KĄCIK WRÓŻB Nieszczególnie pilnie strzeżoną tajemnicą jest drobna usługa świadczona w Archaios, która wyróżnia je na tle innych antykwariatów; większość magicznych obywateli Hellridge oraz nieliczni niemagiczni wiedzą, że w głębi sklepu urządzono niewielką przestrzeń, gdzie chętni za uiszczeniem drobnej opłaty mogą liczyć na wróżbę z fusów lub tarota. Odczyty prowadzone są przez właściciela antykwariatu i nie trzeba umawiać się wcześniej, wystarczy wizyta w Archaios — kącik wróżb umiejscowiono w głębi pomieszczenia i ukryto go za musztardowymi kotarami. Subtelne, złote światło rzucane przez lampę, wygodna kanapa, dwa fotele oraz okrągły stolik; miejsce, gdzie przeprowadzane są wróżby, posiada intymną i przyjemną atmosferę, którą zwykle wypełnia ziołowa woń liściastej herbaty. Nie mówi się o tym oficjalnie, ale stal klienci doskonale wiedzą, że za zakup przynajmniej trzech przedmiotów, wróżba jest darmowa. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
26.01.1985 Jak zręcznie przekroczyć cienką granicę między tym, co istnieje jedynie potencjalnie, a tym, co staje się aktem? Warto zacząć od papierosa. Ten między jej wargami opierał się zakusom zimowego wiatru; jedno zaciągnięcie za drugim, aż wilgotny filtr w ustach przybrał krwawy odcień szminki i nasączył się charakterystycznym smakiem tytoniu. Miała go wszędzie, ten smak — na języku, w gardle, krwi, pod ciężkimi powiekami, w płaszczu, którego nieskazitelny, kremowy kolor odcinał się od szarego świata jak prześwietlenie na kliszy. Według jej obliczeń była sobota; dni stopiły w jedno, chyba był styczeń, ale ospała i ciężka pogoda spowodowała, że życia mieszkańców Saint Fall od dłuższego czasu przypominały wilgotny, spróchniały i zasrany na szaro przedsionek nieba. Paskudztwo. Ciężka aura osiadała na opustoszałych ulicach; każde stuknięcie słupkowych obcasów przylepiało spojrzenia — dziś, w ramach zdrowego przełamania rutyny, Vittoria nie zamierzała ich przyciągać. Zwilgotniałe od dymu oczy zniknęły pod przymkniętymi powiekami; do wnętrza Archaios wślizgnęła się w dławiącym poczuciu bycia obserwowaną. — Orestes! Sądząc po tonie — szybko jej przeszło. Pusta lada przy wejściu nie zaskakiwała; w trakcie każdej z dwóch poprzednich wizyt, właściciel antykwariatu znajdował się wszędzie tylko nie tam, gdzie można było go oczekiwać. Raz pochylał się nad niskim regałem; Toria przez dobre dwadzieścia sekund obserwowała jeansy — ponieważ obserwowanie pośladków per se byłoby wyjątkowo nieuprzejme — napięte na greckim ciele, zanim ten, nie przerywając oględzin drewna, nie zapytał: czy już? Za drugim razem leżał na szerokim parapecie przy oknie. Akrobacyjna pozycja wymagała uniesienia nóg i wsparcia ich o okiennicę, ale to najwyraźniej nie stanowiło żadnej przeszkody; Zafeiriou czytał w łamliwym układzie kończyn książkę, której tytułu Vittoria nie rozczytała — przypominał ciąg matematycznych wzorów. — Ores — gdziekolwiek nie był, czegokolwiek nie wypinał, jakichkolwiek ksiąg nie czytał dziś — miała dokładnie pół godziny. — Prędko, mi amore, na kanapę. Gdyby w antykwariacie był inny klient, mógłby wyciągnąć wyjątkowo nietrafne i groteskowo mylne wnioski. Brak oburzonego okrzyku oraz widok niespłoszonego, rudego kota, którego imienia Vittoria nie potrafiła zapamiętać — Jahwe? — i który właśnie dumnie odwrócił się do niej tyłem — ciao, micino, ciebie również miło widzieć — pozwalał przypuszczać, że byli sami. — Sbrigati! Na samych tyłach antykwariatu znajdowała się przestrzeń dla spragnionych przeznaczenia; tam, gdzie zwykle nie wędrowali niemagiczni, tkwił stolik, krzesła i kanapa. Ta ostatnia ugięła się pod ciężarem — ciężarem w każdym znaczeniu tego słowa, rozpięty płaszcz odsłonił czarną sukienkę, pod czarną sukienką było ciało, które z każdym mijającym miesiącem oddalało się od ideału — Vittorii. Orestes wciąż nie nadszedł; grecka odsiecz poruszała się w dokładnie takim tempie, które przed wiekami pomogło Rzymianom. Niespiesznym. — Stało się coś okropnego. Przedziwne słowa jak na sobotnie popołudnie. Przedziwne, wypowiedziane bezbarwnie i powoli — w telewizji matki mówią w ten sposób do niesfornych kilkulatków. Przedziwne; jeszcze dwie ulice temu była pewna, że głos zacznie drżeć na pierwszej sylabie i pod koniec zdania zmieni się w rozmiękły szloch. Nie zmienił. Sześć lat temu wypłakała cały smutek; kanaliki łzowe wypełniała winem. — Zaparz herbaty, muszę poznać przyszłość. Znajoma, czysta kanapa za znajomą, czystą zasłonką w znajomym, czystym świetle — była w tym miejscu dwa razy i nic nie powinno być znajome, ale kiedy jasnobłękitne spojrzenie spotkało jej wzrok, naturalnie ciemny i nienaturalnie pociemniały, pomyślała, że to nie przedmioty były w Archaios znajome. Jedynie człowiek, który nadał im sensu. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Szorstki papier między opuszkami palców, ciche pik—pik zegarka na nadgarstku — przypomnienie, że powinien coś zrobić; nie do końca pamiętał, co dokładnie — i jeszcze cichszy szelest przekładanej strony. Czerwony prostokąt na kalendarzu twierdził, że była sobota; Casio — pik—pik, już—już, gdyby to było coś ważnego, Orestes na pewno by pamiętał — informowało, że minęła piętnasta dwadzieścia siedem. W soboty o piętnastej dwadzieścia siedem istnieje wiele możliwych ścieżek, alternatywnych zajęć, potencjalnych rozwiązań. Perseus zniknął godzinę temu; coś o zerwanej strunie albo płonącej łunie — Ores nie dosłyszał, akurat chrupał pistacje, obie wersje brzmiały prawdopodobnie — i zjedzeniu na mieście zlało się z cichym trzaśnięciem drzwi antykwariatu. Od tamtej pory panowała cisza; jednym z dwóch ruchomych punktów zastygłego w melasie czasu była smużka unosząca się znad gorącej kawy. Drugim — cienka książka na kolanach; Chemia uzależnienia. Balansujący na wolnym skrawku regału kubek wystosowywał ciche groźby — z bliżej nieokreślonych przyczyn Orestes uznał, że najlepszym miejscem na czytanie świeżutkich, narkotycznych opracowań jest wąskie przejście między kącikiem nauk ścisłych — miał tu Wyraz uczuć u człowieka i zwierząt Darwina — a fantastyką — wyżej postawił Tolkiena, na dole Nowy Testament. Wpijające się w plecy żeberko jednej z półek było tylko o stopień boleśniejsze od drewnianej podłogi; czasem zapominał, że Grecy, w przeciwieństwie do greckiej filozofii, zwyczajnie się starzeli. Do pierwszego Orestes odkrył sedno problemu; zwolennicy dwóch szkół lat spierali się, czy narkomania to choroba, czy też wrodzona skłonność do uzależniania się od substancji psychoaktywnych, alkoholu i kawy — spojrzenie z ukosa na balansujący na brzegu półki kubek było przelotne, za to wymowne. Przy drugim Ores wydał z siebie niesprecyzowany dźwięk — hm? przetkane już—już, co w greckim słowniku oznaczało od dwóch minut do dwóch tygodni — i przełożył stronę. Substancje uzależniające są niemal we wszystkim. Tego już za wiele. Sbrigati! napłynęło z zupełnie innej części antykwariatu niż moment temu — Chemia uzależnienia huknęła przy zamykaniu. Osoba uzależniona, pomimo przejścia odwyku, wciąż nosi w sobie utajony, chroniczny problem. To by się zgadzało; Orestes hodował go w sercu od trzydziestu dwóch lat. — Pani L’Orfevre — w prawo, w prawo, w lewo; labirynt regałów dobiegł końca tak prędko, jak się rozpoczął — Vittoria była dokładnie tam, gdzie dwa razy wcześniej. Ich wspólne teraz zaczęło się od uśmiechu — wiele w jego życiu rozpoczyna się od uśmiechu; ten pierwszy, przeznaczony dla pani L’Orfevre zaczął się w kącikach oczu i rozszedł z opóźnieniem aż do ust. Dzięki Helen — za sprawą Helen? — wierzył, że przyjaźń między kobietą i mężczyzną jest możliwa; tak jak możliwa była intymność, i pożądanie, i czysta gra, i przelotna sympatia, rozkosz za rozkosz, bierz i daj. Żeby zatrzymać się na etapie przyjaźni, wystarczy częściej patrzeć w oczy, rzadziej poniżej szyi. — Jak mawiał Herodotus, ojciec historii — biała filiżanka stuknęła cicho — obok niewielkiego stolika do wróżenia stał jeszcze mniejszy, a na nim puszka z herbatą, porcelana, wyjątkowo pospolity, elektryczny czajnik. Zestaw lokalnego wróżbity za dwa dolary, pięćdziesiąt centów i kilka opowieści, których nie mogła wycenić żadna waluta. — Epeichthínai men nyn pan prígma tíktei sfálmata. Łyżeczka do wróżenia musiała być srebrna; odmierzał nią dokładnie dwie płaskie porcje suszonych listków. — Pośpiech w każdym interesie porażkę jeno niesie. Rym złożyłem sam. Zgrabnie, prawda? — bulgocząca, zagotowywana woda ochoczo przytaknęła; ciche kliknięcie czajnika położyło kres pierwszemu wyczekiwaniu — teraz wystarczyło uzbroić się w cierpliwość, aż wrzątek przestanie wrzeć. — Toria, poznasz przyszłość — rachityczny uśmiech w kącikach ust drgnął w posadach; łagodny grymas sfinksa przypieczętował kolejne słowa. — W swoim czasie. Wyjątkowo filozoficzne stwierdzenie. Zerknięcie przez ramię po raz pierwszy w pełni skupiło wzrok na Vittorii; założyła nogę na nogę w dziwnym geście, jakby wszystkie ruchy jej ciała zostały specjalnie zaaranżowane i dograne. Wyglądała inaczej. Fryzura? Nie. Ubrania? Pozornie dobrane; z tą samą pozornością wkładała siłę w ruchy, intonację i gesty. Uśmiech na ustach Orestesa zastygł w pół drgnięcia — może w tym przypadku sekrety przyszłości nie powinny czekać ani chwili dłużej? — Co dokładnie cię sprowadza? Szczęk stawianej na stoliku filiżanki przypieczętował wagę pytania. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
Niech połknie, pochłonie i nigdy nie odda — niech ukryje przed światem i zazdrośnie strzeże. Żaden z nowych, pachnących świeżo obitą tapicerką mebli nie oferował tego poczucia bezpieczeństwa, co niepozorna kanapa w zapomnianym kąciku Archaios. Meble w Libertà miały swoją historię — najczęściej rozbijanych przypadkiem talerzy, rozlewanego wina i włoskiej beztroski w obchodzeniu się z otoczeniem — ale były wyłącznie tym: częścią wyposażenia w domu, w którym śmiech i krzyki zakłócał czysty dźwięk skrzypiec. Meble w rezydencji rodziny L’Orfevre były wrogami; kilkanaście wyciągniętych na przestrzeni lat drzazg, drugie tyle sińców, zimne łóżko i twarde kanty. Po śmierci Jeana nie czekało tam nic więcej; jedynie więcej drzazg, siniaków, zimna i twardego traktowania. Meble w pracowni były czymś znajomym; jedyną ostoją przez lata, kiedy nie mogła odnaleźć jej w spojrzeniu męża i braku zrozumienia krewnych. Nawet, jeśli lekkie ukłucie igły obnażało nieostrożność, ten ból był znajomy. W Archaios — przez dwa poprzednie razy — nie bolało nic poza prawdą, ale nawet ona pełniła rolę remedium, nie kary. Vittoria doskonale wiedziała, że to nie zasługa miejsca ani tej wytartej, antycznej kanapy; to Orestes, wyłaniający się właśnie zza regałów, był uosobieniem kremu na zmarszczki — nie mógł cofnąć czasu, ale stwarzał pozory kontroli nad tym, co nadejdzie. — Nigdy nie jestem pewna — razem z cichym kliknięciem nastawianego czajnika świat wskoczył na znajome tory — rzeczywistość znów miała punkt wyparcia, z pomocą którego w ton głosu wrócił kapryśny spokój. — Czy mówisz po grecku czy właśnie się krztusisz. Okrutnie dekoncentrujące. Nigdy oznaczało dwa poprzednie razy — w sumie pięć godzin i setki wypowiedzianych słów, które z perspektywy czasu nie miały żadnego znaczenia. Gdyby spróbowała odtworzyć ich treść, w miejscu, gdzie zwykle tkwią wspomnienia, widniałaby pustka; wielkie nic pomnożone przez nieskończoność. Archaios pochłaniało sekrety — Toria podejrzewała, że to rytuał albo klątwa pamiętająca spieczone słońcem brzegi Hellady, albo jedno i drugie zamknięte w spojrzeniu właściciela tego przesyconego zapachem historii przybytku. — Wróżbita, antykwariusz i poeta — odwrócony plecami, w pełni skupiony na procesie parzenia herbaty, z której kiedyś — prawie bezbłędnie — rozczytał nieodległą przyszłość. — Jesteś chodzącym uosobieniem bezrobocia, Ores. Gdyby teraz oblał ją wrzątkiem, byłby usprawiedliwiony nawet w obliczu prawa. Filiżanka w jego dłoni nie drgnęła, czajnik bezpiecznie wrócił na swoje miejsce, herbata znalazła się na stoliku, nie sukience; grecka gościnność zrezygnowała z przemocy na rzecz enigmatycznych odpowiedzi. Vittoria, dla pewności, zaczekała aż Orestes odsunie się na tyle daleko, żeby zalany wrzątkiem napar jednak go nie skusił — naprawdę lubiła tę sukienkę. — Nie igraj ze mną, panie Zafeiriou, nie mam dziś ochoty na sfinksowe gierki — doświadczenie dwóch poprzednich wizyt powstrzymało dłoń, która nagle zapragnęła odnaleźć jakiekolwiek zajęcie; wszystko, byleby tylko dać ujście mrowiącemu podenerwowaniu w opuszkach palców. Zaburzenie greckiego spokoju ocierało się o nieprawdopodobieństwo — nawet teraz jego oczy wyglądały jak dwa błękitne, łagodne jeziora w zaśnieżonym kraju. Po ślubie obiecała sobie, że nigdy nie otworzy się przed innym mężczyzną na tyle, żeby powierzyć mu własne obawy. Lata później poznała Orestesa. — Dziś rano — przyjemna woń herbaty dekoncentrowała; spojrzenie Vittorii osiadło na jednym z listków tańczących na powierzchni powoli zabarwiającego się wrzątku. — Rozbiłam — może to jedna ze sztuczek wróżbitów — hipnoza z pomocą liści, ceremoniału parzenia naparu i wrażenia, że na miękkiej kanapie nie czyha żadne niebezpieczeństwo? — Ulubiony kieliszek do czerwonego wina. Gwoli ścisłości, nie piła — po prostu próbowała sięgnąć po szklankę z wodą i katastrofa wydarzyła się sama, w spowolnionym tempie oraz towarzystwie przelotnej myśli, że wino by jej tego nie zrobiło. — To omen, jestem pewna. Kolejnym razem rozbiję rdzennego Amerykanina, na przykład drzwiami — na którymś etapie drogi do Archaios Vittoria odnalazła powiązanie między rdzennymi Amerykanami i kieliszkiem do czerwonego wina — jakie? — I oskarżą mnie o rasizm. O to akurat nie musi się martwić; ta kwestia właśnie została przypieczętowana. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Niech połknie, pochłonie i nigdy nie odda — kto? Historia? Chętnie; ma w zwyczaju źle trawić swoje ofiary. Filozofia? Naturalnie; przeinaczy prawdę na swój obraz i podobieństwo. Kanapa? Być może; przez lata pochłonęła dość drobniaków, by otworzyć własny antykwariat. Orestes? Nigdy; był zbyt zajęty pochłanianiem samego siebie, żeby na dno — kiedyś mniej metaforyczne niż dziś — pociągnąć kogoś jeszcze. Azyl ukryty za musztardowymi kotarami miał woń świeżo parzonych liści herbaty, barwę złotych opiłków i ciepło zalewanego naparu. W Archaios świat zatrzymywał się w miejscu — gdyby tylko ściany mógłby udźwignąć kolejny dodatek, mógłby zawiesić na nich znak; ograniczenie prędkości do dwudziestu myśli na dobę. Spokojnie, bez pośpiechu — weź oddech, dotknij popękanych grzbietów zapomnianych książek i napełnij jedną z nich nadzieją, że ktoś wciąż o niej pamięta. Dziś dotknął siedmiu — odszepnęła tylko jedna. — I ani razu nie ruszyłaś na ratunek. Zwyczajnie okrutne — okrucieństwo zaprzeczone uśmiechem — równowaga wszechświata skumulowała się za musztardową zasłonką, gdzie włoski temperament i grecki brak pośpiechu próbowały swoich sił nad parującymi filiżankami herbaty. Nigdy mogło oznaczać sporadycznie; za nigdy ukrywało się może; w nigdy tonęła nadzieja, że nadejdzie jakieś zawsze. Ich nigdy nosiło znamiona kiedyś — kiedyś siedziała w tym samym miejscu, na tej samej kanapie, a on miał na sobie ten sam sweter. Kiedyś przyszła tutaj z uśmiechem na ustach i zapachem deszczu wplątanym we włosy; kiedyś była smutniejsza i nie musiał pytać, żeby znać źródło tego smutku. Bywały te, które znajdowało się na ulicy — jak bezdomne, rude kocięta — albo te, które nosiło się od lat w sercu. — Zapomniałaś o domorosłym historyku sztuki — jeden z obrazów na ścianie zalśnił jakby dumniej; oryginał Georga Catlina nie przyciągał spojrzeń, ale Orestes znał jego historię — słuchał jej, kiedy noce były zbyt długie, dłonie drżące, a pragnienie— — Naprawdę sądzisz, że prowadzę własny biznes, bo to lubię? Niedopowiedzenie stulecia, co w greckich ustach brzmi dość błaho; prowadził własny biznes, ponieważ to kochał i bywały dni, kiedy jego miłość była odwzajemniana. Dziś afektywna okazała się filiżanka — ta pod jego palcami próbowała przemówić. Niecierpiąca zwłoki historia o fabryce porcelany domagała się wysłuchania; dopiero ciche cmoknięcie — w kierunku herbaty, nie pani L’Orfevre — położyło kres gadulstwu. — Jeden zły dzień to tylko kropla w morzu szczęśliwych — spokojny i skupiony, jakby jego myśli utknęły w połowie drogi pomiędzy mową i słuchem; jakby błądził z dala od tego miejsca, jakby ten świat prawie go nie dotyczył. Natura nie lubi pustki, natura— — Hē phúsis oudèn poieî hálmata, to przedziwna ambiwalencja. Gdyby świat nie nauczył nas parytetu nieszcz— Tylko szum uspokajającego się w czajniku wrzątku i ciche echo upadku nad ich głowami; to Jakub musiał coś zrzucić. — Przepraszam, już jestem. Skaleczyłaś się? Na smukłych dłoniach skrzyła się magia powstania, ale nie cierpienie. — Jeśli tak, to bolesna lekcja. Páthei máthos — wyciągnięta nad stolikiem ręka odsłoniła drobną bliznę na nadgarstku; miał ją od dwunastu lat i nie pamiętał, jak zdobył. — Jeśli nie, to po prostu rozbity kieliszek. Zaprosiłbym cię na górę, żeby zademonstrować dumną kolekcję posklejanych kubków... Druga, znacznie cieńsza, biegła od kciuka po palec wskazujący. Powstanie tej to rozmazany obraz; był pijany, butelka rozbita, upadek jeszcze niższy niż moment wcześniej. — Ale obawiam się, że ktoś od dwóch dni ignoruje swoją kolej w sprzątaniu — gdyby się nad tym zastanowić, to nie Jakub zrzucił coś z szafki — prawdopodobnie potknął się o czyjeś porzucone na podłodzie spodnie. — Do rzeczy, pani L’Orfevre. Herbata przed nimi miała barwę płynnego złota — jak gdyby ktoś skradł cenny kruszec z dna kopalni i zamienił go w ciecz. — Skup myśli na pytaniu, które cię nęka. Na problemie, który chciałabyś rozwiązać — opuszek palca ostrożnie obrysował brzeg porcelany — uniesiona do ust filiżanka odwdzięczyła się złożonym na wargach pocałunkiem. — Na odpowiedziach, które pragniesz uzyskać. Gotowa? Musiała być — on był; pierwszy łyk przytępił zmysły. Drugi — smak. Po trzecim poszukiwał na dnie wyłącznie jednego: odpowiedzi. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Stwórca
The member 'Orestes Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością '(S) Fusy' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
Kiedyś próbowała policzyć. Najpierw tatuaże; była pewna, że ludzie zawsze zaczynają od nich. W miasteczku małym tak, że gdyby wyjść z domu o świcie, do obiadu można byłoby zdążyć z obejściem większości dzielnic i skończyć z trzema obtarciami, ich widok zwykle budził nieufność. Często zwątpienie. Rzadko ciekawość. I prawdopodobnie tylko jeden przypadek — jej — chorobliwej próby przenalizowania, jakiego koloru tuszu użył artysta. Po ósmym tatuażu przestała liczyć; kiedy Zafeiriou się pochylał albo podwijał rękawy, albo zakładał koszulę z niedopiętym guzikiem, albo wykonywał swój przedwieczny rytuał parzenia herbaty, zawsze odkrywała nowy ślad na jego skórze. Przestała więc liczyć tatuaże; zaczęła kubki. W zaciszu Archaios filiżanki poruszały się w tylko sobie znane sposoby — wędrówka porcelany prowadziła je w miejsca nieoczywiste, nieoczekiwane, nieosobliwe, nietypowe i na wskroś greckie. Regał, środek wąskiego przejścia, miejsce pomiędzy litewskimi powieściami o smutku i bólu z przełomu dziewiętnastego wieku; kubki w antykwariacie były jak koty — wędrowały tam, gdzie i kiedy chciały, i chyba nikt — na pewno nie Orestes — nie próbował nad nimi zapanować. — Kobiety tak mają, panie Zafeiriou. Są ciekawskie, liczą kubki i tatuaże, i być może dramatyzują, żeby dostać darmową wróżbę. — Okrucieństwo to nasz znak rozpoznawczy. Zwłaszcza, kiedy nie jest zamierzone; a więc w pełni szczere. Za enigmatycznym spokojem jego uśmiechu próbowała odnaleźć wskazówkę — nikt nie posiadał całkowitej kontroli nad otaczającym go światem; Orestes opanował trudną sztukę sprawiania takiego wrażenia, a Vittoria za punkt włoskiego honoru obrała odkrycie jego szwindlu. Trzecie spotkanie, wciąż się nie udało; kiedy ona szukała w torebce szminki, on używał języka, w którego istnienie wątpiła — skoro nikt poza Zafeiriou nie znał znaczenia wypowiadanych słów, skąd pewność, że nie zmyśla i nie cytuje listy zakupów od tyłu? — Naprawdę sądzisz, że sama tego nie wiem? Mogę szepnąć podatki, a ty stracisz odrobinę pigmentu z twarzy — przepraszam, już jestem; jasne pasma włosów rozsypały się po ramionach, kiedy pokręciła lekko głową. Zawsze tu byłeś i zawsze będziesz; w przeciwieństwie do nas. — Powinieneś zacząć to spisywać — wysiłek swobodnego tonu nad siwymi kłębkami pary; dwa lata małżeństwa to wystarczająco wiele czasu, żeby nauczyć się uśmiechu, kiedy tak naprawdę jedyne, czego pragniesz, to krzyk. Tego popołudnia balansowała bliżej łez; wiara w spisek wszechświata słabła pod greckim spojrzeniem, ale nawet ono nie mogło zakryć plastrem każdego zadrapania. — Nie skaleczyłam się, ale— Jak ubrać w słowa myśli, co do których posiadała wątpliwości, czy w ogóle istnieją? To nie byłby pierwszy raz, kiedy tkała problem z niczego; za to pierwszy raz, gdy przyznawała to na głos przed nim. Dlaczego przed nim? Dlaczego nie— — Strach nie zostawia śladów na ciele. Żadnych zacięć na dłoniach, nawet pół rysy na nadgarstku – ze strachem w opuszkach palców zbierała rozbite szkło kieliszka i to strach próbowała przepłukać wodą, kiedy nawet ochota na wino skapitulowała pod naporem spiętrzonych tragedii. — Nie możesz odebrać mi prawa do interpretacji zwykłego przypadku jako śmiertelnego omenu. Równie dobrze mógłby odebrać jej alkohol; jak sobie samemu. — Nie jesteś aż tak wnikliwym wróżbitą. Który na dodatek nie zaprasza na pięterko; skandaliczna nieobecność rudego kota i zagadkowa tożsamość współlokatora – brata? Siostry? – przycupnęły na podłokietniku sfatygowanej kanapy. Herbata zamieniała się w płynny bursztyn; siwe kłębki pary wypełniały powietrze wibrujące od cennych porad i włoskiej niecierpliwości. Zacisnęła palce na uszku filiżanki, czując oparzenie na języku jeszcze zanim nastąpiło; kiedy jego słowa ucichły, a jej intencja – w myślach, precyzyjnie – wybrzmiała, nie zostało im nic innego. Przeznaczenie czekało tam, gdzie Vittoria; na dnie. — Gotowa. Delikatnie dmuchnięcie, testowy łyk – pięć kolejnych dmuchnięć, głębszy łyk – minuta, druga, trzecia, w ciszy i skupieniu, z którego miały wyłonić się fusy; rzadko pozwalała sobie na podobny spokój. Może dlatego, że rzadko towarzyszył jej Grek. — Jeśli powiesz, że to symbol końca, omen nieszczęść, personifikacja porażki – znajome ukłucia bólu na ustach i ciemny ślad szminki na brzegu porcelanowej filiżanki przypieczętowały los. — Najpierw odpowiem a nie mówiłam!, a później wybuchnę płaczem. Kiedyś potrafiła na zawołanie; odkąd zobaczyła, jak wygląda jej twarz w takich chwilach — powiedzieć, że nieapetycznie to nic nie powiedzieć — urojone łzy zamieniła na łagodne ocieranie suchego kącika ust haftowaną chusteczką. — Jedynie ostrzegam. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Stwórca
The member 'Vittoria L'Orfevre' has done the following action : Rzut kością '(S) Fusy' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Krok ostateczny — zaburzenie stagnacji rozpoczęło się w obłym ruchu nadgarstka. Nieruchoma, grecka chimera nabrała w fotelu ludzkiego wymiaru; uniesiona do czoła dłoń, która odgarnęła nieposłuszny, ciemny kosmyk włosów za ucho, nasączyła błękitne spojrzenie zbłąkanym ognikiem rodzącego się na samym dnie źrenic światła — mogło pochodzić z przedsionków świata zmarłych albo zalęgło się tam wieki, tysiąclecia, pokolenia i setki historii. — Tylko to niezamierzone. Tym różnicie się od mężczyzn — okrucieństwo kobiecych słów cięło głębiej od ostrza kopis. — Ich okrucieństwo zawsze jest celowe. Ich, nie nasze. Granica postawiona na zasiekach przemocy — prymitywna pobudka prowadząca do degradacji człowieczeństwa, dumy, godności osobistej, estetyki ubioru i form etykiety. Nadgniłe emocje kształtują samopoczucie człowieka — czyż nie staje się przez to substancją najpodlejszą? Niewłaściwy moment na zadanie pytania; Vittoria właśnie przeskoczyła nad przepaścią histerii i wpadła w płytkie oczko wodne żalu nad losem kobiety interesu — to kolejna cecha odróżniająca ją od większości kobiet; cecha przy okazji igrająca z nerwami mężczyzn. Ci nie przepadali za kobietami interesu; preferowali interes w kobietach. — Momencik, Toria. Jakie podatki? Zielony — to kolor spokoju, ukojenia i nadziei; każdy, kto próbował rozliczyć się z Urzędem Skarbowym, potrzebował niewysychającego źródełka spokoju, ukojenia i nadziei — segregator w mieszkaniu nad Archaios na temat podatków miał skrajną opinię. Okrucieństwo w liczbach dla Orestesa — zagwozdka matematyczna dla Perseusa. Kilka tysięcy z dochodu dla skarbówki. — Nie jestem tak wnikliwym wróżbitą — nie drgnęła nawet brew, sekretny półuśmiech nie zmienił się o jotę, nie przyśpieszył oddech i nie rozmyło się spojrzenie — dwa jeziora błękitu miały trwać wiecznie. — Jedynie człowiekiem, który wierzy w rozsądek, dziedzictwo kulturowe i tosty z dżemem malinowym. Podświadomie spodziewał się tej wizyty — ubieranie emocji w słowa było branżą pani L'Orfevre; Orestes radość zdradzał czynami, uśmiechając się lekko za każdym razem, gdy w zakątkach antykwariatu dostrzegał znajomą i w tej znajomości zupełnie obcą twarz Vittorii. Wiedział, że to ona na długo przed tym, zanim smukłe palce nacisnęły klamkę Archaios; wszyscy zostawiamy na tym świecie ślady, niewidoczne gołym okiem smużki kroków, cieniutkie nitki bytności. Te należące do pani L'Orfevre były jasnozłote — od koloru włosów albo szpulki, którą owinęła serce, by nie rozpadło się na dobre. — Wręcz przeciwnie — symbol końca, omen nieszczęść, personifikacja porażki musiał zaczekać; dno filiżanki szeptało odmienną balladę. — To góra. Prawdopodobnie jeden z niewielu symboli, które mogłyby tak celnie oddać twój charakter. Prawdopodobnie jedyny, którego znaczenie mogło ją ucieszyć. — Symbolizuje zdobywanie nowych szczytów — pusta filiżanka w jego dłoni wykonała leniwy półokrąg; zbierał w porcelanę niewypowiedziane sugestie pani L'Orfevre — pewnie przepłucze nimi własne myśli. —Uh—uh, ani słowa. Zawodowych szczytów. Łatwo pomylić je z zawodem — Ores zaczyna rozumieć, skąd możliwość pomyłki. — O czymkolwiek nie myślisz w kontekście biznesu — albo uczuć; łatwo ograniczyć wróżbę do jednego aspektu życia, nawet jeśli to aspekt wiodący — powinnaś uwierzyć swojej ambicji. Ile ambicji posiadała pani L'Orfevre? Dość, żeby zajęły całą kanapę; drobne ciało na w kącie miękkiego, nieco wytartego siedziska kontra tona planów, które przemykają w sadzawkach spojrzenia Vittorii nawet teraz. Trudno uwierzyć, że chwilę temu wróżyła samej sobie nagłą śmierć w młodzieńczym wieku lat dwudziestu czterech — na oko i w przyćmionym świetle kącika wróżb. — Mam koniczynę. Skusisz się na interpretację? |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
Ile słów może paść zanim tęsknota za tytoniem i toskańskim winem zdominuje roztrzęsienie po wypalonych papierosach i rozbitych kieliszkach? W zastygłym w bezruchu czasie Archaios odkryła, że wiele; o wiele więcej niż oczekiwała po Vittorii, która pokonywała chodniki Ulicy Handlowej w perspektywie skotłowanych myśli i niewypowiedzianych obaw. — Krytycyzm wobec własnego gatunku — drobne sparzenie języka nie powstrzymało słów — zza białych smużek parującej herbaty próbowała odgadnąć, ile jeszcze niespodzianek na nią czeka. — Panie Zafeiriou, mówiłam już, że jest pan jedyny w swoim rodzaju? Nie musiała mówić; on wiedział, że ona wie, że on wie. Błędne koło samoświadomości przemykało nad wytartymi panelami antykwariatu i osadzało się na książkach razem z kurzem. Słowa odwlekające w czasie strach i niedorzeczne teorie — nie płacisz podatków? IRS cię pokocha — budowane na fundamentach ucieczki przed rzeczywistością; to wszystko było grą, pozbawioną spisanych reguł, pionków i kostki. Istniała tylko plansza — przesuwali po niej porcelanowe filiżanki i słowa. — Czy pod dżemem jest krem orzechowy? — nie drgnęła jego brew ani jej kącik ust — zastygli w żywicy chwilowej powagi. — To istotna informacja. Zaważy na perspektywie naszego związku. Krótkotrwały romans z fusami w roli głównej będzie rozpoczynać się i kończyć w progu antykwariatu — kolejnym razem on przygotuje kanapki do herbaty, ona później zapyta, gdzie toaleta; będą żyć w swoim małym świecie — w szklanej bańce tego, co nigdy się nie wydarzy, chociaż mogłoby na dzień, tydzień albo miesiąc. Niektórym było zapisane bycie razem; innym bycie obok siebie. — Szczytowa— Słowo połknięte w pół — fusy na dnie jej filiżanki naprawdę przypominały góry, a on naprawdę nie przepuścił okazji do rozkodowania kolejnej tajemnicy pani L'Orfevre; poznawał ją zbyt prędko i za dobrze. — Właśnie pozbawiłeś mnie radości gry słownej. Miękka poduszka za plecami ochroniła kręgosłup przed bolesnym zetknięciem z wytartym oparciem; źle wyważona próbka irytacji rozpełzła się wzdłuż ciała przelotną dawką bólu, którego nawet nie mogła przepłukać winem — Orestes nie oferował. — To nie tyle wróżba, co spostrzeżenie. Nie musisz znać mnie dogłębnie — tej gry słownej nie mógł odebrać jej nawet on — żeby wiedzieć, że jedyne dziecko, które zamierzam posiadać ma kilkadziesiąt metrów kwadratowych i marmurowe posadzki. Posiada też imię, ma już kilka latek i jeszcze nigdy nie musiała zmieniać mu pieluchy; zalety Bella Donny mnożyły się w oczach, podobnie jak ilość fusów na dnie. Vittoria zamilkła — święto samo w sobie — obserwując wróżbitę przy pracy. Królowa na wygnaniu z wytartą kanapą zamiast tronu; mógłby powiedzieć jej, że na dnie jego filiżanki znajduje się odcisk dzika i uwierzyłaby bez chwili samorefleksji. — Koniczyna? Och, to banalne — uniesiony kącik ust nie mógł zwiastować niczego dobrego — nawet ciemny róż szminki nie łagodził obyczajów. — Przykro mi, Ores. Jesteś Irlandczykiem. Ton głosu zarezerwowany dla diagnozy zmieniającej życie — proszę pana, to nie schizofrenia, tylko efekt uboczny kiły — spotęgowało pełne zadumy pokiwanie głową. Zachowanie powagi kosztowało dokładnie dwa stuknięcia obcasem w miękki dywan i jedną tęsknotę za papierosem; z filtrem między wargami łatwiej byłoby tłamsić śmiech, który skotłował się na dnie piersi i zapragnął wydostać na światło antykwariatu — wszystko za sprawą wyrazy twarzy mężczyzny, który pod komiczną barwą swetra ukrywał strzępki tatuaży. — Podmienili cię w szpitalu i wychowali jako Greka, ale wróżba nie kłamie — w przeciwieństwie do pani L'Orfevre — poruszyła nadgarstkiem, obracając filiżankę wokół własnej osi. Może jeszcze nie było za późno na zmianę kariery? Thibalt pewnie szukał statystów; mogłaby zagrać bogatą kuzynkę głównej bohaterki, która właśnie wróciła ze Szwajcarii i wszystko porównuje do sera Gruyère. — Tak naprawdę masz na imię Patrick, a twój ulubiony kolor to zielony. Odstawiana na spodeczek porcelana stuknęła cicho; w uśmiechu, którym obdarowała Orestesa, nie było już gry — tylko ta dziwna, nieoczekiwana łagodność przejawiana wyłącznie wobec mężczyzn, których nie próbuje rozebrać od pasa w dół. — Z tym ostatnim nie kłamię. W oliwkowym byłoby ci do twarzy. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Ile słów może paść, zanim przeszłość, teraźniejszość i przyszłość spotkają się na rozdrożu nurtów, tworząc jeden, wspólny, wezbrany potok świadomości? — Wiedziony narcyzmem, mógłbym słuchać tego bez końca — jedyny w swoim rodzaju — niepowtarzalny, niepowtarzalny — unikatowy, unikatowy — bezcenny; groźne zestawienia skojarzeń, okruchy świata, do którego od dekady trzymał się z daleka. — Niestety, nie spełniam głównego warunku samouwielbienia. Uwielbienia do samego siebie. Zaczyna się i kończy na postrzępionym rękawie swetra; luźnie nitki wełny — uwielbiane; to, co okrywają — nielubiane. W oswojonym cieple — chłód przewinień, siedem grzechów głównych, przeszłość utrwalona w tuszu tatuaży i bezsennych nocy. Od siedmiu lat grał w teatrze zdarzeń i karczował las odkupienia; zapomniane ścieżki, na których proszę, przepraszam i błagam oplatają gęstymi korzeniami poczucie winy, oczyszcza regularnie aktami dobroci. W altruizmie brak miejsca na narcyzm; w oczyszczeniu nie można pozwolić sobie na brud egoizmu. — Istnieje inny sposób? Zamazania win niż samobiczowanie? Od wieków go nie odnaleziono. — Krem orzechowy musi być pod dżemem, inaczej zaprzecza idei kompletności — spruty rękaw, wnikliwe spojrzenie krawcowej i drobne gesty palców, które oduczyły się wstydu; zawijał materiał do spodu, ukrywając znoszoną wełnę nie przez skrępowanie, ale nawyk. Bogaci ludzie nie chcą patrzeć na biednych; ludzie prawdziwie bogaci odróżniają biednych od ubogich. Vittoria L'Orfevre nie była ani jednym, ani drugim; nie bogata i nie biedna, nie uboga i nie ubogacona — zawieruszył się w niej odosobniony byt, energia ambicji. Zniknął blady manekin, kukiełka na żyłkach — tu, na tej kanapie, z filiżanką w dłoni i przyszłością zanurzoną w wilgotnych liściach herbaty, Orestes Zafeiriou dokonał transcendencji. Trwała sekundę, mogła być całym życiem. Widział ją — całą. Jej marzenia, jej sny, miłości, uniesienia, całą wirującą kipiel ludzkiej duszy. Z drgnięciem kącika ust połączenie zostaje przerwane; czarna zasłona odgradza teraźniejszość od przyszłości — przecięty kabel wypełnia przestrzeń ciszą. To moment na słowa — nie wie, które opuszczą usta; wie za to, że istnieje tylko jedna waluta, którą odpłaca się za prawdę. Inna prawda. — Możesz mieć rację, pani L'Orfevre — nic zdrożnego w przyznaniu — dla niektórych prawda to pilnie strzeżona tajemnica, dukat wymiany; dla niego to ciasto — ciastem należy się dzielić. — Spędziłem ponad trzy — tysiące lat — dekady na przemilczeniu. Wiem wszystko o historii rodziny ze strony ojca, ale matka— Ciepła filiżanka w dłoniach próbuje przemówić głosem tysiąca historii; znał większość z nich, ale dziś — ciszej, proszę. — Dokonują dokładnie tego, czego wymagają antyczne tragedie, nie sądzisz? — opuszek na porcelanie; ciszej, proszę, ja— Bezwiednie odbierany, gęsty sos nakładających się na siebie sygnałów, hałas przemieszanych myśli; z matką łączyły go sprute nici dziecięcego kocyka, w który — niechętnie; niechęć była pierwszą falą zaszytą w złożonym ciasno, zapomnianym na dnie szafy materiale — owinęła go tamtego dnia. — Budzą we własnych dzieciach ból. Wszystko zamglone; jej twarz i ostatnie słowa, kroki, które nagle zmieniają kierunek — kiedyś próbował odtworzyć pierwotną ścieżkę Eve; las było słowem, o którym szeptał koc — i znajome drzwi antykwariatu, kiedy coś (sumienie?) zmusiło ją do odwrotu. W oliwkowym byłoby ci do twarzy; pani L'Orfevre nie potrafiła czytać przyszłości — miała dar do dostrzegania przeszłości. Dziecięcy kocyk był podobnego zdania. — Jeszcze herbaty? Suma i esencja najwspanialszych dążeń ludzkiego rodzaju zatrzaśnięte w instynkcie: ból. Ludzie, w przeciwieństwie do zwierząt, potrafią uśmiechać się pomimo niego. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
Trzy, dwa, jedno — stuknięcia obcasa o miękki dywan odmierzały sekundy, słowa, spojrzenia i wahania dostrzeżone na dnie filiżanek oraz spojrzeń. Co dokładnie mogła powiedzieć, żeby nie zabrzmieć prozaicznie? — Musisz uwierzyć w siebie, Orestesie — gram frazesu na dobry dzień i kolejne dwa przepłukane letnią herbatą. — Wtedy zauważysz, że masz do zaoferowania znacznie więcej, niż — przerwa na papierosa. Srebrna papierośnica wydała z siebie protestujące sapnięcie — albo była to sama Vittoria. — Wróżbę za dychę. Wyskubany z wnętrza, cieniutki filtr dołączył do równiny osamotnionych ust i po krótkim pstryknięciu zapalniczką wypełnił płuca dymem. Poczuła zmęczenie; rozlewało się po ciele razem z oparem tytoniowego rozbestwienia i skłoniło powieki do zamknięcia na kilka sekund. Orestes działał w ten sposób — był kąpielą w lawendowej wodzie po długim, męczącym dniu; ciepłym kakao, które w zimowe poranki przynoszono jej do łóżka, kiedy dzieciństwo nie wywoływało wyrzutów sumienia po porcji słodkiego ulepku. Mogłaby zasnąć na tej kanapie i obudzić się za rok, a ten zabawnie specyficzny Grek pewnie siedziałby w fotelu obok z książką na kolanach, głową w chmurach i smutkiem w spojrzeniu. — Nasz związek pozostaje nienaruszony — wydmuchany razem ze słowami dym ukrył ją na sekundę za siwą zawiesiną. Pobudka, Vittoria; masz rzeczy do zrobienia, życie do przeżycia, mężczyzn do zbałamucenia i karierę do wygrania. Cała reszta to przerywniki. Taką pauzą było dzisiejsze popołudnie — rozbity kieliszek pełnił niezaszczytną rolę wymówki, Orestesa sprowadzając do roli wyroczni. Który to już raz? — Och, zdecydowanie — uśmiech w kącikach ust topniał razem z opadającym na dłonie spojrzeniem. — Dramat i matki to historia stara, jak świat. Jako znawca, wiesz o tym doskonale. Wiedział? Ona wiedziała, że nic nie wie — to pewnie mądrość innego, greckiego filozofa — o jego przeszłości. Żyła w czasie teraźniejszym, nawet w fusach nie potrafiąc dostrzec przyszłości — tę zagadkę zostawiła profesjonaliście. Jak dokładnie wyglądała przeszłość Zafeiriou, skąd tatuaże, spokój, cisza, co kształtowało go na przestrzeni lat i dlaczego tak brutalnie; do tych pytań nie posiadała biletu wstępu. Jeszcze. W przypadku Vittorii, wiele sprowadzało się do jeszcze. — Odziedziczamy po nich sporo nieświadomego cierpienia, które nawet po latach budzi nas nocami — kobieta, która wychowała Torię, była na wskroś pragmatyczna; niemiecko—włoskie połączenie małżeństwa zakrawało o niepokojącą unię, ale to za sprawą matki Vittoria potrafiła ostudzić krew ojca i podjąć racjonalne decyzje. W jednym przypadku na dziesięć, ale to wciąż o jeden więcej niż Valerio; Paganini z krwi, kości i rigatoni zamiast serca. Wizja kolejnej herbaty kusiła, ale była sobota — czas przygotowań na wieczór i cierpkiego wina na języku. W Archaios mogła o nie poprosić, ale wiedziała, że tkwiłaby w tym dawka niezdrowego egoizmu; obejście smakiem, odstawienie filiżanki na spodek, wróżby zaklęte w fusach — dość atrakcji na to popołudnie. — Grazie, amore. Na mnie pora — wytarta kanapa bez uwiecznionego śladu pośladków — Vittoria nie zostawiała pamiątek. — Kryzys zażegnany, a ty — zapinane guziki płaszcza gładko przechodziły przez dokładnie wymierzone dziurki; nietrudno zgadnąć, spod czyjej dłoni wyszedł. — Jesteś jak zwykle niezastąpiony. Gdyby skłamała, uśmiech nie dotarły do oczu, a ciało do drzwi; pożegnania nigdy nie były jej mocną stroną — znacznie lepiej radziła sobie ze spłacaniem długów. Vittoria z tematu |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Trzy, dwa, jedno — stuknięcia opuszka palca o brzeg filiżanki spodziewały się mdłej eksplozji wspomnień. Historia zdezelowanej porcelany była jedną z najczęściej słuchanych w antykwariacie; ile razy szeptała do niego o pierwszej właścicielce i smukłych palcach, które pewnego dnia po prostu przestały się pojawiać? Opowieści były wszędzie; wystarczy posłuchać. — Właściwie na koszt firmy — wróżby za dziesięć dolarów nie są wiele warte; to cennik Sierry. — Nie każdy chce więcej, Toria. Niektórym w zupełności wystarcza dość. Dość, żeby opłacić czynsz i nakarmić każdego, kto w progu Archaios zawita głodny; dość, żeby raz w miesiącu pójść do kina i w rozbuchanych scenariuszach Hollywood doszukiwać się opowieści starszych od tego kraju; dość, żeby móc zwinąć kilka banknotów i ukryć je na czarną godzinę, podświadomie czując, że tą najczarniejszą będzie dzień, w którym Perseus postanowi wyprowadzić się z domu. Czy po tym mieszkanie nad antykwariatem wciąż nim będzie; domem? Dość to moment, w którym o poranku możesz spojrzeć we własne odbicie bez poczucia wstydu i z pełną świadomością tego, co robiłeś poprzedniej nocy. Dość to chwila, w której drżące na kubku dłonie nie są efektem alkoholu; jedynie strachem, że znów zapuka o dno szklanki. Vittoria nie musiała poznawać tej opowieści — to wciąż otwarta historia o nieokreślonym morale; nie miał prawa wymagać, by ktokolwiek sugerował się nią w życiu. Nawet, kiedy rozbity kieliszek i panika po nim brzmiały zbyt podobnie do wspomnień sprzed lat. — Antyczny dramat powstał po to, by Tespis mógł pozbyć się kompleksu młodszego syna. O kompleksie Edypa nie wspominając; Sofokles wielkim dramaturgiem był, ale nawet Nietzsche miałby problem z postawieniem mu diagnozy. Zgubione nad brzegiem filiżanki słowa rozpływały się w spokojnej toni naparu; zieleń koiła, nawet ta wyblakła. Zieleń leczyła; nawet ta zgniła. Zieleń i fusy opowiadały o przyszłości; nawet tej nieoczywistej, uwięzionej za siwą mgłą niewiadomych. Zieleń nie mogła zmienić losu, ale była obietnicą tego, co nadchodzi każdego roku, bez względu na to, przed czym próbowały ostrzec ich późnolutowe dni — była wiosną i życiem; nadzieją i obietnicą, że fusy staną się prawdą, jeśli tylko obdarowana nimi uwierzy w ich skuteczność. — Wróć, tym razem bez wymówki rozbitego kieliszka — krótkie pożegnania były umownym pograniczem neutralności — on nie nalegał, ona nie obiecała, ale na poziomie samo— i cudzoświadomości wiedzieli; kiedy wszystkie drogi prowadziły do włoskiego Rzymu, do Archaios prowadziły wszystkie chodniki. — Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Świat się zmieniał, opowiadane przez niego historie też; jedyny stały punkt na mapie właśnie zgarniał w łódeczkę dłoni kilka osamotnionych witek zasuszonej herbaty. z tematu oboje |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
2 kwietnia, 1985 Maścią na ranę był czas; podobno. Okładem na opuchliznę była cierpliwość; rzekomo. Leku na zło tego świata wciąż nie wymyślono; bez wątpienia. Późne popołudnie rozlało się po Saint Fall i wsiąknęło w budynki — przez wąską szparę między kotarami obserwował zmieniające się światło i nieliczne baranki chmur, które przebiegały przez skrawki widocznego zza okna nieba. Jedyną muzyką były ciche tyknięcia zegara i martwe skrzypnięcia sprężyn; materac wygiął się pod ciężarem ciała, odkształcił, zepsuł na obraz i podobieństwo właściciela. Po dwóch dniach nie miał pewności, co boli mocniej; ruch czy jego brak? Orestes milczał — ponad czterdzieści osiem godzin ciszy absolutnej zostawiało smugi na cichym świecie nad Archaios. W tym milczeniu Perseus słyszał to, co niewypowiedziane; kto? (nie mogę powiedzieć), dlaczego? (potrzebujemy pieniędzy), na kim— (nie będziesz mścić się na nikim, znałem ryzyko). Nos nie był złamany, chociaż w magazynach chrupnięcie brzmiało wymownie; Percy odmroził na nim cztery opakowania groszku, bryłę bliżej niezidentyfikowanego mięsa i opakowanie lodów, które później wypił — gryzienie i tak sprawiało ból. Gdy ponosił się z łóżka, nie miał pewności, co skrzypi głośniej — sprężyny czy jego kości? Całe ciało było przerdzewiałe od środka; poluzowane śrubki, przeżarte kwasem mechanizmy, koła zębate pełne wyszczerbień, filtry zasklepione smołą, która— Wciąganie swetra przez głowę było misją; rozłożył ją na trzy etapy, każdy po dziesięć minut. Wyciągnąć sprany sweter z szafki; ten z rozciągniętym kołnierzykiem, żeby przepchać przez niego sztywny kark. Odczekać. Ostrożnie zdjąć koszulkę, która kiedyś pełniła rolę wyjściowej, później została zdegradowana do domowej, wreszcie skończyła jako pidżama. Odczekać. Wciągnąć sweter przez głowę, lewa ręka, prawa ręka, wszystko na siedząco. Odczekać, najlepiej nie rzygając. W drodze na dół — Orestes wyszedł otworzyć antykwariat, ale wracał co godzinę, wciąż cichy; dolewał wody do szklanki, przynosił ciepłą herbatę, na obiad przyniósł zupę, której Percy nie zdołał przepchnąć przez zaciśnięte gardło — zastanawiał się, jakim cudem jego ciało wciąż działa. Serce biło, płuca pobierały tlen, ślinianki pracowały; jakim cudem to skatowane ciało nadal chciało? Pić, jeść, ruszać się, rozprostować kości, przeprosić, usiąść na kanapie w kąciku wróżb i— — Winnie. Ciało chciało, ale umysł zaplątał się w ogrodzenie kolczaste; każdy haczyk smakował krwią i zaskoczeniem. — Ores nie— Ores się do mnie nie odzywa; Ores pewnie skłamał, mówiąc, że Perseus wyszedł. — To znaczy, mogłaś— Podręczniki przed nią krzyczały o nadchodzących egzaminach — kiedy w Gniazdku działo się za wiele, czasem ukrywała się po pracy w antykwariacie. Kubek z herbatą już nie parował; musiała być tu przynajmniej od godziny — stracił sześćdziesiąt minut i tyle samo okazji, żeby porozmawiać o— — Cześć. Nie dziś; nie mógł mówić o tym teraz — z twarzą, która nosiła ślady sprzed dwóch dni i umysłem, który w kotle smoły ugotowała magia iluzji. Winnie nie mogła zobaczyć go takim; od ostatniego razu minęły niespełna dwa miesiące — musiał przestać być słaby. Przy niej i dla niej. — Nie chciałem ci przeszkodzić. Nie powiedział Perseus nigdy, ale dziś zabrakło Perseusa; kącik wróżb był grą cieni i Percy robił, co mógł, żeby stać się jednym z nich. Odwrócona w kierunku antykwariatu twarz próbowała utrzymać sekret — opuchlizna z nosa zaczęła schodzić dopiero rano; wciąż łapał powietrze przez rozchylone usta. Mozaika siniaków na żuchwie imitowała pięść — odcisk knykci przypominał ślady, które zostawia unurzana w atramencie dłoń. Cieni pod oczami nie musiał robić mu nikt; zadbał o nie sam. — Przepraszam, jestem trochę— Nie kłam, Percy, ona i tak zauważy; drapanie w gardle nie powstrzymało podchodzących do ust słów. Winnie zasługiwała na szczerość, ale prawda w tym wypadku była gorsza od łgarstwa prosto w oczy — co z tego, że wypowiadając słowa, patrzył na miejsce, w którym kotara spotykała podłogę? — Przeziębiony. Kłamstwo miało krótkie nogi i zestaw objaw, który Winnie potrafiłaby wyrecytować w środku nocy. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Od kiedy sięga pamięcią — a sięga dość daleko; aż do trzeciego roku życia, gdy marudziła, że rajstopy szczypią jej nóżki i nie jest w stanie w nich kolorować — lubiła pytania. Lubiła je zadawać, ale też lubiła pytania jako koncept czy ideę. Lubiła powód, dla którego istniały. Były najczystszą formą ciekawości oraz nauki, a nie ma rzeczy w życiu ważniejszej, niż nauka. Lubiła pytania, jednak w tym tygodniu, pierwszy raz poczuła ukucie w żołądku z powodu ich istnienia. Dlaczego? Kto? Co? Orestes musiał zobaczyć je wymalowane na jej twarzy, bo nie zadawał własnych. Widziała, że udawał, że nie dostrzega, że coś jest nie w porządku — doceniała w nim to, jak cierpliwy był. Nigdy nie wiercił dziury w całym ani nie próbował podstępem zmusić kogoś do rozmowy, na którą nie był gotów. Winnie zdecydowanie nie była na nią gotowa, dlatego zaszyła się z przeróżnymi podręcznikami, w których choćby słowem pojawiało się słowo "rytuał" i "łamanie" zaraz obok. Palcem śledziła zdanie, gdy znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. Była przyzwyczajona do czytania przy nim, ale zazwyczaj dzieliła ich warstwa zniekształcenia przez odbiornik radiowy. Tym razem był tutaj; obok. To nie był częsty stan ostatnimi czasy. — Już wróciłeś? — zapytała, chcąc najpierw dokończyć akapit, nim podniesie wzrok. — Ores mówił, że— Cokolwiek mówił Ores, nie miało już żadnego znaczenia. Zmrużone oczy znad książki otworzyły się szeroko — nic dziwnego. Miały dużo informacji do przetworzenia. Co? Kto? Dlaczego? Nie istniała na świecie wystarczająca dawka cienia, by mogła ukryć to, jak wyglądał. Brwi plastycznie przeszły w stan skupienia. W tryb analizy i diagnozy, a ta była prosta. W żadnym podręczniku nie widziała przeziębienia, którego objawem byłaby obita i posiniaczona twarz. Niejeden profesor byłby dumny z tej jakże imponującej obserwacji. Nie potrafiła wyjaśnić opuchniętego nosa, fioletowej żuchwy i rozciętej wargi. Nie potrafiła, tym bardziej, wyjaśnić ścisku własnego serca, które poczuła w dokładnym momencie, gdy cień uchylił kurtynę bólu, pod którą próbował się ukryć. — Ból gardła, ból głowy, zatkany nos, suchy kaszel, uczucie zmęczenia i obolałe mięśnie — wyrecytowała na jednym wdechu, zamykając książkę, która wciąż leżała przed nią. Herbata w kubku zadrżała lekko od nagłego ruchu stolika, ale Winnie zdawała się być w tym wszystkim bardzo nieruchoma. — Jeśli odkryłeś szczep nasopharyngitis acuta, który powoduje inne objawy, to obawiam się, że jesteś pacjentem zero. Próbowała zachować rozsądek — zimną krew i analityczny umysł — ale z jakiegoś powodu nie potrafiła. Oddechy były płytsze, niż chciała, a wzrok szybszy, niż powinien. Nie potrafił zatrzymać się zbyt długo na jednym elemencie (niedobrze, musisz się przyjrzeć, jeśli masz—), skacząc od siniaka do siniaka. Chciała mu powiedzieć, że się martwi. Że nigdy wcześniej go takim nie widziała i nie wie, co ma teraz zrobić. Że odsłuchała kasetę i próbowała trzy razy napisać mu list, w którym wyjaśnia to, co czuje, ale nie potrafiła tego jeszcze nazwać. Chciała powiedzieć to wszystko, więc zamiast tego powiedziała: — Usiądź, muszę poćwiczyć zaklęcia. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny