First topic message reminder : Główna alejka Utwardzona alejka porośnięta jest wzdłuż wysokimi topolami, które w upalne dni rzucają przyjemny cień, a gdy zrzucają liście, to wieczorną porą odcinają się na tle nieba powyginanymi gałęziami. To od niej odchodzą wszystkie odnogi, wijące się pomiędzy grobowcami - starymi i nowymi. Prowadzi przez centrum tego miejsca, mijając kaplicę aż do samego końca cmentarza, gdzie znajduje się mauzoleum. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Śpiąca Królewna po raz kolejny ziewnęła, a jej usta otworzyły się do tego stopnia, że bez trudu mogłybyście zajrzeć jej do gardła. Jeśli oczywiście byłaby żywa. — Ten z bliz...? A tak! Pamiętam! Jak mogłabym zapomnieć takiego paskudnego języka. Stwierdził, że jeśli komuś powiem o tym, co tu widziałam, to mnie znajdzie i zamknie w słoiku. Straszny patafian z tego człowieka. Nie zmieszczę się do słoika — przewróciła oczami, uśmiechając się z pobłażaniem na myśl o tamtej sytuacji. Było już jasne, że zgodnie z plotkami, Śpiąca Królewna nie zdawała sobie sprawy z własnej śmierci. — Był ten okropny człowiek, co na mnie krzyczał i miał na sobie skórzaną czarną kurtkę, było jeszcze jakichś dwóch mruków w takich czarnych czapkach i jeden bez czapki. Łysy. Och i pies. Strasznie się ślinił... Nie chciałam, by się zbliżał, bo pobrudziłby mi sukienkę — po tym krótkim zdaniu mogłyście już być pewne, że duch nie przywiązywał szczególnej uwagi do tego, jak dokładnie wyglądały wspominane tu hieny cmentarne. Taki opis ludzi, którzy pojawili się tamtego wieczora na cmentarzu, musiał wam wystarczyć. — Nie wiem sama. Nie byli urodziwi, więc nie byłam nimi zainteresowana. Może gdzieś ich widziałam, ale tu jest tak dużo ludzi... — założyła ramię na ramię, jakby oznajmiała właśnie coś oczywistego. — Jeden z nich mówił coś o kościotrupach wychodzących z grobu, potem drugi powiedział, że to bujdy dla dzieci i nie ma takich stworzeń, a trzeci nic nie mówił. Poza tym nie przedstawili mi się — westchnęła głęboko, wyraźnie zmęczona już przepytywaniem. — Jak się kładłam, to poszli tam — dziewczyna wskazała na bramę cmentarza wychodzącą na południową część miasta, w której znajdywało się Sonk Road. — Ale tam jest bardzo brzydko, nigdy tam nie chodzę. O! Może tam byście ich spotkały? — odwróciła się jeszcze z sennym uśmiechem do Lyry. — Jak mogłabym nie pamiętać, głuptasku? — duszyczka roześmiała się, kładąc niewinnie głowę na ławce i przeciągając się, wymownie oznajmiła, że to pora na zasłużony odpoczynek. — Nazywam się... — i zasnęła. Śpiąca Królewna udała się na (wieczny) odpoczynek na cmentarnej ławce i nie będzie Wam już pomocna. Mistrz Gry dziękuje za szybką interakcję. W razie pytań zapraszam do Franka. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Czas dotykał każdego — swój czuły dotyk zostawiał na policzkach każdego ranka, śmiejąc się lekko z ran, które zadawał w nocy. Biała postać przed nimi jednak porzuciła już dawno tego kochanka, choć zdawała się nie być świadoma jego braku. Jakby śmierć nie bolała; przechodziła delikatnie przez jej ciało, niezauważona. Może Aaron również nie poczuł, pomyślała. Zamknął po prostu oczy, nieświadomy, że nigdy więcej ich nie otworzy, po raz ostatni oddając się w czułe objęcia czasu. Bała się, że on również gdzieś błądzi, inercyjny w swej przezroczystości, szuka jej wzrokiem w tłumie, szepcząc, gdzie jest jego Ofelia? Nigdy nie istniała, to oszustka. Odsunęła myśli na bok, skupiając się całkowicie na słowach ducha, uznając, że każde, nawet najdrobniejsze może mieć znaczenie. Człowiek z blizną ewidentnie nie chciał, by królewna rozpowiadała komuś, że tu był. Nic dziwnego; wykopywanie ciał nie było specjalnie legalnym zajęciem. Czterech albo pięciu mężczyzn i pies. Jeden z nich był łysy. Kościotrupy wychodzące z grobów zdecydowanie zwróciły jej uwagę. Raczej nie mieli na myśli zwyczajnie wykopywanych ciał; przecież nie zrobiły one tego same. Wzrokiem powędrowała w miejsce, które wskazała dziewczyna, rozpoznając kierunek; Sonk Road znała bardzo dobrze, w końcu mieszkała tam już od dłuższego czasu wraz z bliźniakami. Zaśmiała się lekko pod nosem, na komentarz, że jest tam bardzo brzydko. Nie zamierzała polemizować. Gdy zasnęła na nowo w połowie własnego zdania, Lyra skrzywiła się, mając nadzieję na więcej pytań, które mogłaby zadać. Sama informacja, że poszli w stronę ulicy, gdzie najpewniej od długiego czasu już ich nie ma, niespecjalnie im pomagał, ale z pewnością było to więcej, niż wiedziały wcześniej. — Szukasz martwej dziewczyny? — Żartobliwość wydarła się z jej głosu, nie miała jednak zamiaru dręczyć Thei za ten, jakże niezaprzeczalnie, ludzki gest. Śpiąca również w niej wzbudzała sympatię, swoją ospałością bezbłędnie rozczulając zmartwione serce Lyry. Teraz jednak nie nad jej losem chciała się pochylić, a nad wymęczoną magią przyjaciółką. Tym razem bardziej stanowczym ruchem podniosła ją wraz z sobą z ziemi, chwytając pod ramię, tak, aby dziewczyna mogła się na niej oprzeć wedle potrzeby. — Chodź, zaparkowałam niedaleko. — Ton jej głosu był, można powiedzieć, niecharakterystycznie władczy, aczkolwiek Lyra już nieraz wykazywała się podobnymi inicjatywami, gdy sytuacja tego wymagała. Wiedziała, że jeśli pozwoli Thei, chociaż na sekundę zastanowienia, to wymyśli ona genialny w swoim masochizmie pomysł, aby już teraz iść szukać zbirów. Pomijając fakt, że pewnie nie czekają na nie na chodniku tuż za rogiem, to Sheng była niezaprzeczalnie i niepokojąco rozpalona. — Nawet nie próbuj się kłócić, ledwo chodzisz. Jedziemy do Fogartych. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Królewna była dość intrygującym przypadkiem w swojej osobliwości. Bełkotliwym i błahostkowym sposobem wypowiadania się przywołała jowialny uśmiech na siniejące usta Thei, otaczając jej niemrawy byt ciepłem rzędu siostrzanej sympatii. Pierwszy raz miała do czynienia z duszą, która tak dogłębnie żywiła przekonanie o swojej żywotności, pozostając ślepym na swoją transparentność i epizodyczność, w jakiej jest w stanie skomunikować się z ludźmi takimi jak Thea. W pewnym stopniu była wdzięczna, że senność w końcu otuliła całkowicie jej przeźroczyste ciałko, gdyż nie czuła się na tyle krewka czy, w pewnym tego słowa zakresie, bezduszna, by uświadamiać Śpiącą o bezspornym fakcie jej odejścia. — Dziwisz mi się? Twoja współlokatorka ciągle daje mi kosza… Idzie zwariować. — mówiła, na jej twarzy oprócz markotnego grymasu świadczącego o trudności z jaką podnosiła się na nogi, koślawy uśmiech tlący się krztynę w kącikach jej ust. Zdaje się jedynie bezkompromisowa, krwawa kostucha jest w stanie pozbawić jej obezwładniającej potrzeby błaznowania. Trzymała się Lyry, gdy ta autokratycznie prowadziła jej nogi w stronę swojego auta, zapierając się nieznacznie wbrew swojemu zmizerniałemu autonomizmowi. Papieros osuwał się spomiędzy jej chudych palców, aż z mdłym sykiem ostatecznie oddał się w omierzłe ramiona śnieżnego puchu. — Lyra, nie… Musimy ich znaleźć. — wyrzucała z siebie półgłosem, palce wolnej ręki zaciskając wokół mankietu kurtki dziewczyny. Jak gdyby tym sposobem; tym elegijnymi bełkotem o dominantii ich misji nad jej kondycją miałaby jakkolwiek na nią wpłynąć. — Zbezcześcili grób Aarona. Nie chcesz ich za to zajebać? Czuła, jak wzrastająca temperatura ciała wpływa na słowa spływające bezwładnie z jej ust—barwiąc je sofizmatem i brudem, których z pewnością wkrótce się powstydzi. W całym swoim egoizmie, maskując indywidualny gniew rozniecony fasadą usypanych w pośpiechu grabiestwa kopców, chęcią wymierzenia sprawiedliwości jakoby wynikającej z całunu hańby okrywającej grób byłego kochanka tak bliskiej jej sercu osoby. Wprawdzie nie była do końca zaznajomiona z Aaronem i enigmatem jego odejścia. Jedyne składowe jej wiedzy na ów temat swoim źródłem sięgały ku nienawistnym plotkom lepiącym się paskudnymi paluchami do Lyry, oraz jej gorzkim łzom, spływającym ciurkiem po jej pełnych policzkach tamtego pamiętnego wieczora. Zawsze, z niewytłumaczalnych przyczyn, bała się poruszać temat jej byłego narzeczonego. Jakby swoimi martwymi ślepiami, wypatrywał jej gdzieś z odmętów cmentarnego bezładu. — Jesteśmy… Tak blisko… — niemniej nigdy nie były dalej. Nawet w obliczu informacji udzielonych przez przebudzoną z głębokiego snu duszę, ich wiedza na temat łupiestwa pozostawała rozproszona. Na tyle klarowna na ile pozwalały jej informacje o niepowszednim wyglądzie i niewyraziście wyznaczonemu kierunkowi ucieczki. — Tā mā de / Cholera jasna… — dukała z trudem, jak gdyby zainspirowana wywołaną duszą, z coraz to większą trudnością powstrzymując przyciężkie powieki przed całkowitym osłonięciem jej pola widzenia. — Zabije mnie… — kogo miała właściwie na myśli? Lyrę? Któreś z czekających na nich w zapyziałym Sonk Road Fogartych? Własne sumienie gryzące ją by kontynuować poszukiwania? Własna podświadomość wydawała się mamrotać za nią; kłapiąc jej otępiałą buzią władczo. Im bliżej samochodu Lyry się znajdowali, tym bardziej otaczający ją świat wirował i ćmił się plamistą czernią. W końcu pozostawiając jej jedynie wąską smugę obrazu, gdy siłą upchnięta została na miejsce pasażera starego kabrioletu, słysząc jeszcze stłumione prztyknięcie zapinanego pasa i zduszony warkotem silnika, akompaniowanym przez narastający w jej uszach pisk, melodyjny głos Lyry. Mówiła coś ciepło o odpoczynku, o oddaniu się sennym imaginacjom słaniającym się w jej umyśle. Być może również sama barwa jej głosu wybrzmiewała jedynie w flankach jej fantazji. Nadążyła jeszcze prześledzić wzrokiem znikający w objęciach mlecznych chmur mgieł i samochodowych spalin cmentarz, nim ciężki sen owładnął ją całą. W uszach tlił się niski furkot silnika i odległe, krucze lamentowanie. obie z tematu. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Okoliczności poznania Mallory’ego Cavanagha przez oficera Venoira okazywały się w całej swej istocie dość niefortunnym zbiegiem okoliczności i wiązały się z uratowaniem życia tego pierwszego na miejskim basenie. Podtopienia nawet tam nie zdarzały się wcale tak rzadko, a wbrew pozorom nie potrzeba było wiele, by ledwie w ciągu kilkunastu sekund sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i przerodziła się w niekiedy zagrożenie o śmiertelnym skutku. Co kluczowe — obaj przy powtórnym spotkaniu na komisariacie doskonale odgrywali role, że wcale się z owego zajścia nie kojarzą, zachowując pozory neutralności, mimo że w oczach mignęło im zdradliwe rozpoznanie swojej tożsamości, która zyskała od tamtego momentu dopisanie do twarzy danych osobowych. Wizyta młodego Cavanagha okazała się ledwie przedsmakiem kolejnych, gdzie niemalże z obsesją domagał się informacji o postępach w sprawie jego siostry, których z wiadomych względów nie było. Nie zniechęcało to jednak studenta z burzą ciemnych włosów o zapędach detektywistycznych i niegasnącym zapałem, aby wpadać z rzekomo nowymi tropami, które zwykle nigdzie nie prowadziły. Część pracowników przewracało oczami i lekceważyli jego podejrzenia, które niekiedy zdawał się wyciągać niemalże z rękawa, a część uprzejmie wysłuchiwała i notowała. Yadriel Venoir znajdował się gdzieś pośrodku — nie miał jeszcze wyrobionego zdania na temat Mallory’ego Cavanagha poza tym, że był zwyczajnie namolny i czasami miał go dość. Nie zmieniało to faktu, że bardziej dla świętego spokoju niż na prośbę młodego mężczyzny zgodził się przejrzeć ponownie akta dotyczące jego siostry w poszukiwaniu wskazówek. Komisariat w Saint Fall miał jeden istotny problem, który odnotował Yadriel Venoir do powrotu do Hellridge wprost z Detroit — zbyt wysoki, niepokojący wskaźnik zaginięć i otwartych spraw, które utknęły w martwym punkcie. To, czego nauczył się poza granicami stanu Maine, to konieczność ponownego przeglądania akt, przesłuchiwania świadków zdarzeń i wznowienie analizowania zdarzeń. Pozostawienie ich samym sobie, licząc, że samoistnie wypączkują, były w jego osobistej opinii kretyńskie, dlatego doceniał swoją współpracę z Barnabym, od którego mógł pozyskać zarówno szczegóły, jak i informacje, których pozostawałyby poza jego zasięgiem, gdyby wspierał się jedynie suchymi aktami. Jeszcze gdy stawiał swoje pierwsze kroki w policji natrafił na aktywnie prowadzone poszukiwania jednego z Williamsonów — sam był w nie swego czasu aktywnie zaangażowany nie tylko w policyjnym mundurze, lecz również jako ochotnik w przeczesywaniu okolicy. Tego samego dnia Mallory wparował na komisariat nakręcony na swoje nowe odkrycie, które rzekomo znalazł, a znużony Yadriel od razu poprosił o więcej informacji, jednak gdy z ust rozmówcy padła wzmianka o cmentarzu i że trzeba to zobaczyć, niemal odruchowo negocjator policyjny uniósł brwi w akcie niedowierzania. Po zakończonej zmianie miał ochotę zupełnie go zignorować, jednak jego tendencja pracoholika i bycie służbistą ostatecznie zwyciężyło. Co jeśli tak jak inni zignorowałby jakąś ważną informację lub wskazówkę? Nawet jeżeli okazałoby się to nietrafionym tropem, to co tak właściwie na tym tracił poza swoim czasem? Właściwie i tak nie miał ochoty wracać do swojego mieszkania na Little Poppy Crest. Jeszcze przed wyjściem z komisariatu Venoir podpytał jeszcze ruszających na wezwanie kolegów z pracy, czy mogliby go przy okazji podrzucić w okolice cmentarza, a skoro nie mieli nic przeciwko, to gwardzista z chęcią na tym skorzystał. Czupryny Cavanagha nie dało się przeoczyć zwłaszcza na cmentarnej ścieżce poprzecinanej gdzieniegdzie nagrobkami, gwoli ścisłości policjant najpierw wyłapał ją, a później tyczkowatą postać studenta. Czekał, tak jak się wstępnie umówili. — Co tym razem wymyśliłeś, Cavanagh? Jaki to nowy trop zwęszyłeś? — rzucił rzeczowo na powitanie Yadriel Venoir, niezmiennie paląc papierosa i nieszczególnie przejmując się tym, że komuś mogłoby to przeszkadzać. Obaj prezentowali się zapewne jak czarne plamy w ciemnych płaszczach, jednak może i nawet nadawaliby się do nawiązania tego popołudnia skutecznej współpracy, o ile odkrycie Mallory’ego mogło ich do czegokolwiek doprowadzić poza ślepą uliczką. Gwardzista oceniał zaangażowanie i pragnienie rozwiązania tej sprawy jako obsesję, która dodatkowo napędzała studenta do działania, jednak nie wyrażał niepochlebnie takiej opinii. Nie musiał przecież sprawiać mu żadnej przykrości. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny