tw: wchodzimy na tematy erotyczne i tak już zostanie
Nikt nie wiedział, jak mógł czuć się 55-letni ojciec gromadki dzieci, gdy w krótkich sześciu minutach względnego spokoju, niezmąconego pukaniem do drzwi łazienki („Długo jeszcze? Wychodzę do szkoły!” — dobijała się Emma) pod nosem śpiewał któryś ze szlagierów Franka Sinatry. Coś o „My Way”. Brzmiało jak ironia, niemal wyszeptywane pod wąsem w miarę płukania ciepłą wodą twarzy. Niegdyś tańczyli do tego ulotnie, kręcąc się w koło, gdy jeszcze skóra na dłoniach była jędrna, ślad pod obrączką mniej przetarty. Byli 12 lat po ślubie, Aurora jeszcze sikała w pieluchy, Joyce właśnie zaczynała szkółkę, a kryzys małżeński — o ile takowym można było nazwać drobne nieporozumienia utarte pomiędzy tym dwojgiem przez absurd — zażegnany.
Śpiewał jej:
Zaplanowałem każdy wyznaczony cel, każdy ostrożny krok na skróty. A co więcej, co znacznie ważniejsze zrobiłem to po swojemu.O słodka ironio, o metaforo ułudna. Życie państwa Marwood składało się z serii przypadków, zbyt szybko podjętych decyzji, plecków z borówkami amerykańskimi z pół Padmorów oraz oczywiście kilku miłości. Miłość nieduża, miłość szalona, miłość rozsądna i — najważniejsza — miłość prawdziwa. Skrajnie prawdziwa. Skrajnie nieodpowiedzialna, jeśliby wziąć pod uwagę miękkość siana w stodole, pocałunki łapczywie składane na żeńskiej szyi i przysięganą sobie miłość w obliczu rosnącego pod sercem szczęścia.
Nie można powiedzieć, że życie wypełnione było w tym wieku jedynie prostymi zachciankami, takimi jak obiad, ta sama droga do pracy czy niedoszczelniona szopa w ogrodzie wiernie służąca za warsztat. Mieli przecież znacznie więcej. Wiarę, niespodzianki w postaci pustej skarbonki i szczuplejącego konta w banku na kilka dni przed wypłatą, odrobinę zdrowia i szóstkę (a przecież to cyfra nieświęta) wspaniałych dzieci. Junior również wliczał się w poczet tej gromadki, nawet jeśli nierzadko psuł kolejne kuchenne sprzęty w miarę swoich eksperymentów (by być jak tato) albo kopał siostry w kostki pod stołem.
Mieli znacznie więcej — Ucztę Ognia, zapach łamiącego się palonego drewna pod naporem potężnych ognisk rozpalanych corocznie na tych polanach. Podróż do Cripple Rock nie trwała długo, a Frank starał się bywać tutaj w tym czasie nie tylko możliwie często, ale też najbardziej świadomie i aktywnie, prowadząc dziesiątki rozmów — najczęściej z rodzicami pociech, które przyszło mu nauczać w szkółce kościelnej.
Cały ten świat miał swoje dziwy. Społeczeństwo ukryte pod warstwą innego, każdego dnia przemykające pomiędzy kamieniczkami i nowoczesnymi biurowcami, żeby dostać się do własnej, było już formą przyzwyczajenia. Siewca zresztą nigdy nie wyobrażał sobie innego życia. Uczta Ognia również potrafiła zrzucić wszystko z szali normalności, kiedy oto tuż po wypowiedzeniu prawidłowych intencji, odpalając dla Lucyfera świece w jednym z namiotów, dostrzegli przed sobą wannę, okalaną rozległym, ale dość wysokim parawanem. W środku było jakby ciszej.
—
Wiesz, wydaje mi się, że to coś z gatunku magii powstania, bo nie wierzę, że wariacyjna mogłaby w tej formie... — zaczął i nie skończył, rozglądając się jeszcze na boki, nim wzrok ponownie spoczął na małżonce.
Esther przed rokiem skończyła 50 lat. Przeszła sześć ciąż. Ręce miała spracowane od robót w ogródku, od ciągłego stania w kuchni i przy garach. Od zamartwiania się o przyszłość, zrobiły jej się te śmieszne pajęczynki wokół oczu — Frank lubił na nie spoglądać, gdy spała, nieraz kurczyły się i rozkurczały w miarę kolejnych snów. Miała długie ciemne włosy. Były w tym samym kolorze co farba olejna, którą na wiosnę mieli pomalować z Perseusem szopę, ale te pachniały znacznie przyjemniej, jakby kwiatami, a nie fabryką. Piersi dalej miała mleczne, biodra jakby szersze, a jej... Frank odwrócił machinalnie wzrok w swoim zwyczajowym odruchu, jak gdyby żonie pragnął podarować namiastkę intymności, nawet jeśli ta świadomie jej się pozbawiała. Dopiero wtedy wrócił spojrzeniem, przełykając ślinę. Czy nie tego właśnie chciał? Tego zachwytu.
Wszelkie rozważania na temat tego, co było, tego, co mogło być, a czego nie zrealizował, wybierając rodzinę, uciekały z powrotem do szopy. Zamykały się w słoikach ze śrubkami, chowały pod imadłem, zostawiały umysł starego człowieka w samotności, po to by mógł delektować się chwilą. Dzieci na pewno sobie poradzą, są prawie dorosłe —
ja w ich wieku... Pominął. Problemy ze skupieniem towarzyszące mu od maleńkości nie liczyły się w tej chwili, gdy zwykły, prostolinijny banalny wręcz męski instynkt nakazywał brać, co mu dają i nie pytać dwa razy, na wypadek, gdyby ta zamierzała się rozmyślić. Jej pocałunki smakowały jak wiatr nacierający od strony lasu, jej palce łaskotały jak gęsie pióra, którymi wypchane były poduszki w sypialni na piętrze.
Frank głośniej przełknął ślinę i nie zastanawiając się dłużej, niezgrabnie, lecz z absurdalną jak na swoje lata prędkością, pozbawił się każdego z elementów garderoby, idąc od góry. Kapelusz, koszula, spodnie, buty — być może buty powinien zdjąć najpierw. Potem zaś wzroku nie odrywając już od wybranki serca, bo też innej całe życie nie miał i mieć nie będzie — z wyjątkiem nauki, ale nie mógł teraz o niej myśleć, stając się w ciągu sekundy szaleńcem i głupcem — wszedł za nią do wanny, zaraz potem na rumianym od mrozu karku składając ciepły pocałunek. Woda była przyjemna, znacznie cieplejsza niż mogliby się tego spodziewać.
—
To już kwestia magii wariacyjnej — nie powiedział głośno.
—
Tak, odprężyć — powtórzył po dłuższym czasie, znów usta przytykając do jej bladej skóry.
Dłonie złożył na talii, przedramieniem ciągnąc panią Marwood w swoją stronę, tak by na własnym torsie poczuć jej pierś. Drobna rozrywka, ryzyko tak dalekie, że serce biło szybciej, a może powód był inny? Nie chciał wiedzieć, chciał poznać ją znów, bez konsekwencji i nieroztropnie, głęboko aż do serca. Usta do ust — ciepło do ciepła. Niech trwa niezgrabny taniec dwojga dojrzałych ludzi, niestaranny i rozkapryszony.