First topic message reminder : Grób Wesleya Cartera Pośród jednej z najpiękniejszych alejek magicznej części cmentarza wyróżnia się ten jeden grób, choćby ze względu na to, że jest całkowicie rozkopany, oczekujący na opuszczenie do wnętrza ziemi trumny. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Kopiec pełen kwiatów rósł wciąż na płycie ustawionej już przez grabarzy. Żałobników ubywało – każdy rozchodził się za własnym interesem, albo po prostu do samochodu, aby udać się na dalszą część żałoby, przeniesioną tym razem do Country Clubu. Niewzruszonym elementem obrazu była rodzina Carter, stojąca wciąż przy grobie i czekająca, aż wszystkie kwiaty zostaną już złożone. Arlo, Saul, stojący na przedzie, skinął Tobie głową na znak przyjęcia Twoich kondolencji. Spojrzenie nieco dłużej zatrzymał na Tobie, Maurice, gdy przyszedłeś do niego wraz ze swoją towarzyszką. Niechęć tych dwóch rodzin była jawna, a twarz Saula wyrażała dokładnie tyle, że był zdziwiony, iż pomimo świadomości różnic, faktycznie do niego podchodzisz i to jako jeden z pierwszych. Jego zmarszczony nos świadczył, że niewiele się zmieniło, ale skinął Ci głową na znak, że przyjmuje Twoje słowa. Poświęcił zaledwie sekundę, aby spojrzeć na towarzyszącą Ci kobietę, ale nie rozpoznawszy w niej nikogo, nie wyraził swojego większego zainteresowania. Tym natomiast podzielił się z Tobą, Sebastianie, swoje zmęczone oczy zatrzymując na chwilę dłużej na Tobie. Wiedziałeś, że rozpoznaje Twoją sylwetkę i nic dziwnego, wiązała Was w końcu krótka, choć bardzo emocjonująca przeszłość. Ta, widocznie, nie położyła się cieniem na relacji rodzin, bo skinieniem głowy przyjął Twoje kondolencje, ale również uścisnął Twoją dłoń. Mogłeś zauważyć, jak spojrzenie odprowadza Cię w bok, gdy podobny, choć znacznie mniej zdystansowany gest wykonałeś wobec jego córki. W tym samym momencie wdowa po Wesleyu starała się trzymać w ryzach, wspierana towarzystwem żony Saula, Leontiny. Również skinęła Ci głową, Richardzie, w podzięce za wyrazy współczucia, a zaraz podobny gest wykonał nestor, gdy tylko do niego podszedłeś. Tobie również uścisnął dłoń, pozostawiając Cię ze zdawkowym: — Dziękuję. Rodzina Carter wszak z wylewności nie słynęła, ale mogłeś być pewny, że Saul zapamięta Twoje słowa. Było to tym łatwiejsze, że rodziny Williamson i Carter od lat żyły ze sobą w zgodzie. Ostatecznie, gdy tylko znaczna większość żałobników już odeszła, na samym wierzchu ułożony został wieniec rodowy. A już chwilę później i rodzina Wesleya Cartera, po zmówieniu krótkich, osobistych modlitw w myślach, oddaliła się do samochodu. W końcu to jeszcze nie był koniec. Serdecznie dziękuję wszystkim za udział w wydarzeniu In memoriam. Oficjalna część pogrzebowa dobiegła końca. Wszyscy, którzy nie mają chęci toczyć dalszych wątków, mogą potraktować ten post jako z tematu. Można również pozostać i dalej kontynuować swoje wątki, lecz już bez ingerencji Zjawy i towarzystwa rodziny Carter. Część druga (stypa) rozpocznie się najprędzej w najbliższą niedzielę. Zjawa z tematu |
Wiek : 666
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Bliska obecność Orlovsky’ego wprowadza atmosferę niepokoju i wywołuje ścisk w żołądku. Niewiele jest osób, przed którymi Charlotte chciałaby uciec, zwyczajnie odwracając wzrok, lecz przy Charliem, mając go zaledwie na wyciągnięcie ręki, wrasta w ziemię, wyczuwając drażniący dyskomfort. - Znacznie lepiej, dziękuję za troskę - z zadziwiającą lekkością przychodzi jej przybranie neutralnego tonu wspartego lekkim uśmiechem. Robi to przez całe życie, ukrywa prawdę, wypiera się uczuć, nie przyznaje do tego, co niewygodne. Wzrokiem odprowadza mijających ją żałobników, samej zaś stojąc w miejscu, nie do końca będąc w stanie się ruszyć, jakby zobowiązana do rozmowy. Zawsze sprawnie wychodzi jej wymigiwanie się od niechcianych konwersacji, wystarczy rzucić proste kłamstewko i po prostu odejść bez wyrzutów sumienia, zajmując się własnymi sprawami. Jakaś dziwna siła zatrzymuje ją jednak w miejscu i zmusza do nieznacznego zadarcia brody i uniesienia wzroku na gwardzistę. Zwilża naznaczone czerwienią wargi i nabiera więcej powietrza w płuca. Lustruje go spojrzeniem, po raz pierwszy mając okazję przyjrzeć mu się w normalnym świetle. W półmroku Kazamaty wydawał się być smętniejszy, o poszarzałej skórze i ciemnym spojrzeniu. Teraz, w jasności słonecznych promieni, zdaje się nieco bardziej świeży. Jak bliski jest jej najstarszemu bratu? Czy powiedział Barnaby o telefonie, jaki wykonała do niego miesiąc wcześniej? Czy powracał do niej później myślami, czy też wymazał zupełnie z pamięci, uznając za mało istotny incydent? - Tamtego dnia… - zaczyna wreszcie, urywając wpół zdania, jakby w trakcie żałując podjętego tematu. - Przepraszam za zajmowanie pana czasu. To chwila słabości, która nie powinna mieć miejsca. - Tylko i aż tyle, dla zwykłego wyjaśnienia sytuacji, oczyszczenia atmosfery. Wcześniej zakładała, że już nigdy więcej nie będzie mieć okazji do ponownego spotkania, lecz jak widać życie pisze różne dziwne scenariusze. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Ceremonia dobiegała powoli końca. Wszyscy zachowywali się jak należy, nikt nikogo nie obraził, nikt nikogo nie zaatakował, nie doszło do nieprzyjemnych starć. Pożegnanie nestora przebiegło gładko, obserwowała więc jedynie jak ludzie przemieszczają się w niespiesznym tempie, składają honory zmarłemu. Ciche rozmowy, szmer szeptów przetaczał się przez cmentarz, zmieszane z odgłosem rzucania garstki ziemi na wierzch trumny; typowe dźwięki ostatniego pożegnania. Śmierć zbiła kolejną klepsydrę życia. Oby jedynie z nieba nie spadła ulewa. Mogła próbować ją powstrzymać, ale czy powinna tak mocno się przejmować. Deszcz dodawał pewnej symboliki takim wydarzeniom. Niebo jednak tego dnia nie zwiastowało żadnych niespodzianek. Przesuwając się zrobiła miejsce innym, a sama jedynie czekała, aż cała ceremonia dobiegnie końca i będą mogli zrobić to, czego żałobnicy nie powinni widzieć. Sprzątanie. Stała nieruchomo i nawet nie drgnęła jak Judith do niej podeszła. Nie miała raczej zamiaru tutaj atakować Bloodworth, nie w miejscu i czasie do tego nie pasującym, który jeszcze naraziłby rodzinę Carterów na śmieszność. -Proszę bardzo. - Skinęła nieznacznie głową w podziękowaniu i odczekała, aż Judith wraz z innymi się oddali. Żałobnicy w sunącym kordonie opuszczali powoli cmentarz, aby udać się na stypę. Tam gdzie jej samej nie będzie i nie miała zamiaru się pojawiać. Pewnych granic nie należało przekraczać. Kiedy ostatni opuścili cmentarz spojrzała na pracowników, którzy zaczęli zasypywać grób wcześniej zdjąwszy wieńce zasłaniające dziurę w ziemi. Gdy upewniła się, że wszystko zostało zorganizowane jak należy udała się w drogę powrotną do domu pogrzebowego. Należało dopełnić formalności, uzupełnić dokumentację, wystawić czek Carterom zgodnie z podpisaną wcześniej umową. Idąc alejkami cmentarza spoglądała na napisy na nagrobkach. Zawsze dumała nad tym ile pokoleń już zostało pochowanych i jak bardzo chcieli zmieniać świat. Każde kolejne miało swoje plany i oczekiwania od życia. Uważali, że mogą sięgnąć gwiazd, że mogą wiele zmienić a ich działania zostaną na zawsze zapamiętane. Zapamiętani zostali liderzy. Cała reszta przepadła w pomrokach dziejów. Jedynie Śmierć wszystko wiedziała. Jak na ironię. |zt |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
To, co się wydarzyło na uniwersytecie w Deadberry wciąż pozostawało na tapecie w kazamatach. Wszelkie opóźnienia wynikały z dość prostej przyczyny - niemal dwa miesiące później znowu się coś wydarzyło. Pogrzeb, w którym oboje brali teraz udział był tego względnym zwieńczeniem. Cripple Rock płonęło, choć bez ognia. Orlovsky wciąż nie był pewien, czy i ten się lada moment znowu nie pojawi. Kiwa głową, czy Williamsonówna zapewnia go o swoim samopoczuciu. Prawdy były trzy: prawda, pół prawda i gówno prawda. I to ta ostatnia była najbliższa wszystkim ludziom, uczepiona słowom niczym rzep psiego ogona. Szczególnie tym, którzy należeli do Kręgu. Na tym powinna się zakończyć ich pogawędka, ale Charlotte stoi dalej w miejscu i zadziera nos, chcąc oznajmić swoją wyższość. Wciąz pozostawała jednak niższa. Czego innego mógł się spodziewać? Chyba niczego. Doskonale pamiętał, do czego się przyznała. Już wtedy, podczas przesłuchania, oznaczył jaskrawo czerwoną flagą, która powinna łopotać na wietrze. Poderżnięcie komuś gardła wymaga mocnej psychiki - wbrew pozorom łatwiej usprawiedliwić kilkunastokrotne dźgnięcie nożem. Jak Barnaby uchował się w takiej rodzinie, nie miał pojęcia. I nie miał ochoty się zastanawiać. Na moment zatrzymał wzrok na koniuszku języka, który właśnie oblizywał zabarwione czerwoną szminką wargi. Nie wspomniał nikomu o ich rozmowie telefonicznej, nie chciał jej pogrążać. To nikomu nie było potrzebne. - Rozumiem, proszę się nie tłumaczyć - w końcu wyciąga rękę z kieszeni i pociera dłonią zmęczona twarz. - Stało się i tyle, to moja wina. Jakby złożył podpis na samym końcu, to pewnie do niczego by nie doszła. Niepotrzebnie wyrwał się pierwszy, byle tylko wszystko zakończyć i zabrać się za pisanie raportu. - Chyba powinnaś iść na stypę, co? - wszystkie sztywne sylwetki zbierały się do podjeżdżających pod bramę samochodów. Teraz to on zapomniał o zwrotach grzecznościowych. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Charlotte Williamson nie jest najłatwiejszą do zrozumienia osobą, a samo jedno jej spojrzenie powinno być opatrzone znakiem ostrzegawczym. Rozmowę zaczynasz na własne ryzyko, angażując się, podpisujesz na siebie wyrok. Nic dziwnego, że Charlie decyduje się zachować dystans, z taką, jak ona, jeszcze nie przyszło mu się mierzyć. - Twoja wina? - wybałusza na niego oczy i nie potrafi powstrzymać unoszących się w uśmiechu kącików. - W czym jesteś winny? W sprawianiu wrażenia, że jesteś miłym facetem? - W kręgach Charlotte jest to umiejętność ceniona na wagę złota. Czy nie tym zajmują się wszyscy, sprawianiem pozorów, chowaniem się pod płaszczykiem niewinności i uprzejmości, podczas gdy prawda kole w oczy? Dzwoniąc do niego, miała świadomość, że nie jest wzorem największych cnót. Kierowała się myślą, że pracując w tej branży, często znajduje się w trudnej moralnie sytuacji i będzie mógł jakkolwiek jej pomóc. - Wszyscy gramy swoje role, ale maski lubią się czasem osuwać. - Podtrzymuje uśmiech ze wzruszeniem ramion. Ta słabość także nie jest jej obca, zdarza się przecież moment zawahania - najlepiej, gdy doświadczany w samotności - choć i ten potrafi zakończyć się telefonem do (nie) przyjaciela. - Tak, moje przedstawienie nadal trwa - przytakuje na wspomnienie o stypie. Jej obecność w Country Clubie nie jest niezbędna, wielkiej to Carterom różnicy by nie zrobiło. Nie ma zamiaru rozmawiać z wdową, ani nikim innym pogrążonym w głębokiej żałobie. Alkohol, obiad, więcej alkoholu. Odstać swoje z papierosem, pokręcić się po sali i wrócić do domu. Oglądanie śmietanki kręgu drugi raz w ciągu trzech dni, to zdecydowanie zbyt wiele. - Miłego dnia życzę. - Nie wiadomo, czy do widzenia, czy też żegnam, bo po przesłuchaniu w Kazamacie była nieświęcie przekonana, że to pierwszy, jak i ostatni raz, kiedy go widzi. Dziś staje przed nią w całej swej okazałości i nie ma pewności, które z nich jest bardziej zagubione w tej rozmowie. Ostatni uśmiech, skinienie głową i Williamson udaje się do wyjścia. | zt dla Charlotte i Charliego |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Pierdolone kadzidła i pierdolona niedola, wymuszająca na Benjaminie ucieczkę przed zachłyśnięciem się własnymi rzygowinami, jest absurdem. Nie pierwszy pogrzeb — na pewno nie ostatni. Jednak ktoś (Bloodworth, Carter? Znaleźć winnego, oskarżyć, osadzić) wymyślił sobie, że wspaniałym pomysłem będzie to jedynego miejsca, gdzie czuć trupa na milę wpuścić jeszcze więcej syfu. Spaceruje więc spokojnie, rzucając pieprzoną gumę. Gdzieś tam obok Richarda, gdzieś tam obok reszty, myślami wplątany w kompletnie inne zaułki rozumowania. Nie kontempluje, nie przygotowuje wiekopomnych mów — Verity znacznie lepiej wygłaszają je w sądzie, a na stypie i tak powie swoje trzy zdania. Staje więc gdzieś tam z boku (z przodu? Z tyłu? Zboku), próbując ponad głowami obserwować reakcje nestorstwa. Wszak to ich opinia ma tutaj znaczenie. Nie ma znaczenia, kto powie więcej, liczy się tylko to, kto powie ładniej, a Williamson zna się na tym doskonale. Ćwiczył to przed lustrem. Praktykował. Praktykuje dalej, bo wyobraża go sobie w gabinecie z lustereczkiem w portmonetce: powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie? Gdy jest na to czas — podchodzi, aby wrzucić grudkę ziemi do grobu. Jakże przyjemne pożegnanie najmniej przyjemnego człowieka w Hellridge. Richard mówi ładnie, Benjamin kiwa głową na każde słowo. Publicznie mogą stanowić jedną masę, która ze ślinką w kąciku ust rozmyśla o pociąganiu za wszystkie sznurki. Również te należące do sukienek żon i nieżon (nierządnic?). Zostawienie wieńca jest formalnością, Sebastian ładnie go zaniósł, a blady wyraz twarzy powoli mija, gdy koloryt czarno-biało-szarego cmentarza odmienia się z pomocą biało-czarno-szarych kwiatów. Chwila milczenia trwa wieczność (również dla Veritych), a każdy krok odbija się w środku głowy. Wspomnienia przeszłości? Nie. Melancholia nie należy do najmocniejszych stron Benito. Ale nie powiemy dzisiaj „żegnaj”. Powiemy „spierdalaj. Następny”. z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła