Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
"MIESZKA TU KTO?" ...Ciśnie się na usta każdego, kto zboczył ze ścieżki za starym dębem. Kamienica o wdzięcznym numerze trzynastym swoje lata świetności ma już dawno za sobą, a uproszenie burmistrza o jej odrestaurowanie jest bliskie cudowi. Gładź łuszczy się grubymi płatami ze spowitych suchym mchem ścian, odsłaniając tym samym rząd rdzawych cegieł. Legendy głoszą, iż ktoś kiedyś wyszedł zwycięsko z walki o domknięcie drzwi na klatkę schodową. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
02 lutego 1985, wieczór W tym roku ukończenie dwudziestu sześciu lat zajęło Thei dwie doby. Pierwszy lutego rozpoczął rozdzierający hałas, kozłujący echem od ściany do ściany jej niewielkiego mieszkania. Wkrótce przygrywał mu też gardłowy jęk, a po kilku minutach monologicznego mamrotania, dołączył też sfrustrowany szmer wraz z szuraniem bosych stóp. Thea odebrała hałaśliwy telefon ze zmęczonym i zaspanym “Halo?” by sekundę później wydać z siebie euforyczne w podźwięku “Ahh, zǎoshang hǎo, bàba!”. Ojciec Thei (oprócz najserdeczniejszych życzeń przeciąganych tak przesadnie, że w pewnym momencie zmuszona była stanowczo przerwać starcze ględzenie) miał dla córki w znacznej części przykrą wiadomość. Pierwszy lutego dotychczas rozłupywała na dwie równe połówki—wczesne godziny świętowane z ojcem i nasycającym jedzeniem, wieczór ze znajomymi i tanim alkoholem. Tegoroczne urodziny miały być odstępstwem od tradycji, co zawdzięczać mogła jedynie niespodziewanemu prezentowi od linii kolejowej Portland - Hellridge. Zgodnie z obietnicą, Haitao Sheng w Saint Fall pojawił się późnym popołudniem drugiego dnia miesiąca. Pięćdziesięciolatek był wyraźnie zmęczony i miejscami trochę bardziej posiwiały, z policzkami przyróżowionymi od mrozu, półokręgami sięgającymi wyżej przedziałka niż zapamiętała. Niemniej, pociągłą twarz wciąż poszerzał szczery uśmiech. Słońce schowało się już za ciemnym granatem, gdy w towarzystwie silnego aromatu słodko-kwaśnego kurczaka i smażonych klusek wracali do mieszkania Thei. — To cudowne, że nawet w tak skromnym miasteczku wszystko masz pod ręką — staruszkowi wystarczyła restauracja z chińskim jedzeniem, herbaciarnia i wspomnienie o kinie samochodowym, by zaognić w nim zachwyt nad Saint Fall. — Gdyby nie praca, przyjeżdżałbym częściej! Thea zaśmiała się i posłała ojcu ciepłe spojrzenie. — Gdyby nie praca, częściej odwiedzałabym cię w Portland. Pracoholizm wydawał się być u nich cechą dziedziczoną z pokolenia na pokolenie. Poświęcenie zawodowi manifestowało się w Haitao poprzez niechęć i metaforyczny ból związany z zamknięciem restauracji wyjeżdżając z Portland. Za życia Qiang, długimi godzinami spędzanymi w zamkniętym, wypełnionym zapachem starych kartek i topionego wosku gabinecie. U Thei objawiała się kumulacja obydwu—obiekcja względem skracanego czasu pracy wymieszana z uczuciem wewnętrznego przymusu zajmowania się czymkolwiek cmentarnym, jak najdłużej, jak najintensywniej. W końcu chciała być tylko przydatna. — Może zamiast tak harować, powinnaś zacząć myśleć o ustatkowaniu się. Mięśnie natychmiast się napięły, policzki zaczerwieniły wściekle. — Tato! — No co? Niedługo będę jeść smażony makaron z trzydziestoletnią już córką, to chyba właściwy wiek by o tym myśleć. Tylko dobrze wybierz! Shuài gē'ér! Mężczyzna musi być przystojny, a dzieci ładne. Nie oglądaj się za byle kim. — Naprawdę — westchnęła. — Bié shuōler… Z oddźwiękiem ostatniej sylaby, poprzedni temat został niezwłocznie porzucony. Odsunięty przez intensywny zachwyt nad czymś prozaicznym w porównaniu. — O! Twój akcent wrócił! — zauważył z zadowoleniem. — No tak. Czasem wraca odkąd nie… — rozmawiam z matką. Ostatnią część zdania przełknęła z trudem. — Wraca głównie jak rozmawiamy. Chyba podświadomie naśladuję twoją wymowę. Według przekazywanych jej informacji, Qiang dobrowolnie zdecydowała poślubić skromnego mężczyznę z niewielkiej miejscowości pod Pekinem. Córka, jednakże, była notorycznie pouczana, aby zwracać się do niej wyłącznie w najczystszym, starannie wyplenionym z dialektyzmów, chińskim standardowym. Sam angielski dopuszczany był jedynie w przestrzeni publicznej, jedynie z uwagi na utrzymującą się nietolerancję wobec mniejszości etnicznych i rasowych. Północne warianty mandaryńskiego, jak i swobodne posługiwanie się językiem urzędowym Ameryki, dopuszczalne były w przypadkach konwersacji z ojcem. Kolejna z bezsensownych, surowych zasad matki. Cisza wisiała między nimi ociężale, przerywana jedynie co drugim zderzeniem kamyka z butem i szmerem niesionych reklamówek. Nim zdążyła porządnie stłumić impuls przekazania głosu krnąbrnym myślom, te siłą szarpnęły za jej struny głosowe. — Nie rozumiem co takiego widziałeś w matce… — ciężkie pytanie śledziło równie ciężkie, cierpkie w smaku ”Przepraszam.” Była na siebie zła. Okropnie. On też powinien być. Haitao, jednak, rzadko kiedy był zły na córkę. Najsilniejszą emocją ukrytą za głębią ciemnych tęczówek, miano której można podciągnąć pod negatywne, było zatroskanie. Również i teraz, gdy zatrzymywali się nieopodal kamienicy z numerem trzynastym, w spojrzeniu ojca nie widziała ani krztyny gniewu. — Możesz mi nie wierzyć, ale — nawet w obliczu tak bezczelnego pytania, usta Haitao rozświetlał ojcowski uśmiech. Gest wyryty na stałe w łagodnych rysach i zmarszczkach okalających oczy. — Qiang nie zawsze była taka, jaką ją pamiętasz. Słowa ojca jakby zakuły córkę w pierś. Ta jednak, tylko patrzyła mu pusto w oczy, gdy mówił. — Kiedyś więcej się śmiała. Chyba to właśnie w tym się zakochałem. W jej uśmiechu, ambicji, nawet w tym jak unosiła się dumą, gdy coś nie szło po jej myśli. Była… Tār shì wǒ jīngguò yǔhòur de cǎihóng. Moją tęczą po deszczu, tak? Szczerze ją kochałem– Ciągle ją kocham. Dlatego bardzo przeżywałem to, jak cię traktowała. Mam nadzieję, że nie myślisz inaczej. Kocham cię równie mocno, co ją. Smutek powoli wypełniał rysy Thei, swojego apogeum doznając w momencie dostrzeżenia wbitych w nią szklanych oczu. Niczym dwa zimne sople przeszywały ją na wskroś, kłując i dźgając nieprzyjemnym dreszczem. Mimo to, nie mogła powstrzymać się przed następnym pytaniem: — W takim razie powiesz mi w końcu, jak umarła? Zamiast odpowiedzi zastygłej na ustach ojca, usłyszała coś, co wywróciło jej żołądek w obrzydzeniu. Po przeciwległej stronie ulicy, wśród wołania i gwizdów, ciszę i wieczorny spokój wzburzyła grupka młodych mężczyzn. Prawdopodobnie w jakimś stopniu odurzonych etanolową odwagą przepełniającą ich brzuchy. Z rozbawieniem wiwatowali, wytykali ich palcami i rechotali po każdym wyrazie dźwiękonaśladowczym imitującym chińską intonacje. Jeden, wskazując na jej ojca, radośnie nawoływał “Jackie Chan!”. Kolejny klepał go pokrzepiająco w plecy. Zdumiewało ją, jak bardzo Stany Zjednoczone uwydatniały jej pochodzenie. W Ameryce wyraźniej widzą jej wąskie, okalane zmarszczką nakątną ciemne oczy i kruczoczarne włosy. Głośniej słyszą wymykające się między zdaniami frazy, wyrazy i bluzgi zaczerpnięte z ojczystego języka rodziców. Mimo uszu puszczając płynniejszy, naturalniejszy sposób wypowiadania się po angielsku. Oczy mrużyli na nią w zakłopotaniu i nieufności. Zamykali je na wszystko, co było w niej oślepiająco Amerykańskie. W przypadku odwiedzenia Chińskiej Republiki Ludowej, mieszkańcy widzieliby w Thei wyłącznie Amerykankę. Skupialiby się na jej lekkim kroku, zadartym ku górze podbródku i melodyjnym akcentowaniu wyrazów w miejscach, na które nie kładzie się zbytniego nacisku. Na jąkaniu i potykaniu się o słowa przy formułowaniu dłuższych zdań. Na niezaprzeczalnie nietutejszej brawurze i barwnym sposobie bycia, odseparywującym ją od “prawdziwych” Chińczyków. Tam postrzegaliby ją jako intruza, ledwie odzianego w skórę miejscowego. Niemile widziana byłaby w kraju swoich przodków, niemile widziana bywa i w swoim kraju. Rozwścieczone spojrzenie skrupulatnie zrywało skórę z pleców oddalających się w salwach śmiechu mężczyzn. Zataczali i kiwali się z upojenia (może i rozbawienia), podczas gdy Thea pozostała wbita twardo w grunt pod podniszczoną kamienicą. Zmarnowane “Chodźmy do środka.” słyszała jak zza grubej membrany, własnym rozdrażnieniem otulając i dławiąc ojcowski tembr. — Magipugnus — wymamrotała, zęby zaciskając mocniej, gdy czar rozpłynął się wraz z mglistą strużką odparowującą z jej warg. Paznokcie wbiły się głębiej w skórę, wizualizując wbijanie się w ich obrzydliwe twarze. — Kurwa, Magipugnus! Za sfrustrowanym sykiem podążyła magiczna pięść, wbijając się z impetem między łopatki oddalającej się grupy. Mężczyzna wysunięty najdalej oderwał się od ziemi z jękiem. Widowiskowy upadek w przód spowodował reakcję łańcuchową, łudząco przypominającą przewracające się płytki domino. Rechoty przerodziły się w zdezorientowane krzyki i przekleństwa, wykrzywiając kąciki ust Thei w usatysfakcjonowanym uśmiechu. Wtem, Thea również poczuła szarpnięcie zza pleców, skutecznie wydzierając ją z kleszczy własnych rozjuszeń. Wciągając ją w głąb ciemnej klatki zanim którykolwiek z gramolących się na chodniku mężczyzn zdążył rozeznać się w przestrzeni, z której popłynął czar. W półmroku wnętrza kamienicy dostrzegła wbite w nią zgaszone spojrzenie. — Dawei — użycie urzędowego imienia brzmiało prawie karcąco. — Nie musiałaś tego robić. — Wiem. W narastającej ciszy oczekiwała na dalsze pouczenia i przestrogi. Ojcowskiej gadki o przestępstwach na tle rasowym i nie prowokowaniu napastliwych oblechów. Sekundę później ramiona Haitao otulały ją z czułością. — Kiedyś opowiem ci wszystko. Obiecuję — mówił, gdy dłoń zataczała kochające okręgi na materiale jej kurtki. — Ja tylko… Nie chcę żebyś pomyślała, że ją usprawiedliwiam. Mimo zdumienia, nie pytała już o nic więcej. Tylko podążyła za ojcem w stronę schodów na drugie piętro. Kiedyś jej opowie… A Thea będzie trzymać go za słowo. — A ty wciąż w tej ruderze… Przecież mogę dołożyć ci się na lepsze mieszkanie. — rozległo się echem przed drzwiami, łuszczącymi się płatami białej farby. — Nie ma takiej potrzeby. — A jesz chociaż dobrze? — Mhm. — Tak myślałem. Widać. — Tato, to są mięśnie! Tego wieczoru Thea zamknęła mieszkanie podwójnie przekręcając klucz w zamku. Przezornie zaciągając też zasuwkę. Dla bezpieczeństwa. Rzuty: #1: Magipugnus (nieudane) #2: Magipugnus (udane) /zt |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz