First topic message reminder : Gabinet wykładowcy biologii Gabinet jest jasnym, aczkolwiek niewielkim pomieszczeniem z dużym oknem, z widokiem na dziedziniec uniwersytetu. Na ścianach wiszą ramki z fotografiami i obrazami przeróżnych stworzeń, a także anatomiczne szkice budowy wielu z nich. Reszta ścian zapełniona jest regałami z przeróżnymi dokumentami, teczkami, a także publikacjami naukowymi. Pośrodku stoi mosiężne biurko z krzesłem po jednej stronie oraz dwoma mniejszymi po drugiej, stojącymi tam na wypadek odwiedzin studentów. W kącie stoi terrarium zamieszkałe przez szyszkowca zwyczajnego — pupilka obecnie urzędującego tam wykładowcy, który znany jest z tego, że ulubionym studentom zleca opiekę nad zwierzęciem w dniach, gdy samego profesora nie ma na terenie uczelni. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Cokolwiek by nie powiedzieć o błędach konfirmacji, czy – no właśnie – pochopnych wnioskach, to bez ich istnienia Krąg nie miałby już dłużej racji bytu. Pewne rzeczy trwały w swojej formie niemal od zawsze i istnieć miały po skończenie świata. Jak zawsze Devall był najwybitniejszym rezydentem w swoim roczniku, rzadko bywało przecież inaczej. A jednak – taki profesor Edwards trzymał się na uczelni całkiem dobrze, targany przez polityczne prądy i niezmiennie rozweselał ludzi swoimi anegdotkami. Przez długi czas również zajmował się czynnie pracą lekarza. – To nie był pochopny wniosek – to heurystyka reprezentatywności. Ważne jest, żeby nazywać rzeczy odpowiednimi słowami – a przede wszystkim takimi, jakie one są, zamierzała dodać, ale dany jej skromny zasób bezczelności już na to nie wystarczył. Tym bardziej, że ledwie otrząsnęła się ze swojego błędu, a pocieszenie z ust dziewczyny przyprawiło ją o kolejną porcję ciarek na plecach. Bardziej bowiem od okazywania chłodu niepokoiło zawsze Annikę nieskrępowane ciepło i zrozumienie dla drugiej osoby. Te wolała ona bezpiecznie przelewać na Lorenzo. Zwierzęta zawsze były o wiele bezpieczniejszym i wdzięcznym obiektem do miłowania, niż drugi człowiek. Nawet taki narysowany, jak słynny już Ryś Ryszard. Zastanowiła się też przez chwilę, czy sama nie pragnęłaby zachować starego przyjaciela studenckiego ludu, ale oddanie go studentce byłoby równie godnym losem dla tego emerytowanego pocieszyciela o bogatej historii i kto wie – może za lat kilka wróciłby do uczelnianego życia jako print na koszulkach? – Pewnie trafiłby do jakiegoś albumu w archiwum, ale myślę, że nikt nie zauważy, jeśli… – Zaczęła, by za chwilę przerwać gwałtownie, gdy młode dziewczę wykazało niepokój tak ogromny, że tym razem znów Annika odruchowo założyła, że powiedziała coś nie tak. Trwało to przez krótki moment, lecz wystarczający, by ją… no, zamurowało. I nim powrócił do niej głos, Winnifred Marwood była już za drzwiami, pędząc za swoimi obowiązkami. Siedzący na kamieniu Freddy, gdyby miał taką możliwość, zapewne wzruszyłby teraz ramionami. Zamiast tego wgapiał się swoim prawym okiem w lekko skonsternowaną Annikę, jakby czekając, aż konsternację tę zastąpi lekki uśmiech pobłażania dla nowego pokolenia zabieganych studentek medycyny. – Hm, miło było poznać – mruknęła do samej siebie i wyciągnęła z torby przyrządy pisarskie, by opatrzyć jedną z rycin swoim zamaszystym podpisem. /zt |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Florence A. vd Decken
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 17
TALENTY : 7
Kwiecień 12, 1985 Przywyknięcie do krajobrazu Saint Fall zajęło jej niepoprawnie długo. Bywały dni, gdy dusiła się pod rozpostartymi nad głową chmurami malującymi na płótnach nieboskłonu bezkształtne plamy. Może, gdyby była w tym mieście faktycznie szczęśliwa potrafiłaby docenić jego urok. W końcu z zadartym w górę podbródkiem widziałaby dokładnie to samo - bliźniacze niebo, bliźniacze smugi słońca przedzierające się przez obłoki, bliźniaczy błękit wnikający we włókna piwnych tęczówek. Niezmiennie Hellridge obierało jednak miano grudy pecyny stającej w gardle, gryzło i drapało, zupełnie jakby samo chciało się z niej wydostać. Piękno posiadało niezliczone znaczenia, w każdej parze oczu jawiło się pod postacią czegoś zupełnie innego. Jednak czy więzienie dało się ubrać w pochwalne słowa? Tolerowała je, tak jak ostatnimi czasy zdarzało się Florence tolerować własnego męża. Z powinności, nie z czystej chęci, przynajmniej to sobie wmawiała. Pytanie pozostawało zamrożone w ciszy braku odpowiedzi - czy dało się nazwać pięknym coś, co jawiło się jako klatka? Więzienie - duże słowo. Wyolbrzymione, splamione nalotem subiektywnego rozżalenia. W końcu Johan, gdyby tylko chciała, umożliwiłby jej wszystko. Niezwykle często zdawała się o tym zapominać. Sklepienie nieba wkrótce zastąpiły wysokie, uniwersyteckie sufity. Prześliznęła się przez mocarne drzwi napotykając chłodną pustkę wyludnionego pomieszczenia. Stukot obcasów o kamienną posadzkę odbijał się od murów starej budowli, płaszcz spływający po jej sylwetce chował przed światłem dziennym coraz wyraźniej zarysowującą na sylwetce van der Decken wypukłość kości. Dotarłszy do odpowiednich drzwi, po uprzednim zagubieniu się w sieci korytarzy, zapukała. - Anniko, moja droga - uśmiechnęła się promiennie, pozwalając by kilka zmarszczek wkradło się na jej kamienne dotąd popiersie. Wkroczyła do gabinetu, z nieco teatralną manierą rozglądając się wokół. - Jak ty wytrzymujesz w tym miejscu? - wypowiedziane z nutą rozbawienia wybrzmiewającą w głosie. Przeczesała uważnym spojrzeniem regały i szafki, nieco dłużej zawieszając wzrok na jaszczurzym mieszkańcu terrarium, na koniec stając przy oknie, aby przywitać niesforne promienie słońca na swojej twarzy. Przymknęła powieki, pozwalając sobie na niewielki uśmiech. - Wiesz, właściwie, to ci zazdroszczę… - Smutek wypełzał po jej kręgosłupie rozsiewając konstelację dreszczy na ciele, urwała resztę zdania, zanim ważyła się powiedzieć zbyt dużo. Nie tu i nie teraz. Pewne wyznania wymagały odpowiednich okoliczności oraz wystarczająco głębokich kieliszków wina - w niewielkim gabinecie były pozbawione obojga. - Ale zanim zacznę wylewać nieistotne żale, przejdźmy do celu mojej wizyty. Przyszłam cię ukraść. - Obróciła się gwałtownie w stronę Anniki, w ułamku sekundy strzepując z siebie kurz smutku i ubierając głos w konspiracyjny szept. Niewielu widziało postać Florence pozbawioną twardych ram, w jakie się wpędzała. Niewymuszonej. Nieudawanej. Czasami sama Florence zastanawiała się, czy po długich latach udawania, potrafiła jeszcze być sobą. - Nie mogę obiecać rozrywki zajmującej ani nawet zbytnio istotnej, ale kobiety takie jak my muszą czasem wypełniać swoją wątpliwej wartości posługę. - Smutną prawdą było, że podczas gdy Annika zgłębiała się w meandry pracy naukowej, Florence mogła co najwyżej zaplanować kogo w następnym tygodniu zaprosi na kolację. Obie wychowane w dobrobycie, acz u podstaw zupełnie odmienne. - Zniknęły moje ulubione kolczyki i chciałabym przed nadchodzącym balem znaleźć dla nich jakieś zastępstwo. Przy okazji może znajdziemy coś, co spodoba się i tobie. - Pani van der Decken wyznawała jedną zasadę - nie powinno się w pojedynkę bezcześcić fortuny męża. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : żona męża, działaczka charytatywna
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Zapach starych książek piętrzących się w jednym rogu biurka; zapomniana już, zimna kawa, cztery nieotwarte listy z rodzaju tych, których nawet nie chce się rozpieczętowywać; mieszające się zapachy zaklęte w ciąg skojarzeń — relaks i nauka. Nauka jest relaksem, kiedy staje w służbie dystrakcji i niezmiennie od lat pozwala odwrócić uwagę. Od czego? Od czegokolwiek, co nie powinno zajmować Anniki myśli, a złośliwie właśnie to robi. Dziś jest łatwiej, gdy profesor Katz znów zostawił ją i Freddy’ego samych; najedzony szyszkowiec robi teraz niemal dokładnie to, co jeszcze przed pięcioma minutami robiła Annika — siedzi nieruchomo na swoim wygrzanym kamieniu, obserwując pęknięcia na ścianach i suficie. Jego milcząca i zapracowana towarzyszka tymczasem na hałaśliwej maszynie dopisuje kolejne linijki w przydługiej rozprawie zatytułowanej „Czym jest gatunek?” Pierwsza strona, opisana wytłuszczonym tytułem pracy zaszeleściła po raz ostatni w jej dłoniach jakieś cztery godziny temu, a w tym czasie dołączyły do niej dwie kolejne. Tylko dwie. I trzy zarejestrowane zarysy znajomej, przygarbionej sylwetki w mlecznym odbiciu szyby oddzielającej gabinet od hałaśliwego świata zewnętrznego. O trzy żałosne razy za dużo. Zięby Darwina szybciej pojęły koncept przystosowania, niż Moriarty, choć nikt nie próbował im go tłumaczyć; one po prostu wiedzą. A ona wie, że to nieprawda — po prostu przeżywa własną wersję subiektywnego rozżalenia. O ile łatwiej żyłoby się kobiecie, gdyby nie zwyczaje godowe Kręgu. A co do zwyczajów… Wkrótce czeka wszystkich ich kolejna odsłona i związane z tym obrzędy poprzedzone tym, o czym z bezbożną czcią rozpisywała się pani Williamson na łamach ostatniego numeru Zwierciadła. Annika zaszczyciła temat piętnastoma sekundami uwagi, gdy jak rozszczepiona dusza — była wszędzie i nigdzie, bo w bagnie pełnym gęstego czy na pewno chcesz tam iść? Nie chce. Ale pójdzie. Pierwsza reakcja na pukanie jest odruchem; niecierpliwe westchnięcie przeciska się przez półprzymknięte usta, a po westchnieniu przychodzi refleksja. I tak już na mnie pora. — Proszę! — Sylwetkę Florence przywitał podobnie szeroki uśmiech. Minął już ponad tydzień, odkąd Annika stała się powierniczką sekretu; jej i Johana. Od tamtej pory z pewnym trudem i niechętnie porusza temat powodów rozłąki z mężem. One nie mają nic wspólnego ani z nią, ani z Johanem, a jedynie z Anniki frustracją. Tę zawsze znosiła fatalnie. W przeciwieństwie do— — Florence. Rozgość się. Ego profesora Katza już opuściło budynek, więc spokojnie się tu pomieścimy — prawda jest taka, że ma się znacznie lepiej, gdy jej bezpośredni przełożony i jego żarty nie wypełniają pomieszczenia. Kolejne zdania o fenomenie gatunkowym Gammarus fossarum zaczekają na inną okazję — teraz interesujący ją fragment książki założyła stroną wyrwaną ze szkicownika i odłożyła gdzieś w nieład biurka. Przyjrzała się szczupłej twarzy muśniętej promieniami słońca. Annika zawsze wiedziała, jaką żoną nie chce zostać; jej najgorszym koszmarem jest bycie zależną od męża — jego kaprysów, portfela, dobrej woli… Czegokolwiek. W toku obserwacji otoczenia nabrała pewnych odruchów — nie każda kobieta z Kręgu dostała taki przywilej. Można to nazwać przywilejem buntu. Annika robiła, co mogła, by to świat nagiął się do niej, nie odwrotnie. To, jak na tym wychodziła, to inna rzecz. — Żale nigdy nie są nieistotne — odpowiedź opuszcza jej usta natychmiast i bez zbędnego namysłu, a razem z nią pozwala sobie wreszcie wstać i rozprostować — i siebie, i błękitną sukienkę. Pierwsza zmiana, którą nastąpiła w Annice od powrotu do Maywater, to ubiór. Coraz rzadziej pokazywała się publicznie w grubych i bezkształtnych garsonkach o kolorze zdeptanych liści. Jakby tylko czekała, by wrócić do tego, czym była jeszcze kilka lat temu. I jak teraz czeka, by dać się ukraść. Czy ta posługa polega na wybraniu nowego kompletu szkła, bo Johan znów nie uszanował zastawy? — Miała spytać, gdy padło uzupełnienie i żadna nie mogła podejrzewać, jak niedaleko pada prawda od van der Deckena. Wbrew oczekiwaniom, Annika rozpromieniła się bardziej. Może gdzieś między srebrem, a złotem, między perłą, a bursztynem — znajdzie choć ochłap chęci, by na jeden wieczór założyć kuloodporną zbroję i nie zginąć publicznie od morderczego spojrzenia jakiegoś Fausta. — Chętnie. Nie miałam czasu nawet o tym pomyśleć. I jeśli mam być szczera, nie miałam też na to chęci — a Florence ma szansę tę chęć jakoś wskrzesić. I długo nie czekała na reakcję — szkicownik trafił do torby, a płaszcz zniknął z wieszaka. Annika jest już gotowa do wyjścia — …i może to najwyższa pora, byście przyjrzeli się Consueli. — Nie sugerując niczego, zawsze warto być ostrożnym. Wyniesienie kolczyków to jedno, a sekretów — to drugie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy