i tak, a potem dotknij mnie znowu po—

Pasuje mi do oczu.

Chłodny, rżnięty kryształ pasuje jej do dłoni, a roztopiony, schłodzony bursztyn przelewa się przez przełyk jak złoto. Po pierwszym nie jest w stanie myśleć jeszcze o smaku; w pierwszym jest zachłanna, a przepływający pod mostkiem alkohol łaskocze ją od środka. Ciepło — tyle pamiętała z fizyki — zawsze idzie do góry, nic więc dziwnego, że poczuła zalewającą nim falę na twarzy.

Nie sądziła, że burbon jej posmakuje. Nie znała jeszcze nikogo, kto by go pił. Niektóre alkohole nierozerwalnie były kojarzone z ludźmi. Ich smak przywodził ich wspomnienie i nawet nie zauważała, gdy unikanie ich stawało się nawykiem.

Miała nadzieje, że burbon jej nie będzie musiał zbrzydnąć.

Mogła oprzeć się plecami o kanapę i w tym oparciu udawać nonszalancję. Mogła; więc to zrobiła. Wykorzystała w tym celu rozgrzane miejsce, z którego przed chwilą zrezygnował. Jedna dłoń pilnowała prywatności, druga drinka. Spojrzenie jego pilnować nie musiało.

Piłowało po prostu ten cholerny łańcuch.

Mhm — znowu fale głosek; ziemia również trzęsła się od głosu, dlaczego więc nie salonowy—świat? — Wanilia. Chcesz spróbować?

Pierwszy z trzech. Jeszcze dwa i może szykować ręcznik w kolorze—

Dłoń powolnym ruchem zaczęła się kierować w jego stronę, oferując niewypowiedzianą na głos tradycję — na pół — tylko po to, aby zawrócić, ustępując miejsca uśmiechu tymczasowej właścicielki szklanki. Ta stała się niekwestionowalnym zakładnikiem zaciśniętych na szkle palców.

To wylecz mi obojczyk.

Przekaz był prosty; wypity kolejny łyk odliczał czas. Szklanka nie była bez dna, Lyra nie była ubrana w cierpliwość. Tej na próżno szukać w zaczepionych między palcami frędzelkach koca.
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Milczenie to pierwsze narzecze świata.
Cisza to dialekt o tysiącu odcieni, setkach akcentów i hekatombie znaczeń. Słychać w niej więcej, nawet jeśli nie słychać nic — nikogo — bo dźwięki zapomniały, że mogą istnieć; to nawet nie musiała być decyzja.  Czasem po prostu się przydarzało — mogło przecież z każdym, wszędzie; zawsze?
Lyra—
To nie dźwięk; to imię. Dwie sylaby i taka sama ilość samogłosek; cztery litery, czterysta skojarzeń, prawie cztery lata od pierwszej imitacji uniesionej brwi.
Lyra, jesteś jeszcze ze mną?
Tak, wydawało się odpowiedzią oczywistą; nie musiało nawet wybrzmiewać.  
Poczuł każdy jej oddech i nie—oddech; bezruch ciała, chaos myśli, urywki bodźców zamknięte w polaroidach chwil — podbródek—ramię, słowa—policzek, drżenie—opoka. Zimna maska mogła opaść i rozbić się na dziesiątki ostrych odłamków,, ale nieruchoma góra lodowa nie wybiera się nigdzie; czeka — będę czekał — aż przeminie pierwszy sztorm milczenia, pierwsza fala bezdechu, pierwsze sejsmiczne tąpnięcie prawdziwej bliskości. Każda poprzednia była szkicem wstępnym; białymi liniami na niebieskim, architektonicznym papierze — palce na nadgarstku, słuchawka przy uchu, dłoń na policzku, bezwładne ciało w ramionach; punkty stycznie nie są punktami wspólnymi.
Wspólne, znaczy razem; razem oznacza oboje — jednakowo świadomi, identycznie gotowi, tak samo ostrożni w bliskości. Niedawno — niedawno? Zegar twierdzi inaczej; czas przestawał istnieć, kiedy istniała ona; zwykle w słuchawce, tej nocy na kanapie — cienie na ścianie zatraciły granice. Teraz sami byli cieniem (dawnych siebie) — gdzie zaczynało się jedno, gdzie kończyło drugie, skoro przestały istnieć nawiasy, marginesy, linie demarkacyjne? Atomy jego policzka były atomami jej ramienia; miękka bluza pledem nagich pleców; ciche słowa nie—obietnicą przyszłych co, gdyby—.
Musiały zniknąć dłonie, żeby nadszedł podbródek; musiał zniknąć podbródek, żeby nastał pokój. Wróciła odległość, ale nie pękła więź — nici losu, w przeciwieństwie do łańcuchów, bywają elastyczne.
Bezbronność, w przeciwieństwie do wznoszenia twierdz, bywa trudna.  
Cichy dźwięk stuknięć o stolik nie budzi żadnych skojarzeń; szklanka, kubek, paznokcie wygrywające rytm nie—twoje—szybciej, Williamson. Dopiero powrót pozwala mu odkryć źródło dźwięku; dopiero spojrzenie przypomina, że granicy pomiędzy nagością i nagością nigdy nie wyznacza ilość materiału; czasem jest obecność odsłania więcej niż niedobór. Czasem—
Czasem nagie dłonie są wszystkim; synonimem bezbronności, zaprzeczeniem przygotowań do ucieczki; czasem przekazują więcej niż słowa; zawsze mówią więcej, niż usta — przynajmniej te jego. Czasem nieobecność pentakla jest obietnicą; zawsze jest przejawem zaufania.
Rzadko na nie zasługiwał, więc—
Dlaczego? nie przerywa ciszy; dlaczego to pytanie przekute w podaną bez słowa szklankę i podtrzymane wyzwanie oczu, i brew — lewą, więc sama—rozumiesz—Vandenberg — którą unosi; w przeciwieństwie do spojrzenia. To opada w dół, gdy zadaniowość poszukuje celu; poziome linie jej obojczyków to płytkie zagłębienia, które woda musi zamieniać w przejrzyste sadzawki; łatwo wyobrazić sobie, jak—
Jak bolało, kiedy jedną zamieniłeś w kałużę krwi.
Szramy zdartej skóry przypominają pociągnięcie tarką; osiem oczek, wszystkie ostre, każde bezlitosne. Zaschnięte krople to czerwień; to skojarzenie z oszlifowanymi rubinami; to moja wina zmuszająca wzrok do odnalezienia punktu wyparcia.  
Znajomy materiał na prawo zamienia winę w rafę koralową pytań. Rekin odpłynął razem z koszulką; grasował teraz na oparciu kanapy, lekko zmęczony, lekko zabrudzony, lekko otumaniony minioną dobą — jego zmęczenie, zabrudzenie i otumanienie zamieszkało w splątanych falach czarnych loków i pod opuszczonymi powiekami. Co czuła, biorąc pierwszy łyk skroplonego w rżniętym krysztale bursztynu?
Rozczarowanie; bo pierwsze razy zwykle noszą jego skazę?
Ulgę; bo jeśli alkohol nie smakuje krwią, to obrażenia były tylko zewnętrzne?
Smak; bo płynne złoto to ogień i wanilia, ukojenie i skroplona swoboda?
Wszystko po trochu — bo kiedy plecy opierają się o kanapę to znak, że ból utonął w szklance; bo kiedy spojrzenie spotkało spojrzenie, w oddzielającej ich przestrzeni — milimetry zamienione w centymetry, centymetry w metr mogący być piętnastoma kilometrami, mostem i rzeką; pustka po bliskości odmierzana chłodem pod dłońmi — nie było wahania.
Jedna dłoń pilnowała prywatności, druga drinka.
Oczy nie pilnowały niczego — szczególnie siebie.
Mhm — monosylabiczność zanurzona w złotym świetle niedopowiedzeń; fantomowy smak alkoholu, przepływający przez prerię pozbawionych dźwięku ust, przyznaje jej rację — wanilia, ale co dalej?
Dalej tylko więcej pustki; wyciągnięta odruchowo dłoń chwyta powietrze zamiast kryształu — zamiast ciężaru szklanki, między palcami zaciskał kartkę wyrwaną z literatury faktu. Lyra nie była ubrana w cierpliwość — zdążyła przebrać się w uśmiech, którego luźny szew Barnaby uchwycił w kącik własnych ust.  
Daj mi—
Miejsce? Nie musiała; koc zakrywał to, czego już nie strzegł rekin na koszulce — panowanie wełny i frędzelków kończyło się w pasie; wszystko poniżej było królestwem jeansów, które—
Chwilę.
Tym razem bez strzyknięcia — stawy milczą, kiedy ruch wystawia je na kolejną tej doby próbę. Przykucnięcie to krótka, pionowa wędrówka w dół; nie byłaby niczym zaskakującym — ani akrobatycznym — gdyby nie miejsce; gdyby nie spojrzenie; gdyby nie ręka, która mogła wykorzystać momentum i zacisnąć się na kolanie, ale—
Sekunda zamieniona w wieczność, wieczność wypchnięta na ósemkowy tor nieskończoności; wszystko zaczęło się od prawej dłoni — tej pozbawionej ciężaru burbonu i perspektywy na szybkie odzyskanie szklanki — która za punkt wsparcia wybrała kanapę tuż obok prawego uda. Lekkie zagłębienie sprężyn pod naciskiem, lekkie muśnięcie nadgarstka o przybrudzony jeans, lekkie nachylenie ciała do przodu — kto by pomyślał; ile małych etapów wymagać może osamotniony manewr? — po którym znika lekkość.
W zamian powraca ciężar; grawitacji, spojrzenia, intencji.  
Przykucnięcie przed kanapą to pocięta klisza; przykucnięcie przed kanapą pomiędzy rozsuniętymi — błąd, Vandenberg; triumf Williamsona? — nogami to zespolenie jej na nowo. Już nie złotem — to utonęło w bursztynie zaanektowanego na własność alkoholu. Tym razem salonowy—świat scalał czas odmierzany łykami oraz intencje odmierzane magią; jeszcze nie anatomiczną — od dawna oddychania.
Nachyl się.
Bliżej.  
Przysuń się bliżej.
Podejdź bliżej.
Bądź; bliżej.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Bywały takie wspomnienia, które w momencie trwania już wyżynały swoją obecność na zwojach umysłu, konserwując się w bursztynie od razu w punkcie, w którym dobiegły końca. Chwila zaklęta w ramie obrazka była skumulowaniem tego pierwszego — pierwszego, bo o pierwszym razie decyduje intencja, nie kolejność — pełnego dotyku.

Gdyby spojrzała — gdyby tylko potrafiła dostrzegać cienkie nitki przeznaczenia — zobaczyłaby teraz czerwony sznureczek prujący się z rozcięcia na jego palcu wskazującym, prosto do szramy na jej kciuku.

Nić zdawała się nie mieć końca; podążyła za nim, nawet gdy wypełniał złotem kryształ.

Niezrozumienie rezonuje mimikę, zmuszając umysł do wyciągnięcia mentalnego długopisu — zielonego, oczywiście — aby dołączyć kolejny klucz do interpretacji. Zmarszczka między jego brwiami jest inna, niż do tej pory, wzrok wodzący od stolika do dłoni zostawia po sobie okruszki prawdy. Zbroja — kawałek po kawałeczku — kruszyła się, odpadała zardzewiała od słonej wody i mogła — ona; ona osoba; ona człowiek — odetchnąć powietrzem, które nie smakowało samotnością i krwią.

Gdy dłoń łapie pustkę, spojrzenie przepełnia satysfakcja.

Nadążaj, staruszku.

Nadchodzi taki moment zmęczenia — łączony w przypływie nierozsądku z alkoholem — gdy nerwy zmuszone są zawiesić działalność, bo ból staje się stałą linią biegnącą od kolan, przez mostek aż po wydartą magią skórę. Nadchodzi taki moment, gdy nie da się już czuć, bo uczucia płoną, mordują i gniją, ale—

Godzina duchów już wybiła, powinni w mlecznym rzędzie ustawić się pod oknem, oskarżycielsko wskazując na nich palcem, ale—

Ale; ale ciało wciąż czuło — czuła jego, wszędzie na sobie i dookoła, każdy oddech chciał krzyczeć jego imię — nie wyłączyło się pomimo bólu i zmęczenia. Wybór między niczym a wszystkim był banalny.

Co czuł, gdy brała pierwszy łyk skroplonej zasady wynegocjowanej na telefonicznych złączach?

Pragnienie; bo usta nie lubią pustki?

Mhm, to wprawione w ruch jabłko Adama; wprawione w ruch oczy i wprawione w ruch bezwiedne palce, podrzucające do góry frędzelek.

Mhm, to w jego słowniku — ten aktualizowała na bieżąco — tak, ale; ale zgaduj dalej. Jeden smak ręcznika nie czyni, jedna ręka koca nie ochroni, a jeden Williamson chwali się sprawnymi kolanami.

Wzrok opada wraz z człowiekiem; nie pilnuje, po prostu patrzy, jak jego ręka napiera na kanapę, rękaw bluzy zawijając lekko do góry pod naporem jeansu. Przykucnięcie następuje szybko; przykucnięcie następuje pomiędzy jej nogami; przykucnięcie—

Mogłaby się do tego widoku przyzwyczaić.

Jeśli rozchylenie nóg było błędem Vandenberg a tryumfem Williamsona, to czym była ręka, która zbłądziła z wełnianego posterunku? Koc, pod obecnym kątem nachylenia ciała, trzymał się w miejscu; na obietnicę, na słowo honoru, na cyrograf. Niewłaściwy ruch mógłby opuścić kurtynę w dół, więc spojrzeniem ostrzegała — powoli.

Dotyk—niekontrolowany to wyciągnięta do przodu dłoń zahaczająca korytarzami linii papilarnych o teksturę jego twarzy; dotyk—kontrolny nastąpił tak dawno (pięćdziesiąt dni temu; policzyła), że nie była pewna, co spotka pod palcami. Mikro—napięcie mięśni na skórze nie mówiło jej nic, choć była pewna, że gdzieś już widziała patrzący na nią mech.

Kiedyś w nim leżała.

Kiedyś w nim umarła.

Zarzucony koc miał złagodzić ostre krawędzie kolczastego drutu. Ten zakręcony był wokół jej ciała już od lat, zazwyczaj zakazując wstępu, lecz teraz—

Nie.

Nie? Głos w głowie sam był zaskoczony tym obrotem spraw. Mózg zmarszczył mentalne brwi i wyczekiwał dalszego przebiegu. Niech kropka nie zwodzi nikogo — nie był to koniec myśli. Prawie go posłuchała; prawie się nachyliła, prawie—

Lewa łydka zaczepiła niechcący — niechcący? — o jego prawe biodro, naciskiem sprawdzając, czy od stycznia poprawiła się mu równowaga.

Ty podejdź — palce nieznacznie — delikatnie, nic na siłę — podchwyciły żuchwę, prowadząc ją do góry. — bliżej — cichy szept zachęty, wyprany z lamentu i wyzbyty naporu był wyrzeźbionym przez ocean kamieniem z okrągłymi brzegami i taflą, której chciało się—

Dotknąć.

Zakładnik wymagał uwagi, a groźba urzeczywistnienia. Zegar na ścianie coś odliczał — wskazówki rytmicznie i przewidywalnie brnęły do przodu, stając w odróżnieniu od geometrycznej figury układanej na kanapie, w której nie było nawet jednej cząsteczki przewidywalności. Złota wilgoć na wardze smakowała jak—

Miód. Smaczne, szkoda, że — ręka otulająca szklankę—przetargową uniesiona została do góry i lekko w bok. Symboliczny gest pozostawania poza zasięgiem. — nie możesz się napić.

Nie mógł?
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Bywały takie wspomnienia, które przypominały krzykliwe obrazy; skąpane w dzikim świetle, porwane przez rwący strumień zasnuty czerwoną mgiełką zacierającą granice, wymazującą szczegóły — gdzieś w tym nurcie unoszą się grudki bólu; gdzieś toną okręty z pomocą. Gdzieś w oddali połyskuje światło; złote, przefiltrowane przez odległość i ciszę — bezpieczna przystań, ostrożny dotyk, strach przed tym, co stanie się, kiedy polegnie ostatni bastion oporu?
Nie ma strachu; jest powoli.  
Nigdzie się nie spieszą, nigdzie nie muszą być, nikt nie pamięta o ich istnieniu; więc powoli.
Ostrożne muśnięcia na chłodnej skórze; milimetr za milimetrem po szlaku minionych lat, po ścieżkach nieprzespanych nocy, po labiryncie niecichnącego bólu. Centymetrowe drgnięcie mogło być przypadkiem; przerwana w połowie drogi ucieczka unieruchomiła odwrót — zamiast odsunąć twarz, wydał ciche przyzwolenie. Salonowy świat światem sprzeczności; miękkie opuszki, szorstki zarost; ciepłe palce, chłodna skóra; ostrożna wędrówka, klarowny cel; mętna intencja, jasna odmowa.
Nadążaj, staruszku.
Nie?
To nie pierwsza odmowa w życiu — to pierwsza odmowa w jej ustach, na tej kanapie, w tym mieszkaniu; pierwsze nie, które wzniosło mur tylko po to, by sekundę później wskazać palcem schody.
Wyżej.
Żeby być bliżej, musi wspiąć się wyżej, aż—
Nacisk na biodrze napotkał opór; ciało poruszyło się, ale nie zachwiało — w styczniu nie było niczego nikogo, na kim mogłyby zacisnąć się próbujące odnaleźć równowagę palce.
W marcu nie musiał spoglądać pod nogi, żeby zachować pion; dłoń odnalazła filar — lewa łydka, w przeciwieństwie do marmuru, była ciepła. Zaciśnięta lekko dłoń zatrzymała ją w miejscu, kiedy mikrokosmos salonu wprawiony został w ruch; dotyk na żuchwie — delikatnie, nic na siłę — rezonował ciepłem. Uniósł podbródek; napotkał złoto spojrzenia.
Odnalazł równowagę.
Jeszcze jedna nuta — wanilia i miód — tak, ale; ale to nie wszystko. Wędrówka w pościgu za uchwytem — bliżej; podejdź bliżej — osiągnęła punkt graniczny; miękki materiał koca wyznaczał linię demograficzną. Na południu — łydka w potrzasku, nadal przy biodrze, w miejscu broni, bo równie niebezpieczna; na północy — preria nagiej skóry i rubinowa ozdoba; broszka z kropel zaschniętej krwi, dowód zbrodni, źródło bólu, cel wędrówki.
Unieś się wyżej, w górę — bliżej; podejdź bliżej — aż linie spojrzeń odnajdą horyzontalne porozumienie; w jej oczach znów zachodziło słońce.  
Zgadniesz sama czy—
Zwolniona z niewoli łydka, porzucony posterunek koca, ziemia niczyja nagiej skóry czekająca na okupanta — na wysokości mostka rozciągnięto drut kolczasty pod napięciem. On powinien wahać się przed dotykiem — ona powinna wiedzieć, że ten nastąpi, więc Williamson wykonał go po swojemu; szybko.
Potrzebujesz pomocy?
Kącik jej ust, nadal wilgotny od zbłąkanej kropli — wanilia i miód; co dalej, Vandenberg? — kontra wskazujący palec; nieobecność kciuka była karą. Opuszek uratował wilgoć przed samotną wędrówką w dół — w przechwyceniu bourbona pomógł niespieszny, świadomy celu gest. Kropla alkoholu zasłużyła na dobrą śmierć; Williamson milczał, przeciągając ją z kącika ust do linii podbródka — jej koniec wyznaczyła lśniąca na skórze ścieżka o dwóch sprecyzowanych i jednym, wciąż nienazwanym smaku.
Wymiar kary dostosowano do wykroczenia; dotyk zakołysał się na żuchwie, kciuk podążył przodem — na rozgrzaną, delikatną skórę szyi aż do miękkiego zagłębienia nad nieokaleczonym płótnem obojczyka; nierówne uderzenia tętna wygrywały pod opuszkiem tylko sobie znany rytm. Kiedy pozostałe palce zsunęły się niżej, przeczołgując pod drutem kolczastym pogranicza — aż do miękkiej wełny koca — puls oszalał.
Williamson nie próbował nazwać jego źródła; strach. Niepewność. Rozmyślenie. Pragnienie. Panika.
Nie próbował przekonać się, co zrobiłaby, gdyby—
Palce uchwyciły brzeg koca; wzrok osiadł na materiale, nie tym, co chronił, a później — to punkt kontrolny; to moment, w którym kłamstwo intencji połamałoby krótkie nogi, gdyby tylko te były kłamstwem — pociągnęły za drut kolczasty.
W górę.
O zsunięty przez manewr uniesionej w górę ręki centymetr.
W górę.
Knykcie muskają ciepłą skórę; jeden z nich zahacza o linię znamienia na mostku.
W górę; bez pośpiechu, godzina duchów minęła.
Z grzechów rozliczać będą się wyłącznie żywi. Jego wina miała barwę krwi, fakturę zaschniętych szram i dźwięk rezonującego w ciele bólu; czas na rozgrzeszenie. Czas na wypuszczony z uścisku koc i dłoń, która znika; palce odnajdują oparcie w skórzanym zagłówku kanapy; stabilizują nachylające się ciało, ogniskują rozpierzchniętą magię i próbują odtworzyć przeszłość — nie za sprawą dotyku, ale słowa.
Czas na ostatni etap — na zamknięcie rozdziału minionych godzin.
Breviter — zaklęcie—wydech; intymność i intencja — łatwo o pomyłkę; słowa podobnie brzmiące to słowa wspólnie kroczące — zatrzaśnięte w spełnieniu życzenia.
Podejdź bliżej; muśnięcie ust na rozgrzanym, skaleczonym płótnie skóry; bliskość zamknięta w nieistniejącym dystansie warg od zarysu obojczyka — magia anatomiczna i oddychania nieoddzielone skręconymi przewodami. W syntezie palącego skórę dotyku nie ma miejsca na podziały; bariera pomiędzy ciałami rozciągała się na każdym centymetrze osłoniętej kocem skóry — istniał tylko jeden punkt graniczny.
Dwie sekundy, dwie wieczności; zniżony lot głosu po ciszy, która mogła trwać na zawsze..
Tym razem — słowa milimetry od zasklepionego płótna; pozwalał, by oddech — gorący jak nagły powiew tropików wśród marcowej nocy — osiadł na obojczyku; kiedy jego ciepło wsiąknie skórę, już nigdy nie będą dla siebie obcy; już nigdy nie będą tacy sami. — Nie obeszło się bez pocałunku.
Coś się zaczęło, coś zmieniło; coś wreszcie było takie, jak powinno.

Breviter | 71 + 5 = 76, proszę pani, wyklepane bez śladu
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Warunki; negocjowali właśnie warunki.

Jego centymetrowe zawahanie było ostrzeżeniem związanym wstążką z pozwoleniem. Podobnie nie, wypowiedziane zaraz przed wskazaniem właściwej drogi. Nie chodziło o zakaz wstępu, a kierunkowskaz, którędy.

Chwycił jej łydkę, więc ona chwyciła go wzrokiem. Cały dialog odbywał się w milisekundach pomieszanych z godzinami. Powoli; nikt inny ich teraz nie potrzebuje, więc powoli. Tak, by się wzajemnie nie spłoszyć. Psy trzymane na łańcuchu są bardziej strachliwe, niż są skłonne przyznać. Ryby wyjęte z wody nie potrafią złapać gruntu.

Łapią za to spojrzenie tak bliskie, że mogła w świetle złotej żarówki dostrzec każdy odcień zieleni tęczówki. Każdy pigment emocji. Każdą pozostałość oddechu, który miał coraz mniej przestrzeni, wędrując od płuc do płuc. Palce na łydce odnalazły swojego zakładnika, jego niewolna była jednak krótsza — oprawca łaskawszy? — niż szklanki alkoholu, aczkolwiek niemniej pamiętna. Opuszczona noga wróciłaby na ziemię, ale nie był to jej ulubiony stan skupienia.

Na spoczynek udała się na kanapie.

Pora—

Przerwane słowo wynika ze świadomości dotyku. Palec zahaczający o usta mógł wyczuć ich drżenie — wargi miały jeszcze jakąś myśl do przekazania, nim on roztarł je wszystkie o rozgrzaną skórę. Rozmyty bursztyn nie mówił nic; cały przekaz ukryty był w popychanej oddechem piersi. Szorstkie opuszki mogły wyczuć puls, zaciskając się nieznacznie na krtani. Dowód życia i istnienia w zasięgu jego dłoni.

Cała ona w zasięgu jego dłoni.

Nie próbowała nazywać jego źródła — pragnienie i strach bywały siostrami — w jej głowie rozbrzmiewało echo wprawionej w ruch krwi i niczego więcej. Żadna myśl nie rodziła się w niej, zapach jego skóry wypychał je na zewnątrz, jak magnes. Im bliżej był, tym dalej na tył głowy były spychane.

Oddech zamarł całkowicie, gdy nadeszła granica decyzyjności. Nie miała żadnego wpływu na to, co zrobi, chwytając za koc. Mogła właśnie dowiedzieć się, że popełniła koszmarny błąd, ufając czemuś (komuś?), co zsuwa się z każdym gwałtowniejszym ruchem.

Zamiast podeptanego zaufania, było pociągnięcie do góry.

Zamiast obnażenia, był kolejny gest ochronny. Nie wiedziała, czy przed samym sobą, czy błędem, który popełniliby, gdyby pozwolili sobie na przekroczenie dziś tej granicy.

Wybrali — oboje — rozsądnie.

Dzięki — płytki oddech zdołał wycisnąć tylko tyle, gdy—

Świat salonu zakręcił się wokół własnej osi. By nie stracić równowagi (siedząc?), dłoń popełniła gest analogiczny, co on. Tyle że nie w kanapie szukała oparcia, a zaciskając palce na materiale jego bluzy. Intymność oddechu na jej skórze sprawiła, że ten nie dochodził już do jej głowy. Synapsy bólu; synapsy pragnienia; synapsy strachu, bo każda magia ma swoje konsekwencje.

Po prostu jeszcze ich nie znali.

Przed ulgą przychodzi napięcie; przed zespoleniem skóry wsiąka w nią wilgotne tchnienie życia, na zawsze już uwięzione pod zrośniętymi tkankami. Dopiero wtedy dociera do niej, że przez te kilka sekund, był on jej jedynym źródłem tlenu.

Dopiero po chwili dociera do niego onomatopeja jej ulgi, wyszeptana przez usta przyciśnięte do jego ucha.

Nos zaciera granicę wyżej — muskając skroń, jak obietnicę milczenia. Pierwsza obietnica, którą złamie, bo jeśli nic teraz nie powie, to—

Usta znajdą inne zajęcie.

Warty czekania — wyszeptała. Tembr głosu wahał się między jednym rytmem. Emocje to fale — też powodują drgania. — Zupełnie jak—

Wiele rzeczy w życiu lepiej smakuje wyczekane. Szybko (normalne—szybko, nie jego—szybko) sprawia, że ludzie się gubią. Nie chciała się w nim zgubić. Nie chciała, by salonowy świat powiększył swoje rozmiary o pustynię niezręcznego milczenia.

Dłoń puszcza bluzę. Tlenu, szepcze rozsądek. Bliżej, nierozsądnie krzyczy spojrzenie.

Karmel — mówi, zachrypnięty głos spragnionego człowieka.

Słowa nie ratują jej tak, jak powinny. Głodny wzrok wciąż wraca do tego samego punktu, który przed chwilą był łącznikiem między jego winą a odkupieniem.

Wraz ze wzrokiem podróżuje ona; bliżej. Przysuwa się bliżej, nosem zahaczając o kraniec jego, oczy zamykając, by na moment przed dotarciem do celu—

Stop.

Szumiąca krew aż kipi, spoczywający na piersi koc musi być bardzo ciężki, skoro tak szybko oddycha, a dłoń zaciśnięta na szkle nie rozkrusza go tylko dlatego, że to niemożliwe.

Stop. Lyra, nie—

Zaciska mocniej oczy i opiera skroń o jego skroń. Kolejna próba komunikacji — czy słyszy sztorm w jej głowie?

Nie.

Odsuwa się; resztki kontroli wygrzebane zostają z pędzącego na oparach umysłu. Kark znów opada na oparciu kanapy, a ona otwiera oczy. Nie ma w nich żalu czy wstydu. Zachodzące w nich słońce zbliża się ku granicy horyzontu.

Zielony ręcznik poproszę — nonszalancja w jej głosie jest naciągana, bo coś się zmieniło. Coś się zaczęło. Coś było dokładnie takie, jak powinno. — Mogę pierwsza?

Prysznic wydawał jej się jedynym ratunkiem.

Zimny.

Dłoń ponownie broniła koca, podczas gdy ona próbowała obronić resztki swojej poczytalności. Tak się dzieje, gdy uderzy się głową o ścianę raz za dużo. Tak się dzieje — ale nie z każdym i nie zawsze.

Intymność była na wyginięciu; powinni trzymać ją pod ochroną.

oboje z tematu
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
10 — III — 1985

Osiem czterdzieści dziewięć gwiazdek w odstępach od linijki — było pięćdziesiąt, ale jedna przylgnęła do opuszka palca zmieniając miejsce zamieszkania; z amerykańskiej flagi prosto do ust. Dwie porcje babeczek prosto z Wallow domagały się uwagi, magia odpychania była podobnego zdania, a z ich połączenia powstało ono — przekonanie, że oszukanie własnego organizmu mu się po prostu należy.
Każdy ruch przypominał szarpnięcie o potargane struny gitary; obolałe po basenie mięśnie odtwarzały włożony w naukę pływania wysiłek — sięgnięcie po rytualną mieszankę przypominało spowolniony na zakurzonej taśmie film. Czas nie miał podobnych skłonności, przeskakując po dwa stopnie w górę miesiąca; ósmy marca nadszedł i minął, a wahanie zamieniło się w straconą okazję — jedna z porcji babeczek miała powędrować do Sonk Road, ale—
Lockdown.
Średniozaawansowany rytuał o efektownie—efektywnym oddziaływaniu; mikroświat salonu powinien trafić pod odpychający urok dominującej w krwi Williamsona magii. Inkantacja, którą na przestrzeni lat powtarzał w miejscach oczekiwanych — magazynach, mieszkaniach, domkach letniskowych — aż po te z kategorii nietypowych — wnętrze samochodu to wciąż lokacja — nie wymagała odświeżenia. Wyjątkowo nudne patrole urozmaicały rebusy; który rytuał zaczyna się od intruza i kończy na słowie, które — co za przypadek — brzmi podobnie do negro?
Williamson, ty rasis—
Wcale nie.
Czerwone świece zaszczyciły każdy z rogów pentagramu; na jasnych panelach rytualna mieszanka przypominała koszmar perfekcjonisty — gdyby nie porządny kawałek babeczki z winogronami pana McEòghaina, właśnie unosiłby osądzająco brwi na dzieło własnych rąk.
Zamiast tego, w sercu pentagramu stanął ktoś, komu nieobca błogość; ta wywołana cukrem i odrobiną magii próbowała imitować widmo błogostanu innego wymiaru — skupienie wzroku na athame było trudne, kiedy wzrok próbował odpocząć na kanapie. Pobudzona do działania magia zaczęła nieśmiało; wdech zbierał w płuca powietrze, wydech wypychał na świat słowa, inkantację i intencję — ta ostatnia wymierzona była w każdego, kto zamierzał przekroczyć próg mieszkania pod nieobecność i bez przyzwolenia Williamsona.
Intrusum inclusio, fenestras ostiaque obstruere, fuga negare.
Athame odbiło światło; ruch przeciwny wskazówkom zegara wskazał na każdy z rogów pentagramu — magia czekała na swoją kolej, by rozświetlić knoty pięciu czerwonych świec.
Doczeka się?

rytuał lockdown | próg 55 | poziom II | k100 + 27
zużyty ekwipunek: świece czerwone (zestaw)
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 1
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Posmak magicznej, patriotycznej babeczki wciąż spoczywał na twoim języku — wraz z osadem magii rytualnej, którą czułeś nie tylko w drżących palcach, jak i w powietrzu. Szczególnie w powietrzu; jakby wyciekła z twojego athame i trującym dymem osadzała się w ścianach. Świece zapłonęły — być może zbyt mocno; być może wosk nie powinien topnieć tak szybko — a ty czułeś, jak twoja intencja całkowicie się rozmywa z faktycznym wykonaniem. Wiedziałeś, że coś jest nie tak, jednak dokładne zdiagnozowanie zmian wymagało czasu.

Pierwsza wskazówka? Głośny pisk zawiasów w drzwiach, które uchylił przeciąg.

Notka od MG:

Jest to ingerencja z racji wyrzuconej przez Barnabę krytycznej porażki na rytuał. Chociaż z pozoru rytuał posiadał znamiona udanego, to wiedziałeś, że nie poszedł do końca według twojej myśli. Dopiero jednak po kilku dniach pojawiły się pierwsze objawy, jak bardzo. Każde drzwi w twoim mieszkaniu będą dowolnie się otwierać lub zamykać — często robiąc to same z siebie i w przypadkowym momencie. Otwieranie ich będzie możliwe, jednak wymagać będzie do ciebie kilku prób i sporej siły.

Oprócz tego, od tej pory za każdym razem, gdy będziesz grać wątek w mieszkaniu, powinieneś rzucić kością k6. Jeśli wypadnie k1, twoja postać (i każda inna, która jest z tobą w lokacji) nie jest w stanie wydostać się z pomieszczenia, w którym się znajduje, gdyż wszystkie drzwi w mieszkaniu znikają, a na ich miejscu pojawia się ściana. Ścianę możesz zniszczyć na dowolny, niemagiczny czy magiczny sposób, jednak drzwi powrócą na swoje miejsce następnego dnia.

Rzucony przez siebie rytuał możesz oczywiście próbować złamać. Będzie to wymagało konsultacji z postacią, która posiada wiedzę na temat teorii magii na poziomie II lub wyższym oraz przerzucenia mocy rytuału, która wynosi 54 (rzut na moc rytuału znajdziesz tutaj). Chociaż rytuał działać będzie na terenie całego mieszkania, wystarczy, jeśli złamiesz go w jednej z lokacji. Taki fakt zgłoś proszę w dodatkowych aktualizacjach.

W przypadku jakichkolwiek pytań proszę o kontakt z Lyrą. Mistrz Gry chciałby również przeprosić za tak długi czas oczekiwania oraz podziękować za wyrozumiałość gracza.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej