Parkowa altana Niewielka altanka w sercu równie niewielkiego parku położonego w dzielnicy Eaglecrest to obowiązkowy punkt na mapie każdego mieszkańca okolicy. Nie wyróżnia się niczym specjalnym; w deszczowe dni oferuje zadaszenie, w słoneczne — ochronę przed słońcem, a zmęczonym spacerowiczom zapewnia odpoczynek na dwóch niewielkich ławkach. Nastolatkowie mieli w zwyczaju wycinać na drewnie swoje inicjały, przez co do dziś pokrywają je blizny po scyzorykach; dziś ten zwyczaj wydaje się nie istnieć — może przez brak miejsca na nowe dzieła zakochanych? Od kilku lat mówi się o odnowieniu altany, jednak ciągły brak funduszy odsuwa ten plan w bliżej nieokreśloną przyszłość. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
22 marca 1985, około godziny 13:00 Nie wystawił jej. Czekał faktycznie przed wejściem do teatru i znaleźli się niemal od razu. Nie wiedziała sama, skąd naszły ją te wątpliwości, ale mimo wszystko ucieszyła się, widząc go nieopodal. Zaprowadziła go więc do zaparkowanego motocyklu, w zasadzie jedynego w najbliższej odległości, więc łatwo było go wypatrzeć już z odległości. Czerwona barwa zwracała na siebie uwagę. Nie był to motocykl najdroższy ani najlepszej marki, ale, jak widać, jeździł. Alisha wpakowała do bagażnika zwiniętą suknię i kilka dodatkowych rzeczy, jak na przykład szminkę. Kosmetyki zresztą też nie były najwyższej jakości. Jak mogłyby? Majątek pokroju rodziny Overtone zdobywa się pokoleniami, i szczęściem przy okazji również. Maurice wciąż nie wiedział, czym zajmuje się rodzina Dawson. A Alisha nie spieszyła, aby mu o tym opowiedzieć. Kiedy zamknęła klapę bagażnika, przerzuciła nogę przez motocykl, aby usiąść z przodu, za kierownicą. Po krótkiej chwili wahania podała mu kask. Wiozła właśnie członka rodziny Overtone. Lepiej, żeby stało się coś jej, niż gdyby on miał przypłacić zdrowiem. Był o wiele bardziej wartościowy od niej, ale tego mu mówić nie zamierzała. — Jeżdżę nim na co dzień, dam sobie radę. Włóż go. Usiądź za mną i trzymaj się mocno. Jeszcze niedawno ledwie brodzili gdzieś na pograniczu łagodnego dotyku – teraz jechali prawie przytuleni. Motocykle miały swoje własne prawa i realia, najwidoczniej, i tym razem Alisha nie miała nic przeciwko, aby ją obejmował prawie obcy mężczyzna. Z początku ruszyła dość łagodnie spod teatru, włączając się grzecznie do ruchu. Ale prosta i prawie pusta droga prawie prowokowała. Tym bardziej, że ustalili już, gdzie jechali. Eaglecrest było najbliżej, faktycznie. — Nie boisz się jechać szybciej? – rzuciła za siebie, lekko odwracając głowę, nim znów wróciła spojrzeniem do drogi i dodała gazu. Trwało to może kilka minut, docelowe miejsce nie było w końcu aż tak daleko. Park pojawił się przed ich oczami całkiem niebawem i też przed nim zatrzymała motocykl, powoli z niego zsiadając. — Żyjesz? – spytała zaczepnie, ale też ze śmiechem i uśmiechem cisnącymi się na usta. Teraz wyglądała przekomicznie. W mocnym, wieczorowym makijażu, w dżinsach i topie, oraz z burzą potarganych włosów. Prawie jak wokalistka jakiejś ulicznej kategorii muzyki. Miała tylko nadzieję, że nie wystraszyła za bardzo Maurice’a swoją jazdą. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie wystawił jej. Jak mógłby? Chociaż z pozoru mogło na to nie wyglądać, Maurice dotrzymywał ustaleń, które sam czynił. Wsparty o pobliski murek oczekiwał na swoją towarzyszkę. Uwinęła się szybko, za co był jej wdzięczny. Nienawidził czekać na szykującą się kobietę (co może mogło tłumaczyć, dlaczego wciąż był kawalerem). Wraz z Alishą udał się do jej pojazdu i obserwował cierpliwie, jak pakowała swoje rzeczy do bagażnika. Nie przyglądał się markom jej kosmetyków, a na motocyklach też nie za bardzo się znał. Nie wyglądał na taki, który przed kwadransem wyjechał z salonu i w zasadzie to było tyle, co mógłby o nim powiedzieć. Jeździł, tego odmówić mu nie mógł. Uniósł nieznacznie brew, kiedy wcisnęła mu w dłoń kask, ale nie protestował. Maurice również cenił swoją ładną główkę, chociaż jego zachowanie często zupełnie na to nie wskazywało. Wsiadanie z prawie obcą dziewczyną na motocykl - być może - o wątpliwym stanie technicznym, dawało wyraźne świadectwo jego skłonności do podejmowania decyzji pod wpływem chwili. Chociaż kask założył, podniósł szybkę i idąc śladem dziewczyny, przełożył nogę przez motocykl. Przytulając się do jej pleców, objął ją w pasie i przysunął nos do jej włosów. Jedynie na chwilę, jakby dla testu zapoznając się z jej zapachem, a potem opuścił szybkę w kasku, przezornie spodziewając się, że chlaśnięcie włosami po twarzy może być średnio przyjemne. Jazda na motocyklu była nowością dla Overtona. Jego doświadczenie w zakresie poruszania się różnymi typami pojazdów były stosunkowo skąpe, zwłaszcza że sam nie posiadał prawa jazdy. Dziwna lekkość i wiatr szarpiący za rękawy jego płaszcza wywoływały w nim lękowy skurcz żołądka. Gdyby Alisha niefortunnie pociągnęła za kierownicę, mogłaby zostać z niego mokra plama, a jednak gdy zapytała o możliwość przyspieszenia, zatoczył przed nią kilka pionowych pętli. Dodaj gazu. Dodała, a on, prawie że tego pożałował. Nogi zrobiły mu się miękkie, kiedy zaczęli pędzić przez wcale nie tak wyścigowo-przyjazne drogi i gdyby tylko nie jego zamiłowanie do adrenaliny, istniałaby szansa, że już nigdy więcej nie pozwoli sobie wsiąść na tę maszynę zagłady. Teraz już wiedział, że wsiadłby. I znowu chciałby poczuć, jak pęd szarpie nim w tył, próbując porwać go z siedziska. Potrzebował kilkunastu sekund więcej, aby zwlec się z czerwonej maszyny zagłady. Odzyskiwanie czucia w nogach i tak przebiegło stosunkowo szybko, a kiedy już ściągnął kask, jego fryzura wciąż pozostawała nienaganna, ale jakoś tak nie pasowała do pobladłej twarzy. - Jak widać - odpowiedział, podając jej wypożyczone zabezpieczenie i powoli wstał, uważając, aby swoją niezdarnością niechcący nie przewrócić pojazdu. - To było… intensywne. Zauważył, stojąc w bezruchu z pewnym napięciem w okolicach barków. Pracujące szybko serce powoli się uspokajało i wreszcie zwrócił uwagę na jej potargane włosy oraz śmiech zastygły na wargach. Pasowały jej. Zarówno włosy, jak i uśmiech, który wreszcie podzielił. - Droga pani - zaczął, gdy już wróciła mu pewność siebie i w bardzo przerysowanym geście ukłonił się niby artysta schodzący ze sceny i wskazał kierunek, w którym powinni się udać. Pamiętając o jej zastrzeżeniu co do trzymania się za rączki, nie proponował zmiany planów, ostatecznie prowadząc ją alejkami parku i kierując powoli do całkiem zwyczajnej altanki. - Od dawna jeździsz? - Zapytał, odwracając wzrok od zieleni wpełzającej na trawniki na rzecz skupienia uwagi na jej twarzy. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Dotyk, przed którym się tak wzbraniała jeszcze zaledwie kilka chwil temu, teraz zupełnie jej nie przeszkadzał. Wydawał jej się zupełnie naturalny i nawet czuła się lepiej z myślą, że Maurice trzyma się stabilnie za nią, na motocyklu. Nie chciałaby szastać jego zdrowiem i ryzykować życiem. Miałaby problemy. Miałaby też problemy, gdyby ktoś podpatrzył, że Overtone wybrał się z nią na spacer. Za rękę. Dobrze, że się nie zgodziła. Ktoś taki jak on na pewno jest na językach. Chociaż nie widziała w Zwierciadle, aby pisano o nim ostatni plotki… Dała mu tyle czasu, ile potrzebował, aby wstać z pojazdu. Być może jechał na motocyklu po raz pierwszy w swoim życiu. Alisha pamiętała swój pierwszy raz właśnie z taką formą przemieszczania się. Była przerażona, ale też podekscytowana. Mogła szybciutko dotrzeć do celu, czasem nawet wymijając samochody. To jak na pierwszy raz może być przytłaczające dla osoby, która całe życie zna coś innego. Nie poganiała, a z jej ust nie schodził uśmiech, gdy ściągał kask. Fryzurę wciąż miał nienaganną, co przypomniało jej, że pewnie jej włosy są już potargane i będzie miała problem je uporządkować. Dłonią przerzuciła część swoich przez ramię po to, aby rozczesać część palcami. Puszczały niechętnie, ale powoli przywracała ład – przynajmniej dopóki nie usłyszała odpowiedzi z ust Overtone’a. Wtedy z jej warg zniknął uśmiech, a przytłoczyło ją poczucie winy. Ale przecież pytała… Powinna być ostrożniejsza. — Przepraszam… - cichutkie plucie w brodę odzwierciedlało się w postaci prawdziwej skruchy w oczach. Wcale nie chciała mu zrobić krzywdy przecież, ani… ani… ani nic takiego. – Będę ostrożniejsza, jak Cię będę odwozić. Tymczasem, z włosem częściowo uporządkowanym, z uśmiechem powoli wracającym na wargi, dygnęła równie teatralnie, i nie śmiała się sprzeciwić, gdy kroki stawiała na wyznaczonej ścieżce. W Eaglecrest nie była zbyt często, więc zdawała się na niego. — Mam ten motocykl jakieś pół roku. Na pewno nie więcej, kupiłam go całkiem niedawno. We Włoszech jest znacznie więcej takich skuterów i motocykli… może dlatego on a nie auto. Drugim powodem jest, że motocykl jest zwyczajnie tańszy od samochodu. Tego Maurice już nie musi wiedzieć. — A Ty? – krótkie spojrzenie wędruje znów, by objąć jego twarz. – Nie jechałeś nigdy motocyklem. – To raczej stwierdzenie, nie pytanie. – Wolisz jeździć autem? W końcu to nie tak, że tylko Maurice interesuje się osobą Alishy. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie zdołał powstrzymać parsknięcia, kiedy Alisha niemalże skurczyła się w sobie na wzmiankę o intensywności jej jazdy. Nie wyglądał na rozgniewanego, a raczej - jak zwykle - na rozbawionego. - Nie musisz nic zmieniać. Przyzwyczaję się. - Uspokoił ją, wcale nie tłumacząc się z tego niezwykle wymownego zwrotu dodanego na końcu. Przyzwyczai się… zupełnie tak, jak gdyby mieli jeszcze kiedyś gdzieś się wybrać. Może mieli, a może nie. Maurice nic takiego nie planował, ale też nie wykreślał tego ze swojego notesika o nazwie „być może”. Wszystko zależy od tego, jaką danego dnia wyciągnie kartę, bo w większości przypadków dla niego istniało wyłącznie tu i teraz. Adrenalina dudniąca mu w żyłach była jednym z argumentów przemawiających za ponownym wsiadaniem na tę maszynę tortur. I jak tu podjąć jakąkolwiek decyzję? Bladość powoli znikała z jego twarzy, zastąpiona niewielkimi rumieńcami. Emocje opadały, ale ciało potrzebowało chwili, aby wyrównać oddech i zapanować nad prezencją Maurycego. W tym czasie zadanie jej pytania było jedną z najbardziej skutecznych dywersji. Wsłuchał się w jej odpowiedź, próbując znaleźć powiązanie pomiędzy ilością motocykli, a jej wyborem pojazdu. Wygodniej się jeździło? Maurice, jak na typowego mieszkańca Ameryki, bladego pojęcia nie miał o warunkach europejskich. Niezrozumienie, które zmarszczyło mu brwi, nie mogłoby być bardziej przerysowane. - Przyjechałaś nie dalej, niż pół roku temu. - Stwierdził, układając sobie to wydarzenie na osi czasu Alishy, którą skrupulatnie prowadził. Nie przewidział tego, że mogła planować powrót i to z tego tytułu motocykl ma od niedawna. Odbicie pytania przez nią nieco go zaskoczyło. Nawet nie dlatego, że wydawała się być go ciekawa, a raczej z uwagi na to, że pytała o jazdę samochodem. Cóż, jakoś się biedak musiał przemieszczać, a że do tej pory nie zdarzyło mu się dotrzeć do egzaminu na prawo jazdy… - W samochodzie jedzie się zdecydowanie wygodniej, jeśli oceniać z perspektywy pasażera. - Odpowiedział, nawet nie ukrywając, że tylna część siedzenia motocyklu do najbardziej komfortowych nie należała. Nieprzyzwyczajony zadek, trzeba mu wybaczyć. - Z perspektywy kierowcy, pojęcia nie mam. - Wzruszył lekko ramionami, nie czyniąc wielkiej tajemnicy z tego, że nigdy tak naprawdę nie musiał zawracać sobie głowy wyrabianiem papierka, który nie był mu potrzebny do funkcjonowania. Zarazem, skoro już zaczęli grę w pytania… - Dlaczego Saint Fall? - Zapytał z lekkim uśmiechem, dostrzegając już na horyzoncie altankę, do której ich prowadził. Wyglądała tak samo obskurnie jak zawsze. Cudownie. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Przyzwyczaję się. Zupełnie jakby miał z nią jeszcze kiedyś przejechać się na motocyklu. Jakby to nie była pierwsza i ostatnia okazja do takiego spotkania. Jakby wcale nie chciał kończyć niebawem znajomości. Nie potrafiła go rozgryźć, a jednocześnie głupio jej było zadań pytanie – dlaczego? Dlaczego się nią interesuje, dlaczego chce z nią rozmawiać, dlaczego to właśnie ją zapraszał na randkę? Przecież było mnóstwo innych kobiet, z o wiele lepszych rodzin. Alisha była córką krawców. Nikim więcej. Nikim więcej też w życiu nie będzie. Nie myślała o tym dłużej. Rozmowa potoczyła się sama, wraz z pytaniem Overtone’a i odpowiedzią Dawson. A potem kolejnym stwierdzeniem, które wywołało na jej ustach uśmiech. Nieco zaczepny, nieco zbyt pewny siebie. Miła odmiana, jak na nieśmiałą, delikatną i zahukaną upadłą artystkę. — Nie – odpowiedziała mu bezpośrednio i wcale nie musiała kłamać. Po prostu nie trafił. – Zgaduj dalej – rzuca z uśmiechem wciąż zaczepnym, nawet jeśli nie lubi rozmyślać o tym, że musiała wrócić z Włoch i zaprzepaścić swoje wszelkie szanse oraz stare życie. Maurice nie zgadł, a więc wcale nie była dla niego taką oczywistą osobą. Albo po prostu ocenił ją wedle własnej miary. Jego zapewne stać jest na dziesięć takich motocykli, i to z jednej wypłaty. Alisha musiała wyskrobać ostatnie oszczędności ze studiów i dołożyć jeszcze kilkumiesięczne wypłaty w Palazzo. I miałaby rację. Odpowiedź, jaka padła z jego ust, sugerowała, że sam nigdy nie kierował. Jeździł jako pasażer, więc ktoś go musiał wozić. Rodzice? Szofer? Kogoś takiego jak Maurice Overtone na pewno było stać na szofera. Alisha chciałaby kiedyś przejechać się limuzyną i zasmakować życia księżniczki, jak każda marzycielska dziewczyna. Ale potem pewnie chciałaby wrócić do swojego życia, do motocykla, do kontroli i niezależności chociaż w tym wypadku. To dzięki tej niewielkiej części niezależności mogła uciekać z domu do lasu albo nad wybrzeże. Dzięki niej też spotkała Maurice’a. — Nie chciałeś nigdy jeździć sam? – dopytała z ciekawości. Żeby mu wypomnieć? Nie. Na pewno go było stać. Dzieliła ich przepaść, a Alisha nie potrafiła sobie wyobrazić, co można zrobić z aż takim majątkiem. Co robią z pieniędzmi bogaci ludzie? Grają w kasynie, przegrywają na imprezach, wpłacają na działalności charytatywne? Tak było przynajmniej na filmach. Kącik ust mknie ku górze. Wygląda na to, że nieświadomie zaczęli grę w pytania. Wcale nie zamierzała jej przerywać, to był dobry moment, aby się poznać. — Tutaj się urodziłam – odpowiada szczerze. Nie ma zamiaru kłamać. Polubiła go i być może jeszcze kiedyś się spotkają. Spotkają się, prawda? – Tutaj mieszkają moi rodzice, ja też tutaj miałam mieszkanie, zanim wyjechałam do Włoch. Więc po powrocie z Mediolanu wróciłam do domu. To takie proste. Tak po prostu – tutaj był dom, kolebka, w której może mieszkać. Chociaż widziała w najbliższej okolicy altankę, nie zwróciła na nią uwagi. Nie sądziła, że zmierzają właśnie tam. — A Ty? Nigdy nie chciałeś się stąd wyrwać? Może to kwestia artystycznych dusz. Może. Ale zawsze chcą czegoś więcej. Zawsze im źle tutaj, gdzie są i szczęścia chcą szukać w innym miejscu. Alisha tak miała. Może Maurice też? |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Prychnął cicho, gdy na jej twarzy pojawił się uśmiech, którego nie rozpoznawał. Zdążył wepchnąć ją już w ramy wstydliwego podlotka. Tego typu zaczepność okrutnie kłóciła mu się z nakreślonym pospiesznie obrazkiem. W pierwszej chwili nie wiedział, co zrobić z uczuciem zmieszania, które w nim wywołała. W drugiej chował rozdrażnienie za uprzejmością. W trzeciej stwierdzał, że w sumie to podobała mu się taka. A w czwartej, cóż, pragnął rozbić na kawałeczki siłę woli, z którą wzywała go do dalszych prób. Nie. To TY próbuj dalej. - A już byłem pewien, że mi wszystko opowiesz. - Cmoknął krótko, niby rozczarowany. - Chciałaś opowiedzieć, widziałem to w twoich oczach. Jego uśmiech przyciągał uwagę. Podobnie jak błękitne oczy, skupione teraz wyłącznie na Alishy. Niemniej, w całym tym zestawieniu prym wiódł i tak zwodniczy, syreni głos, lamentujący do uszka dziewczęcia sugestię, która miała zagnieździć się w jej umyśle. Nie potrzebował tego robić, absolutnie, ale mógł. Mógł i chciał. Duma ze swojego urodzenia była w nim naprawdę silna, zwłaszcza gdy brało się pod uwagę jego genetyczny spadek. Jemu będą sugerowali zgadywanie? Nie ma szans. Niech to ona opowie mu wszystko w najdrobniejszych szczegółach i to wyłącznie dlatego, że jaśnie pan syren właśnie tego sobie życzył. Szkoda, że w tym wszystkim nie potrafił dostrzegać, jak wielkim skurwysynem potrafił być. Nawet niekoniecznie teraz kiedy temat był stosunkowo mało poważny, a w ogólnym rozrachunku. Maurice był zdolny do rzeczy, które mogły ludziom niszczyć życia. Wystarczyło tylko ładnie zaśpiewać i zapanować nad kapryśną magią płynącą mu w żyłach. A dziś? To nie był pierwszy raz, gdy umieszczał w główce Alishy sugestię i z pewnością nie ostatni. Członkowie Kręgu manipulację wsysali już od pierwszych dni swojego życia, zapewne wraz z mlekiem matki. Stąd też nie wydawało mu się to nawet gorszące, że nie pozostawiał jej zbyt wiele miejsca na własną inicjatywę. Osaczał ją. Jak bestia, która wyczuła krew barwiącą morską wodę. - Im jestem starszy, tym bardziej chcę. Nie mam nic przeciwko korzystaniu ze wsparcia szofera, ale niezależność, jaką oferuje możliwość złapania za kierownicę i ucieczki w wielki świat od czasu do czasu mnie kusi. - Odpowiedział, sięgając myślą do głównych powodów, dla których nie miał uprawnień do prowadzenia pojazdów. - Poza tym w dawnych czasach nawet nie pomyślałem, że będę tego chciał. Uczyłem się jeździć, ale nigdy nie podchodziłem do egzaminu. W tamtym momencie to była tylko rozrywka i realizacja potrzeby adrenaliny, gdy zarzucało się bokiem na szosie. Uśmiechnął się do swoich wspomnień, muskając palcami krzew, który właśnie mijali. Kolce zdobiące cienkie gałązki boleśnie zadrapały mu skórę. Pokiwał krótko głową na jej wyjaśnienia, nie poddając ich pod wątpliwość, bo właściwie czemu miałby? Jego świat był tak ograniczony, że trudno było mu sobie wyobrazić scenariusz, w którym ktokolwiek mógłby chcieć kłamać względem swoich korzeni. Te okolice były stolicą ich wiary. Wręcz nie wypadało się tego wypierać. - W sumie to nie. - Odpowiedział po chwili namysłu, gdy postawił pierwsze kroki na drewnianym schodku altanki. - Tutaj mamy teatr, zobowiązania i służbę do pełnienia. Myślał - oczywiście - o służbie Panu. To jedyna postać, przed którą Maurice zawsze i bez wyjątku byłby w stanie się ukorzyć. Jedyna, która posiadała jego bezgraniczny, nienaruszalny szacunek. - Gram, śpiewam, maluje. Wszystko to mogę robić na miejscu, gdzie nie mam problemu ze sprzedażą swojego nazwiska. - Lekko cwaniacki uśmiech wykrzywił kącik jego ust, gdy opierał się plecami o kolumnę altanki. - Nazwij mnie leniwym, ale to się po prostu opłaca. Te słowa brzmiały odrobinkę jak wyzwanie, ale Overtone jeszcze nie skończył. Zostało najważniejsze. - Poza tym, tutaj są moje ulubione plaże, najpiękniejsze muszle… - taktycznie urwał, aby znaleźć sekundę na odszukanie wzrokiem jej oczu. - …najbardziej urocze sopranistki, które nie wiedzieć czemu szczęścia szukają w Mediolanie. Lament (próg bezwodny 60-79): udany |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Krótkie wywrócenie oczami i jawne spostrzeżenie – Maurice nie umiał się bawić. Wtedy, kiedy chciała wciągnąć go w małą grę, wycofywał się i chciał, żeby mu wszystko wyłożyć na stół. Co w tym zabawnego? Gdzie jakiś dreszcz emocji w związku z poznaniem tej drugiej osoby? Chciała go trochę chociaż zaciekawić. Poszli już razem na spacer, być może spotkają się znowu. Czemu miałaby być cały czas taka sama, monotonna, nie mająca nic do ukrycia? Gdyby tylko nie był tak uroczy… Głuche westchnięcie wydobyło się z jej warg. Nie było związane z ciężkimi wspomnieniami. Teraz była po prostu zawiedziona. — Przyjechałam w czerwcu tamtego roku, jak tylko obroniłam dyplom. Chciał to ma – kawa na ławę. Nic ciekawego, nic, na czym mogłaby pograć, nic, czym mogłaby się podroczyć i jeszcze trochę zacieśnić ich więź. Może wcale nie chciał? Nie lubił się droczyć? Lubił, widziała. To leżało w jego charakterze, jego słowa czasem były zabawne, czasem ironiczne. Ktoś taki jak on raczej… Ach, nieważne. Wysłuchała go w ciszy. Nawet w pewnej powadze, analizując wypowiedź, która padła. Nie spodziewała się jej tak rozbudowanej i długiej, poniekąd ją zaskoczył. W zasadzie sama nie wiedziała, czego się spodziewała, gdy zadawała to pytanie. Czy takiej odpowiedzi? Chyba trochę tak. Ale nie rozumiała jednego. Miał wszystko, czego sobie zażyczył. Czemu nie tego? — Czemu nie pójdziesz i nie spróbujesz go zdać? – Ot, takie proste. Idź i zdaj egzamin. No naprawdę, Alisha. – Może to trochę potrwa, jest kosztowne – wciąż nie potrafi przeliczać budżetu na jego status majątkowy – ale ostatecznie nie będziesz do nikogo i niczego uwiązany. Nikt nie lubi być ograniczany. Ona też. Jak miałaby żyć, wiecznie prosząc kogoś o podwózkę? On temu człowiekowi płacił, ale ten człowiek też wiedział, gdzie Maurice pojedzie i z kim. I po co. I dlaczego. I potem może się ładnie komuś wyspowiadać. I po co? Gdyby Alisha tak żyła, nie pojawiłaby się dzisiaj na przesłuchaniach. A co za tym idzie, nie byłoby ich tutaj. Pewnie siedziałaby w domu i próbowała wydłubać coś nicią. Ich kroki skierowały się w stronę altanki i dopiero teraz jakby Alisha ją w ogóle zauważyła. Z lekkim zdziwieniem obrzuciła wzrokiem jej chropowatą powierzchnię i drewnianą konstrukcję. Dostrzegła też wyłożone po jej bokach ławeczki. Krótki był ten ich spacer. — Służbę? – wpadło w jej ucho i znów powróciła spojrzeniem do Maurice’a. Nie pomyślała nawet o tym, o czym pomyślał on. Nie myślała o Lucyferze. Myślała o innej służbie. Służbie ludziom, publiczności, która wyczekiwała pięknych głosów i wspaniałych wzruszeń. Ta służba dla niej miała sens i była wartością, która warta była tych kajdan związanych w jednym miejscu. Uniosła krótko kącik ust, gdy przyznał, że opłaca się być Overtonem. No pewnie, że się opłaca. — Gdybym miała takie nazwisko, pewnie robiłabym to samo – wzrusza ramionami. Czemu miałaby uciekać z miejsca, w którym ma wszystko? Podziw, prestiż, pieniądze, rodzinę. Własny teatr. Czemu miałaby to wszystko zostawiać, skoro nawet nie musi się aż tak bardzo wysilać, aby każdy ją doceniał? Tak jest łatwiej i wygodniej. Nie budzić się i nie walczyć codziennie o siebie, bo walka jest już niepotrzebna. Spojrzenie odnajduje spojrzenie. Nić zrozumienia ponownie zawiązuje się pomiędzy nimi. Jest w stanie zrozumieć uroki plaży – piękne plaże, wyjątkowe muszle. Czasem też lubi je zbierać, gdy znajduje się akurat na odpowiednim brzegu. Ma swoje ulubione miejsce, z którego najlepiej ogląda się zachody słońca. I… Najbardziej urocze sopranistki, a konkretnie jedną, bo nie da się uwierzyć, że Maurice zna więcej takich jak ona, które właśnie powróciły z Mediolanu. Wargi drgają w lekkim zawstydzeniu. Oniemiałe spojrzenie zatrzymuje się na jego oczach, a twarz niekontrolowanie płonie rumieńcem. Policzki czerwienią się uroczo, a uśmiech formuje się sam z siebie, choć rozedrgany i niepewny. Czuje się… zawstydzona? Chyba tak. Speszona, w końcu odwraca wzrok. Nie wie, czemu tak bardzo zasłużyła sobie na jego uwagę. Czemu uważa ją za wyjątkową, jak ulubione miejsce na plaży czy najpiękniejsze muszle. Ledwo ją poznał, a jednak już teraz zwraca na nią uwagę bardziej niż na wszystkie inne śpiewaczki całego teatru. Czy nie było ich tam na pęczki? Nerwowo zaczyna skubać rękaw swojej bluzki, przygryzając przy tym dolnej wargi. — Może te wszystkie sopranistki swojego szczęścia tutaj nie potrafiły znaleźć. Tam znalazły, ale nie było im dane je zachować. I wróciły z powrotem tutaj. I z powrotem są nieszczęśliwe. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie wydawał się poruszony jej zawodem. Otrzymał swoją odpowiedź i nic więcej nie było już dla niego istotne. W całym jego zainteresowaniu jej osobą wciąż było mnóstwo luk i jawnych sygnałów, że to nie do końca jest tak, że są tutaj teraz na randce jako książę i dziewczyna z niskich warstw społecznych. Nie czynili precedensów. Wszystko mogło być dokładnie takie, jak sugerowały to niepokoje Alishy. Mógł czegoś od niej chcieć. Mógł marnotrawić przy niej czas z czystego kaprysu. Wiele możliwości nie doczekiwało się łatwej odpowiedzi i kontynuacji, która rozwiewałaby wszelkie wątpliwości. Zatrzymanie się w altanie też niewiele zmieniało. Nie były to pałace godne Overtona, a jedynie kilka starych desek, chropowatych pod palcami i z wyżłobionymi inicjałami. Jego dłonie nie szukały kontaktu z jej skórą. Zdystansował się, a zarazem wciąż rozsiewał wokół siebie obłoczki charyzmy i syreniego czaru. Wprawiał ją w zakłopotanie, a potem umykał, by za kilka chwil ponowić ten manewr. Alisha była dla niego rozrywką, a czy on dla niej również? Na swoje własne życzenie mógł stać się jej trampoliną do lepszego życia. Musiała tylko na nią wejść, a wciąż potrafiła się wahać. Dlaczego? Parsknął swobodnym śmiechem, kiedy jej słowa w istocie zamknęły się na niedelikatnej sugestii. - Ręce już zapomniały, jak kręci się kierownicą. - Odpowiedział, jakby to był jedyny powód, dla którego nawet nie myślał o pchaniu się za kółko. - Nigdy tak naprawdę tego nie potrzebowałem i chyba dalej nie potrzebuje. Rozważał to wszystko na głos, w zamyśleniu drapiąc krawędź żuchwy. - To raczej mój szofer jest uwiązany do mnie. - Odpowiedział z rozbawieniem błyszczącym mu w oczach. - Przez to nieustanne czekanie na mnie stał się mistrzem rozwiązywania krzyżówek. Zawsze ma jakieś dziwaczne słowo, którym może się podzielić, kiedy spóźniam się z powrotem o kolejny kwadrans. Nikt nie pytał o anegdotkę, a i tak ją zaserwował. Tak po prostu, jak gdyby dyskutowało sobie tutaj dwoje przyjaciół, a nie dziewczyna skuszona zaproszeniem na przesłuchanie i osoba, która prawdopodobnie może mieć coś do powiedzenia na temat wyniku dzisiejszych spotkań. Porozumienie. Widział w jej oczach odbicie swojego spojrzenia. Wtedy już wiedział, że jeżeli już do niego dojdzie, to kolejne spotkanie znowu odbędzie się na plaży. Mogliby po prostu siedzieć zagrzebani w piasku i słuchać szumu fal pieszczących uszy. Być może nic więcej, ani mniej nie byłoby potrzebne. Złowił spojrzeniem jej zawstydzenie, ale nie wyglądał na zadowolonego ze wpędzania jej w zakłopotanie. Satysfakcję ukrył za odrobiną gry aktorskiej, przyglądając jej się z wystudiowanym zainteresowaniem. Uciekała wzrokiem już nie pierwszy raz, dlatego tym razem nie pozwolił jej na unikanie konfrontacji. Odpychając się dłonią od kolumny, stanął o krok bliżej i spróbował schwycić palce znęcające się nad niewinnym niczemu materiale. - Może w końcu znajdą. - Kontynuował, szukając wznowienia kontaktu wzrokowego. Może morze, a może ocean. Te dywagacje i tak były serwowane na zimno. Alisha nie została jeszcze zaakceptowana po rekrutacji. Rozmowy po godzinach z Overtonem mogły, ale nie musiały niczego zmieniać. Zresztą, wyglądało na to, że wręcz nie powinny. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Mogłaby wzruszyć ramionami. W zasadzie to nie był jej interes, czy Maurice miał prawo jazdy, choć w tak powszechnej dobie, gdzie każdy ma samochód i może podjechać kiedy chce oraz gdzie chce, jego brak bywał bardzo niewygodny. Nie potrafiła sobie do końca wyobrazić, jak by to było, gdyby to ona miała szofera. Ten, naturalnie, oczekiwałby na nią, ale przecież był także człowiekiem. Miał swoje własne życie. Nie potrafiłaby kazać człowiekowi czekać na jej skinienie o każdej porze dnia i nocy. Może gdyby wychowała się w takiej rodzinie jak Maurice… ale widziała zbyt dużo człowieka w człowieku. Odnosiła się za bardzo do siebie i za bardzo empatyzowała choćby z tymi najmniejszymi. Mogłaby go namawiać. Nie odpuszczać, mówić, że tego się przecież nie zapomina, gdy nauczy się raz. Ale w zasadzie – dlaczego miałaby? Maurice wydawał się szczęśliwy ze sposobu, w jaki żył. Czemu miałaby mu to odbierać? Jeśli sobie i nikomu nie szkodził – to w porządku. Chyba. Może nie miał takich potrzeb jak ona, żeby wsiąść, złapać za kierownicę i pojechać w miejsce, o którym będzie wiedziała tylko ona. No, teraz też nie do końca tak było. Ira powiedział, że będzie ją krył. Mama lubiła Irę, w razie czego pewnie pomyśli, że poszli na randkę, czy coś. Czasem ma wrażenie, że bardzo jej na tym zależy. Na jej miejscu pewnie zrobiłaby to samo. Dwudziestopięcioletnia córka, wciąż panna, mieszkająca z rodzicami. Co z nią jest nie tak? Czegoś jej brakuje? Dlaczego nikt jej nie chce? Sama mogłaby zadać sobie to pytanie, gdyby tylko nie miała ważniejszych problemów niż zamążpójście. — W razie czego, gdybyś potrzebował, zawsze mogę Cię przemycić gdzieś motocyklem. – Lekki uśmiech, niezobowiązująca propozycja. Czy wyrażenie nadziei na spotkanie? Może lekkie. Może troszkę. Słyszała jego głos tylko przez jedną frazę. Może by chciał z nią coś jeszcze zaśpiewać…? Ona by chciała. Najbardziej jej brakowało właśnie takiego wsparcia. Spotkań, pracy nad partią. Wspólnego śpiewania. Gry aktorskiej. Czuła, że ponownie się zbliża. Lekko odbił się od kolumny, a jego dłonie poszukiwały jej dłoni, jakby chciały, aby zaprzestała tego upartego skubania własnej bluzki. Lekko drgnęła pod wpływem dotyku. Jej dłonie były chłodne, a teraz dodatkowo jakby nieco zesztywniały, jakby od skrępowania. Podniosła powolutku, nieśmiało spojrzenie, by wyłapać jego wzrok. Jeszcze jeden uśmiech nie potrafił się nie pojawić, gdy na niego patrzyła, zaglądając wprost w oczy. Co mogłaby z nich wyczytać, gdyby tylko potrafiła? Szczery, lekki uśmiech został zakłócony. Coś popsuło się w jej spojrzeniu. Nie tylko nie było zakłopotania, nie było też zauroczenia i naiwnej wiary. Smutek, ukłucie żalu zgasiły ten jeden niewielki grymas. — To chyba raczej niemożliwe – westchnęła głęboko, a dłoń ponownie wysunęła się z dłoni. Tym razem to Alisha odeszła, kawałek dalej, aby przedramionami oprzeć się na balustradę i wyjrzeć na park poza altanką. Jakby teraz znajdowali się w innym miejscu, odizolowanym od całej reszty świata. W pewnej bańce, gdzie tkwiły marzenia wypisane i wyryte nożykami na kolumienkach altany. Ciekawe jak wiele z tych marzeń właśnie tutaj umarło. — Komisja pewnie już dowiedziała się o tym całym omdleniu. – Głębokie westchnięcie, jeszcze jeden zawód na twarzy, jeszcze jedno zwieszenie głowy. – Nikt nie zatrudni artystki, która nie potrafi utrzymać się na scenie. Co, jeśli przydarzy się to podczas spektaklu? Przygryzła wargę, gdy żal ścisnął gardło. Próbowała krótko przełknąć tę gulę, ale z marnym rezultatem. Przynajmniej nie płakała. Już dawno wypłakała wszystkie łzy nad swoim marnym losem i zaprzepaszczonymi marzeniami. Teraz wolała wzbraniać się przed nimi rękami i nogami, bo kiedy znów je do siebie dopuści, kiedy znów zacznie wierzyć, z kolejnego upadku może się już nie pozbierać. — Artysta ma być jak żołnierz. Zawsze niezawodny, zawsze perfekcyjny. Wyszkolony, odpowiadający wyznaczonym normom. Nie ma tutaj miejsca ani czasu na… człowieczeństwo. Albo jesteś jak skała, albo nurt Cię zmywa i nie istniejesz. Ta presja ją przerastała. Dlatego wtedy ledwo przeżyła spektakl, w Mediolanie. Publiczność La Scali była najgorsza. To nawet nie dyrektorzy artystyczni budzili postrach, a sama widownia. Dlatego wszyscy wielcy nie chcieli tam śpiewać. Albo jesteś perfekcyjny i spełniasz doskonale oczekiwania – albo Cię nie ma i na scenę już nie wracasz. Nie ma niczego pomiędzy. Nie ma miejsca, na bycie słabym. Krótkie pociągnięcie nosem, głęboki wdech i sztuczny uśmiech wciskany na wargi, gdy odwracała się znów w stronę Maurice’a. — Szkoda. Bo masz naprawdę piękny głos. Chciałabym kiedyś coś z Tobą zaśpiewać. Odważna deklaracja jak na osobę, która nie wierzyła w siebie. Ale może – dlaczego by nie? – kiedyś, zupełnie niezobowiązująco. Tak dla własnej frajdy i satysfakcji. Może sam by kiedyś chciał. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Propozycja Alishy zjawiła się na horyzoncie bardzo nieoczekiwana. Uniósł brwi, autentycznie zaskoczony, że chciałoby się jej gdzieś wozić szanownego Overtona, którego przecież stać było na opłacenie taksówki. - Możesz przemycać mnie nawet codziennie - odpowiedział z cichym i swobodnym śmiechem. - Tylko mów mi szczerze, jeśli nie będzie ci po drodze. Nie chciałbym być dla ciebie problemem. Jego odpowiedź wydawała się autentyczna, jak gdyby ktoś taki jak on rzeczywiście przejmował się zajmowaniem jej czasu. Może i tak w rzeczywistości było? Nie mieli ustalonych żadnych reguł, które nakazywałyby mu nieprzejmowanie się jej samopoczuciem, co teraz było jeszcze wyraźniejsze. Za kulisami obawiał się, że zemdlała, także nie byłby to pierwszy raz, gdy miał na nią baczenie. Nie wydawał się zawstydzony tym, że uciekła dłonią z jego zasięgu. Żałował tylko, że ta chwila bliskości trwała tak krótko. Maurice czerpał z dotyku o wiele więcej pozytywnych emocji, niż z samej dyskusji i spojrzeń. Kiedy ktoś był na tyle blisko, aby mógł go dotknąć, czuł, że przy nim jest. Że w końcu nie stoi sam ze swoimi myślami, że jest ktoś, kto pomoże mu odwrócić uwagę od poczucia niepokoju, odwiecznie związanego z lękową osobowością podkręcaną chorobą genetyczną. - Dowiedziała się też, że potrafisz naprawdę przepięknie śpiewać. Nie skreślaj się z listy. Przesłuchania być może jeszcze trwają. - Spróbował przegonić ciemne chmury, które zbierały się nad jej głową, ale chyba nie miał aż takiej mocy sprawczej, by dokonać niemożliwego. Alisha ewidentnie była niepewna siebie, nie potrzebowali do stwierdzenia tego jeszcze więcej wskazówek. Obserwował, jak mówi, dostrzegając w niej o wiele więcej przykrych doświadczeń związanych z występami, niżby mógłby sądzić, że się w niej kryje. Został na swoim miejscu, obserwując ją z uwagą i pewnym smutkiem czającym się w błękicie oczu. Nie śmiał jej przerywać, bo wiedział, jak wiele racji było w tym, o czym mówiła. - Nie myśl o tym, dopóki nie pojawią się wywieszenia nazwisk. - Zaproponował, a żeby nie zrobiło się za poważnie… - Obiecaj mi to w zamian za wspólne śpiewanie. Wydawał się ewidentnie rozbawiony absurdem swojej propozycji. Zwłaszcza że wcale nie miał w planach organizowania w altanie spotkania śpiewaków operowych. - Tutaj żadna aria się nie nada, ale może… - urwał, ewidentnie zastanawiając się, co mógłby zanucić, aby nie robiło się jeszcze bardziej poważnie. Ostatecznie sięgnął po zeszłoroczny hit, który wciąż królował na listach przebojów. - I feel so unsure As I take your hand and lead you to the dance floor As the music dies, something in your eyes… - śpiewał cicho, wyciągając dłonie przed siebie, jak gdyby zapraszał ją nie tylko do wspólnego śpiewu, ale i do tańca. Nie ma miejsca na smutki, kiedy bal wciąż trwa. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Chyba się przesłyszała. Naprawdę powiedział jej, że może przemycać go nawet codziennie? W sensie… jakby naprawdę chciał widywać się z nią dzień w dzień? Nie potrafiła uwierzyć – czy we własne szczęście, czy w kaprys losu, nie chciała i nie potrafiła tego nazwać. Po prostu niedowierzała, że ktoś taki jak Maurice Overtone z jakiegoś powodu chciał spędzać z nią czas. Z jakiego? Był czarujący, był śliczny. Ona też go lubiła i miała nadzieję, że trochę lepiej się poznają. Kto wie, może kiedyś w przyszłości, pójdą na spacer za- O czym Ty teraz myślisz, Alisha? Nie powinnaś się do niego nawet zbliżać, zakrzyknął nudny zdrowy rozsądek, przypominając uparcie o tym, jaki powszechny szacunek mieli w magicznym społeczeństwie Overtone’owie. Prasa z pewnością interesowała się jego poczynaniami, a jeśli zobaczą ich razem, tak… dwuznacznie, to odbiorą to wszystko bardzo jednoznacznie. I zadziwiające, że z nich dwóch to właśnie ona się tego obawiała, nie on. Czy jest się w stanie do tego przywyknąć? — Wtedy będę musiała zostawić Ci mój numer telefonu. Wszystko, co rozsądne, krzyczy nie, kiedy Alisha, z lekko zawstydzonym uśmieszkiem i zarumienionymi policzkami postępuje krok do przodu i mówi tak. Maurice zapraszał ją na randkę. Więc chyba zostawienie mu numeru domowego to nie aż tak wiele? Przecież oboje chcą mieć ze sobą kontakt… Głośne westchnięcie i zwieszone spojrzenie oznajmiało, że niekoniecznie ufa, że warto mieć nadzieję, ale niekoniecznie też sądzi, że dalsza dyskusja na ten temat przyniesie jakieś owoce. Z pewnością czuła się wdzięczna za próbę pocieszenia, ale to nie przychodziło. Widać jej nadzieje już dawno zostały pogrzebane zbyt głęboko, aby kilka słów było w stanie odgarnąć ten piach i rozbić grób, w którym je pochowała. Dlatego nie padła żadna odpowiedź z jej warg poza krótkim, pełnym powątpiewania tak… i cofnięciem się jeszcze o kilka kroków. Jeśli czegoś żałowała, to tego, że nie zaśpiewa już raczej w duecie. Marcello zajmował się własną karierą, a ona utknęła tutaj, pośrodku niczego. Nie znała nikogo, kto by potrafił tak śpiewać… poza Mauricem. Który właśnie śpiewać zaczął. Uniosła na niego wzrok pełen niedowierzania, bo przez moment nie do końca wiedziała, co się dzieje. Nie rozpoznała pierwszych słów piosenki, dopiero przy kolejnych trybiki zaczynały powoli wskakiwać na odpowiednie miejsce, wyszukując radiowego hitu, a potem jego nazwy. Wyciągnięte ku niej ramiona i padające dźwięki mimowolnie wywoływały na jej twarzy uśmiech. I jeśli poszukiwał czegoś, żeby rozgonić ciemne chmury znad jej głowy – to właśnie to znalazł. Nie potrafiła po prostu w to uwierzyć. Krótki śmiech wyrwał się, ozdabiając wywrócenie oczętami zwiastunem, że wszelkie, nawet najmniejsze starania właśnie przyniosły rezultat, oraz zwiastun w postaci dokańczanej piosenki: — Calls to mind a silver screen – kilka kroków w jego stronę, aż dłonie spotykają się i splatają do prowizorycznego tańca. Czy Maurice potrafił tańczyć? Na pewno potrafił. – And all its sad good-byes. – Już się nie bała tak bardzo, pozwalając się złapać do rytmu i drepcząc w miejscu, nawet jeśli on był karykaturalnie wysoki, a ona karykaturalnie niska, zadzierając ku górze głowę, żeby w ogóle móc patrzeć mu w twarz. Krótka pauza i nadzieja, że Maurice zrozumie, że refren śpiewany jest razem: - I’m never gonna dance again… Kto by pomyślał. Jeszcze przed chwilą tragicznie smutna, teraz miała chęć się śmiać i tańczyć. Jeszcze przed chwilą uciekała przed dotykiem, teraz dała się złowić na piosenkę. Czy żałowała? Absolutnie wcale. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie było wiwatów. Nie było nerwowego szukania kartki, ani też jakiegokolwiek zawstydzenia, które mogłoby objąć tę bezwstydną postać. Maurice jedynie klepie się bezmyślnie po kieszeni, chociaż wie, że brakuje mu miejsca do zanotowania. - Nie ma innego wyjścia. - Przyznał, z westchnieniem udając, że to niezwykle ciężkie do zaakceptowania. - Tylko, że nie mam gdzie go zapisać. Zastanowił się przez moment nad tym, co zrobić z tym faktem, ale dopóki w głowach były im harce, nie czas było na protokoły awaryjne. To był czas na zupełnie nieprzemyślany taniec, na wspólne śpiewanie w miejscu absolutnie publicznym i nieidealnym do tego typu aktywności. Jakie to osobliwe, że humory Alishy zmieniały się w równie zawrotnym tempie co jego własne… z tego w równym stopniu mogła powstać pełna pasji pozytywna relacja, jak i kłótnia stulecia, po której by się już nie pozbierali do kupy. Póki co zapowiadało się raczej spokojnie. - I’m never gonna dance again - podjął, nie planując odpuszczania refrenu. To była zawsze najlepsza część piosenki. Obejmując uściskiem jej ciepłe dłonie, przysunął się bliżej. - Guilty feet have got no rhythm. I w tym momencie bez trudu to udowodnił, kiedy przydepnął jej stopę. Nie wychodząc z roli, zaśpiewał jeszcze kolejne dwie linijki, ale kiedy po raz kolejny uderzył ją kolanem, roześmiał się szczerze, obejmując ją ramionami, żeby zamiast dalej tańczyć, jedynie swobodnie przytulić ją do swojej piersi. - Przepraszam, ale ostatnim razem tańczyłem z kimś bodajże dekadę temu. - Przyznał się natychmiast, chcąc wyjaśnić, że to podszczypywanie butami nie było wyłącznie głupawą zaczepką. Kiedy już skończył się śmiać, rozluźnił ramiona i dał jej przestrzeń do wycofania się, ale jednocześnie ujął jej ramię. - Zaczekaj, mam pomysł - wypalił nagle, próbując przypomnieć sobie formułkę zaklęcia. - Luminascriptor… cholera. Krótkie przekleństwo zwiastowało niepowodzenie sprawniej, niż brak efektów pojawiających się na przegubie Alishy. - Luminascriptor - druga próba poszła lepiej. Jasnoniebieskie, cieniutkie linie uformowały się w szereg cyfr - numer telefonu. - Przepisz sobie później. Znikną za dwie godziny. Pouczył, chociaż pewnie nie musiał. Wypuszczając jej rękę i oddając jej swobodę, uśmiechnął się nieznacznie. - Wiem, kiedy mogę wykorzystać cię po raz pierwszy. - Poinformował, nie potrafiąc powstrzymać szczypty chęci na psoty, która wdarła mu się na twarz. - Za kilka dni będą wywieszenia. Możemy podjechać pod teatr wspólnie. Och, dopiero by narobili szumu. Jemu, jak widać, to nie przeszkadzało, ale czy skromna Alisha miała być równie zachwycona tym pomysłem? Luminascriptor: nieudane, udane |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Pierwsze spostrzeżenie – spaliła, to wszystko. Maurice nie chce jej numeru telefonu. Skąd to wywnioskowała? Stąd, że nie ma gdzie go zapisać. Coś jej podszeptywało, że to tylko durna wymówka. Ta durna wymówka – albo raczej wyobrażenie o niej – z powrotem wbiło ją w siedzisko biernej, grzecznej dziewczynki, trochę zahukanej i nieśmiałej, bo nie naciskała i już nic nie proponowała. Przebąknęła tylko gdzieś pod nosem no tak, szkoda i na tym temat został ucięty. Więc dlaczego za moment znajdowała się tuż przy nim, drepcząc w miejscu i łagodnie bujając się do rytmu? Spostrzeżenie drugie – Maurice nie potrafił tańczyć. Jak?, chciałoby się zapytać. Jakim sposobem artysta i taka osobistość jak on nie miała choćby podstawowej wiedzy z tańca? Absolutnie nie gniewała się za zdeptanie jej, nawet jeśli trochę zabolało, a za drugim razem nawet nie zdążyła ukryć lekkiego skrzywienia. Z ulgą przyjęła, gdy po prostu przyciągnął ją bardziej i gdy tańczyli w przytuleniu, niemal w miejscu, nucąc beztrosko Careless Whisper. Tytuł miał coś w sobie, bo jeszcze przez bardzo długi moment Alisha nie zarejestrowała faktu, że właśnie się przytulają i tańczą do dość sensualnej piosenki w altance. Jednak to była randka. Śmieszne. Nie chciała się na nią zgodzić, a i tak na nią poszli. Wygląda to tak, jakby nie miała kontroli nad własnym życiem, jakby wszystko działo się samo i… Ale Maurice był taki uroczy. Jak miała mu odmówić? — Naprawdę? – pyta w niedowierzaniu, gdy pada uzasadnienie braku umiejętności tanecznych. – Nie macie tańców na balach Kręgu? – przecież, o ile pamiętała jeszcze z dawnych lat, Noc Walpurgii Krąg spędzał w oddzieleniu od wszystkich innych. Nie wiedziała, jak to tam wyglądało, ale chyba się tańczyło? A jak nie, to… - Albo na spektaklach? – Taniec był potrzebny, w każdej szkole aktorskiej go wymagano. – Mogę Cię podszkolić z podstaw, przypomnisz sobie. – Ona wciąż pamiętała kroki tańców towarzyskich. I przy okazji spędziliby trochę więcej czasu razem… Czemu jej na tym zależało? Jak przed chwilą myślała, że nie chciał mieć z nią kontaktu, tak zdziwiła się, gdy tak publicznie zawisł w powietrzu numer jego telefonu. Przeczytałam go kilka razy, dla pewności, że zapamięta, ale powinien chyba niedługo zniknąć. Maurice naprawdę nie troszczył się o własną prywatność… — Czyli musimy spędzić tutaj jeszcze dwie godziny – unosi brew, choć nie było to już pytanie, a zaczepne stwierdzenie. Nie miała nic przeciwko temu. Maurice był pełen niespodzianek. Jak na przykład teraz, gdy proponował, że razem podjadą pod drzwi teatru. — Jasne, ale… nie mieszkasz gdzieś w okolicy? – Chyba tam mieszkali państwo Overtone? W North Hoatlilp, w okolicach teatru? Nie? W zasadzie to nie wiedziała, nigdy się tym nie interesowała… |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Tłumaczenie się z dwóch lewych nóg niekoniecznie było na jego liście rzeczy do zrobienia w dniu dzisiejszym. Udało mu się nie zawstydzić, chociaż sam fakt, że ON czegoś nie potrafił, straszliwie gryzł go w palce. Mógłby spróbować odwrócić jej uwagę od tego faktu, ale nawet się nie starał. Trudno powiedzieć, czy próbował być przy niej przynajmniej w tym minimalnym stopniu szczerym, czy po prostu mu na tym nie zależało. Spróbował podtrzymać rozbawioną minę, chociaż w samym środeczku aż cały się spiął. - Mamy, ale niewiele to zmieniło. Moje partnerki taneczne jak dotąd nie sprostały wyzwaniu, którym jestem. - Przyznał, obdarowując ją ciężkim westchnieniem, jak gdyby było to jego największe brzemię. - Umiem postawić kroki na spektaklu, kiedy je przećwiczę, ale wystarczy jedna pomyłka, a już zupełnie zapominam, co było dalej. Próbował nie wzruszać ramionami. Dość już sygnałów o swoim rzekomym niewzruszeniu próbował tutaj implementować. Natomiast jej propozycja wydała mu się ciekawa. Chciało jej się użerać z kimś, kto już dawno temu pogodził się z parą parkietowych kłód? - Chętnie - odpowiedział prawie natychmiast, bo chociaż nauczycieli mógł sobie zorganizować niemalże natychmiast, to jego motywacja była dokładnie taka sama jak Alishy. Mogli spędzić więcej czasu razem, co oznaczało mniej czasu spędzanego z samym sobą. Wspaniały układ. - Tylko u mnie w domu, dobrze? Tam przynajmniej nikt poza tobą nie będzie musiał się śmiać. - Propozycja była całkowicie normalna i niewinna. Gdyby byli dwójką znajomych, nauka tańca w miejscu odosobnionym nie byłaby szczególnie kontrowersyjna. Schody zaczynały się, gdy do słów „u mnie w domu” dodawało się nazwisko „Overtone” oraz płeć zapraszającego. Nie wspominając już o stanie cywilnym wyżej wymienionego. Niektórzy uznaliby to za co najmniej niestosowne, ale Maurice nie wyglądał jak ktoś, kto stosownością byłby w stanie się przejmować. Jeśli chciał, to działał i przekraczał śmiało granice przyzwoitości. - Możemy tu zostać nawet całe popołudnie, o ile nikt ci tu motocykla nie świśnie. - Odpowiedział z cichym śmiechem, rzeczywiście nawet nie mając takiej wiedzy, czy miejsce przy altance jest jakkolwiek cywilizowane. Znał sam park, a szofer, chcąc nie chcąc auta sobie pilnował… - Mieszkam w Maywater - sprostował jej informację, już ją za język łapiąc w kwestii podwózki. - Szczegóły podam ci przez telefon, bo ciężko zapamiętać, za którym krzewem daje się w lewo. Jak długo jeszcze tam rozmawiali? Dość długo, aby litery jarzące się w powietrzu całkowicie zniknęły, a nieunikniony półmrok przypomniał im o upływającym czasie. Tym razem do domu trafił już sam, nawiązując kontakt ze swoją podwózką za pomocą budki telefonicznej i posłańca wysłanego z teatru. | ztx2 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy