Gabinet Podobnie jak reszta budynku pomieszczenie utrzymane jest w ciemnym drewnie oraz skórze, stonowane i wyciszone. To właśnie tutaj, za ciężki biurkiem dokonuje się formalności związanych z pogrzebem, a petenci mogą liczyć na filiżankę dobrej herbaty na ukojenie nerwów i profesjonalną obsługę, która pomyśli o wszystkim w tak ciężkim, dla rodziny zmarłego, dniu. W wysokich szafach pełno jest katalogów trumien oraz urn, opisów ceremonii i tego, co dom pogrzebowy może dostarczyć w dniu ceremonii. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
|3.03.1985 Przy porannej kawie, jak zawsze, sprawdzała w kalendarzu umówione spotkania i co należało przygotować. W domu pogrzebowym codziennie była praca, niezależnie czy dzień świąteczny czy nie, zmarli nie pilnowali dni wolnych, a czasami powinni. To wielki nietakt umierać w dni wolne od pracy, ale cóż mogła poradzić. Dobrze, że mieli pracowników i cały biznes nie spoczywał na barkach tylko domowników, bo wtedy szaleństwo z przepracowania było gwarantowane. Dostrzegła, że na ten dzień mieli oddać cztery wieńce oraz przygotować salę na jutrzejszy pogrzeb. Zawsze pilnowała, aby przy zadaniu widniało imię osoby odpowiedzialnej, wtedy wiedziała kogo przypilnować i wyznaczona osoba nie mogła zwalić barku przygotowania na kogoś innego. Ona sama miała dziś spotkanie w gabinecie związane ze ślubem, dość głośnym, jeżeli ktoś by pytał ją o opinię. Związek młodej dziewczyny, z mężczyzną dwa razy starszym. Połączenie rodzin, któremu ona trzydzieści lat temu odmówiła. Jednak ona była odsetkiem, który decydował się na taki ruch, kosztujący wiele. Dopiła czarną kawę i zamknęła kalendarz. Zerknęła jeszcze na gazetę, którą czytała wcześniej i na nagłówki. Ostatnie doniesienia zdawały się być niepokojące. A wydarzenia poprzednich dni wskazywały, że powinni lepiej obserwować otoczenie. Nie mogła jednak teraz zajmować się bolączkami świata więc ruszyła do gabinetu. Przygotowała pokazowe zaproszenia, ozdoby kwiatowe oraz bukiety dla panny młodej. Nie wiedziała czego oczekują młodzi, ale na pewno warto wcześniej mieć przygotowane propozycje w zanadrzu - oczywiście w oparciu o samych, głównych aktorów, całego zajścia. Choć pracowała w domu pogrzebowym tak kwiaciarnia “Czarna Dalia” nie zajmowała się tworzeniem ozdób jedynie na memoriały. Tworzyli kompozycje kwiatowe na wszelkie uroczystości rodzinne - mniejsze i większe spotkania przy stole. Drobne bukiety z okazji imienin, urodzin, narodzin i czego tylko klient sobie wymarzył. Nie komentowała i nie kwestionowała powodów do kupowania kwiatów. Dzięki temu biznes się kręcił, a ona nie miała powodów do narzekań. Słysząc pukanie do drzwi zaprosiła gości do środka. -Dzień dobry. - Powitała ich uprzejmym uśmiechem i wskazała miejsca przed biurkiem. -Zapraszam. - A gdy tylko zasiedli w fotelach przeszła do rzeczy. -Jak mogę pomóc? Czy macie już wizję uroczystości? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Czarny lincoln stoczył się majestatycznie na dziedzińcu domu pogrzebowego Bloodworthów, może i powinien uprzedzić filigranową dziewczynę o swoich zamiarach. Jednak zmitygował się, coś w samym pomyśle sprawdzenia jej reakcji na tak kontrowersyjne działanie, było nader kuszące. A może na stare lata, robił się złośliwy? Wszak wcześniej to ona postawiły warunki, że chce go poznać w różnych okoliczność. Spełniał jej prośbę i zabrał ją do miejsca w którym chciał zaopatrzeć ich w należyte dekoracje. Zaciągnął ręczny z cichym zgrzytnięciem i zgasił silnik. Mruczące cylindry zamilkły a on z delikatnym uśmiechem zwrócił się w kierunku rudowłosej: Gotowa? Nie czekał jednak na jej reakcję, musiała być ponieważ umówił się już na spotkanie. A nie zamierzał okryć się wstydem i na nie nie przyjść, tym bardziej że to rodzina z kręgu wyświadczała im przysługę. Nie byli wpływowi a jednak nie odrzucono ich prośby o pomoc mimo niejakiego skandalu, jaki ciągnął się za nimi od kiedy się oświadczył. Michael wyszedł z auta i jak zawsze z wyuczonym taktem, otworzył dziewczynie drzwi i podał jej dłoń by łatwiej się jej wysiadało z jego asekuracją. Pran li fasil isit la Powiedział po kreolsku do Foxówny, im dłużej przy niej przebywał tym częściej zapominał, że nie znała kreolskiego. Zerknął na jej jasną twarz i zupełnie jakby odgadł jaki nietakt popełnił. Spokojnie tutaj. Stwierdził, choć od zawsze ciągnęło go do śmierci, może dlatego że była nieodzownym elementem jego kultury, w której zapuścił korzenie. Ruszył na umówione spotkanie, tym razem łapiąc dziewczynę za dłoń. Jej ręką była tak mała, że bez problemu mógł ją zamknąć w swoim uścisku. Jednak ten gest był na swój sposób czuły i miał dodać jej należytej odwagi, podejrzewał że młódka nie była obyta w towarzystwie a nie chciał by poczuła się nieswojo. Zapukał w skrzydło drzwi gabinetowych a gdy odpowiedział mu melodyjny głos, bez wahania pociągnął za klamkę i przepuścił swoją narzeczoną. Dzień dobry, niech demony piekielne ześlą temu miejscu swoje błogosławieństwo- Powiedział z pełna uprzejmością frazę kultywowana wśród kreolskiej społeczności piekielnego kościoła. Nie zdając sobie nawet sprawy, że jest już daleko poza Nowym Orleanem. Jako para byli dokładnie tacy jak się słyszało. Ona cichutka i filigranowa, niespotykanej i delikatnej urody, on mierzący ponad dwa metry, czarny niczym heban w dodatku w wieku jej ojca. Patrząc na nich, nic nie było normalne, ani nie sprawiło takie wrażenia. Jedyne co nasuwało się na myśl obserwatorowi to różnica w majętności, która musiała skłonić młódkę do zgody. Nie zaś banał miłości. Mężczyzna odstawił krzesło przesuwając je tak by ułatwić spoczynek Corze. Dziękuję, że znalazła Pani czas na przyjęcie nas, doceniam to. Odpowiedział melodyjnym acz głębokim głosem i delikatnie uścisnął dłoń kobicie, która odpowiedzialna była za oprawę ich ceremonii. Sam spojrzał zachęcająco i wyczekująco na towarzyszącą mu młódkę, mając nadzieję że jak to panna młoda ma jakieś pomysły. Jeśli nie, cóż jemu samemu ich nie brakowało. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cora Fox
ANATOMICZNA : 4
POWSTANIA : 16
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 15
Po ich ostatnim spotkaniu miała w sobie mnóstwo sprzecznych myśli, resztę wieczoru przeleżała w swoim łóżku, próbując analizować, jak powinna się zachowywać. Z jednej strony nie chciała wychodzić za mąż, ale z drugiej... Cóż, Michael zachowywał się na tyle szarmancko, że Cora nie mogła nie ulec jego urokowi. Zdawała sobie sprawę z tego, że mógłby śmiało być jej ojcem... Ale właśnie to doceniała, ponieważ był mężczyzną, a nie chłopaczkiem. Sporo już przeżył, dzielił się doświadczeniami, opowiadał o całkiem odległym dla niej świecie. W końcu ktokolwiek rozmawiał z nią inteligentnie, na poziomie oraz cenił sobie chęć edukacji. Jak na dziewczynę z rodziny Foxów posiadała sporą wiedzę, głównie dlatego, ponieważ lubowała się w książkach i zawsze znajdowała jakąś metodę, aby coś nowego pozyskać. Owszem, prosiła go o to, aby przed ślubem zdążyli się trochę lepiej poznać. Wydawało jej się to właściwe, poza tym chciała im dać szansę w jakimś stopniu prawdziwego uczucia. Nie wodziła go za noc, jest zbyt nowa w takich sprawach, aby stosować tego typu sztuczki. Poniekąd godziła się już z myślą, że rodzice odebrali jej prawo wyboru... Jednak nadal mogła zrobić to wszystko po swojemu. Doskonale wiedziała, jak może na ich patrzeć społeczeństwo. Ona - młódka, a on - dwa razy starszy, jeszcze do tego ze skórą ciemną, jak heban. Jednak tym przejmowała się najmniej, zdanie innych nigdy jej nie obchodziło. Dlatego mogli sobie plotkować, mówić, że chodzi jedynie o pieniądze. Owszem, plotki były poniekąd zgodne z prawdą. Ojciec ją zwyczajnie sprzedał, ale Cora postanowiła wykorzystać szansę na zaznanie całkiem innego życia. Wyszykowała się na kolejne spotkanie, ponownie podkreśliła swoją urodę delikatnym makijażem oraz nieco bardziej wyrazistą szminką, nie miała zbyt wiele kolorów więc tym razem padło na bordowy. Ciemna czerwień idealnie kontrastowała z jej śnieżnobiałą cerą. Włosy ułożyła starannie, pozostawiając je rozpuszczone. Ubrała czarny golf oraz bordową spódnicę do kolan, do tego ciemne rajstopy oraz standardowo płaszcz. Większość sama sobie uszyła, doceniała każdy skrawek materiału, który udało jej się zdobyć. Były to prezenty od dziadków. Wsiadła dość pewnie do samochodu przyszłego męża, witając go uśmiechem. Nie miała pojęcia, gdzie jadą, a mężczyzna nie raczył jej powiedzieć. Miejsce nie było jej znajome, także nie do końca wiedziała, co tutaj robią. Pokiwała jedynie głową, kiedy zapytał czy jest gotowa. Później podała mu dłoń przy wysiadaniu, którą w drodze postanowił trzymać. To całkiem miłe uczucie do którego mogłaby przywyknąć... -Zakładam, że to keolski... Niestety nie znam Twojego języka, ale chętnie się go nauczę. - zawsze to nowa umiejętność, a Fox to naprawdę pojętna dziewczyna. Można by rzec, że najmądrzejsza w rodzinie. -Zabrałeś mnie do domu pogrzebowego Michealu? - zapytała, unosząc nieco wyżej brew. Czy powinna zacząć się bać? Nie do końca skojarzyła ów miejsce z usługami ślubnymi, bardziej ostatnim pożegnaniem. Przygryzła nieco dolną wargę, jednak nadal szła z nim krok w krok. Domyśliła się, że ruszyli na jakieś spotkanie. Stanęli przy gabinecie, czekając na pozwolenie do wejścia... A kiedy już narzeczony puścił ją przodem to uśmiechnęła się niemrawo do kobiety, luzując nieco swój szal. -Dzień dobry...{/b] - odezwała się dość cicho, jeszcze zanim jej towarzysz zabrał głos. Zasiadła w fotelu, który został dla niej odsunięty, rozglądając się po pomieszczeniu. Dopiero, kiedy usłyszała pytanie Pani Bloodworth to zrozumiała po co tak właściwie przyjechali. No tak, ceremonia, należy się nią przecież zająć. -[b]Cóż, pomyślałam, żeby połączyć rodzime tradycje męża z moimi. Zadbać o dekorację, która mogłaby prezentować również Nowy Orlean. - wpadła na to ostatnio, ale nie zdążyła przedyskutować tego z przyszłym mężem. - Jeżeli chodzi o kwiaty to zależy nam na kaliach. I również dziękuję za spotkanie. - dodała jeszcze grzecznie, przenosząc wzrok na mężczyznę. |
Wiek : 23
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : krawcowa
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Praca w kwiaciarni nigdy się nie kończyła. Zawsze była okazja do zamówienia bukietów i kwiatów. Na początku Czarna Dalia specjalizowała się wyłącznie w wieńcach pogrzebowych, ale z czasem Penelope zrozumiała, że rynek jest znacznie większy i wykazałaby się gargantuiczną głupotą gdyby z tego nie skorzystała. Dlatego z czasem poszerzała ofertę w kwiaciarni, szkoliła się z zakresu kompozycji, a z czasem zaczęła zatrudniać pomocników, kiedy biznes się rozwijał. W końcu dotarła do takiego momentu, że musiała chętnych umawiać na godziny, aby w spokoju omówić z nimi plany i pomysły. Nie inaczej było w tym przypadku. Przyszła para młoda miała zdecydować jakie kwiaty są tymi, które chcieliby zobaczyć na własnym weselu. Na sam początek chciała poznać preferencje tej dwójki lub ich brak, żeby wiedzieć na czym operuje i jak duże ma pole manewru. Młoda dziewczyna miała zabrać głos, jako że się przyjęło iż to panny młode większą wagę przykładają do oprawy. Nie zdziwiło jej, że panna Fox wybrała kalie. Pasowały do jej urody, zupełnie oderwane od tego co reprezentował sobą pan młody. -Kalie i Nowy Orlean. - Powtórzyła za dziewczyną, następnie sięgnęła po katalogi jakimi dysponowała. -Przy oprawie weselnej należy pomyśleć o wszystkim. Ozdobieniu miejsca ślubu, następnie sali weselnej oraz o bukiecie panny młodej. - Otworzyła stronice katalogu, aby wyszukać to co ich teraz najbardziej interesowało. -Bukiet panny młodej będzie punktem wyjścia. Kalie możemy zebrać w bukiet klasyczny, zebranych parę kwiatów, przewiązanych elegancką taśmą lub kaskadowo, rodem z lat dwudziestych, kiedy taki styl bukietowy był bardzo na czasie. - Mówiąc to wskazywała konkretne zdjęcia, by rozmówcy wiedzieli o czym mówi. -Z Nowym Orleanem kojarzą się przede wszystkim lilie i to nie byle jakie, ale zwane voodoo. Niestety ich brzydki zapach jest… dość uporczywy. Musielibyśmy magicznie go zamaskować, aby goście wytrzymali w trakcie ceremonii i samego wesela. Jednak ich egzotyczna uroda, dodałaby kolorytu do delikatnych kalii. - Wymieniając każdą roślinę wskazywała na kolejne zdjęcia. Nakrapiana lilia odcinała się mocno na tle jasnych kalii. - Wtedy ozdoby mogą być utrzymane w kolorze kremu i fioletu, płynnie przechodząc między sobą. Oprócz białych kalii możemy dodać inne w kolorze fioletu lub róże, które zrównoważą nietypowy i kształ zarówno kalii jak i lilii. - Mówiąc to wskazała na kolorystykę innych kwiatów i dodatków o jakich wspominała. Starała się przedstawić wszelkie opcje, które na razie były stonowane. -Chcą państwo iść bardziej w klasykę czy może coś ekstrawaganckiego? - Kolejne ważne pytanie nim przejdą dalej do omawiania wystroju stołu oraz zaproszenia. Wszystko należało utrzymać w podobnej stylistyce. Nic nie było gorszego jak bezguście i kicz, który teraz był coraz bardziej modny. Nie miała nic przeciwko współczesności, ale na Lilith, trochę klasy każdemu by się przydało. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Usiadł z cichym westchnieniem materiału na którym spodziewał cały jego ciężar. Przyjął miejsce u boku swojej przyszłej żony na tyle blisko by jego dłoń znajdowała się blisko podłokietnika dziewczyny. Był to mały i niemal niezauważalny gest jednak miał w sobie wiele ze starego typu kultury. By nie okazywać feblika wprost a jednak być na tyle blisko, by druga osoba poczytywała to za zaangażowanie. Nie uzgadniali niczego wspólnie wcześniej, dlatego był to też chciał wiedzieć jakie pomysły zalęgły się w głowie tej młódki. Spodziewał się wielu rzeczy: kapryśnego egocentryzmu, manieryzmu który był znany pannom z ubogich rodzin, które mogą pozwolić sobie na więcej, lub chociażby braku zaradności. Jednak nie tego, że dziewczę musiało wcześniej myśleć nad kształtem ich ceremonii. Poczuł przyjemne ciepło rozlewające się gdzieś w okolicach serca jak wtedy gdy Twoje dziecko się usamodzielnia. Jednak to była również ta chwila, w której to prowadząca swój biznes kobieta z Bloodwothów mogła dostrzec najpierw pogłębiającą się zmarszczkę na czole Michaela a potem lekkie uniesienie jego brwi na wieść by uczynić ich ślub bardziej nowoorleańskim. Coś w tym pomyśle musiało mu nie odpowiadać, jednak ewidentnie nie negował ani nawet nie pouczał Foxówny przy osobie trzeciej. Pochylił się jedynie w jej stronę i z delikatnym uśmiechem kryjącym zmieszanie szepnął Ufam, że nie dotyczy to pochodu z orkiestrą po rynku do kościoła? Musisz mi wybaczyć ale … nie czułbym się na siłach.- Cóż mógł zrobić innego niż zrzucić na karb wieku, własnych słabości i braku odwagi byleby nie wspomnieć o tym, że pewne zwyczaje nie mają przełożenia wśród społeczności. A Hellridge nie było na coś takiego gotowe, może gdyby był młodszy bardziej buntowniczy i charyzmatyczny. Ale nie był. Gdy tuż przed nimi na biurku znalazł się katalog z ofertami, zerknął ukradkiem na kobietę, która prezentowała pomysły małżonkom. Robiła na nim piorunujące wrażenie, nie tylko profesjonalizmu, ale również sensualizmu który tak cenił w kobietach. I gdzieś tam, choć wstyd było mu to przyznać przypominała mu jego własną matkę: przedsiębiorczą, zaradną a jednak życzliwą. Nie wtrącał się bardzo długo, pozwalając kobietom ustalać wszystko między sobą. Jedynie pod koniec ich dywagacji, położył swoją dłoń na plecach Cory, tuż pomiędzy jej łopatkami, które zdawał się delikatnie masować. Gest był niewymuszony i ewidentnie zamyślił się nad prezentowanymi przykładami na tyle by w zamyśleniu pozwolić sobie na taką impertynencję. Czekając na dogodny moment powiedział jedynie wskazując na jedną z grafik. Nasza społeczność w większości korzysta z …- Zamyślił się jakby szukał odpowiedniego słowa po czym dodał. … roślin kolorowych polnych i leśnych oraz lilii voodoo jak pani zauważyła na wespół z fle lamno. Stwierdził jakby dodając pewne informacje by obie panie podjęły jak najlepszą decyzję, sam zaś oparł się wygodniej na krześle robiąc tym samym przestrzeń dla swojej przyszłej małżonki. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cora Fox
ANATOMICZNA : 4
POWSTANIA : 16
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 15
Z nie lada uznaniem przyglądała się Pani Bloodworth, która siedziała za biurkiem. Prowadzenie własnego biznesu to jedno z największych marzeń Cory, co prawda nigdy by nawet nie śmiała pomyśleć, że u niej mógłby zamawiać coś ktokolwiek z Kręgu. Nigdy nie wypracuje takiej renomy, jak właśnie Czarna Dalia. Jednak widok kobiety władającej biznesem był bardzo inspirujący, stanowiła przykład, że chcieć to właśnie móc. A może pod skrzydłami męża nawet młódce uda się osiągnąć swój cel. W końcu nie chciała być jedynie ozdobą gospodarstwa domowego, ale też cokolwiek wnosić. Do tego mogła wykorzystać swój talent krawiecki, doskonalić własne umiejętności... Jednak na wszystko przyjdzie czas. Na razie mają ślub na głowie, a do Fox nadal jeszcze nie dotarło, że to wszystko dzieje się naprawdę. Poniekąd sprawiała całkiem odmienne wrażenie, nawet nie zastanawiając się nad opinią osób postronnych. Słuchała uważnie Pani Bloodworth, czasem zerkając na swojego przyszłego małżonka. Kapryśność, manieryzm i inne skrzywienia nie były w jej stylu. Wychowywała się w biedzie, a na wszelakie luksusy musiała sobie sama zapracować, o ile i tak nie były jej odbierane. Dlatego daleko jej do rozkapryszonej dziewki, która teraz na piedestale stawiałaby wszystko, co drogie i najlepsze. Jeśli już miała zorganizować wesele to z klimatem, czymś, co będzie reprezentować jej wybranka oraz ją. Nie tak sobie wyobrażała całą resztę... Ale powoli przyzwyczajała się do nowej rzeczywistości. -Pochód możemy sobie podarować. - uśmiechnęła się do niego, a w jej oczach mógł dojrzeć cień iskierek rozbawienia. Potem skupiła się na katalogach, które rozłożyła przed nimi kobieta. Oglądała wszelakie ilustracje, co jakiś czas kiwając głową. -Bardzo podoba mi się kolorystyka zawarta na tej liustracji. Delikatna nuta odcieni niebieskiego też mogłaby ładnie się komponować z całością, ale zostawiam to Pani. Tak, jak mój wybranek wspomniał... Leśne rośliny, pilne oraz lilie voodoo i kalie. Może niezapominajki z Wallow stanowiłyby niebieski akcent? Mogłabym mieć je we włosach.- uśmiechnęła się lekko. -Jeśli zaś chodzi o zapach to rozwiązanie z odpowiednim zaklęciem to wspaniałe rozwiązanie. Co myślisz o bukiecie Michaelu? Klasyka pod każdym względem? Raczej daleko nam do ekstrawagancji. - wystarczało, że ich związek jest wystarczająco awangardowy. Cora złapała się na tym, że wypowiedziała dziś więcej słów niż przez ostatnie tygodnie. W domu nikt nigdy jej nie pytał o zdanie... To bardzo miła odmiana. |
Wiek : 23
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : krawcowa
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
We wszelkim planowaniu wymagany był spokój i brak nerwowości, dlatego też nigdy nie pospieszała klientów, tylko dawała im przestrzeń na rozmowę oraz zastanowienie się nad zagadnieniem jaki poruszali. Miała czas, zawsze tak planowała spotkania, aby mieć pewność, że nie będzie musiała klientów pospieszać czy wyganiać z gabinetu. Przyszli nowożeńcy pochylają się nad katalogami kwiatów decydowali, zdawało się, że o prozaicznej rzeczy, a jednak wielce kluczowej. Dobór kwiatów, dodatków był zawsze szeroko omawiany przez lokalne plotkarki, a panna młoda miała tego dnia czuć się najpiękniejszą kobietą na świecie. Na etapie konsultacji musiała się upewnić, że panna młoda jest przekonana do swojego wyboru, a przyszły małżonek nie robi jej pod górkę. Siedząc w swoim fotelu obserwowała dwójkę przed sobą analizując ich zachowanie oraz słowa, czy stały w sprzeczności z mową ciała. jak do tej pory widziała raczej zgodną parę, choć różnica wieku była znaczna, a mężczyzna otaczał przyszłą żonę bardziej ojcowską troską niż typową dla zakochanego po uszy nowożeńca. Sięgnęła po notatnik, w którym od razu zapisała jakich kwiatów używa się w regionie pana młodego. Wysłuchała dokładnie słów młodej dziewczyny i pokiwała głową. -W takim razie sugeruję kaskadowy bukiet, w którym połączymy rzeczone kwiaty, zaś ozdoby we włosach będą komponować się z tymi, jakie znajdą się na stołach weselnych. - Zaproponowała widząc w jakim kierunku zmierza myśl klientów. Zaraz szybko za pomocą ołówka naszkicowała wygląd bukietu oraz ozdób. -Sugeruję ozdoby niskie, tak aby goście się wiedzieli i nie musieli przechylać na boki celem zobaczenia drugiej osoby bądź takie na wysokich, szklanych nóżkach niczym od kieliszka, wtedy ozdoba góruje nad stołem. - Zostały im ostatnie szczegóły do ustalenia, a dzięki temu będzie mogła zabrać się do swojej pracy. -Kiedy wesele ma dokładnie czas i miejsce? - Zapytała, ponieważ to była dość ważna i kluczowa informacja. Musiała zamówić kwiaty oraz dodatki, a następnie dostarczyć je na czas. Wszystko musiało działać jak w zegarku, a panna Bloodworth nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek niedociągnięcia. Czarna Dalia miała nieskazitelną opinię i miała zamiar ten fakt utrzymać dopóki starczy jej sił i młodsze pokolenie nie przejmie po niej schedy. Na razie jednak nigdzie się nie wybierała. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Z katalogu uśmiechała się do niego piękna, posągowa panna młoda. Wpatrywał się w jej zdjęcie bez cienia grymasu malującego się na twarzy. Jednak chwilowa zaduma była refleksją na temat zasadności decyzji jakie podejmuje. Czy zrobił krok w dobrym kierunku? Co prawda chciał podarować społeczności możliwie jak najwięcej dzieci ale czy w jego wieku rozpoczynanie cyklu było mądrym posunięciem? Czas pokaże, jednak ta wątpliwość była niczym cierń pod paznokciem. Nurtująca i bolesna odzywająca się w chwili w której powinien zachować pewność co do decyzji jaką podejmował. Nie mógł się wycofać do cholery, przecież ośmieszyłby dziewczątko, które wyciągał z jakiejś rozpadającej się farmy gdzieś na peryferiach Wallow. Hm? Wciągnął nosowo powietrze, uśmiechnął się starając zakryć zamyślenia grymasem wesołości i niejakiej aprobaty, że znaleźli konsensus w tym dochowywaniu tradycji. Nie mógł zarzucić Foxównie tego, że bardzo się starała i chciała mu się przypodobać choć nie była o to proszona. Choć brał ją za żonę tylko i wyłącznie dla urody, by była niejako ładnym elementem w jego domu na którym może zawiesić swój wzrok, to jednak coraz bardziej się do niej przywiązywał. Milczała gdy słowa były zbędne. Podejmowała zrównoważone decyzje acz słuchała jego sugestii. Czego mógłby chcieć więcej? Przekręcił delikatnie głowę by przyglądać się jej profilowi, gdy z uwagą pochłaniała kolejne ilustracje. Widział w jaki sposób układa usta gdy się nad czym zastanawia i jak bardzo ekscytuje się wyborem i kształtem prezentowanych bukietów. „Lucyferze błogosław jej serce”- pomyślał słysząc pytanie jakie padło w jego kierunku. Nagle zapominając o kulturze i obecności osoby trzeciej, pochylił się w kierunku dziewczęcia i złożył delikatny pocałunek na jej skroni. Zrobimy jak zechcesz.- Powiedział po chwili z powagą otwierając przymknięte na chwilę powieki. Rozczuliła go chęcią, entuzjazmem i zwyczajowym pędem by wszystko było zgodnie z jej zamysłem tak jednakim wszystkim pannom młodym. Może wcale decyzja nie była tak nierozważna z jego strony? Kupił sobie ją jak mebel ale jeśli mebel nie ma problemu z miejscem w którym stoi… |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cora Fox
ANATOMICZNA : 4
POWSTANIA : 16
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 15
Próbowała wszystko w miarę spokojnie analizować, zdając się również na opinię przyszłego męża oraz rady specjalistki. Trochę czuła się, jak dziecko błądzące we mgle... Nigdy nie przypuszczała, że przyjdzie jej planować ślub w taki sposób. A jak już do tego doszło to całej sytuacji nie spodziewała się podwójnie! Gdyby chociaż wiedziała, gdzie jadą to pewnie jakoś by się przygotowała. Teraz mogła jedynie bazować na swoim instynkcie oraz tym, co przyszło jej wcześniej na myśl. Pomysł z połączeniem tradycji wydawał jej się być całkiem dobry, nie robiła tego tylko po to, aby zabłyszczeć w oczach swojego narzeczonego. Bardziej oddawała hołd dla zwyczajów, które zapewne pielęgnował. Dawały mu namiastkę domu, prawda? Ona nie posiadała wspaniałych tradycji, a w domu jej rodziców... Cóż, nic prawie nie kultywowano. Brakowało tam nawet wzajemnego szacunku, czego ojciec dał przykład zwyczajnie ją sprzedając obcemu mężczyźnie. Nie obchodziły ją plotki, omawianie przez resztę społeczności wyborów, które właśnie dokonuje. Zresztą przez pewną swoją wadę i tak bywała często na językach sąsiadów, przyzwyczaiła się do wytykania palcami. Uodporniło ją to, dlatego też krzywe spojrzenia po ogłoszeniu zaręczyn nie będą na niej robiły większego wrażenia. Co zaś do ojcowskiej postawy... Cóż, Penelope nie znała podszewki ich "związku". Zresztą faktycznie, nie przypominali młodej pary, zakochanej w sobie bez pamięci. Tego jednak Cora nie chciała udawać, jeśli Lucyfer natchnie ich relację namiętnością to ma być ona prawdziwa. To jedna z nielicznych zasad, których chciała przestrzegać. -Wspaniale, zdaję się całkowicie na Pani intuicję. - odparła grzecznie, uśmiechając się ciut szerzej do kobiety. Trzeba przyznać, że to całe planowanie, wybór kwiatów, etc... Sprawiał jej lekką przyjemność. W końcu jest tylko dziewczyną, tak? W dodatku młodą, która zaraz ma stanąć na ślubnym kobiercu. Nie ważne, że nie planowała tego w najbliższej przyszłości. Nadal nie chciała, aby dzień ślubu kojarzył się jedynie ze smutkiem oraz łzami w oczach. Zerknęła jeszcze na szkic kobiety, który idealnie oddawał wizję panienki Fox. -Stawiałabym na niskie ozdoby, jakby lekko rozlewające się na środku stołu. Będą wyglądać pięknie. - przyznała, kiwając przy tym głową oraz przygryzając lekko dolną wargę - taka kolejna oznaka jej skupienia. Nie zauważyła nawet, że Michael ją obserwuje. Dopiero po chwili poczuła delikatny pocałunek na swojej skroni, co skwitowała szerszym uśmiechem w kierunku przyszłego małżonka. -Dziękuję. - odezwała się do niego ciepło, a potem ponownie wbiła wzrok w panią Bloodworth. -Ceremonia odbędzie się 23 maja w Kościele Piekieł, a co do miejsca wesela... Jeszcze wybieramy odpowiednie lokum, postaramy się poinformować Panią z odpowiednim wyprzedzeniem. - odpowiedziała zgrabnie, a potem umieściła drobną dłoń na tej przyszłego małżonka. |
Wiek : 23
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : krawcowa
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Była ostatnią osoba, która opierała się na plotkach i śmiała oceniać wybory innych odnośnie ich życia prywatnego. Nie mniej jak dwadzieścia lat temu sama stała się głównym powodem do snucia teorii, a nazwisko Bloodworth było na językach, dosłownie wszystkich. Młoda panna, odrzucająca zaręczyny innego znamienitego rodu, a następnie pracująca zarobkowo w biznesie rodzinnym. Do dnia dzisiejszego pozostaje niezamężną, co nie miało się już nigdy zmienić. Doskonale wiedziała jak pewne wybory są trudne i jak bardzo potrafią uprzykrzyć życie. Ludzie zawsze zaś będą gadać, to zwyczajnie leżało w ich naturze. Nie uszło jej uwadze, że Michael uważnie przyglada się swojej wybrance. Wzrokiem osiadł na jej twarzy analizując każdy grymas jaki ją ozdobił. Błądził myślami gdzieś daleko i raczej nie dotykał kwestii kwiatów. Nic dziwnego, temat nie leżał zapewne w jego kręgu zainteresowań lub rzeczywiście uznał, że całość decyzji leży po stronie jego przyszłej żony. Ona sama zaś miała za zadanie sprawi, że dekoracje kwiatowe spełnią oczekiwania. Zapisując wszystkie ustalenia dała im przestrzeń, w trakcie której doszło do niewinnej oznaki czułości. Gestu, który świadczył, że za prawdopodobnie, zaaranżowanym małżeństwem jednak może kryć się coś więcej. -Dwudziesty trzeci maja, to mamy jeszcze sporo czasu. - Zapewniła klientów notując datę oraz miejsce ceremonii. Nie spodziewała się innego wyboru, ale zawsze lepiej było zapytać. -Czy mają do mnie państwo jeszcze jakieś pytania? Być może w ich głowach czaiły się niepewności, które mogła rozwiać. Zapewne sami mieli jeszcze wiele do zrobienia przed ceremonią. Zwłaszcza, że nie mieli wybranej sali na samo wesele, co było kwestią nie dość, że palącą, to zapewne powodując wiele stresu i nerwów. Ze swojej strony mogła zapewnić o pełnym profesjonalizmie. Esencjonalnym było dopilnowanie wszystkich szczegółów, nie pozwolenie, aby o czymś decydował przypadek. Pozostała kwestia ukrycia nieprzyjemnego zapachu jednego z kwiatów, ale była pewna, że magia przyjdzie jej z pomocą w tej kwestii. Choć specjalizowała się w wiązankach cmentarnych, tak lubiła bukiety ślubne, zwłaszcza takie, gdzie mogła puścić bardziej wodze własnej kreatywności. Zapowiadało się, że wydarzenie tych dwojga da jej taką sposobność. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Uniósł prawą brew nieświadomie, bezwolnie. Była Judaszem zdradzającym jego niepewność, gdy tylko usłyszał datę, o której wspominała Cora. Cóż pierwotnie chciał mieć ją już dla siebie w kwietniu. Za długo czekał wpatrując się w jej fizys na każdej mszy, prosząc Lucyfera o kolejnego potomka. A skoro był wdowcem, według kodeksu Toussaintów, druga żona mogła posiadać już białą skórę. Tym bardziej, że pierwsza prawowita, wydała na świat trójkę synów i tym sposobem zapewniła przetrwanie nie tylko gałęzi rodowej ale również niepomieszanej krwi. Poprawił się na fotelu jakby chciał ulżyć kręgosłupowi, jednak w istocie nie chciał zdradzić się z tym, że jego zainteresowanie kwestiami ślubnymi malało wprost proporcjonalnie do czasu jakie na niego poświęcali. Czy byłaby możliwość starzenia przez Pani firmę, zarówno ogłoszenia na tablicę przykościelna jak i zaproszeń ślubnych, które uzupełnimy i wyślemy dla gości? Zapytał mając nadzieję, że załatwią wiele rzeczy za jednym razem. Wszak zostawała również kwestia sukni ślubnej i najpewniej jakiegoś cateringu. Sama myśl o tym wszystko przyprawiała go o ból głowy, lubił spokój, szanował ciszę i samotność. Nie przepadał za pośpiechem i załatwianiem spraw, ta czara już przelała się dawno temu, gdy oddał główne zarządzanie firmy swojemu najstarszemu synowi. A teraz musiał spijać goryczkę uważonego przez siebie piwa. „Zachciało ci się ślubu na stare lata”- pomyślał jednak nie dał tego po sobie poznać. Ale dostrzegł osobie Bloodworth podobieństwo przedsiębiorców. Oboje byli konkretni i skierowani na zadaniowość, choć on w przeciwieństwie do siedzącej na przeciw niego kobiety nigdy nie był aż tak zręczny w słowach. I gdyby mogła mi pani przybliżyć sumę szacunkową… byśmy mogli pełniej uściślić budżet…- Poprosił na tyle subtelnie na ile umiał wchodząc na ostatnie kwestie finansowe nim wyciągnie książeczkę czekową. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cora Fox
ANATOMICZNA : 4
POWSTANIA : 16
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 15
Cora naprawdę podziwiała kobietę przed sobą... Elegancka, perfekcjonistka, kobieta biznesu. Pani Bloodworth była kiks o kim mogła młódka jedynie czytać, marząc o podobnym sukcesie. Może za bardzo gloryfikowała nieznajomą, ale w jej wieku to nic dziwnego. Fox doskonale wiedziała, że nigdy czegoś takiego nie osiągnie. Całe życie ktoś decyduje za nią, nie słuchając tego, co ma do powiedzenia. Teraz starała się szukać plusów w zaistniałej sytuacji, myśleć o korzyściach, ale też dawać sobie namiastkę uczucia... Które również nie były prawdziwe. Miała za złe bardziej swojemu ojcu niż przyszłemu mężowi, który okazał się być mężczyzną z klasą. Nagle z zapyziałego Wallow jakby wchodziła w wielki świat, który nigdy nie był dla niej wcześniej namacalny. Nie zauważyła uniesionej brwi narzeczonego, kiedy podała datę. Maj nie wydawał się być bardzo odległym terminem, a wszystko będą mieli okazję na spokojnie dopiąć. Cora pomału również pożegna się z poprzednim życiem, pozostawiając za sobą również młodsze rodzeństwo. O ich los bała się najbardziej, szczególnie biorąc pod uwagę Aidena.... Szczyl. Wpatrywała się w siedzącą na przeciwko Penelope, zerkając co jakiś czas na Michaela, szukając potwierdzenia jej decyzji. - Jeżeli pojawiłaby się taka możliwość to bylibyśmy bardzo wdzięczni za pomoc. - dodała uprzejmie, kiedy mężczyzna skończył. Wiele rzeczy mogłyby załatwić za jednym razem, wygodnie. Jeżeli chodzi o suknie, nie będzie musiał się nią mocno przejmować, w końcu wszelakie przymiarki oraz ostateczny wybór leżał po stronie Cory. -Termin wydaje się nieco odległy, ale pewnie czas szybko minie. - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na swojego przyszłego męża. Sama nie wiedziała kogo chce podnieść na duchu, wypowiadając te słowa. Potem ucichła, załatwiła wszelakie zadania na dziś... Jeśli chodzi o pieniądze, cóż, nie mogła decydować. Zdawała się jedynie na Michaela, pozwoliła sobie również ująć jego dłoń w swoją, która wydawała się niesłychanie drobna przy tej jego. Nie zdobywała się sama z siebie na tak czule gesty, jednak podjęła grę w którą obecnie grali. Poczucie podekscytowania mieszało się ze stresem, powodując ścisk w żołądku. W życiu nie skupiała się tak na równym oddychaniu, jak przez ostatnie dni... Przecież nie mogła sobie pozwolić na przemianę w towarzystwie narzeczonego, a co gorsza obcej osoby z kręgu. Dobrze, że przez lata okiełznała nieco własne piętno. Przynajmniej tutaj mogła zacząć czystą kartą, bez łatki potwora. Była prawie pewna, że ojciec nie wspomniał o jej mankamentów podczas transakcji. |
Wiek : 23
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : krawcowa
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Zdawało się, że większość spraw mieli już omówione. Przynajmniej te, które ją interesowały i były od niej zależne. A to dopiero początek drogi tych dwojga w planowaniu wesela. Choć być może większość mieli już omówione, a teraz pozostało sfinalizowanie i wdrożenie ich w życie. Poruszenie ze strony mężczyzny odebrała jako jasny sygnał, że czas kończyć. Rozumiała doskonale jak bardzo może być dyskusja, w której nie jest się najbardziej aktywną stroną. Kolejne pytanie sprawiło, że spojrzała czujniej na przyszłego małżonka, zaś takt jego wybranki sprawił, że całość wybrzmiała o wiele lepiej. -Jak najbardziej, mogę zatroszczyć się o zaproszenia weselne oraz informację na tablicy ogłoszeń. Poproszę o przesłanie listy gości, a wszystko otrzymają państwo jak tylko ustalicie gdzie ma się odbyć zabawa weselna. Zwykle zajmuje to do tygodnia czasu. - Podobnie jak dryg do układania kwiatów, potrafiła również posługiwać się sprawnie piórem i kaligrafować eleganckie litery. Wizyta dobiegała końca i należało podać cenę, co uczyniła od razu, a gdy czek został wypisany schowała go w szufladzie biurka. Odprowadziła gości aż do drzwi, gdzie później czekała, aż skryją się we wnętrzu auta, a potem opuszczą podjazd. Patrzyła jak samochód znika za zakrętem. Przedziwna para, która może mieć podstawy do zbudowania szczęścia, choć wielu może podważać tę teorię. Jednak to co zaobserwowała raczej wskazywało, że mogą stworzyć spokojny związek, choć nie wiedziała na jakich wartościach oparty. Niezależnie co inni myśleli, ona musiała zająć się swoimi sprawami. Postawienie się rodzinie sprawiło, że stała się niezależna - co tak podziwiała panna Fox, ale jednocześnie płaciła za to ogromną cenę. Samotne noce i puste wieczory kiedy nikogo nie było w domu, wtedy najgłośniej słyszała własne myśli, patrzyła na ściany pełne obrazów. Ciepło domu znika, pozostawał chłód rzeczywistości. Wszystko miało swoją cenę, a Penelope płaciła ją codziennie, każdego dnia. Nie mogła zapomnieć przeszłości, gdyż ta gryzła ją ostrymi zębami żalu w najmniej spodziewanych momentach. Zamykając notatnik z zapiskami od młodej pary zaznaczyła w kalendarzu odpowiednie daty. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Dzięki skrupulatności oraz dokładności cieszyła się dobrą opinią wśród społeczności magicznej. Każde potknięcie stanie się wymówką do tego, aby omawiać jej prywatne życie i wyciągać na wierzch dawne zdarzenia, które pozostawiły niewidoczne piętno; nosiła je codziennie, niezmiennie od dwudziestu lat. |zt dla Penny |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Wyrwał papier z bloczku czekowego, składając uprzednio na nim zgrabny podpis z należną sumą opiewającą na umówioną kwotę, składając je w formie zaliczki na usługę. Był człowiekiem starej daty, lubił gdy wszystko jest zapięte na ostatni guzik i insygnowane przez nazwisko a tym samym godność osoby, z którą wchodził w układ. Podał dłoń Pannie Bloodworth. Dziękujemy za Pani pomoc. Informacje o które pani prosi przyjdą pocztą dla wygodniejsze kontaktu. - Powiedział łagodnym acz tembarnym głosem, w chwili w której podniósł się z fotela przy cichym akompaniamencie sapnięcia skórzanej tapicerki. Poczekał na Corę, delikatnie odsuwając jej fotel, który załapał za oparcie. Nie chciał by jego przyszła małżonka miała problemy z przejściem i lawirowaniem pomiędzy meblami. Ruszył spokojnie w kierunku drzwi i skinął głową raz jeszcze na właścicielkę Czarnej Dalii. Ten gest niósł w sobie dużo informacji, choć nie opierał się na słowach nie był pozbawiony szacunku i podziękowania za pomoc. Poszło lepiej niż mógł ile spodziewać. Mimo, że całe planowanie uważał za koszmar, który narusza jego spokojne życie. A może był po prostu zgorzkniały samotnością i stagnacją do której nawykł i w którą wrastał do tego stopnia, że wszelkie zmiany były dla niego ciężkie. Gdy wyszli przed przybytek, podszedł do auta i z taką samą kulturą i namiastką taktu, otworzył drzwi od strona pasażera dla swojej filigranowej narzeczonej. Te po chwili zamknęły się za nią gdy tylko jej szczupłe ciało spoczęło na szerokim siedzeniu. Nie spojrzał już w stronę właścicielki. Wszystko co chcieli zostało omówione, resztę zostawiał jej. Po chwili siedział już za kierownicą swojego lincolna, w miejscu w którym czuł się najlepiej. Czy chciałabyś by nasze nabożeństwo było odprawione przez członka kręgu?- Zapytał nagle. Wiedział, że dziewczyna ze wsi jedyne oglądała tych ludzi w kościele piekieł gdy zbierali się w pierwszych rzędach. Jednak teraz bardziej niż co innego, przykuło uwagę to, że umiała zachować się na salonach, choć w jego odczuciu nie powinna posiadaj tej zdolności. Nie bywała nigdzie. Była prosta. Nie miała wykształcenia. A jednak zarówno słownictwo którym operowało, jak i dobór ich temu niejako przeczył. Zmarszczył brwi. Nie podobało się mu to. Nie taki mebel zamawiał. //Zamknięcie tematu dla Michaela |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek