Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Promise Land
Po raju nie zostało nic. Blisko 50 lat temu za tym znakiem mieścił się ogromny dom miejscowego biznesmena, który według plotek dorobił się na handlu egzotycznymi zwierzętami. Podobno wokół jego posesji znajdywało się safari z pumami, panterami i lwami, które sprzedawał ekscentrycznym bogaczom. Jego minizoo odwiedzały okoliczne dzieci, jednak w wyniku wypadku, w którym to ucierpiał jeden z miejscowych chłopców po zbyt bliskim spotkaniu z dzikim kotem - biznesmen uciekł z miasta przed wymiarem sprawiedliwości, zostawiając za sobą nie tylko zwierzęta, ale także cały majątek. Dzisiaj w tym miejscu został tylko ironiczny znak.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
14 lutego 1985
Papieros wędrował z ust do ust, kiedy wsłuchiwał się w warkot udręczonego silnika i sączący się z radia stłumiony przez szum zakłóceń głos Madonny. Nie wsłuchiwał się w słowa wyśpiewanej przez kobiety piosenki, choć "'Cause we are living in a material world and I am a material girl" brzęczało mu w ucho i sprawiało, że gdy wsunął Lyry papierosa do warg, prześlizgnął spojrzeniem po jej opartych na kierownicy rękach. Na palcu serdecznym prawej dłoni w świetle przebijającego się przez chmury słońca połyskiwał złoty pierścionek z topazem, który Cecliowi kojarzył się z błękitem oceanu, dlatego stanowił idealny prezent dla dziewczyny.
Oparł się wygodnie o skórzane obicie fotela, katem oka obserwując, jak Lyra, skupiona na drodze, wbiła wzrok w przestrzeń przed sobą, przekazała mu papierosa i przygryzła dolną wargę zębami. Forgaty wyrzucił przez uchylone okno peta. Musiał je uchylić. Powietrze była pełne napięcie, duszące. Miał wrażenie, że się udusi, tlącymi się w nim emocjami i jej obecnością, słodkim zapachem jej perfum.
- Powiesz w końcu, dokąd jedziemy? - zapytał, gdy skręciła nagle w lewo, sprawiając tym samym, że zacisnął mocno lewą dłoń na obiciu fotelu. Żałował, że nie zaopatrzył się w kawę. Powoli przysypiał. Miał na koncie kilka nieprzespanych nocy, dzisiaj zerwał się z łóżka o poranku, dokładnie o trzeciej nad ranem. Po burzliwej konfrontacji z energiczną Scully, chęci do życia wyciekły przez pory skóry.
Nie wiedział, jak to się stało, że znalazł się w jej samochodzie, na fotelu od strony pasażera. Kiedy zapukała w drzwi do jego pokoju, a potem otworzyła je nietypowym, jak dla siebie entuzjazmem, obdarzając go ciepłym uśmiechem, przysypiał na łóżku. Czytana przez niego książka upadła mu na tors. Przesunął po niej spojrzeniem - otwarta była na przypadkowej stronie -  a potem strumień wzroku skierował na Lyry. W nerwowym geście przełknął ślinę. Co się stało?, zapytał. Ubieraj się. Idziemy. Nie przyjmuję odmowy, odpowiedziała i wyszła. Słyszał oddalające się echo jej kroków. Wypił w pośpiechu trzecią kawę. Poparzył sobie język i przełyk, gdy przełknął ją w kilku łykach, by jak najszybciej opróżnić kubek i dostarczyć organizmowi upragniony kofeiny, czując na sobie jej ponaglające spojrzenie. Nie powinien tego robić, nie powinien jej ulegać, przypominać sobie, jaką radość czerpał, z bezcelowej jazdy jej samochodem po ulicach pogrążonego w letargu nocy miasta. Jej uśmiech nadal brzęczał mu w uszach, gdy dała mu prowadzić odcinek drogi, a on docisnął nogę do gazu tak mocno, że z trudem zapanował nad pojazdem. Wylądowali na niestrzeżonym parkingu, obok nieczynnej fabryki, górującej nad ich główkami jak relikt zmierzchłej przeszłości. Czuł jak jej oddech prześlizgiwał się po jego skórze, gdy ustami sięgnęła do miejsca tuż nad lewym uchem i zostawiła tam ślad swoje szminki.  W dłoń ujął wtedy jej podbródek i przyciągnął ją do siebie, zamykając jej uśmiech w zaborczym pocałunku, który przeciągnął tak długo aż zabrakło im w płucach tlenu. Przerwa na złapanie oddechu była krótka, bo usta swoje przeniósł na jej szyje, a potem wylądowali na tylnym siedzeniu. Splecione ze sobą ciała napawały się bliskością i rozkosznym ciepłem. "Kocham cię", powiedział w jej rozchylone wargi, które przyjęły wtedy ufnie kolejny pocałunek, duszący w gardłach ich jęki.
Oderwał oczy od jej profilu, wbijając ją w szybie. Radio ucichło, był tylko ryk zdezelowanego silnika, odgłos kół trzeszczących pod śniegiem i oddechy wydobywające się spomiędzy warg. Dłonią twarz, gdy słońce próbowało zerknąć mu prosto w oczy. Lyra nadal trzymała go w dłużącej się niepewności. Choć nie stać było go na to, by dotrzymać jej kroku, być przy niej, gdy gasły światła, pogrążając sylwetki w ciemności, chciał, by była obok. Nie wiedział czy z miłości do niej, czy z przywiązania do jej obecności. Nie powiedziałby jej „kocham cię” z taką łatwością jak kiedyś, ale wiedział, czuł podskórnie, czuł całym sobą, każdą komórką w ciele, że była wszystkim tym, na co nie zasługiwał, ale i wszystkim tym, co potrzebował, by poprawnie funkcjonować, żyć dzień po dniu, oddychać. Zachłysną się zimnym powietrzem, który wkradał się przez uchylone okno. Po jego oddechu pozostała para, po wypełniających jego głowę wspomnieniach – zionąca chłodem pustka w sercu.
Cecil Fogarty
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Bardzo starała się nie skręcać nieustannie wzrokiem na jego twarz; wyobrażenie jego uśmiechu i zmarszczek wokół oczu, gdy radość dosięgała go głęboko, musiały jej wystarczyć. Bała się, że w przeciwnym wypadku zapatrzy się na to, jak marszczy brwi, gdy nad czymś intensywnie myśli i spowoduje wypadek, wjeżdżając w jakiś obiekt stały na drodze. Dlatego patrzyła uparcie przed siebie, ręce zaciskając mocniej na kierownicy, gdy palcami musnął jej wargi, wkładając między nie papierosa. Zaciągnęła się nim, łudząc się, że wraz z dymem wylecą z niej myśli, które kolekcjonowała w głowie. Na próżno — choć papieros zniknął za oknem, jej myśli uparcie tkwiły w tym samym miejscu, co wcześniej.

Mówiłam — powiedziała, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu zakładającego się jej na usta. — że to niespodzianka. Zostałeś porwany, Fogarty, pogódź się z tym. — Popełniła błąd, spoglądając na niego na chwilę, gdy oparty o siedzenie wpatrzony był w nią. Szybko wróciła wzrokiem do drogi, czując narastający ścisk w żołądku. Przełknęła ślinę, skręcając gwałtownie w lewo, zapominając wcześniej wciskać kierunkowskazu. — Ups — powiedziała, gdy jakiś zirytowany kierowca za nimi trąbnął klaksonem.

Prawda była taka, że nie miała żadnego planu; jedynie ochotę. Obudziła się z przerażającą świadomością, że dziś są walentynki. Zeszłoroczne spędziła płacząc w poduszkę, swój szloch próbując zagłuszyć muzyką z radia, choć ściany w mieszkaniu Fogartych były cienkie, więc wątpliwe, by było to specjalnie skutecznie. W tym roku zdecydowała, że nie użalać się nad sobą, leżąc w łóżku pozwalając bolączce ogarnąć całe jej ciało. Udawała przed samą sobą, że wyciągnięcie Cecila na przejażdżkę było przypadkowe — wygodne, bo był pod ręką, ale prawda była taka, że specjalnie poczekała, aż Teresa wyjdzie, aby mieć wygodną wymówkę, że akurat on był w mieszkaniu. Teraz bezwstydzie wywoziła to poza miasto, karcąc się w myśli, co ona do cholery wyprawia.

Z asfaltowej drogi skręciła w polną, wyjechaną jedynie przez inne samochody, a jej pojazd trząsł się cały, gdy tułali się przez trawy. — Hej, nie śpij — powiedziała, kątem oka widząc jego opadające powieki. — Czemu w ogóle jesteś taki zmęczony, co? Gorąca randka w nocy? — spytała, modląc się do Lilith, by powiedział nie.

Zaparkowała niedaleko znaku “Promise Land”, gasząc samochód. Muzyka ucichła, gdy wyciągnęła kluczyk ze stacyjki i usiadła bokiem, tym razem nie bojąc się na niego spojrzeć. Zaczęła bawić się nerwowo pierścionkiem — jedyną biżuterią, jaką miała dzisiaj na sobie, jeśli nie liczyć magicznych ozdób. Ubrała się nawet ładniej, niż zazwyczaj. Nie miała zbyt dużej, workowatej koszulki, a luźno rozpiętą koszulę wpuszczoną w jeansy. Płaszcz rzucony miała na tylne siedzenie, długa jazda w nim była nieprzyjemna i mało praktyczna, skoro w samochodzie było ciepło. Przynajmniej na razie, póki auto nie ochłodziło się jeszcze od postoju.

Byłeś tu kiedyś? — spytała, machając głowę w stronę znaku. Historie o tym miejscu były już lokalnymi legendami opowiadanymi przy ogniskowych zabawach. Rzuciła spojrzeniem na tyle siedzenie samochodu, będąc znienacka zaatakowana wspomnieniami ich licznych ekspedycji poza miasto, gdy próbowali znaleźć skrawek prywatności poza domem jej matki czy mieszkaniem, które on dzielił z Teresą. Wspomnienie łapczywości ich rąk, stłumionych jęków w skórę drugiego i zaparowane od uniesień szyb, sprawiło, że szkarłat wylał jej się na policzkach. Odchrząknęła, wracając wzrokiem do twarzy Cecila.

[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Lyra Vandenberg dnia Nie Lip 09 2023, 14:19, w całości zmieniany 1 raz
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością


'(S) Zakochani' :
Promise Land SuWxAGQ
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
- Mam zachować milczenie, bo w innym wypadku moje słowa wykorzystasz przeciwko mnie? - zapytał, siląc się na żartobliwy ton, aby gęsta atmosfera panująca w samochodzie odrobinę się przerzedziła i umożliwia jego drogą oddechową produktywniejszą pracę, choć nie starał się, by usta wykrzywić uśmiech. Robił to coraz rzadziej, bolały go od tego mięśnie twarzy. – A może to metoda jest skuteczna tylko przy aresztowaniu?
Przypatrywał się jej jeszcze przez chwile, dopóki nie zobaczył nagły ruch napiętej linii krtani. spuścił wzrok na lewą dłoń, gdzie między palcami obracał plastikową, różową zapalniczkę, jaką nabył na stacji benzynowej, na której Lyra się zatrzymała, by napełnić zionący pustką bak.
- Uważaj, Vandeberg, bo nabawię się syndromu sztokholmskiego i zmuszę cię, żebyś wzięła za to odpowiedzialność. - Spojrzał w przelocie na jej twarz, zanim weszła w ostry zakręt, sprawiając, że ostatni posiłek, jaki Forgaty zjadł, składający się z tosta i połówki marchewki (drugą spałaszował Picasso), podszedł mu do gardła. Jak dobrze, że zapiął pas, dzięki temu spotkanie trzeciego stopnia z przednią szybą nie było mu przeznaczone.
Wbijając w nią spojrzenie, obserwował rozciągający się przed nimi krajobraz, miejski już dawno zastawili za sobą. Cecil nie pamiętał, kiedy ostatni raz był poza miastem - w dniu cieńszym pobił rekord przebywania poza nim, choć usilnie starał się nie myśleć o chwilach spędzonych z Blair - te wracały, niechciane, ale ciągle obecne, jakby usiłowały go przekonać, że miały ukryte znaczenie, choc obecnie żadne nie przychodziło mu do głowy. Nie mógł się skupić na metaforach, wiedzą, że Lyra była tak blisko, siedziała tuż obok, od czasu do czasu ich ramiona się spotkały, gdy kobita sięgała po lewarek w celu zredukowania biegów. Zerkał na jej ułożone na kierownicy dłonie, oczy skupione na drodze, zęby zaciśnięte na dolnej wardze, zabłąkane kosmyki włosów opadające na czoło. Miał wrażenie, że minęły dni, tygodnie, miesiące, całe wieczność, odkąd wiedział ją tak swobodną. Nadzieja. W sercu pojawiła się nadzieja. Że będzie tak jak dawniej. Że znowu się w nim zakocha.
I znowu ta natarczywa myśl. To nie ma sensu. Tu nic nie ma sensu. Nie powinien przyjmować jej zaproszenia. Nie powinien dzielić z nią przestrzeni. Tak, jak nie powinien obserwować, jak śpij, a robił to, odkąd tylko pojawiła się na progu ich mieszkania. To ostatni raz, wmawiał sobie, gdy wślizgiwał się bezszelestnie do jej pokoju, ale jak już zaczął, nie mógł przestać, bo czasem się bał, że gdy przestanie, zniknie z pola jego widzenia i nie wróci.
- Koszmar, przyśnił mi się koszmar - wyjaśnił – taki rzeczywisty, jakby wydarzył się naprawdę - wyjawił przyczynę swojego niewyspania, bo choć wiedział, ze spotkanie ze Scully nie było wybrykiem jaźni, to jednak wmawiał sobie, że musiał nim być, bo jak miał wytłumaczyć Lyrze, że o czwartej nad ranem spotkał się z wariatką, która doprowadzała go do bólu głowy? Nie mógł przyznać przed samym sobą, a co dopiero przed Lyrą, że obecność Blair w pewnym momencie wydała mu się całkiem znośna, dopóki nie przypomniał sobie, że "znośna" i Scully nie chodziły w sobą w parze. To nieszczęścia chodziły parami, a ta jędza była definicją tego słowa.
Dojechali. Ryk silnika ustał. Cecil spojrzał na samotny znak, który wyglądał równie zachęcająco, co wypchane zwierzęta na witrynie jednego ze sklepów w centrum miasta, myśliwskiego. Omijał go w szerokim łykiem, w obawie, że Lucyfer go opęta i zdewastuje znienawidzoną ekspozycje, która sprawiała, że dreszcz przebiegał po linii kręgosłupa. Czasem wyobrażał sobie, że właściciela, jak i pracowników tego biznesu (nie mógł ograniczać się jedynie do chlebodawcy, bo ci co tam pracowali, na równi z nim promowali bestialskie praktyki na zwierzętach) spotyka ten sam los, choć w tym przypadku to łagodny wymiar kary. Obdzieranie na żywca ze skóry wydawało się Forgaty’emu bardziej adekwatne.
Myślał, nie, trzymał się kurczowo nadziei, że Lyra najzwyczajniej świecie tęsknił za jego towarzystwem, przejażdżkaami bez celu i wspólnie spędzonymi walentynkami. Wiedział, jak spędziła ostatnie. Słyszał, jak płakała, gdy zbliżył się do jej drzwi z butelką wina, ręką zatrzymał na klamce i nie wszedł do środka, choć powinien okazać jej współczucie, podarować je ramię do wypłakania, nie potrafił.
Ty go zabiłeś, Cecil, nie bądź większym hipokrytą niż jesteś. Zrujnowałeś jej życie, dla ulotnej chwili satysfakcji.
Nie przewidział wszystkich konsekwencji swojego czynu, nie przewidział większości z nich. Myślał tylko o tym, by uchronić Lyrę przed największym błędem swojego życia. wiedział przecież, jaki Aaron był naprawdę. nie czuły, snobistyczny drań, który uśmiechem chciał zrekompensować sobie kompleksy. uprzejmy uśmiech zmieniał się w szyderczy, gdy zostawali sam na sam, jak wtedy, kiedy zaprosił Cecila na golfa, jakby w próbie zdemontowaniu mu, czemu Lyra wybrała jego. Zranione uczucia Fogarty’ego mu uwierzyły.
- Nie, to miejsce powinno zostać doszczętnie zniszczone – do tonu jego głosu zakradła się nuta złości, kiedy otworzył drzwi kabrioletu na oścież. Wsunął do ust kolejnego papierosa. – Czemu ten znak nadal tu stoi? – nie doceniał ironicznego wydźwięku ziemi obiecanej. Wysiadł z auta i rozejrzał się po okolicy. Ponurość tego miejsca kojarzyła się Cecilowi z cmentarzem.
Obrócił się w kierunku, gdzie pragnął ujrzeć Lyry. Nie rozczarowały go własne oczekiwania. Podobnie jak on opuściła wnętrze wozu. I już otwierał usta, by uraczyć ją kolejnym, tym razem niewybrednym epitetem, na temat tego miejsc, ale jedyne, co zrobił, to zaciągnął się papierosem, bo cisza została zakłócona nie przez ich słowa, a dźwięk skrzypiec. Na cecilowym nosie pojawiła się pojedyncza zmarszczka, gdy spróbował zlokalizować jego źródło. Mężczyzna stał nieopodal znaku. Instrument opierał na lewym barku. Smyczek precyzyjnie poruszał się po strunach.
Pamiętasz, jak wyszliśmy na miasto, ale zaczęło lać jak z cebra i zaprowadziłaś mnie do małej kawiarni ukrytej w suterenie budynku, gdzie miejscowa orkiestra miała wówczas próby? Przysięgam, że to ten sam utwór. - Tym razem uśmiech mimowolnie zarysował się na jego wargach, gdy wyciągnął ku niej dłoń w zachęcającym i równie wymownym geście, zatańcz ze mną to, jak wtedy. Wtedy miał wrażenie, że czas się zatrzymał, ona i on. Wtedy miał wrażenie, że nie musieli szukać powodu do radości. Odnajdowali ją na każdym kroku, dostrzegali ją w każdej małej rzeczy, jaka pojawiała się w zasięgu wzroku, w każdej sposobności, jaką spędzić mogli wyłącznie we własnym towarzystwie.  Kiedy czuł łaskotanie motylich skrzydeł w brzuchu, wydawało mu się wówczas, że potrafi latać.
Cecil Fogarty
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Uśmiechnęła się z pewnością siebie, która od dawna nie gościła na jej twarzy, czując przez chwilę, jakby wracała sama do siebie. Lekkość, utęskniona lekkość, podniosła jej kąciki ust do góry. — Nie, zachowanie milczenia nie jest w ogóle wskazane w tym przypadku — zaśmiała się. — Ale tak, zamierzam wykorzystać, co powiesz przeciwko tobie. Zobaczysz, jeszcze mi zdradzisz wszystkie swoje sekrety.

Kiedyś mogłaby przysiąc, że wiedzieli o sobie wszystko; że każdą emocję mogła wyczytać z jego twarzy, nawet najmniejszą i każdą myślą się z nim dzieliła. Odsunęli się jednak wzajemnie, postawili mury, które przysłaniają widoki, które niegdyś podziwiali razem. On znikał gdzieś, wracał z wyraźną ciszą nad ranem; ona zanurzała się coraz głębiej w lękach własnego umysłu, nie dzieląc się nimi z żadnym z bliźniaków. Wstyd tańczył wyraźnie wraz ze strachem, gdy nocami zalewały ją rzeki potu i wierciła się niespokojnie, zaciskając dłonie na pościeli, jakby miało ją to przed czymś uchronić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że koszmary nie pozostawały na swoim miejscu; nie stosowały się do narzuconych im zasad, kryjąc się jedynie w mroku nocy. Nie — nawiedzały ją również za dnia, układając zgniłą od śmierci twarz w tłumie przypadkowych gapiów; sprawiając, że słyszała ciężkie sapanie ojczyma nad swoim uchem. Ale nie teraz, teraz czuła, że to wszystko zostało gdzieś; na stacji odjechali być może za szybko; być może zbyt gwałtownie skręciła samochodem i zgubiło trop. Może tutaj, pod tym znakiem, ich wcale nie znajdzie.

Uśmiech zastąpiła troska. Zmarszczyła lekko brwi, łagodniejąc spojrzeniem niemal natychmiast, w środku czując wyrzuty sumienia, że czuje ulgę. Jak paskudna jesteś, że cieszysz się, że zamiast dzielić z kimś noce, śnią mu się koszmary?, usłyszała głos kpiący z jej uczuć z taką łatwością, że mógł być jedynie jej własnym. Nikt tak sprawnie nie wbijał szpilek, jak ona sama.

Mnie również — przyznała szczerze, cegła po cegle składając własny mur. — Przykro mi — dodała, naprawdę czując żal z tego powodu. Wiedziała, jaki ból sprawiają nieprzespane noce — tak duży, że czasami lepiej było rzucić zaklęcie na samą siebie, byle tylko nie zmrużyć oczu. Zazwyczaj wtedy przez trzy dni nieustannie krążyła aktywnie po mieszkaniu Fogartych, sprzątając maniakalnie szafki w kuchni i zmieniając układ mebli w salonie. Teresa, gdy wstawała rano i potykała się o fotel, który poprzedniego dnia stał jeszcze w drugim końcu pokoju, wzdychała ciężko i patrzyła na nią tylko tak, jak ona potrafi — nie mówiła jednak nic, cisza bywała wymowniejsza od jakichkolwiek słów.

Złość w jego głosie zbiła ją z tropu, aż świadomość przyszła brutalnie. Jak mogła w ogóle o tym nie pomyśleć? Powinna wiedzieć lepiej, niż go tu przyprowadzać; nie myślała, nie planowała tego, tak naprawdę, ale to żadna wymówka. Wyszła z samochodu w ślad za nim, zostawiając płaszcz nadal na tylnym siedzeniu. — Przepraszam, nie chciałam cię… — nie skończyła, zagłuszona tajemniczą muzyką, która pojawiła się niemal dosłownie znikąd. Jej zdziwiona mina powinna bez problemu zakomunikować Cecilowi, że to nie jest niespodzianka, którą mu obiecała. Najpierw wzrok zawiesiła na jego twarzy, jakby tam miała znaleźć odpowiedzi, jednak szybko przeniosła go na znak „Ziemi obiecanej”, pod którym stał… skrzypek. Jego palce delikatnie sunęły po instrumencie, a on, elegancki i wystrojony, stał pośrodku pola, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Popatrzył na nich przenikliwym wzrokiem, jakby znał ich na wylot, przejrzał ich myśli i próbował powiedzieć, że tak. To doskonały pomysł.

Co na…na Lucyfera się tutaj dzieje, chciała dokończyć, jednak ugryzła się w porę w język, domyślając, że wypowiadanie tego imienia teraz może nie być specjalnie dobrym pomysłem. Cecil jednak nie zdawał się specjalnie zdziwiony czy przejęty tym widokiem. Również z jej umysłu szybko zniknął szok, zastąpiony przez ciepłe wspomnienia rozlewające się na końcu jej języka. — Tak — powiedziała cicho, wsłuchując się w dźwięki instrumentu. Wzrok miała utkwiony w trawie, gdy poniosła go z powrotem na chłopaka, jego ręka wyciągnięta była w jej stronę, jakby zapraszał ją do tańca. Chwyciła ją właściwie bez zawahania, drugą delikatnie kładąc na jego ramieniu. — Woda z nas ciekła, gdy tańczyliśmy — przypomniała sobie, zaczynając powoli chwiać się w jego ramionach. Pozwoliła mu prowadzić, ciałem idąc tam, gdzie wskazał. Nic z tego nie wydawało jej się dziwne — ani smyczek pośrodku niczego, ani ich złączone dłonie po tak długiej rozłące. Czuła jego dotyk jednak bardzo wyraźnie; dłoń zaciśniętą na jej, drugą na jej tali, przysuwającą bliżej siebie. — Pamiętam, że zdziwiłam się wtedy, że tak dobrze tańczysz — wyznała. — Wciąż dobrze tańczysz.

Pamiętała również, że potem pochorowali się straszliwie oboje, spędzając następne tygodnie w łóżku pod tuzinem koców, aż wreszcie Teresa, zdenerwowana, powiedziała, że nie będzie ich cholerną pielęgniarką i następnym razem, mają wziąć parasolkę. — Na Lucyfera, zabezpieczajcie się, bo w końcu dzieci z tego będą — powiedziała, rzucając rękami w powietrze i wychodząc z pokoju. Potężny rumieniec oblał wtedy jej policzki i zakopała się pod kocem, zaklinając, że już nigdy spod niego nie wyjdzie. Cecil wzruszył ramionami, stwierdzając, że w takim razie on zostanie pod nim razem z nią.

Melodia była spokojna, miła dla ucha i… romantyczna. Lyra wmawiała sobie, że to ona ściska jej żołądek; to za jej sprawą po kręgosłupie przebiega jej dreszcz, wcale nie z powodu jego palców zaciśniętych palców na jej lędźwiach. Drżenie ramion z pewnością było z powodu zimna, zostawiła przecież płaszcz w samochodzie. Przysunęła się do niego bliżej, bo biło od niego ciepło, nie było żadnego innego powodu. Patrzyła w jego piwne oczy, szukając tam potwierdzenia na pytania, których nie potrafiła zadać na głos; niczego innego, żadnych tlących się iskierek po uczuciach, które niegdyś ich dzieliły.

Struna skrzypiec zadrżała, gdy położyła głowę na jego ramieniu, uchem nasłuchując bicia jego serca. Czy było równie niecierpliwie, co jej własne?
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
Zobaczysz, jeszcze mi zdradzisz wszystkie swoje sekrety - nie wiedziała, jak zdradliwa mogła być tak myśli, wywołująca na cecilowym obliczu grymas stagnacji. Jak dobrze, że w tamtym momencie wzrok miał wbity w szybę, dzięki temu nie musiał zmuszać warg do nieprzystawianego na tę chwilę uśmiechu. Ciężar niektórych sekretów obciążały jego sumienia. Czuł go dotkliwej, gdy Lyra wracała z kolejnego przesłuchania, z pogłębiającym się odczuciem rezygnacji, odbitym w miodowym spojrzeniem pod postacią smutku, który boleśnie Fogarty’emu przypominał o tym, jak bardzo na nią nie zasługuję. Żadne słowa pocieszenia nie były w stanie nigdy przejść mu przez gardło. Najczęściej kubek ciepłej kawy, który obejmował wtedy w dłoniach, przekazywał Lyry, a potem, odpaliwszy papierosa, siadał na parapecie i długo przyglądał się zdezelowanemu jak silnik starego forda krajobrazowi Sonk Road, który swoim wdziękiem kusił przede wszystkim menelów, drobnych złodziejów i bywalców pobliskich spelun - tych było najwięcej i byli najbardziej niebezpieczni. Nie lubił jak Vandeberng wracała o zmroku do mieszkania. Za każdym razem się  bał, że na drugi dzień znajdzie ją w rowie, z poderzniętym gardłem, bez bielizny. W przypadku Teresy takiego lęku nie odczuwał. Nie bez powodu była jego rodzoną siostrą, równie niebezpieczna, ale bardziej nieprzewidywalną niż on sam.
Machnął ręką na jej wyrazy współczucia, chociaż nadal współczuł sobie widoku Blair Scully w bieliźnie, wmawiając sobie - coraz łatwiej było mu w to uwierzyć - że to koszmar. Lyry o koszmarach wiedziała więcej niż on. Widział ją przecież wielokrotnie, jak przebudzała się w środku nocy, obezwładniona strachem tak szczerym, że sam czuł dreszcze przebiegający wzdłuż łopatek. Chował się wtedy w cieniu firanki, by nie mogła go dostrzec, choć szklisty od łez wzrok zwrócony miała ku popękanemu sufitowemu sklepieniu, pożółkłemu od papierosów. Tak wiele razy chciał do niej podejść, zamknąć jej rozdygotane ciało w ramionach, wyszeptać ,że tu jest i ją nie zostawi, że zawsze będzie, okryć kołdrą, pocałować w skroń na dobranoc i zapewnić, że będzie czuwać nad jej sen całą noc, aż nie obudzi się wypoczęta, uśmiechnięta, zmotywowana do działania i pewna siebie, jak nigdy. Wydawało mu się, egoistyczne i jakże podbudowująco, że przy nim, gdy kładła się obok niej, gdy czuła jego bliskości, sen miała spokojniejszy oddech miarowy, serce biło delikatnie w piersi jak skrzydła motyli w cecilowym brzuchu.
Złość, która jeszcze chwile sprawiała, że z trudem nad sobą panował, zelżała, gdy w uszach zabrzęczała znajoma melodia, choć tylko łudził się, że to ona była tego sprawcą. Powód stał tuz obok, na wyciagnięcie ręki. Kiedy przyjęła jego wyjmowane zaproszenie -nie odnotował przy tym nawet cienia zawahania - niepewność zmieniona została w pewność pod wpływem ciepła jej dotyku, ogrzewającego przyjemnie dłoń.
- Znasz mój najpilniej strzeżony sekret - wyszeptał cicho, ledwie przy tym poruszając wargami, z uśmiechem tańczącym w kącikach ust i błyskiem zadowolenia w spojrzeniu, co ukryć  chciał za wszelką cenę, by nie dostrzegła rozpalonej w jego sercu nadziei.
Ilekroć była tak blisko, tylekroć bał się, że skończy jak Ikar, który , zbliżywszy się do słońca, zatonął w otchłani swoich rozczarowujących pragnień, albo, jak Orfeusz, który spojrzawszy na swoją Eurydykę przedwcześnie, stracił ją z zasięg wzroku, na zawsze pogrążając ich oboje w mroku rozpaczy.
Czemu uczucia nie mogą po prostu zniknąć, wyparować jak pierwsze zauroczenie, zapomniane przez natłok innych emocji, pod wpływem mocnego zakochania odbierającego dech w piersi, wykradającego z ust ciche westchnienia przyjemności? Czemu uczucia nie mogły zniknąć, jak kłębiący się nad ich głowami papierowy dym, rozszarpany przez silny, mroźny podmuch wiatru, nie dopuszczający do głosu echa złudzeń? Czemu zdusić ich nie mógł, jak zduszał pod butem ostatnie westchnienie peta na bruku, brutalnie, raz na zawsze, bez sentymentalnej ucieczki do wspomnień i tęsknych spojrzeń za tym, co przeminęło w strugach tamtego deszczu?
W spojrzeniu Lyry nie znalazł odpowiedzi na nurtujące go pytania, pogłębił tylko stan niemocy, w jaki zapadł. Podobny był do letargu - Cecilowi wydawało się, że trwa w głębokim śnie, z którego obudzić go zdoła jedynie drwiące brzmienie jej śmiechu, gdy zaśmieje mu się do ucha, odbierając wszelkie prawa do złudzeń, na co sumiennie zapracował i zasłużył.
Trwając w tym słodko-gorzkim zawieszeniu, między przeszłością a przyszłością, pomiędzy tym, co było, a jest teraz, nie skupiał się na wydostających się pod naporem smyczka dźwiękach. Wsłuchać się chciał w ich oddechy, złączone w jedna, spójna kakofonie, jak kiedyś, gdy spędzali wspólnie czas, dzieląc się tym, czym z nikim innym się nie podzielił - sobą, całym sobą.
Kochał ją. Nadal ją kochał. Pod natłokiem tej myśli nieugięte było jego serce. Wybijało głośne, niespokojne akordy. Wydawało mu się, że je słyszy - jak spłoszone zwierzę chciało wydostać się spod prętów żeber i jak ptak odleci w przestworza, zatopiony w chwili szczęścia, jaką doczuwał, gdy trzymał ją w swoich objęciach.
Powiedz jej to, albo chociaż pocałuj. Pozbądź się tlącej nadziei.
Wszystkiego, co dotykał, niszczało. Czerniało, gniło i rozpadało się na kawałki. Nie chciał, by Lyrę spotkał ten sam los. Nie  chciał, by, jak jego dusza skrawek po skrawku utonęła w gęstym mroku. Musiał chronić ją za wszelką cenę przed otaczającą go ciemnością, ale nie mógł zrezygnować z ciepła, jakie od niej emanowało.  Nadal potrafiła rozproszyć ciemność swoim blaskiem, odsunąć wszystkie kotłujące się w nim lęki. Umiała sprawić, by uwierzył, że ma jeszcze szanse.
Cecil Fogarty
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Ruch firanki zwrócił jej uwagę jako pierwszy. Teresa czekała na nią w swoim pokoju, jednak Lyra nie mogła obojętnie przejść obok chłopca, który błysnął jej w kącie oka. Zatrzymała się na korytarzu obcego domu, szybko znajdując na sobie wzrok obcych oczu. Znając go teraz, podejrzewała, że musiał chcieć, aby go dostrzegła — albo może nie panował nad tym jeszcze tak dobrze, jak by się zdawało. Młodość była wymalowana na ich twarzach, choć policzki Cecila nigdy nie były pyzate. Już wtedy wyglądał, jakby go wcale tam nie było; jakby jego skóra była przezroczysta jak cienki papier, wchłaniająca w siebie czerń atramentu, aż nic z niej nie zostanie. Wtapiał się w czerń korytarza z taką łatwością, że równie dobrze mogłoby go tam nie być.

Cześć — powiedziała, robiąc kilka kroków w jego stronę. Schowała dłonie za plecami, próbując upozorować swoją mowę ciała na nonszalancką. Tersesa wspomniała, że ma brata, jednak do tej pory nie miała okazji, aby zobaczyć go na żywo. Przechyliła lekko głowę, uśmiechając się delikatnie. — Cecil, prawda?

Wtedy nie wiedziała, jak ważne było to, że zapamiętała jego imię. Dopiero lata później, gdy leżeli razem przykryci pościelą, opierała swoją głowę o jego ramię i bawiła się jego długimi, kościstymi palcami, spytał ją, czy pamiętała ich pierwsze spotkanie. 

Oczywiście, miałeś trochę węgla na nosie. 

Pamiętała nie tylko ich pierwsze spotkanie, a każde następne również. Pamiętała krzyki, gdy nie mogła już wytrzymać tego, że był wszędzie, gdzie tylko się nie obejrzała; tego, jak zaciskał jej dłoń w swoją, niemal ją miażdżąc, gdy tylko ktoś podchodził do niej po przedstawieniu, pogratulować znakomitego występu. Pamiętała poczucie zdrady, gdy wzrokiem oskarżał ją o to, co mówiono o jej matce. Przeszywający ból, gdy kazała mu się wynosić; gdy jej słowo stało się ciałem i skończyło to, co między nimi było. 

Tylko że nie skończyło się, nie naprawdę. Czuła to nadal, gdy przykładała palce do delikatnej skóry na nadgarstku. Czuła to w swoim pulsie, nawet wtedy, gdy obok niej siedział Aaron i uśmiechał się szeroko do bliźniaków siedzących po drugiej stronie stołu. Świętowali ich zaręczyny, a ona nie potrafiła spojrzeć Cecilowi w oczy, bo bała się, że gdy to zrobi, to on zobaczy, że nic nie umarło. 

Nie skończyło się, nie naprawdę. 

Pierwsze tygodnie po śmierci Aarona przytrafiły się komuś innemu, miała wrażenie. Pytania i natarczywe głosy przesłuchujących ją mężczyzn zlewały się w jedno, a ona jak mantrę powtarzała: nie wiem, nie pamiętam, takiego go znalazłam, nie wiem. Prawda była taka, że nie wiedziała, jak zdrowy, młody mężczyzna może po prostu jednego dnia się nie obudzić. Nie pamiętała, jaka była ostatnia rzecz, jaką mu powiedziała przed snem. Takiego go znalazła, gdy obudziła się z rana, a on, całym swym ciężarem przyciskał ją do materaca. 

Nie wiedziała, co zrobić później, więc Teresa była pierwszą osobą, do której zadzwoniła. 

Nie — przecięła delikatnie ciszę między nimi. Odczekała nie więcej niż sekundę, ale nie była w stanie policzyć każdego przyśpieszonego uderzenia serca, gdy w głowie debatowała sama ze sobą, jak bardzo pragnie rozwinąć swoją myśl. — Nie znam. Powiedz mi

Proszę, wisiało między centymetrami, które dzieliły ich usta, gdy uniosła twarz do góry. Lyra bała się prosić z bardzo prostego powodu — ludzie zbyt łatwo się zgadzali. Wiedziała, w swojej racjonalnej części umysłu wiedziała, kiedy używa swoich mocy, a kiedy wypowiada tylko słowa. Zwykłe słowa, zwyczajne proszę, które w ukryciu wcale nie jest musisz. Przedarło się jej jednak pod skórą, czuła to w dreszczu przebiegającym przez jej kręgosłup — pragnienie, aby jej powiedział. Jak łatwo byłoby, nakazać mu, aby jej powiedział. Tak samo łatwo, jak zaśpiewanie dyrektorowi teatru, aby wpuścił ją z powrotem na scenę. Uśmiechnięcie się do dużego mężczyzny z piwnym brzuchem, który co miesiąc jak w zegarku pojawiał się przed ich drzwiami, aby zebrać należyty czynsz — jak łatwo byłoby mu powiedzieć, że przecież już był w tym miesiącu. Jak łatwo byłoby, gdyby w to uwierzył. 

Lyra jednak zaciskała usta; przygryzała wargi, jeśli musiała, aż krwawiły; aż pokusa znikała gdzieś głębiej. Za każdym razem jednak wnikała w jej kości i zostawała tam. Kawałek po kawałku, aż pewnego dnia zajmie cały jej organizm i nic nie zostanie z jej morałów. 

Mogła go pocałować. Wiedziała o tym, wspinając się na palcach, zmniejszając przestrzeń między nimi do milimetrów. Czuła tytoń w jego oddechu, gdy puściła jego rękę, kładąc swoje chłodne dłonie na jego karku. Wystarczyło się wspiąć jeszcze trochę, znała przecież drogę. Jakie byłoby to…

Łatwe.
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
Rozległo się pukanie do drzwi - w pustej, pogrążonej w półmroku przestrzeni brzmiało nienaturalnie głośno. Cecil, nie nawykły do przyjmowania gości, podniósł głowę znad szkicu wykonywanego na zlecenie. Nie odrywając ołówka od kartki, zerknął przez ramię, ale nie okazał zainteresowania znajdującemu się za drzwiami intruzowi, który skrupulatnie przypomniał o swojej obecności, ponawiając wcześniej wykonywaną czynność.
- Cholera jasna, Cecil, otwórz - krzyk wyprodukowany przez siostrzane gardło nie zmusiło go do wykonania tego polecania. Dopiero, czując na własnej skórze jej emocje - zniecierpliwienie przedzierające się przez towarzyszącą mu od dwóch godzin melancholię -odłożył przybory do rysowania.
Przy drzwiach frontowych znalazł się w sześciu niepewnych krokach. Otwierając je, zaciągnął się trzymanym w kącikach ust papierosem, niemal się nim krztusząc, gdy uświadomił sobie, kto złożył im wizytę.
To ona. Stała na progu. Powietrze było przesiąknięte wonią jej perfum. Czuł ten zapach już wcześniej. Wielokrotnie. Blisko i intensywnie. Zakradał się do pokoju siostry, gdy Lyra u nich nocowała. Podchodził do łóżka. Przypatrywał się pogrążonej we śnie twarzy, owijając wokół palca kosmyk jej włosów, ale nigdy nie zmienił z nią choćby słowa. Bał się, że głos ugrzęźnie mu w gardle, lub zacznie się jąkać i choć ten lęk był bezpodstawny – nigdy nie miewał problemu z komunikującą – nie mógł się go wyzbyć, wyrzucić z głowy, jak niechcianą myśl W tym celu, by uniknąć bezpośredniej konfrontacji z pięknem jej uśmiechu, cecilowa rysy twarzy zasłoniły opary papierosowego dymu, które wydmuchał zaraz po tym, jak ich spojrzenia zetknęły się ze sobą na trwającą ułamki sekund chwile. Równie skutecznie sylwetkę ukrył w mroku korytarza.
- Czeka na ciebie w swoim pokoju. Drugie drzwi po prawej – zakomunikował, siląc się na ton głosu pozbawiony emocjonalnego zabarwienia. W tiku nerwowym potarł brudnymi od węgla palcami grzbiet nosa, plecy opierając o szorstkości ściany.
„Cecil” wypowiedziane jej ustami nie było tym, czego spodziewał się usłyszeć. Nikt nie pamiętał jego imienia. Nikt nie pamiętał jego samego, poza kilkoma, nie więcej niż trzema, wyjątkami. Nie usłyszał w tym słowie również żadnej drwiny, dlatego wmawiał sobie, że dlatego serce w piersi zabiło mocniej, nie mógł jednak uwolnić się od wrażenie,  że pospolite „Cecil” w jej ustach zabrzmiało wręcz egzotycznie. Przełknął nerwowo ślinę i, by się uspokoić, ugasił na skórze papierosa. Syk zduszony został przez mocno zaciśniętą szczękę.
- Cecil – przytaknął i dopiero wtedy, mając pewność, że zdradliwie rumieńce nie wykwitły na jego policzkach, wyłonił się z ciemności, zapobiegawczo ręce wsuwając do kieszeni obszernej bluzy, jaką miał na sobie.  - A ty? - pytanie zadał profilaktycznie. Wiedział, jak miała na imię. Poza jej imieniem (i nazwiskiem) znał również rozstawał jej oczu, nosa i ust. I wiedział, jak wyglądały, gdy wykrzywiała je - jak mu się wydawało - w najładniejszym uśmiechu, jaki jego oczy były świadkami.
Czasem to, co go spotkało, wszystkie te chwile, jakie spędzić miał przyjemności w obecności Lyry, miał wrażenie, że jawiło się pod postacią pięknego snu, ale każdy sen w końcu dobiegał końcu. Moment konfrontacji z rzeczywistością, mimo iż bolesny, w końcu nadszedł. Nadszedł w jej pierwszych krzykach i spojrzeniu przepełnionym ni to rozczarowaniem, ni to gniewem. Bezradność, jaka go wtedy dopadła, nie mogła się równać z żadnym doświadczeniem, którym skonfrontował się na przestrzeni tych kilku lata swojego istnienia. Ograniczył jej wolność. Osaczył ją. Tak nie wiele brakowało, by go znienawidziła.
- Myślę, że wiesz – usta wykrzywił w imitacji uśmiechu, który nie zdołał dosięgnąć oczu.
Nie ciągnij mnie za język, Lyra. Nie wiesz, jak to jest kochać kogoś bezwarunkowo, do utraty tchu. Nie wiesz, jak to jest zabić z miłości. Nie wiesz, jak to jest cierpieć z powodu odrzucenia.
Kilkumilimetrowy odstęp dzielący od siebie ich usta nie pomagał Cecilowi uporządkować kłębiących się pod sklepieniem czaszki myśli, a jedynie sprawiał, że te – układające się coraz bardziej zagmatwany labirynt- przestały z nim współpracować, najwidoczniej nawiązując ją z zdrowym rozsądkiem, którego podszepty ucichły. Nie wiedział, kiedy jedną z rąk przeniósł na jej podbródek i zamknął na nim delikatnie palce, unosząc go centymetr w górę, dzięki czemu ich wargi znalazły się niemal na tym samym poziomie. Wkrótce, łapiąc z nią kontakt wzrokowy, powstrzymując się przed przepełnionym zaborczością pocałunkiem, nie wypowiedziane słowa złożył w ofierze na jej ustach. Ledwie musnął ją swoimi własnymi w dolną wargę, nie powstrzymując westchnienia ulgi.
Nie mógł ją dłużej kochać. Nie mógł trwać przy jej boku. Nie mógł pozwolić, by przez niego zwiędła, rozpadła się na kawałki. Nie mógł więzić ją przywiązaniem, które było echem wyszeptanego przez nią „kocham cię” w mrokach jego sypialni, na jakie się zdobyła po dwóch latach trwania ich związków. Miał wtedy wrażenie, że wymusił na niej te wyznanie, bo przecież nie mogła pokochać kogoś takie jak on- pozbawionego perspektyw, marzeń. Tkwiące w nim lęki były niczym osobne byty - gromadziły się w nim, mnożyły, przez co nie mógł powstrzymać strachu, który wślizgiwał się pod sklepienie czaszki, doprowadzając go tym samym do bezdechu.
Kim dla niej był?
Przeszłością, która odeszła.
Skoro ją kochasz, Cecil, pozwól jej odejść.
Usta przy ustach. Czuł jak jej oddech skrapla się na jego skórze, kiedy potarł kciukiem jej dolną wargę. Tym razem uśmiech zajrzał do jego spojrzenia.
Skoro ją kochasz, Cecil…
Pogłębił wcześniej złożony na jej ustach pocałunek. Przelał w niego wszystko, co próbował ukryć – tęsknotę, zniecierpliwienie i strach po tym, co nadejdzie później.
Jedyne co mógł, to dać jej wybór. Strach przed odrzuceniem zastąpiony został przez przyjemność, jaka zalała jego trzewia.
Cecil Fogarty
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
!TW! wspomnienie o molestowaniu

Długo myślała, że świat nieustanie płonął; że każde ściany były kruche i osmolone, że każde dziecko chowało się w swoim pokoju, przerażone świata, który się do niego wdzierał. Że dorośli nie gwarantują bezpieczeństwa, jedynie posłuszeństwo. Że każdy w domu ma wściekłego mężczyznę, którego ego nie znosi sprzeciwu, a którego ręce nie znają umiaru. Wieczność, miała wrażenie, czekała, aż ktoś pokaże jej, że jest inaczej. Wieczność nadeszła nieoczekiwanie tamtego dnia, gdy pomyślała, że uroczo marszczy pobrudzony węglem nos.

Lyra — przedstawiła się, celowo omijając swoje nazwisko, uśmiechając się trochę szerzej niż chwilę przed. Pamiętała, że gdy poznała Teresę, pomyślała o tym, jak ładna jest. Widać było po rysach jego twarzy, że są spokrewnieni. Mieli te same, ciemne oczy; kości policzkowe i pełne usta. Tyle że o ustach Teresy, nigdy nie myślała tak intensywnie, co o jego. W pierwszej myśli natknęła się na to, jak ładny był.

Początek był ciężki do wyznaczenia. Inny był dla niej, inny dla niego. Środek łatwiej było określić, a koniec — koniec nigdy nie nadszedł. Było to jednak niemożliwe, bo przecież wszystko się kończy; wyślizguje z palców, tylko po to, aby zacząć potem od początku. Może była to głupota, budować zamek z tego samego piasku, który morze zburzyło chwilę wcześniej, ale lubiła to uczucie, gdy prześlizgiwał się jej przez palce.

Kiedyś wiedziałam — powiedziała tak cicho, jakby bała się, że każdy dźwięk głośniejszy niż nuty ulatujące ze smyczka skrzypiec miałby moc, aby roztrzaskać ten moment na tysiąc małych kawałeczków. — Teraz nie jestem pewna.

Ta sama dłoń, te same oczy i te same usta. Jakby znowu wrócili do początku, podobny ścisk w żołądku, co wtedy, gdy pocałował ją po raz pierwszy. Nie był łapczywy ani zaborczy, nie ściskał i nie gniótł jej, mogłaby go wcale nie poczuć, gdyby nie była uważna. Ale była i poczuła każdy drobny oddech, delikatne muśnięcie i to, jak wyginają się jego usta w uśmiechu. Całowała go tak, jakby robiła to po raz pierwszy; jakby robiła to po raz tysięczny, bo obie rzeczy były prawdą.

Nawet nie zauważyła, gdy muzyka ucichła, a mężczyzna zniknął w równie jasnych okolicznościach, co się pojawił. Zostali na nowo sami, wraz z powietrzem, które szarpało jej koszulę i pozostawało dreszcze na jej skórze.

Nie myślała teraz o tym, że nie była z nikim tak blisko od dawna — tak naprawdę, od kiedy ostatni raz była z nim. Nie potrafiła sobie jednak przypomnieć ostatniego razu, zamgliła go każda kłótnia, jaką mieli; wszystkie z nich zdawały się jej być teraz nieistotne. Na moment zapomniała o ostatnich dwóch latach — nie było żadnego Aarona, żadnego nagrobka z jego nazwiskiem, a ona nigdy nie ściągnęła pierścionka ze swojego palca.

Żadnych koszmarów.

Żadnych nieprzespanych nocy.

Tylko on.

Wsparła się na nim, palce zaciskając z tyłu jego głowy. Smakował papierosami, tym samym tytoniem, co zawsze. Tym samym bezpiecznym uczuciem w żołądku, ciepłem rozchodzącym się od kręgosłupa i bezgranicznym wręcz zaufaniem, którym go darzyła. Nie potrafiłaby inaczej; nie potrafiła zbliżyć się tak do nikogo bez tego bezpieczeństwa, którego pragnęła całe życie.

Chwila oddechu, chociaż powietrze zdawało jej się całkowicie zbędne teraz.

Byłam pewna, że mnie nienawidzisz — wyznała, oczy unosząc do góry; w jego wzroku szukając potwierdzenia, że to nieprawda. Kolejny koszmar, który przedarł się na jawę. — Nie przeżyłabym chyba, gdybyś mnie znienawidził, więc możemy jeszcze przestać, jeśli—

Jeśli chcesz.

Nie chciała.

Tak strasznie nie chciała, aby chciał.

Kiedyś mówili sobie to nieustannie — gdy pierwsze „kocham cię” wydarło się już z jej ust, każde kolejne było coraz łatwiejsze do powiedzenia. Siedzieli ramię w ramię, oparci o łóżko i mówili sobie to, jakby wymawiali swoje imiona. Tym samym cichym, swobodnym szeptem. Tą samą intymnością.

Powiedz mi, że mnie kochasz.

Kocham cię.

Powiedz to mi jeszcze raz.

Lubiła tę grę; lubiła to, że mogła mu to nieustannie mówić, a jeszcze bardziej, że pierwszy raz w życiu czuła, że mówi wtedy prawdę. Czasami jej matka wymagała, aby do niej również to mówiła — bo jest jej matką, a matki trzeba kochać. Córki też, ale o tym chyba nikt jej nie powiedział, gdy w milczeniu odwracała wzrok od lepkich rąk, udając, że jeśli problemu się nie widzi, to problem nie istnieje; że jeśli ona zapomni, to Lyra również. Ona nie potrafiła jednak zapomnieć, bo każdy ten dotyk wyżarty był kwasem na jej skórze i dopiero lata później, gdy tych samych miejsc dotykały łagodne ręce Cecila, miała wrażenie, że skóra się wreszcie goi.

Wierzchnią częścią dłoni przejechała po jego policzku, tak delikatnie, jakby mogła go tym zranić. Przecież mogła, również w delikatności istnieje ból, przekonali się o tym wzajemnie już tyle razy. Myślała o sobie, że jest blizną, jednak prawda była taka, że równie często bywała nożem, co on. Och, ileż szkód można wykonać, gdy kocha się kogoś z tak bliska.

Cecil — wyszeptała jego imię tak, jakby mówiła mu, że go kocha.

Tym samym cichym, swobodnym szeptem.

Tą samą intymnością.
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
Dzisiejszy dzień oscylował wokół splotu odbierających mu dech w piersi wydarzeń; przesiąknięty był goryczą, niepewnością, strachem, ale też szczęściem, które rozlało się na jego ustach - z ulgą wypuścił zalegające w płucach powietrze, gdy odwzajemniła pocałunek, nie odtrącając go, choć powinna była to uczynić. Powinna było zrobić to dawno temu. Odwrócić się na pięcie i odejść, i nigdy nie wracać do przesiąkniętego wilgocią pleśni mieszkania.
Nie był w stanie dać jej tego, czego pragnęła - stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa, przystani, którą nazwać będzie mogła swoim domem. Bo nie potrafił kochać ją miłością bezinteresowną, nie potrafił cieszyć się jej szczęściem, jeśli sam nie był częścią tej radości. Nie potrafił pozwolić jej odejść, wpuścić ją ze swoich ramion, gdy już w nich tkwiła, poddany na jej bliskości, uzależniony od jej obecności. Nić, która splotła ich ścieżki, oplatała się boleśnie wokół jego serce i w końcu przebiła je na wylot. Nie chciał jej więzić, ale jednocześnie nie potrafił z niej zrezygnować, zwrócić jej wolności, powiedzieć "idź, już czas, nie masz powodu, by tu zostać". Egoistycznie trwał w obłudnym przekonaniu, że nikt jej nie pokocha równie mocno, co on. Tym samym odebrał jej szansę na szczęście.
- Nie mogę nienawidzić kogoś, kogo kocham - słowa na ustach ułożyły się równie naturalnie, co grymas radości. Choć wielokrotnie zdawała mu niezidentyfikowany, rozrywający go na strzępy ból, znienawidzić jej nie potrafił, mimo iż czasem - w chwili najgłębszego zwątpienia - nawiedzała go myśli, że takie rozwiązanie byłoby prostsze, obarczone mniejszym ładunkiem emocjonalnym i ograniczonym zaangażowaniem.
Niewypowiedziane "ale" zawisło między ich głowami, jak wcześniej dym.
...ale
Znienawidzisz mnie, Lyra. Prędzej czy później. Znienawidzisz mnie, jak nikogo innego na świecie. Zapragniesz mojej śmierci, a ja włożę ci nóż do ręki. Powiem "poderżnij mi gardło", bo nie będę mógł znieść gniewu odbitego w twoim spojrzeniu. Nie będę mógł znieść myśli, że w końcu ujrzałeś we mnie tego, kim się stałem - potwora.
Kiedy opuszki palców zetknął z miękką fakturą jej policzka, pod skórą pulsowały nieznośne wyrzuty sumienia. Czasem, zatapiając się coraz głębiej w ciemność, wydawało mu się, że ogłuchł na nie zupełnie. Instrumentalnie traktował każdą przeszkodzę, jaka pojawiła się na jego drodze, nawet, jeśli zawierała w sobie pierwiastek ludzki. Nie zalało go poczucie winy, kiedy pierwszy raz, z niemal chirurgiczną precyzją, docisnął ostrze noża do obcego gardło i wykonał głębokie nacięcie, które zdusiło krzyk w krtani, zalewającą ją czerwienią krwi. Nie wsłuchał się w wybrzmiewające w jego głowie podszepty dogorywających w nich ludzkich odruchów, kiedy z grymasem sadystycznej przyjemności, obserwował jak błysk życia ze spojrzenia dogasał, jak żar tlący się na końcówce papierosa. Nie wzdrygnął się, kiedy na policzku poczuł ciepły strumień własnych łez. Otarł je rękawem, wmawiając sobie ,że właśnie obumarł ten fragment kory mózgowej, który odpowiadał za współczucie.
Dlatego nie mógł wyznać jej prawdy. Zdradzić tajemnic, jakie przed nią skrywał. Bo tylko tak mógł ją  przy sobie zatrzymać, mieć pewność, że nie rozpłynie się w gęstym mroku, na zawsze znikając mu z oczu - jak wszystko, co było mu bliskie.
"Cecil' wypowiedziane miękkim, subtelnym szeptem falą ciepła zalało jego organizm.
Wargami znowu odnalazł jej wargi, by wbijające się w niego sople wątpliwości stopić w temperaturze kolejnego pocałunku.
Nie zarejestrował momentu, kiedy ostatnie dźwięki muzyki klasycznej ucichł. Wystarczająco satysfakcjonujące było silniejsze bicia serce i ich oddechy połączone w jeden rytm.
Cecil Fogarty
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
!TW! wspomnienie o przemocy wobec nieletnich

Nie mogę nienawidzić kogoś, kogo kocham.

Kocham.

Czas teraźniejszy wybrzmiał wymownie w jego słowach, a ona poczuła, jak jej kończyny drętwieją. Miłość była szklanym naczyniem. Miłość upadała z brzdękiem na podłogę. Miłość raniła jej skórę, gdy nie była wystarczająco ostrożna. Kochał ją — jak długo ją kochał? Od kiedy zobaczył ją wtedy, w progu ich rodzinnego domu? Czy może wcześniej, gdy wkradał się do pokoju Teresy, patrząc na jej śpiącą twarz? Czy miłość była czymś, co można było posiąść z daleka, czy należało dopiero się zbliżyć do kogoś, aby móc to poczuć?

Aaron tyle razy zapewniał, że ją kocha. Gładził jej włosy, obracał kosmyk między palcami, pocałunkami na jej skórze zapewniając prawdziwość swoich intencji. Jednak, gdy na nią patrzył, to wydawało jej się, że widzi coś innego, niż ona w lustrze. Kiedyś się jej to podobało; udawanie. Dlatego mówiła mu to samo — zapewniała, że tak jak on kocha ją, tak i ona jego. Oboje błądzili językami po nieprawdziwych uczuciach, więc można powiedzieć, że żadne nie okłamało drugiego.

Nie sprawiało to jednak, że lepiej spała.

Aaron szybko jej to powiedział. Pamiętała, jak siedzieli w jego mieszkaniu na kanapie, a głowa szumiała jej od jakiegoś wina. Dobrego. Drogiego. Na butelce były narysowane konie — to jedyne, co potrafiła o nim powiedzieć. Nachylił się nad jej uchem, szeptem ciepłem wypowiadając te słowa. Brzmiały jak nie jego — jak kwestia w sztuce, więc powtórzyła swoją.

Ja ciebie też.

Perfidne kłamstwo.

Odsunęła się na chwilę, piętami opadając na ziemię, półkrokiem przemieszczając się w tył. Chciała zapytać, czy kiedyś przestał? Nie chciała wiedzieć, bo wiedza oznaczała, że musiała zmierzyć się z rzeczywistością. Z męką dzielenia mieszkania z kimś, kogo darzy się uczuciem gorszym, niż nienawiścią — z kimś, kogo się kocha. W myślach krążyły dylematy — ile chciała wiedzieć? Pewnych pytań lepiej jest nie zadawać.

Pewnych słów, do cholery jasnej, lepiej nie mówić.

Kochasz — powtórzyła, wbrew całemu zdrowemu rozsądkowi, który się w niej zebrał. Pokręciła głową. — Nie mów tak, proszę, Cecil...

Okłamała kiedyś kogoś, że go kocha. Kogoś innego, że już dawno nie. A może naprawdę kochała Aarona? Może naprawdę przestała kochać Cecila? Kłamstwo, zebrane na kolejnym kłamstwie — nawarstwiały się tak, że jedynie w duchocie mroku, była w stanie rozpoznać, co jest prawdą. Strach — strach zawsze był prawdziwy.

Strach był nieodłączną częścią miłości.

Strata szła druga. Pierwszy był Paul i jego puste obietnice — że rozwód niczego nie zmienia, że jest dla niego jak córka. Szybko okazało się, że jak córka, to nie to samo, co po prostu córka. Powinna była wiedzieć; powinna była się domyślić, gdy widziała tył jego marynarki wychodzącej z korytarza domu. Zostawił jej książki, zostawił gramofon i zostawił ją. Samą. W domu, w którym nigdy później nie było już bezpiecznie, z matką, która bardziej przejmowała się nową zmarszczką, niż nowym siniakiem na skórze córki. Purpura zawsze była karą za brak milczenia.

Drugi był Aaron, gdy nie obudził się tego dnia. Porzucił ją, chujek, chociaż obiecywał całe życie. Bezpieczne, długie i spokojne życie. Zamiast tego spierdolił to, co zostało z jej własnego. Nawet zza grobu dostał swoje życzenie, by nie pracowała. Urządził ją tak, że tylko cudem, lub ostatecznym rozłożeniem nóg, uda jej się dostać rolę w tym mieście.

Na końcu był oczywiście on. Nie można mówić tu o porzuceniu; bardziej zaduszeniu. Otoczeniu ramieniem tak mocno, ze palce wbijały się mocno w jej skórę. Oskarżenia, gdy musiała z kimś całować się na scenie. Gdy nie była w stanie wystarczająco odpędzić gapiów, jak much. Gdy coraz więcej czasu spędzała w teatrze, niż z nim. Zazdrość, jak kwas, wyżerała ich ręce, aż w końcu musiała je puścić.

Dotknął jej policzka, a ona na nowo przypomniała sobie, że jej zimno.

Co ty wyprawiasz?, upomniała siebie samą.

Coś głupiego, odparła.

Nie była gotowa na dosłowność. Sama najlepsze, co mogła mu teraz zaoferować, to półsłówka. Intonację, spojrzenie, substytut dotyku. Ale czego, do cholery jasnej, się spodziewała? To nie był pierwszy lepszy chłopak; to nie był jej pierwszy papieros, a pierwsza nikotyna po latach przerwy. Nie można przecież skończyć tylko na jednym; samo zaciągnięcie się jest deklaracją. — Ja... — urwała. Ona. On. Oni.

Ja ciebie też.

Perfidna prawda, która nie chciała jej przejść przez gardło.

Po prostu mnie pocałuj.
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t175-cecil-fogarty#374
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t250-cecil-fogarty#619
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t251-cecil-fogarty#620
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t281-poczta-cecila-fogarty-ego#776
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f192-arcanum-14-7
Kłamał. Kłamstwa pojawiły się na jego ustach częściej niż uśmiech. Czuł na języku ich kwaśny posmak i lepką konsystencje. Spływał po ścianie gardła, kiedy usiłował zagłuszyć tętniące w nim wyrzuty sumienia. I chociaż często kłamał, okłamywać samego siebie nie potrafił, dlatego pod wpływem emocji wypowiadał słowa pobrzmiewające szczerością, których potem żałował. Były jak nieregularne odłamki szkła. Boleśnie raniły ostrymi kantami.
Kochał…
Nie powinien tego mówić. Powinien ugryźć się w język. Zatrzymać te słowa w krtani.  
Bo czym była miłość?
Zachłanną wymianą pocałunków? Uściskiem w klatce piersiowej? Opuszczającymi usta deklaracjami? Chwilą, kiedy w piersi brakowało tchu? Szczerymi uśmiechami układającymi się na ustach? Dotykiem ciepłych dłoni na skórze? Zapalczywym szeptem tuż przy ucho?
Nie, to nie była miłość. To rozpalające żar w sercu pragnienie. Kujący w klatce piersiowej strach przed samotnością. Pustka, którą chciał zapełnić potrzebą bliskości.
Nie złączył ich ust w kolejnym pocałunku. Zabłąkany kosmyk zaczesał za jej ucho. To jedyne na co mógł się zdobyć. To jedyne, na co mógł sobie pozwolić.
Nie mógł więcej całować jej ust. Nie mógł dotykać jej dłońmi, które przesiąkły krwia. Nie mógł dłużej udawać, że była mu całkowicie obojętna. Nie mógł dłużej zakradać się do jej pokoju, gdy spała. Nie mógł na nią zerkać znad kartek szkicownika, gdy krzątała się po kuchni. Nie mógł dłużej jej szkicować. Nie mógł mieszkać z nią pod jednym dachem. Znosić jej bliskość. Nie mógł znieść, świadomości, że nigdy nie dotrzyma jej kroku, nie da jej tego, czego potrzebowała.
Kariery. Potrzebowała kariery. Potrzebował błyszczeć na scenie. Być w świetle reflektorów. Na językach tłumu. Otoczona przez zastępy wielbicieli. Obdarowywana bukietami kwiatów. Inaczej zwiędnie. Jej spojrzenie stanie się martwe. Usta nie będą zdolne do uśmiechu.
Musiał ją wypuścić.
Nie pasowała do przesiąkłego smrodem zgnilizny i śmierci Sonk Road.
Nie pasowała do nienawidzonego nazwiska Fogarty.
Nie pasowała do gipsowych masek, które z roku na rok coraz szczelniej pokrywały rysy twarzy bliźniąt.
Przypomniało mu o tym, że złość wymieszana ze strachem, którą ujrzał w jej spojrzeniu, gdy użył na niemagicznym czaru. Przypominał mu o tym artykuł w "Zwierciadle", który wpadł mu w ręce, gdy pił poranną kawę i kończył czwartego papierosa. Przypominała mu o tym wykrzywione w grymasie satysfakcji usta Scully, paląca go w gardło nienawiść i słowa obietnicy łaskoczące podniebie.  Przypominały mu o tym uczucie, których pomieścić w sercu nie potrafił.
Musiała zatroszczyć się o siebie. Odciąć się od przeszłość. Zainwestować w przyszłość. Bez niego u boku. On był balastem, który pociągnie ją prędzej czy później na dno. Zbędnym dodatkiem, który niczego nie ułatwiał.
Przypomniał sobie, jak się przed nim obnażyła. Poczuł na swoim gardle żelazny uścisk jej palców, pod którymi usiłowała zmiażdżyć mu krtań, gdy wciągnęła go pod wodę.
Uśmiech zastygły na wargach zelżał. Został tam. Nigdy nie wypłynął na powierzchnie. Nigdy nie wynurzył głowy. Nie zachłysnął się haustem powietrza. Tkwił tam aż do dzisiaj. Pod wpływem jej uroku. Iluzji, że mógł być źródłem jej radości. Kolejne kłamstwo. Lepkie jak pajęcza sieć.
Popełnił wiele błędów. Kochanie Lyry było jednym z nich. Żadnego jednak nie żałował. Nie pragnął cofnąć czasu, bo gdyby to się stało – powtórzyłby je znowu. Czasem trzeba wykonać dwa kroki w tył, by później postawić dziesięć do przodu.
- Spójrz na siebie, trzęsiesz się z zimna - przerwał w końcu ciszę, która do tej pory zakłócały zamierające w powietrzu zniecierpliwione od wymiany pocałunków oddechy. – Za chwilę się przeziębisz. - Na wagach zatańczył cień zatroskania. – Nie możesz zachorować. Niedługo przesłuchanie do nowego spektaklu.
Musi w końcu otworzyć sobie drzwi do kariery. Musi to zrobić sama. Musi zawalczyć o siebie, swoją przyszłość. Musi zacząć  żyć własnym życiem.
Pragnienie jej szczęścia rozmyło się w podmuchu wiatru.
- Wracajmy. Ciemni się.
Ciemność już dawno zaległa na każdym centymetrze kwadratowym przestrzeni. Wyminął Lyrę, podchodząc do samochodu.
Tą drogę powinna pokonać sama, pomyślał, otwierając drzwi od strony pasażera. Wsunął do ust papierosa.
Musiał przestać jej towarzyszyć. Musiał nauczyć się oddychać bez niej. Jednocześnie wiedział, że bez niej nie wróci szybko do miasta.
Znowu zwyciężyła egoistyczna potrzeba.
- Podrzucisz mnie do Litte Poppy Crest?
Pytanie te zostało zadane, kiedy oboje zatrzasnęli za sobą drzwi, a uszy wypełnił szum silnika.
- Uważaj na Scully. Odgrażała się.
Zapalniczką zapalił papierosa. Uświadczył przy tym lekkiego drżenia rąk.
Kłamstwo przychodziło mu równie naturalnie, \co oddychanie. I chociaż często kłamał, okłamywać samego siebie nie potrafił, dlatego wiedział, jakie kroki musi podjąć, by odciąć się do tej pępowiny przywiązania i zacząć traktować ją jak przyjaciółkę. Wiedział też, że nie było innego sposobu.

zt x2
Cecil Fogarty
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
marzec 16, 1985

Głowna droga do Bostonu, biegła przez regiony piękniejsze i nie. Spojrzał w prawo, aby dostrzec tam lekki damski profil, a zaraz za nim szyderczy napis „Promise Land”. Po ziemi obiecanej została próżnia obrośnięta jałowymi drzewami, a w starych zwierzęcych klatkach rozwijała się prawdziwa puszcza. Nie zatrzymał się, wrzucając trzeci bieg. Auto przyspieszyło. Gdyby ręka omsknęła się, zamiast drążka skrzyni biegów, wylądowałaby na jej szczupłym udzie.
Zapach Rolls-Royca. Samochód brzmiał jak wywietrzony papieros, męskie perfumy z nutą koniaku, nowa skóra, która przy silniejszym ruchu skrzypiała nieznacznie, podkreślając własną jakość. Rocznik 1984. Miękka skóra kobiety. Rocznik 1960.
Dziękuję, że się zgodziłaś. To dla mnie ważne — zaczął, gdy rudy lis przebiegł przez drogę, znikając daleko za drzewami któregoś z okolicznych dziesiątek zagajników.
Czarny lakier pobłyskiwał przez przednią szybę, wyjątkowo krzykliwe marcowe słońce powzięło zamiar dogadzać tej dwójce w przykrótkich momentach, gdy tylko przebijało się przez kiście koron drzew. Jaskrawe do tego stopnia, że na nos włożył okulary przeciwsłoneczne. Klasyczne wayfarery zgrywały się z dopasowanym ciemnym garniturem, poluzowanym krawatem. Jedyna różnica — na tylnym siedzeniu nie odpoczywała aktówka.
Wrócę jutro, mam coś do załatwienia w Bostonie — nie skłamał, gdy obraz żony objawił się przypomnieniem krwi cieknącej z jej nosa. Znalazł ją niemal martwą na posadzce. Była żywa jak nigdy. Coś pękało razem z wyobrażeniem, że mógł ich wszystkich stracić. Ich — Paganiniego, van der Deckena, Williamsona. Ich — dzieci. Ich — ją. Benjamin podejmował w życiu wiele trafnych decyzji, ale nie brak mu było tych absurdalnie durnych, które dopuszczały do organizmu wystrzały adrenaliny. Lubował się w nich, gdy biały proszek szukał drogi do jego nosa i dziąseł. Pozostały szczękościsk, tylko nieznacznie utrudniał funkcjonowanie. Lubował się w nich, gdy krew ściekała po jednej z asfaltowych ulic. Nie pamiętał już gdzie. Ciała tego chłopca nigdy nie odnaleziono. Lubował się w zwycięstwie, a zwycięzcy dostawali nagrody. Takie jak ona. Wróci jutro, naprawdę miał coś do załatwienia w Bostonie.
Nie powiedział Valentinie, o co chodzi. Przyjdzie na to czas, na razie sycenie się markowymi perfumami luksusowej kobiety musiało wystarczyć. Wzrokiem i tak spoglądał na drogę, raz na dłuższy czas, rzucając spojrzenie na jej profil.
Nasza ostatnia rozmowa dużo dla mnie znaczyła. Nie śmiej się, mówię poważnie — uprzedził, rozbawionym tonem. — Nie zauważam upływu czasu, a gdy opowiadałem ci historię o tamtej kelnerce, przypomniało mi się, jak bardzo przekraczanie własnych oczekiwań potrafi rozbawić. Oczekiwań i granic. Granice stanu są w to wliczone — w końcu zmierzali właśnie do Bostonu, łaskawie zbliżając się do krótkiego odcinka New Hampshire, dzielącego ich do Massachusetts.
Odpalisz mi papierosa? Są w wewnętrznej kieszeni marynarki — Rolls-Royce lubił ich dym. Regularne profesjonalne czyszczenie niwelowało jego ślady, ale gdy strużki siwych nitek czmychały przez rozszczelnione okno, wtedy jazda była najprzyjemniejsza. Mógłby zrobić to sam, jedną dłoń zostawić na kierownicy, drugą sprytnie wyciągnąć paczuszkę znad piersi, skorzystać ze srebrnej zapalniczki, znajdującej się tuż obok niej, ale po co? Wyolbrzymione twierdzenia o bezpieczeństwie pasażerki były tu zbyteczne.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
To dla mnie ważne.
Ważna jest delikatność Prady w formie sweterkowej sukienki i wysokie, ciemnobrązowe kozaki z błyszczącej skórki pod kolano. Ważne są okulary przeciwsłoneczne przemykające od czerni do rudości w swoich szkłach, sprawiające że czarno-zielona sceneria przed nami, w szybkości zmienianych biegów pokrywa się mglistym dwukolorem. Ważna skrojona w obszarze talii, krótka marynarka i klipsowe kolczyki błyszczące spomiędzy lekkich fal jasnych włosów.
Ważne są dla mnie słowa Benjamina Veritiego, o ironio tego, który od słów przecież jest i w słowach się specjalizuje – w piśmie i mowie, uścisku dłoni i subtelnym uśmiechu, w łaskawości i nieugiętej dyktaturze.
W całym swoim wybitnie szczęśliwym położeniu i przychylności losu, nawykłam do wszystkiego co należy do grupy numer jeden. Do miłych słów i miłych gestów, do przyjemnych propozycji i cieszących oko przedsięwzięć – do swoistej dobroduszności, bo w całej naiwności własnego bycia wierzę, że to co bije w piersi Veritiego faktycznie jest sercem.
Nie uważałaś na biologii, Valentino.
Ważna jest dla mnie jego prośba, następna i kolejna - przypadkowa w zimowym ogrodzie, balansująca na niedopowiedzeniach i śmiałych fantazjach, niemal zapomniana i zlekceważona na rzecz wypitego alkoholu. Kolejno ta zaprzysiężona pod nazwiskiem Williamson, skupiona w wspólnym celu i wobec obowiązku lokalnego patrioty. W końcu ta wysnuta listem, sprawiająca, że przyjemna skóra obijająca fotel zapewnia komfort jazdy, a spojrzenie ślizga się po mijanych krajobrazach, by dokończyć wędrówki na męskim profilu.
Lubię takie popołudnia.
Lubię, dlatego się uśmiecham, w swobodzie swojej obecności tutaj, wcześniej beztrosko skacząc po dostępnych stacjach radiowych, w końcu decydując się na przyjemną ciszę przerywaną dźwiękiem pracującego silnika i przypadkowych odgłosów ptaków za uchylonym oknem. W swobodzie zerkania na niego za każdym razem, kiedy mam ochotę, w drobnych słowach i narastającej ciekawości, która ma doprowadzić nas do celu. Nie wypytuję dokąd jedziemy, bo w tym oczekiwaniu jest coś przyjemnie nęcącego.
Nie śmiej się, mówię poważnie; kiedy padają słowa, faktycznie zdążyłam już unieść kąciki warg, a w końcu, wbrew jego prośbie, lekko się zaśmiać. Rozbawienie schodzi na bok, ustępuje miejsca specyficznej beztrosce, w której przenoszę okulary z nosa na głowę, mogąc obserwować Bena w pełni prawdziwych barw.
– Cieszę się. Naprawdę – odpowiadam, a kącik ust wędruje w górę – Ale przejażdżka nie jest chyba formą nagrody za to, że pozwoliłam ci odkryć to, co w życiu naprawdę ważne? – mówię ze śmiechem; opowiastki o dawnych czasach są potrzebne, a nostalgia to potężne narzędzie, ale kiedy droga do Bostonu błogosławi nas brakiem towarzystwa innych samochodów i marcowym słońcem, wiem, że za wspominkami jest coś jeszcze.
– Podoba mi się, auto – precyzuję, komplementując pojazd, który ma doprowadzić nas do wybranego przez Benjamina miejsca – Może powinnam się zastanowić nad podobnym. Ale wtedy straci swój czar – rozbawienie miesza się z udawanym westchnięciem; Cadillac czy Rolls Royce, wszystkie mają swoją specyficzną magię, choć ta zależy rzekomo głównie od właściciela.
W ślad za jego prośbą nachylam się bliżej, a dłoń wędruje w kierunku jego torsu, by palce sprawnie odnalazły drogę do schowanej w kieszeni paczki papierosów i zapalniczki. Później, kiedy jednego z nich obracam w dłoni, bibułka prędko wędruje między moimi zębami, kółeczko z charakterystycznym dźwiękiem rozpala płomień i jeden wdech później końcówka papierosa żarzy się intensywnym pomarańczem. Obłoczek dymu wypływa spomiędzy lekko zaczerwienionych warg, a później, między palcem wskazującym a środkowym przekazuję ten drobny artefakt codzienności do ust Veritiego, lekki ślad szminki na filtrze to gratis.
– Mówisz o tym, że przekraczanie granic potrafi rozbawić – podnoszę po chwili jego słowa – Zatem jedziemy się bawić?
Valentina Hudson
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka