Główna alejka Utwardzona alejka porośnięta jest wzdłuż wysokimi topolami, które w upalne dni rzucają przyjemny cień, a gdy zrzucają liście, to wieczorną porą odcinają się na tle nieba powyginanymi gałęziami. To od niej odchodzą wszystkie odnogi, wijące się pomiędzy grobowcami - starymi i nowymi. Prowadzi przez centrum tego miejsca, mijając kaplicę aż do samego końca cmentarza, gdzie znajduje się mauzoleum. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
16 stycznia 1985 Emocje przedarte z kartki papieru wciąż trzęsły jej rękami, gdy zmierzała w stronę umówionego miejsca. Musiała zobaczyć na własne oczy, czy słowa napisane przez tajemniczego "przyjaciela" (którego anonimowość przerażała ją do szpiku kości) były prawdziwe. Jedyne miejscem, w którym mogła zacząć szukać odpowiedzi, był cmentarz, a jedyną osobą, która mogła jej w tym pomóc — Thea. Gdyby Aaron nigdy nie umarł, to one z pewnością by się nie poznały, co w głowie Lyry było jedynym plusem tej całej sytuacji. Ich przyjaźń była jednak nieodparcie złączona jego losem i chociaż Lyra nie miała nic na sumieniu w przypadku byłego narzeczonego, to nieodparty lęk nawiedzał jej myśli na wieść o tym, że jego ciało zostało skradzione. Dlaczego? Życie powoli wracało na stare tory. Śmiała się częściej, częściej wychodziła z domu i częściej łapała przesłuchania, które nie odrzucały jej już na sam widok jej nazwiska. Teraz cały koszmar zaczynał się na nowo; na nowo czuła ciężar jego martwego ciała na sobie; na nowo musiała wygrzebywać się z jego odrętwiałych rąk. Skręcając w odpowiednią alejkę, czuła wręcz jego chłód za swoimi plecami, zmieszany z lodowatym, styczniowym powietrzem. Czasami miała wrażenie, jakby miejscami noc była bardziej gęsta; jakby nawet blade światło zniczy nie docierało do każdego zakamarka cmentarza, śledząc ją w jej podróży. Doskonale wiedziała, jak tam się znaleźć; jej ciało samo zapamiętało drogę. Bywała tu nie raz, z czasem jednak rzadziej i rzadziej, aż pewnego dnia zauważyła, że kwiaty, które przyniosła ostatnim razem, zwiędły już całkowicie. Wyrzuty sumienia zbiły ją z kolan, a miękka wtedy od deszczu ziemia wbiła się w materiał jej spodni. Teraz ziemia była stwardniała od mrozu, a ciężki kamień strzegący jego wiecznego pokoju, odsunięty na bok. Ktoś musiał sporo się natrudzić, aby wykopać trumnę, która wprawdzie była już zamknięta, jednak Lyra miała przerażające przeczucie, że jeśli ją otworzy, nie znajdzie tam nikogo. Nie miała zamiaru tego robić. Wystarczyło już, jak często widziała jego przeżartą przez robaki twarz w swoich snach; jak często budziło ją to gwałtownie w nocy, a ona z szybkim oddechem i czołem mokrym od potu, próbowała w panice sprawdzić, czy nie leży przypadkiem znów obok niej. Bywało również tak, że leżała sparaliżowana, umysłem świadoma, aczkolwiek ciałem wciąż odrętwiała i czuła jego ciężar znów na sobie, ale nawet krzyk nie chciał opuścić jej ust. Modliła się wtedy do Lilith o krótką noc, jakąś ulgę w cierpieniu, byle tylko dzień przyszedł jak najszybciej i zmył z niej nocne zmory. Gdy sny bywały zbyt uciążliwe, szła do pokoju Teresy, bez słowa wciskając się obok niej do łóżka, aby dla Aarona nie było już tam miejsca. — Thea? — zapytała, słysząc za sobą ciche kroki i odwracając się do tyłu, dyskretnym ruchem rękawa ścierając samotne łzy z policzków. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Od dłuższego czasu powietrze wydawało się jakby cięższe. Zbite i cierpkie, jakby cała beztroska i wszystko inne dla czego warto żyć przepadły gdzieś pod śnieżnym usypiskiem zimy. Nawet Nowy Rok wydawał się być tragikomedią w zestawieniu z poprzednimi—ledwie przelotnym idyllizmem przed eskalacją czegoś co czaiło się w szarościach codzienności. Thea zdawała się sypiać więcej. Jednak był to sen wyssany z wypoczynku, a obfitujący w marazm i duchotę tak paradoksalnej dla mroźnych styczniowych nocy. Więcej też się niepokoiła, a do osób paranoidalnych z całą pewnością nie należała. Przyłapać ją można było na nieregularnym zerkaniu za lewe ramię, niby to zaalarmowaną czepliwością czyichś ślepi czy tupotem pośpiesznie ruszających się stóp. Ciężko jej było wytłumaczyć się z nagłej gorączkowości, a jeszcze ciężej wyzbyć ów bezwiednych tików. Dlatego w momencie otwarcia listu od Lyry, niby to szept z tyłu głowy cisną w nią myślą, według której to właśnie tej nocy, na skąpanym księżycem i dymem gęstej mgły cmentarzu, powody jej zmartwień miały się wreszcie ukierunkować. Pchnąwszy patynową bramę pewnym ruchem dłoni, znajomy pisk nienaoliwionych zawiasów zawiadomił zmarłych, jak i skromną garstkę żywych, o jej przybyciu. Wiatr grał ociężale na łamliwych gałęziach łysych topol, a udeptany, bury od ziemi śnieg chrupał pod ciężkimi podeszwami martensów. Co chwilę akompaniowało im niskie, chrapliwe krakanie dzioba. Uniósłszy spojrzenie ciemnych oczu ku górze, Thea prawie dostrzec mogła połyskiwanie kruczych ślepi na tle gwieździstego nieba—mroczne ptaszysko niby wypatrując szlaku wśród wzburzonych nocnych fal. Nie zwalniając kroku ruszyła wzdłuż głównej alei, nogi wiodące ją naprzód instynktowo, czując styczniowy chłód szczypiący ją w uszy; dozgonną ciekawość szczypiącą za serce; zimne ślepia drażniące gdzieś zza nagrobków. Wtem, kącik jej oczu zapiekł zaalarmowany widokiem niewyraźnego zarysu kopca wilgotnej ziemi, jakgdyby ktoś usypał go niedbale po drodze do sypialni umarłych. “Czyżby hieny cmentarne wróciły?” mamrotała w myślach podirytowana. Jednak im dalej się zagłębiała, tym więcej podobnych usypisk była w stanie wypatrzeć—mniejsze, większe, okryte warstwą świeżo spadłego śniegu, czy też zmieszane z jego brudną wilgocią. Brwi spięły jej się sztywno, a serce zadrżało w złości. — Kurwa mać… — zaklinała pod nosem. Jej chód przyspieszał stopniowo i nieznacznie, aż w końcu ustatkował się na niezobowiązującym truchcie, lustrowanym przez rzadkie chmury niewymówionych przekleństw i gróźb wydobywających się spomiędzy spierzchniętych warg. W końcu na tle dymnego nieba i krwawo lśniącego księżyca, była w stanie odróżnić kontrastująco ciemną sylwetkę dziewczyny, zwalniając kroku by finalnie znaleźć się tuż przed Lyrą. — Jestem — zaczęła, ramiona samoistnie rozkładały się poddańczo. — Co do cholery się tu stało? |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Pewien sen krążył jej po głowie, nie tylko w nocy, ale i na jawie dręcząc jej umysł. Zaczynał się spokojnie, morze uderzało rytmicznie o brzeg, a ciepły piasek uginał się pod ich stopami. Niewyraźne, zdeformowane głosy docierały do jej uszu, ale nie potrafiła zrozumieć słów, które przekazywały. Odwracając głowę, wiedziała, że powinna zobaczyć tam twarz Aarona — ale nie potrafiła. Rozmywała się ona z tłem, a jego włosy stawały się jasne i długie, jak te, które często odgarniała za ucho, gdy ich właściciel zbyt mocno skupiał się na wyłożonym na biurku szkicu. Jeśli jakieś oczy materializowały się, były to piwne oczy Cecila, jego usta, jego nos i jego ręka trzymała jej. Najgorsze było to, że przez krótki moment, czuła z tego powodu ulgę. Za każdym razem jednak, jak w zegarku, gdy tylko te uczucia się w niej pojawiały, morze znikało, znikał piasek i znikało słońce, zostawiając tylko kości uścisk jej dłoni, płytki oddech i trupią twarz, która patrzyła się na nią z wyrzutem. Nie była już Cecila — nie należała też do Aarona, Śmierć ją sobie przywłaszczyła i utworzyła na własne podobieństwo. Gdy budziła się, w środku nocy zalana potem, twarz nadal patrzyła na nią w ciemności. — Miałam nadzieję, że ty mi powiesz — powiedziała cicho, jakby bojąc się, że skradzione trupiszcze ją usłyszy. Wyciągnęła z kieszeni list, podając go dziewczynie do przeczytania. Łudziła się, bardzo naiwnie, że ta wiadomość była jedynie humorystycznym sposobem, w jaki Thea chciała ją poinformować o niefortunnej kradzieży, jaka miała miejsce na cmentarzu. Sądząc jednak po jej reakcji, była to nadzieja równie ulotna, co złudna. Poczekała cierpliwie, aż ta skończy czytać i wzięła list z powrotem, składając go na równe części i chowając do kieszeni. — Nie wiedziałaś o tym? — upewniła się, zerkając w stronę rozkopanego grobu. Zamilkła na chwilę, jakby poważnie rozważała to, o co miała ją zamiar za chwilę poprosić. — A czy mogłabyś… dowiedzieć się? — głos miała ściszony, krążyła wokół tematu, bojąc się wprost, aby Thea spytała swoich znajomych zza grobu o informacje na temat tego, co się stało. Potrzebowała jednak tego; spokoju ducha na temat tożsamości osoby, która ten list wysłała, jak i powodów, dla którego ktoś miałby skraść ciało jej martwego narzeczonego. — Wiem, że proszę o dużo, ale… — brwi rozmiękły na jej twarzy. — boję się, Thea. Nie sądziła, aby dziewczyna wierzyła plotkom. Gdyby tak było, nie wpuściłaby jej wtedy, aby mogła się pożegnać. Nie spotykałaby się z nią tysiąc razy później, często sam na sam w oddalonych lokacjach od jakiejkolwiek cywilizacji. Nie udawałaby jej przyjaciółki, gdyby wierzyła, że może być zdolna do czegoś takiego. Prawda? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Wyciągnęła dłoń i chwyciła w drżące paliczki chudych dłoni dokładnie złożony list. Rozwinąwszy pośpiesznie ten pospolity, a tak lapidarny i eksplikatywny skrawek, przystąpiła do obwiedzenia oczami jego treści. Czytała szybko i dokładnie, z każdym słowem czując jak brwi spinają jej się coraz ciaśniej i ciaśniej, aż pojedyncze załamanie zniweczyło ich spotkaniu. Tępy ból roił się szyderczo w jej skroniach na samą myśl o stanie, w jakim pozostawiony był cały cmentarz, nie tylko dosięgnięte przez nią wzrokiem groby, po tej surrearnej grabieży. Ostatkiem sił powstrzymała palce przed pomięciem otrzymanego listu z frustracji, kornie oddając go Lyrze. — Gdybym wiedziała, Lucyfer mi świadkiem, sprawcę tego gówna już dawno osypywałabym piachem. — westchnęła ciężko, rozmasowując napięte czoło. — Nie, nie miałam pojęcia. Niewymownie zdziwiona prośbą tak stosownie, nader niewinnie mimo jej horrendalnego charakteru, wyrzeczoną—Thea zamilkła na krótką chwilę w zadumie. Sięgnięcie po odpowiedzi w głąb zimnych grobów, gdzie spoczynku szukają zmarli, było odruchem bezspornie oczywistym. Dla medium, bynajmniej. Nie mniej, milcząc tak nieśmiele, obok irytacji i rozgoryczenia spowodowanego zbezczeszczeniem bezliku miejsc spoczynku, uobecniać zaczęła się w niej ciekawość. Niewątpliwie to właśnie ci, którzy o cal dzielący ich miejsce pochówku od niedbale pozostawionego usypiska uniknęli ów profanacji, byli w posiadaniu odpowiedzi, których szukają. — Mogę — rzekła wreszcie, w jej głosie ni krztyny sceptycyzmu. Jej dłoń powędrowała pod gruby materiał kurtki, obmacawszy opuszkami ocieplaną podszewkę, nurkując w głębi jej kieszeni. — Tylko… Nie panikuj, okay? Spośród bezliku bibelotów mniej i bardziej potrzebnych jakie zagracały jej kieszenie, wyciągnęła niewielki woreczek z roztworem soli, mąki i popiołu, wolną ręką chwytając Lyrę za nadgarstek. Odciągając ją dalej od opustoszałego grobu kochanka, przerywane chłodnym srebrem kruczoczarne włosy Thei zmierzwił surowy wicher, niby to echo przeżytych i nadchodzących burz napomykające o swojej obecności. O bladych, kruczych ślepiach, które je obserwują. — Co by się nie działo, jesteś bezpieczna — odgarnąwszy czubem buta warstwę burego śniegu, odkrywając jego wyraźniejszą, białawą otulinę, garścią pełną rytualnej mieszanki rysowała na ziemi pentagram. — Wszystko mam pod kontrolą. Nie skrzywdzą cię, jasne? Nie daje im takiej mocy. Wprawdzie ciężko było jej przewidzieć rezultat rytuału, który miała odprawić. Zmarli byli równie (o ile nie bardziej) nieprzewidywalni co żywi. Wbrew dwusiecznym fenomenom które mogą nastąpić, chciała jednak w jakiś sposób ukoić nerwy Lyry, która mimo wcześniejszego wyjścia z inicjatywą, słusznie, bała się. Oprawiwszy każdą z ramion pentagramu świecą, Thea stanęła w jego środku z athame ściskanym ciasno w dłoni. Rzuciła ostatnie spojrzenie przyjaciółce, beztrosko unosząc kącik ust ku górze. — Uśmiechnij się, piękna — rzuciła, licząc że komentarz nie tylko przytłumi jej obawy, ale i da rozluźnienie własnym kończynom spinającym się w nagłej tremie. — W końcu musimy zrobić dobre pierwsze wrażenie. Przymknęła powieki z głebokim tchnieniem, myślami wyciągając ręce ku duszy, z którą miała nadzieje się skontaktować. Jej blady zarys materializujący się w jej myślach, gdy wysługując się athame obrysowywała w powietrzu każde z koślawych ramion pentagramu. “Pani Cook, czekam na Panią na cmentarzu…” mruczała autorską inkantację pod nosem, nieśpiesznie obracając się wokół własnej osi na przekór wskazówkom zegara. Helen Cook pierwszy raz objawiła jej się, gdy rozpoczęła pracę na cmentarzu Bloodworthów. Grzebała wtedy starszego pana, którego imienia ni twarzy nie może sobie przypomnieć, kiedy wtem poczuła cierpkość czyjegoś spojrzenia na skórze. Przypatrywała jej się półjawnie z oddali—a raczej osypywanej przez niej piachem trumnie ze starcem wewnątrz. Jakgdyby natchnięta jej zmurszałymi namowami, poczuła silną potrzebę splunięcia na chowanego przez nią mężczyznę, odnosząc zgoła namacalne wrażenie, jakby w tamtej chwili grzebała haniebnego blagiera i obłudnika. Po godzinach, gdy domywała umorusane ciemną ziemią narzędzia i palce, Helen wychyliła się znad jej ramienia, osępiałym szeptem żądzy sprawiedliwości drażniąc jej ucho. Tamtej nocy Thea wróciła jeszcze raz nad grób starca. Plując na świeżo usypaną ziemię zaścielającą jego łoże. Od tamtej chwili, widywała ją sporadycznie kroczącą ciężko krętymi alejkami cmentarza. Najczęściej w dniach, gdy grzebała mężczyzn, lub o nocnych, ponurych porach—bliźniaczych tej okalającej ich dzisiejsze spotkanie. Odnosiła wrażenie, iż grabież, o której dziś się dowiedziała, była czymś, czym Helen Cook mogła być świadkiem w całej swojej dociekliwości, niechęci do dwulicowych mężczyzn i niesprawiedliwie potraktowanych kobiet. W końcu historia Aarona i Lyry nie należy do szczególnie beztroskich. Ostatni raz powtórzywszy inkantacje, zatrzymała się. Wizja Helen w jej głowie była na tyle przejrzysta, że niemal czuła na skórze jej oddech. Jednakże, czy kobieta odpowiedziała na jej nawoływania? #1 - rzut na przywołanie Helen Cook (próg: 55) #2 - rzut na skutki uboczne rytuału [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Thea Sheng dnia Pią Lut 10 2023, 14:08, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Stwórca
The member 'Thea Sheng' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 24 -------------------------------- #2 'k60' : 33 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Złość na twarzy dziewczyny z pewnością była autentyczna — dostrzec to można było w drżeniu jej rąk, gdy walczyła z jakimś niewątpliwie destrukcyjnym odruchem odkładając list. Pokiwała głową, dając znak, że jej wierzy. Nie miała powodu, aby było inaczej. Napięcie w jej brzuchu rośnie jednak nieznacznie, gdy w odpowiedzi na swoją prośbę, otrzymuje ciszę. Nie przerywa jej jednak, zdając sobie sprawę z tego, jak wiele od niej wymaga. Sama nie wiedziała, czy gdyby sytuacja była odwrotna, to ona by się zgodziła. Pewnie tak — dla niej, dla Teresy czy dla Cecila, by się zgodziła. — Dziękuję — powiedziała cicho, marszcząc lekko brwi z wdzięczności, a wzrokiem śledząc uważnie jej ruchy. Nie miała zamiaru panikować, choć jak to bywa z takimi prośbami, sprawiła ona, że zaczęła. — A ty? Będziesz bezpieczna? — upewniła się, nie chcąc na sumieniu mieć życia przyjaciółki. Ludzkie życie nie było dla Lyry czymś specjalnie cennym — nie raz widziała jak pożerane jest w głębinach oceanu, jak jej własna matka ciągnie czyjąś rękę pod taflę ciężkiej wody, jednak były życia, które dla dziewczyny były ważne. Czasem nawet ważniejsze niż jej własne, miała wrażenie. Miała dług u takich jak Thea — u jej przyjaciół, którzy zgodnie podnieśli ją z dna i teraz, zamiast go spłacać, zaciągała go więcej. Przełknęła wyrzuty sumienia i strach, wzrok zawieszając na smukłych dłoniach rozsypujących mieszankę. Zaśmiała się pod nosem, poniesiona swobodnością, z jaką Thea się wypowiadała, jednak splotła ręce na klatce piersiowej, w napięciu oczekując, co się wydarzy. Nie wydarzyło się bardzo długo nic, aż wreszcie Lyra, pewna że swoim głosem już nic nie zepsuje, zdecydowała się zapytać: — Nie udało się, prawda? — Starała się nie okazywać zawodu w głosie. To, co zrobiła potem, sprawiło, że poczuła się jeszcze gorszym człowiekiem. — Spróbuj jeszcze raz, proszę. Może... może cię nie usłyszała — dodała. Często, gdy prosiła ludzi o coś, nawet nie używając swojego lamentu, zdawali się chętnie spełniać jej prośby. Wykorzystywała to świadomie przy osobach, na których jej nie zależało — kelnerach czy kelnerkach w kawiarni, aby obniżyli cenę zamówienia. Niestety nawet, gdy nie chciała — gdy nie planowała, robiła to też swoim bliskim. Robiła to Cecilowi, gdy półświadomie wiedziała, że jeśli go o coś poprosi, to ten się zgodzi. Robiła to teraz Thei, zbyt ślepca na prawdę, zbyt przestraszona gróźb, by pomyśleć o konsekwencjach. — Jeszcze tylko jeden raz. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Prawdę mówiąc, nie miała stuprocentowej pewności, czy dusza z którą się kontaktuje jej nie skrzywdzi. Nikt nie mógł zagwarantować jej kompletnego bezpieczeństwa, jednak taka była już natura igrania ze śmiercią. Sam rytuał był ryzykowny—poręczenia, że nie zostanie przeciągnięta na drugą stronę nie było, zarówno jak samej gwarancji odpowiedzi od tych, do których o kontakt nawołuje. Jednak mimo wszystko machnęła ręką i przetarła lepkie od potu ręce, siląc się na figlarny uśmiech: — Póki do głowy nie wpadnie nam przyzywać demony, powinno być okay. Będę żyć. Rzeczywiście było okay, jednak w takim sensie, że wokół nie stało się zbyt wiele, by dobitnie nie mówić - nic, niwelując tym samym potencjał na jedynowładczą katastrofę. Szczerze powiedziawszy, Thea już wolałaby oberwać od któregoś z dowcipniejszych i bardziej porywczych zmarłych przysłowiowym obuchem w skroń, niż stać w ciszy dymu cmentarnej mgły na środku wielkiego pentagramu. — Duchy też bywają kapryśne — wymamrotała, przeczesując włosy do tyłu, uwalniając ich znamienną siwiznę spod ciemnych okowów. Nie miała pewności, czy chce tym przekonać Lyrę, czy też siebie. Opuszki mrowiły jej kąsaniem setek igieł, gdy te zacisnęły się mocniej wokół rękojeści swojej athame. Zacisnęła powieki by skupić się na zadaniu mocniej—modlić się intensywniej, każdy z rytualnych kroków wykonywać dokładniej, a wybraną inkantacje recytować wolnej i dobitniej, by determinacja z jaką obraca się wkoło narysowanego pentagramu, dosięgnęła też duszy samej Helen Cook. W całym tym obrzędowo spirytualistycznym zagmatwaniu, myślą, na ułamek chwili, wróciła do oziębłego oblicza matki. Jej spiętych w irytacji brwi, ciasno zaciśniętych warg i wypalącym na twarzy wstydliwy pąs spojrzeniu. Gdyby to ona teraz sondowałaby wzrokiem jej porażkę, Thea wsłuchiwałaby się w coś bardziej surowszego, i o wiele paskudniejszego niż rzewne prośby Lyry. Mając to na uwadzę podziękowała w duszy Lucyferowi za zesłane jej za życia skarby, swe modły jeszcze raz kierując ku potężnemu Piekłu. W nadziei, że tym razem, gdy otworzy oczy, stać przed nią będzie wzywana kobieta. #1 - rzut na przywołanie Helen (próg: 55) #2 - skutki uboczne |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Stwórca
The member 'Thea Sheng' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 10 -------------------------------- #2 'k60' : 58 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Cmentarz tego wieczora nie był pusty. Chociaż ubyło na nim ciał, Wasze pojawienie się tutaj, aby odkryć tajemnice pustego grobu, mogło wkrótce wyrównać bilans śmierci w tym miejscu. Lyra, byłaś młoda i niedoświadczona w obcowaniu z duchami. Nie mogłaś zdawać sobie sprawy ze wszystkich konsekwencji rytuałów, których w Twojej obecności dopuszczała się Twoja przyjaciółka, ale wierzyłaś, że się powiedzie. Cóż, podobno wiara czyni cuda. Thea, miałaś znacznie więcej wspomnień związanych z tym miejscem. Nie tylko praca, którą na co dzień wykonywałaś, ale też odmienność obudzona w Twoich żyłach, skazywała Cię na wieczną bliskość śmierci. Nawet jeśli chciałabyś to zmienić — już zawsze będzie ona częścią Ciebie. Być może właśnie dlatego rytuał przywoływania ducha Helen Cook odprawiałaś z taką wprawą. Perfekcyjnie rozstawione świece na wyrysowanym wcześniej przez Ciebie pentagramie miały zapewnić Ci powodzenie i stałoby się tak, gdyby nie kaprys magii. Nieprzewidywalna moc najczulszego elementu Twojej natury postanowiła tego dnia ściągnąć Cię na ziemie, zabawić się Twoim kosztem. Na początku poczułaś spokój. Jakby ktoś lub coś łagodnie dotykało Twojej duszy, upewniając Cię, że wszystko będzie dobrze. To uczucie minęło równie szybko, jak się pojawiło. Poczułyście przenikliwy styczniowy wiatr, wbijający się w ciało, jakby chciał penetrować skórę, przepalić ją i zamrozić. Zerwał się od wschodu, gasząc wszystkie świece rozpalone w pentagramie. W tym samym momencie poczułaś Theo, jak wicher pcha Cię w przód. Nie byłaś w stanie zapanować nad swoim ciałem, bo to bezwiędnie opadło w dół. Zdołałaś utrzymać otwarte oczy, ale świat przed nimi wirował. Głowa pulsowała Ci w rytm potwornego bólu, podobnego do migreny, który ściskał Twoją czaszkę niczym w imadle, a równocześnie rozsadzał ją od środka. Uczucie trwało może pięć, może dziesięć sekund i było nie do wytrzymania, ale potem, tak samo nagle, jak wszystko tej nocy — minęło. Mogłaś zorientować się, że leżysz na ziemi, a puszysty śnieg wsypał się za kołnierz i do rękawów. Wiedziałaś dokładnie, że to niemożliwe, żeby tak szybko zajęła Cię zwykła gorączka. To, że nagle Twoje ciało rozpaliło się, a Ty zaczęłaś drżeć, musiało być wynikiem magii, skutkiem ubocznym odprawionego rytuału. — Obudziłyście mnie — usłyszałyście nagle obok siebie głos młodej dziewczyny, która zjawiła się jakby znikąd. Nie mogłyście jej dostrzec wcześniej, zresztą jej półprzeźroczyste ciało na tle pogrążonego nocą cmentarza nie odznaczało się bardzo. — Miałam taki piękny sen... Była w nim srebrna szkatułka, którą pokrywała złota poświata. Och, już prawie ją miałam, gdy nagle coś huknęło — duch spojrzał na Ciebie, Thea, leżącą na ziemi. — Czemu mnie obudziłyście? — zawyła przeraźliwie, zaraz potem kolejny raz ziewając. Jeśli wcześniej miałyście z nią do czynienia, mogłyście rozpoznać, że pojawiła się obok Was Śpiąca Królewna. Duch nawiedzający Saint Fall, zwyczajowo ubrany w długą białą koszulę nocną i koronkowy czepek na włosach. Jest to ingerencja Mistrza Gry w związku ze skutkami ubocznymi rytuału przywołania ducha przez Theę. Thea, w związku ze skutkami rytuału przywołania ducha dostałaś silnego bólu głowy i wysokiej gorączki, oprócz tego świat wokół Ciebie zdaje się wirować, jakbyś była mocno pijana, chociaż Twój umysł jest trzeźwy i nie ma problemu z logicznym myśleniem. Przez następne 3 dni temperatura Twojego ciała będzie utrzymywała się na poziomie około 39,5-40 stopni Celsjusza. Co więcej, przez kolejny tydzień będziesz mierzyć się z zawrotami i silnymi bólami głowy, które przez ten czas będą dawać Ci modyfikator ujemny -15 punktów żywotności do Twojej bazowej wartości. Oprócz tego będziesz mierzyć się z okropnymi koszmarami. Następnej nocy przyśni Ci się koszmar związany z lawiną śnieżną i zakopaniem pod śniegiem. Sen możesz odegrać w odpowiednim dziale wraz z inną postacią lub poprosić drugiego gracza o udział w nim z konta Zjawy. Jeśli zdecydujesz się nie odgrywać snu, wystarczy, że wspomnisz o nim w swoich przyszłych fabułach. Interpretacja tego koszmaru jest dowolna. Lyra, ze względu na silny wiatr i rozproszoną na cmentarzu magię nieudanego rytuału, przez następne dni każdy podmuch wiatru będzie wywoływał w Tobie nieprzyjemne poczucie zagrożenia. Dodatkowo będziesz czasem słyszeć szumy w uszach, a przez Twój kark będzie przychodził bardzo nieprzyjemny dreszcz, podobny do przykładania tam zimnego przedmiotu. W następnym tygodniu fabularnym raz na wątek, który odbywa się na terenie otwartym, rzucasz kością k3. W przypadku uzyskania wyniku 1 czujesz potrzebę jak najszybszego wejścia do pomieszczenia, w którym jest ciepło. Na cmentarzu odwiedził Was duch Śpiącej Królewny, którego możecie, ale nie musicie znać. Duch zostanie z Wami przez 2 tury, a następnie zaśnie smacznie na pobliskiej ławce i nie uda się ponownie jej obudzić. Przez następne 2 tury czas odpisu wynosi 72h. W razie pytań zapraszam do Franka. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Złudność bywała sycąca, kusząca zapachem, aby najeść się nią do syta. Łudziła się, dla własnego komfortu, że nie prosi przyjaciółkę o wiele. Przecież obcowała z nimi, wiedziała jacy są — to zwykła rozmowa, nie trzeba składać swej duszy na szali. Nie wiedziała, jak łatwo ktoś może ją wtedy wyrwać. Thea upadła na kolana, potem niżej na ziemię, jak szmaciana lalka wyrzucona przez znudzone dziecko na podłogę. Podbiegła do niej, z ust wyrwało się jej imię, przez ułamek sekundy jej serce stanęło w miejscu myśląc, że kolejną osobę zabiła swoim egoistycznym życzeniem. Choć racjonalne myślenie mówiło, że nie mogła być winna temu, co stało się z Aaronem, to nie mogła powstrzymać myśli, że z jakiegoś powodu to ona, mimo wszystko, ma jego krew na rękach. Podzielać to zdanie zdawała się trupia twarz, która nawiedzała jej noce i choć nie mówiła nic, to czarne oczodoły zdawały się być wystarczająco wymowne. Być może, gdyby nigdy go nie spotkała, byłby teraz szczęśliwy — z kimś innym, kimś lepszym, bliższym jego statusowi. Być może ciążyła na mnie klątwa, pomyślała boleśnie, patrząc na bladą twarz Thei, pewna, że to ona zgotowała jej ten los. — Wszystko w porządku? — spytała łagodnie, klęcząc w śniegu obok kobiety i delikatnym ruchem odgarniając jej włosy z rozgrzanego czoła. Zacisnęła usta w kreskę wyrzutów sumienia, nienawidząc siebie jeszcze bardziej niż zwykle, że igrała z życiem przyjaciółki tak łatwo, aby tylko dostać odpowiedzi, na pytania, które dręczyły ją w snach. Warto było?, zapytał oschły glos w jej głowie, jej własny choć nigdy do końca. Lodowaty głos wyrwał ją z odmętów niedoli przyjaciółki i zmusił do uniesienia głowy. Srebrzysta postać młodej kobiety, z powiekami sennymi od śmierci, stała niedaleko. Nie była to Helen Cook, którą usilnie Thea próbowała zmusić, aby odpowiedziała na jej wyzwanie. Dopiero po chwili Lyrze udało się skojarzyć fakty — ziewanie oraz sny mogły świadczyć tylko o jednej osobie. Choć Lyra osobiście spotkała ją tylko raz i to przelotnie, to z opowieści domyśliła się, że rozmawiają ze Śpiącą Królewną. — Przepraszamy, nie chciałyśmy ci przerywać tak pięknego snu — powiedziała szybko, jednocześnie próbując pomóc Thei podnieść się z ziemi. Nagle ją olśniło i niczym natchniona, podniosła głowę z powrotem na dziewczynę. — Czy wczoraj ktoś cię nie wybudził? Słyszałyśmy, że był tu niemały raban… — zaczęła ostrożnie, mając nadzieję, że skoro dzisiaj sobie tutaj ucinała drzemkę, to wczoraj również i wybudzona ze swojego martwego snu, zirytowana zapamiętała twarze chuliganów, którzy to zrobili. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Pierwszy raz wykonywała rytuał przywołania pod pieczołowicie rygorystyczną opieką matki. Miała wtedy może dwanaście, trzynaście lat—z pozoru niewystarczająco by obcować z umarłymi, jednak w obliczu intensyfikującej się w niej mocy medium była to pora wprost, można powiedzieć, najwyższa. Kontakt z duszą przedwcześnie zmarłej młodej dziewczynki próbowała nawiązać w gabinecie rodzicielki, której wydłużony przez żółtawe światło lampy cień górował groźnie nad jej drobnym ciałkiem w centrum sfuszerowanego pentagramu. Wiążąc ją; zgniatając niby uporczywe robactwo w pachnącym solą i popiołem gabinecie. Pierwszy raz wykonany rytuał przywołania skończył się intensywnymi drgawkami i krwotokiem z nosa i kanalików łzowych. Harmonijnie z tym wcielonym w czyn dzisiejszej mglistej nocy—rezultującego porażką równie cierpką i dojmującą. Myślami trafiła na nowo do tego wąskiego, śmiercią zatęchłego alkierza, krwawo lśniącymi oczętami łypiąc nienawistnie na tę bezduszną, oziębłą kobietę. Nieomal zgorzknieniem dziecięcych wspomnień nie urzeczywistniając jej figury przed sobą. I może to właśnie ta ewokacja, reminiscencja osoby tak retorsyjnej i oschłej, że wstyd nadawać jej miano matczynej, zesłała na nich zgubę. Przez krótką chwilę nie czuła nic. Jedynie zakleszczającą kurczowo jej duszę ulgę, mimo niekwestionowanej, kłującej w dumę klęski w wezwaniu Helen Cook. Konsolacja tak ujmująca, iż mogłoby wydawać się, że w łonie blamażu i kompromitacji, ponadto gdzieś równolegle sformował się też mały triumf. Jedynie szum rześkiego wiatru i cichy lament kruka. Potem nastał ból. Tak perfidny i dotkliwy, że długotrwałe ostanie na nogach stało się niemożliwe, a sama musiała, niby to, konwulsyjnie zaciskać zęby, by jej gardła nie rozdrapały ostre pazury agonalnego krzyku. Osunęła się na puchaty całun zimy, czując jego chłodne musknięcie cmentarnych paluchów za kołnierzem i pod rękawem, przedzierzgających się w ciekłe krople po kontakcie z rozpaloną skórą. Dyszała awersją i wstydem do dawania po sobie poznać nawet najniklejszych oznak słabości, dlatego dzisiejsza cmentarna noc była dla niej rodem z najstraszniejszych, najgłębiej tłamszonych koszmarów. — Nǐ tā mā de qù sǐ ba… / Idź, kurwa, w cholerę… — wycedziła przez zaciśnięte zęby, czując delikatne opuszki gładzące ją w czoło. Miała szczerą nadzieję, że duch Helen wobec której ciśnięte było przekleństwo, ani żadna z obecnych tu dusz, nie mówi po chińsku. — Wybacz. — mruknęła jeszcze, tym razem już bezpośrednio do Lyry. Nie potrafiąc jednak jasno stwierdzić, nawet przed samą sobą, czy przeprasza za bluzganie, czy za to, że nieodparcie ją zawiodła. Ostatkiem sił sięgnęła raz jeszcze do kieszeni kurtki, uporczywie próbując powstrzymać drżenie dłoni i ociężały oddech, niezdarnie wyjmując z upchanej do niej wymiętej paczki pojedynczy papieros, który kolejno włożyła między suche wargi. Zapierając się łokciem o zmarznięty grunt, nieudolnie podjęła walkę by choć nieco się podnieść, co również w efekcie zakończyło się gorzkim niepowodzeniem i głową z głuchym kołatem opadającą na miękkie kolana. Skierowała dłoń ściskającą zapalniczkę ku przytrzymującej jej gracko Lyrze, licząc że ta wyręczy jej zafrasowane palce w jej zaognieniu. Ciepły uśmiech pokrzywił jej sine wargi, gdy przed ich oczami ukazał się duch Śpiącej Królewny—widywanej przez nią incydentalnie gdy ospale spacerowała ulicami zamieszkałego przez Theę Deadberry. Nie była to co prawda przyzywana przez nią zmarła, jednak nie miała zamiaru kręcić nosem. — Przepraszam. Ja też nie lubię, gdy mnie budzą — odparła szczerze. — Ostatnio jest tu szczególnie głośno o tej porze, tak? Kręci się tu dużo hałaśliwych osób? Skierowała wzrok ku Lyrze, cicho śmiejąc się i bezgłośnie wyszeptując “Dobra robota.” po zadanym przez nią pytaniu. Wiele dusz wymagało od siebie wykazania się sprytem i rezolutnością, by wyłuskać z nich wystarczająco utylitarnych informacji, czego Thea nauczyła się wyboistą taktyką prób i błędów. Chyba Lyra mogła mieć więcej doświadczenia w obcowaniu ze zmarłymi niż mogłoby się wydawać. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Śpiąca Królewna westchnęła gorzko i donośnie, kręcąc jeszcze z wyrzutem głową. Na jej półprzeźroczystej twarzy mogłyście dostrzec grymas bólu, jakby fakt, że musiała wstać, był najgorszym koszmarem, jaki tylko mógł ją spotkać (co właściwie było zrozumiałe). Gdy tylko Lyra zadała pierwsze pytanie, kobieta pokiwała głową z wyraźną aprobatą. — Ty mnie rozumiesz! — zapiszczała, zafascynowana, że ktoś jeszcze mógł doceniać tak samo, jak ona odżywcze walory odpowiedniej dawki snu. — Tak, straszny tu był raban. Najpierw nawet mi to nie przeszkadzało, bo z natury mam dość twardy sen, ale kiedy zaczęły się łomoty i stukanie łopat, to aż się we mnie zagotowało. Nakrzyczałam na nich. Najpierw myślałam, że to nie podziała, bo nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Tylko jeden z nich. Taki dziwny, z blizną zamiast oka, powiedział im żeby się zamknęli, a w paru słowach kazał mi spi... Och. Był bardzo nieprzyjemny — zmarszczyła nosek i założyła ramię na ramię w wyraźnej dezaprobacie takiego podłego zachowania. — Stwierdził, że... — Śpiąca Królewna ziewnęła donośnie. — O czym to ja...? A tak... — i nie dokończyła zdania, przymykając na chwilę tylko oczy. Z nadciągającej drzemki wyrwało ją jednak kolejne pytanie, tym razem Thei. — Raczej nie... — spojrzała na Ciebie i wzruszyła ramionami. — Zazwyczaj jest tutaj spokojnie, dlatego lubię tu spać. Tylko wczoraj i dzisiaj — przez twarz dziewczęcia przebiegło pięć nowych emocji, ostatecznie ostatnia z nich mogła być przez Was zidentyfikowana jako złość. — No tak! Najpierw ta banda łotrów, co nawet nie potrafiła spojrzeć mi w oczy, a teraz wy. Już nigdzie w tym mieście nie da się wyspać — usiadła ciężko na ławce, tupiąc przeźroczystą nogą w ziemię, co nie wywołało na niej żadnego efektu. — Ale wy przynajmniej jesteście miłe. Oczy Śpiącej Królewny ponownie zaczęły się zamykać, jakby szykowała się do swojej ulubionej czynności. Śpiąca Królewna zostanie z Wami jeszcze przez następną turę, potem zaśnie i nie uda się jej dobudzić. Każda z Was może zadać do 3 różnych pytań. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Chłodny metal zapalniczki łaskotał ją w palce, gdy sprawnym ruchem próbowała rozpalić papierosa koleżanki. Zdecydowanie jej się należał — nawet dwa, jeśli tylko czuje potrzebę. Kontynuowała potem delikatne gładzenie jej włosów, jakby gestem chciała strząsnąć z jej głowy cały wysiłek i nadać jej trochę spokoju; jakby miała taką moc. Niemal instynktownie trzymała wciąż Theę na swoich kolanach, wzrok i uwagę skupiając jednak na duchu martwej dziewczyny. Nie umknął jej jednak pełen dumy uśmiech przyjaciółki, która niezaprzeczalnie miała więcej do czynienia z istotami o żywotności wątpliwej. Jej aprobatą znaczyła bardzo dużo. Słowa Śpiącej Królewny tylko potwierdziły to, że zdecydowały się iść w dobrym kierunku. Lyra posłała jej pełen współczucia uśmiech, kiwając empatycznie głową, gdy ta odpowiadała na jej pytanie. Starała się zapamiętać każdy szczegół jej odpowiedzi, jakby nieważne jak mały detal, mógł doprowadzić ją do nurtujących ją eksplikacji. — Mówiłaś, że coś stwierdził, ten z blizną — pamiętasz co? — spytała łagodnie, nie chcąc przestraszyć dziewczyny swoją natarczywością. — Próbujemy ich znaleźć, żeby powstrzymać przed dalszym zakłócaniem spokoju. Pamiętasz może, ilu ich było? Może widziałaś ich wcześniej w innych częściach miasta? — dopytywała. — Bardzo by nam to pomogło. Im szybciej ich znajdziemy, tym większą będziesz miała pewność, że nikt ci cię nie będzie tak niemiło wybudzał ze snu. Zrobiło jej się, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, żal dziewczyny. Jej twarz była młoda, co przychodziło z mrożącą krew w żyłach świadomością, że taka właśnie musiała z tego świata odejść. Śmierć i młodość to kochankowie, których widok razem jest wyjątkowo okrutny. Obiecała sobie, że potem zapyta Thei, czy wie ona, jak dziewczyna umarła oraz dlaczego została. Dlaczego niektórzy odchodzili, a inni kręcili się nadal po mieście. Nie potrafiła stwierdzić, który scenariusz był lepszy, być może żaden, tak naprawdę. Spojrzała w stronę pustego grobu, czując jak nieprzyjemny dreszcz, przebiega jej w dół kręgosłupa. Nim mrugnęła, zdawać by jej się mogło, że zobaczyła tam jego twarz — choć nie potrafiła sobie przypomnieć już jej rysów, ani tonu jego głosu, to pewność była w jej umyśle ogromna. Zawadziła wzrokiem o bladą twarz Thei i tlącego się w jej ustach papierosa. Złożyła postanowienie przed sobą i przed Lilith, że odkupi swój egoizm. Gdy tylko poznam odpowiedzi, dodał głos w jej głowie z determinacją, której nie rozpoznawała. Ostatnie miesiące błądziła po omacku, samej sobie nie wierząc, że śmierć Aarona była zwykłym przypadkiem. Może to, że jego ciało zniknęło tak nagle, również nie było? Kim był "przyjaciel", który postanowił ją ostrzec? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Zaciągała się wdzięcznie nikotynową mgłą odpalonego papierosa, heban źreńczych kalejdoskopów skupiając na półprzezroczystej postaci przed sobą. Sposób bycia tej małej, leniwej duszyczki, w pewien niezrozumiały sposób, rozmiękczał ją i fascynował. W stopniu porównywalnym do dziecięcego zachwytu nad szczenięcą maleńkością i urokiem, lub też barwnym kocim pomrukiem. Niezaprzeczalnie był to pierwszy raz, kiedy Thea stojąc (a właściwie to wylegując się zmarniało na kolanach koleżanki) twarzą w twarz z pomyślnie przywołanym duchem, odczuwała tak zajmującą potrzebę przytulenia jego transparentnego zarysu, czy poczochrania bezbarwnej czupryny. Czuła, jak z każdym słowem, z kolejną udzieloną przez Śpiącą Królewnę informacją, robią znaczny krok w kierunku rozwiązania tajemnicy skradzionych ciał. Chodź wypowiadała się nieskładnie, nie kończyła myśli, a ton jej głosu cichł bardziej i bardziej im bliżej postawienia kropki była—jej chęć współpracy i gorliwość do komunikacji z nimi, nadrabiały za każdy nieznaczny defekt. Jedynie kończył im się czas. A przynajmniej tak wnioskowała po stopniowo coraz ospalej i ciężej przymykanych przez młodą dziewczynę powiekach. — Powiedz nam jeszcze, słyszałaś może o czym rozmawiali między sobą? Jak się nazywali? — zapytała, mimikując ostrożny i przyjazny ton Lyry. — Chętnie skopię tym parszywcom tyłki za to, że tak bezczelnie łażą po mieście i… Ten, budzą ludzi. Zdania składała z co sekundę narastającą trudnością, co rusz dekoncentrowana grzmocącą w jej skronie głośnym tętentem migreną i upierdliwie rozmywającymi widok zawrotami głowy. Zagryzła język by przypadkiem nie splunąć bezczelnie zgorzkniałym przekleństwem w obecności młodej; usta zajmując na wpół wypalonym papierosem, zamiast w kolejnym, mandaryńskim czy to dla odmiany angielskim, bluźnierstwem. — Widziałaś w którą stronę się udali? Zagłębienie wolnej dłoni przycisnęła do rozpalonego czoła, przełykając ciężko i powtarzając sobie do ostatka, jakby licząc na łaskę swojego zmordowanego magią organizmu, by się skupić. Chciała przekazać jeszcze ostatnią, choć w jej myśli kluczową wiadomość, póki Śpiąca Królewna jest z nimi. — Jeśli potrzebujesz… Jakiegoś cichego miejsca do odpoczynku, w moim mieszkaniu zazwyczaj jest spokojnie. Mieszkam na Deadberry, czasem Cię tam widuję. — mówiła, przymglonymi oczami ganiając między nagrobkami w pościgu za jej sylwetką. — Nazywam się Thea. Możesz mi się przedstawić, jeśli pamiętasz jak Ci na imię. Skonfrontowała się w przeszłości z wieloma duszami, które nie pamiętały. W obliczu dłużących się w odosobnieniu wieków, imiona często zacierały się jak stary atrament, tracąc swą tkliwą wartość. Gubiły przypisane do siebie twarze. Nawet jeśli dziewczyna nie pamięta, lub postanowi nie odpowiedzieć, Thea szczerze chciała, żeby poczuła się szanowana. Żeby wiedziała, że jest w Saint Fall miejsce, choć z wierzchu zatęchłe i zmarniałe, gdzie może znaleźć wsparcie. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz