First topic message reminder : Droga do miasta Jedyna taka szosa ciągnąca się od Wallow pomiędzy zagajnikami i polami aż do Saint Fall. Droga jest uczęszczana tylko przez mieszkańców tych okolic, lub takich, którzy mają do załatwienia bardzo ważne sprawy, przez wieś nie przejeżdża zresztą żadna inna trasa, przez co wydaje się ona oddalona od rzeczywistości. Bliżej znaku oznajmującego, że kierowca wjechał do Wallow, szosę okalają z dwóch stron pola uprawne, na których latem można zobaczyć słoneczniki, kukurydzę i zboże, często uginające się pod lekkimi porywami wiatru. Pola w tej okolicy są ogrodzone siatką, która ma chronić je bardziej przed zwierzętami niż człowiekiem, nadając temu miejscu dziwnego porządku. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Agatha Rauschenberg
Wygląda na to, że Lucyfer miał dla niej dzisiaj inne plany niż utknięcie na wsi pośrodku dosłownie niczego. Chciała cudu? Cud właśnie dostała. Drgnęła lekko, słysząc pukanie w szybę i podniosła zrezygnowany wzrok. Dostrzegła za szybą mężczyznę, dość młodego, sądząc po nim, i najpewniej lokalnego. Przyjęła jego obecność z pewną dozą nieufności, dlatego na samym początku, zamiast radośnie wyskakiwać mu na powitanie z samochodu, uchyliła szybę. Może tylko chciał poprosić o drobniaki na piwo. Kto wie. Przez pierwsze kilka sekund nie odzywała się, jakby przetwarzając informacje sprezentowane jej w krótkim zdaniu. Dopiero po chwil jej oczy rozbłysły nadzieją, że może jeszcze jednak uda jej się wrócić dzisiaj do Salem. Może faktycznie spotkała właśnie mechanika. Oby jednak nie żadnego zboczeńca, który na nią napadnie, kiedy wysiądzie z auta. W razie czego szybko go znokautuje szpilką. Podobno cholernie bolało, kiedy się taką nadepnie na śródstopie. — Naprawdę? – spytała z nadzieją, jakby spadł jej właśnie z samego Piekła. Odłożyła mapę z kierownicy na miejsce pasażera i otworzyła drzwi samochodowe, wysiadając z niego na trasę. Szpilki łatwo dało się zauważyć na nogach, stuknęły już przy pierwszym kroku, przy akompaniamencie zamykanych drzwi. – Będę wdzięczna. Może zobowiązana? Nie urodziła się wczoraj, wiedziała przecież, że za przysługi się płaci. Zwłaszcza za te darmowe. Obeszła mężczyznę, żeby stanąć przed nadal otwartą maską samochodu. — Naprawdę, nie wiem co się stało. Chyba na coś najechałam, bo coś zachrobotało, a potem zobaczyłam… to – wskazuje niedbałym ruchem na parę unoszącą się spod maski. – Nawet nie wiem, skąd konkretnie się tak dymi. Wie na pewno, że ciężko będzie jej pojechać, bo już paliła się czerwona lampka na tablicy rozdzielczej. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Salem, Massachusetts
Zawód : prokurator / adwokat
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Lubił kobiety z loczkami. Przypominały małe, łagodne baranki, a jeśli coś lubił na farmie Padmorów, to na pewno ich kędzierzawe pogłowie. Zupełnie odkładając na bok jakiekolwiek brzydkie podteksty, już jako młody chłopak lubił w gęstym runie zanurzyć rękę i poczuć jego miękkość. Kędzierzawe kobiety były dla niego synonimem dzieciństwa spędzonego na farmie. – A czy barghesty żyją w buszu? – W sumie nie wiedział, ale naprawdę zamierzał pomóc Ważnej Pani w potrzebie. W miejscu, gdzie rozstrzał między najbliższymi sąsiadami wynosił około mili, a często nawet więcej, kobieta na wysokich obcasach mogłaby prędzej zwabić kilka bestii na swoje krwawe odciski, niż jakąkolwiek pomoc. Samotna kobieta na odludziu rzeczywiście przyciągała kłopoty. A zwłaszcza taka kędzierzawa. – Marvin Godfrey zawsze pomaga – dodał, już dla pełnego spokoju niefortunnej pani. Podchodząc do maski, zmarszczył brwi, przybrał strapioną minę. Kłąb pary wydostający się spod tejże zwiastował nie tyle długą i mozolną naprawę, co sam czas oczekiwania raczej dłuższy – bo żeby dobrze chwycić i uszczelnić, to wpierw wszystko musiałoby dobrze ostygnąć. Już kilka razy oparzył sobie paluchy – nic miłego. Najczęściej roboty kowalskie generowały przypadki oparzeń, ale raz zdarzyło się Godfreyowi nawet przykleić do rozgrzanej tarczy hamulcowej. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie zaśpiewał tak cienkim falsetem, jak wtedy. – To sobie pani skróciła drogę… – Rzucił, nurkując łbem w poszukiwaniu usterki. Szybko odskoczył, gdy znalazłszy się za blisko źródła ciepła zadrżał z obawy o swoje brwi i rzęsy. – Wygląda na rozszczelnioną chłodnicę. Mogę to spróbować zrobić tutaj, ale to musi ostygnąć – mówiąc to, przyłożył dłoń gdzieś w okolicy silnika, by sprawdzić temperaturę. Skoro usterka zdarzyła się nagle, prawie na pewno będzie musiał… no, dać nura. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Agatha Rauschenberg
Czy barghesty żyją w buszu – ręki sobie uciąć nie da, ale z tego, co wyniosła z podstaw wiedzy o magicznej przyrodzie ze szkółki kościelnej, to tak. Aczkolwiek jej wiedza na temat zwierząt kończyła się na psach i kotach, a konkretnie – że jedno trzeba wyprowadzać, drugie nie. Nie miała ani jednego, ani drugiego, bo nie miała czasu nawet dla własnego syna i widziała go tylko w przelocie. Erick przestał nawet chwalić się ocenami ze szkoły, przyjmując obecność matki z obojętnością. Niemniej, deklaracja miejscowego – Marvina Godfreya, jak się przedstawił (imię pewnie umknie jej pod natłokiem kolejnych nazwisk, gdy tylko wróci do Salem) – wywołała na jej ustach uśmiech nadziei i była w stanie znieść wiele niedogodności. W tym swoją niecierpliwość. Jeśli myślał, że Agatha się przedstawi, to się nie przedstawiła. Za to wyszła za nim z samochodu i stanęła obok niego, aby przyglądać się, jak Marvin Godfrey nurkował pod maską jej służbowego samochodu. Chciałaby powiedzieć, że miała pojęcie, co tam robił, na co patrzył, co dotykał i co konkretnie go oparzyło, gdy gwałtownie cofnął rękę. Westchnęła tylko długo, przeciągle, w odpowiedzi na komentarz. Tak, sama to wiedziała. Ale z drugiej strony – czy to samo nie mogłoby się stać gdziekolwiek indziej? Również i na trasie. Fakt, nie byłoby to pośrodku niczego, ale może wtedy nikt by się nie zatrzymał, żeby pomóc jej z kupą złomu przypominającą obecnie Mercedesa. Najgorzej, że służbowego. Więcej tego złoma nie weźmie. Nadzieja ją opuściła, gdy wyrok zapadł – da się zrobić, ale nie teraz. Uleciała razem z głośnym westchnięciem i dziwnym załamaniem w posturze Agathy. — Ile to może stygnąć? – Nie miała zamiaru pchać go w ogień, ale z drugiej strony, trochę jej się dupa, nomen omen, paliła. – Jest tu gdzieś telefon? Muszę być w Salem najpóźniej za trzy godziny, a już stąd jedzie się ponad dwie. – Lucyfer widocznie bardzo nie chciał, żeby jej spotkania doszły do skutku. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Salem, Massachusetts
Zawód : prokurator / adwokat
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Marvin Godfrey zawsze przedstawiał się przy każdej możliwej okazji pełnym imieniem i nazwiskiem – to element budowania jego marki osobistej, opierającej się głównie na zadowolonej klienteli, poczcie pantoflowej, ogłoszeniach gdzie tylko się dało i… no, przypadkach. Takich, jak ten, gdy komuś mimochodem zdarzyło się pomóc, choćby miał otrzymać za to wyłącznie uśmiech, a gdy zdarzyła się w ramach takiego spotkania większa przysługa... Marvin egzekwował takie długi w różnym czasie i w rozmaitej formie – nie wszystkie miały cokolwiek wspólnego z pieniędzmi. Od sąsiadów za drobne przysługi otrzymywał zaproszenia na obiad lub płody rolne, a czasem wręcz napoje wyskokowe. Każde z nich mieściło się w konwencji i zadowalało Godfreya. Zmierzył ją uważnym spojrzeniem – jak bardzo musiało się spieszyć kobiecie, która wybrała szybką jazdę bezdrożem, zamiast normalnie, drogą szybkiego ruchu? Co mogło być aż tak ważne? – Pół godziny? Coś koło tego – przyznał po krótkim namyśle, cały czas wpatrując się w samochodowe bebechy, jakby za chwilę miał wyskoczyć z niego mały Mercedesik i na pierwszym biegu przetransportować ją… gdziekolwiek potrzebowała się teraz znaleźć. Zmarszczył brwi, odchylił w bok, jakby zastanawiając się nad czymś naprawdę wielkiej wagi i w istocie – tak właśnie było. Bo wreszcie zdecydował. – Telefon jest u mnie, to pięć minut drogi stąd. Ale równie dobrze mogę panią podwieźć… tam, gdzie się pani teraz spieszy – odparł, jeszcze bijąc się z myślami. Miał ją wpuścić do samochodu. Czy na pewno nie zostawił na wierzchu czegoś, co wprawiłoby Ważną Panią w konsternację? Nie był do końca pewny, dlatego nie od razu wypluł z siebie propozycję, która ostatecznie padła tak, czy inaczej. To jakby sam Lucyfer wystawiał go na próbę chcąc, by to i tak doszło do skutku. I wtedy przypomniał sobie o jednym, drobnym szczególe. Byleby ta gazetka jakimś cudem wpadła pod fotel kierowcy zamiast szczuć na tylnym siedzeniu, gdzie ją, spiesząc się, zostawił. Świeżo zakupiona w kiosku, jeszcze nie padło na nią ani jedno spojrzenie. – Zostawię kontakt do siebie i będzie można odebrać pojazd jeszcze dziś wieczorem – dodał pospiesznie, nie zajmując głowy gazetką na zbyt długo. Będzie co ma być. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Agatha Rauschenberg
Pół godziny! Pół godziny to maksymalnie tyle poślizgu, na ile była w stanie się zgodzić. A tu przez samo pół godziny będzie stygł silnik samochodowy! A co dopiero naprawa! Na pewno też jakieś kilka godzin… — Ile by zajęła naprawa? – spytała rzeczowo, kalkulując już w myślach, ale dodając dwa do dwóch, było to niemożliwe, aby zanurkować pod maską, naprawić to, co się popsuło (co to było? Brzmiało prawie jak farmaceutyczny bełkot dla niewtajemniczonego), a potem uruchomić silnik i ruszyć beztrosko w trasę, sądząc, że zdąży na umówione spotkanie. Wszystko przepadło. W dodatku jest w czarnej dupie, pośrodku niczego, bez telefonu. Ale chociaż z mechanikiem, który to auto naprawi, co sprawia, że przynajmniej dojedzie do domu. Kiedyś. Za jakieś sześć godzin. Miłościwy Lucyferze… Budowała już w myślach prośbę, aby podrzucił ją do domu, a ona by z niego zadzwoniła do biura, żeby odwołać spotkanie – klient uzna ją za niepoważną, ale mniej niepoważną niż gdyby się w ogóle nie pojawiła i nie uprzedziła – kiedy usłyszała propozycję, której usłyszeć się nie spodziewała. Zastanówmy się. Nieznajomy mężczyzna nagle się zatrzymuje, żeby pomóc samotnej kobiecie na drodze. Oferuje naprawienie samochodu, potem, ewentualnie, możliwość zadzwonienia ze swojego domu, a jeszcze później, żeby wsiadła do jego samochodu i on ją zawiezie. Musiałaby się zamienić z małpą na głowy, żeby się na to zgodziła. Za mało historii o zabójstwach kończyło się w ten sposób? Za mało się naczytała spraw z szarmanckimi, bardzo uprzejmymi, bardzo przystojnymi panami chętnymi wybawić niewiastę od problemów? — Nie ma tu jakiejś budki telefonicznej? – rozgląda się, widocznie czując się coraz bardziej w dupie. Ale nie ma żadnych przesłanek, żeby miała wsiąść do samochodu nieznajomego mężczyzny i dać się wywieźć gdziekolwiek mu się podobało. Jedyne co, to mogła pożyczyć jego samochód. Ale wtedy to jej propozycja będzie podejrzana – żeby miał pewność, że go nie ukradnie, musiałaby go zabrać. Jaka wtedy jest pewność, że nie zaatakuje jej z tylnego lub bocznego siedzenia? |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Salem, Massachusetts
Zawód : prokurator / adwokat
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Czasem bardzo żałował, że Lucyfer w całej swojej łaskawości nie obdarzył go jednak talentem medium – mógłby wtedy podać bardziej konkretne odpowiedzi na tak zadawane pytania. Jedyne, co mógł zrobić, to wysłuchać, co szepcze do niego sam rzeczony gruchot. I niewątpliwie za chwilę to zrobi – potrzebował jedynie odrobiny skupienia, by zaspokoić kobiecą ciekawość. A tego nie zrobi, póki nie wypełni wyczerpującej ankiety, bo Ważna Pani zarzuciła go pytaniami. – Razem z zatarganiem pojazdu na kanał i zidentyfikowaniem usterki? Od godziny do nieskończoności, jeszcze nie wiem, co dokładnie poszło i co będzie potrzebne. Trzymam się optymistycznej myśli, że mam u siebie wszystko, co niezbędne. Wtedy uporam się z tym do wieczora – a Marvin z natury w istocie był optymistą i w swojej absolutnej niewinności przez myśl mu nie przeszło, że wyciągając pomocną dłoń do obcej kobiety może wyglądać podejrzanie. Dlatego pierwszą reakcją na jej wycofanie była lekka konsternacją. Drugą zaś wybuch śmiechu. – Budka? W Wallow? Szanowna pani raczy żartować, ale kilka mil dalej podciągnęli elektryczność dopiero niecałe dziesięć lat temu – naprawdę go rozbawiła. Budka telefoniczna, doprawdy. Może jeszcze działająca? Jeszcze chwilę spędził na tej spontanicznej radości, by zorientować się, że kobiety to wcale nie bawi. Dopiero po tym żenująco długim momencie zrozumiał, o co może chodzić. – …Aaaa, bo chodzi o to, że– zaraz, czy pani sądzi, że ja jestem jakiś– Zmarszczył brwi w najgłębszej z głębokich zadum. No tak. Wyszedłem na mordercę. Albo gorzej – na z b o c z e ń c a. – Dobra, mam inny pomysł. Pani tu zostanie, tylko powie mi, gdzie mam zadzwonić? Pojadę, wykręcę od siebie, powiem jaka jest sytuacja i wszyscy zadowoleni! – Bez kontaktu z siedzeniem pasażera w samochodzie Godfreya, skąd ostatnio Muflonek próbować uciec na swojej jednej nóżce i skraj kanapy zapaskudził śluzem. A Marvin nadal tego nie posprzątał. – Względnie mogę wskazać drogę do najbliższego domu, to będzie tamtędy, za tym krzaczkiem w lewo i dalej proooosto przez pola – wskazał kobiecie najbliższy krzew i drogę tuż za nim – tam mieszka Spikey. Choleryk straszny, na każdego intruza wyskakuje ze strzelbą, ale nigdy jeszcze jej nie odpalił. Podejrzewamy, że nie ma czym, bo dawno temu przewalił majątek w karty i za pięć dolarów które ma, jednak bardziej woli kupić mleko, niż amunicję. Z tego co wiem, ma telefon. Chyba, że już mu odcięli – zaśmiał się krótko i kontynuował, opierając się tyłkiem o karoserię z dala od wyziewów spod maski, które zaczynały powoli tracić na sile. – Ale pani się nie martwi, takiej pani nie zastrzeli. Ostatnio mówił, że będzie szukał żony. To mu pani spadnie jak z nieba! Czy tam z piekła. – Uśmiechnął się rozanielony, jakby naprawdę uważał, że połączenie ich dwojga to doskonały pomysł. Nie napomknął tylko, że część faktów... Po prostu zmyślił. Które? O tym Ważna Pani przekona się dopiero, gdy zajrzy na podwórko starego wdowca i zorientuje się, że zamiast strzelby, może on postraszyć co najwyżej swoją starą motorówką. A mleko pije wyłącznie dlatego, bo wierzy, że to przywróci mu utracone zęby. Poza tym jest bardzo dobrym, choć samotnym gospodarzem. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Agatha Rauschenberg
Krótkie załamanie było widoczne poprzez uniesienie dłoni do skroni i rozmasowanie ich, długie i bardzo natarczywe. Mogłaby się rozpłakać, gdyby tylko pamiętała, jak to się robiło i gdyby płakanie w istocie należało do jej natury. Nie należało. Ale załamywanie się nad złośliwością rzeczy martwych – już owszem. Kogo niby miała oskarżyć teraz o to, że wyjdzie na niepoważną przed klientem? Sąd? Podam sąd do sądu, na pewno coś z tego wyjdzie. Ani wieczór, ani nieskończoność nie były satysfakcjonujące. Mogłaby mu zaproponować cenę jakąkolwiek, urwaną z kosmosu, obiecując dolary spadające z drzewa, ale i to, przypuszczalnie, niewiele by zmieniło, jeśli faktycznie tych części nie miał – i jeśli miał to zrobić porządnie, nie na szybko, byle zakleić plasterkiem dziurkę, czy coś. Lucyfer widocznie bardzo nie chciał, żeby dotarła na to spotkanie. Akompaniament śmiechu bardziej drażnił niż pomagał czy rozładowywał napięcie. Naprawdę, przydałby się chociaż jeden telefon. Albo chociaż jakiś sklep. Ale nic – szczere pole i oprócz niego tylko podejrzany mężczyzna o podejrzanie altruistycznym podejściu i zbyt wielką chęcią do pomocy, aby Agatha mogła sądzić, że to tak bezinteresownie. Od dawna nie wierzy w bezinteresowność i życzliwość. Ostatnia propozycja, którą wytoczył pan Godfrey brzmiała na sensowną. Najbardziej sensowną z tych wszystkich propozycji, jakie do tej pory padły. Wciąż był dla niej podejrzany, ale przynajmniej ta wersja zdarzeń nie zakładała wsiadania do jego samochodu i jechania z nieznajomym w nieznane. Z historii wynikało, że najbliższy telefon nie wchodził w grę. Raz – że nie miała ochoty użerać się ze starymi zrzędami wyskakującymi ze strzelbą i szukającymi żony. — Zawiódłby się, mam już męża – wymrukuje tylko pod nosem. Jeszcze tego męża ma. Jeszcze przez jakieś kilka miesięcy, nim staną na jednej sali sądowej, zasądzając ostatecznie rozwód i odtrąbią porażkę w ich związku. I każde pójdzie w swoją stronę. A po drugie – w tych szpilkach nie ma mowy, aby gdziekolwiek poszła poza tą dróżkę. I kilka metrów. Wzdycha. Robi kilka kroków w tą, kilka kroków w tamtą. Coś musi postanowić – i ostatecznie najlepszą decyzją, jaką może podjąć, jest chyba ta: — Ma pan linkę holowniczą? Zaprowadzimy auto do pana warsztatu i ja stamtąd zadzwonię. Muszę to być ja, inaczej pomyślą, że ktoś sobie robi żarty i niczego to nie zmieni. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Salem, Massachusetts
Zawód : prokurator / adwokat
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Naprodukował się już na dziś wystarczająco i właśnie robił sobie przerwę, oglądając własne paznokcie, gdy kobieta dreptała nerwowo to w jedną, to w drugą stronę. Widać, że nie miejscowa, a raczej wychowana w mieście, że tak wyskoczyła do Marvina z całą swoją nieufnością i zakładaniem najgorszego. W Wallow już wszyscy go znali, a przynajmniej kojarzyli – albo z widzenia, albo z nazwiska. Ale nikomu nie był obcy ani on, ani jego altruizm, objawiający się głównie tym, że z egzekucji długu za wykonaną pracę na rzecz kogoś ze społeczności potrafił zrezygnować nawet na całe trzy miesiące. Ostatecznie przysługi zawsze wracały tam, skąd wyszły, w tym jednym Marvin miał taką ufność, jak w samym Lucyferze. A dziś fortuna podzieliła się swoim skarbem i z nieznajomą, kiedy postawiła Godfreya na jej drodze. – To rzeczywiście mogłoby mu złamać serce – wyszczerzył zęby w pogodnym uśmiechu, zawieszając spojrzenie gdzieś na horyzoncie i czekając na werdykt. Choć sam, im dłużej się nad tym zastanawiał, rzeczywiście bardzo chętnie zobaczyłby na własne oczy konfrontację Ważnej Pani z prawdziwym folklorem tych okolic. Jej głos wyrwał go z zadumy. Aż klasnął w dłonie z radości, bo bajeczny tyłek, za długo przyklejony do karoserii popsutego rzęcha zaczynał być już jednym, wielkim odciskiem. Akurat ten tyłek nie był po prostu godny takiego losu. – Marvin Godfrey bez linki to jak grzybiarz bez koszyka. Pewnie, że mam – i już miał raźnym krokiem podejść do swojego pojazdu i otworzyć bagażnik w poszukiwaniu tejże, gdy… Zatrzymał się w pół kroku i szybkim półobrotem znalazł się znów frontem do Agathy. – To już panią opuścił strach? Jak coś to nic się proszę nie bać, dookoła mam sąsiadów, zawsze będzie mogła się pani rozmyślić i zadzwonić od nich. Wszystko lepsze od stania pośrodku niczego. Odpalił swój pojazd i zatrzymał go przed samochodem kobiety. Nurkowanie w bagażniku za linką zajęło już nieco dłuższą chwilę, podczas której Ważna Pani mogła przyjrzeć się wszystkiemu temu, co Marvin miał najlepsze. W tym osuwającym się z tyłka spodniom – mogłyby być rozmiar mniejsze. Albo przynajmniej wyposażone w dobry pasek. – No, mam. Już podpinam. Jak powiedział, tak zrobił. Podpiął. I ruszyli na kwadrat najlepszego z okolicznych majstrów. Dom nie wyróżniał się niczym szczególnym, o podwórzu całkiem schludnym, z wyjątkiem niewielkiej kupy złomu składowanej koło szopy zaraz za domem. – W garażu mam kanał, zaraz spróbuję go tam wciągnąć – mówiąc to, już zawijał linkę na łokciu. Spojrzał na drzwi wejściowe. – Są otwarte, może pani wejść i skorzystać z telefonu. – Przecież nie będzie nad nią stał i naliczał bezcenne impulsy! |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Agatha Rauschenberg
Los nieszczęsnego Pana Sąsiada, którego imię uleciało z myśli Agathy jak wiele innych niepotrzebnych jej do życia faktów (o wiele więcej miejsca w głowie zajmowały paragrafy i przepisy prawne, które, w rzeczywistości, czasami potrafiły uratować życie, chociaż niekoniecznie jej samej) zszedł na dalszy plan w obliczu błyśnięcia nowej nadziei. Krótkiej, bo krótkiej, nie do końca zadawalającej, ale trudno – takie już bywały kompromisy. Tym razem Agatha musiała iść na kompromis z losem, czego nie omieszkał się wypomnieć jej lokalny majster, Marvin Godfrey. Mogłaby wywrócić oczami, gdyby nie fakt, że bardziej bawiła ją ta sytuacja, te komentarze. — Pocieszam się myślą, że jak mnie pan zamorduje, to panu życia nie wystarczy, żeby odsiedzieć te wszystkie wyroki. Niekoniecznie, nie mordowałby sędzi, ale fakt faktem, że zbrodnia na prokuratorze i prawniku była poważna. Wręcz głupia, mogłaby powiedzieć, bo przecież otaczają ją inni – i może mieć rodzinę babrającą się w prawie. Było to wysoce prawdopodobne, jako że w prawniczym półświatku niezwykle ciężko było się przebić i to, że udało jej się to jej, było cudem. I odrobiną pomocy dla tego cudu okraszoną szczyptą manipulacji. Przynajmniej mechanik entuzjastycznie przyjął nowy plan. No nic, przyjdzie jej zaczekać u niego, na to wygląda. Tak, woli nad nim stać i mieć pewność, że nic się jej nie stanie, niż wsiąść do samochodu z nieznajomym. A na pewno nie ma ochoty patrzeć na wysuwające się zza zbyt luźnych spodni kawałki półdupków. Przymknęła oczy i odwróciła wzrok w drugą stronę. Taktowniej będzie udawać, że tego nie było, nic się nie widziało, nic się nie wydarzyło. Z bagażnika w końcu linka holownicza została wydobyta, a za moment podczepiona pod samochód. W ten sposób Agatha ponownie wsiadła za kierownicę swojego (nie-swojego) Mercedesa i pozwoliła się holować aż do domostwa, czy też garażu, pana Godfreya. Wysiadłszy z samochodu, prawie już zapomniała o konieczności zadzwonienia do Salem. Dobrze, że jej o tym przypomniał, gdy tak zwijał linkę na łokciu. Wyglądał na takiego, który zna się na rzeczy i oby intuicja jej w żaden sposób nie myliła. Na wszelki wypadek jednak zabrała ze sobą torebkę. — Nie będę panu przeszkadzać. Przez jakąś chwilę. ciąg dalszy przed domem |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Salem, Massachusetts
Zawód : prokurator / adwokat
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
12 kwietnia 1985 Temat Orlovsky’ego już nie wrócił – wrócił za to temat nauki jazdy. Zdążyłam się już nauczyć, że Sebastian zazdrosny, to Sebastian obrażony, i chociaż schlebiało mi to w chuj, nie zamierzałam go tak dręczyć (ani siebie, chociaż przekonywanie go, żeby mu przeszło, było całkiem miłe), właśnie dlatego następnym instruktorem jazdy miał być on. Moglibyśmy zabrać jakiś samochód ode mnie z domu, ale wtedy wszyscy by się dziwnie patrzyli, bo wyjechać nim musiałby z garażu Sebastian. To raczej mało popularny widok, aby Verity popierdalał jakimś Jeepem czy innym terenowym gównem pożyczonym przez Carterów, dlatego prosto z pracy przyjechaliśmy tutaj. Jego samochodem. Widzę na twarzy, że jest mu ciężko z tą decyzją. — Zostawić Cię z autem na chwilę? – pytam nieco zgryźliwie, a nieco jestem zdezorientowana, bo pierwsze widzę, żeby się tak nad samochodem roztkliwiać. – Przecież nie oddajesz go na ścięcie – wzdycham krótko. Nie wiem, może nie zrozumiem. Rozumiem na pewno jedno – Rolls-Royce był drogi i cholernie niepraktyczny do poruszania się w terenie. Po tych wycieczkach Sebastian i tak powinien zrobić solidny przegląd auta, na przykład, czy mu się tam nic nie urwało, kiedy jechał przez te dziury w Cripple Rock. I to nie raz. — Nie będę tu zapierdalać – zresztą się nie da – nic się nie stanie. – Sama chciałabym w to wierzyć. Ostatnim razem jednak udało mi się nie wylądować w rowie. To brzmi jak osobisty sukces. Tak. Wiem na pewno jedno – kiedy już siadam za kierownicą, wiem, że lepiej mi jest ze strony pasażera. Ja i Rolls-Royce do siebie nie pasujemy. Nie polubimy się, zdecydowanie. To wszystko jakieś takie… za bardzo. Wolę coś skromniejszego. Ten klekot, którym jechaliśmy z Orlovskym, brzmiał jak dobre auto dla mnie. Nawet jeśli trochę rzęził. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Oczywiście nie mógł odmówić, gdy wrócił temat nauki jazdy — alternatywą było oddanie tytułu instruktora Orlovsky’emu, a choć Sebastian absolutnie nie wierzy, by cokolwiek mogło między tą dwójką się wydarzyć, to, jeśli już Judith ma uczyć jakiś facet, będzie nim Sebastian. Basta. Wystarczająco dużo chłopów kręci się wokół niej w pracy — zarówno jednej, tej w kazamatach, jak i drugiej, tej w lesie. Judith świetnie radzi sobie w męskim świecie z męskimi obowiązkami i oczywiście doskonale umie sobie poradzić z tymi, którzy jeszcze nie nauczyli się, by nie patrzeć na nią jak na pierwszą lepszą cizię, ALE. Ale. Sebastian nie potrzebuje powodu, by wciąż czuć pewien dyskomfort z tym związany, nawet jeśli jeszcze do niedawna ten zupełnie nie występował. Nie przemyślał tylko kwestii wykonania. Tak, rzeczywiście to dość logiczne, że Judith nie wzięła auta z Cripple Rock, jeżeli nie chcieli tworzyć wokół siebie plotek, ale w jakiś sposób do ostatniej chwili Sebastian wypierał myśl, że w takim wypadku jedyną alternatywą jest Rolls Royce. Jeszcze pachnący świeżością, lśniący, czyściutki i w stanie idealnym. A wiadomo jak to z kobietami za kierownicą — Sebastian może i bardzo dobrze zdaje sobie sprawę z tego, jak Judith Carter niepokojąco wyśmienicie radzi sobie w męskich spodniach, ale to nie zmienia faktu, że wciąż jest kobietą, z kolei pewnych przekonań ciężko się ot tak wyzbyć. Wiedzą powszechną jest, że płeć piękna nie ma takiej smykałki do prowadzenia. No i kto to słyszał uczyć jazdy takim autem? Marszczy brwi z pretensją, kiedy Judith zadaje swoje pytanie i odwraca oczy Sebastiana od zaparkowanego przy drodze skarbu. Nic się nie stanie. Lepiej, Orlovsky, żebyś dobrze jej nauczył podstaw, bo jak mi wypadnie z zakrętu, albo wjedzie w jakiś rów… O skrzynię się nie martwi, tyle dobrego, że automat ciężko zajechać. — Po prostu bądź z nim delikatna — burka, westchnąwszy ciężko, kiedy przekazuje jej kluczyki i ze skwaszoną miną przesiada się na siedzenie pasażera. Dziwne uczucie. Przyprawia o niepokój. — Jak ruszać już wie- — Nie kończy, bo lekko skonsternowana mina Judith po spojrzeniu na drążek coś Sebastianowi uświadamia. — Na czym uczył cię jeździć Orlovsky? — Jeśli na swoim aucie, to nie ma szans, by to było w automacie. Wzdycha krótko. — Rolls Royce ma automatyczną skrzynię, ustaw sobie wszystko pod siebie, o tu masz lusterka, tym regulujesz fotel i zaraz ci powiem, jak działa automat. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Sebastian ma szczęście. Ma wyjątkowe szczęście. Ma wyjątkowe szczęście, że nie jestem jakimś upadłym, nie czytam w myślach i nie ogarniam telepatii, bo słysząc jego absurdalne obawy związane z moją płcią, to bym mu po prostu pierdolnęła. Jestem dla niego łaskawa i wyrozumiała, o wiele częściej sięgam po rozmowę niż rękoczyny, ale wtedy bym po prostu mu jebła i tyle. Dobrze więc, że brzydzę się magią iluzji, a telepatia pozostaje poza moim zasięgiem. Czytanie w myślach – tym bardziej. Błogo nieświadoma, siedzę sobie w Rolls-Roycie, który miał już niejeden chrzest bojowy po drogach Cripple Rock. Te w Wallow wyglądają na minimalnie łaskawsze, a teraz stoimy na w miarę prostej drodze, jak na wiejskie standardy. — Czy ja kiedyś jestem niedelikatna? – może nie wyczuwam tragizmu tej sytuacji, może jak kupię auto, sama będę rozumiała więź między właścicielem a maszyną, teraz dla mnie jest to jednak absurdalne i niemalże dziecięce, jak oddawanie zabawek dziewczynce, bo się mama uparła. Przejmuję kluczyki, przesiadam się na miejsce kierowcy i od samego początku coś mi tutaj nie gra. Gdzie jest ten pieprzony drążek, którego się ostatnio uczyłam do używania? — Na swoim aucie chyba. – Mówił mi, nie pamiętam, nie przywiązywałam wagi. – A może był pożyczony. – Pamiętam, że w schowku były czekoladowe batoniki i żadnego nie zjadłam. Straszne, dzisiaj bym nie popełniła tego błędu. Automatyczna skrzynia biegów. Co za chuj? — To na cholerę się uczyłam przerzucania biegów, skoro auta umieją jeździć bez tego? – krótka frustracja opuszcza moje usta, wzdycham z niecierpliwością, ale zaraz zajmuję się ustawianiem fotela pod swój wzrost. Sebastian jest jednak trochę wyższy. Potem przestawiam lusterka, a kluczyki smętnie wiszą w stacyjce. Tyle nauki po to, żebym się dowiedziała, że auta jeżdżą bez biegów. No chuj mnie strzeli. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Parska z rozbawieniem, słysząc oburzenie w głosie Judith i obserwuje cierpliwie, jak ta ustawia wszystko pod siebie. Dziwnie mu się siedzi na miejscu pasażera, ale w dziwny sposób podoba mu się widok Judith za kierownicą. A może to kwestia tego, że zwyczajnie podoba mu się widok Judith gdziekolwiek? — Dobrze jest umieć prowadzić oba rodzaje — stwierdza w odpowiedzi i sam również poprawia swoje siedzenie, by móc swobodnie wyciągnąć nogi. Przycisza grające radio, jednak nie wyłącza go całkiem, wychodząc z założenia, że Judith powinna uczyć się w podobnych warunkach, które będzie miała, prowadząc. Nie może jej rozpraszać byle dźwięk. — W automacie masz tylko dwa pedały, hamulec i gaz. Odłóż sobie lewą nogę na bok i najlepiej ją tam przyklej — tłumaczy, zerkając na nogi Judith kontrolnie. Dopiero po chwili uświadamia sobie, że nie powinna mieć jeszcze wyrobionego nawyku sięgania wolną nogą do sprzęgła, w końcu jeździła tylko raz. Kilka razy? Nie dopytał, jak często miała te nauki z Orlovskym. Nieważne. — Używasz tylko prawej nogi. Biegów jako takich nie ma, ale masz cztery tryby, które przestawiasz drążkiem. Żeby ustawić tryb, musisz użyć hamulca, tak, jak normalnie użyłabyś sprzęgła. — Zapina własny pas, wskazując krótkim ruchem głowy na drążek. — Wciśnij lewy pedał i trzymaj go. — Trzymaj cały czas, ale na razie nie odpalaj auta. Tryby są cztery. „P”, ustawiony teraz, używany do parkowania. Blokuje koła, można powiedzieć, że jest jak hamulec ręczny w manualu. Przekręć kluczyk i nie puszczaj hamulca. — Czeka, aż Judith to zrobi, a gdy Rolls Royce drga krótko od wybudzonego silnika, kontynuuje. — Przesuwasz na „N” i masz bieg jałowy, czyli tak, jakbyś zostawiła auto na luzie w tym, na którym uczył cię Charlie. „R”, wsteczny, tutaj. No i „D”, tu, po ustawienia go samochód ruszy, jak zaczniesz puszczać hamulec. Przestawia drążek w pozycji parkowania i zabiera dłoń. — Spróbuj. Na razie po prostu jedźmy do przodu. Nie puszczaj hamulca zbyt gwałtownie, automat ci nie zgaśnie, ale jestem za młody na zawał. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
No pewnie, że dobrze jest umieć prowadzić oba rodzaje, ale po pierwsze – czy ja nie jestem na to za stara? A po drugie – czy mój samochód będzie w automacie? Nie wydaje mi się. Nie mam ochoty wydawać większości majątku na ładną furę, której przy pierwszej jeździe rozpierdolę zawieszenie przez dziury w Cripple Rock. Lusterka są już poustawiane, patrzę więc z pewną dozą powątpienia na Sebastiana, chociaż lewą nogę grzecznie odstawiam na bok. Mam jej nie używać to nie będę. Bez sensu. Nic dla mnie tutaj w tej chwili nie ma sensu i kiedy słucham tego, co mówi Sebastian, tym bardziej zaczynam wątpić, czy ten jego Rolls-Royce to był na pewno dobry pomysł na naukę jazdy. Nawet jeśli fajnie jest mieć Sebastiana po stronie pasażera. Nie wiem. Jakoś tak. — Czyli chcę zmienić bieg to wciskam hamulec? – brzmi w chuj sensownie, no nie powiem. No ale dobra. Kazał trzymać pedał, to trzymam. Wciskam i trzymam, patrząc na ten dziwaczny drążek z upośledzoną wersją biegów. Nie powiem mu tego na głos, bo się zdenerwuje i mnie wysadzi. Faceci są przewrażliwieni na dwóch punktach i żadnym z nich nie jest ich kobieta. Chyba że są świeżo zakochani. Potem im mija. Judith Carter, znawca wszystkich mężczyzn. Przestawiam bieg na literkę D jak dupa, bo nijak mi się to kojarzy z jazdą do przodu (może gdybym była facetem?) i puszczam powoli hamulec. Ten samochód nie ma sensu, ale działa, bo za moment faktycznie ruszamy bardzo powoli do przodu. Już to opanowałam w samochodzie Orlovsky’ego, ten reagował znacznie lepiej. I nie gasł przy byle nerwowym drgnięciu. Niesamowite. — I jak zwiększasz prędkość to mu się nic nie dzieje? – pytam kontrolnie. Nie znam się, muszę to poprawić, bo aż mi wstyd. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Obserwuje uważnie poczynania Judith, jednak wbrew temu, o co można byłoby go posądzić, kiedy oddawał kluczyki, nie wygląda, jakby się stresował. Na jej pytanie kiwa krótko głową w potwierdzeniu. — Tak, ale nie musisz nic zmieniać, kiedy auto jedzie, skupiasz się tylko na dodawaniu gazu i hamowaniu. Jak się zatrzymujesz, to albo bieg neutralny, wtedy trzymaj wciśnięty hamulec, albo parking, tak jakbyś stanęła na ręcznym. Przejedź kawałek i przetestuj to sobie na razie na prostej drodze — instruuje, obserwując drogę przed nimi, jako że Rolls Royce powoli i płynnie rusza. Kolejne pytanie Judith sprawia, że Sebastian zerka na nią z lekkim zaskoczeniem, które zaraz przeinacza się w coś na kształt rozczulenia, żeby nie powiedzieć — rozbawienia. Jeszcze tego mu brakuje, żeby pomyślała, że się z niej śmieje i wysiadła wkurwiona, trzaskając, o zgrozo, drzwiami. — Nie, co miałoby się stać? Tylko dociskaj pedał stopniowo, szybko nabiera prędkości. Spróbuj, mamy przed sobą minimum 3 mile prostej drogi, więc bez obaw — zachęca i cierpliwie czeka, aż Judith zacznie przyspieszać. — I spróbuj omijać dziury… — Starał się wybrać drogę, która będzie pusta i przy okazji w miarę łaskawa, ale na wsi jak to na wsi, zawsze znajdzie się jakiś dół, w którym można stracić koło przy odrobinie nieostrożności i zbyt dużej liczbie na liczniku. — Jak nabierzesz trochę więcej prędkości to zwolnij i zatrzymaj się, upewnimy się, że parkowanie i luz są jasne, zanim wjedziemy na główną drogę. — Nie będzie jej przecież ograniczał do tych wiejskich ścieżek, musi przejechać chociaż kawałek z trochę większa prędkością i wśród innych uczestników drogi. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia