First topic message reminder : Łąka Jaskrów Nazwana tak przez wzgląd na szczególne w okolicy skupisko żółtych jaskrów polnych. Naturalnie, można znaleźć tutaj również inne dziko rosnące kwiaty, lecz jaskry zdają się dominować. Podziwiać i zrywać można je od samej wczesnej wiosny, aż do późnej jesieni. W ciągu roku jest to wspaniałe miejsce na wiosenny czy letni piknik. Trzeba tylko uważać na wysoko rosnącą trawę łaskoczącą w kostki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
| do Marvina Słowa Godfreya zaskakują ją, ale tylko w pierwszej chwili. Wie, że to zdolny, utalentowany młody mężczyzna, ale nie sądziła, że dzielić się będzie mądrością. Jest mu wdzięczna za te dobre słowa, bo w istocie jest to coś, czego potrzebuje. Zwrócenia swojej uwagi na jasne strony, jakie przecież nadal obecne są w jej życiu. Uchylona Brama Piekieł, zdrowe, dorastające dzieci, rosnące w ogrodzie kwiaty, otrzymana przed dwoma dniami laurka od uczniów. Niewiele trzeba, aby kłopoty przesłoniły widok na słońce, a należy włożyć wiele pracy w to, by odegnać burzowe chmury. - Masz rację, Marvinie - kiwa głową na zgodę i uśmiecha się jeszcze szerzej. - Dziękuję za przypomnienie, czasem łatwo jest o tym zapomnieć. Widzi, jak Godfrey pochyla się nad swoją kartką i odwraca wzrok, zastanawiając się nad własną intencją, a pierwsze słowa zaczynają układać się w myślach. - Doprawdy? - dopytuje ostrożnie, bo z jednej strony chce go wesprzeć, lecz z drugiej nie zamierza naciskać. Wątpliwości względem wiary są czymś naturalnym, bo nawet jeśli namacalnym dowodem istnienia Piekieł jest magia, tak czasem ciężko jest spoglądać z nadzieją na świat. - Wierzę, że udało ci się odnaleźć swoją drogę. W jakim kierunku zamierzasz teraz podążać? Wiąże się to z pracą, rodziną, a może sferą uczuciową? - Nie widziała, by w ostatnim czasie prowadzał się z jakąś panną, a choć wciąż uważa go za młodzika, tak ma on przecież swoje lata. Ludzie w dzisiejszych czasach coraz później decydują się na założenie rodziny, nie doceniając, jak wiele potrafi przynieść w życiu miłości i radości. Sięga na powrót po swoją karteczkę i ołówek, by zapisać kilka słów. ”Dzięki Ci Lucyferze za łaskę, jaką obdarzasz mnie, moją rodzinę oraz bliskich. Proszę, byś w swej szczodrości nadal wskazywał drogę ku Światłu, bo Tobie zawierzam swój los i dla Twojej chwały zrobię wszystko, co w mojej mocy.” Odkłada swój ołówek i zgina kartkę na pół, zerkając z ukosa na Marvina, który skupił się na swojej intencji. Nie zagląda mu przez ramię, to jego osobista modlitwa, należy mu się intymność w relacji z Piekielną Trójcą. - Warto także podziękować za to, co pojawia się niespodziewanie - podejmuje jeszcze na powrót temat wdzięczności. - Nawet jeśli pojawiają się wątpliwości, czy aby na pewno to, co się nam przytrafia, jest dobre, to Najwyższy nie bez powodu wystawia nas na próbę. Odchodząc od stołu, sięga jeszcze po jedną ze świec. Podąża ku wielkiemu ognisku i wrzuca weń złożoną kartkę z zapisaną modlitwą, obserwując, jak pochłaniają ją płomienie. - Zamierzasz wziąć dziś ze sobą ogień? Przy odpowiedniej modlitwie Lucyfer obdarza swoją łaską i wspomaga czynienie magii - mówi, choć raczej nie musi mu tego tłumaczyć. Każdy czarownik jest przecież świadom, że błogosławieństwo Piekieł potrafi zdziałać cuda. Ostrożnie przysuwa knot świecy do wysokich płomieni, uważając, aby się nie oparzyć. | k6 na odpalenie świecy |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Stwórca
The member 'Esther Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 4 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Do Sandy Evander decyzją swojego ojca — doktora Whitlocka został w pewnym stopniu zubożony o pewne tradycje pielęgnowane w społeczności czarowników. Trudno jednoznacznie orzec, czy ten stan rzeczy wynikał z oddania pracy, chęci trzymania ręki na pulsie czy bostoński styl życia. Cunnigham nie uczęszczał do szkółki kościelnej ani w Saint Fall, ani w Salem — pozyskiwał należną edukację w warunkach domowych, nawet jeśli nie w swoich czterech ścianach przy wyselekcjonowanych nauczycielach danych dziedzin. Ojciec, jak i ciotka nie wydawali się szczególnie zainteresowani w aktywnym współuczestniczeniu w obrządkach kościelnych, traktując poniekąd jako oczywistość wyznawanie całej trójcy i dla obojga koegzystencja z niemagicznymi wydawała się obojętna. Paradoksem w tym było wyjątkowe celebrowanie Męczeństwa Aradii, które zazwyczaj stanowiło pretekst do urządzenia większej imprezy w domu doktora Spencera Whitlocka i sproszeniu tam różnych jego znajomych magicznego pochodzenia. Odkąd jednak przeprowadził się do Saint Fall, traktując to w znacznym stopniu jako degradację wygody poprzedniego życia, Męczeństwo Aradii ustąpiło miejsca Nocy Walpurgii, której Arlo Havillard nie potrafił sobie odpuścić i na przestrzeni tych czterech lat okazywało się to datą najbardziej przez niego monitorowaną. Teoretycznie przyszli tu razem, jednak w praktyce — Evana znudziło oczekiwanie aż ten skończy w końcu gadać z jakąś smarkulą, a nie wypadało spikerowi radiowemu tak nagle zrobić angielskie wyjście. Intensywnie jednak zastanawiał się nad tym scenariuszem, choć wymagałby poinformowania Haviego o swoim zamiarze i układał w głowie mało dramatyczną, z naciskiem na czysto informacyjną wiadomość, którą mógłby mu przekazać telepatycznie. Ten zamiar nie przeszedł jednak w niewidzialny czyn, odbijający się od czaszki Havillarda, ponieważ przy rozglądaniu się wydało mu się, że zauważa znajomą twarz. Przenosząc zarówno uwagę, jak i wzrok w tamtą stronę, rzeczywiście wydaje mu się, że wie kto to, ale aby potwierdzić swoje podejrzenia, musiał należycie zmniejszyć odległość. — Sandy, dobrze pamiętam? — zagaił uprzejmie Evan, choć doskonale zapamiętał jej imię, choćby przez fakt, że była tajemniczą współlokatorką Marvina, który nie raz i nie dwa ratował wszystko, co mogło ulec usterce, a także mogło zostać doprowadzone do samozapłonu przez Havillarda, więc czas okazywał się tutaj na wagę złota. Spiker radiowy dosiadł się obok niej, nie czekając na specjalne zaproszenie, a pusty bloczek odsunięty na bok wraz z długopisem stanowił dla Cunnighama kolejny punkt zaczepienia. — Na pewno w taką noc jak ta, nie masz życzeń, które chciałabyś złożyć w ręce Piekła? — Między palcami trzymał papierosa, ale nie było mu spieszno do jego odpalania. W tym momencie traktował go jako rekwizyt do trzymania czegoś. Posłał Sandy zainteresowane spojrzenie, ale daleko mu było do zachęcania do jakichś głębszych zwierzeń; zresztą gwoli ścisłości nawet zahaczając o ten temat, nie liczył na to jakoś szczególnie. Evan bardziej spodziewał się ogólnikowej odpowiedzi, w końcu nie znał koleżanki Marvina na tyle dobrze. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Tessa Fogarty
ILUZJI : 10
SIŁA WOLI : 17
PŻ : 173
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
do Arlo Była pomijana, niedoceniana, lekceważona nie tylko ze względu na bycie Fogarty. Daleko było jej nazwisku do wzbudzania respektu w mieszkańcach tego przeklętego miasteczka, odgrażanie się oprawcom przy jej osłabionym instynkcie samozachowawczym było zawsze pierwszą rzeczą, do jakiej się uciekała jako nastolatka, ściągając na siebie wszystkie kłopoty. Nieistotne było to, kto zaczął kłótnię, to ona jako pierwsza zawsze musiała przepraszać. Jej nazwisko nie było jednak jedyną cechą determinującą sposób, w jaki była postrzegana. Przede wszystkim była przecież kobietą, a to samo w sobie sprawiało, że w oczach wielu nie była kimś na równi z jej kolegami ze szkoły, ze studiów, z pracy… Ale Teresa nie chciała wierzyć w to, że kształt jej genitaliów miał być imperatywem w dziedzinie podejmowania jej decyzji życiowych, pochylania głowy usłużnie wobec innych. Arlo nie znał całej prawdy, nie wyjawiła mu jej z obawy o wagę jego odznaki policyjnej. Nie sądziła, by miał ją pogrążyć, a przynajmniej nie wydawało, by to akurat ona miała zostać obciążona pełnym ciężarem zarzutów ze strony Havillarda, ale nie stanowił on jako jedyny całej machiny wymiaru sprawiedliwości, która mogłaby się nie okazać tak szczodra wobec niej. Musiała przyznać, że mężczyzna pomógł jej przekuć w wartością umiejętność jej machanie rękami do przodu pozbawione ładu i składu. Gdy skupiła się na swoim celu, przeistoczyła swoją złość w siłę, mogła więcej i o tym przekonał ją Arlo. Za to była mu wdzięczna. Za to, że traktował ją tak jak każdego innego, nie wymierzał ciosów z pobłażliwością ani nie ustępował. Tak samo była wdzięczna za informacje na temat Scarlett, gdy tylko o nie zabiegała. A nie zawsze tak było. — Egoistyczna — prychnęła, chociaż nie umiała tego zgrabnie odbić, by przeciągnąć to w inną stronę. Gdy dotarło do niej tamtego dnia, że Scarlett istotnie pozostawiła ją i samotnie wyruszyła przed siebie, nie dając z siebie nawet znaku życia przez co wszyscy zaniepokojeni uznali, że prawdopodobnie trafiła w ręce złych ludzi – była zła. Wściekła za to, że wybrała wolne życie z dala stąd, z dala od niej, gdy Teresa splątana poczuciem odpowiedzialności nie mogła wyjechać na drugi koniec Stanów Zjednoczonych, aby nie mierzyć się z wyrzutami sumienia. Uważała ją za egoistkę, niejednokrotnie miała ochotę nazwać ją w ten sposób, nie zdając sobie sprawy z własnego egoizmu, gdy próbowała ją zmusić do bycia przy niej za wszelką cenę. Zostania wyłącznie dla niej. — Nie, nie przekreśliła — zaprzeczyła stanowczo. Gdyby była odrobinę bardziej stała w swoich odczucia do osób otaczających ją i nie skakała od niechęci do sympatii jak wskazówka metronomu bujała się na boku, może byłoby jej w życiu odrobinę łatwiej. — Jest okej. Tak sądzę — pokiwała głową, rozglądając się za możliwym towarzyszem Arlo. — A ty co? Sam tutaj przyszedłeś z nudów? Parsknęła rozbawiona, kiedy mężczyzna wspomniał o swojej historii związanej z telefonem. — Wybacz, mój brat niezbyt dobrze znosi moje zniknięcia. Myślę, że akurat pod tym względem mielibyście o czym porozmawiać — zaczęła powoli krążyć wokół ogniska. Rozpięła suwak, gdy ciepło bijące od ognia przeszyło ją wskroś i w całości. Wsunęła ręce pod kaskadę blond włosów, potrząsając lekko pasmami, gdy zdała sobie sprawę z tego, że część z nich przylgnęła do jej karku. — Siostry najwyraźniej zawsze muszą być tymi sprawiającymi problemy — zauważyła żartobliwie, ale nie wydawało jej się, by cokolwiek więcej ponad to było w stanie połączyć Cecila z panem gliniarzem. Gdy przyglądała się w tej chwili Havillardowi i jego buźce gwiazdy filmowej, sprawiał raczej wrażenie przeciwieństwa młodszego bliźniaka Fogarty w swojej aurze. — Raczej na stałe — słowem klucz było tutaj “raczej”, bo Teresa nigdy nie pozwalała sobie na przywiązanie się do miejsc. Nie wiedziała, co może przynieść następny dzień, a planowanie czasu na dłużej niż kilka miesięcy w przód nie miało znaczenia. Zwłaszcza w tych niespokojnych czasach, co do których większość nie miała świadomości – w tym także Arlo – a która jej odbierała spokój ducha. — Skoro tak, to tym bardziej nie zostawiasz mi opcji. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie to wyglądało aż tak smutno i beznadziejnie. |
Wiek : 23
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : deadberry
Zawód : urzędniczka, krętaczka, złodziejka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Evander Może powinna zacząć przyzwyczajać się do myśli, że ostatnio znacznie więcej osób zna jej imię, niż ona potrafiłaby wymienić i przyznać. Zapewne na palcach jednej ręki mogłaby zliczyć tych, których kojarzy i do których twarzy potrafi dopasować imię. To najpewniej kwestia braku uwagi. Ludzie, którzy przychodzą do Marvina i jakimś cudem są w stanie ją dostrzec (nie jest to takie trudne, jeżeli przychodzą bez zapowiedzi; nie opanowała, niestety, sztuki jasnowidztwa, chociaż, być może, codziennie rano powinna wróżyć z fusów, czy tym razem Marvin ze swojego garażu zaprosi kogoś do domu) zapamiętują ją z dwóch bardzo oczywistych przyczyn. Po pierwsze – już same rysy twarzy opowiadają o jej pochodzeniu innym niż szumnie dzisiaj zwanym amerykańskim. Nazywają ją indianką, a ponieważ we własnych myślach nazywała się już gorzej, nie przeszkadza jej to. Rdzenni mieszkańcy jednak wolą zamykać się w rezerwatach i żyć w iluzji wykrzesania ze współczesności i przebytej kolonizacji przesłania przodków jeszcze zanim Europa zaczęła rozszerzać swoje wpływy na wybrzeżu, stąd też widok takiej osoby jak ona jest uważany za niezwykle nietypowy. Po drugie – była samotną kobietą, która mieszkała z samotnym mężczyzną. Sam ten fakt wzbudzał ciekawość nie tylko sąsiadów, ale dosłownie każdego, kto interesował się czymś więcej niż własne życie. W oczach tych innych zapewne już powstały kolorowe historie, które nijak miały się z prawdą. Kiedy podnosi wzrok, słysząc swoje imię, widzi kolejną twarz, która zdaje jej się znajoma, ale nie potrafi powiedzieć, kto konkretnie siedzi przed nią. Najpewniej widziała go właśnie w domu, być może mignęła bokiem, wracając do swojego bezpiecznego poddasza i wymazała twarz z pamięci, bo nie przypuszczałaby, że ktoś mógłby chcieć rozmawiać właśnie z nią. Marvin był o wiele bardziej towarzyski. Nie potwierdza, nie zaprzecza, ale mężczyzna, który właśnie przysiadał się do niej, miał jej uwagę. Kącik ust drga krótko, ledwie widocznie i nerwowo, gdy wychwytuje zadane jej pytanie. Teoretycznie nie powinna na nie w ogóle odpowiadać. To nie jest temat, o którym chciałaby rozmawiać. Ale. — Jest bardzo wiele życzeń, które chciałabym ofiarować Piekłu. Tylko jedno jest godne uwagi Piekielnej Trójcy. Lecz w taki dzień jak ten, gdy tych próśb jest od groma, ma wątpliwości, czy na pewno jej intencja do niej dotrze. Czy w ogóle powinna prosić. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Tess - Czasem mam wrażenie, że egoizm to jej drugie imię - kontynuował temat Scarlett; ostatni incydent, ten ze sklepu Faustów, utwierdził go w tym pielęgnowanym od lat przekonaniu; negatywne emocje, które tamtego dnia generowała kobieta, nie zniknęły, nadal się w nim tliły i nawet wieczór filmowy przegryzany pizza z podwójną porcją sera nie wymazały tego wrażenia. - I nie chodzi o sam fakt, że pakuje swoje życie do jednej walizki i wyjeżdża, nikomu nie mówiąc dokąd. Chodzi o to, że zwykle przez kilka miesięcy nie daje żadnego znaku życia. Pamiętał strach w oczach Tessy, gdy pewnego wieczora zapukała do drzwi jego mieszkania. Pamiętał panikę w jej głosie, gdy z gardła popłynął pot słów. Jest Scarlett? Miałyśmy iść zeszłego dnia na imprezę, ale mnie wystawiła. Od kilku dni nie daje znaku życia. Zaprosił ją do środka, poczęstował puszką coli, bo piwo skończyło się ledwie dzień wcześniej. Pokazał jej pocztówkę, którą Scarlett wysłała mu z Minnesoty. Jak zwykle nie liczyła się z niczyimi emocjami. Obawiam się, że szybko nie wróci. I miał racje. Pojawiła sie w jego życiu dwa lata później z kalifornijską, karmelową opalenizną otulającą skórę i obcym akcentem na języku. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś rzucił w ramach powitania. Bawiła się świetnie, bo skwitowała jego słowa perlistym śmiechem. Współczuł Tessie, że ulokowała w niej swoje uczucia; wielokrotnie był świadkiem tego, jak bardzo niestabilna była ta relacja i jak często Scarlett bawiła się uczuciami młodszej dziewczyny. Obecne jest okej, tak sądzę nie zabrzmiało przekonywująco, ale Havillard nie ciągnął tematu. - Z nudów? - brwi powędrowały ku górze. - Uwielbiam noc Walburgi, to mój ulubiony sabat, nie mogło mnie tu dzisiaj zabraknąć - pomimo grymasu, który wykrzywił wargi w uśmiechu i mógł zaprzeczać autentyczności jego słów, nie kłamał. - Zaciągnąłem tu Evana, ale wypatrzył w tłumie znajomą i poszedł się przywitać, więc - objął spojrzeniem najbliższy skrawek przestrzeni, jednak nie zarejestrował znajomej sylwetki - chwilowo straciłem go z oczu - to nawet lepiej, Cunnigham nie lubił, gdy Arlo dzielił uwagę między nim i kimś z pozoru obcym, jakby nadal nie mógł się pogodzić z tym, że Saint Fall to mała społeczność i prawdopodobieństwa, że mają wspólnych znajomych, było całkiem duże, a nawet graniczyło z całkiem dużym prawdopodobieństwo. Wiedział, że miała brata i podejrzewał, że to właśnie jego głos usłyszał po drugiej stronie słuchawki i właśnie potwierdziły się jego przypuszczenia. Scarlett wspomniała o nim kilkukrotnie, stawiała go w negatywnym świetle i zapewniała, że jeśli jej relacje z Tessą się rozpadnie, to właśnie brat Fogarty będzie głównym winowajcą tego rozwoju wypadków. Nie wierzył jej, nie w pełni. - Następnym razem, gdy podniesie słuchawkę, zaproponuję mu wymianę doświadczeń, ale nie sprawiał wrażenia kogoś, kto chętnie słucha - podobnie jak ona zbliżył się do ogniska; ogień, nawet z bezpiecznej odległości, ogrzewał skórę. Poszedł w ślad za swoją rozmówczynią; rozpiął kurtkę i zsunął z głowy kaptur. - Widocznie siostry mają w zwyczaju testować cierpliwość swoich braci - dodał równie żartobliwie, choć te stwierdzenie nie jest dalekie od prawdy, co nie, Tesso? Raczej na stałe, gdzie raczej pełniło kluczową rolę, wybrzmiało w przestrzeni. A wiec nic nie było przesądzone. Tessa w każdej chwili mogła wyjechać, najprawdopodobniej zabierając ze sobą Scarlett, pod warunkiem, że syrena wcześniej nie podejmie takiej decyzji. Przed czym uciekasz, Tess? Przed odpowiedzialnością, a może, zwyczajnie świecie szukasz tego, czego nigdy tu nie zastałaś - wolności? Nazwisko Fogarty było piętnem, które skazywało ją na ostrzał oceniających, nieczęsto pogardliwych spojrzenia i ostracyzm; Boston dał jej to, czego pragnęła? Już dawno podejrzewał, że, przechodząc do niego po prośbie, wpakowała się w kłopoty, inaczej, gdyby nie paliłby się jej grunt pod stopami, nie szukałaby u niego pomocy, a on nie pytał, nie drążył temu, buty zostawił na progu jej życia. Nie chciał otwierać tej puszki Pandory, nie chciał wiedzieć, co kryło się za determinacją, którą widywał w jej spojrzeniu. - Przekonamy się po przekroczeniu progu strzelnicy - chciał sprawdzić, jak radziła sobie z bronią; gorzej? lepiej? tak samo? - Wiesz, jaką intencje chcesz złożyć w ofierze Ogniu? W jego głowie kotłowało się wiele próśb, ale nie wiedział, czy jakakolwiek z nich powinna trafić do Piekła. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
| Esther Cała mądrość, która od czasu do czasu ulewa się z Godfreya, jest niemal wyłączną zasługą otaczających go kobiet, które swoim heroicznym wysiłkiem wpoiły mu do głowy kilka zasad. W ich efekcie mały chłopak biegający po Wallow w dziurawych spodenkach i zbierający ślimaki do wiaderka wraz z upływem lat posiadł wystarczający ładunek ludowej mądrości, by imponować swoim nauczycielkom i sąsiadkom. A czasem być może i innym kobietom. — Ja? — Odparł lekko nieprzytomnie, jakby na chwilę gdzie indziej powędrował myślami, choć te w istocie cały czas skupia na rozmowie, intencji i karteczce. Pytanie lekko zbiło go tropu i nie odpowiedział na nie od razu. Nim to zrobił, zatrzymał się jeszcze przez moment na tym, do czego chciałby teraz dążyć. I czy rzeczywiście obrana przez niego droga jest tą właściwą, jeśli rozszerzyć ją na cokolwiek innego, poza wiarą. Bo czy rzeczywiście ma wystarczająco stabilne życie? Wzruszył ramionami. — Gdzie tam, ciągle szukam. Chciałbym stabilności większej, żeby się tak bardzo nie martwić z miesiąca na miesiąc i może kiedyś— Założenie rodziny nadal wydaje się być dla Godfreya wyłącznie dziwacznym konceptem, który nie do końca rozumie i nie wie, jak rzeczywiście by w nim funkcjonował. Może za mało czasu spędzał na próbach opanowania swoich zdolności i walką ze sobą, by nie popaść w obłęd. Może zbyt wiele czasu spędził pod skrzydłami babci, która zawsze wymagała od niego inaczej, niż od całej reszty… I może ostatecznie, strach ma po prostu wielkie oczy, bo przecież on i Sandy niepostrzeżenie utworzyli coś na kształt rodziny, choć nieco innej i trochę dziwacznej. Zwłaszcza z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca Wallow. Dlatego przerwał zdanie w połowie, nie dodając już nic więcej, by przypadkiem nie poplątać się w zeznaniach, a całą uwagę poświęcił ognisku. Po krótkiej i bezgłośnej modlitwie, owo pochłonęło karteczkę z intencją, by zanieść ją tam, gdzie trzeba. Za moment od tego samego ognia rozpali knot świecy, która pojedzie z nim do domu — do jednej z najdziwniejszych rodzin, jakie nosi Wallow. Nim po nią zawrócił, przytaknął z uśmiechem, zapatrzywszy się w ogień. — To prawda — wie o tym bardzo dobrze, bo jego życie pełne jest przecież niespodzianek. Czym innym było pójście do jakiejkolwiek dorywczej roboty, by między kiełbaską z ognia, a kopaniem krzaczków zdradzić jedną ze swoich tajemnic, a w zamian otrzymać inną — jeszcze większą? Nie mógłby być bardziej wdzięczny losowi. A nade wszystko Ojcu. — Wezmę. Nie będę gardził taką łaską. Ma przecież dom i rodzinę do ochronienia. I to w tej intencji pozwolił płomieniom ogniska, by rozpaliły świecę. k6 na świecunię |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Stwórca
The member 'Marvin Godfrey' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 1 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Do Sandy Nie celebrował Nocy Walpurgii przez wzgląd na swoją wyjątkową religijność, na miejscu pojawił się bardziej do towarzystwa i Cunnigham miał wrażenie, że panujący tu nastrój, jakoś mu umykał, choć obejmował wcześniej przestrzeń bacznym spojrzeniem — wydawało się, że nie przeżywa go jakoś głęboko. Wbrew tym doświadczeniom wewnętrznym — cieszył go widok czarowników i czarownic zbierających się z tej okazji, ponieważ dawało mu to przebłyski rodem z Bostonu przy wszelkich miejskich wydarzeniach. Daleko było temu do pompy przy świętowaniu Dnia Świętego Patryka, kiedy dzielnica irlandzka stawała się znacznie bardziej widoczna, a wszystko dokoła zdawało się zgodnie przybierać zielono-białe barwy. Trudno jednoznacznie orzec, czy pamięć Evandera do czyichś twarzy, skorelowana była w jakimś, choćby minimalnym stopniu z pracą w radiu, gdzie podczas prowadzonych rozmów na żywo, często utrzymywał kontakt wzrokowy ze swoim gościem. W przypadku współlokatorki Marvina może w jakimś stopniu przemawiały za tym jej rysy, a może po prostu jej uroda? Sam Cunnigham mieszkając w Bostonie, przez większość życia obracał się w gronie rozmaitych przedstawicieli mniejszości i to głównie z własnego wyboru. Nie zastanawiał się nad tym, tylko płynął na tej fali. Daleko było mu do wąskiego rasistowskiego spojrzenia na rzeczywistość, ale pozostawał świadom, że ta optyka w tym kraju, uznającym się za krainę wolności, nadal miała się dobrze. Jego przyjaciel — Dorian — lekceważenia ze strony innych doświadczył na własnej skórze i perspektywa Bane-Parka była dla Evandera istotna. Tyle że podczas takiej okazji w społeczności magicznej, to alienacja najbardziej rzucała się w oczy; bardziej niż uroda jego rozmówczyni, do której niedawno się dosiadł. Evan nie oczekiwał, że będzie go zbytnio kojarzyła, ale skorzystał z towarzyskiej okazji, która się nadarzyła. Pobawił się niezapalonym papierosem, obracając go wokół własnej osi. Cunnigham ponownie rzucił okiem na niezapisany bloczek i na porzucony długopis, a potem skierował wzrok do Sandy. Jej słowa były oszczędne, ale dawały punkt do zaczepienia, z którego Evan zamierzał skorzystać i mając nadzieję, że nie zostanie to odebrane za wścibskie. Zwykle nie był odbierany jako osoba, która wciska nos w nieswoje sprawy, ale nie znał jej na tyle, by umieć postawić sobie mniejsze bądź większe granice. — To co cię właściwie powstrzymuje? Problem leży w tym, że nie możesz się zdecydować? — Evander nie odrywał od niej zaintrygowanego spojrzenia, co przypominało trochę oczekiwanie nawet na niekontrolowaną, zdradliwą mikromimikę, która mogłaby go naprowadzić w jakimś właściwym kierunku. W kontaktu z nową osobą, poruszał się czasem jak po omacku. Trochę jak rozmowa w radiu, gdy słuchacze nie widzą wyrazu twarzy jego rozmówcy, a on wręcz przeciwnie; pewne informacje nie przenikały do sposobu wypowiedzi, a ostrożny dobór słów nie był tak łatwy do odczytania jak ten behawior niewerbalny. — A może uznałaś, że Piekło nie może tych życzeń spełnić i wykracza to poza jego możliwości? — Bynajmniej nie poddawał w wątpliwość siły sprawczej trójcy, której wiarę krzewił Kościół Piekła i jego wiernych, wręcz przeciwnie, raczej były to obszary nietykalne. Nie bez przyczyny wskrzeszeńcy cieszyli się społecznym potępieniem i nie byli tolerowani, ponieważ coś, co wróciło z odmętów piekielnych, stanowiło wystarczający powód do awansowania na wyrzutka. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
| do Marvina Problem zamartwiania się z miesiąca na miesiąc wskazuje na to, że dotyka on natury zawodowej. Marwood nie bardzo jest mu tu w stanie pomóc i polecić własne miejsce pracy, bo siewcy w szkółce kościelnej niewiele zarabiają. Mimo iż jej rodzina ledwo wiążę jeden koniec z drugim, jest to jakiś stabilny zarobek, gdzie nie musi się martwić, czy w danym miesiącu wpłynie jakikolwiek pieniądz. - Myślałeś może o tym, by oficjalnie zająć się naprawami, założyć firmę, reklamować się w Saint Fall? Zdążyłam zauważyć, że jesteś niezwykle uzdolniony i szybko się uczysz, kiedy akurat nie tyczy się to historii magii. - Puszcza mu przyjaźnie oczko, bo przecież nie ma na myśli niczego złego. Marvin dał się poznać jako człowiek wielu talentów, znany jest w całej wsi i każdy, kto w Wallow potrzebuje pomocy, zwraca się właśnie do niego. Ich okolica nie jest jednak na tyle duża, by rzeczywiście dać mu stabilny zarobek, więc siłą rzeczy musi szukać zleceniodawców w dalszych częściach Hellridge. Nie dopytuje już o resztę sfer jego życia, nie chcąc ładować się w nie z butami. Chłopak i tak już się przed nią otworzył, bo nawet jeśli nie powiedział wiele, tak sam fakt, że nie rzucił pustym frazesem, że wszystko jest dobrze, świadczy o pokonaniu przez niego swoistego wstydu. Podsunięcie świecy do potężnego ogniska jest czynem ryzykownym, lecz Lucyfer w swej dobroci odpowiada swoim wiernym na modlitwę. Knot Esther zapala się od niego, błyszcząc jasnym płomieniem, ale nagły podmuch wiatru zrywa się, szarpiąc materiałem koszuli, jak i ciemnymi, luźno związanymi kosmykami. Czarownica pospiesznie unosi drugą rękę i chroni ogień przed zgaśnięciem, jednocześnie odsuwając się dwa kroki od ogniska, by jej ubranie się nie zajęło. Oddycha z ulgą, kiedy po spuszczeniu wzroku na świecę, spostrzega, że w ostatnim momencie udało się zapobiec nieszczęściu. Czegóż mogłoby być to znakiem? Czy byłoby znakiem samym w sobie, a może zwykłym wypadkiem? Na twarzy kobiety gości lekki uśmiech i przenosi ona ciemne spojrzenie na swojego towarzysza, który idzie właśnie w jej ślady. Wybałusza nagle oczy i włos jeży się na karku, kiedy przy palcach Marvina niebezpiecznie zatańczył płomień. - O matko! Nic ci nie jest? - pyta od razu matczynym odruchem i wyciąga rękę, oczekując, że ten poda jej własną, by pokazać skaleczoną dłoń. - Potrzebujesz lekarza? Zaraz jakiegoś znajdziemy - mówi pospiesznie, bo nie wie jeszcze, w jakim stopniu uległ on zranieniu. W takich chwilach zawsze pluje sobie w brodę, że nigdy nie sięgnęła po naukę magii anatomicznej, a która to bywa niezbędna podczas pracy z dziećmi. Nierozważna młodzież z zadziwiającą częstotliwością potrafi pakować się w tarapaty. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Evander Wyalienowanie Sandy nie wzięło się znikąd. Historia z plemieniem. Historia z mężczyzną, którego kochała. I w końcu historia z córką, dla której zrobiła to wszystko. Wszystko, każdy jej krok, chociaż chaotyczny, kierowany był miłością i jej dobrem. Być może Caroline nigdy tego nie zrozumie. A może nawet nigdy się nie dowie. Teraz dałaby wszystko, żeby wrócić do punktu wyjścia. Ale wie, że jest to niemożliwe. Stąd też wrażenie, że przegrała swoje życie, towarzyszy jej nieodłącznie, na każdym kroku. Trzyma ją na tym świecie jedynie cienka nić, że kiedyś znajdzie w sobie odwagę, aby spojrzeć w oczy własnemu dziecku i wszystko naprawić. Ale, tak naprawdę, czy jakkolwiek jej teraz potrzebują? I czy jej obecność w życiu Caroline nie narazi jej na zniewolenie…? Więc w gruncie rzeczy wybrała samotność, bo dla niektórych ludzi mogła być niebezpieczna. A innym nie ma nic do powiedzenia. Świat, w którym żyła, jest inny niż ten, który widzieli pozostali. Do tej pory zwierzyła się tylko jednej osobie – i pierwotnie tylko dlatego, że myślała, że i tak przy pomocy dotyku wysłucha jej historii, a potem ją wyklnie. O dziwo, nie zrobił tego, nie wyrzucił jej z domu. Dodawał otuchy i ocierał łzy. Nie uważała więc swoich słów za błąd. Ale jego znała od bardzo dawna. Dzieliła z nim dom. Mężczyznę, którego miała przed sobą, nie znała praktycznie wcale. Stąd więc nieznaczne spięcie mięśni mówiące, że nie czuła się z pytaniami komfortowo, oraz lekkie, być może nawet podejrzliwe zmarszczenie brwi. — A Ty? – pytał o nią, a sama nie widziała, aby miał w rękach karteczkę. – Nie ofiarujesz swojej intencji Piekłu? Być może już to zrobił. Być może nie zamierzał. Sandy nie chciała mówić o powodach, dla których ręka drżała nad kartką papieru z wahaniem. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Tessa Fogarty
ILUZJI : 10
SIŁA WOLI : 17
PŻ : 173
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Arlo Ewidentnie unikała tematu, jakby obawiała się powiedzieć o kilka słów za dużo w obecności Arlo, a to ujęłoby cokolwiek jej albo samej Scarlett. Jej relacja z parę lat starszą kobietą bywała miejscami grząskim gruntem do rozmów, łatwo było zacząć opowiadać o rzeczach, jakie ją irytowały, czasami bolały. W rzeczywistości Havillard stojący przed nią był prawdopodobnie jedyną osobą znającą na tyle dobrze dziewczynę Teresy, że mogłaby z nim o tym całkowicie szczerze porozmawiać i wyrzucić z siebie to, co tliło się w jej głowie, a czemu uparcie nie dawała upustu, racjonalizując sobie pewne rzeczy lub z gruntu uznając za coś, do czego powinna się przyzwyczaić. Nie mówiąc o tym, że Arlo był mężczyzną, w dodatku będący w związku z drugim takim samym mężczyzną. Co on właściwie mógł wiedzieć o takich relacjach? I właściwie dlaczego miałaby mu się z czegokolwiek zwierzać. Tym bardziej, że Fogarty nie chciała przedstawiać tej relacji wyłącznie w negatywnym świetle, dawać błędne przeświadczenie, że ze strony kobiety spotkały ją same przykre rzeczy. A to nie byłoby prawdą. — Każdy z nas czasami bywa egoistą — odbiła tę piłeczkę w inną stronę, chociaż nie było to zupełnie oderwane od jej przekonań. Czy Fogarty była egoistką? Niejednokrotnie, bywała nią nawet w relacji z własnym bratem, nawet gdy kończyło się to wyrzutami sumienia. Kierowała się własną wygodą, a bezinteresowne akty dobroci raczej nie były dla niej czymś oczywistym. Życie nauczyło jej postaw odwrotnych, nastawionych na wymianę przysług i zbieranie wokół siebie osób przydatnych, mogących zaoferować coś więcej niż dobre słowo czy uśmiech w pochmurny dzień – tych rzeczy na zysk zamienić się nie dało. Czy Arlo również mógł zostać nazwany egoistą? Zmierzyła go uważnie wzrokiem i uniosła prawy kącik ust. Nie znała go na tyle dobrze, by móc mu to wypominać. Ba, jeśli miałaby się kierować jedynie tym, jak ją traktował, nie mogła w ten sposób określić policjanta, który zrobił dla niej całkiem dużo i raczej nie było spowodowane to wyłącznie tym, że była bliską osobą dla jego siostry. Siostry, która zostawiła ją, ale zostawiła też jego na całe miesiące, nie przejmując się tym, jakie konsekwencje może nieść za sobą nagłe zniknięcie. — Och, wybacz, że nie wiedziałam — pociągnęła nosem i skinęła głową. Nie pomyślała, że nie każdy musiał być tak powierzchowny jak ona w kwestii obchodzenia świąt i móc je po prostu lubić, a nie traktować ich jedynie jako okazję do wolnego w pracy. Odchrząknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego, jak mogło to zabrzmieć. — To znaczy wiesz… Ja chyba nie mam ulubionych sabatów ani innych wydarzeń, najczęściej nawet się na takich wydarzeniach nie pojawiam — wyjaśniła, chociaż najtrafniejsze byłoby określenie “unikam”. Teraz nie zwracała na siebie uwagi innych, prawdopodobnie nawet koleżanki z czasów szkolnych w większości jej nie rozpoznawały, a jeżeli ktokolwiek wychwycił ją z tłumu czarownic, zachowywał pozory, że jest im nieznaną osobą. Nie zawsze jednak mogła pochwalić się tym spokojem. — Niemiło ze strony Evana, że zostawia cię tak samego na pastwę losu — wymruczała, obracając się na moment, by spróbować wypatrzeć w otoczeniu znajomej twarzy mężczyzny. — Tak, zdecydowanie za rzadko słucha. Szczególnie tych, których powinien — przytaknęła rozbawiona. Dotarcie do Cecila bywało zadaniem ciężkim, ale nie niemożliwym. Teresa zatem zmuszona była do obejmowania roli jego głosu rozsądku, o ile dane jej było w porę zareagować. W ostatnim czasie brat i chaos jaki w sobie nosił były całkowicie poza jej kontrolą, ale teraz na nowo musiała o niego zadbać na tyle, na ile potrafiła i na ile sam jej pozwolił. — Widzisz, wszystko rozchodzi się o to, że wy uważacie, że musicie się o nas troszczyć, a my wyrywamy się spod tej opieki, bo chcemy wierzyć, że wiemy wszystko lepiej — podsumowała to z rozbawieniem. Intencja. Kręcąc się w pobliżu ognisk, okrążając jedno z nich podczas kąpania się w jego blasku i cieple, nie myślała o intencjach niesionych do Piekielnej Trójcy. Lucyfer przecież nigdy nie interesował jej najbardziej z całej Trójcy Piekielnej, daleko było mu od blasku księżyca w kierunku którego spoglądała przez większość życia licząc na odrobinę łaski, jaka mogłaby spłynąć na nią i obdarować ją siłą. Ogień podczas styczniowej Uczty nie był wzniecany na cześć Lilith, jednak teraz wierzono, że prośby trafią do każdego z bytów wyniesionych na ołtarz przez czarowników. — A to nie powinno być czymś w rodzaju życzeń przy zdmuchiwaniu świeczek? Wiesz, powiesz komuś, to straci moc? — odwróciła się w kierunku Arlo z szerszym uśmiechem, gdy jej żartobliwy nastrój wciąż się utrzymywał. |
Wiek : 23
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : deadberry
Zawód : urzędniczka, krętaczka, złodziejka
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
- Daj spokój - machnął ręką, jakby odganiał o siebie upierdliwą muchę, która wdarła się do sypialni przez otwarte okno i brzęczała mu tuż przy uchu – skąd mogłaś wiedzieć? Raczej wcześniej nie było przestrzeni na zwierzenia - teraz też jej nie było; wiedział, że wpakowała się w kłopoty, najprawdopodobniej poważne,skoro zjawiła się u niego ze rozciętą wargą i śliwą pod okiem; zapytał, co się stało, ale długo milczała, jakby nie potrafiła wydusić z siebie choćby pojedynczego słowa, tak długo, że w końcu poszedł po apteczkę, opatrzył ją prowizorycznie – Evan niedługo wróci i może się tego pozbyć magią, powiedział wtedy, niemal słyszał echo swoich słów w głowie - a potem zasugerował naukę walki wręcz. – Nie przepadasz za tłumem, co? Nie dziwię się, potrafi dać w kość, zwłaszcza dzieci wbiegające pod nogi - uśmiechnął się lekko, choć sam do tego przywykł, mając w domu niskopiennego psa, który czasem plątał się pod nogami, by zwrócić na siebie uwagę. Wielokrotnie nadeptał Stelli na łapę, gdy jej nie zauważył, lub zauważył za późno i wtedy rozdzierający pisk wypełniał pomieszczenie. Podejrzewał, ze Fogarty miała wiele innych powód, by unikać tłumu.Choćby swoje nazwisko. Społeczny ostracyzm bywała nieznośny, dużo bardziej od obojętności. Poza tym była młodą, atrakcyjną kobietą, na pewno przyciągała spojrzenie wielu mężczyzn, zapewne odciągając ich uwagę od żon, partnerek, a nawet kochanek. Sam, choć nie był wielbicielem kobiecej urody, potrafił ją docenić, a obok Tessy nie dało się przejść obojętne. Może to ta aura? Smutne spojrzenie, usta rzadko wygięte w grymasie uśmiechu? Unosząca się nad nią tajemnica? - Sprawiam wrażenie samotnego? Kilka minut rozłąki wyjdzie nam na dobre - zaśmiał sie, wsuwając do ust kolejnego papierosa; znalazła się w nielicznym gronie osób, które wiedziały z kim Arlo dzielił przestrzeń łóżka. –Częstuj się - zachęcił, wyciągając paczkę ku Tessie i nie przejmując się karcącym spojrzeniem jednej z matek, która dźwigała na rękach ciężar swojego dziecka, na oko roczne. – Myślisz, że chce oddać go w ofierze Ogniu? - mruknął konspiracyjnie do dziewczyny, niemal szepcząc jej te słowa do ucha, bo nigdy nie pojmował intencji rodziców, którzy zabierali na sabat dzieci, które dopiero co nauczyły się chodzić. Zaciągnął się, pozwalając, by słowa Tessy odnalazły drogę do jego uszu i zawisły na chwile w jej oddechu. Przytaknął w geście zrozumienia. Z Scarlett było podobnie - rzadko słuchała. - Scarlett chyba za nim nie przepada - wzruszył ramionami; czasem narzekała na brata Teresy, zwłaszcza kilka dni temu, gdy z uśmiechem na ustach stanęła na progu jego mieszkania z walizką i oświadczyła, ze zajmuje główną sypialnie. Szybko jej to wyperswadował; wtedy dowiedziała sie o istnieniu Evana. – Sugerujesz, że nie potrzebujecie naszej opieki? - Smuga dyma nakreśliła w powietrzu wzorki, które zaraz, w ułamki sekund, zostały porwane na strzępy przez wiatr. Intencja pojawiła się w jego dłoni zapisana na kartce papieru. Podszedł do ognia, czując jak czule ogrzewa skrawki jego skóry. Na tyle blisko, by mógł wyciągnąć dłoń prosto w płomienie i obserwować, jak jego skóra czarnieje, a potem, niczym wosk, topnieje. - Ciekawa koncepcja – po tym słowach pozwolił sobie na chwile ciszy. Przymknął powieki, na języku zatańczyły słowa modlitwy do Piekielnej Trójcy, a po tej kontemplacji, w rytm bijącego w sercu serca, wyrzucił papier do paleniska i przez chwile patrzył, jak zostaje pogryzany przez języki ognia, aż w końcu całkowicie zniknął mu z oczu. – Więc zachowajmy to w tajemnicy. Nie możemy pozwolić, by straciło swoją moc. - Spojrzał na oświetlaną przez ogień twarz Tessy; jej blada skóra miała teraz odcień zachodzącego słońca. Zbliżył wcześniej przygotowany knot świecy do ognia, by w pełni skorzystać z dobrodziejstwa Piekła. Na świece, k6 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Stwórca
The member 'Arlo Havillard' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 5 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Do Sandy Cunnigham kierował się w interakcjach z ludźmi, którzy nieszczególnie go znali — półprawdami (ujawniał pewien kawałek całości, resztę zachowawszy dla siebie) lub przemilczeniami, korzystając z tego, że wiele z tych osób nie mogłoby mu zadać bardziej osobiste zapytanie, czy trafić takim w dziesiątkę za pierwszym podejściem. O takiej sytuacji rodzinnej nie wspominał prawie wcale, chyba że znajdował się pod ostrzałem pytań i nie mógł się łatwo wywinąć. Evander nie budował o sobie nieprawdziwego wizerunku, operując w tym celu kłamstwem — po prostu niezbyt ochoczo chciał się zwierzać. Nie nosił nazwiska ojca, a panieńskie jego małżonki, która nie była jego biologiczną matką, mimo że Spencer Whitlock często tak twierdził. Evan nigdy z tym nie polemizował, nie zaprzeczał i nie działał przeciwko upowszechnianiu tego kłamstwa w szerszej świadomości. Zdawało się, że biernie na to przystanął, choćby przez aprobatę ojca. Tyle że prawda w tym przypadku leżała gdzieś pośrodku — Evander nie był nigdy z Tiffany związany, a niebagatelny udział w tym stanie rzeczy miała Barbara. To, że pani Cunnigham przyczyniła się do załamania nerwowego biologicznej matki Evana pozostawało między nią a panem Whitlockiem. Ten sam Whitlock stawał okoniem przeciwko godzinom szkółki kościelnej, mimo że sam do takowej uczęszczał, opłacając prywatnych nauczycieli konkretnych dziedzin. Evander nie doświadczył jednak szczególnego wykluczenia czy izolacji ze społeczeństwa magicznego. Różnicę dostrzegał natomiast w elementach kluczowych, choćby w obyciu z tradycją i kultywowaniu z podobną pasją świąt. Cunnigham odnosił wrażenie, że niekiedy dało się zauważyć pewną niezręczność w próbie ich odwzorowywania, a może tylko mu się zdawało, że ktoś poza nim to aż tak dostrzegał. Uśmiechnął się lekko z rozbawieniem, gdy współlokatorka Marvina zręcznie odbiła mu piłeczkę. To już stanowiło podpowiedź z jakim typem osoby ma do czynienia. Czasami ludzie byli bardzo otwarci, wystarczała im ociupinka zachęty, by zaczęli stawać się wylewni, a czasem chronili swoją prywatność, bywali nieufni, a może po prostu — nie czuli potrzeby tego zmieniać. Evander nie wyciągał pochopnych wniosków, ale nie była to informacja, którą należało lekceważyć. Niemniej trafiła w dziesiątkę, jak mało kto — nie planował składać na ręce piekła intencji. — Dobry punkt, przyłapałaś mnie — przyznał, skinąwszy głową. Evan nie planował nawet kłamać, nie czuł, że powinien to robić. Brakowało mu też poczucia, że jeśli pociągnie ten temat, to ujawni o sobie aż tak wiele. — Powiedzmy, że nie jestem stąd. — Wykonał taki gest ręką od lewa do prawa, jakby obejmował teren, gdzie odbywały się obchody ważnego święta w społeczności magicznej. Czarownicy byli pochłonięci nim, płonęły im oczy z ekscytacji, klimatu dodawało ognisko i cała otoczka dokoła tego. — Wydaje mi się, że nie do końca rozumiem kultywowany tu zwyczaj, to dla mnie nowość. Poza tym moje życzenia… są chyba zbyt przyziemne, by zawracać gitarę samemu piekłu, zwłaszcza, gdy mogę sam je rozwiązać, jeśli zacznę coś robić w tym kierunku. — Kierunku bliżej, oczywiście, nienakreślonym dla jego rozmówczyni. Mogli sobie przecież dawkować wrażenia i oceniać, czy właściwie chcą więcej zdradzać. Evander bynajmniej nie dopisywał sobie przywilejów na podstawie znajomości z Marvinem, ponieważ jego współlokatorkę jedynie kojarzył. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH