Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Gabinet Gabinet jak cały dom inspirowane Japonią. Dominuje ciepłe drewno i naturalne materiały. Centralne biurko z litego drewna i eleganckie krzesło są otoczone półkami z dekoracjami i książkami. Przesuwne drzwi shoji dodają autentycznego japońskiego stylu. Na ścianie za biurkiem znajduje się drewnoryt/obraz przedstawiające tradycyjny krajobraz. Delikatne, ciepłe oświetlenie i bambusowy sufit podkreślają atmosferę spokoju. Dywan i wazon z kwitnącą śliwą dodają przytulności i naturalnego akcentu. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
23 maja 1985 Eaglecrest, jedna z najspokojniejszych dzielnic w Saint Fall, powitała go tym, samym obojętnym milczeniem, co zawsze kiedyś.Pamiętasz, Cecil, jak bywałeś tu co tydzień? Pamiętał, bo jak mógłby zapomnieć? Nie pozwolił, jednak, by jego myśli odnalazły drogę do wspomnień. Nie pozwolił, by sylwetka pielęgniarza rozgościła się w jego głowie. Nadal czuł na wargach smak innych wargach, nadal czuł na skórze ciepło innej skóry; nadal czuł przyjemny zapach, w którym zmysły szukały ukojenia. Cześć łóżka, którą zwolnił, jeszcze nie wystygło. Może nie powinien dzisiaj wychodzić z mieszkania? Wsunął papierosa do ust i zaciągnął się nałogiem, rozkoszując się ciszą, jednak myśli wślizgujące się pod sklepienie czaszki ją zagłuszały; zagłuszały je też wycie karetki, które przypomniały Cecilowi, że szpital - jego dzisiejszy cel - był kilka przecznic dalej. Przystanął przy znajomej fasadzie budynku, dym umknął z jego ust razem z westchnieniem. Lilith, wyszeptane w przestrzeni umysłu imię Pani Piekła, odbiło się głuchym echem od czaszki. Spojrzenie skonfrontowało się ugwieżdżonym sklepieniem, objął nim jasną sylwetkę księżyca. Chciał wypowiedzieć jej imię na głos, ale bał się, że jego głos w brawie przypomnij skomlenie bezdomnego kundla. Wyminął Sycamore Street w popłochu, jak spłoszone, przyłapane na gorącym uczynku stworzenie, które bało się ludzkiej obecności, kiedy w znajomym mieszkaniu na drugim piętrze zapaliło się przebijające się przez zasłony światło. Nie chciał tu być, wiec dlaczego wybrał akurat tę trasę? "Kurwę" wypuścił cichym szeptem w eter. Podświadomość znowu grała z nim w barka. Inny budynek, nowszy, bardziej charakterystyczny przykuł cecilowa uwagą. Szpital, Arden, pamiętasz jeszcze, Cecil? Kolejność priorytetów przestała mieć znaczenie. Ardenowi się nigdzie nie śpieszyło. Miał nocny dyżur, a Cień nie miał tyle czasu - obiecał Nevellowi, że wróci do mieszkania przed drugą w nocy. Piętrowy domek był pokusą, obok której nie mógł przejść obojętnie; zawiesił na jego zadbanej elewacji chciwe spojrzenie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz wchodził z brudnymi butami w czyjeś życie, a rytm wybijany w piersi przez serca zachęcał go, by odświeżył sobie pamięć i przypomniał, jak to jest. Knykcie nie wystukały rytmicznego puk, puk w drzwi. Nie liczył na gościnność gospodarza, nie liczył na jego dobre serce, nie liczył na jego entuzjastyczne powitania; liczył na swoje zwinne palce i wytrych, z którym się nie rozstawał; liczył na szybki zastrzyk gotówki i uśmiech od losu. Zamek w drzwiach - dwie minuty później - uległ jego palcom i zawieszonemu na ustach zawadiackiemu uśmiechowi. Powinien wpierw dowiedzieć się kto tu mieszka. Powinien dowiedzieć się, czy ktoś, kto tu mieszka, jest w środku, ale nie dbał o środki ostrożności. Papierosa zmiażdżył pod butem na wycieraczce i wślizgnął się bezszelestnie do środka. Raventree Hall powitało go półmrokiem i ciszą. Skoncentrował się na otoczeniu. Skoncentrował sie na swoim oddechu, swoim tętnie, swojej skórze. Na tym, by zniknąć z zasięgu spojrzenia, stać się cieniem. wtopienie, k100 + 15, celuję w próg 60-79 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 66 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Dorian znajdował się w domu, co w jego chaotycznym trybie życia było rzadkością. Powrócił do swojego mieszkania pod wieczór, zmęczony po wyjątkowo trudnym dniu. Nie marzył o wielkich luksusach ani wykwintnych przyjemnościach. Pragnął jedynie prostych rzeczy: gorącej kąpieli, spokojnego wieczoru z książką, która pomoże mu zasnąć. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po wejściu do mieszkania, było przygotowanie filiżanki zielonej herbaty. Chociaż nie zamierzał jej pić, aromat napoju działał na niego kojąco. Postawił filiżankę na stoliku nocnym obok łóżka, czerpiąc przyjemność z jej zapachu, który rozprzestrzenił się po pokoju. Rano herbata smakowała nieco gorzko, ale Dorian starał się przestawić na coś innego niż kawa. Eksperymentowanie z alternatywnymi porannymi rytuałami trwało w najlepsze. Zaspokojony ciepłem kąpieli i aromatem herbaty, Dorian zanurzył się w pościeli, otwierając książkę, która miała stać się jego towarzyszem na ten wieczór. Z każdą przeczytaną stroną czuł, jak jego ciało i umysł powoli uspokajają się, przygotowując się do snu. Pragnął jedynie spokoju i chwilowego wytchnienia od codziennych trosk, odnajdując je w prostocie domowego zacisza. Dorian już powoli odpływał w ramiona Morfeusza, gdy nagle niepokojący dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Było to uczucie, jakby jakaś niewidzialna siła ostrzegała go przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. „Ech, to chyba zmęczenie,” pomyślał, próbując zbagatelizować to, co właśnie poczuł. Jednak niepokój nie chciał go opuścić, wwiercał się głębiej w jego myśli, nie pozwalając na spokojny sen. Zdecydował się wstać. Zaskakująco szybko zrzucił kołdrę i wciągnął na siebie szlafroko-kimono. Nie chciał latać po domu w samych szarych szortach – choć w głębi duszy wiedział, że nikt poza nim samym nie zwróciłby na to uwagi. Nawet potencjalny intruz prawdopodobnie nie przejąłby się takim szczegółem. Ale dotyk miękkiego materiału działał na Doriana uspokajająco, dodawał mu pewności siebie. Wyszedł z sypialni i ruszył na korytarz, który prowadził albo na schody w dół, albo do jego gabinetu. Rozejrzał się, próbując dostrzec cokolwiek podejrzanego. Z tego punktu nie widział jednak niczego, co mogłoby budzić niepokój. Dom był cichy i spokojny, jak zawsze o tej porze. Mimo to dziwne uczucie nie chciało go opuścić. „Chyba naprawdę jestem zmęczony, skoro panikuję w ten sposób,” pomyślał, próbując logicznie wytłumaczyć swoją reakcję. Jednak nawet w tej chwili, stojąc na korytarzu, czuł, że coś jest nie tak. Coś, czego nie potrafił zdefiniować, ale co budziło w nim niepokój. Czy to tylko wyczerpanie, czy może intuicja podpowiadała mu, że coś się zbliża? Dorian wziął głęboki oddech, starając się uspokoić bijące serce, gotowy na konfrontację z tym, co mogło czaić się w ciemnościach jego domu. Eaglecrest było jedną z najbezpieczniejszych dzielnic w mieście, a myśl, że jakiś włamywacz, morderca czy inny intruz mógłby ot tak wtargnąć do jego domu, wydawała się absurdalna. Jednak Dorian musiał przyznać, że luksusowe domy w tej okolicy były łakomym kąskiem dla złodziejaszków. Zawsze obiecywał sobie, że zainwestuje w system ochrony domu, ale odkładał to na świętego nigdy. Teraz, stojąc na korytarzu, czuł jak to odpychanie spraw ważnych może się źle skończyć. Miał jednak świadomość, że teraz nie czas na wyrzuty sumienia. Musiał działać szybko. Dotarł do schodów i położył dłoń na podłodze, cicho wypowiadając zaklęcie: -Lubricitas- Chciał by podłoga od schodów w dół pokryła się cienką warstwą lodu. Wątpił, by wtedy nieproszony gość mógł bez przeszkód dostać się na piętro. Jeśli ktoś rzeczywiście czaił się w jego domu, to z pewnością poślizgnie się na lodowej pułapce i zdradzi swoją obecność. A jeśli nikogo tam nie było, Dorian przynajmniej odzyska spokój ducha i będzie mógł wrócić do łóżka. Stał na korytarzu, nasłuchując. Każdy szelest, każdy nieoczekiwany dźwięk mógł być znakiem obecności intruza. Serce biło mu szybciej, adrenalina krążyła w żyłach. W mrocznej ciszy nocy, czekał na jakikolwiek znak, że jego intuicja nie zawiodła. W głębi duszy pragnął, by była to tylko wyobraźnia, by mógł powrócić do ciepłego łóżka i zanurzyć się z powrotem w świat snów. Ale był gotów stawić czoła każdemu zagrożeniu, które mogło się pojawić. Lubricitas | Próg: 40 | k100 +10 |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Stwórca
The member 'Dorian Bane-Park' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 42 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Lubił wyobrażać sobie, że pokusy były małymi żyjątkami wtapiającymi się głęboko pod skórę, które, prowadząc pasożytniczy tryb życia, sprowadzały go na drogę przyjemności, a nawet satysfakcji. Gdy zamek ugiął się pod zwinnością jego palców, a drzwi, bez żadnego aktu sprzeciwu w formie zwodniczego jęku na zawiasach, uległy jego dłoni, na usta zakradła się imitacja długo powstrzymywanego uśmiechu. Powitany przez półmrok, poczuł się jak wtedy, gdy błądził w ciemności, a jedynym kierunkowskazem wskazującym mu drogę do celu był zawieszony na firmamencie sierp księżyca, obecnie stłumiony przez kłębiące się nad głową chmury; miał wrażenie, że odkąd Lilith zamknęło go w pięści, przestał świeci tak jasno jak kiedyś. Matka Piekieł znowu podstępem wdarła się pod sklepieniem myśli; znowu, na moment, skupił na nią swoją uwagę; pozwolił cichemu westchnieniu ulotnić się z pomiędzy warg, zanim ukształtują się na nich słowa modlitwy. Lilith była czasem przeszłym; teraźniejszością była pustka w sercu, cichy, kapryśny szept w głowie; zimny chichot rozbrzmiewający w przestrzeni umysłu; za kogo teraz umrzesz, Cecil? Odpowiedzią było ciche zamknij się w przestrzeni umysłu; Leviora w swoim blaskiem oświetliła mu drogę. Rozejrzał się po wąskim, osobliwie urządzonym holu; widocznie w żyłach jego właściciela płynął artyzm. Z doświadczenia wiedział, że artyście zarabiali nie wiele; nie rozczaruj mnie zawartością swoich szuflad ty, który tutaj mieszkasz. Wystarczyły dwa kroki w głąb korytarza, by poczuć się jak u siebie. Mit, ze Eaglecrest było najbezpieczniejszym miejscem w Saint Fall prysł jak bańka mydlana; pokonując kolejne stopnie schodów, odrzucił wszelkie refleksje. Nie wiedział od czego zacząć. Nigdy wcześniej tu nie był. Nie znał topografii tego budynku. Jednak licho nie śpij. Osoba, która tutaj mieszkała także. Zarys jej sylwetki ukształtowała się w ciemność. Wyszła na korytarz, a Cecil zaświecił jej blaskiem magicznego światła widocznego tylko dla jego oka prosto w twarz i wtedy ujrzał azjatyckie rysy, koronę gęstych, zmierzwionych włosów i odciśnięty ślad poduszki na policzku; masz problem z zasypianiem, skarbie? Stał tuż za jego plecami, gdy ciche Lubricitas magią otuliło schody, które pokonał chwile wcześniej; jazda na łyżwach nigdy nie była jego ulubioną formą rozrywki. - I co teraz? - pytanie, chociaż wypowiedziane szeptem, zabrzmiało nienaturalnie głośno w dzielących ich skrawkach przestrzeni. - Spróbujesz zlokalizować kogoś, kto nie jest prawdziwy? Pobawimy się w chowanego? Kolejny raz przeredagował swoje priorytety; zapamiętasz mnie, a może, nad ranem, gdy się obudzisz, będzie ci się wydawało, że byłem tylko częścią twojego koszmaru? Leviora (st 30), k79 + 8 Wtopienie, 3/3 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Walka z niewidzialnym przeciwnikiem była wyjątkowo trudna. A sytuacja stawała się jeszcze bardziej skomplikowana, kiedy tym przeciwnikiem okazywał się włamywacz. Mężczyzna czekał w napięciu, aż nieznany intruz wejdzie na lodowe schody i przewróci się na gładkiej powierzchni. Jednak czas mijał, a on nie usłyszał nawet najcichszego kroku na pięknym, lodowym podeście. Cisza była niemal ogłuszająca i wprowadzała niepokój. Wiedział, że musi podejść do sprawy inaczej. Skoro nie mógł dostrzec intruza, mógł spróbować go usłyszeć. –Absolutaudite – wyszeptał, starając się wyostrzyć swój słuch do granic możliwości. Wątpił, by ktoś mógł poruszać się tak bezszelestnie, a przecież każdy też musiał oddychać. Dźwięk oddechu był czymś, czego nie dało się całkowicie zamaskować, szczególnie przy wyczulonym słuchu, który sobie właśnie zapewnił. Musiał przyznać, że ta sytuacja stawała się coraz bardziej intrygująca, niemal jak zabawa przed snem. Trochę wysiłku, by złapać śmiałka, który odważył się wkroczyć na jego teren, albo przynajmniej go wypędzić. Był ciekawy, kto tak bardzo pragnął włamać się do jego mieszkania i ciepłej pierzyny. Czy intruz zamierzał ukraść sztukę, pieniądze, a może coś zupełnie innego? W gruncie rzeczy nie miało to znaczenia. Liczyło się tylko jedno – pozbyć się intruza. Czy Dorian miał problemy ze snem? Może trochę, ale nawet nie zdążył jeszcze dobrze zasnąć, gdy jego wewnętrzny szósty zmysł zmusił go do sprawdzenia, co się dzieje. W przeciwnym razie teraz pewnie spałby spokojnie, nieświadomy zagrożenia. Kiedy niewidzialny wróg w końcu się odezwał, ten popełnił swój największy błąd w tej niebezpiecznej grze. Zdradził swoją pozycję. Odruch Doriana był niemal automatyczny. —Nidumaranea — wyszeptał w stronę, z której dochodził głos, dokładnie tam, gdzie stał intruz. W tej sytuacji nawet najmniejszy błąd był niewybaczalny. Dorian nie był przecież zwykłym czarodziejem, którego można było łatwo okraść i który nie potrafiłby się obronić. Musiał działać zdecydowanie, by unieszkodliwić napastnika. Przynajmniej lekarz był na miejscu, gotowy interweniować, gdyby sytuacja stała się niebezpieczna. "Zobaczymy, kto stanie się czyim koszmarem, słodki chłopcze. Kto będzie chciał się szybciej obudzić? Absolutaudite 40 k54 + 15 = 69 3/3 Nidumaranea 50 k72+ 10 = 82 |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Znajomy zlepek liter odnalazł drogę do jego ucha ledwie uderzenie serca po tym, gdy inkantacja została wyszeptana przez obce gardło; cecilowe usta wykrzywiły się w imitacji uśmiechu. Eaglecrest obrosło w kilka mitów; jeden, już przez niego obalony, przestał zajmować mu myśli, drugi - nadal żywy - po raz kolejny okazał się aktualny; to dzielnica zamieszkała przez personel medyczny pobliskiego szpitala. Objął spojrzeniem sylwetkę mężczyzny; próbował sobie wyobrazić, jakby wyglądał na sterylnej sali operacyjnej, ubrany w biały, sięgający niemal ziemi kitel, ze skalpelem w dłoni, z mokrymi, czerwonymi od plam krwi rękawiczkami, z włosami schowanymi pod czepcem i okularami na nosie. Nie pasował do tej wizji; wyglądał jak ktoś, kto śmiało mógłby się uśmiechać do publiczności z okładki Vogue'a lub dumnie maszerować po wybiegu prezentując nową linie odzieży marki Dior. A może to ta złudna, azjatycka uroda sprawiała, że uległ iluzji, potęgowanej przez panujący w korytarzy mrok przełamany wyłącznie światłem Leviory? Nie powinien pozwalać wybiegać myślom daleko w przód, ani tym bardziej rozbierać na czynniki pierwsze czyjeś urody, nie w takich okolicznościach; nie znajdował się na nowojorskim wybiegu, a w domu, do którego sie zakradł, by wzbogacić swój budżet o kilkanaście dolarów i - jak szczęście dopisze - nowy obraz. Marzył mu się na ścianie Rembrandt, albo Vermeer, ale szansa, że zwinie go z wybranego na chybił trafił mieszkania graniczyła z cudem, a w cuda przestał wierzyć. Nidumaranea, jakie wybrzmiało w przestrzeni, nie powiedziało Fogarty'emu absolutnie nic, ale czując nieprzyjemne drapanie w gardle, odpowiedź była natychmiastowa, niemal trącąca odruchem Pawłowa. - Pulmones mundi. Jednego stawonoga wypluł i zgniótł jego wątłe truchło pod podszewką buta. Na drugim zacisnął najpierw zęby, a potem, równie bezlitośnie, palce. Skarbie, może w Skuon doceniliby ten gest, ale nie jesteśmy w Skoun moja dieta nie uwzględnia pajęczego białka, chciał powiedzieć, ale kwaśny posmak krwi zatrzymał głos w krtani. By pozbyć się dowodu zbrodni, rozsmarował zwłoki na ścianie; w ograniczonym świetle magii iluzji można byłoby pomyśleć, że to plamy dżemu porzeczkowego. - Jesteś z Kambodży? To by wiele wyjaśniało. Na przykład, powierzchownie, urodę. Na przykład kulinarne upodobania. Na przykład akcent. Dawno nie miał niczego równie ohydnego w ustach. Właściciel tego wyrafinowanego poczucia humoru zasłużył na nagrodę. Nagrodą powinien być cios w zęby, ale Cecil nie upodobał sobie prostych, przyjemnych rozwiązań; Cecil nie cierpiał na deficyt wyobraźni, choć jego poczucie wrażliwości obecnie stanęło w konflikcie ze subtelnością. - Caveocavi - wymamrotał przez zęby; Caveocavi, jak żadne inne zaklęcie, potrafiło jednocześnie zamknąć usta, pozbawić tchu i zwalić z nóg; rekomendował je koneserom mocnych wrażeń. Pulmones mundi (st 25), 34 + 20 Caveocavi (st 45), 61 + 8 Wtopienie: 2|3 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Cecil nie miał pojęcia, jak bardzo Dorian pragnął innego życia. Życia, w którym mógłby biegać po wybiegu i brać udział w sesjach fotograficznych, oczarowując wszystkich swoją urodą, ujmującym uśmiechem i tym niezwykłym spojrzeniem, które potrafiło rozkochać każdego. Jego mieszane pochodzenie czyniło jednak te marzenia prawie niemożliwymi do zrealizowania w obecnych realiach politycznych. W świecie mody, zwłaszcza w głównym nurcie, rzadko kto dawał szansę osobom takim jak on. Owszem, byli mniejsi projektanci, którzy czasem angażowali Doriana do promocji swoich kolekcji, ale to nie było to, o czym marzył. Cecil nie potrafił wyobrazić sobie, że Dorian może być kimś więcej niż piękną twarzą. A jednak, za tym olśniewającym wizerunkiem krył się ambitny chirurg i ratownik medyczny. Dorian miał wielkie aspiracje – pragnął osiągnąć coś więcej niż tylko stabilną posadę i uznanie ze strony kolegów. Marzył o otwarciu tego oddziału intensywnej opieki który mogłaby pomagać ludziom takim jak on, czarodziejom i czarownicom oraz całym spektrum pomiędzy. Niestety, wiedział, że osiągnięcie tego celu wymaga czasu i poświęcenia. Jednak teraz, w obliczu nieoczekiwanego spotkania, myśli Doriana krążyły wokół osoby, która zdecydowała się wkroczyć do jego życia bez zaproszenia. Kim była ta tajemnicza postać, która odważyła się bawić z nim w kotka i myszkę? Czy to tylko znudzony młokos, który dla zabawy włamał się do pierwszego lepszego domu? Wyglądało na to, że tak. Dorian wątpił, by miał do czynienia z wytrawnym złodziejem – prawdziwy profesjonalista nie dałby się tak łatwo zapędzić w róg i nie pozwoliłby sobie na igranie z gospodarzem. A może właśnie na tym polegała jego gra? Kto mógł to wiedzieć? To byłby duży zawód dla złodzieja, który spodziewał się europejskich mistrzów w kolekcji obrazów Doriana. W rzeczywistości nie miał ani jednego obrazu stworzonego przez europejskiego artystę. Jego zbiory składały się głównie z dzieł lokalnych twórców, ale najwięcej miejsca zajmowały drewnoryty — Flecteremembra! — zawołał, ale był zbyt rozproszony, by rzucić je poprawnie, o ile w ogóle się udało. Działanie na autopilocie w takiej sytuacji było złym pomysłem. Teraz nasłuchiwał, co dzieje się z intruzem w jego domu. Na wzmiankę o Kambodży Dorian parsknął śmiechem, wyraźnie rozbawiony. Głos intruza był zaskakująco przyjemny, a żart na tyle niespodziewany, że nie mógł powstrzymać się od odpowiedzi — Och, nawet nie jesteś blisko, duszku — powiedział, śmiejąc się. Czy naprawdę wyglądał na kogoś z tamtych stron? Miał wrażenie, że dla wielu ludzi wszyscy Azjaci wyglądali tak samo, niezależnie od kraju pochodzenia. Praktycznie jednocześnie z odpowiedzią zawarta w zaklęciu intruza, Dorian znów skupił się na czarowaniu, zapewniając swojemu niechcianemu gościowi... nieopisane wrażenia. Oj, Cecil nie daruję Ci tej nocy...tak łatwo. —Exhauriunt — mruknął, lecz niemal natychmiast poczuł, że coś jest nie tak. Odwrócił się, próbując dostrzec, co mogło pójść źle, i wtedy to poczuł. Dodatkowe, blade dłonie spoczywające na jego ciele. W innych okolicznościach mogłoby to być nawet... zmysłowe, ale teraz wywoływało w nim tylko jedno uczucie: instynktowną chęć ucieczki. Te dotknięcia były dalekie od przyjemnych – raczej budziły w nim niepokój i przerażenie. Zamiast zastanawiać się nad ich naturą, postanowił działać. Zaczął się szarpać, próbując wyrwać się z ich uchwytu, jednocześnie cofając się, by jak najszybciej uciec. Wiedział, że jeśli nie uwolni się teraz, sytuacja mogła stać się jeszcze bardziej niebezpieczna. Czuł, że te dłonie mogą zrobić coś o wiele gorszego niż to, co już przeżywał,...tak można być dotkniętym jeszcze gorzej niż teraz. Absolutaudite 2/3 Flecteremembra (st 55) k24+15 Exhauriunt (st 50) k78+15 |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Znajome Flecteremembra nie przyniosło oczekiwanego efektu; mówisz to źle, nauczę ci, jak to wypowiadać z odpowiednią dykcją, zobacz- Kambodża jednak nie leżała w Azji? Geografia nie była jego mocną stronę; ustalił to kilka tygodni temu, gdy pisał listy z Sierrą, teraz - chyba - jego braki w edukacji znowu zbierały żniwo, ale ton głosu, rozbawienie, jak i ostatnie słowo skutecznie skierowało jego myśli na zupełnie inne, przyjemniejsze tory. Duszek zwieńczony dźwięcznym śmiechem nasunął Cecilowi zupełnie inne skojarzenia; pomyślał o tym, który ma bzika na punkcie Halloween, o tym, który, będąc dzieckiem, zarzucał na siebie białe prześcieradło i udawał, że jest duszkiem. I prawie się uśmiechnął, prawie, bo na jego wargach nie pojawiła się choćby krzywizna uśmiechu. - Szczerze mówiąc bliżej mi do stracha na wróble - pozwolił, by słowom towarzyszyło rozbawienie. Chciał dodac Wiesz, tego z Batmana i być może zaraz się o tym przekonasz, ale obiecał komuś życie bez spoilerów, a swojego sympatycznego rozmówcę mógł potrzymać jeszcze chwile w niepewności. Dekoncentracja nie służyła refleksjom; Exhauriunt było diabelnie skuteczne. Choć przestał się krztusić dobrą chwile temu, znowu zapomniał, na ułamki sekund, jak się oddycha. Pozostając w bezdechu, p poczuł, jak opuszczają go siły, jak jedna dłoń drętwieje, jak powieki próbują opaść. Cholera jasna! Zacisnął mocny zęby na dolnej wardze, rozrywającą nimi miękką tkankę. Gdyby nie dłonie, który wyszły z szafy, straciłby przewagę. - Flecteremembra - mruknął nieznajomemu niemal wprost do ucho, gdy wędrówka dłoni zakończyła się na jego gardle. - To jedna z wielu sztuczek, które mogę cię nauczyć. Pomyśl, skarbie, jak wiele mogę cię nauczyć. Zdławił śmiech w przełyku. Nie powinien śmiać się z cudzego nieszczęścia, w końcu Azjata był mu zupełnie obcy; zdarzenie losowe zadecydowało o ich spotkaniu. - Lubisz samotne noce? - nagle zawartość jego szuflad, jego portfela, jego ścian przestała być równie intrygująca, co zawartość życia - ciężar doświadczeń, które dźwigał na ramionach, szukanie powodu, sensu; złapał w pieść amerykański sen, co robił wiele, wiele mil od domu, a może to był jego dom, tamtego w ogóle nie pamiętał? Lubisz, kiedy sen nie przychodzi, a słońce nakreśla na linii horyzontu pierwsze złote okręgi? Lubisz spoglądać na swoje odbicie w lustrze, w którym widzisz pod oczami sine pręgi zmęczenia?, pytał, nie zadając pytań; pytało czujne spojrzenie, pytały myśli kłębiące się pod kopułą czaszki, pytało serce boleśnie obijające się o żebra, ale nie usta, usta milczały. Zamiast tego Cecil oparł na jego sylwetce ciężar swojego spojrzenia. Dostrzegał między nim a sobą pewne podobieństwo. Na przykład układ naczyń krwionośnych wijących się płytko pod skórą. Gdy zacisnął palce na jego nadgarstku, by zbadać tętno, poczuł ich wyraźną obecność pod opuszkami palców. Pomyśl, skarbie, że to najdziwniejsza rozmowa rekrutacyjna, w jakiej brałeś udział. Przyglądał się z bezduszną obojętnością, jak para rąk coraz mocniej i zuchwalej zaciskała się na jego gardle; ile pozostało mu w płucach powietrza? Patrzył, jak się szarpie, jak próbuje się wyrwać z bezlistnych szponów, jak walczy o ostatnie hausty oddechu. Każda bezsenna noc może być tą ostatnią; widział, jak kadry z życia przelatują mu przed oczami? Dość, przestańcie. Dłonie znieruchomiały. Chociaż nie okazał mu gościnności, nie chciał patrzeć, jak z jego oczu ucieka życie. Wybacz, nieznajomy, zaczniemy od nowa? - Wracaj do łóżka. Dopiero teraz się uśmiechnął. Wracaj do łóżka, bo nic milszego z mojej strony cię nie spotka. Flecteremembra (st 50), 88 + 20 Wtopienie: 1|3 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Oczywiście, Kambodża znajdowała się w Azji, a dokładniej w jej południowo-wschodniej części. Odległość do Japonii wynosiła prawdopodobnie około czterech tysięcy kilometrów, a jeszcze więcej dzieliło ją od Stanów Zjednoczonych. Niestety, choć mogło się wydawać, że przystojny Dorian miał okazję zobaczyć kraj swoich przodków, jakim była Japonia, było to jedynie założenie, niestety, dalekie od prawdy. Trudno jest nazwać kogoś, kogo nie widzi się na własne oczy, inaczej niż duchem lub jakimś głosem w głowie. Może gdyby Dorian, jak jego gość, był bardziej zanurzony w świecie komiksów, nazwałby tę postać Nightcrawlerem lub Marsjańskim Łowcą. Niestety, Dorian nigdy nie był entuzjastą tego medium; nie potrafił przekonać się do przekazywania historii za pomocą obrazów. Być może czuł się na to za stary, a może po prostu nigdy nie natrafił na odpowiedni komiks, który mógłby go porwać. Kiedy usłyszał, jak jego niewidzialny rozmówca zmienia przydomek, który mu nadał, ponownie wybuchnął perlistym śmiechem. Ach, takie negocjacje zdecydowanie przypadły mu do gustu. W głębi duszy czuł, że w tej tajemniczej grze słów kryje się coś więcej, coś, co nieustannie przyciągało jego uwagę i pobudzało wyobraźnię. -Pójdę na kompromis i dla mnie zostajesz wróbelkiem- powiedział tonem tak swobodnym i rozbawionym, jakby to była jedynie niewinna zabawa. W rzeczywistości nie widział w nim nikogo bardziej imponującego niż małego ptaszka, który w próbuje teraz wydostać się z pułapki albo polecieć w panice do innego pokoju by uciec oknem. Tymczasem Dorian, czując przeszywający ból w nodze, miał wrażenie, że lada chwila runie na podłogę. Gdzieś w głębi miał nadzieję, że może upadnie na swojego niewidzialnego rozmówcę, choćby po to, by odzyskać odrobinę kontroli nad sytuacją. Niestety, to było tylko marzenie – rzeczywistość była znacznie bardziej brutalna. Nadal był skutecznie unieruchomiony przez te przerażające, niewidzialne ręce, które zaciskały się na nim niczym stalowe kleszcze. Był pokonany, nie tylko przez zaklęcie, którego nie był w stanie rzucić, ale i przez swoje własne słabości. Jego język, zazwyczaj precyzyjny i ostry, teraz plątał się w ustach, niezdolny do wyartykułowania jakiegokolwiek zaklęcia. Był to cios, który odczuł dotkliwie – świadomość, że własne słowa zawiodły go w momencie, gdy najbardziej ich potrzebował. W jego umyśle, każdy ból, każde nieudane słowo było jak kolejny krok w stronę porażki. „Lubisz samotne noce?” te słowa rozbrzmiały w jego uszach jak delikatny, ale niepokojący przytyk. Sam nie wiedział, dlaczego wywołały w nim takie uczucie. Może dlatego, że przypominały mu o czymś, co starał się ignorować: o faktycznej samotności, która, choć nie dosłowna, była odczuwalna. Owszem, Dorian miał znajomych, rodzinę, a nawet przyjaciela, ale wśród ludzi czasami czuł się bardziej samotny niż kiedykolwiek. Ta samotność była jak cichy towarzysz, którego obecność odczuwał w głębi duszy. Jego dom był przestronny i elegancki, lecz rzadko kiedy tętnił życiem. Mimo że mógłby wypełnić go gwarem i śmiechem, rzadko zapraszał kogokolwiek w swoje progi. Był to azyl, którego cisza odpowiadała jego wewnętrznemu stanowi. Zwłaszcza nocą, gdy wracał do pustych pokoi, cisza zdawała się jedynym towarzyszem. Oczywiście, nie zapraszał takich „wróbelków” – tajemniczych gości, których obecność budziła więcej pytań niż dawała odpowiedzi. Cóż mogę powiedzieć? Są naprawdę przyjemne – odpowiedział z pozornym spokojem, choć w jego myślach brzmiała niedokończona fraza: „i tak naprawdę nie mam innego wyboru.” Samotne noce dawały mu poczucie kontroli nad swoim życiem. Lubił budzić się wcześnie rano, gdy świat jeszcze spał. Wtedy miał czas na ćwiczenia albo, gdy brakowało mu motywacji, siadał z filiżanką herbaty na tarasie, obserwując, jak świat powoli budzi się do życia. To były chwile, w których odnajdywał spokój i ukojenie, nawet jeśli na moment. Ale może właśnie te samotne noce, choć tak spokojne, były jego największym wyzwaniem – próbą pogodzenia się z tym, że cisza, która go otaczała, nie zawsze była wyborem, ale czasem koniecznością. Poczuł uścisk na nadgarstku, ale nie zareagował. Ani słowem, ani ruchem nie zdradził swojego stanu. Pozwolił, by jego oprawca postępował jak lekarz badający pacjenta, choć wewnętrznie był skupiony na jednym – przetrwaniu. Czuł, jak uchwyt staje się coraz ciaśniejszy, jakby dłonie ściskały go niczym stalowe obręcze. Był jak zwierzę w klatce, która z każdą chwilą kurczyła się, zmuszając go do zachowania zimnej krwi. Starał się pozostać spokojny, oddzielając się od strachu, który próbował przejąć nad nim kontrolę. W głowie przywołał obraz akcji ratunkowej – wyobraził sobie, że jest na misji w terenie, gdzie musi uratować kobietę, która zemdlała na ziemi. Widzi krew sączącą się z jej głowy, widzi bladość jej skóry, ale nie może pozwolić sobie na panikę. Musi zachować spokój, choć wszystko wokół krzyczy, by wpadł w panikę. W takich chwilach, jako profesjonalista, wchodził w tryb roboczy, tryb terenowy, gdzie emocje są wyłączone, a on sam staje się jedynie narzędziem. Oddech Doriana stał się głęboki i miarowy, jego ciało wchodziło w ten znajomy stan gotowości. Na zewnątrz nie okazywał żadnego strachu, ani cienia wahania. Był spokojny, niemal pogodny, mimo że czuł, jak uścisk się zacieśnia. Wątpił, by jego prześladowca – ten „wróbelek” – naprawdę chciał go zabić. To byłoby zbyt problematyczne na dłuższą metę. W pewnym momencie poczuł, jak uścisk wokół niego zaczyna słabnąć. Zauważył to, uśmiechając się pod nosem, i spojrzał w stronę, z której dochodził głos. -Naprawdę myślisz, że na to pozwolę? Jestem już zbyt pobudzony,- rzucił półgębkiem, a potem z szybkością rewolweru zaczął wypowiadać kolejne zaklęcia. -Tranquillita scorporis – to było pierwsze, a zaraz po nim -Febricitantibus -Może i jesteś niewidzialny i pyskaty, pomyślał, ale teraz przynajmniej zrobiło się gorąco. Tranquillita scorporis(st.45) k42+15 Febricitantibus (st.45) k73+15 |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Powiedzmy, że podoba mi się ten kompromis. - Gówno prawda. Nie miał skrzydeł, nie potrafił latać. Sytuacje, w których się wznosił i czuł euforię, mógł policzyć na palcach jednej ręki. Częściej upadał, częściej nie mógł się podnieść, częściej gryzł ziemię. - Nauczysz mnie ćwierkać? Co zrobić, skarbie, by zatrzymać uśmiech na twoich ustach? Zadbanie o samopoczucie pięknego nieznajomego, które, niestety, był właścicielem mieszkania, do którego wtargnął bez zaproszenia, znajdowało się obecnie na podium jego priorytetów. Nie miał zamiaru się wycofać, odejść z pustymi rękami, uciec, jak zbieg z zakładu zamkniętego, pozostawić po sobie pustkę samotności, choć mial ku temu nie jedną okazje. Mógł to zrobić, gdy stęskniona za bliskością dłonie, wędrowały po jego skórze i wspięły się aż do gardła, zaciskając na nim karykaturalne szpony. Mógł to zrobić, zanim jego usta opuściły pierwsze słowo. W każdej chwili mógł zbiec po schodach i zacisnąć dłoń na klamce, otworzyć drzwi i wybiec na ulice, pozostawiając po sobie wyłącznie ulotne jak chwila szczęścia wspomnienia, a jednak tego nie zrobił. Stał tam, gdzie wcześniej. Przyglądał się swojej niedoszłej ofierze, zapominając o dobrach materialnych, jakie mogły być skryte w zakamarkach tych przytulnych, utkanych z tradycji czterech kątów. Obecnie nie jego dorobek, a on sam znalazł się w cecilowym centrum zainteresowania. Kuriozalna sytuacja, doprawdy. Stała się jeszcze bardziej osobliwa, gdy obce usta kłamliwe stwierdziły, że samotne nocy bywały przyjemne. Nie wstydź się, skarbie, każdemu czasem doskwiera samotność, ale z doświadczenia wiem, że bezsenne noce spędzone na przewracaniu się z jednego boku na drugi są jak papier toaletowy - do dupy. To nie była kwestia wyboru, to była kwestia konieczności. Skurcz, który poczuł w lewym ramieniu, nie był równie imponujący, co ból, którego doświadczył kilka miesięcy temu, gdy jego całe ciało stanęło w płomieniach, ale wystarczający, by nieprzyjemne, przenikliwe odrętwienie wtopiło się jak stal noża głęboko w skórę. Aby zdławić w krtani jakikolwiek oznakę słabości, powinien zacisnąć zęby na dolnej wardze, a zamiast tego wysyczał gwałtownie na jednym wydechu krótkie, złowieszcze Suffocanstussis, które nigdy go nie zawiodła tak, jak wszyscy dookoła. Blade światło leviory nadal spacerujące po skórze oświetlało coraz bledszym snop światła twarz mężczyzny, kontury jego sylwetki natomiast, choć widoczne dla ludzkiego oka, skryte były w półmroku; spadł na nią cień pobliskiej komody. Co teraz - powinien podnieść dłonie w poddańczym geście i zaproponować polubowne rozwiązanie tego sporu?, ironiczna myśl, która zagnieździła w obszarze jego umysłu, odbiegła od jego prawdziwych intencji. Wyszeptane od niechcenia Consilium miało je zdemaskować, jednak tym razem magia nie objęło przyjemnym ciepłem splotów jego skóry. Powiedz, skarbie, czujesz dreszcz ekscytacji przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa? - Teraz, gdy element zaskoczenia minął, pozwolisz opaść tym emocjom? - rzucił podobnym tonem, nie tłumiąc uśmiechu, który wślizgnął się na usta w postaci subtelnego grymasu. Wtedy tez, w kilku krokach, zameldował się tuz przy Azjacie, nie ukrywając dłużej swojej potwornej, rodem z horroru, tożsamości. Skarbie, brakuje ci dobrych chęci? Ta noc może być milsza od poprzednich, mówił niebezpieczny błysk w jego spojrzeniu. - Powiedz, że właśnie chłodzisz wino w lodówce i nie masz go z kim wypić - mruknął, ledwie szeptem, bo struny głosowe właśnie teraz, zgodnie z prognozami, odmawiały mu posłuszeństwa. - Przez tę duchotę zaschło mi w gardle - powiedział to zupełnie bezwstydnie, bez skrępowania, bez cienia skruchy, jakby to wszystko zaplanował, jakby ta noc była zarezerwowana i przeznaczona tylko dla nich, jakby mieli ją spędzić właśnie w ten sposób - na własnych zasadach, we dwoje. Wprawdzie wcale nie byli umówieni, ale absurd od niedawno stosunkowo często gościł w cecilowym życiu i z przyjemnością podzieli się z nieznajomym właśnie tym doświadczeniem. Suffocanstussis (st 45), 25 + 20 Consilium (st 50), 9 + 8 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
– Wydaje mi się, że ćwierkanie pójdzie Ci jak z płatka, bez mojej pomocy – powiedział, wciąż zachowując ten lekki, swobodny ton, jednocześnie kierując wzrok w stronę, gdzie spodziewał się ujrzeć rozbrykanego ptaszka. Kto by pomyślał, że takie drobne przekomarzanie się, a nawet ta szczątkowa rozmowa, sprawią mu tyle radości? Jeśli wszystkie włamania miałyby tak wyglądać, być może zgodziłby się na więcej, choć wątpił, by każdy włamywacz mógł dorównać temu wyjątkowemu wróbelkowi. Nie musiał przyznawać przed nim, jak bardzo nienawidził samotnych nocy, jak bardzo pragnął towarzystwa, choć nie chciał dopuścić wróbelka zbyt blisko, by nie odkrył za wiele. Jakie były szanse na ponowne spotkanie? Znikome. Mógłby więc wyjawić mu wszystko, bo przecież prawdopodobieństwo, że znów się spotkają, było niewielkie. A jednak, mimo to, nie chciał się zbytnio otwierać. Nadal czuł się nieco zmęczony. Postanowił, że wróbelek dowie się tylko tyle, na ile mu pozwoli. A teraz pozwolił mu zrozumieć jedno: samotne noce nie są aż tak złe, jak mogłoby się wydawać. Wszystko inne, co zostało niewypowiedziane, miało pozostać w tej sferze tajemnicy. Poczuł nagłe, nieprzyjemne drapanie w gardle, które na pewno znacie – to uczucie, kiedy coś zaczyna irytująco łaskotać, a Ty próbujesz powstrzymać się od kaszlu, bo musisz zachować ciszę. Zaczynasz cicho chrząkać, próbując złagodzić dyskomfort, ale w końcu nie wytrzymujesz, wychodzisz na korytarz i wybuchasz kaszlem, próbując pozbyć się tej irytującej przeszkody. Dorian właśnie to zrobił – kaszlał tak, jakby chciał wypluć płuca, desperacko próbując oczyścić gardło. Po chwili udało mu się opanować na tyle, że drapanie stało się mniej uciążliwe, choć nadal tam było. Przynajmniej mógł znowu normalnie mówić, chociaż jego oczy były teraz pełne łez od tego intensywnego kaszlu. Wtem usłyszał głos, który wydawał się zbyt bliski, co wywołało dreszcz przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa – dreszcz, który oboje na pewno odczuli. Była to mieszanka ekscytacji i delikatnej nuty strachu przed tym, kogo za chwilę może zobaczyć. – Mógłbym, ale czy wtedy nie byłoby nudno? – powiedział nieco słabszym głosem, wciąż dochodząc do siebie po ataku kaszlu. W tym momencie mężczyzna, a raczej – w jego odczuciu – chłopak, pojawił się w zasięgu jego wzroku. Był młody, co nie zaskoczyło Doriana, bo nie spodziewał się nikogo starszego. Musiał przyznać, że chłopak był przystojny, ale w zupełnie nieoczywisty sposób. Nie była to uroda zgodna z powszechnie przyjętymi kanonami piękna, lecz raczej taka, którą niektórzy artyści uwielbiają utrwalać w swoich dziełach ze względu na jej wyjątkowość i osobliwość. Dorian, nie przejmując się zbytnio konwenansami, delikatnie chwycił podbródek chłopaka, świdrując go swoim przenikliwym, niemal chirurgicznym wzrokiem, jakby chciał rozebrać jego osobowość na czynniki pierwsze, jakby poprzez ten intensywny kontakt wzrokowy mógł odkryć, kim chłopak naprawdę jest. Na jego ustach pojawił się subtelny, ledwie zauważalny uśmiech. – Może mam zimną karafkę, do której mogę przelać wino, i chętnie się nim podzielę w miłym towarzystwie – powiedział spokojnie, lekko kaszląc. Czyżby gorączka aż tak go zmogła wróbelka, że potrzebował zimnego napoju? Może powinien zabrać go do łazienki i wrzucić do wanny z zimną wodą. To na pewno byłoby prostsze, ale mogłoby okazać się równie kłopotliwe. –Skąd jednak mogę mieć pewność, że niczego nie wywiniesz? Że gdy tylko się odwrócę, znowu nie znikniesz albo nie spróbujesz czegoś zrobić? – zapytał, a jego kciuk delikatnie przejechał po dolnej wardze nieznajomego. Wiedział, że nie może w pełni zaufać, że wróbelek będzie spokojny i nie spróbuje czegoś wymyślić. Sam również nie był pewien, co zrobi, jeśli tylko zauważy, że wróbelek zamierza coś wykombinować. To nieoczekiwane spotkanie budziło w nim pewną fascynację, choć nie mógł pozbyć się obawy, jak to wszystko się skończy. Jedno było jednak pewne – ta noc już była niezapomniana. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Ćwir, ćwir - cichym pomruk opuścił jego usta, choć była to ledwie parodia ptasiego trelu. – To łatwiejsze niż sądziłem. Chcesz, żeby ci ćwierkał, skarbie? Musisz się bardziej postarać. Wymiana czułości, zapoczątkowana parę minut temu, została zwieńczona cichym, wysyczanym przez zeby Skuffocanstussis, który znowu odebrał komuś dech w piersi. Przez ledwie pięć sekund wsłuchiwał się, jak kaszel, zanim cichą okazjonalną oznaką dobroć skrócił jego męki kształtującym się na ustach Pulmones mundi i ciepłem magii przepływającą przez cecilową skórę, wkrótce obejmującą obcą krtań. Nie musimy dzielić się swoim zarazkami, skarbie. Czuł nie tylko jego natarczywe, badawcze spojrzenie, które, niczym rentgen, próbowało prześwietlić go na wylot - co jest, skarbie, chcesz zobaczysz co tkwi głęboko po zwojami skóry? - ale także to, jak subtelnie, delikatnie, jakby w obawie, że pod naporem chciwych, łaknących bliskości dłoni naruszy konstrukcje jego ciała - nie musisz być taki delikatny, chciał mu zakomunikować, ale przynajmniej na razie wybrał wygodniejsze milczenie - na kości żuchwy zacisnęły się pewnie dwa palce, nie protestował, wręcz przeciwnie - w półkroku zmniejszył dystans nakreślony przez zbędne skrawki przestrzeni. Nie pozostał mu dłużny w tej proszącej w niemym zachwycie prowokacji o więcej uwagi,, więcej bliskości, więcej wszystko, co mógł mu na ten moment zaoferować; dotyk za dotyk. Dłoń, na dwa uderzenia serca, musnęła jego skóry na wysokości linii żuchwy, gdy złapał w palce zabłąkany, ciemny kosmyk i zaczesał go za ucho nieznajomego. Samotne noce są do dupy, skarbie. Przypominają nam o potrzebie bliskości. - Powiedz - skarbie mgiełką oddechu ułożyło się na obcej skórze, gdy wargi zawisły kilka milimetrów na jego policzkiem i zabrały go w czułe objęcia cichego, łaskoczącego szeptu - co trzeba zrobić, by wygrać ten casting? Na miłe towarzystwo, z którym chętnie podzielisz się nie tylko winem, a zadedykujesz jej również bezsenną noc i swoją niekoniecznie skromną obecność, dopowiedział w myślach, pozwalając słowom kolejny raz przemilczanym zawisnąć w przestrzeni ich oddechów, gdy ich oczy znalazły się na jednym poziomie. Cecilowe sojrzenie było sugestywne, prowokacyjne, współgrało z wędrówką jego palców, która rozpoczęła się od zagłębienia szyi nieznajomego i skończyła na jego zamkniętym w paraliżu napięcia karku. Rozluźnij się, jestem nieszkodliwy. Póki co. Kolejne słowa, kolejny uśmiech, pierwsze ciche westchnienie. Nie chcesz, żebym zniknął? Rozpłynął się w powietrzu, jak senna mara? Nazajutrz stał się twoim niespełnionym snem? Przez chwile - sekundy zamknięte w wieczności - pozwolił, by opadła n a nich kurtyna milczenia. Wtedy też palcami rozmasował jego kark, a wargom pozwolił zaprzyjaźnić z jego uchem, które, dziesięć uderzeń serca później, wypuściły do niego szept: - Nie wiesz, że wróbel z podciętymi skrzydłami nigdzie nie odleci? Podarował mu układającą się na wargach imitacje uśmiechu, która w tę specyficznie okazaną radość zaangażowała też spojrzenie, by nakarmić go złudnym poczuciem kontroli nad sytuacją. O to w tym wszystkim chodzi, skarbie. Nie może mieć żadnej pewności. Jestem jak trudne przypadki medyczne - pełen niespodzianek. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Z wdzięcznością przyjął łaskę, którą okazał mu bezimienny wróbelek. Czuł, jakby ogromny ciężar spadł z jego ramion. Choć może to brzmieć nieco przesadnie, w tej chwili odczuwał spokój w gardle i swobodę mówienia, które były dla niego bezcenne. Szczególnie teraz w takim towarzystwie Napięcie, które teraz rosło między nimi, było dla niego niemal niemożliwe do opisania. Od dawna nie doświadczał czegoś podobnego, o ile kiedykolwiek wcześniej to poczuł. Nie było to napięcie o charakterze seksualnym, lecz coś zupełnie innego, głębszego. Była to ciekawość drugiej osoby, pragnienie odkrycia, dokąd poprowadzi ta subtelna gra, ten niezwykły taniec, który toczył się między nimi. Jego umysł zaczynał pracować na najwyższych obrotach, wkraczając na terytoria dotąd nieznane. Myśli krążyły wokół niego w sposób niezwykle osobliwy, budząc w nim nowe, fascynujące impulsy. Niespodziewany dotyk sprawił, że napiął się jak struna, a jego ciało drgnęło niemal niezauważalnie. Było jasne, że chociaż próbował to ukryć, brak dotyku był dla niego bardziej dotkliwy, niż chciałby przyznać. Cichy szept, który poczuł na swojej skórze, wywołał wewnętrzne poruszenie, jakby w jego wnętrzu coś się zagotowało. Gość grał na najprostszych i najbardziej pierwotnych instynktach, co było jednocześnie okrutne i intrygujące. Nie mógł jednak obwiniać drugiego mężczyzny – trafił na bardzo podatny grunt. — Co? Chcesz pójść na łatwiznę? — zaśmiał się cicho, z lekką złośliwością, choć bardziej żartobliwą niż rzeczywistą krytyką. — Myślałem, że jesteś większym zdobywcą, że masz więcej kreatywności, a tutaj taki zawód. — Jego śmiech miał rozładować napięcie, ale ciało wciąż pozostawało napięte, jakby spodziewało się kolejnego ruchu, potencjalnego ataku. Spojrzał prosto w oczy nieznajomego, z uśmiechem pełnym wyzwania. Jego ciemne, jak bezgwiezdna noc, oczy spotkały się ze spojrzeniem nieznajomego, odpowiadając prowokacją i dziecięcą ciekawością. Dłoń, która początkowo trzymała jego podbródek, przesunęła się na szyję, delikatnie ją muskając, aż w końcu zacisnęła się lekko, by wyraźniej poczuć puls, rytm krwi, jak oddech przepływa przez ciało. Może było to medyczne zboczenie, ale poczucie bijącego życia pod palcami było dziwnie… przyjemne. Kolejny oddech, szept przy jego uchu, ale tym razem zdołał powstrzymać odruchy, które zapewne chciał wywołać drugi mężczyzna. Zamiast tego, z lekko zmrużonymi oczami, przyglądał się swojemu prowokatorowi, świadomy i czujny, gotów na dalszy rozwój tej dziwnej gry. — Myślisz, że naprawdę uwierzę, że masz podcięte skrzydła? — zaśmiał się, nie odrywając od niego wzroku. — Wydaje mi się, że bez problemu odlecisz się z tej sytuacji i tego miejsca. W rzeczywistości, co powstrzymywało go przed tym, by unieszkodliwić tego wróbelka i związać go sznurami, które miał w zanadrzu? Kilka nawoskowanych linek czekało, gotowe do użycia. Ale to byłoby zbyt proste, zbyt oczywiste, jak na kogoś, kto znał tajniki ludzkiej natury. Jako lekarz wolał jednak poczekać i pozwolić sytuacji rozwinąć się w sposób nieprzewidywalny. Cenił sobie momenty, w których mógł improwizować, działać na bieżąco, pozwalając, by operacja przyniosła nieoczekiwane zwroty akcji. Takie wyzwania były o wiele bardziej fascynujące, dawały mu poczucie kontroli nad czymś, co wydawało się nie do opanowania. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model