Panna Overtone
Poruszał się głównie pod osłoną nocy, skutecznie unikając promieni słonecznych, w obawie, że pozostawiają na jego alabastrowej skórze ślady po oparzeniach, których nie pozbędzie się żadnymi, znanymi ludzkości środkami magicznymi. Wydawało mu się, że dzisiejsza noc była różna od kilku poprzednich, choć, kiedy błąkał się samotnie po mało uczęszczanych ulicach Saint Fall, nie odnotował żadnych zamian, utwierdzanych go w tym utkanym ze złudzeń stwierdzeniu, które wślizgnęło się nieproszone pod sklepienie czaszki, podobnie jak mróz szukający dostępy do ukrytej w połach ubrań skóry. Poprawił czapkę, która sunęła się kilka centymetrów po czole, stykając się z linią brwi, co świadczyło jedynie o tym, ze dzisiejszego wieczoru zadbał o to, by zimno nie odebrało mu przyjemności, jaka czerpał, spacerując późną porą, nie mogło też przywłaszczyć sobie prawa do odebrania mu czucia w schowanych w materiale tanich rękawiczek palców. Rzadko bywał w Cripple Rock i jeszcze rzadziej wypowiadał imię Lucyfera z czcią. Dostojewski w swoich zapisach z domu umarłych - jak finezyjnie nazywał niewolniczy tryb życia na jałowych ziemiach Syberii ukrytych w ramionach srogich zim - twierdził, że bóg był usposobieniem ludzkiego strachu przed śmiercią, czym wobec tego był Lucyfer? Nocna marą, która wynurzała się w ciemności, by zakorzenić w umysłach lęk tak namacalny, że nie dało się objąć go rozumem, więc w końcu stawał się irracjonalnym wytworem ludzkiej wyobraźni? Cecil przestał odczuwać lęk względem Mefistofelesa w wieku siedmiu lat, kiedy wzrok jego zetknął się z ciałem Anette tonącej w kałuży własnej krwi. Długo nie mógł pogodzić się z tą stratą, pojąć, czemu tak dobroduszna istota rozstała się z życiem, a bezduszne potwór w osobie Camelii błąkał się nadal bez celu po rodowej posiadłości, zaszczepiając w swoich dzieciach nienawiści do świata. Na nabożeństwach pojawił się rzadko, czemu towarzyszyła zwykle niechęć, z jaką coraz trudniej było mu walczyć, a od kiedy jego myśli wypełniać zaczęła Lilith, w Kościele pojawiał się jeszcze rzadziej. Nie zjawił się zatem w Cripple Rock, by wznosić modły do twórcy bram piekielnych, nie zjawił się tu też po to, by zakłócić przebieg uroczystości, pojawił się tu z niezwykle kuriozalnego powodu - nie mógł stłumić w sobie nagłej potrzeby, która narodziła się w chwili, w jakie w tłumie uchwycił znajomą sylwetkę. Potrzeby, by chociaż kilka chwil spędzić w jej towarzystwie, które na przestrzeni czasu stały się równe wartościowe, co drogocenne przedmioty przechodzące z rąk do rąk na zapomnianych przez Lucyfera, ukrytych w ciemności zaniedbanych uliczkach Hellridge, pieszczotliwe nazywanych pchlim targiem. Podejrzewał, że to tam obecnie przebywała Teresa - może sama, może z Jonahem - ale czuł jej złość w każdym hauście wdychanego powietrza, jego ciężar osiadał się w płucach, zduszając radość. Myśli te - natrętne, równie niechciane, co żar bijący z mijanych przez Cecila ognisk - sprawiły, ze na moment stracił z pola widzenia filigranową posturę, której właścicielką niewątpliwie mogła być tylko Lotte Overtone, szybko jednak na nowo odnalazł ją spojrzeniem, wykrzywiając usta mimowolnie w lekkim uśmiechu, choć mięśnie twarze wyraźnie sprzeciwiały się tej niespodziewanej oznace zadowolenia, tak rzadko goszczącej na jego zwykle pochmurnym obliczu. Pamiętał, jak ich drogi skrzyżowały się ze sobą po raz pierwszy. Wiedziała kim była, jednak ona nie wiedziała o nim nic, a ciemność pozwoliła mu zadbać o zachowanie anonimowość. "Mów mi Oleander", powiedział, gdy zapytała go imię. "Jestem Lotte", przedstawiła się, ochoczo, kokieteryjnie. Chociaż nie sprawiała wrażenie zagubionej, w mlecznej, gęstej mgle nietrudno jest pobłądzić, zatracić się w upiornych, podsuwanych przez wyobraźnie wizjach. Lęk do jej spojrzenia nie zerkał, ale ujrzał w nich desperacje i ona wystarczyła, by narodziła się nimi nić porozumienia, jaką odnajdowali w swojej obecności, kiedy bezsilni przez bezsenności trudno było im znieść duszny ścisk ścian swoich sypialni. Zawiesił wzrok na jej lewym profilu jej twarzy oświetlonej przez sączący się z pobliskiej ogniska blask. Pytanie, jakie z siebie wyrzuciła z lekkim wyrzutem - wiedział o tym, dobrze o tym wiedział! - powinno pozostać bez odpowiedzi, ale zdrowy rozsądek opuścił go już dawno temu, w strugach deszczu, w tamto wczesnowiosenne popołudnie, kiedy ostrze noża bez żadnego oporu zatopiło się w obcym gardle, pozostawiając na cecilowych dłoniach krew - obserwował wówczas z bezlitosnym spokojem i równie sadystyczną przyjemnością wykrzywiajacą wargi w uśmiech, jak tlący się blask życia dogasał z tętniącego ciepłem ciała. Pannie Overtone podobnej krzywdy wyrządzić nie chciał. Właściwie sprecyzowanie względem niej własnych intencji wykraczało poza pakiet posiadanych przez Cecila umiejętności. Oswoił się z myślą, że czasem, raptownie i znienacka, można spotkać na swojej drodze kogoś, kto od pierwszego wyjrzenia wzbudza zainteresowanie, nawet jeżeli dotychczas nie nadarzyła się okazja, by zamienić z nim nigdy wcześniej choćby słowa. Podejrzewał, że w innych okolicznościach, Lotte nigdy nie zwróciłaby na niego uwagi, a nawet tak by się stało – w oczach jej ujrzałby wyłącznie odrazę, tak obślizgłą jak żabi śluz. - Pewnie tak - odpowiedź układa się na cecilowych wargach, zanim ich właściciel zdążył pomyśleć o konsekwencjach, jakie może nieść ze sobą ujawnienie swojej obecności, ale nie równie obślizgłe, jak te wszystkie spojrzenia, które na sobie czujesz, stojąc na deskach teatru, wpuścił tą niewypowiedzianą myśli z dymem, który ulotnił się spomiędzy uchylonych wargach wraz z obłokiem pary, w jaką przekształcił się jego oddech. – Myślisz, że odnalezienie jej w tej ciemności jest naszą przepustką do wiecznej radości? – spytał po chwili. Nadal z rozmysłem nie podchodził bliżej, czując się bezpiecznie okryty w półmroku własnej egzystencji. Nie był tak zapalczywy. Wystarczyła mu radość, jaką czerpał, kiedy była tuż obok. |