First topic message reminder : Sala numer cztery Mniejsza sala chorych, mieszcząca się niedaleko recepcji oddziału. Znajdują się tutaj cztery łóżka, chociaż bez problemu znalazłoby się miejsce na kolejne 2. Oprócz małego telewizora zawieszonego pod sufitem jest stąd blisko do toalety, a także do oddziałowej kuchni z mikrofalówką. Z tego powodu pacjenci (zwłaszcza przebywający w szpitalu na dłuższych pobytach) są w stanie wiele oddać za miejsce w sali numer cztery. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Jego opuszki palców delikatnie przesuwały się przy szyi dziewczyny. Starał się wyczuć nimi jakiekolwiek zmiany, szukał tego co zawsze: lekkich guzków lub zbyt dużego luzu świadczącego o uszkodzeniu kręgu. Należał do ludzi nie tylko skrupulatnych ale również empatycznych. Dlatego gdy tylko usłyszał szept wskazujący na dyskomfort, od razu sięgnął po brzeg prześcieradła i zasłonił nim delikatnie oczy dziewczyny. Nie mówił nic, wychwytując jak najwięcej spośród wszystkiego co mu przekazywała. Jeśli, ktoś rzucił nią o ścianę to podejrzewał krwawienie podpajęczynówkowe. Miałoby to sens, dziewczyna traciła przytomność miała światłowstręt. Podczas impulsu uderzyła najpewniej najpierw barkami, głowa musiała jej odskoczyć i uderzyć częścią potyliczną. Przepraszam, że nie zabrałem Ci jeszcze bólu- Powiedział do dziewczyny, nie tłumaczył się jednak z własnej decyzji. Wiedział natomiast, że jeśli użyje teraz magii będzie miał obniżone możliwości diagnostyczne. Jeśli pacjent nie czuje bólu, nie jest w stanie go dokładniej opisać, oraz miejsca występowania. Już chciał odchylić materiał jej ubrania, by przyjrzeć się brzuchowi. Szczerze wątpił by uszkodzenie ciała dotyczyły jedynie kości, najpewniej ma też krwotok wewnętrzny. Wszystkie te spekulacje trwały w umyśle Noxa ułamki sekund, zamykając się gdzieś pomiędzy jednym cichym stwierdzeniem dziewczyny a kolejnym. Do jutra przejdzie, prawda? Umierasz- Cisnęło mu się na usta, w chwili w której do pomieszczenia weszła pielęgniarka. Wreszcie się ktoś pojawił. -Przygotuj salę pod rytuał.- Wypowiedział to z siłą, szybko i ochryple, jakby kruk zamknięty w jego wnętrzu domagał się wyjścia i wykrakania tego co tak naprawdę myśli. Kobieta zawahała się, uniosła spojrzenie i przez chwile mierzyła nim lekarza. Pod Asklepiosa?- Zapytała otwierając lekko usta. Zdębiał, pracował z idiotami. Nie potrafił w tej jednej sekundzie doszukać się logiki w jej pytaniu, bo co to za różnica. Czy dla niej stanowi to problem? Nie miał czasu na pomniejszą magię. Dobrej krwi- Warknął nieco bardziej wściekle niżby tego chciał. Czy może się pani pospieszyć? Pacjentka jest w bólu…-Poprosił już spokojniej jednak wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby co dało efekt delikatnego gwizdu. Odprowadził wzrokiem pielęgniarkę delikatnie wsunął swoje palce w dłoń dziewczyny. Jutro będzie już znacznie lepiej- Zapewnił składając niejako obietnicę. Miał chłodne dłonie, jednak zaskakująco miękkie. Spirituspuritas- Szepnął nad dziewczyną, chcąc choć. Troszkę złagodzić jej ból. Wiedział, że to błąd, powinien oszczędzać siły bo to co chciał zaroić wymagało od niego znacznej części energii. Jednak ciężko patrzyło się na jej cierpienie, które mogło zagrać życiu. Chciał choć trochę zaleczyć jej ciało na tyle na ile mógł, przynosząc choć częściowe ukojenie, nie tracąc przy tym sił. Próg 45 = rzut + 20 by się powiodło |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Stwórca
The member 'Oscar Nox' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 66 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Jedyne, o czym marzy w każdym przebłysku świadomości od momentu trafienia do szpitala, jest powrót do domu, do własnej pościeli, dusznego zapachu, gosposi, podającej herbatę bez wzywania i dopraszania się. Lucy ma wprost niemożliwą do zrozumienia umiejętność, gdyż potrafi zjawiać się zawsze tam, gdzie jest potrzebna i zawsze z naręczem rozwiązań na nurtujące właśnie problemy. Skoro tak, to czemu tu jej nie ma, przemyka gdzieś jeszcze Charlotte przez myśl, nim kolejny z nacisków wywołuje na twarzy zaklinaczki grymas. Mocno zaciśnięte zęby, spinające się mięśnie. Nawet leżąc na szpitalnej pryczy nie chce dać żadnej z oznak słabości. Nie dostaje odpowiedzi od czarownika, jednak nie ma mu tego za złe. Zdaje sobie sprawę z tego, że wcale nie jest dobrze, a mimo to liczy na rychłe opuszczenie szpitala. Nie w smak jest jej zajmować łóżka prawdziwym potrzebującym, zwłaszcza gdy jej własne plany wciąż czekają na realizację. Przenosi wzrok na uchylone drzwi, dostrzegając za plecami pielęgniarki sylwetkę matki. Czyli nie odpuszcza, przechodzi jej przez myśl, lecz nie ma siły zastanawiać się nad jej poczynaniami i sposobami, po jakie sięga, by osiągnąć swój cel. Nagła zmiana w tonie uzdrowiciela nie uszła jej uwadze. Oscar Nox daje sprzeczne sygnały, od których znów kręci się w głowie, nie pozwalając na trzeźwy osąd. Jak po tej chłodnej szorstkości, tak gładko znów przywraca miły ton? Jak dłonie może mieć tak miękkie, że nic, czego Charlotte może chcieć w tej chwili, nie będzie się równać z ciepłem dotyku? - Od razu lepiej - uśmiecha się krzywo i nieco sarkastycznie, acz z uwolnioną magią spory ciężar bólu momentalnie niknie. Może odetchnąć wreszcie nieco głębiej, jednocześnie też mocniej zacisnąć palce na dłoni Noxa. Nie chce się z nią jeszcze rozstawać. - O czym jest ten rytuał? - pyta jeszcze, bo enigmatyczne nazwy nic jej nie mówią. Z medycyną ma wspólnego tyle, co pobieżne rzucenie wzrokiem na podręczniki Hugo, jakie ten studiuje długimi godzinami w przerwach między jednym treningiem a drugim. Nigdy dotąd też nie interesuje się rytuałami leczniczymi, uważając je za marginalne dla własnego rozwoju, no bo na palcach jednej dłoni jest w stanie policzyć ile razy wymaga podobnej pomocy. - Dobra krew… Czy z moją jest coś nie tak? - dopytuje dalej zduszonym głosem, nabierając przypuszczeń, że ten, kto cisnął nią o ścianę, przy okazji rzuca nań jakąś obrzydliwą klątwę, o której mimo wszystko chyba nie chce wiedzieć. - I jak pan to rozpoznał, zwykłym dotykiem? - Nie wątpi w to, że czarowniczy medycy mają swoje sposoby zarówno na rozpoznanie chorób, jak i ich leczenie, lecz teraz chce poznać tych kilka szczegółów, jakie różnią adepta od prawdziwego lekarza. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Jeśli szukalibyśmy osobliwego wyznacznika upływającego czasu, z pewnością okazałyby się nim dłonie Noxa. Właściwie to ich struktura, gdy tuż po przemianie zawsze były miękkie i dziwnie gładkie, jednak wraz z upływem czasu i ilości płynów dezynfekujących jakie w nie wcierał, stawały się suche i szorstkie. Teraz smukły kciuk przesunął się części knykci dziewczyny. Przykucnął przy jej łóżku nie wyrywając swojej dłoni z jej uścisku. Nie była pierwszym pacjentem, który chciał wiedzieć co się dzieje. Czytał nawet w jednym z podręczników, że nazywało się to „koherencją”, to słowo przylgnęło do niego jak wiele innych, w niekontrolowany sposób. Każdy z nas chce wiedzieć co się z nim dzieje by zyskać choć odrobinę poczucia pływu na sytuację, w której się znajduje. Tym był chyba ten termin. Masz tkliwy brzuch, jesteś blada, skołowana, tracisz świadomość, masz problemy z poruszaniem się i odczuwasz silny ból podejrzewam… Zawahał się, zawsze był szczery, cześciej beztaktowany. Jego wyuczone zachowania zmieniały się jak w kalejdoskopie bo i ćwiczył je przed lustrem całymi latami a mimo to nadal były w jego mimice luki, Zerknął na dziewczynę, w lekkiej zadumie jakby rozważał ile jej powiedzieć, tutaj jednak prawda wydawała się najlepszą drogą. Masz krwotok wewnętrzny, nie wiem co jest uszkodzone, mam podejrzenia. Wydaje mi się, że pęknięte żebro lub żebra naciskają przeponę stąd problem z oddychaniem, niemal jestem pewny że pękła Ci śledziona, masz obite nerki i chyba pęknięta podstawę czaszki. Wyrecytował wszystkie swoje podejrzenia na podstawie pierwotnych i wstępnych oględzin. Nie chcę tracić czasu na wstępna diagnostykę, bo twój stan się pogarsza i boję się, zapaści. Zamiast tego chcę odprawić rytuał, który usunie wszystkie twoje dolegliwości przynajmniej częściowo. Krwotok się wchłonie, naczynia uszczelnią, narządu zaleczą tak samo jak pęknięte kości… - Urwał nagle, tak po prostu. W jednej chwili jego melodyjny głos był zawieszony na głosce w kolejnej po prostu nastała cisza. Był osobliwy, nie podlegający za wielu schematom. A jednak przemilczał to, że po rytuale będzie skrajnie osłabiony. Czuł, że ta decyzja jest najlepszą z możliwych jakie mógł podjąć przy jej stanie zdrowia. Wszystkie inne rozwiązania były zaledwie półśrodkami. Mógł oczywiście, leczy ją pośrednio zaklęciami, potem doprawić łatwiejszy rytuał w celu identyfikacji problemu. Rezultat byłby jednak taki sam. Spojrzał na kobietę stojącą w drzwiach do sali i uśmiechnął się do niej delikatnie jakby chciał dodać jej otuchy. Podniósł się z kucek i powiedział delikatnie. Musisz mnie teraz puścić… poproszę pielęgniarkę by podała ci płyny… wrócę gdy tylko skończę Mówił spokojnie i delikatnie do pacjentki dając jej to czego w tej chwili wydawało mu się, że potrzebuje: stabilizację i informację. Wysupłał delikatnie dłoń z jej uścisku, chwycił swoje papiery i ruszył do drzwi, w których minął kobietę najpewniej spokrewnioną z dziewczyną. Idę odprawić rytuał. Musi pani poczekać na wyniki. Proszę nie zostawiać jej teraz samej. Poprosił, ruchem ręki zapraszając ją do pomieszczenia w którym leżało jej dziecko. Zostawił zalecenia pielęgniarce, która miała przez wkłucie centralne dostarczyć dziewczynie płynów i monitorować jej akcję serca. Sam zaś poszedł do wyciszonej sali by skupić się na rytuale. (…) Vires tibi do ut sanus sis.- Powtarzał monotonnym głosem, czując już suchość w ustach. Przestępował niemal w miejscu dotykając swoim atheme kolejnych ramieni, zręcznie usypanego pentagramu. Skupił się na intencjach, oczyścił zupełnie umysł. Mantra inkantacji wypełniała nie tylko jego mowę ale również cały umysł. Słowa były mechaniczne, kojące i jakże dodające otuchy. Liczyło się tylko zdrowie. Z jego rąk, wola najwyższego. Pomieszczenie nie było zbyt duże jednak jego wygłuszenie pozwalało koncentrować się na rytuale nie zaś na tym co działo się w tej chwili za drzwiami. Nie wiedział czemu zawsze tutaj czuł osobliwy spokój. Choć jako student zawsze bał się tego, że skutki jego działań mogą okazać się niewystarczające. A może tak naprawdę bał się porażki? Przez lata praktyki wiele się zmieniło, uświadomił sobie, że nawet porażka jest częścią samorozwoju i wzrastania. Vocem meam audi. Tuum corpus cedat ditioni meae. Wypowiedział, przymykając delikatnie powieki, zupełnie jakby chciał skupić się na tym jak wyglada jego pacjentka. Wdech- wydech. Kończył właśnie drugi obrót będąc w samym środku usypanego znaku. Jeszcze sekunda a on będzie wiedział, czy magia nie zawiodła go i tym razem. Pierwsza część rytuału, próg 80= rzut plus 23 zdolności z magii anatomii |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Stwórca
The member 'Oscar Nox' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 36 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Zatwardziale uważa, że jest w stanie znieść każdą, najboleśniejszą nawet prawdę, zwłaszcza w sprawie własnego stanu. Chce wiedzieć, na czym stoi i jakie ma szanse. Czuje się fatalnie, od samego momentu przebudzenia w szpitalnym łóżku, ma serdecznie dosyć. Jeszcze te nachodzące obrazy stapiającego się ze skórą poliestru, męczący nawet na jawie swąd palonego ciała. A teraz i mrożące krew w żyłach rewelacje. Słucha opisu ze skupieniem, wyraźnie czując, że oddycha jej się coraz gorzej. Krwotok wewnętrzny, pęknięta śledziona. Obite nerki, pęknięta podstawa czaszki. Szczegóły nie przynoszą na myśl nic, poza czarnymi scenariuszami. Medycznie nie jest w stanie określić, czy można to zaleczyć jednym prostym rytuałem, a może niezbędna będzie cała seria dodatkowych badań? Woli wierzyć, że jest w dobrych rękach. - W porządku - zbiera się w sobie, by wydusić kilka słów, zmusza się do bladego uśmiechu, który w połączeniu z kredowobiałą skórą nie mówi wiele nad strach. Niechętnie wypuszcza dłoń z delikatnego uścisku. Na powrót ogarnia ją niepokój, gdy tylko zostaje pozbawiona ostatniej osoby, jaka jest jej tu dziś przychylna. Oscar Nox wychodzi z pomieszczenia, za to do środka wchodzi Jej Wysokość Skaranie Piekielne Maaike. - Przyszedł list - zdradza, kiedy pielęgniarka szuka na sinych rękach zaklinaczki żyły, przez którą mogłąby podać zalecone przez medyka płyny. - To od Barnaby. Przeczytać ci? - Nie - sprzeciwia się od razu Charlotte, bo ostatnim, czego potrzebuje, to matka czytająca jej korespondencję. Zaklęcie Oscara pozwoliło bez większego bólu unieść rękę z otwartym listem, ale plamiąca oko czerwień zaburzała widoczność. Po dłuższej chwili uśmiecha się w duchu, mogąc na chwilę wreszcie przestać myśleć o własnym stanie. - Wszystko z nim w porządku. Ciężko pracuje, ale dba o siebie - kłamie gładko, nawet jeśli wolała, żeby Maaike przeniosła część swojej uwagi na brata. Jak często jemu jeszcze suszy głowę? - Czy mogę w czymś pomóc? - Chłodniejszy ton Charlotte wyłapuje pielęgniarka, będąc w pogotowiu, jakby pani Williamson nazbyt uprzykrzała samopoczucie pacjentki. - Nie trzeba, dziękuję - odpowiada z westchnieniem zaklinaczka. Uspokojona matka podchodzi do drzwi i obrzuca jeszcze długim spojrzeniem córkę. - Jadę do domu. Przywiozę ci coś czystego na przebranie. - I znika w przejściu. Nikt nie chce tu być, nawet ona. Charlotte wsuwa list z powrotem do koperty i chowa go do szafki przed wścibskim spojrzeniem potencjalnego sąsiada. Dwie godziny wcześniej słyszała dwóch lekarzy, omawiających przenosiny pacjentów. Byle jednak nie do mnie… |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Nic. Płomienie nie uniosły się w górę, nie zapaliły się to znaczyło tylko jedno - fiasko. Może nie skoncentrował się należycie? Może powiedział niewyraźnie jakieś słowo? A może magia po prostu go zawiodła? W tej jednej chwili, gdy sprzątał pozostałości rytuału by wykonać go ponownie uprzednio wymieniając składniki, wyrzucał sobie, że nie zabrał rytualnych kości lub prochu. Wiedział że zwiększyłoby to skuteczność a jednak. Musiał sobie rodzić z tym co miał i jak potrafił. Misternie usuwał ponownie pentagram i rozstawił świece. Przez chwilę starał się wyciszyć i oczyścić umysł tak by jego intencje były jasne i klarowne. Może wcześniej właśnie to zawiodło? To nie czas na biczowanie. Zrugał sam siebie w myślach jak miał to w zwyczaju. Dopiero wtedy zaczął ponawiać inkantację, klonują poprzednie czynności. Vires tibi do ut sanus sis.- Miarowy głos w ciszy tego miejsca przynosił spokój. Vocem meam audi. Tuum corpus cedat ditioni meae. - Dopełnił wszystko a jednak nic się nie stało. Zupełnie jak za pierwszym razem. Nie wiedział ile czasu minęło od chwili w której rozpoczął rytuał, jak długo borykał się z nim, tego nie było pewny. Gdy powtarza się każdy krok i raz po raz przygotowuje ponownie komponenty czas płynie inaczej. Wydawało mu się, że tkwił tu całą noc. Jednak wreszcie się udało, czuł to. Jego ciało było osłabione do tego stopnia, że z trudem trzymał się na nogach. Powolnym krokiem ruszył do sali chorych. Nauczony był już ukrywania swoich słabości po wysiłku takim jak ten. Gdy młoda pacjentka otworzyła oczy, zobaczyła że pod koniec zmiany lekarz siedzi na krześle przy jej łóżku. Przejął we władanie jej szafkę nocną, na której teraz leżał plik papierów. Zupełnie jakby skrupulatność w wypełnianiu kart pacjentów miała uratować komuś życie. Może naprawdę w to wierzył? Trudno było orzec. Jednak teraz sądząc po jego zmęczonej twarzy i zwichniętej postawie z trudnością doszukiwało się w nim lekarza, bliżej mu było do pacjenta. Trzymał w dłoni książkę, którą czytał z wypiekami, które przystoją pannie nie zaś szanowanemu się uzdrowicielowi. Okładka była całkiem enigmatyczna na pierwszym planie dostrzec można było jakaś bestię zaś na kolejnym olbrzymi zamek naszpikowany niczym jeżozwierz metalowymi kolcami. Jak się czujesz?Zapytał nagle miękkim głosem z trudem odrywając wzrok od kolejnej linijki tekstu. Zaleciłem na rano badania szczegółowe, niestety troszkę poleżysz… Stwierdził nagle nie chcąc robić dziewczynie nadziei na rychłe wyjście ze szpitala. Czytałaś kiedyś? Zapytał przymykając wolumin tak by dostrzegła okładkę ale nie tytuł samego „dzieła”. Opowiada historię świata, w którym ziemie zalewają istoty nocy. Tylko wówczas wychodząc ze swoich kryjówek a opowieść krąży wkoło grupy ocalałych zamkniętych na zamku, który jako jeden z nielicznych nie upadł. Gdyby rozmarzenie i zafascynowanie miało przyjąć jakąś twarz byłby nią z całą pewnością Nox. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Nie od razu udaje jej się zasnąć. Trwa w oczekiwaniu, nadal czując ból w niemal każdym skrawku ciała. Boi się poruszyć, bo najdrobniejszy gest wciąż wywołuje dyskomfort, jaki nie chce odpuścić. W głowie kotłują się myśli, stale nawracające obrazy z przeżyć na uniwersytecie, dźwięczący w uszach huk, spanikowane krzyki studentów, szamotanina i stukot obcasów na kamiennych posadzkach korytarzy. Gęstniejąca mgła utrudniająca oddech i metaliczny posmak w ustach potrafią doprowadzić do szału. Serce Charlotte kołacze się w panice, jakby znów znajdowała się na kampusie, jakby stworzona z czerwieni istota miała powrócić i znów zacisnąć dłoń na jej nadgarstku. Pobieżnie zerka na dłoń i dostrzega silne zasinienie, odcisk palców, jaki przypominać jej będzie o tym zdarzeniu jeszcze długi czas. Zmęczenie bierze wreszcie górę i Williamson pozwala sobie na łzy, które ciekną ciurkiem po policzkach, znacząc je mokrymi, błyszczącymi śladami. Zaklejone od snu oczy rozwierają się z wolna, pozwalając dopuścić nieco światła. Charlotte poprawia się nieznacznie na poduszkach, próbując się trochę podnieść. Po tych kilku godzinach (a może dniach?), czuje się już znacznie lepiej. Ze zdziwieniem zauważa, że mięśnie, mimo iż wciąż obolałe, pozwalają na wykonanie ruchów o szerszym zakresie. - Bywało lepiej. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko kawy i papierosa - sili się na żartobliwy ton, nawet jeśli uzależnienie bierze górę i rzeczywiście ich potrzebuje. Pociera oko wierzchem dłoni i ogniskuje zieleń tęczówek na siedzącym obok mężczyźnie. Choć nie przeglądała się dotąd w lustrze, ma wrażenie, że doktor Nox wygląda gorzej od niej. Budzi to w zaklinaczce pewne współczucie, ale i wdzięczność. - W porządku, już się z tym pogodziłam - kiwa głową z ciężkim westchnieniem. Choć wcześniej liczyła, że uda się prędko wrócić do Blossomfall Estate, teraz ma świadomość, że medycy wcale nie są cudotwórcami. - Zresztą wolę do siebie dochodzić tu, niż w domu. Bez większego zainteresowania spogląda na okładkę książki. Opis nic jej nie mówi, zresztą rzadko kiedy sięga do powieści fabularnych, na uginających się pod naporem woluminów półkach próżno szukać literatury innej, niż podręczniki religioznawcze bądź traktujące o zaklinaniu. - To brzmi jak horror albo tani romans - podsumowuje, spuszczając wzrok na prawy nadgarstek. Lewą dłonią przesuwa po okrutnym siniaku, zaciśniętych wcześniej palcach Marshalla z siłą wcale nienależącą do niego. - Nie oceniam, oczywiście. - Chowa rękę pod pościel i wraca wzrokiem do Oscara. - Ciekawa? Lustruje go czujnym spojrzeniem, odznaczając kolejno na liście oznaki zmęczenia. - Wygląda pan fatalnie. Kiepska noc? - pyta, a w głosie Charlotte można wyróżnić niespotykaną tam zwykle troskę. Kto by pomyślał, że panna Williamson jest do zdolna do podobnych uczuć? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Przesunął opuszkiem palca po szorstkiej stronicy książki, którą trzymał w dłoniach. Nigdy nie był zręczny w podtrzymywanie rozmowy ani tym bardziej w interakcje inne niż te aż do bólu służbowe. Za mało je ćwiczył przed lustrem, czuł się w nich niepewny i zawsze wtedy zdawał się być dziwnie neurotyczny i wycofany. Był typem człowieka, który za długo milczy o coś zapytany, nie uśmiecha się w czasie w którym wszyscy inni to robią, albo chociażby nie wyczuwa chwilami sarkazmu. Zerknął kątem oka na dziewczynę a w kąciku jego ust pojawił się uśmiech. Coś co mówiła ewidentnie go rozbawiło. Prawda o ukrytym pragnieniu kofeiny i nikotyny? Nie… Słowa o szpitalu, które przekuł w żart, zrozumiały i pokrętny w wyrazie tylko dla niego samego. Ym…To ten zapach lizolu…Dodał z dziwną powagą, potwierdzając niejako, czemu to miejsce zawdzięcza swój unikatowy klimat. Przechylił zmęczoną głowę by przyjrzeć się dziewczynie, której rysy twarzy wyostrzało światło lampki, zawieszonej nad jej głową, które najwidoczniej miało ułatwić pracę personelowi nie zaś sen pacjentowi. To mój ulubiony gatunek. Rzucił z pełną szczerością i dodał jej cicho, nieco konspiracyjnie. Jeśli zdradzisz komuś mój sekrety wszystkiego się wyprę! Zaakcentował mocno i wydał z siebie ciche dźwięk zawieszony na coś połowicznie wydające się sarknięciem rozbawienia i kraknięciem. Przynajmniej jasnym stawało się, dlaczego lekarz nie śmiał się za często na oddziale, z takim przekleństwem dźwięków wzbudzał by u jednym rozbawienie a innych przerażenie. Dostrzegł jej gest ukrycia dłoni, jednak pojmował, że sama na ów ścianę nie wpadła ale litościwie zmilczał temat. Magia i czas nie byli moimi sprzymierzeńcami Był zbyt zmęczony by kłamać lub silić się na zmianę tematu. Pociągnął brzeg jej koca, który niebezpiecznie przechylił się w stronę podłogi i poprawił go delikatnie na łóżku. Umówmy się tak: ja podzielę się z tobą tym wątpliwym dziełem literatury a ty spróbujesz zasnąć dobrze? Nox wrócił do swojej lektury, tym razem jednak czytał jej ją na głos. A ten miał przyjemną melodię, mimo monotonnego brzmienia wynikającego ze zmęczenia. Przymknął oczy, gdy zimny wiatr omiatał jego twarz, była w nim rzeźwość mżawki, która przypominała mu bryzę. Krople zatrzymały się na jego gęstej brązowej brodzie, zadbanej i przestrzeżonej. Eric spojrzał po niedorostkach nauką, których zajmował się już od kilku pełni księżyca. Jego ludzie walczyli miedzy sobą, miarowe uderzenia topora o drewnianą tarczę wypełniały jego uszy dawno zapomnianą melodią. Nagle dojrzał jak jeden pryszczaty podrostek, stuka gdzie popadnie w słomiany wór. Widać było, że czyni to od niechcenia machał patykiem, kręcąc miękko nadgarstkiem. Æskilsson ruszył w jego stronę z cichym plaśnięciem butów zapadających się w rozchodzone błoto. Dłonią uderzył w potylicę ciemnowłosego chłopaka aż jego głowa odskoczyła i opadła w słomiany twór ćwiczebny. -Co ty czynisz? Tera to robisz bo myślisz że Twoja pusta głowa nie zapamięta, jeno ręce zapamietajo. Jak uderzysz ty tak żelazem o ich twarde ciało to wypadnie ci kość od drżenia metalu... Za plecami usłyszał chichot dwojga dzieci, które zaśmiewały się ze starszego, który masował teraz tylną stronę głowę od uderzenia, które wymierzył mu mężczyzna. -A ty co rżysz by koń? Klukasz go by gęś. Kluk w rękę, kluk w nogę. Jakby to był słomiany chochoł i ci oddał to byś pewnie padł na ryj w błoto z martwotą w oczach. -Æskilsson wsunął zziębnięte dłonie pod pachy. Czuł jak palce sztywnieją mu z braku ruchu. Pleciona z grubych rzemieni skórznia przyozdobiona była na piersi wyciętym z innego kawałka skóry – wilkiem, który rozwierał pysk do wycia. Głowa wojownika po obu stronach była wygolona, jednak na środku spleciona w sztywny warkocz, który był tak długi, że kończył się w połowie pleców a do jego utrzymania potrzebne były rzemienie i ozdoby kostne. Nagle skierował jasne spojrzenie w stronę cichego źródła dźwięku. Jedna z dziewczynek w chwili wyprowadzenia ciosu piszczała co najwidoczniej nie spodobało się przybyszowi z północy. Podszedł do niej i złapał brutalnie za miękkie, jasne włosy. Czuł jak małe palce drapią jego dłoń. -Słuchaj dziewko, te piski zatrzymaj se na noc dla swego chłopa...-Mówił od rzeczy, dziewczynka była sporo przed kwitnieniem, nie mogła mieć więcej niż 9 wiosen, a jego uścisk wyrywał jej jasne pukle z głowy, które zostawały mu między palcami. Nie miał litości, dlatego wybrali jego na dowódcę straży. Tylko ktoś bezwzględny pojmował na czym polega przetrwanie w czasach jak te. Jako jedyny odciąłby sobie dłoń, jeśli gwarantowałoby to dalsze życie. Było w nim coś odpychającego. Coś co sprawiało, że ludzie szeptali za jego plecami. Zdawało się, że nawet to potrafił wyczuć i spojrzeć nagle w stronę szeptów. -Jak przyjdo noco, jako cie usłyszą będą szli na ciebie myśląc, że łatwiej im będzie przełamać linię w miejscu gdzie stoisz. Więc ZEWRZYJ PYSK!- Wykrzyczał w twarz dziecka, które zaczęło głośno płakać. Nie patrzył już na to, kogo strofuje. Czy są to jedynie dzieci, dziewczynki czy kobiety. Nie obchodziło go to. Nie przywiązywał się tez do ludzi, którzy przychodzili i znikali, poczerniali na murach, część z nich sam zepchnął kopnięciem. Dzieci były o tyle cenne, że zwabiały hordy maszerujące na nich. Wszystko zaczęło się kilka zim temu, gdy szeptuchy zrywały się nocami opowiadając o zjawach co się czają we lasach. Wpierw nie wierzył, bo to i jedna bajki opowiada? Wypełnione słowami od rzeczy o czarnej zimie, która nadejdzie a wraz z nią oni. Potem stopniowo zaczęło brakować zwierza. Wszystko cofało się w głąb i znikało. Czasem znajdował jakiegoś jelonka jeno był poraniony, z rany wyciekała czarna maż. I te oczy, jakby zapadały się i żółkły. Nigdy czegoś takiego nie uwidział wcześniej. Zimą, czarny nalot zaczął pokrywać domostwa, deski butwiały w coraz większym tempie, niemal krusząc się w rękach. Jakby natura upominała się o swoje. Nocami znikały dzieci, najpierw te przy cycku matek by odnaleźć się o brzasku. Wpierw nikt niczego nie podejrzewał, ale to co znachodzili nie było już ludźmi. Oseski nie płakały a gdy przysunęło się stal do nich, krzywiły się w bólu, pokazując upiorne oblicze z zapadniętymi oczodołami. To on kazał je wszystkie ubić, nie słuchali... Starszyzna nie potrafiła przekreślić całego pokolenia by ochronić resztę. W owych czasach, ich kobiety dawały coraz mniej licze potomstwo. Nikt nie mógł przewidzieć tego co nastąpiło później. Dzieci kąsały dorosłych, z ran z czasem zaczęły wyrastać czarne kłącza, a krew zmieniała się w maź. Eric uczył się i robił to szybko. Od dziecka potrafił się dostosować do świata, który go otaczał. Nie sądził jednak, że do odizolowanej od świata wioski na dalekiej północy, te zmiany dojdą tak szybko. Zdawało się, że chorzy boją się światła i odstrasza ich stal. Sam zaczął dobijać chorych, to jednak nie zatrzymało tej zarazy. Po jednej zimie, która zepchnęła ich na granicę śmierci godowej, w której jedli zmarłych. Odeszli. Nox spojrzał na dziewczynę i urwał czytanie, zamykając książkę. Powoli uniósł się z krzesła i udał do dyżurki. To był długi dyżur, a może on powoli tracił siły, który nie miał czasu zregenerować. zt x2 |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk