O kurwa, w rzeczy samej. Tarcza odmówiła współpracy — wiedział, zanim świst przemykających przez nią sopli dotarł do uszu i nim pierwsze z dwóch użądleń wbiło się w ramię; wiedział po sposobie, w jakim cząsteczki magii próbowały uformować się nad głową, w efekcie zamieniając w mgłę niewiele gęstszą od tej, która ich otaczała. Wiedział i nie mógł zrobić nic, żeby— — Ron— I cisza, która zamieniła się w sekwencję trzech głuchych uderzeń; raz — ból; dwa — ja pierdolę; trzy — dziurawi żywcem. Impet sopli bez trudu przebił ubrania; ostre, lodowe odłamki werżnęły się w skórę z werwą pocisków — półprzezroczyste szpikulce natychmiast pokryła krew. Williamson zauważył to od razu — kiedy pierwszy z sopli wbił się w prawie ramię; widział, kiedy drugi uderzył w bark; dostrzegł, kiedy trzeci zanurzył się w lewym udzie. Noga sama ugięła się pod ciężarem ciała; wilgotna ziemia pod kolanem brudziła materiał, ale to — trawa na nogawce, krew na skórze — nie było istotne. Przez długą, przerażającą chwilę istniał tylko ból; ten z rodzaju ogłupiających. Williamson tracił cenne sekundy, próbując złapać oddech — gdyby to była prawdziwa walka, miałby przepierdolone; gdyby naprzeciwko nie znajdował się Lanthier, tylko ktoś, kto naprawdę zamierzał go dobić— — Wkurwiłeś mnie, Ronnie — słowa smakowały krwią; wydech świszczał w płucach; magia próbowała znaleźć drogę ujścia i ukształtować się w coś, co mogłoby zrujnować budynek; Lanthiera powinno tym bardziej. — Diruptio Extrenum!
Diruptio Extrenum | próg 95 | k100 + 33 + 1 (kieł) PŻ: 189 — 75 — 10 = 104 |