Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
PRZED DOMEM Prosty biały kamienny dom nie wyróżnia się pozornie na tle innych w Wallow. Kontrastujące ze ścianami elewacji turkusowe okiennice zwykle są otwarte, tak, żeby do wnętrz wpuścić, jak najwięcej światła. Prosty dach z czerwoną dachówką potrzebuje kilku napraw, ale ogólnie jest w stanie dobrym i nie przecieka. Chociaż dom nie wydaje się mały, jest zdecydowanie zbyt ściany na liczną rodzinę Marwood, która tutaj mieszka. Teren wokół domu jest gęsto obsadzony kwiatami, które hoduje Esther, a po podwórku biegają kury. [ukryjedycje]Rytuał: Rytuał ruchomego piachu (ST 91) |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
4 lutego 1985 Ostatnia wichura złamała drzewo. Tamta stara jodła albo brzoza, albo klon. Frank nie znał się zupełnie na drzewach, chociaż w ich otoczeniu we wsi Wallow mieszkał całe życie, w tym samym murowanym domu, co jakiś czas na nowo malowanym białą farmą, schodzącą i kruszącą się najczęściej od południa. Powinien zerwać ją całą, porządnie wykruszyć ten piach, który dawno temu ktoś poupychał pomiędzy cegłami, na nowo położyć elewację, ale nigdy nie było czasu. Zawsze coś innego wymagało natychmiastowej naprawy, przesuwało wszystko inne w czasie, aż w końcu farba dalej odchodziła ze słońcem, a piach dalej tkwił między cegłówkami. Frank przesunął wysoką na trzy metry drabinę, bliżej prawej ściany, ruszając nią jeszcze parę razy, żeby upewnić się, czy stoi stabilnie. Nie stała. — No, chyba jest stabilnie — powiedział do Perseusa, jak gdyby nigdy nic, poprawiając jeszcze robocze rękawiczki na dłoniach. Przymocowana do pasa saszetka ze śrubokrętami, inbusami i kluczami, była stałym elementem wyposażenia Marwooda. W domu nie rozstawał się z nią do tego stopnia, że Frank Junior, widząc ojca bez tejże, niemal wpadał w panikę w obawie, ze tatę podmienili. Był ledwie odrośniętym od ziemi dzieckiem, jeszcze chwilę temu noszonym na rękach, a teraz dumnie czekającym aż rozpocznie naukę w szkółce kościelnej. F.J. ubrany w kolorową czapkę i grubą kurtkę, krecił się teraz obok tej dwójki, jak zwykle chętnie podpatrując ich poczynania. — Słuchaj, asekuruj mnie, muszę to ustrojstwo tylko dokręcić. Junior, a ty leć do domu i włącz telewizor, będziesz nam krzyczał przez okno czy działa — powiedział jeszcze do malca, a ten pobiegł wesoło do środka, zadowolony, że może pomóc. Antena odbierająca sygnał telewizyjny od ostatniej wichury, kiedy to w okolicy złamała się jodła albo brzoza, albo klon, przekręciła się nieznacznie. To jednak uniemożliwiało całej rodzinie oglądanie najważniejszego pudełka w domu, a w opinii najmłodszych, ważniejszego nawet niż to, w którym Esther trzymała mleczne zęby albo akty urodzenia dzieci. Ku nie uciesze pana domu, w środku odcinka MacGyvera zaczęło coś zgrzytać, a na ekranie pojawił się szum. Obraz wrócił dziesięć minut później, ale ponownie popsuł się, gdy leciał dziennik. Jak na złość. — No, to wchodzę — przełknął mocniej ślinę, mimowolnie od razu czując w biodrze pulsujący ból, jakby to wyczuwało, że utrzymanie się na gibającej drabinie, opartej o śliską od mrozu elewację i stojącej na warstwie śnieżnego puchu drabinie, może nie być najlepszym pomysłem na spędzenie poranka. Nie mógłby jednak prosić młodego Perseusa o pomoc w tak prozaicznym i błahym zadaniu i pchać go na górę. — Lepiej patrz przez okno jak sygnał. Junior na pewno bardzo się stara, ale wolałbym, by ktoś doświadczony rzucał na to okiem — zasłona w salonie była rozchylona, Zafeiriou powinien mieć dobry widok do środka. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Przekrzywiona antena i stracony sygnał to problem z kategorii katastrofalnych. W Gniazdku istniało wiele tradycji — niektóre istotniejsze od pozostałych, niektóre praktykowane jedynie przez dzieci, inne przez dorosłych, jeszcze inne przez Perseusa, który nigdy nie wchodził do warsztatu bez stuknięcia knykciami o jego framugę; zupełnie, jakby obwieszczał panu Marwood swoją obecność. Jedną z mniej istotnych, ale przez to wcale nie mniej ważną — bo każda tradycja wytwarza pewien utarty rytm doby; a przecież utarty rytm doby jest kluczowy dla studentek medycyny — była telewizja. Jej nieregularne zaniknięcia nie tylko niszczyły ten rytm; one zakopywały go w środku lasu i tańczyły na jego grobie, za nic mając seriale, dzienniki i programy o gotowaniu. Tego dnia Perseus zamierzał naprawić walkmana sąsiadki — miała dziewięć lat i poprosiła go o pomoc dwa dni temu, ale już po pierwszej analizie pacjenta Percy wiedział, że ta operacja będzie wymagać wprawnego oka pana Marwood. Wyprawa do Wallow odbyła się zgodnie z planem — autostopem — a później z planem nie odbywało się już nic. Wszystko przez drzewo, antenę i odkrycie, że pokój Winnie jest pusty. — Tak, jest w porządku — gdyby definicja powątpiewania miała otrzymać twarz w nowym dodruku słownika języka angielskiego, redakcja musiałaby użyć zdjęcia Zafeiriou. Jego ton, na szczęście zagłuszony przez siermiężny powiew zimowego wiatru, balansował na cienkiej granicy uzasadnionego zwątpienia i jeszcze bardziej zasadnych obaw. O panie Marwood można było powiedzieć wiele; Perseus, w trakcie wyjątkowo mocnego kryzysu piętnastoletniego buntownika, nawet podjął taka próbę. Jego — wtedy wydawało mu się, uwznioślony — wiersz napisany dla siewcy, który jako jeden z nielicznych dorosłych w życiu Zafeiriou faktycznie próbował zasiać w nim wiedzę, miał trzy strony wyrwane z zeszytu do matematyki i w większości się nie rymował. Prawie dekadę później Percy nadal pamięta dwa wyjątkowo przaśne wersy: pana okulary to kwadraty, szkoda, że nie mam takiego taty mogło równać się jedynie z czasem chciałbym być pana długopisem zamiast chować się za brudnopisem. Dalej było tylko gorzej. Perseus potrząsnął energicznie głową, obserwując, jak Frank Junior radośnie czmycha w kierunku domu. Zanim chłopak zniknął za zakrętem, Percy zdążył przypomnieć mu o Zasadzie Numer Cztery (mieli ich siedemnaście; od pewnego incydentu ze śrubokrętem i przedłużaczem, Zafeiriou zrobił z zakazów zabawę — koniecznie musiały się rymować, a za bezbłędne wyrecytowanie któregokolwiek na wyrywki, chłopak dostawał nadtopione toffi z kieszeni Perseusa). — Tylko nie dotykaj gniazdka, jasne? Wszystko podłączyliśmy, sprawdzałem trzy razy! — o tym, że Frank Junior go usłyszał, świadczył tylko śmiech — brzmiał trochę jak psotny chochlik, który sprowadza zgubionych wędrowców w krzaki agrestu. Percy musiał potrząsnąć głową — drugi raz w przeciągu minuty, jeszcze trochę, a pan Marwood uzna, że grecka krew Zafeiriou zsiadła się od zimna — żeby oczyścić umysł. Akurat na czas, w którym pan domu zadecydował, że dobrym pomysłem jest wspięcie się na drabinę. W środku zimy. Z jego kolanami. — Panie Marwood, ja... — czapka na głowie Perseusa przekrzywiła się pod dziwnym kątem — lewe ucho, w które podrapał się z zadumą, było odsłonięte, na dodatek zaczęło szczypać. Kilka skręconych loków wysypało się spod wełnianego nakrycia głowy i rozsypało po zmarszczonym czole. — Tak sobie myślę. Żadna historia zawierająca te słowa — zwłaszcza, kiedy padały z jego ust — nie kończyła się dobrze. — Może to ja wejdę na górę? Ty paskudny, zmyślny Greku. Od tego momentu były dwie możliwe ścieżki argumentu: obie wymagające ostrożności i zrozumienia podstawowego faktu — pan Marwood był dumnym człowiekiem, a ludzie dumni niechętnie przyjmują pomoc. Nawet oferowaną w dobrej wierze i zrodzoną z małej obawy, że kiedy ktoś przekracza magiczną barierę pięćdziesięciu lat, powinien ograniczyć wspinanie po drabinach i wzmożyć wysiłek wkładany w podnoszenie do ust ciepłych herbat z miodem. — Jeszcze nigdy nie poprawiałem anteny. Dwie możliwości: mógł powiedzieć panu Marwood, że jest biedną sierotą, a przedwcześnie zmarły ojciec nie zdążył przekazać mu tak podstawowej wiedzy (i byłoby to przewrotne kłamstwo — ponieważ Orpheus Zafeiriou z mechanikowaniem radził sobie równie dobrze, co Percy z francuskim, ergo: wcale). Mógł też — tę ścieżkę wybierał najczęściej — powołać się na pracę. Była moralniejsza i nie musiał uciekać się do ostatecznego argumentu, który mógł — ale nie musiał, pan Marwood jest wyjątkowo upartym człowiekiem — sprowadzić siewcę z niebezpiecznej ścieżki na znacznie adekwatniejsze dla jego wieku manowce. Dajmy na to, trzymanie wyjątkowo chybotliwej drabiny. — Co, jeśli rozstroi się w radiu i ktoś będzie musiał prędko doprowadzić ją do porządku? |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Nad kuchenką przy odkręconym pod garnkiem z zupą gazem w dłoniach wybuchał żal zapałki, co mogła być drzewem. Potencjał drewna ukryty w czubku okraszonym siarką przemijał z płomieniem, co jak świeca tańczył na wietrze. Z wiatrem walczyć można było powiekami — nie słowem — a ten wiał biednemu zawsze w twarz. Perseus poddawał się wichurze, a potem jakby słup stawał w szczerym polu i czekał, aż huragan przeminie, bo choć bardzo by chciał, nie mógł go tknąć. W pewnym stopniu nawet był dla Marwooda jak syn. Słowa te były wielkie tak, że powiedzieć je głośno i przy wszystkich znacząco wybiegało ponad skalę odwagi, jaką mógłby cieszyć się stary siewca, przyjmujący pod dach swojego warsztatu małego, zmarzniętego i przesadnie chudego chłopca. Brzuch wypełnił się ciepłą szarlotką, twarz uśmiechem, a głowa wiedzą, którą to niestrudzenie próbował mu przekazać. Tylko żal gdzieś tam w sercu gościł, gdy tak wraz z Esther spoglądał na młodzieńca o obcym nazwisku, z oczami pełnymi werwy, ale dłońmi pełnymi strachu. Sieroty na tym świecie łatwo nie miały i kto twierdził inaczej, był niczym więcej niż głupkiem. Głupkiem nawet nie wiejskim, bo byłaby to obraza dla takowych. Sam Frank doświadczył tego jedynie w połowie, żegnając się w młodym wieku z ojcem nad jego grobem. Ot zawał serca, każdemu się zdarza. Kilka lat później, gdy, chwalić Lucyfera, w dłonie młodego naukowca dostało się stypendium, odeszła też matka, nie zdążywszy zobaczyć co z jej latorośli powstanie. Dumna by była, że powstał człowiek, którego ktoś mógł tytułować tatą. W kwadratowych okularach i z neseserem przy obolałym lewym biodrze. W nim trzymał prace uczniów, kolejne ich dziesiątki przychodziły i wychodziły z małej salki w szkółce kościelnej; trzymał zapasową parę szkieł; jabłko na drugie śniadanie; stary zegarek, który miał dać do naprawy w 1974 roku; stary wiersz od młodego Zafeiriou — ten przywołujący do oka wzruszenia łzę i smutek. Perseus dobrze radził sobie z Juniorem. Nieraz Frank spoglądał na tę dwójkę, jakby byli rodzeństwem i znali się od zawsze, co w pewnym sensie było nawet prawdą — przynajmniej od Juniora w stronę tego drugiego. Dzieciak był małym demonem — raz wyciągnął kabel z gniazdka i przez godzinę Marwood wraz ze swoim uczniakiem szukali powodów zepsucia jeszcze sprawnie działającej porankiem lodówki. Raz wykopał dziurę i wrzucił tam wszystkie zapałki, jakie tylko znalazł w kuchni, twierdząc, że otwiera wrota do Piekieł. Raz schował przed wszystkimi listy z rachunkami do opłacenia w myśl zasady, że skoro ich nie ma, to nie trzeba wydawać na nie pieniędzy, a skoro nie trzeba wydawać na nie pieniędzy, to można kupić mu jedną z droższych kolejek czy tam modeli kolejek do składania. — Nie, nie. Lepiej ja- — zmarszczył czoło, pozwalając, by szkła opadły nieco dalej na czubek nosa, zjeżdżając z uszu. Przecież miał jeszcze siłę, nawet gdy bolało biodro. Winnie twierdziła, że to przeciążenie stawu biodrowego spowodowane ograniczające prowadzenie ruchów strzałkowych i czołowych. Frank słuchał ze skupieniem, próbując zrozumieć skomplikowany medyczny żargon, jakiego się potem dopuściła, ale to chyba już było jakoś pod wieczór. Aurora chciała rozpalać wokół kadzidła przeciwbólowe, a Wendy wysnuła trzy teorie spiskowe, dlaczego też starego ojca bolą kości. Rozwiązanie było znacznie prostsze — sięgał po ukryty na ostatniej półce śrubokręt, naciągnął mięsień i teraz trochę bolał. Po co to było analizować? — No dobrze, dobrze. A będziesz wiedzieć jak? Zresztą... Co ja pytam. Na pewno będziesz wiedzieć — dłoń na krótki moment położył na ramieniu chłopaka, jakby dodając mu gdzieś tam otuchy. Z kim miał robić podobne rzeczy za młodzieńczości, bo przecież nie z własnym ojcem? Kuzynem, który znikał? Tymi wszystkimi ludźmi, u których pomieszkiwał? — Tylko ja cię bardzo proszę, nie próbuj spadać na cztery litery. Winnie jest na zajęciach, a ja mogę ci co najwyżej przynieść plaster — a poza tym najpierw za twoją krzywdę dostałbym od Esther, potem od Winnie, a na końcu sam bym sobie przyłożył. — Nie działa dalej! — z salonu dało się słyszeć głos Juniora, wszem wobec ogłaszający, że jest gotowy do swojej najważniejszej misji. — Wiemy, Junior! — odpowiedział mu Frank, zaraz potem ściszając głos i przypatrując się Perseusowi. — Dobry dzieciak, chociaż jeszcze trochę nieokrzesany. Zresztą, z pięcioma siostrami, mamą wiecznie w kuchni i ogrodzie, mną w warsztacie, to najwięcej przypatruje się tobie. W jego wieku też się tak wygłupiałeś? — wyobrażenie sobie brzdąca o ciemniejszej karnacji i włosach, który grabkami wydłubuje robaki z ziemi, a potem układa je od najbardziej obrzydliwego do całkiem ładnego, nie wydawało się takie wcale nierealne. Mógł też robić wierze z widelców i koniecznie ustawiać je na środku pokoju, aby któraś ze sióstr zdążyła wdepnąć. Mógł poduszki na kanapie wypychać drewnianymi klockami. Perseus mógł też być zbyt samotny, by Frank mógł to sobie wyobrazić. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
O skuteczności argumentu zaważyło sześć kluczowych sekund. W przeciągu sześciu sekund zaważyły się losy małego świata zamkniętego w przezroczystej kopule nad Gniazdkiem. W sześć sekund przez głowę Perseusa przemknął huragan myśli; o tym, że gdyby wymagała tego sytuacja, a gospodarz domu dalej upierał się na wspinaczkę po drabinie, Percy musiałby zasymulować atak wyrostka robaczkowego — appendix vermiformis, jeśli wierzyć Winnie (nie było powodu, żeby nie wierzyć), to częsta przypadłość — albo połamać drabinę. Oba scenariusze wymagały energii, której Zafeiriou dziś nie posiadał; może to czwarta nieprzespana noc z rzędu albo zimowa aura i niedostatek słońca, albo balast wspomnień, które czasem odnajdował w zakamarkach Wallow, z lekkim grymasem przypominając sobie wersję samego siebie sprzed dekady. W Gniazdku pojawił się po raz pierwszy na kilka miesięcy przed aresztowaniem kuzyna i wtedy też rzadko sypiał; dziś przez pracę. Wtedy przez szczęk butelek. — Mam pod ręką — właściwie drabiną, nomenklatura — najlepszego nauczyciela — gnany ulgą — i przekonaniem, że pan Marwood może zmienić zdanie co do kompetencji ucznia — wspiął się na pierwszy szczebel, wygodnie ignorując wątpliwą stabilność drabiny. Teraz to jego problem; upadek z tej wysokości rzadko bywał śmiertelny, prawda? Chyba. — Niech się pan nie martwi, panie Marwood. Jeśli spadnę, to będzie nasz sekret! — trzy kolejne szczeble w górę oddalały go od ziemi i niejasnego przekonania, że jeśli zostanie na ziemi, siewca dostrzeże w jego oczach całą prawdę na temat tego, co Perseus sądził o ewentualnym leczeniu obrażeń przez Winnie — zwłaszcza tych umiejscowionych w strategicznej sferze rymującej się z zupa. Junior po raz kolejny wyruszył na grecki ratunek, wykrzykując z wnętrza domu wyjątkowo trafną analizę, a Percy nagły przypływ wdzięczności przekuł w pokonanie dwóch kolejnych, drewnianych szczebelków. — Jest pomysłowy, ostatnio powiedzia... — niemożebna zdrada utknęła na kraniuszki języka i nie wybrzmiała — dane Juniorowi słowo obowiązywało nawet półtorej metra nad powierzchnią morza. — O nie, tego nie mogę powtórzyć, złożyłem obietnicę milczenia. Krótki uśmiech, posłany panu Marwood przez ramię, zniknął tak prędko, jak się pojawił. Perseus podjął jedną z nielicznych, rozsądnych decyzji w tym tygodniu i postanowił skupić całą uwagę na wspinaniu się po drabinie — każdy szczebel oddalał go od ziemi, przybliżał do dachu i uświadamiał trzy istotne rzeczy. Po pierwsze, ta wspinaczka tylko wyglądała na łatwą. Po drugie, drabina wcale nie była tak stabilna, jak sądzili. Po trzecie — najważniejsze — stłuczony zadek był niską ceną za poczucie, że jest komuś potrzebny; nawet, jeśli tylko do ustawiania anten. Głos Juniora dolatujący z wnętrza domu zachwiał Perseusem, Perseus zachwiał drabiną, drabina światem — Zafeiriou odzyskał stabilność wyłącznie dzięki temu, że jego czoło aktualnie znajdowało się na wysokości rynny i zwyczajnie o nią stuknęło. Echo pustego czerepa zagłuszył śmiechem. — Obawiam się, że byłem gorszy. Przywilej teoretycznego jedynaka — teoretycznego; Orestes był wieloma definicjami — kuzynem, bratem, ojcem, przyjacielem, wrogiem, jedyną rodziną, bolesną przeszłością i teraźniejszością, na gruntach której próbowali zbudować przyszłość; nawet, jeśli nie wspólną, to przynajmniej szczęśliwą. — Kiedy miałem osiem lat i zaczęły się pierwsze roztopy, postanowiłem ocalić zimę. Wspomnienie wytargane z odmętów zapomnienia smakowało mroźnym porankiem, gorącą herbatą i miało błękitną barwę — każdego dnia obserwował ten sam kolor w odbiciu własnych oczu. — Ojciec był pewien, że przez pół dnia po prostu odśnieżałem chodnik — łopatka do piasku też miała niebieski odcień; tylko puchowa kurtka ośmioletniego chłopca przypominała cyrkową eksplozję kolorów. Na tle wszechobecnej bieli był snem szaleńca. — Tymczasem ośmioletni Perseus dzielnie zbierał do wiaderka śnieg, a później zanosił go do lodówki. To były długie wyprawy; na co dzień tego typu wspomnienia zawsze drzemią głęboko uśpione w zamkniętych na kłódkę pokojach umysłu, ale czasem wystarczy chwila nieuwagi — albo jeden pan Marwood — żeby je wyzwolić. Wędrówka z wiaderkiem na piętro odbyła się dwadzieścia cztery razy w tę i z powrotem; mógł zrobić na schodach dobre trzy kilometry. — Mój plan ocalenia zimy został odkryty przy kolacji, kiedy kuzyn otworzył drzwiczki. Ze środka najpierw wypadła dwukilogramowa bryła, dopiero później jogurty. Koniecznie greckie — ale nawet to nie uratowało ich smaku. Uśmiech skutecznie ukrył dalszą część historii; o tym, że cztery lata później tata zmarł, a Percy z dnia na dzień musiał przestać być dzieckiem próbującym uratować śnieg przed roztopami. — Teraz w prawo, panie Marwood? Jedną z dłoni wspierał o dachówkę, drugą właśnie zacisnął na dolnej części anteny — tam, gdzie lata temu przewiercono jej podstawę. Śruby pokryła już rdza, ale jedno, lekkie szarpnięcie utwierdziło Perseusa w przekonaniu, że wytrzymają; może dekadę, może niewiele krócej, co przy obecnym rozwoju i tak nie będzie mieć znaczenia. Percy sapnął pod nosem coś na temat przestarzałego odbiornika i że za rok wypadałoby wymienić go na najnowszy odbiornik DX Antenna DSB—700, który niecały tydzień temu podziwiał w magazynie; za jedyne dwieście dziewiętnaście dolarów mógł być ich. To znaczy, państwa Marwood. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Hipoteza: Jak coś jest stare, to się psuje. Konfirmacja: Na chłopski rozum. Rdzewiejący szkielet. Jedyny powód, dla którego jeszcze nie usiadł na niej pył i liść, to dlatego, że wiatr zrzuca go najpierw na dachówki dobudówki na parterze, a potem prosto na ziemię. Proces zgorzknienia rozpoczął się przed laty, gdy zamontowali ją razem z Perseusem, jako nówkę sztukę, chociaż kupiona była na wyprzedaży. Miał wtedy siedemnaście, a może osiemnaście lat — Frank nie do końca był w stanie spamiętać te wszystkie daty i lata — na pewno był młody, szczękę miał mniej zarysowaną, a nad wargą pierwszy wąs. Wtedy też ledwo 45-letni siewca wspinał się po drabinie znacznie lżej i bez obaw, że jak spadnie, to oprócz pogruchotania sobie kości i obicia pośladków, złamie też biodro albo ulegnie wypadkowi, który całkowicie uniemożliwi mu poruszanie się, co przecież było konieczne (w końcu trasę od kuchni do warsztatu pokonywał pomiędzy 9, a 91 razy dziennie). Antena trzymała się mocno, grube wkręty dziurawiące tynk zabezpieczały ją przed upadkiem. Jak coś jest stare, to się psuje. Obolałe lewe biodro, nieszczególnie sprawne kolana i szorstka skóra na knykciach, która dawno już przestała się ścierać i odbudowywać. Siwizna pokryła skronie i czerep, gdzieniegdzie poprzeplatana brązowymi kosmykami, wąs całkowicie oszroniony — i to nie przez śnieg. Taki obraz jego. Starzec nie odmłodnieje i nie nauczy się już niczego. Ten też wąs poruszył się w górę, gdy uśmiechem dziękował za słowa młodzieńca, na które oczywiście machnął dłonią, jakby w roztargnieniu. — Einstein kiedyś powiedział, że nauczyciel nie przekazuje wiedzy, ale pomaga w jej odkryciu w uczniu — właśnie dla takich dzieciaków jak Zafeiriou nie zrezygnował z nauczania w szkółce. Mógł w całości poświęcić się majsterkowaniu, dłubać w tych swoich małych urządzeniach i dokręcać do nich małe śrubki, a kto wie — może nawet sprzedawać na targach w sobotę. Zarobek byłby podobny albo i lepszy, ale to potrzeba patrzenia jak młodzież pnie się w górę i rozumie, zatrzymywała Franka w tym miejscu. W ten jeden sposób mógł wmówić sobie, że ta droga była dobra. — Pff, też mi sekret. Jak sobie poobijasz plecy, to za dwie godziny będzie wiedzieć cała okolica, za trzy całe Wallow, a za cztery Winnie wbiegnie do kuchni, krzycząc coś o higienie i bezpieczeństwie pracy — termin nieznany. Sekrety między najmłodszym synem i najstarszym — Ach dzieciaki, wy i te wasze tajemnice. Dobrze, dobrze. Nie dopytuję nawet. Mieli zresztą dużo pracy, dokręcenie i przestawienie anteny znajdującej się całe kilometry w górę, wymagało przejścia zwinnie po nieco chwiejącej się drabinie. Frank trzymał ją mocno, wzrok miał skupiony tylko na Perseusie, upewniając się, że noga mu się nie poślizgnie na szczebelku i nie poleci na tyłek na ziemie. W pewnym sensie widział w Zafeiriou siebie samego za młodu, zwłaszcza gdy ten opowiadał o swoistej samotności przyprószonej nostalgią i cierpieniem (tym niemym). Nie był tylko chłopcem od ustawiania anten, radio czy telewizora, nie nadawał się tylko do podawania śrubokrętów, albo świecenia latarką. Przy tej okazji warto zaznaczyć, że młodzian zawsze wiedział, gdzie świecić, Frank był pod ogromnym wrażeniem już za pierwszym razem, gdy łuna światła nie spadła gdzieś obok, a dokładnie na punkt, którego potrzebował. Mało kto miał taki talent. Gdy Marwood ożenił się, był młodszy od Perseusa. W jego wieku miał już żonę i dziecko, niemal planowali kolejne (bo po co czekać?). On miał radio, parę niepotrzebnych mazideł na ciele (kto to widział, żeby samemu sobie robić takie rzeczy?) i dużo entuzjazmu. Wykreślając mazidła — byli nawet podobni. A poza tym: — Ma potencjał, żeby coś osiągnąć, jeśli odpowiednio się skupi i postara... Chciałbym mu pomóc — mówił blisko dziesięć lat temu Esther, goląc policzki. — Lubię tego dzieciaka. Żona ucałowała czoło, brudząc sobie przy okazji brodę pianką do golenia i kiwnęła głową. Jak trzeba pomóc, to trzeba pomóc - z tym nikt w Gniazdku się nie sprzeczał. Wracając do 4 lutego 1985 roku... Roześmiał się donośnie na wieść o śniegu w lodówce, wyobrażając sobie przy okazji tę scenkę. Brzmi jak coś, co Junior mógł zrobić. Lepiej było mu nie podsuwać takich pomysłów. — Tata, Perseus opowiedział żart?! Jaki żart?! — głos najmłodszej latorośli wydobył się z ciepłego domu. — O słoniu i farfoclu, jak będziesz grzeczny, to ci potem opowie — jedna przepraszająca mina w stronę chłopaka tkwiącego na drabinie znaczyła tyle, co "wybacz". Zdolny był, na pewno istniał jakiś żart o słoniu i farfoclu. — Tak, tak. Spróbuj nawet bardziej. W górę i w prawo, pod takim kątem 45% mniej więcej — obserwował telewizor zza szyby, który dalej śnieżył, choć w miarę kolejnych ruchów miał pobudzać w sobie kolorowy obraz. — A twój tato? Jak zareagował na lawinę z lodówki? — niewygodne pytanie o niewygodną przeszłość. Perseus nie mówił o niej często. Często milczał, uśmiechając się grzecznie, gdy zasiadał z nimi do stołu, a dzieciaki — jak jeden mąż — rozpoczynały przekrzywianie się, kto zdobył jaką ocenę w szkole i kto kogo popchnął na rabatki. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Hipoteza: gdyby nie Gniazdko, mógłby już nie żyć. Konfirmacja: wystarczy przyjrzeć się jego instynktowi samozachowawczemu. Spirala samotności, strachu, zapomnienia i niepewności zaczęła się na długie miesiące przed odkryciem drogi do Wallow i nieśmiałym przyjęciem zaproszenia do domu siewcy. Miał szesnaście lat, prawnego opiekuna w więzieniu i całe wiadro gniewu, którego nie mogła opróżnić żadna z ucieczek z domów tymczasowych. Przez dwa lata odwiedził ich osiem; osiem obcych rodzin, obcych twarzy, obcych nazwisk, obcych ludzi, którzy rzadko przywiązywali uwagę do obecności nastolatka o dziwnym imieniu. Przez pierwsze dwa miesiące próbował być wyrozumiały; później przestał się starać w życiu, szkole i miejscach, których nigdy nie nazwał domem. Hellridge skrywało wiele paskudnych sekretów — miało też wiele punktów na mapie, gdzie nie powinni pojawiać się szesnastoletni, ledwo wpisani do Księgi Bestii czarownicy. Pan Marwood nie wiedział o nocach spędzanych na przystankach, parkowych ławkach albo w opuszczonych budynkach; w Kościelnej Szkółce dostrzegał jedynie uczniów z potencjałem — tyle, że nie zapraszał ich pod własny dach. Do czasu, aż jednego z nich zaprosił; wtedy Perseus pomyślał, że może pan Marwood wie. Może dostrzega w nim prawdę — bo patrzące zza szkieł okularów oczy nawet dekadę później są wszystkowiedzące i bystre, i potrafią wyłuskać z umysłu rozmówcy głęboko zagrzebane tajemnice, dlatego Percy aktualnie ucieka po drabinie w górę. Może na jej szczycie pan Marwood nie odkryje kolejnego z jego sekretów, znacznie groźniejszego od krótkich epizodów bezdomności i nieświadomego ocierania się o przykrą śmierć z finałem w dokach Maywater. — Jest pan utożsamieniem tych słów! A Einstein przy panu to domorosły gryzipiórek; uśmiech posłany w kierunku ziemi trwał trzy krótkie sekundy podczas których Perseus przerwał wspinaczkę na poczet docenienia mentora. Bywały dni, kiedy w oczach siewcy Zafeiriou dostrzegał niesprecyzowaną melancholię; tęsknota za utraconym życiem była wypadkową prostej matematyki — data ślubu minus narodziny pierwszego dziecka równa się dzień przerwania studiów — i bez mała filozoficznym zagadnieniem co by było, gdyby? Gdyby nauka wygrała z miłością, obowiązek z ambicją? Gdyby pewnego dnia w Szkółce pan Marwood nie zaczął zaproszenia od panie Zafeiriou, mogę na słówko? — Higiena i bezpieczeństwo pracy? Nie znam, nie słyszałem — krótka salwa śmiechu była o dwa decybele zbyt głośna i trzy ha—ha zbyt długa, żeby wypadła przekonująco. Percy próbował coś ukryć; coś miało imię i twarz, i właśnie zostało przywołane w rozmowie po raz kolejny, i wcale nie było cosiem — Perseus poświęcił całą uwagę dachówce, rzucając od niechcenia: — Poza tym Winnie ma ważniejsze sprawy na głowie! Studia, naukę, pracę, żuczki, marzenia o walkmanie. Jeden Grek z obitym zadkiem nie plasował się na szczycie tej listy i było to w porządku. Zupełnie zrozumiałe. Całkowicie akceptowalne. W pełni zaaprobowane i przyjęte do wiadomości. Zgodziłby się z tym nawet pokrzykujący z wnętrza domu Junior — wiara pana Marwood w dowcip Perseusa była w pełni uzasadniona. — Warto być grzecznym, bo to bardzo dobry żart! Naprawdę znał jeden o słoniu i farfoclu. Wysunięty z ust koniuszek języka utknął między zębami, kiedy Percy ze skupieniem wykonywał płynące z dołu wskazówki; kąt czterdziestu pięciu stopni był najklarowniejszą, jaką udzielić mu mógł pan Marwood i z tej krótkiej, konkretnej informacji płynęła potęga nauczycielskiego fachu. Zardzewiałe śruby zgrzytnęły w proteście, ale Zafeiriou bez trudu zagłuszył ich opór pytaniem. — Teraz? Nie, niby tak, ale nie do końca; jedno spojrzenie na przykręconą mocno podstawę wystarczyło, żeby odkryć nieszczelność. Jedna z główek śrub wystawała ponad resztę, co oznaczało, że będzie rdzewieć szybciej, co oznaczało, że prędzej podda się warunkom pogodowym, co oznaczało, że już i tak zareagowali za późno — Perseus sięgnął do pasa, przy którym pobrzękiwał niezbędnik mechanika. Na oślep namacał klucz płasko—oczkowy i tak skupił się na zadaniu, że niemal przegapił pytanie pana Marwood. Niemal. Dokładnie trzy okręcenia narzędziem po zardzewiałej śrubie zajęło mu znalezienie słów; cisza była ciężka i niespotykana w jego wykonaniu. — Miał filozoficzne usposobienie, zupełnie jak mój kuzyn — dokładnie skatalogowane wspomnienia ojca blakły z każdym rokiem; Percy odnosił wrażenie, że coraz więcej faktów dopowiada sobie sam niż był ich faktycznym świadkiem, a ojciec — autorem. — Śnieg dookoła topniał, a on spokojnie zastanawiał się, czy nie była to próba zwrócenia na siebie uwagi. Nie była; mały Perseus po prostu uznał, że warto podjąć próbę ratowania zimy. — Później poprosił, żebym posprzątał. Nigdy nie kazał, zawsze prosił. Może dlatego baliśmy się go rozczarować — ruchy nadgarstka zastygły — utkwiony w śrubie wzrok odtwarzał spokojne oblicze martwego od prawie czternastu lat człowieka. — Rozkazowi sprzeciwić się łatwiej niż prośbie. Pod tym względem Orestes był taki sam; nigdy nie mówił zrób. To zawsze jest zrobisz, proszę? — A na kolację zjedliśmy lody. Przynajmniej wiem, po kim mam poczucie hu— Przemarznięte palce czy mgła wspomnień? Jedno z nich — a może oba jednocześnie — było lontem dla małej katastrofy. Klucz trzymany w dłoni Perseusa wyślizgnął się spomiędzy zgrabiałych palców, najwyraźniej w pełni zadowolony oporem stawianym przez dokręconą śrubę; tyle, że kiedy opuścił uścisk ręki, grawitacja zrobiła to, co potrafi najlepiej. — —uj by to! Panie Marwood, uwaga na głowę! Podjęła próbę odtworzenia newtonowskiej eureki — tyle, że zamiast Isaaca, był pan Marwood. A zamiast jabłka — kawałek rozpędzonego metalu. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Zarumienił się. Na ogolonych policzkach odsłoniło się uczucie zawstydzenia tymże miłym komplementem. A może był to tylko mróz? Niemożliwe do stwierdzenia, zwłaszcza z odległości całej drabiny. Powietrze wypuszczone ciężej zawisło gdzieś pod wąsem, a zadowolony uśmiech przygrywał mu do taktu. Frankowi zadrżała jeszcze powieka, nie od płaczu czy przesadnego wzruszenia. Zapewne miał za mało magnezu, potasu, czy co tam innego wymyślała Winnie. Mógł to też być zwykły tik nerwowy, na powracającą serię wspomnień. Sam nic nie osiągnął — należało postawić sprawę jasno, nazwać rzeczy po imieniu. Był ojcem szóstki wspaniałych dzieci, nauczał w szkółce kościelnej i chwalił Lucyfera ponad wszystko, co żyje, ale w tym jednym względzie, który interesował go najbardziej, nie osiągnął nic. Swoją nadzieję pokładał najpierw Joy, ale i ją dopadła klątwa przesadnej miłości Marwoodów. Kolejne dzieci niosły kolejne ambicje. Żadne nie postawiło wszystkiego na jedną kartę, tak jak przez krótki moment chciał zrobić to Frank. Dobry nauczyciel wspierał swoich uczniów — jeśli sam nic nie osiągnął, to być może Perseus miał jeszcze czas, mógł coś zmienić. Zamyślił się na dłuższą chwilę, wpatrując w chłopaka zawieszonego dobre 3 metry wyżej. — Dziękuję, młodzieńcze. Pokładał w nim szczere nadzieje. Zapał Zafeiriou niczym grecki ogień miał nie gasnąć nigdy, ale przeciwności losu mogły wystawić go na niecną i paskudną próbę. Była w nim niedojrzałość i pewna dziwna młodość, ale za żadne skarby Marwood nie spodziewał się, że jego podopieczny zna żart o słoniu i farfoclu. Widać w młodym umyśle siedziało więcej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Teraz sam chciał go usłyszeć. Ot, zwykła naukowa ciekawość. Być może potem gdy Junior wylezie z salonu, bo dzieciak nie potrafił w jednym miejscu usiedzieć dłużej niż 4 minuty spokojnie. Nawet jak spał. — Jeszcze ociupinę, zaraz się uda — kierował w ten sposób ruchami Perseusa, przypatrując się przez zaparowaną szybę odbiornikowi telewizyjnemu. — Co się tam poluzowało? — A może by pozbyć się tego telewizora, skupić na czytaniu książek i zostawić tę całą nowoczesność w cholerę? — Możemy wymienić śruby na A4-80, tylko musiałbym podjechać, kupić — a w Gniazdku nie przelewało się od dawna. Oczywiście Frank spodziewał się, że takie śruby mogą od dawna leżeć w jednej z szuflad w jego warsztacie, ale pogubienie nie tylko we własnych myślach, ale i systematyczności porządkowania tego wszystkiego, ostatecznie sprawiało, że łatwiej było je kupić niż spędzić cały dzień na szukaniu. Robił to już, zawsze rozpraszając się kolejnym pomysłem, zmieniając obiekt poszukiwań dobre 17 razy w ciągu 3 godzin, a potem orientując się w ostatniej chwili, że jest już spóźniony na zajęcia w szkółce i musi pędzić, nawet jeśli sztruksowa marynarka pobrudzona była jakimś pyłem. Część z tych rzeczy była niemożliwa do znalezienia z innej prostej przyczyny — zostawały nowymi ulubionymi zabawkami Juniora. Potem zakopywał je w ogródku, zostawiając za sobą dziesiątki dziur swoim rozmiarem idealnym na skręconą kostkę. Nigdy nie miał syna. Obchodzenie się z najmłodszą latoroślą było znacznie inne niż z resztą córek, które z natury — chyba po matce — nie tylko odznaczały się większym spokojem ducha, ale też nie miały tak barbarzyńskich pomysłów, jak kradzież śrub A4-80 prosto z ojcowskiego warsztatu. Marwood nie winił za to własnego dziecka, uznając, że nie robi tego z premedytacją, a ze zwykłej nudy. Czasu na opiekę nad nim było coraz mniej, zwłaszcza z dwojgiem pracujących rodziców, którzy przy okazji na karku mieli problemy reszty dzieci. Sam Frank był jedynakiem, nie zaznał błogosławieństwa posiadania rodzeństwa, ani posiadania obecnego w swoim życiu ojca. Zmarł. Zwykły zawał. Co więcej niby? Nie przyjął do swoich ust prawdy o wybawcy i odszedł, nim dane było mu ją zaakceptować. — Twój ojciec był chyba bardzo mądrym człowiekiem, prawda? Niewiele o nim rozmawiali, a taki Perseus, chociażby... Chłopak był świetnie wychowany. Inteligentny, robotny i ciekawy świata — czego więcej rodzic mógłby chcieć od własnego dziecka? Pomoc, jaką okazywał w Gniazdku, była nieoceniona, a jeśli przy okazji Frank mógł go czegokolwiek nauczyć, to nic tylko się cieszyć. Wiejska sielanka wspomagana kiepskimi zarobkami i bólem biodra — człowiek z obcego lądu odnalazł się w niej jak ryba w wodzie. Żeby nie powiedzieć „syrena”, ale to byłaby większa obraza niż komplement. — Co- — rzucił tylko bardziej do siebie, obserwując lecącą z góry śmiercionośną broń. Błysk metalu zamigotał gdzieś w powietrzu, a Marwood w ostatnich sekundach zdołał odskoczyć na tyle, by nie dostać nim w głowę. Ucierpiało za to najpierw przedramię, a potem noga. Robocze buty nie miały z przodu dostatecznie silnej blachy, a pęd nabrany przez śrubokręt wywołał potworny ból. — Kurw- — zaklął tylko pod wąsem, zaciskając do siebie usta w cienką linię, by następnie chwycić się za lewą rękę, która najmocniej ucierpiała w tym zderzeniu. Pulsujący ból przecinał całe ciało, ale przy szybkim oszacowaniu start oprócz potwornie czerwonego punktu gdzieś na środku obok łokcia, nie było tam żadnego rozcięcia. Na kurtkę nawet nie spojrzał — nie żal domowego ubrania. — Nic mi nie jest! — odkrzyknął do swojego robotnika, co by dzieciak nie przejmował się, toć nie jego wina, ale powzdychać pod nosem sobie musiał. — Wszystko gra. Stoisz bezpiecznie? — kątem oka dostrzegł Perseusa, bo drabina nieładnie zatrzęsła się, gdy Marwood od niej odskakiwał. Być może wystarczyło czegoś się chwycić, by zachować stabilność, ale takie drgania na wysokości 20 szczebelka bywały niebezpieczne. Sześć milisekund — tyle potrzebował Junior, żeby dolać oliwy do tego greckiego ognia. — Tata musi zapłacić do słoika, bo nie wolno przeklinać! |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Trzy metry nad Nawet, jeśli te były tylko efektem mroźnego, lutowego dnia. Z wysokości trzech metrów Perseus nie zauważył poruszenia w dole; chwilowo dostrzegał jedynie potencjał na krótki lot i widowiskowy upadek, którego bolesne zakończenie nie było warte swobodnej interpretacji losu Ikara. Śliskie od śniegu podeszwy raz (dwa, trzy? Przy czwartym przestał liczyć) straciły oparcie na sfatygowanych szczebelkach drabiny, co tylko potwierdziło słuszność poświęcenia — pan Marwood nawet w latach świetności mógłby przegrać to nierówne starcie. Wspinaczka dobiegała końca, podobnie jak krótkie kiwnięcie głową Zafeiriou; to nic takiego wymamrotane pod nosem nie mogło dotrzeć do ziemi — wzbiło za to w powietrze kłębek siwej pary, która rozmyła się w chłodnym powietrzu. Szczerość nie wymagała podziękowań — powiedziałby to panu Marwood, gdyby akurat nie skupiał całej energii na wyłuskiwaniu zza pasa odpowiedniego klucza. Zardzewiałe wkręty szczerzyły się do niego szyderczo i chętnie odpowiedziałby tym samym, gdyby uśmiechanie się do A4—80 nie było kwintesencją obłędu. — To nic, potrzymają jeszcze kilka lat — cztery, pięć w porywach; do tego czasu pan Marwood skończy sześćdziesiątkę, a Perseus pewnie skręci kark na jednej z podstępnych drabin. Zmarszczył nos w odpowiedzi na wizję wyprawy po kilka śrub; dałby sobie uciąć palec — mały, u lewej ręki — że przynajmniej garść widział pod koniec roku w warsztacie. Zalegały w dużym słoju po korniszonach i właściwie trochę nimi woniały, ale fakty pozostawały niezaprzeczalne: pan Marwood miał A4—80 pod dostatkiem. — Jeśli wymieniać, to wszystko! Szkoda paliwa na parę śrub. Podstępna wyobraźnia podsunęła mu wyraźny obraz lata, które już za kilka miesięcy radośnie rozciągnie się nad Wallow; Percy montujący nową antenę na tej samej drabinie, co teraz — tylko ubrany w kilka warstw ubrań mniej, a może nawet, czemużby nie, bez koszulki, bo przecież końcówka lipca bywa upalna. W dole stół, na stole cerata w żółto—białą kratkę, na ceracie dzbanek zimnej lemoniady i owocowe ciasto, pan i pani Marwood odpoczywający w cieniu, Winnie w tej ładnej, zielonej sukience, którą założyła rok temu na równonoc; właśnie wtedy Perseus odkrył, że nad lewą łopatką ma trzy pieprzyki układające się w idealny trójkąt — wystarczyło wziąć długopis i— Pociągnął przemarzniętym nosem, wkładając w przykręcanie poluzowanej śruby znacznie więcej energii niż wymagał tego kawałek zardzewiałego metalu. Za podobne myśli Lucyfer powinien osobiście zrzucić go z tej drabiny; o ile najpierw nie zrobi tego ciężar wspomnień o ojcu. — Na pewno był oczytany. Moje pierwsze — i ostatnie; tym razem zimno przepełzło z nosa do żył, a nimi prosto do serca — wspomnienie z nim to wygodny fotel i książka w dłoni. Chciał zostać wykładowcą filologii klasycznej, ale... Los zrobił to, co potrafi najlepiej; groteskowo odmówił współpracy. — Miał dwadzieścia jeden lat, kiedy w jego życiu pojawił się Orestes. Później poznał moją mamę, a potem— Los znów zrobił to, co potrafi najlepiej; wziął garść piachu, sypnął nimi w greckie oczy i powiedział smacznego. — Potem zmarła i zostaliśmy w trójkę. Miał pełne prawo narzekać na niesprawiedliwość świata, zamiast tego powtarzał — jakąś filozoficzną bzdurę, którą Orestes oprawił w ramkę i zawiesił przy drzwiach wejściowych. — Nie obrażaj się na bieg zdarzeń, one i tak nie zrozumieją. Rzekł Platon i Orpheus Zafeiriou kilka tysięcy lat później. Perseus chciałby pójść w ich ślady — tyle, że bardzo trudno silić się na grecką filozofię, kiedy upuszczony klucz udowadnia rację Newtona. Jeszcze trudniej cytować Platona, gdy akurat próbujesz obliczyć trajektorię latającego obiektu i jednocześnie zejść po trzęsącej się drabinie na tyle szybko, żeby w razie konieczności móc zatamować krwawienie, udzielić pierwszej pomocy, w ostateczności przekonać się, czy magia powstania i czar na łatanie dziur w oponach rowerów zadziała równie dobrze na uszczerbek w czaszce pana Marwood. — Jasna, ciasna— wszystko dobrze, schodzę! Tej ostatniej teorii — na szczęście — sprawdzać nie musiał. Już w połowie drabiny usłyszał zapewnienia, że wszystko dobrze, nic się nie stało, poza tym obaj wiedzą, że nie takie rzeczy latają po Gniazdku w czasie sesji Winnie. Na dodatek Junior postanowił upomnieć się o zasilenie zawartości słoika; Perseus czekał na dzień, w którym ten — słoik, nie Junior — zniknie w niewyjaśnionych okolicznościach. — Panie Marwood, na pewno w porządku? — trzy ostatnie szczeble po prostu ominął, zeskakując na zmarzniętą ziemię. Odwrócenie uwagi Franka młodszego było kluczowe; Percy zerknął w kierunku okna, zdobywając się na najbardziej beztroskie: — Junior! I co, śnieży? jakie widział świat. — Nic nie śnieży, świeci słońce! Odpowiedź padła sekundę później; minęła druga, zanim nadleciała część druga: — Telewizor też działa! Tyle wystarczyło. Perseus wykonał niesprecyzowany ruch dłońmi — jakby zamierzał sprawdzić, czy pan Marwood naprawdę jest cały, najlepiej empirycznym oklepaniem go jak dojrzałego arbuza — ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Zamiast tego jedną rękę wbił w kieszeń, drugą sięgnął po leżący w śniegu, zdradziecki klucz. — Napiłbym się herbaty, a pan? — zamachowiec, wepchnięty w pas z narzędziami, powinien cieszyć się, że nie wylądował w znacznie większej zaspie. — Odstawię drabinę zanim Junior postanowi dokonać inspekcji. Moc atrakcji zasługiwała na herbatę i — jeśli Percy dobrze to rozegra — resztę ciasta drożdżowego, które widział na blacie w kuchni. Po otarciu się o śmierć każdy zasługiwał na odrobinę kruszonki w życiu. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Ale jakby tak przy okazji kupić szczypce ciesielskie (na przykład w modelu Jorgensen 3706) i podjechać po drodze po deski do tartaku — albo lepiej, po kawał drzewa, wziąć piłę szablastą (na Skill 4470 nie było ich stać) i pociąć drewno na deski, to poświęcając na to odpowiednią ilość czasu, do której należało jeszcze dodać przeszukiwanie warsztatu za potrzebnymi śrubami, być może byliby w stanie zbudować odpowiednią ochronę przed wiatrem i gradem dla anteny, a nawet jutro ją zawiesić. Oczywiście anteny nie potrzebowały na ogół takich obudów, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Do DX Antenna DSB—700 podobno dołączali całe pokrowce materiałowe z zamkiem błyskawicznym, ale tylko w niektórych i to bardzo renomowanych sklepach. Najbliżej w Portland albo i w samym Bostonie. Ale jakby tak przy okazji kupić szczypce ciesielskie, to nie byłoby już szkoda na paliwo, wpisałoby się w koszta. — No może i racja — odpowiedział Frank, drapiąc się po brodzie i w głowie już obmyślając rysunki techniczne konstrukcji zupełnie zbędnej i prawdopodobnie tylko szpecącej ścianę budynku, za co Esther zrobi mu krótką burę, dopóki oczywiście w zawiły sposób nie wyjaśni jej konieczności posiadania wystającego z odpadającego tynku dachu dla anteny. Miał jeszcze poprawić i załatać blachę falistą na kurniku, robił to przez ostatni czas. Od 43 dni do 18 miesięcy albo coś pomiędzy. Stary siewca niedokładnie pamiętał. Zresztą, zaraz miała przyjść wiosna, a po niej lato i naprawianie dachu nie miało najmniejszego sensu, bo kury nie potrzebują podgrzewanych podłóg, skoro mogą mieć siano i wygodne gniazda do grzania dupek. Człowiekowi przydałaby się do tego kołdra. W Wallow żyło się inaczej, a problemy były jakby prostsze niż wielkim mieście. Saint Fall do takich miast oczywiście nie należało, ale w mnogości samochodów, huku klaksonów i smrodu rozbitych butelek z alkoholem, to niedaleka wieś wydawała się znacznie porządniejszym miejscem, nawet jeśli metaforycznie (i nie tylko) zabitym dechami. Lato przychodziło tu jakby dotkliwiej, a nawet na jesień w trakcie dożynek u Padmorów można było rozkoszować się ostrym słońcem, za czym Frank zdecydowanie tęsknił. Cerata na stole, dzban lemoniady, placek z owocami. Za stołem dwa leżaki (lekko rozklekotane, miał je dokręcić), na których może odpoczywać w trakcie wakacyjnej przerwy w roku akademickim i czytać książkę. Po dwóch stronach zapominał, co było wcześniej albo zasypiał w okularach z półotwartymi ustami, do których nierzadko wpadła mucha albo – co gorsza – pająk wsadzony tam przez najmłodszego żartownisia, potocznie nazywanego w tym domu poltergeistem. Raz zdarzyło się Frankowi wypluć żuka, po tym, jak Junior postanowił zrobić psikusa Winnie. To był bardzo niesmaczny żuk, chociaż z pewnością zawierał sporą dawkę białka, które według twierdzeń córki, było niezbędne do utrzymania prawidłowego rozwoju mięśni. Rozwój mięśni na stare lata — też wymyśliła. Upływ czasu dobijał do reszty, ale obserwowanie jak cała rodzina w komplecie pracuje w ogrodzie, jak Perseus odsłania rękawy pomalowane tymi wszystkimi dziwnymi szlaczkami i czuje się, nie, i jest częścią tej rodziny — to wszystko czyniło każdy rok lepszym. Oczywiście potem nadchodziły myśli nieroztropne, krzyczące coś o zmarnowanych latach, o utraconym potencjale i niepotrzebnych zobowiązaniach, ale te Frank odrzucał od siebie. Prawdopodobnie kolejnym chrapnięciem. — Słuszne słowa — te wypowiedziane przez pana Zafeiriou. — Mój ojciec twierdził, że jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz, ale chyba nie uwzględniał, że myszy przeżerały nam prześcieradła. Oczywiście moja mama cerowała je, zanim zdążył się w ogóle zorientować, ale konkluzja jest taka, że i na otoczenie można się czasem obrazić, a już, zwłaszcza gdy bierze się na siebie winę za to, na co nie ma się wpływu — proste słowa wypowiedział jakby ciszej, spoglądając znów na klepiącego akurat bok telewizora Juniora. Frank miał takie dziwne wrażenie, być może absurdalne i całkowicie niesłuszne, takie wrażenie, którego nie chciałby nigdy powiedzieć Perseusowi, sądząc, że byłaby to większa uraza niż cokolwiek innego. Miał wrażenie, że sporo go łączy z ojcem chłopca. Łączyło. Spojrzał tym razem na młodzieńca na drabinie. Niby Grek, a jednak też człowiek. Poklepałby go po ramieniu, gdyby nie to, że drabina nie utrzymałaby tej dwójki. Powiedziałby - hej, wyrosłeś na porządnego faceta i twój ojciec byłby z ciebie dzisiaj bardzo dumny. Nie rozmawiali o tym często, zazwyczaj pogawędki prowadząc na temat wad i zalet, a także różnic pomiędzy lutownicą Weller WLC100, a PACE MBT 250. Tematy jakby bardziej przyziemne, a jakże intrygujące. — W porządku — odsapnął, gdy temat ojców, lutownic, śrub, paliwa, anten, Juniora i słonia z farfoclem został przerwany gwałtownym spadkiem śmiercionośnego narzędzia z wysokości prosto na duży palec u stopy Franka. Śrubokręt leżał teraz w trawie, oddychając po tej zabawie, jak gdyby nic się nie stało i chciał krzyczeć „Ja chce jeszcze raz”, a Marwood nie kopnął go w buncie, chociaż miał taką ochotę. Ból w końcu miał minąć, paznokieć zagoić się, a nieprzyjemne kłucie ustać. — To tylko lekkie draśnięcie, nie takie rzeczy się robiło — uśmiechnął się, bo i w tym zdaniu sporo było prawdy. Raz odciął sobie opuszek wskazującego palca u lewej ręki. Był praworęczny, więc nie miało to żadnego znaczenia. Opuszek zagoił się parę miesięcy później, a linie papilarne przeszły całkowitą metamorfozę, chociaż nie miało to wielkiego znaczenia, bo z policją Marwood nigdy problemów nie miał. Być może Orestes mógłby powiedzieć coś więcej na temat palców, linii papilarnych i ogólnie rzecz biorąc policji, ale pytać o takie rzeczy po pierwsze nie wypadało, a po drugie było raczej niewskazane. Z całym szacunkiem (naprawdę dużym) do Perseusa i jego rodziny, byli więźniowie kręcący się po Gniazdku, nie byliby dobrym wzorem do naśladowania dla dzieci, nawet jeśli tego, tak samo, jak wielu innych rzeczy (po co ci te tatuaże?), Frank nigdy nie powiedział głośno. Ostatecznie liczyło się serce, oddanie Lucyferowi, gorliwa modlitwa i bycie, tak dla zasady, dobrym człowiekiem. — Wsadź drabinę pod wiatę, wiesz gdzie. Powinno być miejsce, a jak nie to krzyknij Juniora, żeby ci pomógł przesunąć te trzy opony co tam leżą. Tylko nie wyrzucajcie ich, są mi potrzebne. A ja nastawię herbatę — powiedział szybko, kuśtykając, przesuwając się w stronę domu, gdy Junior próbował zmieniać kanały w telewizorze, szukając którejś z tych nowych kolorowych kreskówek. Nim jednak ruszył do przodu, odwrócił się w stronę Zafeiriou. — Miałem powiedzieć to już dawno, ale może to nie jest zły moment — dzieciakowi spojrzał jakby głębiej w oczy. — Nie jesteśmy już w szkole, Perseusie. Jeśli chcesz — mów mi wujku — prawdziwą rodzinę poznaje się w biedzie. A może to było o kimś innym? |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Żadna osłonka, deski i pokrowce na anteny nie mogły cofnąć dokonanego — jaki jest sprzęt, każdy widzi, rdza na śrubach to tylko początek, niedługo telewizor przestanie być kompatybilny z nową anteną, a nowa antena będzie konieczna, bo przestanie być kompatybilna z sygnałami satelitów, które coraz gęściej oplatają Ziemię. Drewniana konstrukcja pana Marwood będzie stabilna i swojska, i dokładnie taka, jakie było Gniazdko; tyle, że bardzo szybko okazałaby się zbędna. W przeciwieństwie do Gniazdka, które niezbędne będzie zawsze — przynajmniej dla greckiej przybłędy i jego wyobrażenia o tym, czym dokładnie jest rodzina; i dlaczego, ilekroć myśli o tym słowie, ma przed oczami to miejsce. — Pana ojciec może nie był filozofem z wykształcenia, ale nawet Sokrates przyznałby mu rację — to zaskakujące — na szczycie drabiny zdecydowanie łatwiej o powagę niż kilkanaście stopni niżej, zupełnie jakby obecność gruntu zrównywała namysł z ziemią. — Czasem zastanawiam się, jaką mądrość kolejnym pokoleniom przekaże moje. I jeszcze częściej obawiam, że niewystarczającą; smutna lekcja o bezpiecznym seksie, chorobie zbierającej żniwa, błędach rządu, strachu, niezrozumieniu i dezinformacji. Coś o świecie podzielonym Żelazną Kurtyną i tym, że nawet magia nie zwalnia z poczucia odpowiedzialności. Kilkanaście stopni niżej — już poza drabiną, na skutym zimą gruncie — abstrakcyjne troski ustąpiły miejsca tym, które znajdowały się na wyciągnięcie ręki. Związek Radziecki był daleko, pan Marwood — na wyciągnięcie ręki. — Winnie powinna to obejrzeć, kiedy wróci. Biorę na siebie całą odpowiedzialność — pan Marwood jeszcze nie wiedział — i chyba nie chciał się domyślać — że jego uraz nie ukryje się pod wygodnym płaszczykiem zapomnienia. Perseus za kilka minut — kiedy herbata w kubku nadal będzie się zaparzać, a ciasto drożdżowe subtelnie uśmiechać z kuchennego blatu — pod pretekstem umycia rąk zniknie w pokoju Winnie. Na biurku, tam, gdzie radio i kasztanowy koń trojański od niedawna dzielą przestrzeń z zupełnie zwyczajnym kamieniem, zostawi notatkę; wyrwana ze wstydliwie różowego notatnika kartka — nigdy nie użyłby zielonego (albo żółtego) w obawie, że ucierpią szkice żuczków — posłuży za kwit tajnego przymierza. Winnie, pan Marwood ucierpiał w trakcie naprawiania anteny; nie, nie pozwoliłem mu wspinać się po drabinie; tak, upewniłem się, że nie wyszedł w kapciach; owszem, to moja wina, z poziomu dachu spadł mi klucz i uderzył go w łokieć. Lewy, więc nie jest źle — pan Marwood jest praworęczny (o czym pewnie wiesz, bo to twój tata). I chyba kuśtyka; sprawdzisz obrażenia? Pozdrawiam, Percy (P.S. koń trojański wyglądał na smutnego, więc przysunąłem go bliżej radia. Lubi słuchać Come On Eileen). Kilka wypełnionych czujną obserwacją sekund później zapadła decyzja — pan Marwood przeżyje. Ciężki głaz z hukiem spadł z greckiego serca i osiadł na wysokości żołądka; tym razem obawa nie dotyczyła stanu zdrowia mentora tylko reakcji pani Marwood. Albo Winnie. Albo pani Marwood i Winnie. Szybkie skinięcie głową próbowało odegnać niechciane myśli; Percy doskonale wiedział, gdzie odstawić drabinę, ile opon czyha na niego u celu i że dwie z nich zaczęły już murszeć. Jeszcze tego lata powinni użyć ich w tajnych planach pana Marwood lub w ogródku; podobno służą za całkiem urocze rabatki. — Tak, tak, poradzę sobie! — odwrócenie na pięcie i krok w kierunku drabiny były złym pomysłem — bo kiedy wydawało się, że to już koniec, okazało się, że pan Marwood ma w rękawie jeszcze jedną niespodziankę. Z rodzaju tych, na które nawet Perseus nie jest gotowy. — Panie Marwood, to— Przez dwadzieścia sześć lat zaistniało niewiele sytuacji, w których Perseusowi brakowało słów; milczał przez pierwsze piętnaście miesięcy życia, aż nauczył się mówić bebech — przez kolejny kwartał bebechem było wszystko — i dopiero lata później; kiedy zmarł ojciec, kiedy Orestes znikał coraz częściej, aż zniknął zupełnie, kiedy obcy ludzie w obcych domach kazali do siebie mówić mamo i tato. — To bardzo miłe, ale— Jeszcze cztery lata temu nie byłoby żadnego ale; wujku padałoby w nierozsądnej częstotliwości i zbyt krótkich odstępach czasu. Tyle, że cztery lata temu dopiero od roku mógł legalnie kupować alkohol, a Winnifred była tylko Winnie; kimś, kto najgłośniej przewraca oczami, kiedy Percy zaczyna śmiać się w połowie własnego żartu. Cztery lata później nadal to robiła — tyle, że nie była tylko Winnie. — Pan nigdy nie było kwestią szkoły. Jedynie szacunku, a ten z biegiem lat jedynie rośnie, więc — kłamstwo nie wchodziło w grę; naprzeciwko niego stał człowiek, którego nigdy by nie okłamał. — Wolałbym zostać przy starym nawyku. Pan Marwood zawsze będzie panem Marwood — bez względu na to, ile lat minie od ukończenia szkółki kościelnej i jak nieistotna stanie się różnica wieku na etapie życia, który Perseus ciągle miał przed sobą. Pan Marwood był jedynym dorosłym, któremu szesnastoletni Percy postanowił zaufać; dekadę później nie żałował tej decyzji nawet przez sekundę. — Junior, prędko! — trzy kroki w kierunku drabiny i jeden uśmiech w kierunku gospodarza domu — miał nadzieję, że odmowa zostanie wybaczona; miał nadzieję, że to nie wuj będzie słowem, na którego użycie pan Marwood pewnego dnia wyrazi zgodę. — Jeśli pomożesz mi z oponami, opowiem ten dowcip o słoniu i farfoclu! Tak naprawdę opony przesunie Perseus, a Junior będzie uczył się dowcipu na pamięć; za kilka minut wypiją herbatę, za kilkanaście skończą drożdżowe ciasto, za przeciąganą w czasie godzinę Percy będzie w drodze do Saint Fall doskonale wiedząc, że jest spóźniony — o tym, że odwiedził Gniazdko, poświadczy tylko nieśnieżący obraz, Junior z nowym dowcipem, poobijany pan Marwood, okruszki w opróżnionej blaszce ciasta i wyrwana z notatnika kartka. Czyli, jak zwykle, całkiem sporo. z tematu x2 |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
marzec 18, 1985 Noc była głucha, ciemna i zimna. Latarnie przy ulicy oddalone były od Gniazdka na dobre kilka (albo i nawet sześć) mil, przez co jedynym źródłem światła zdawały się okna córek wychodzące na podwórze. Frank upewnił się dobre cztery razy, czy w pobliżu nie kręci się żaden śmiertelnik. Mieszkający pobliżu Presswoodzi to zupełnie inna para kaloszy, każdy pod koszulą miał pentakl. Taka wizyta, jaka spotkała go kilka tygodni temu, gdy do drzwi szopy zapukał Barnaby Williamson, miała zostać w nieprzyjemnych wspomnieniach. Pozostawało liczyć, że szarlotka z rączek Esther mu nie zaszkodziła, a tak najlepiej to niech w ogóle zapomni o Wallow. Równie niechętnie zobaczyłby tutaj Sebastiana czy Judith, chociaż ci zdawali się bardziej przyjacielscy, przynajmniej w obcowaniu jako Kowen. Na szczęście wokół niosła się jedynie pustka, a mroźny wiatr wkradał się pod kołnierz kurtki. Nawet Wallow nie było do końca bezpieczne. Wydarzenia z końca lutego, które wyprawiły w Hellridge chaos, dosięgnęły też pól Padmorów, o czym wiedzieć miała ledwie garstka. Ostatnie rozmowy w trakcie spotkania udowodniły, że musieli przygotować się lepiej, a zabezpieczenie domu miało stać się jedną z takich rzeczy. Niewiele więc myśląc, z szopy wyciągnął kilka zestawów rytualnych świec w odpowiednich kolorach. Nie potrzebował podręcznika. Marwood na teoriach magicznych i wariacjach zjadł zęby. Świece fioletowe rozstawił w odpowiednich odległościach od siebie, na trawniku przed domem rysując pentagram. Symbol Diabła. Symbol Lucyfera, który miał ich mieć wszystkich w opiece. Rękojeść rytualnego athame była zimna. Nie ma co się dziwić. Wiosna dopiero miała nadejść. Rozrysowany znak został przez Franka dokładnie zbadany spojrzeniem, obejmując solidny teren wokół ogródka. Płot dookoła był stosunkowo niewysoki, ale to magia miała służyć za najlepszą obronę. Rzadko kto wkradał się tutaj nieproszony, ale i na takich gości musieli być przygotowani. Oczywiście rytuał, który zamierzał nałożyć, nie miał obejmować przyjaciół rodziny, zaproszonych czy witanych gości, a jedynie tych, którzy mieli zamiar zrobić im krzywdę, tych niezapowiedzianych zbrodniarzy, gotowych okraść Marwoodów z nieświętego spokoju. — Terra, cape aliquem intrusorem qui haec limina transierit. Siste eum ut iustam poenam tribuam — wyrecytował, obracając się wokół własnej osi, tak aby athame wskazywać kolejne punkty na tej rozrysowanej mapie. Rytuał ruchomego piachu na obcych i zagrażających (z wykluczeniem zaproszonych i przyjaciół rodziny) Próg: 35 Magia wariacyjna: 20 Zużywam 1 zestaw świec fioletowych z ekwipunku |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 71 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Z uśmiechem na ustach, ledwie widocznym w ciemności, obserwował, jak wiązki magii zawiązują swoje nici wokół ogrodu. Prosty rytuał mający znaczenie jedynie minimalne w obliczu najgorszego wroga był wystarczający, aby poczuć się choćby troszkę bezpieczniej. Dla starca, dla żony, dla córek i najmniejszego syna, których jego działanie nie obejmie, będzie to tylko drobnostka, lecz gdy zjawi się ktoś szczególnie nieporządny, dostatecznie go unieruchomi, przynajmniej na jakiś czas. Świece wypaliły się, a Frank zebrał je z powrotem, burząc wyrysowany wcześniej z proszku pentagram. Wiatr wkrótce i tak zdmuchnął go całkowicie z trawy, jakby chciał zatrzeć dowody tej zbrodni. Jakiej zbrodni? Ot, nie stało się nic wielkiego. Było jeszcze sporo pracy i nie zamierzał marnować tego wieczora na przyglądanie się, jak drobinki osadzają się w ziemi, w przypadku aktywacji zmieniając w ruchomy piach, gnieżdżący w środku buty i stopy przeciwnika. Przygotowane zaplecze w szopie miało służyć dzisiaj za miejsce prawdziwej magii. Świeczki, które wkrótce zgasły pod wpływem wiatru, umieścił w specjalnym stosiku niedaleko kompostownika. Aż strach pomyśleć ile dobrego wosku się marnowało, ale przecież ponowne użycie tak potężnego przedmiotu, jakim były poświęcone przez sam Kościół Piekieł świeczki, zdawało się skrajnie absurdalnym pomysłem, do którego Marwood nigdy by się nie posunął. Bynajmniej nie w tym życiu. Bynajmniej nie bez uprzedniego zabezpieczenia pracowni i spisania wyjątkowo długich notatek, tylko po to, aby potem wyciągnąć sobie z tego wnioski. Podzieliłby się nimi z Perseusem, opowiedział Esther przy kolacji, chociaż żona niewiele by z tego zrozumiała. Wszystko to jedynie po to, aby na końcu móc obserwować, jak jego praca naukowa zostaje zakopana w czeluściach szopy, aby nigdy nie ujrzeć światła dziennego. przechodzę do warsztatu |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
kwiecień 11, 1985 Wiosna wpychała się brudnymi buciorami prosto do Wallow. Gumiaki obłocone, na których brzegach zeschło się błoto, zostawiały ślady w mokrej ziemi, a w tych mieszkały myszy. Odległe pola uginały się pod kwietniowym wiatrem. Ten grzmiał, niosąc ziarna, pyły i kurz po całej wsi. Rozłupywał w pół niedojrzałe orzechy, a plony kukurydzy rozsiewał hen tam daleko, za hektary Padmorów. Frank wyszedł z Gniazdka, zmierzając ze schowaną za pazuchą (dobrze, że wziął pazuchę) półlitrową butelką bimbru prosto do ogrodu, nieco dalej niż sięgał wzrok pani Marwood z kuchennego okna. To tam na ławce za winklem, za stodołą, mieli rozpocząć poważne obrady, poważne Kuplety Starszych Panów. Siwy włos Dominica radośnie odbił kwietniowe światło, a właściciel domu radośnie nie wpadł w dziurę wykopaną przez dziesięcioletniego Juniora. Ten mały diabeł (co w tym domu stanowiło komplement) aktualnie znalazł sobie inną pasję, a było nią ganianie po wsi z patykiem jako sąsiedzki stróż. Gdyby to było miasto, nikt nie puściłby nicponia tak daleko, ale w Wallow? Psy szczekały dupami, a największym zagrożeniem byli nie obcy, nie były to nadjeżdżające auta, tylko pogryzienie przez komary. Junior był na komary odporny, nie kręcił sobie też kostek, ani nie brał cukierków od nieznajomych. Na wsi zresztą wszyscy dobrze się znali. — No i tak to jest... — usiadł ciężko na drewnianej ławce, niedaleko kompana, wkrótce wyciągając butelkę pełną złotego trunku. — To takie moje danie popisowe. Przepędzony rok temu, nuta borówek Padmorów powinna być wyczuwalna — orzekł niczym rasowy spec. Nie przesadzał z alkoholem — na pewno nie. Po prostu popołudnia w dzień wolny były jakieś inne, mogli raczyć się spokojem, upijać świeżym powietrzem i zamiast na neony, patrzeć w bezmiar pól ścielących się wiele mil na północ. Gdzieniegdzie przebijały je knieje, to w jednej z takich przed prawie dwoma miesiącami żywota dokonał sam Eros, Upadły, Jeździec. Jak bać się o syna na wsi, skoro nadciągała Apokalipsa? Chociaż Castora nie było na ostatnim spotkaniu Kowenu, tak wieści szybko się rozchodziły, tak długo, jak zostawały w zaufanym gronie. — Otworzysz? — przekazał zakorkowaną butelkę, przecierając kawałkiem szmatki dwa metalowe kubki. Kultura musi być. — Odzywała się? — w domyśle ona. Wiadomo kto. Ona. Żona. Nie byli przecież pokłóceni — przynajmniej z wiedzy Franka. Ten nie wyobrażał sobie, co to znaczy zostawić żonę (żona też rodzina), nawet jeśli wielokrotnie siedząc sam w pustym warsztacie, rozważał. jak wyglądałoby życie, gdyby nigdy nie poznał Esther, gdyby przed nazwiskiem stała Alfa i Omega, a nie „ojciec szóstki”. Piekielnej oczywiście. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii