First topic message reminder : Październikowa ścieżka Swoją nazwę wzięła z prostego faktu. Tę część lasu najlepiej jest zwiedzać właśnie w październiku. Okoliczne drzewa na jesień mienią się tutaj czerwienią, żółcią i rudościami, a liście opadające powoli na drogę wyścielają ją niczym miękkim pierzem. 31 października aż roi się tutaj od turystów, którzy słysząc miejskie legendy, próbują zobaczyć ducha. Niemagicznym nigdy się do nie udaje, ale czarownicy mogą zaobserwować wzmożoną aktywność duchów na tym terenie przez cały rok. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
15 — V — 1985 Zapalony papieros — samotny punkcik światła w lesie, w którym ciemność przestawała być chwilowym dodatkiem i zaczęła pełnić rolę dekoracji — zakreślił w powietrzu nierówny szlaczek. Słońce schowało się za koronami drzew i straciło siłę przebicia; ostatnie cztery godziny przypominały ten typ snu, które śni się z gorączką — rozedrgane obrazy pełne dźwięków pozbawionych treści. Gdyby ktoś przed miesiącem powiedział mu, że poszukiwanie domu będzie przypominać scenariusz przesłuchań spisywanych na kolanie w spelunie gdzieś w Hollywood, oswoiłby się z dokonaniem żywota na Starym Mieście. Powtarzane pytania, powielane odpowiedzi, uściski dłoni, dzień dobry, kiedy wymieniano instalacje elektryczne i dlaczego hodujecie w łazience pleśń? Prawda była taka — i miała kształt tabliczki czekolady; dziewięćdziesiąt procent zawartości kakao, zjedz mnie, żeby poznać smak prawdziwej goryczy — że bez pomocnika nie pamiętałby o połowie kwestii. Larry Barry, pożyczony na popołudnie od Richiego, przybył przygotowany — miał teczkę, podkładkę, spisane pytania i miarkę, której nie potrafił obsługiwać, więc to Williamson rozciągał taśmę i sprawdzał, dlaczego dwadzieścia metrów kwadratowych kuchni wygląda na dziesięć. — Hareforest Manor i dom po Morrisonach nie mają dostępu do jeziora, więc odpadają — notatki Larry'ego były schludne i skatalogowane; kiedy Barnaby prowadził Chevroleta po lokalnych wertepach, asystent jego brata zaciekle notował. Pomiędzy komentarzami Williamson dostrzegł nawet wykres; pomyślał wtedy, że zna kogoś, komu mógłby się spodobać — po chwili uznał, że nie odpowiada mu konstrukcja tego zdania. Od spodobania się wykresu do spodobania jego twórcy krótka droga. — Evergreen? Maska samochodu nadal była ciepła; zatrzymali się przed wylotem na drogę do miasta, gdzie Larry zostawił swoje auto. Pod karoserią nadal słychać tykanie stygnącego silnika — każde cyk przypomina naganę. — Cuchnęło gównem. Larry wciągnął powietrze nosem; chyba próbował wychwycić nutki zapachowe porzuconego przy domu numer dwa smrodu. — To nie gówno, panie Williamson, to nawóz. — Larry, ty myślisz, że z czego robią nawóz? Biedronek? Technicznie rzecz biorąc— Asystent Richiego nie pociągnął tematu; istniała zdrowa dawka (sic!) nawozu, którą można użyźniać rozmowę i właśnie ją osiągnęli. Szelest kartek był przez moment jedynym dźwiękiem w bezwzględnej ciszy, jakby ktoś przekręcił gałkę w radiu; na Starym Mieście urwano ją lata temu. — Redfort? — Brzmi na zamek, wygląda na barak. — A co z— Zerknięcie na zegarek, odmierzanie czasu potrzebnego, by dotrzeć do Saint Fall — konieczność wkrótce zamieni się w rutynę. — Wezmę Blackhill. Był trzeci z rzędu — może nie idealny, ale idealnie wpasowany w oczekiwania. Na uboczu, schowany między drzewami, bez sąsiadów w zasięgu kwadransa spaceru; spore podwórko było zarośnięte, połowa pokoi domagała się remontu, a płot wymiany, ale kilka jardów za nim pobłyskiwała spokojna tafla jeziora. Niewielkie, bezimienne, trochę zaniedbane; nic, czego nie naprawiłaby magia. — Blackhill? Pan Richard mówił— Pożyczenie asystenta wiązało się z nadzorem — Larry Barry otrzymał instrukcje i kiedy tylko znajdzie budkę telefoniczną, doniesie o wszystkim młodszemu z braci Williamson; to poniekąd przysługa. Oszczędzi Barnaby'emu wątpliwej przyjemności kontaktu, — Richie może zapisać wszystko, co ma do powiedzenia, a później sprawdzić, czy ładnie się pali — obrócony między palcami papieros osiągnął połowę długości; czas go dogasić. — W kominku w Blackhill. Za domem wznosiło się niewielkie wzgórze, podobno rosły na nim czarne dęby; to wyjaśniałoby nazwę. — Właściciel chciał zaliczkę w gotówce czy czekiem? Larry Barry zamknął notatnik z cichym westchnieniem; jego faworyt w wyścigu o nieruchomości właśnie przegrał. — Gotówka. — M—hm, rozsądnie w tych czasach — na rachunku bankowym kurzyły się dolary; miło będzie wydać kilka plików. — Kiedy zwolnią dom? Nie spieszył się; dach nad głową nadal miał formę kamienicy, mieszkanie na Starym Mieście zostanie w kieszeni Williamsona razem z zapasowymi kluczami — nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. — Mogą zacząć się wyprowadzać w połowie czerwca, pod koniec miesiąca będzie pan na swoim. Na swoim. Po raz pierwszy te słowa przekładały się na rzeczywistość. z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii