Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
sypialnia Valentiny Przepych, nadmiar i bezkresny neon - pomieszczenie na pewno wybija się ponad stylistykę królującą w innych częściach domu. Ulokowane zewsząd światła zmieniają swoją barwę, odbijając smugi kolorowych plam w kryształowych żyrandolach i maleńkich dyskotekowych kulach. Duże łóżko spokojnie pomieściłoby nawet cztery osoby, toaletka naprzeciw ugina się od nadmiaru kosmetyków i perfum. Z pokoju można przejść do garderoby i łazienki, a na wprost od drzwi rozciąga się wysokie okno, które z kolei otwiera przejście na balkon. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
2 lutego 1985 Pistacjowa zieleń jest doskonałym dodatkiem dla skóry barwionej słońcem; przy tej bladej wypada absolutnie okropnie, przypominając zgniliznę i nie do końca wykształconą wiosnę – pech życia codziennego, że mamy luty, wybitnie pochmurny, lot do Mediolanu nie wpisuje się w grafik, samoopalacz skończył się dwa dni temu, więc z góry jestem skazana na sromotną porażkę. Porażkę lub kolejną przymiarkę – wychodzi na to samo, irytacja miesza się z nastoletnim rozeźleniem i nim jeszcze Maria wejdzie do pokoju, gderając swoje głupie słowa, ostentacyjnym trzaśnięciem drzwi daję do zrozumienia, że nie potrzebuję jej towarzystwa. Pokojówka, gosposia, sprzątaczka – wszystkie zawody, które w sobie łączy i żaden z osobna nie są w stanie pomóc mnie i moim bolączkom, i najprawdopodobniej to jest w tym wszystkim potwornie frustrujące, stanowi zapalnik do rozpaczliwej tęsknoty za Vittorią i w końcu zmusza mnie do napełnienia kieliszka kolejną dawką Moeta. Bankiet zimowy nie będzie się, jak sądzę, zbytnio różnił od tego świątecznego, a wcześniej jesiennego i tego z okazji podpisania nowej umowy na portugalskiej riwierze – i choć nie przewiduję przełomów, fajerwerków i dostatecznej okazji, by rzeczywiście aż tak grymasić, ta cholerna, ciepła pistacja na obcisłej sukience doprowadza mnie do szewskiej pasji. Złote bąbelki drgają w moim gardle, później suną w dół krtani, a kiedy słyszę kroki na schodach, waham się pomiędzy przekleństwem a zwyczajnym udawaniem, że nie istnieję; potrzebuję kilkunastu sekund, by zrozumieć, że ten dźwięk nie należy do gosposi. Panna Williamson jest częstym gościem i częstym remedium, a specyficzny stukot obcasów zwiastuje perfumy, które niedługo dotrą do mojego nosa; nim jeszcze trafia do mojego pokoju, wychodzę jej naprzeciw, w jęku pomiędzy ulgą a żalem przyciągając ją do siebie. – Nareszcie – ułamki sekund mijają mi na zabawnym wrażeniu, które układa się we wspomnienie dawnych dni, momentu, w którym znowu jesteśmy nastoletnimi dziewczynami z nastoletnimi problemami – wiele zmieniło się od tego czasu, ale sytuacje pokroju potencjalnie drastycznych wpadek modowych będą odbijać się traumatyczną czkawką po wsze czasy – Właź. Tylko ty mnie naprawdę rozumiesz – wzdycham, a ton głosu ociera się o prawdziwą teatralność. Drzwi po Charlotte zatrzaskują się prędko, stanowiąc jasny komunikat, że nie wyrażam zgody na to, by ktokolwiek nam przeszkadzał. Kieliszek w mojej dłoni niebezpiecznie przechyla się w jedną stronę, ale nim zabrudzę nim wielkie łóżko, wychylam resztkę szampana i odstawiam szkło na nocną szafkę. Później sama padam na połyskującą, futerkową narzutę, która przykrywa całe, ogromne łoże – półnaga kobieta w białej koronce, pistacjowa sukienka i wielkie rozczarowania – i co z tym zrobisz, panno Williamson? |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Doskonale wie, że nie jest dobrze widziana w murach domu Hudsonów. Ci od zawsze nie znoszą się przecież z Williamsonami, o czym zarówno jej właśni rodzice, jak i krewni Valentiny nie omieszkają wspomnieć - ci drudzy ograniczają się do wymownych spojrzeń, natomiast matka z ojcem wyraźnie wyrażają swoje skrajne niezadowolenie z zawiązywanych przez córkę przyjaźni. Lata temu Charlotte brała ich zdanie pod uwagę, ze złamanym sercem unikając tych, których kochani rodziciele nie uznawali za odpowiednie dlań towarzystwo. Tyle że w szkole średniej, kiedy okres buntu czarownicy przybierał na sile, zaczęła samodzielnie dobierać sobie powierników sekretów. Kiedy stawia kolejne kroki na stopniach prowadzących do sypialni panny Hudson, rozlega się miękki stukot pantofli na niewysokim obcasie. Zazwyczaj, dla zwykłej wygody, stawiała na ciężkie, sznurowane buty, dobrze trzymające kostkę, jednak Williamsonowie nigdy by jej nie wybaczyli prezencji z niedociągnięciami - no bo czy czarownica na wydaniu nie powinna wyglądać elegancko i kobieco? Przykrótka jak na tę porę roku spódniczka z ciężkiej, czarnej wełny sięga połowy uda, odsłaniając rajstopy o barwie soczystego bakłażana. Na dekolcie schowanego pod kaszmirowym kardiganem cienkiego golfu leżał wisiorek z drobnym, srebrnym sercem. - Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, oczywiście, że cię rozumiem - odparła bez zawahania melodyjnym głosem, kiedy uwolniona wreszcie z ciasnego uścisku Valentiny odzyskała dech w piersi. Odurzona mieszaniną perfum i szampana zsunęła z ramienia torbę, odkładając ją na jeden z pobliskich foteli; powiodła wzrokiem w kierunku łóżka. Widok wpół nagich kobiet niespecjalnie wywoływał w Charlotte skrajne emocje. Oburzenie i pruderia zarezerwowane były dla starszyzny kręgu, wśród której zawsze pełniła rolę nienagannej panny. Poruszając kontrowersyjny społecznie temat, rumieniec jakoś naturalnie wpływał na jej twarz, a spuszczony w zawstydzeniu wzrok był efektem lat ćwiczeń. Życie zdawało się być teatralną sceną, choć Williamson wolała traktować je jako grę, w której bez umiejętnego kłamania w żywe oczy, trudno się było odnaleźć, o wygranej nie wspominając. Tyle że w towarzystwie Valentiny wszystko zdawało się być jakieś inne - oszustwa przychodziły z pewnym trudem, mniej chętnie jej dokuczała i nawet teraz, oglądając ją w dramatycznej pozie, zamiast przyznać przyjaciółce, że jest nieszczęśliwa, bo w dupie jej się poprzewracało, zieleń tęczówek skupiła się wyłącznie na bieli koronek - czy to prawdziwy rumieniec? Znalazła się zaraz przy potężnym łożu i padła na miękkość białych futer, pozwalając by pantofle zsunęły się na podłogę. Rzadko poświęcała czas na długie refleksje, zwłaszcza gdy nasuwające się wnioski nie pasowały do jej świata. - Jeszcze butelka szampana i wszelkie troski odejdą w niepamięć - stwierdziła poważnie, choć na końcu języka majaczyła się ironia. Sama nie pogardziłaby podobną degustacją. - Mam nadzieję, że nie ubolewasz przez kieckę. - Sięgnęła po pistacjowy materiał i mnąc go w palcach wprowadziła grymas na twarz. - Ugh… to zdecydowanie nie jest twój kolor, no chyba że zamierzasz rozpocząć karierę aktorską i w swojej pierwszej roli grać będziesz ogrodowy chwast. - Albo bełt, przemknęło jej przez myśl, lecz tego już kochanej przyjaciółce nie dodała. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
W pracowni, do której wstęp mam wolny i priorytetowy, jak nieistniejąca bramka w najlepszym klubie w mieście, czekają na mnie jeszcze dwie – dwie sukienki, dwie fantazje zaklęte w początkowy projekt, którego szczegółów już zdecydowanie nie pamiętam. To czerwień, fiolet czy srebro – powinnam się nad tym zastanowić, znaleźć za i przeciw, kolejne punkty przewagi, które zmyłyby moje niezadowolenie związane z nietrafnym wyborem. Zieleń być może wyglądałaby zniewalająco na mojej matce (lub mnie samej, jeśli mielibyśmy słoneczny lipiec), czym tłumaczę sobie jej nakłanianie i decyzję, która kończy się fiaskiem, prawie płaczem, jękiem godnym naburmuszonej nastolatki i w końcu ratunkową wizytą panny Williamson, która ma stać się remedium na wszelkie bóle. Alkohol płynie złotą, bulgoczącą ścieżką w żyłach, ale strumień nie jest dostatecznie wartki by zmazać rozczarowanie; przed kolejną porcją ratuje mnie specyficzny dźwięk i na moment przestaję użalać się nad swoim losem, bose stopy pokonują drogę przez chłodne panele i chwilowo zapominam o tym straszliwym wypadku. Swoją obecnością już lata temu zdążyła zaanonsować, że niezbyt poważnie biorę sobie do serca dawne zatargi i inne rodzinne niuanse, noszące żarliwy tytuł Hudson vs Williamson. Wybitnie jestem zobojętniała na to, co tłumaczył ojciec – w czasie przeszłym, bo po latach upartego oplatania ręką ramienia Charlotte, chichotania w nieodpowiednich momentach, upierania się, by została na noc, a później leciała z nami na wakacje – rozumiejąc to jako przestarzały schemat, którego, jako kolejne pokolenie, nie muszę powielać. Mieli czas, by się przyzwyczaić. W progu zerkam jeszcze na Marię na końcu korytarza, która robi tę swoją dziwaczną minę, a później odgradzam nas od niej zamkniętymi drzwiami, dając wreszcie upust swojemu malkontenctwu w sposób iście teatralny. Białe futerko na rozległej narzucie wita moją skórę przyjemną łuną, a kiedy Williamson pojawia się obok mnie, z pleców obracam się na bok, sięgając po jej dłoń, tak, jakbym szukała oparcia. – Nie kuś mnie, bo faktycznie ją otworzę – a to byłaby istna katastrofa, bo scenariusz będzie inny niż zakładałam – ja, moja matka, i wszyscy święci; wcale nie przekonam się do sukienki, wcale nie wybiorę innej, wcale nie zostanę w domu i wcale nie powstrzymam kroków, które magicznie skierują się w stronę Amnesii. Kiedy Charlotte wspomina o chwaście, jestem prawie pewna, że potrzebuję kolejnej butelki szampana. – Williamson, cholera no! – sykliwy jęk, nim uniosę dłoń do skroni, później pochwycę w nią materiał sukienki i raz jeszcze spróbuję dopasować trawiasty odcień do bladej skóry. Tragedia. – Wymyślisz mi coś? Albo wymówkę, zamiast sukienki. Błagam, błagam, błagam – marudny ton przechodzi w szept, tak, jakbym chciała wodzić ją na pokuszenie, sprowadzić na manowce i wrobić w zbrodnię – ale jakże idealną, skoro zakłada naszą wspólną ucieczkę. Dokąd? Nie mam pojęcia. Splatam swoje palce z tymi należącymi do niej, unoszę koszyczek dłoni do swoich ust, wciąż tkwiąc w błagalnych nutach. – Ucieknę, a jak mnie złapią – rodzice, albo paparazzi, albo gwardia, wybierz mądrze, skarbie – snuję plany, które nigdy się nie wydarzą, uciekając od obowiązków i bankietów ojca – Jak złapią, twój brat mnie wyratuje. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Sama myśl o zimowym bankiecie przyprawiała Charlotte o mieszaninę rozmaitych uczuć. Z jednej strony salonowe gierki trochę już ją nużyły, zwłaszcza wśród ludzi, których znała od lat i miała pewność, że niczym ciekawym nie zdołają zaskoczyć. Z drugiej zaś była to kolejna okazja do wyprowadzenia kogoś z równowagi, przetestowania czyichś granic, naciśnięcia na bolesny odcisk. Wykrzywiające się w grymasie twarze, płonące w oczach zawstydzenie czy złość pobudzały krew do szybszego krążenia, pozwalały coś wreszcie poczuć. - Możemy uciec, gdziekolwiek, gdzie ta obrzydliwa szmatka zacznie do ciebie pasować. - Uśmiechała się ironicznie, doskonale wiedząc, że sukienka raz nazwana brzydką, za nic w świecie nie przekona już Valentiny, by ją na siebie włożyć. - Mogłabyś iść w worku na ziemniaki, a wyglądać będziesz jak milion dolarów. - Wystarczyło jedno spojrzenie Hudson, by rzuciła całe miasto na kolana. Manipulantką była równie wprawną co Williamson, tyle że swych umiejętności używała w innym celu. - Jakie wrażenie chcesz wywrzeć? Podlizać się matronom czy zbierać wygłodniałe spojrzenia facetów? - Nawet nie musiała odpowiadać, bo przecież zawsze chodziło o to drugie. W tej kwestii się różniły, Charlotte nie aspirowała do bycia obiektem pożądania, zwłaszcza że w ostatnim czasie faceci wybitnie wyprowadzali ją z równowagi, skutecznie do siebie zniechęcając. Przelotne znajomości były idealną rozrywką dla zabicia czasu, ale po co go marnować, kiedy można zająć się czymś prawdziwie interesującym, jak choćby zanurzenie się w czarnomagicznych księgach, pozwolenie by to magia wywoływała w niej dreszcze, nie jakieś lepkie dłonie zadufanego w sobie gościa. Z cieniem zaskoczenia i niepokoju przyjęła fakt, że zaciskające się na dłoni szczupłe palce Hudson przyprawiały żołądek o wywrócenie na drugą stronę, a przecież nie zawsze tak było. Początki przyjaźni pełne były dziewczęcych ploteczek, chichotów w kącie, codziennych ploteczek. Zbliżyły się do siebie, stając powierniczkami wzajemnych tajemnic, a więź ta trwała do teraz. Tyle że dziś podchodziła do niej z pewnym dystansem - a raczej nie do niej, a do własnych, jakże sprzecznych odczuć, jakich nie potrafiła nazwać konkretnymi słowami. Odwróciła się na brzuch, zbliżając do dziewczyny, by uważnym wzrokiem omieść jej twarz. Błagalnemu spojrzeniu trudno było się oprzeć. Na wspomnienie Barnaby zrzedła jej mina, a wędrujące do ust Hudson dłonie stały się mniej ważnym problemem. - Mój brat nie uratuje nawet siebie - wywróciła oczami z ciężkim westchnieniem, ubolewając, że nawet na moment od niego nie ucieknie. - Wkurwił mnie dziś, zresztą nie jest to nic nowego. - Narzekań na rodzinę Valentina wysłuchała już wiele. Nawet jeśli nie wtajemniczała przyjaciółki w najgłębsze z sekretów Williamsonów, potrzebowała jej do wylania żalów. - Zebrało mu się na prawienie morałów, przez co coraz bardziej traci w moich oczach - rzuciła półprawdą, bo choć brat doprowadzał Charlotte do szewskiej pasji, tak rozczarowanie nie mogło równać się z chęcią wykreślenia go ze swojego życia. - Pamiętasz jak przed miesiącem pod kościołem wisiała ta durna kartka o mojej rzekomej ciąży, a on wysłał mi list, że nie będzie się odzywał? Mam wrażenie, że byłoby lepiej, jakby w ogóle zniknął z mojego życia. - Kolejne rzucone w złości kłamstwo, a tylko Valentina znała ją na tyle dobrze, by wyczytać między wierszami prawdę. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Scenariusz tego zacnego wydarzenia mam już w głowie, gotowa odhaczać kolejne punkciki, toasty, chichoty w danym momencie i ulotnienie by przypudrować nosek, zapalić cygaretkę na tarasie, albo klasnąć w dłonie na hasło deser. Przerobiłam je już wielokrotnie, brylując w czerwieni, srebrze i złocie, kiedyś nawet w zieleni, ale to nie była zima, a opalenizna na mojej skórze nie była wtedy tak koszmarnie niewystarczająca. Słowa panny Williamson otwierają jednak przede mną nowe wizje, nowe pomysły i obrazy, które pozornie niemożliwe, są przecież do zrealizowania. – Do Hiszpanii? Co ty na to? – niewinna propozycja, słodka prośba ocierająca się o prawdziwy plan, gdyby każda z nas z dnia na dzień porzuciła dotychczasowe codzienności; mnie byłoby łatwiej, dlatego naciskanie na Charlotte przychodzi mi z taką swobodą za każdym razem kiedy ubzduram sobie coś spontanicznie pięknego. – Wszystko – odpowiadam, o dziwo, zgodnie z prawdą, choć uśmiech na wargach może zdradzać niemal nastoletnią zabawowość. Chcę spojrzeń wszelkiej maści, zazdrości, podziwu, plotek, później zachwytu, może nawet nuty zawstydzenia. Chcę wszystkiego. To destrukcyjna pogoń za atencją, która trwa już dwadzieścia pięć urokliwych wiosen, czy butne szukanie dziury w całym, albo zwyczajne przyzwyczajenia, z których nie mogę uciec, i nie potrafię bez nich żyć – nie wiem. Ona natomiast wie – o tym wszystkim, o całym łańcuszku oczekiwań i powodów do uśmiechu, przyczyn plotek i skutków pojawiania się tychże; wie, że nawet najmniej interesująca okazja jest dla mnie świętością, którą muszę wykorzystać. Nawet na pogrzebie znienawidzonej ciotki to ja jestem w centrum uwagi. Zamierzenie bądź nie – taka jest kolej świata. Być może nawet wola Lucyfera. Od słodkości uprzywilejowanego życia przechodzimy jednak w rejony obleczone w szarość codzienności; Charlotte mówi, a ja, wciąż ściskając jej dłoń przy własnych ustach, układam się nieco wygodniej na wielkim łóżku, z policzkiem wciśniętym w białe futerko, z oczami utkwionymi w te należące do niej, momentalnie płonące czymś na pograniczu rozczarowania i złości. – Oho. Czymże Barbie zawinił? – wzdycham, dając jej przestrzeń, ale i samej sobie, by porzucić ton beztroski i zrozumieć, że kiedy panna Williamson mówi o złych rzeczach, są one naprawdę złe. W trakcie jej opowieści podnoszę się z łóżka – takie wyznania potrzebują złotego, bulgoczącego ukojenia. Kieliszki są stałym elementem wystroju mojego pokoju, więc szampan prędko znajduje swoje miejsce w szkle, a szkło w dłoni mojej towarzyszki niedoli. Teraz możemy dyskutować dalej. – Barnaby Williamson, ostoja spokoju i obrońca naszego pięknego miasta. Jakież kazanie padło tym razem, skarbie? – specyficzność ich nazwiska i idącym za nią przyzwyczajeń jest dla mnie jak chleb powszedni. Kartkę przy kościele też pamiętam, gorzka sytuacja. – Pamiętam. Kretynizm, albo zazdrośnica zołza. Ewentualnie jedno i drugie. Ale co dalej? – dopytuję, na nowo kładąc się na łóżku, na boku, podpierając głowę o zgiętą w łokciu, gotowa na porcję dramatów. – To głupie, poza tym, dziecinne, nie odzywać się, ha. Uraziłaś jego kruchą dumę, to wszystko. Ale co dalej? – i dopytuję znów. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Nacisk ze strony Valentiny, roztaczana wokół wizja pospiesznego wyjazdu do ciepłych rejonów Europy, zmuszały do szerszego uśmiechu. Jakże łatwo byłoby rzucić wszystko i zniknąć z rodzicielskiego radaru, otwierając się na nowe. Wątpiła, by Williamsonowie za nią tęsknili. Z pewnością posłaliby piekielne ogary, by przydardły ją z powrotem, i aby mogli wyrazić swoje dogłębne rozczarowanie - tylko czy byłoby to coś nowego, kiedy w oczach rodziców była jednym wielkim nieporozumieniem? - Hiszpania brzmi smakowicie. Daj mi chwilę na spakowanie walizki i będę gotowa do drogi - odparła z uśmiechem, nie mając wiele do stracenia. Mimo iż wysokie temperatury były czymś, z czym Charlotte średnio się lubiła, tak dla Hudson mogła przecierpieć wiele. - Wcale mnie to nie dziwi - przyznała szczerze, bo i sama pragnęła wszystkiego. Tylko jak się tym cieszyć, kiedy każdy zdobyty sukces prędko okazuje się niewystarczający, a głód kolejnych gwałtownie się piętrzy? - Musisz pokazać, co już masz. Zrób mi rewię mody, a zaraz znajdziemy coś, co rzuci wszystkich na kolana. - Wskazała niedbale ręką w stronę garderoby, choć spodziewała się, że żadna z zawartych w szafie kreacji nie będzie dla Valentiny wystarczająca. Nawet jeśli wymieniała ją kilka razy w sezonie, zawsze znajdzie się powód do marudzenia. Sam pokaz był doskonałym pomysłem, wystarczyło rozłożyć się na miękkości poduszek z szampanem w ręku i podziwiać wdzięczącą się Hudson. Przyjęła szkło, ujmując smukłą nóżkę i od razu upiła kilka łyków przyjemnie drapiącego w przełyk alkoholu, szukając odpowiednich słów do opisania tego istnego dramatu. - Coś o dorastaniu, niemarnowaniu czasu. Akcja - reakcja, błędy - konsekwencje - mówiła ciężkim tonem, wywracając znów oczami. - Straszy, że jak umrze, to zostanę z tym sama i już nikt nie będzie mnie ratować. Jakbym tego ratunku w ogóle potrzebowała… - W oczach Charlotte była samodzielna i odpowiedzialna. Czy nie ponosiła winy i nie wypełniała nakładanych na nią kar, kiedy reszta społeczeństwa stwierdziła, że dany akt nie mieści się w granicach przyzwoitości? Znów westchnęła ciężko, zaglądając do kieliszka na musujące w alkoholu bąbelki. Twarz czarownicy nieco spoważniała, a czająca się w kącikach oczu złość ustąpiła miejsca rozżaleniu na życiowe rozczarowania. - Wiesz… Sądziłam, że skoro tak bardzo chce odciąć się od rodziny, to przynajmniej znajdzie jakieś inne argumenty, niż płytkie szantaże. - Williamsonowie byli mistrzami w wyrażaniu niezadowolenia i we wzbudzaniu poczucia winy. Nie docierało jednak do nich, że na te ostatnie można się było z czasem uodpornić. - Nie chcę tak stale na niego narzekać, bo mimo wszystko widzę, że się stara i przymykam oko na to, że nie potrafi inaczej. To przykre, ale zrozumiałe. - Dawała mu kolejne szanse na poprawę, a ten każdą jedną przekreślał i w walce o wyrozumiałość przegrywał z kretesem. - Tylko jak długo mam to tolerować? Nie mów, że wiecznie, bo się załamię, a nie chcę mieć kolejnego brata spisanego na straty. Z Leo nie miała nigdy okazji zawiązać bliższej więzi, a ten zdawał się w sercu Barnaby zajmować także i jej miejsce. Momentami czuła się winna, że to nie ona przed laty zaginęła, dziś będąc już tylko określana porażką - czy wtedy by ją dostrzegał, czy kochałby nieco bardziej? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Złote piaski i lazurowe wybrzeże, rozgrzane słońcem leżaki i rozgrzane słońcem torsy latynoskich mężczyzn; nie muszę nadto się starać, by w mojej głowie pojawiły się obrazy rodem z pięknego miejsca, gdzieś na południu, gdzieś na wybrzeżu, a później w głąb kraju, bo nie mogłybyśmy przecież odpuścić sobie krótkiej wycieczki do Barcelony czy Walencji. Hiszpania stoi przed nami otworem, choć subtelna propozycja orbituje w sferze domysłów i beztroskich, rzuconych na wiatr słów, wiem, że gdybyśmy naprawdę zapragnęły, samolot czekałby na nas jeszcze dziś. – Mówię poważnie, Lottie – zdrabniam jej imię, jak lubiłam to robić gdy jeszcze miałyśmy w głowie pierwsze uroczystości życia nastoletniego i wysokiego chłopaka z ostatniej klasy; ja na pewno, ona z pewną dozą niepewności w spojrzeniu – Będziemy leżeć na plaży, pić tequilę, wyśmiewać Sagradę Familię – albo wręcz przeciwnie, w majestatycznej budowli wyznawców Gabriela znajdziemy ślady supremacji Pana Piekieł? Choć uśmiech nie odpuszcza, a ton głosu bliski jest rozbawieniu, jestem paradoksalnie absolutnie poważna. – Dobra – wyrokuję jednak, bo pakowanie walizki i fantazjowanie o kusych strojach spod igły hiszpańskich projektantów musi zaczekać; na rzecz mojej własnej szafy, pękającej w szwach i uginającej się od nadmiaru sukienek, potencjalnie odpowiednich na zimowy bankiet – życie jest ciężkie, gdy nosisz nazwisko Hudson. Ciężkie od tiulu, cekinów i falban. Obowiązkowo złota, które stanowi ucieleśnienie rodowodu – nie ruszam się bez biżuterii z domu. – Zaczekaj tu, mia bella, zaczekaj i przygotuj się na spettacolo spettacolare – pewna swoich słów wycofuję się w końcu w głąb pokoju, by skręcić w bok i przejść do następnego pomieszczenia, długiego jak korytarz, z otwartymi szafami po obu stronach i rozszerzeniem na końcu w kształcie okręgu – na środku stoi moja ulubiona pufa, obita bladoróżowym materiałem. – Mów, mów, zamieniam się w słuch – wołam w jej stronę, oddalona o kilkanaście kroków, by zanurkować dłońmi w obfito zapełnione wieszaki, wielobarwne, z fakturą tkanin zupełnie przeróżną. – Umrze? Cazzo, dici sul serio? – mamroczę, choć dostatecznie głośno, by mój głos dobiegł do panny Williamson. Umrze, też mi coś – zachciało mu się pierdolenia, bo wcale ta jego dziwna profesja, obracanie się w towarzystwie wątpliwie moralnym i spluwa za paskiem – to wcale nie stanowi pewnego rodzaju niebezpieczeństwa. Ależ skąd. – Dziadzieje, Charlotte – mówię to z pełnią bólu i nutą zawodu – Nasz słodki Barbie dziadzieje – wyrok, bezkompromisowy i okrutny, godzący niemal w moje serce; wspomnienia, w których absurdalnie zmęczona i wyjątkowo rozgadana zasiadałam na miejscu pasażera w jego skrzypiącym radiowozie, jękliwie mamrocząc coś na skraju podziękowań i pogróżek – och, złote dni młodości. Wyciągam w końcu sukienkę, ciemnozieloną i błyszczącą, zdjętą z samego wybiegu, bo w zeszłym roku na tygodniu mody zaprezentowała ją olśniewająca debiutantka; Linda Evangelista błogosławi ten strój, kiedy wsuwam go na siebie i wychodzę z garderoby, by zaprezentować się Charlotte. Zieleń to mój kolor – nie ta pistacjowo oliwna, a głęboka i dzika. Zaraz obok różu, rzecz jasna. – A może jest po prostu samotny? Mnie się wydaje, że tak jest, Charlotte – rzucam w końcu, z troską w głosie, która zaraz zniknie, kiedy rozpoczynam swój catwalk wzdłuż pokoju, prezentując się mojej jednoosobowej widowni, obracając kilkukrotnie, prezentując nagie plecy i idealnie wycięcia. – I co? Jak ta? |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Wizja spędzenia z Valentiną wakacji pozwalała gnać marzeniom dalej. Impreza zakrapiana kilkoma butelkami tequili mogła potoczyć się w wielu kierunkach - od tańca w klubach, przez nagie kąpiele w morzu, po rozkręcenie domówki u nieznajomych - jednak to, co pojawiło się przed oczami Charlotte w połączeniu z Sagrada Familia wywołało przebiegły uśmiech. Budowla świątyni armii Gabriela od lat była na etapie budowy, przebudowy i odbudowy. Żarty o Fasadzie Męki Pańskiej ubarwiały każdy z sabatów, życzenia rychłej katastrofy także - dlaczego nie wprowadzić ich w życie? Może Hudson poczuje zew przygody i dołączy do niej przy realizacji planu z sabotażem sił wroga. - Skoro już mamy jechać, chciałabym spędzić tam nieco więcej czasu, niż weekend. Co powiesz na przerwę wiosenną? - zaproponowała, biorąc pod uwagę, że mimo wszystko musiała uczestniczyć w zajęciach na Tajnych Kompletach. Do spring break zostały niecałe dwa miesiące i o ile nic się po drodze nie wysypie, upragnione wakacje będą na wyciągnięcie ręki. - Nie spiesz się, piękno potrzebuje czasu, aby rozkwitnąć. Ja się zajmę sobą - rzuciła tylko, kiedy czarownica zniknęła w sąsiednim pokoju, samej usadawiając się wygodniej. Powiodła wzrokiem po sypialni, której wystrój na każdym kroku krzyczał VALENTINA! Rozwieszone wszędzie neony miały swój klimat, dobrze odzwierciedlający osobowość przyjaciółki. Upijając kolejny łyk szampana, wplotła palce między włosie połyskującego futra. Melodyjne przekleństwo zatańczyło na ustach Valentiny, bez problemu sięgając uszu Charlotte i wywołując w niej uśmiech. To całkiem zabawne, że po włosku znała głównie przekleństwa - Hudson miała swój niemały wkład w ten jakże specyficzny tryb nauki języków. To dzięki niej kojarzyła sporą część wulgaryzmów i niektóre z - Sì, sono serio - odparła zaraz po opróżnieniu całego kieliszka i wyciągnęła nieco szyję, by sprawdzić, czy czarownica zmierza już w jej kierunku. - To przez brak towarzystwa. Odpowiedniego towarzystwa, które wyjęłoby kij z jego… - urwała wpół zdania, bo na widok wyłaniającej się zza rogu blondynki zaniemówiła. Niełatwo było doprowadzić do momentu, by Charlotte przerwała swoją opływającą złością tyradę. Zieleń doskonale pasowała do urody Val, a krój sukienki podkreślał każdy z walorów, zwłaszcza linię smukłych pleców. Zamrugała kilkakrotnie, starając się wyrwać spod uroku ruchu kobiecych kształtów i wrócić do poruszonego tematu. - Gdyby był prawdziwie samotny, nie odsunąłby się ode mnie - naburmuszyła się z ciężkim westchnieniem, podniosła na klęczki i wyciągnęła rękę do Valentiny, by pociągnąć ją ku sobie pod pretekstem przyjrzenia się ozdobom materiału. - Przyciągasz spojrzenie i oszałamiasz. Nie wiem, czy matrony będą tego samego zdania, ale uważam, że wyglądasz doskonale. - Odtrąciła chęć dotknięcia nagich pleców, jakże proszących się o muśnięcie wargami. Zadarła brodę w poszukiwaniu błękitnych tęczówek Hudson. - Myślisz, że na Nocy Walpurgi zjawi się wreszcie ktoś interesujący? Słyszałam, że David Harris wrócił z Europy, i ponoć jest na czym zawiesić oko. Rozmawialiście na ostatniej Burzowej Pełni, miał coś ciekawego do powiedzenia? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Nie potrzeba mi dużo – minimalna garść wyobraźni i permanentna świadomość własnego budżetu – żeby wizualizować kilka walizek wypchanych letnimi ubraniami, wrzucanych w pośpiechu do bagażnika samochodu. Nie muszę się zbytnio wysilać, żeby widzieć Charlotte na tylnym siedzeniu tego auta, podekscytowaną, patrzącą za okno z entuzjazmem i uśmiechem – tym, który widuję tylko ja. Możliwości są po to, by je wykorzystywać; kiedy panienka Williamson wspomina o przerwie wiosennej, energicznie kiwam głową. – Dla ciebie wszystko – składam obietnicę, która swojego dopełnienia ma doczekać za dwa miesiące, w międzyczasie przechodzę do garderoby i zanurzam w wielowarstwowych ścianach zwisających z wieszaków ubrań. Dryfuję w tiulach i koronkach, dłońmi sunąc po atłasach i tej jedwabnej, długiej i srebrno-złotej, która mogłaby konkurować o miano tej najpiękniejszej – ale w końcu w mojej dłoni pojawia się zielona, kolejna, choć zupełnie różna od pistacjowej tragedii. Pistacja na talerzu jest dużo lepsza. Śliski materiał przynosi dużo przyjemności, kiedy dłoń sunie w dół i wygładza sukienkę; krok dość miękki i subtelny, bo mimo upięcia, sukienka wcale nie krępuje ruchów i nie wydaje tego irytującego szelestu. Przez moment jedynym dźwiękiem są słowa Charlotte, a zaraz za nimi mój krótki śmiech. – Tyłek ma akurat zgrabny – nawet, jeśli z wspomnianym kijem; dzielę się swoim spostrzeżeniem z rozbawieniem, nie do końca przejmując się faktem, że takich komentarzy nie rzuca się w środek rodzeństwa. Kiedy już znajduję się przy mojej towarzyszce ponownie, robię obrót i potem drugi – krótki i dłuższy, chcąc zaprezentować jej kreację w całej krasie, nie szczędząc sobie póz i wygięć, mających zaprezentować mój wybór w całej swojej okazałości. Pomiędzy własnym zaaferowaniem decyzją wagi państwowej, zauważam jej minę i nieco mgliste spojrzenie. – No co? Jest dobrze? – dopytuję, jakby niepewnie, choć słowa, które Williamson wypomina chwilę później są potwierdzeniem, a ja łapię jej dłoń i uśmiecham się szeroko – Ładna, prawda? – dopytuję, choć zaaferowany wzrok ślizgający się po wykrojach materiału i jego intensywnym kolorze zdradza wystarczająco, a dostrzegając jej spojrzenie, nie muszę mieć wątpliwości. Unoszę dłoń i w czułym geście gładzę ją po policzku, zaledwie kilka uderzeń serca później zaglądając do własnych wspomnień z uśmiechem orbitującym wokół subtelnego zadowolenia, tym razem nie z powodu wybrania odpowiedniej sukienki. – Żartujesz? To jeden z powodów, dla którego nie porzuciłam pomysłu pójścia na ten głupi bankiet – poskręcane kosmyki ciemnych włosów, linia szczęki i delikatna muskulatura jego sylwetki; zdecydowanie jest na czym zawiesić oko – Wygląda dobrze. Bardzo dobrze – z pewnym błyskiem w oku, choć minimalnym rozbawieniem opadam na łóżko, a nagie plecy wita przyjemny dotyk białego futerka – Opowiadał mi różne ciekawe historie o niemagicznych gwiazdach z Europy, a teraz ponoć jego kuzynka stara się o wywiad z Michaelem Jacksonem, bo jest święcie przekonana, że należy do Kościoła – nie jestem pewna, czy to tylko stworzona z dzikiej fantazji teoria spiskowa, czy rzeczywiście wnioski panny Harris mają w sobie źródło prawdy – Na Pełni podobały mu się moje loki, może pamięć o nich sprawia, że trzymają się z dala ode mnie z tymi swoimi idiotycznymi artykułami? – krótkie parsknięcie poprzedza kręcenie głową, bo przy rozbawieniu drga też jakaś dziwaczna irytacja – Powinnam mu powiedzieć, żeby dali ci w końcu spokój i znaleźli sobie innego kozła ofiarnego? Zwierciadło wyjątkowo lubi się nad tobą pastwić. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Złożona obietnica nie daje żadnych podstaw, by w nią wątpić. Kiedy Valentina obierze sobie cel, trzeba włożyć wiele wysiłku, by wpłynąć na zmianę jej planów. Serce Charlotte rośnie, a uśmiech na jej twarzy rozszerza się w zadowoleniu. Czy aby na pewno spowodowany jest wyłącznie radością na myśl o spędzeniu czasu z przyjaciółką? - To niczego nie zmienia - obrusza się od razu na rzucone spostrzeżenie o tyłku Barnaby. Sama doszła kiedyś do podobnego wniosku, wszak starszy brat był jednym z pierwszych ideałów, o jakich marzyła mała Charlotte, myśląc o swoim przyszłym ukochanym. Sympatyczny, dowcipny, opiekuńczy, przystojny - wraz z przypiętą do piersi odznaką Czarnej Gwardii zdawał się odrzucić wszystkie te cechy, poza ostatnią oczywiście. Czuły dotyk na policzku rozgrzewa skórę, nie znacząc jej jednak rumieńcem. Blondynka dobrze wie, w jaki sposób użyć słów oraz gestów, by osiągnąć oczekiwany efekt. Nie, żeby sięgała do manipulacji przyjaciółką, o to Charlotte jej nie podejrzewa, ale nie stoi to na przeszkodzie, by docenić wypracowany przez lata kunszt. - Skoro tak świetnie idzie ci dopasowywanie kreacji, możesz mi też pomóc. Matka będzie oczekiwać, bym prezentowała się nienagannie, a znając życie, ciężko będzie ją zadowolić. - Maaike z domu van der Decken doskonale gra rolę perfekcyjnej pani domu, żony i matki, oddanej społeczności altruistki. Podczas każdego z wydarzeń wymagających obecność członków rodziny pilnuje, aby wszyscy prezentowali się w sposób idealny. Opinia publiczna jest ważniejsza od komfortu czy chęci podkreślenia własnej osobowości. Istnieje łatwy sposób, by pociągnąć Hudson za język. Ma ona doskonałą wręcz wiedzę na temat każdego z towarzyskiej śmietanki, potrafiąc jednym przelotnym spojrzeniem rozpoznać twarze wraz z ich nazwiskami, podczas gdy Charlotte zawęża znajomości takowych wyłącznie do najbardziej interesujących osób. Interesujących, znaczy tych, z którymi ma bezpośredni kontakt, nie zaś wszystkich przedstawicieli ścisłej czołówki Kręgu. Wodzi spojrzeniem za czarownicą, kiedy ta z gracją gwiazdy filmowej opada na miękkość futra. - Michael Jackson? - powtarza za nią z rozbawieniem, a w głowie od razu pojawia się melodia sławnej Billy Jean. - Niech zaprosi go na następny sabat, geriatria z pewnością ucieszy się z koncertu. Uwielbiają przecież odkrywać nowe horyzonty. - Oczami wyobraźni widzi już miny starszyzny Kręgu. Dla urzeczywistnienia tej wizji gotowa jest sama wystosować takie zaproszenie. - To, co znalazło się na tablicy przy kościele, było złośliwością Zahuna - wyjaśnia łopatologicznie, starając się mówić wolno i wyraźnie. - Ricchione… - Kolejne z dźwięcznie brzmiących słów, jakie zdołało wejść do słownika panny Williamson. - Zwierciadło nie ma z tym nic wspólnego i mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie. - Nie wie jeszcze, że następnego dnia na sklepowych wystawach ma się pojawić nowe wydanie magazynu dla pań z artykułem powtarzającym plotkę. - Lepiej pokaż, co jeszcze masz w tej swojej skarbnicy. - Wskazuje brodą na otoczone neonem przejście do garderoby. W szafie Charlotte próżno szukać wielu kolorów, gdyż w większości przypadków decyduje się na klasyczną, jakże dominującą wśród czarownic czerń. Pojedyncze zielenie, bordo i inne musztardy stanowią akcenty w ramach urozmaicenia codziennych stylizacji. Podnosi się z miejsca i chwyta za butelkę z drogim szampanem. Oba kieliszki na powrót zapełniają się bąbelkami, a jeden z nich prędko odnajduje się w dłoni Hudson. - Może mnie będzie pasować ta piekielna pistacja? - Puszcza Valentinie oczko i razem znikają za drzwiami królestwa wielobarwnych strojów. | zt x2 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity