Stary autodrom W sercu lunaparku ukrywa się zapomniany autodrom, gdzie niegdyś królowały radosne śmiechy i piski. Teraz to miejsce tonie w dźwięku wiatru, który niesie kurz i opadłe liście. Obudowana trasa, zatarta i spękana, zmienia kolor na rdzawy, a resztki barier zderzeniowych wydają się być ostatnimi świadkami dawnych emocji. W porzuconej strefie startu i mety, światło zachodu słońca łaskocze stalową konstrukcję, nadając jej złotawy blask. Autodrom, oparty na strzępach wspomnień, jest teraz jak melodia utraconej zabawy, grająca tylko w ciszy opustoszałego lunaparku. Nieobowiązkowy rzut k3: K1 – Chociaż autodrom jest opóźniony, nagle lampy samochodzików migoczą, a one podrywają się do dzikiej, nieokiełznanej jazdy. Trwa to dosłownie kilka sekund, nim znów gasną. K2 – Jeden z samochodzików nagle zaczyna jazdę i próbuje Cię przejechać, aż nie uciekniesz za barierkę. K3 – Widzisz, że w budce od obsługi autodromu ktoś jest. Kiedy zbliżysz się, dostrzegasz wielką, zapleśniałą kukłę clowna. Przez następne cztery dni będziesz się zmagał z jej złudnym widzeniem w różnych, najmniej oczywistych miejscach. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
16 maja 1985, późny wieczór, wczesna noc Msza zrodziła w nim kolejne wątpliwości, które zaplątały się w myśli niepoukładane; kiedy stanie na nogach? kiedy wyceluje wzrok w linie horyzontu bez zbędnego balastu myśli w głowie i tężących pod sercem emocji, których nie potrafił nawet nazwać? Otoczył spojrzeniem sylwetkę Bloodwrotha; do ust przykleił uśmiech; dużo ładniejszy od tego, który zazwyczaj wykrzywił jego wargi. Cecil go odwzajemnił, choć z mniejszym przekonaniem, jakby w obawie, że tym gestem, zaburzy emanującą od skrzypka wesołość, ale milczał, milczał uparcie od kilku minut, milczał, bo bał się, że słowa ugrzęzną mu w gardle i nie będzie w stanie wykrzesać z siebie żadnego zlepka liter, nawet tego najmniej składnego. Milczał, gdy dłoń zanurkowała do kieszeni. Milczał, gdy Nevell powiedział krótkie jesteśmy na miejscu. Milczał, kiedy zaszło słońce, a ich sylwetki tonęły w ciemności; księżyc, schowany w chmurach, nie oświetlał im drogi. Papieros tlił się między ustami, gdy Nevell nadal ich wycieczce żywszego tempa. Jesteś pewny, że to tu?, chciał zapytać, ale, zamiast słów, z ust wypluł obłok szarego dymu, który na ułamki sekund przysłonił jego twarz, zanim nie potargał go na strzępy wiatr. Potrzebowali rozrywki, chwili rozrywki, potrzebowali sam na sam w swoim towarzystwie, potrzebowali wyplątać się, chociaż na kilka sekund, od zakleszczających sie na ich sylwetkach szponów brutalnej, nie znoszącej kompromisów rzeczywistości. Przekazał mu papierosa, a sam zainteresował się skromnym prowiantem w postaci zakupionych jeszcze na mieście frytek; chociaż już dawno wystygły, włożył sobie jedną do ust, a twarz wykrzywił grymas, któremu daleko było to oznaki radości. - Tę sól to sobie mogli darować - mruknął pod nosem. Za słone, zimne, fuj. Miał ochotę wyrzucić całą zawartość papierowej torebki do mijanych pod drodze krzaków, ale z szacunku do przyrody, zrezygnował z tego pomysłu. - Już lepiej smakowałby z chilli. - Podejrzewał, że tej zachcianki, gdy znajdowali się daleko od cywilizacji, Nevie nie mógł spełnić, zatem zlizał z ust posmak rozczarowania i rozejrzał się po najbliższej okolicy. Pogrążony w stagnacji lunpark nie zasługiwał na los, jaki go spotkał; centrum dawnej rozrywki i radości, było tylko echem przeszłości; wrakiem tego, co było. W oddali majaczył cień diabelskiego młyna, ale nie Cecil, w swojej ignorancji, nie poświecił mu tyle uwagi, na ile bez wątpienia zasługiwał, co innego przykuło jego uwagę - autodrom ukryty w samym sercu zapomnianej krainy uciech. Spróbował sobie wyobrazić, jak tu było kiedyś. Spróbował zwizualizować sobie roześmiane twarze cieszącego się z życia tłumu, rodziców z dziećmi; balonu z helem unoszące się ponad ich głowami, różowe obłoki waty cukrowej, klauna balansującego między rzekom ludzi, wesołą, skoczną melodię; czego świadkiem było te miejsce, dlaczego spotkał go tak okrutny los? W głowie Fogatry'ego wybrzmiewała melodia utraconej zabawy; czasy przeszłe, nieważne, zagrzebane pod kurzem wspomnień. - Umiałbyś tym jeździć? - pytanie wyszeptał prostu w jego ucho, gdy splótł ze sobą ich palce. Echo śmiechów, krzyków, rozmów - wydawało mu się, że je słyszał, zawieszone w czasie i przestrzeni. Te przekonanie zacementował nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa. Rzut na kość w lokacji |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
U Nevella Bloodwortha msza nie mogła wzbudzić bardziej negatywnych emocji, które wydrążyła swoją obecnością Matka Piekielna — pełne nadziei oczekiwania jej przybycia, zostało przekształcone w popiół. Służalcza postawa, której od niego zażyczyła, pogrzebała ją w jego oczach, miłość wynikającą z wiary i ówczesne oddanie zgniotła jak owoc, rozpłaszczając go na stole, zmieniając w papkę. Pozycja niemagicznych, którą widywał nie raz i nie dwa, nie miała nic wspólnego z jego oddawaniem hołdu Lilith, a skoro oczekiwała takiego właśnie traktowania (z niezrozumiałego dla Bloodwortha wciąż powodów), to nie mogła liczyć na niego jako swojego wiernego wyznawcę. Już nie, zamiast tego wręczyła mu kryzys wiary. Sama postawiła temu płytę nagrobną, a student medycyny nie miał chyba nawet wystarczającego poczucia gry wartej świeczki, by z tym walczyć. Działania miały swoje konsekwencje, a członków Kowenu traktował z obojętnością, z wyjątkiem czarowników i czarownic, których zliczyłby na palcach góra jednej ręki. Początkowy wstręt, który rozlał się w jego umyśle na spotkaniu, wypłukał pozytywne uczucia względem Matki Piekielnej, wlewając w to miejsce z wolna zastygającą jak cement niechęć i rozsypane ziarna wzgardy. To jednak mogło dawać mu do myślenia, gdy dowie się o swojej kuzynce Imani i jej wyborze strony Lucyfera. Może to ona podjęła właściwą decyzję? Jeśli początkowo maj roztaczał przed Cecilem i Nevellem dużo nadziei, nawet jeśli wieści posłane przez Blair o śmierci Zuge nie napawały optymizmem, to te pojawiły się w nadejściu Piekielnej Pani. Prędko spadli jednak z przysłowiowego deszczu pod rynnę, a młody Bloodworth obawiał się oczyszczenia z kurzu dziecięcych wspomnień swojego Cienia w kontakcie z Camellią po zobaczeniu praktyk Lilith (o Tinę nie martwił się wcale, bo była na psychotropach). Na swój sposób w umyśle studenta medycyny rozkładało się to zmartwieniem, którego nie chciał przed Froggym pokazywać. Pokłosiem drenującego obojga zwątpienia religijnego i nadmiaru doświadczanych emocji, była ich nocna rozmowa telefoniczna, po której nawzajem warczeli na siebie jak koty, ostatecznie i tak zasypiając obok siebie. Z dniem za dniem szafa skrzypka wypełniała się również ubraniami należącymi do ilustratora — pomieszkiwali obecnie na dwa mieszkania i chyba tylko kwestią czasu aż Froggy zagości się na dobre pod jego adresem. Bloodworth idąc ramię w ramię z Cieniem, po podwózce na stopa w okolice przez jakichś studenciaków, nadal powstrzymywał się przed zadawaniem Fogarty’emu zbyt bezpośrednich pytań, wyzwalając tym samym w Cecilu wrażenie osaczenia lub eksplozję zbyt wielu emocji na raz. Obawiał się, że ten lont okaże się u niego zbyt krótki. Nevell uznawał, że gdy nadejdzie odpowiednia pora i Froggy zbierze odpowiednie słowa, podpasowując je pod swoje dyktando, wtedy podzieli się z nim tym, co obijało się o wnętrze jego czaszki. Dlatego po prostu był przy Cecilu, tak jakby wymienili się tym zobowiązaniem i dbaniem o siebie. Jesteśmy na miejscu — stanowiło jednocześnie informacje dla nowo poznanych osób, że pora się zatrzymać, ale również dla Frogarty’ego w kontekście konieczności opuszczenia pojazdu nieznajomych. Wewnątrz niego też zbytnio nie rozmawiali, więc milczenie, którym uraczył go Cecil nie wydawało się obce. Zresztą do ciszy — Po tej recenzji, słońce, na pewno nic już więcej od nich nie kupimy — oświadczył na wpół poważnym, a na wpół rozbawionym tonem Nevell, zacignąwszy się papierosem, podanym chwilę temu przez Cecila. W tym przypadku zdał się na kubki smakowe Cienia, nie paląc się jakoś szczególnie, do zbyt mocnej słoności na języku. — Mogę zrekompensować wybór tamtego lokalu, zrobieniem lepszych w domu, chociaż na pewno wrócimy późno. — Nevie posłał mu krótkie spojrzenie. Wyławianie na mapie okolicy opuszczonych miejsc było broszką Bloodwortha. Opuszczony lunapark został oficjalnie zamknięty dwadzieścia lat temu, został zagrabiony przez naturę i zazieleniony wzdłuż i wszerz. Niby podejmowano próby sprzedaży, ale kto chciałby tak przepłacać za kiepski stan zastawany na terenie? Skrzypek uznał, że o ile to miejsce imponowało rozmiarem, diabelskim młynem, które wisiało jak wyrzut sumienia, chcący o sobie przypomnieć, to gdyby było oświetlone, to robiłoby jeszcze większe wrażenie. Może nie odłączono wszystkiego od zasilania? Ponownie ciągnął się używką, wstrzymując dłużej dym w płucach, gdy usłyszał znajomy szept. Powoli wypuścił obłoczek w zupełnie przeciwną stronę niż znajdował się jego ukochany. Nevell skierował swoje spojrzenie na porzucone autodromy i poczuł ukłucie żalu, że ten obiekt nie przetrwał w swojej świetności do tu i teraz — na pewno zaciągnąłby tu Cecila na którąś z kolei randkę. — Nie przekonamy się tego, jeśli nie sprawdzimy — mruknął enigmatycznie, wracając spojrzeniem do Fogarty’ego. Na wargach Nevella uformował się przebiegły uśmieszek. Chwilę później mocniej ścisnął splot z ich palców, jakby w ramach zachęty, by ruszył z nim w stronę stanowisk, jak się zdawało, dla pracowników. Dreszczyk niepokoju okazywał się dość subtelny i to na tyle, że pod winowajcę tego zakwalifikował dotyk Cienia. — Jak odcięli tu całkowicie zasilanie, to po ptakach, ale nie zaszkodzi się rozejrzeć. To na pewno lepsze urozmaicenie naszej wycieczki niż przesolone frytki. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Sugerujesz, że frytki można smażyć tylko za dnia? - subtelny uśmiech był tylko imitacją oznaki radości, kiedy spojrzenie napotkało twarz Nevella, w drodze do wiszącego nad ich głowami diabelskiego młynu. Wyglądał jak wrak, widmo ulotności otulone przez mgłę wspomnień. - Nie dyskryminuj nocy, ma nam sporo do zaoferowania. Poza tym nie wróćmy do domu. Chcę zobaczyć wschód słońca, stamtąd - wskazał palcem na najwyższy punkt, który wyznaczał linie horyzontu. Nevie, jak boli upadek z dziesiątego piętra?, chciał zapytać, może student medycyny dysponował taką wiedzą? Wbił spojrzenie w przestrzeń przed sobą; otaczała go ciemność i wątpliwości. Myślisz, że moment konfrontacji z płytą chodnika jest bolesny? - Niby wesołe miasteczko, a wypruło ze mnie całą radość. - Kłamstwo. Ostatnia radość była mu zupełnie obca; jak mateczna troska, albo oddalająca się od niego nadzieja. Ostatnio radość była luksusem, a na luksus nie było go stać. Wsunął papierosa między wargi; nawet ciepło, które otuliło jego dłoń, gdy Nevell objął ją palcami, nie przynosiła mu ukojenia, wracajmy do domu. Dzień był ciepły, a on czuł chłód; dłonie miał równie zimne, co zawsze, spojrzenie obojętne, ton głosu monotonny. Chciał czuć, co Nevell. Chciał, by świt dal mu pewność, że Bloodwroth go nie porzuci. - Lumifluctus - cichy szept przecinający ciszę przyniósł magię ciepłem przepływająca przez sploty skóry. Wyplątał palce z uścisku Nevella i objął nimi jego kark. - Chcę - wyszeptał mu prosto w rozchylone wargi - by to miejsce chociaż na chwilę było takie jak kiedyś. Wraz z tymi słowami, nad ich głowami rozbłyska iluminacja świetlna - różnobarwne sople rozproszyły ciemność, a on objął wargami przebiegły uśmiech, który tlił na ustach Bloodwortha. Nie czekał, aż Nevell odwzajemni gest czułości; nie czekał, aż ich sylwetki znowu pochłonie mrok; nie czekał aż nastrój pryśnie jak bańka mydlana. Wydawało mu się, że czuje na karku natarczywe, obce spojrzenie; nawet tu nie mogli zanzać odrobiny prywatność? Odsunął się od obiektu swoich westchnień i objął spojrzeniem skrawki otoczenia, by zlokalizować położenie intruza; nieprzyjemny dreszcz spłynął wzdłuż linii kręgosłupa. - W budce od obsługi autodromu ktoś jest - wpadł Bloodworthowi w słowo, potwierdzając swoje przeczucie, które, skonfrontowane z rzeczywistością, pozostawiło na języku nieprzyjemny, metaliczny posmak krwi. Choć dłonie mu zadrżały, choć papieros, którego obracał nerwowo między palcami, skonfrontował się z podłożem, a on, by nie kusić losu, zmiażdżył go pod podeszwą buta; choć czuł, jak strach zacisnął się pięścią na jego żołądku, podszedł ku budce, by zdemaskować podglądacza. Gdyby w tym momencie Cecil wiedział, że za rok Stephan King wyda książkę, gdzie głównym zakapiorem będzie klaun zwany Pennywise, nie sięgnął by tak ochoczo po nóż i nie wbiłby jego ostrza w głowę kukły, jednak, nie dysponując taką wiedzą, dłoń wręcz ochoczo odnalazła rękojeść noża, a jego stal głowę dziecięcych koszmarów; krew nie spłynęła po czole pajaca, ale Fogarty'emu wydawało się, przez kilka sekund, że z nieruchomych ust, wydobył się cichy, gardłowy śmiech rozbawienia. - Nie jest prawdziwy - najpierw słowa, potem westchnienie ulgi, w następnej kolejności parodia uśmiechu na ustach, a po kolejnych pięciu uderzeniach serca śmiech opuszczający wąski tunel krtani; nie miał nic wspólnego z rozbawieniem, był oznaką histerii, sposobem, by wyrzucić tłamszone w sobie emocje. - Revera - wyrzucił z siebie między jednym a drugim haustem powietrza; karykaturalne dłonie utkane z cieni zacisnęły się, w ramach zemsty, na sylwetce kukły. Wariował, stopniowo tracił nad sobą kontrolę; Nevie, to tylko kwestia czasu, kiedy przekroczę granice obłędu. Chwile później rozbawienie go opuściło; wyprostował sztywno plecy i sięgnął spojrzeniem do stojącej nieopodal sylwetki; wiszące nad ich głowami światła feerią barw oświetlało jego twarz, przez co nie mógł zdiagnozować towarzyszących mu emocji. - Może w tej budce znajdziemy źródło zasilania? - głos mu nie drżał, był spokojny, jakby wydarzenia sprzed chwili nigdy nie miały miejsca; jakby nie był bliski załamania nerwowego; jakby świat, w który wierzył, nie rozpadł się na kawałki. Lumifluctus, k92+8 Revera, k61 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
— Bardziej zakładam, że wrócimy do miasta, gdy zrobi się już widno — doprecyzował po chwili Bloodworth, odpowiadając na kulinarne wątpliwości Fogarty’ego. Na twarzy skrzypka odmalował się kwaśny grymas, gdy z ust jego Cienia padło, jak to rzekomo wiele ma im noc do zaoferowania. Nie rekompensował tego w żadnym razie fakt, że mówiąc o domu, mieli na myśli ten sam adres. Student medycyny spojrzał z powątpiewaniem na trzymający się w konstrukcji na słowo honoru i nadgryziony przez rdzę diabelski młyn. — Wykluczone — Nevell ocenił racjonalnie cecilową propozycję i odrzucił ją bez mrugnięcia okiem. Znał go na tyle, by być świadomym, że Frogarty potrafił wpaść na iście odważny pomysł, który wdrażany w życie, wytracał po drodze punkty na powodzenie, jednak ilustrator pozostawał na widok tego zobojętniały, tak jakby ta nieustępliwość miała odwrócić szale. Uwaga Nevella częściowo została zogniskowana na chłodzie bijącym od dłoni Cecila, a choć był do tego przyzwyczajony, tak jak do bladości czy płomyków entuzjazmu w oczach podczas tworzenia swoich ilustracji, o ile Fogarty potrafił się w jego obecności skupić. Nieumyślnie zacisnął mocniej palce na zewnętrznej części dłoni Froggy’ego. Radość ostatnimi czasy zaczynała stanowić dobro luksusowe i element myślenia życzeniowego. Kłamstwo Cecila okazywało się zatem dość proste do prześwietlenia, zwłaszcza gdy Nevell nie raz i nie dwa — po spotkaniu z samą Lilith gwoli ścisłości, które okazało się synonimem rozczarowania — zauważał u niego spadek czy wahania nastroju. Sam zauważał u siebie problem, by z taką łatwością jak wcześniej wywołać u Fogarty’ego uśmiech — w pewnym stopniu przecinali się na środku tej osi. Teraz wprawdzie było to przyćmione przez eksplorację porzuconego na pastwę losu i/lub natury, wręczając w zamian dreszczyk emocji towarzyszący przy każdej tego typu wyprawie. Nawet teraz odnosił wrażenie, że ilustrator myślami był zupełnie gdzie indziej. Po krótkiej czułości ostał się trzepot motylich skrzydeł w brzuchu, a także wrażenie niedosytu. Bloodworth skwitował to tylko bezgłośnym westchnięciem przy zanikającym uroku świateł — ledwie mrugnięciu z przeszłości. Romantyczny nastrój i urok chwili ustąpił miejsca, ścielącemu się i pikującemu zaniepokojeniu w głosie Fogarty’ego. Słowa ilustratora za sprawą mało subtelnej sugestii, na powrót skupiły uwagę skrzypka na wrażeniu bycia obserwowanym, które tliło się na krańcu świadomości; w końcu nie było aż tak nowe, gdy chodziło się po opuszczonych lokacjach i nasłuchiwało rozmaitych dźwięków, mogących świadczyć o obecności kogoś innego. Ostatecznie student medycyny ściągnął usta w wąską linię, zastygnąwszy w miejscu niczym słup soli. Obserwował całe zajście z parominutowym wrażeniem derealizacji, tak jakby oglądał to z perspektywy filmowej. Nevell pozbył się tego charakterystycznego dyskomfortu, wciągnąwszy głęboko powietrze do płuc. Wiadomość, że to tylko kukła, sprawiła, że mógł pozbyć się myśli jak pozbyć się ciała — na taką ewentualność nie byli zbyt dobrze przygotowani. Bloodworth przez chwilę wpatrywał się w ostrze, jeszcze zanim śmiech Froggy’ego odnalazł drogę do nevellowego zmysłu słuchu. W paru krokach pokonał dzielącą ich odległość, zupełnie niezainteresowany klaunem w uścisku cienistego zaklęcia. Zagrożenie odeszło do lamusa, a ręce Nevella znalazły drogę do twarzy Cecila, obejmując ją. Może chciał mu się bardziej przyjrzeć przy tym emocjonalnym rollercoasterze. Przy studencie medycyny Froggy’emu trudno było aż tak gładko udawać, by nie dostrzec przejścia — takie zwodzenie za nos mógł zostawić dla przypadkowych osób, które nie spędzały z nim większej części doby. — Silientumvitae — inkantacja zaklęcia przecięła powagą nocne powietrze. Nie została zmiękczona uśmiechem ze strony Bloodwortha, zwłaszcza gdy przyglądał się przenikliwie mimice swojego chłopaka. — Szukasz tematu zastępczego, słońce? — zawiesił między nimi to pytanie, choć dla samego skrzypka miało raczej wydźwięk retoryczny. Na krótko przeniósł wzrok na obezwładnionego klauna, w którym brakowało jakichkolwiek oznak życia, zaraz wrócił nim do swojego rozmówcy. W osobistej skali Bloodwortha widok ten nadal znajdował się daleko na osi jego prywatnych lęków, a już tym bardziej bardzo trudno byłoby temu widokowi doścignąć do koni. Widok tych zwierząt nawet w pewnej odległości w głowie skrzypka, wyłączały przełącznik racjonalnych myśli, dając mu szum w głowie i napięcie każdego mięśnia z osobna. — Możesz w końcu zacząć mówić, co tak naprawdę cię gryzie? Każde kolejne przemilczenie raczej przekłada się do skracania ci lontu i w końcu wybuchniesz. — Nie dałoby się odmówić studentowi medycyny gorzkiego wydźwięku. Nevell powoli cofnął obie ręce z chłodnych policzków Cienia. Nie mógł i nie zamierzał go zmuszać do zwierzeń; przerabiali to wielokrotnie na przestrzeni tych lat. Może i był cierpliwy, ale nie oznaczało to tego, że pozostawał ślepy. Jeszcze pomyślę, że to ja cię tak unieszczęśliwiam, przemknęło Bloodworthowi przez myśl, jednak nie podzielił się tym z Fogartym. — Zaczynam się o ciebie martwić, ale może odwróćmy od tego uwagę, tak w twoim stylu, patrząc na to zasilanie. — Student medycyny nie byłby sobą, gdyby ten przytyk nie padł z jego ust, zaznaczając problematyczny obszar. Powstrzymywać się od niewygodnych komentarzy mógł wyłącznie w warunkach, gdy dotyczyły one względnie obcych dla niego osób, a tym bardziej tym, z którymi nie dostrzegał sensu w potencjalnej rozmowie. Nevell z leviorą na ustach i światłem w jednej dłoni, wszedł do środka, wyminąwszy klauna. Kiedyś może ten kukłowy twór sprawiał wiele radości milusińskim, jednak wypadł z tej roli dawno temu. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Silientumvitae ciepłem magicznej energii rozlało się po jego ciele, przynosząc, przynajmniej chwilowe i równie zbawienne ukojenie, którego Fogarty potrzebował. Ręce przestały mu drżeć, mógł unormować oddech, dopasowac go tętniącej w naczyniach krwionośnych krwi i bicia serca, a jednak nie wykrzywił ust w grymasie wdzięczności. Uniemożliwiły to słowa, które chwile później przecięły cisze, rozdrapując ledwo zabliźnione, ukryte głęboko pod skórą rany. Nawet nie wiesz, ile zła wyrządzają mi twoje słowa, Nevie, cicha refleksja zagościła w przestrzeni umysłu, gdy przymknął powieki, czując jego kojący, ciepły dotyk na swoich policzkach i mgiełkę oddechu na skórze. - Co złego jest w emocjonuj eksplozji? - pochwycił jego spojrzenie, ton głosu, a nawet mimikę twarzy; przykro mi, kurwa, Nevie, że nie potrafisz się cieszyć chwilą, jak dawniej, że, gdy tylko zamknęliśmy naszą relacje w ramach związku, próbujesz zmusić do zwierzeń, ciągnąc za język, analizować moje słowa i rozliczać z każdego potknięcia. Widzisz to, prawda? Mam więcej wad niż zalet, więc, kurwa, przestrzeń się łudzić, że w końcu się przed tobą otworzę, albo że mnie naprawisz. - Boisz już że pewnego dnia przestanę odbierać twoje telefony? - w cecilowym tonie głosu również pojawiła się gorycz, a na ustach zatlił się zgorzkniały, pozbawiony radości uśmiech. Prawdopodobny scenariusz. Stał na krawędzi. Dwa kroki na przepaścią. Wystarczyło jedno uderzeń serca, by pokonać ten dystans. Wypić całą butelkę wina, zapalić jointa, napełnić wannę wodą, ostrzem noża podciąć sobie żyły i zatonąć we wszystkich, gromadzonych przez lata rozczarowań. - Mówiłem już. Czasem się duszę i nie mogę złapać tchu. Czuję sie jak intruz we własnym ciele. Przedwczoraj, gdy podczas kąpieli, docisnąłem peta do skóry - tak, ciągle to robię, Nevell, zauważyłeś? - nie poczułem nic. Zupełnie nic. Muszę zmienić otoczenie. Wyjechać z tego przeklętego miasta, jak najdalej, inaczej nigdy nie złapię równowagi. Tak, Nevie, unieszczęśliwiasz mnie. Każdy twoje słowa tnie moja skórę boleśniej od najostrzejszego noża z mojej kolekcji. Każde twoje spojrzenie sprawia, że oddycham z większym trudem. Każde twoja nieudolna próba zrozumienia tego, przez co przechodzę, rozrywa moje serce. Myślał, że będzie łatwiej, gdy wyzna mu co do niego czuje. Myślał, że będzie łatwiej, kiedy złączy ich usta w pocałunku. Myślał, że będzie łatwiej, gdy zatrzyma go przy sobie. Ale tylko się łudził. Nie było łatwiej. Było gorzej. Nevell ciągle wytykał mu słabości. Ciągle czuł na sobie ciężar jego spojrzenia. Ciągle czuł się niewystarczający. W końcu i on porzuci się, jak każdy, gdy przekonał się na własnej skórze, że w twoim uśmiechu nie ma nawet odrobiny szczerości, słyszał głos Dahlii w swojej głowie. Niewidzialna pięść oczekiwań zacisnęła się na jego klatce piersiowej i nie mógł przez to oddychać. Może powinien pozwolić mu odejść? Powiedz, Nevie, jak się ma czuć ktoś, kto stracił coś, w co wierzył większą cześć swojego życia? Jak może się czuć, ktoś kto zabijał dla tej wiary, a wszystko to, co dawało mu siłę, przestało, w jednej chwili istnieć? - Może nasze znajomość to też jedno wielkie kłamstwo. Wierzyliśmy, ze Lilith połączyła nasze drogi i miała wobec nas plan, ale teraz gdy - przełknął gwałtownie silne; własny głos, brzęczący w skrawkach dzielącej ich przestrzeni, wydal mu się zupełnie obcy, podobnie jak dreszcze niepokoju przechodzące wydłuż linii kręgosłupa, podobnie jak obijającego się boleśnie o żebra serca - odeszła, tracę grunt pod nogami. To tylko kwestia czasu, kiedy upadnę. Chcesz, żebym pociągnął cię za sobą na dno? Kwestia zasilenia, zgodnie z życzeniem Nevella, przestała zajmować cecilowe myśli. Stojąc w kompletnym bezruchu, w otoczeniu ciemności - iluminacja zgasła - wbił spojrzenie w jego sylwetkę. - Nic nie jest takie, jak przedtem. Wszystko wydaje się obce. Nawet smak papierosa. Duszę się pieprzonym dymem, jakbym palił od tygodnia, a nie dziesięciu lat. Nie potrafił mówić wprost o swoich uczuciach, więc Nevell musiał nauczyć się czytać między wierszami. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Nevell zdawał sobie sprawę aż nadto, że to tylko kwestia czasu, nim wrócą do podminowania i napięcia rodem z ich nocnej rozmowy telefonicznej. Bloodworth mógłby to odwlekać, czy udawać, że nie dostrzega, jak wpływa to na Cecila. Przynależność do Kręgu i obcowanie z osobami, które w ogóle go nie interesowały, podniosły mu próg przemilczania pewnych kwestii i oceny, czy powinien sobie na coś pozwalać. Bardzo często nie dzielił się tym, co tak naprawdę myślał, preferując ciszę niż wsadzanie kija w mrowisko. Skrzypkowi nie było do twarzy z udawaniem, że wszystko jest w porządku, gdy każdy neuron podpowiadał mu, że to tylko zasłona dymna. Poza tym znał Fogarty’ego zbyt długo, aby zamydlił mu oczy, tak jak wciskał kit wszystkim przypadkowym osobom, mogąc wykreować przed nimi dowolny obraz. W pewnym stopniu wywleczenie tych niewygodnych kwestii było kamieniem milowym, którego nie dało się przeskoczyć. — To zależy — odpowiedział Bloodworth, siląc się na spokojny ton, choć Frogarty wysoko stawiał mu tę poprzeczkę. Klucz tkwił w tym, aby nie dać się wciągnąć w nastrój Cecila, który próbował maskować z mniejszą lub większą skutecznością. — W twoim przypadku wolałbym tego uniknąć. Wystarczająco sypiesz się na moich oczach. — Studenta medycyny w odróżnieniu od Froggy’ego było stać na szczerość. Od Cecila przestał tego oczekiwać, jednak nie mógł się wszystkiego domyślać w nieskończoność bez jakichkolwiek podpowiedzi. Nie był od zabawiania się w zgadywanki; Nevie chciał konkretów. Przy pytaniu o nie odbieranie telefonów zatrzymał na nim długie spojrzenie, zanim w ogóle odpowiedział: — Tak. Jesteś tym usatysfakcjonowany? — Odrobina ironii zaplątała się w sekcji pytającej. Nie raz doświadczył egoizmu w odmianie Fogarty’ego z duszeniem w sobie wszystkiego do poziomu gnilnego. Podarował sobie wzmiankę o tym, że z Tessą zawsze w obszarze zdrowia czy bezpieczeństwa Cecila zawsze grali w jednej drużynie, nawet jeśli przeciwko jego woli. — Tak, zauważyłem — skwitował krótko temat przypalania papierosem i próby łapania kontroli na takim zachowaniu. Trudno nie zauważyć, skoro śpimy najczęściej w jednym łóżku, dodał już w myślach student medycyny. Zauważył również to, że Cecil nie liczył się zupełnie z tematami, które omawiali nie raz i nie dwa. Może dla Fogarty’ego w ostatecznym rozrachunku nie miało to żadnego znaczenia. Ten jeden subtelny przytyk, jak na nevellowe możliwości, przeważył szalę i odpalił Cecila. Bloodworth zamierzał płynąć na tej chmurce, biorąc pod uwagę, że w takich warunkach i uwrażliwieniu Fogarty’ego na różne kwestie, wykluczało to łagodniejszą rozmowę. Skrzypek godził się z tym, nawet jeśli na koniec dnia zostanie czarnym charakterem w historii ilustratora — czasami były ważniejsze rzeczy niż tylko cecilowe samopoczucie na tu i teraz. Rozedrganie ilustratora traktował jako cegiełkę do negatywnych emocji, którymi obdarzył Matkę Piekielną. To obserwowanie, którego nie lubił Cecil, nie było aż tak oceniające, jak zakładał, częściej znajdowało się w tym zainteresowanie i troska. Bloodworth wkroczył do budki należącej niegdyś do obsługi, unosząc rękę ze światłem, by objąć pomieszczenie. Nie potrafił się jednak zupełnie skupić na tym, by zasilanie przywrócić, gdyż Frogarty wcale nie skończył, ale tym razem wstrzelił się we wrażliwy punkt u swojego rozmówcy. Wycofał się rakiem z pomieszczenia, tak by o nic nie zahaczyć, a następnie wrócił się do Cienia, który wyglądał, jakby wrósł w swoje miejsce i stanął naprzeciwko niego. Tym razem nie sięgnął dłońmi do jego policzków, tylko skrzyżował ramiona na torsie. — Powtórz to jeszcze raz, bo chyba nie dosłyszałem. — Ton wypowiedzi, jak i postawa świadczyły zgodnie o czymś przeciwnym. Głos Nevella stał się szorstki niczym papier ścierny, a jego wewnętrzny spokój zaczynał topnieć. — Pozwól, że coś ci wyjaśnię. To, że oboje wątpimy w megalomański majestat Lilith i dotarło do nas, że niestety nie można na niej polegać, nie oznacza, że wszystko co wydarzyło się do tamtego momentu, stało się nieaktualne. Poznaliśmy się przez ten kowen, to niepodważalny fakt, ale jeśli uważasz przecięcie naszych dróg za pomyłkę, to fajnie masz. Tylko mam złe wieści: zakłamywanie rzeczywistości nie działa gładko w obie strony i szkoda, że nie obchodzi cię, co ja mam do powiedzenia. — Ugryzł się w porę w język, by nie padło: może Tessa pożyczy ci swoje wyciszające tabletki, ponieważ nawet w stanie wzburzenia wiedział, że to byłby cios poniżej pasa. Bloodworth westchnął głośno, kręcąc energicznie głową i odsuwając się od Cienia. Wybranie się tutaj było błędem, tak samo jak wybór tego lokalu z frytkami. Zmuszanie Cecila do rozmowy, której sobie nie życzył, nie ułatwiało im komunikacji. — Jest tylko coś, czego nie rozumiem… Co właściwie próbujesz teraz osiągnąć? Chcesz mnie zniechęcić do siebie, a może zachęcić, żebym cię zostawił? Na jaki efekt liczysz? A może powinienem zapytać: czego ty się obawiasz? Bloodworth miał nieodzowne wrażenie, że trudno było mu się z Frogartym dogadać nie dlatego, że takiej inicjatywy ze świecą było z jego strony szukać, wręcz przeciwnie — odnosił czasem wrażenie, że Cecil jest tak skupiony na swoim życiu wewnętrznym i targającym nimi rozterkami, że oddzielał się od niego grubym murem. Chciał rozłożył przed nim pajęczynę, że wszystko jest w porządku i świetnie się wszystko układa, oczekując, że Nevell wpadnie tam jak owad. Mogli udawać, o ile obaj na ten układ, by przystanęli, ale skrzypek chciał czegoś prawdziwego. Nie chciał mieć do czynienia z obrazkiem, który Froggy zręcznie by przed nim utkał — chciał widzieć go autentycznego, takim jakim był, przecież znał już niejedną jego wadę i ulokowane różnych blizn. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nie szukał zrozumienia. Bloodwroth nigdy, nawet w połowie, nie był tak zaangażowany w Kowen jak Cecil. Stał z boku, nigdy nie podejmował inicjatywy. Nie pozostawił swojego życie na szali. Tkwił w objęciach luksu, otoczony ciepłem troski i miłości. Nie zatracił się w tym wszystkim. Nie zatonął w obecności Lilith. Nie była jego latarnią morską oświetlającą pogrążone w ciemności skrawki przestrzeni światłem. Nie sprzedał jej swojej duszy. Nie zatracił dla niej swojego sumienia. Tymczasem Cecil był jak pusta skorupa. Wszystkie emocje tężące pod sercem okazały się kłamstwem, cała nadzieja iluzją, wiara pustą przestrzenią między żebrami. Czuł się tak, jakby całe szczęście, jakie w nim tkwiło, wparowało, jak puste, popękane naczynie. Nie jestem taki jak ty, Nevell. Czasem zachowujesz się jak buc. Czasem doprowadzasz mnie tym do szewskiej pasji, jakbyś nie stawiał miedzy nami znaku równości, jakbyś chciał podkreślić, że dzieli nas przepaść. I, wiesz, zaczynam ją dostrzegać. Jesteś tym usatysfakcjonowany?, dzieciną, drażniąca ironią wybrzmiało w przestrzeni. Wyglądam, jakbym był?, miał na końcu języka, ale słowa zdławił w krtani. - Tu nie chodziło o mnie, ani o ciebie - mruknął, głos niemal zniżając do szeptu. – Chodzi o nas, Nevell. Od miesiąca zataczamy błędne koło i ranimy się nawzajem Jak się czujesz, gdy jestem obok? Bo ja czuję się coraz gorzej. - Moje życie się rozpadło, a twoja obecność wcale nie pomaga. Pogłębia tylko ten stan, bo nie potrafisz podjąć decyzji - oni czy ja? Odwlekasz to w czasie, bo chcesz jak najdłużej tkwić w tej bańce i masz do tego prawo, a tymczasem ja się nie mogę złapać tchu, bo mam dość niepewności. Potrzebuję stabilności, Nevell, a obecnie mogą liczyć jedynie na emocjonalny rollercoster. Nie mogę tak dłużej żyć. Z tobą. Na kredyt. Z udawanym uśmiechem przyklejonym do ust. Z ciężkim westchnieniem witać każdy dzień. Obgryzać paznokcie, gdy szkicuję. Przyciskać do skory niedopałek, gdy wszystko idzie nie tak, jak powinno. - Co zrobisz jak ta bańka w końcu pęknie? - spytał otwarcie, bo dotychczas Nevell podkreślał, że studia i rodzinne powinności znajdują się na jego piedestale, wiec gdzie tu miejsce dla niego? Wybieraj - oni albo ja. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, a ta decyzja musi w końcu zapaść. – Do tej pory twoje rodzina nie ingerowała w twoje życie, ale wkrótce się to zmieni. Za kilka dni przekroczysz granice pełnoletności. Za rok, dwa przedstawią ci ofertę matrymonialną. Co zrobisz, gdy ten dzień nadejdzie? Kim wtedy dla ciebie będę? Opcją B? Cecil nie próbował wejść w jego buty, założyć jego skórę, żyć jak życiem. Byli jak dwie planety, które krążą wokół jednej orbity i czasem się ze sobą zderzają, ale poza tym, poza przyciąganiem i splotem emocjonalnej więzi, nie łączyło ich nic. - Muszę stąd wyjechać. Chociaż na trochę i zrobię to z tobą, lub bez ciebie. Po prostu to zrobię. - To nie była groźba, a decyzja, która dojrzewała w nim od tygodni. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Kiedy zażegnywali problem zwany Forgerem, Bloodworth naiwnie zawierzył, że odtąd wszystko poukłada się z czasem, tyle że wówczas naprzeciw też pustce wyszła Lilith we własnej osobie. Można, by rzec — natura nie lubi próżni. Zabrakłoby jeszcze do kolekcji wrażeń uwieszenia jakiegoś członka kowenu nad sufitem na jakże pamiętnym spotkaniu absolutu. Nevell odwdzięczył się jej za nachalność i wymuszenie służalczej postawy wymownym milczeniem, które w jego przypadku oznaczało więcej niż słowa. Fogarty oplótł wokół skrzypka bluszcz indoktrynacji, przedstawiając mu zbyt wyidealizowany obraz Matki Piekielnej, który rozpadł się na kawałki w zderzeniu z rzeczywistością, raniąc ich w zupełnie inny sposób. Dla Cecila wiara była wszystkim, a dla Nevella stanowiła jeden z istotnych elementów życia, zwłaszcza taki, który zacieśniał jego więzy z ilustratorem i wypełniał przestrzeń ich rozmów. W rzeczy samej mieli problem z odnalezieniem nie tylko wspólnego języka, lecz również neutralnej płaszczyzny, gdzie nie dochodziłoby między nimi do tarć. To nie było zwykłe nieporozumienie czy uraza, którą trzymali do siebie przez kilkanaście minut, a potem ulatywała w niepamięć. Ten rodzaj rozdrażnienia przypominał drzazgę wbitą w skórę przy jednoczesnym jej zaczerwienieniu i spuchnięciu. Powiedzieć, że spotkanie kowenu wytrąciło obojga z równowagi, byłoby niedopowiedzeniem, gdyż pewne niedopowiedzenia tworzyły chyboczące stosy. Bloodworth mógłby poruszać się jak na paluszkach, byleby te nie spadły żadnemu z nich na głowę, jednak takie zawieszenie nie mogłoby trwać w nieskończoność, tym bardziej, gdy intuicja podpowiadała mu, że coś ewidentnie nie gra — jak fałszywie wygrana melodia. Zauważał zmianę w zachowaniu Frogarty’ego i jego zapętlający się stan, który próbował maskować czasem lepiej, czasem gorzej, jednak z różnym skutkiem, biorąc pod uwagę to, że na niekorzyść był staż ich znajomości. Wciąż z wcześniejszym dystansem, pozwolił ilustratorowi mówić, rozluźniając skrzyżowanie ramion na to, by wyłowić z kieszeni spodni paczkę napoczętych papierosów i zapalić jego końcówkę płomykiem z zapalniczki. Rozdrażnienie przelał na przygryzienie filtra używki, poświęcając uwagę stopniowemu spalaniu. Bloodworth łudził się, że nikotyna wygładzi jego postrzępione nerwy. Darował sobie wtrącenie tego, o czym pomyślał — jak niby miał rozumieć jego punkt widzenia czy to, co właściwie kłębiło się w jego głowie? Zgadywać? Wysyłać mu znaki dymne? Tej nocy, której się oficjalnie zeszli nawet o czymś podobnym rozmawiali. Nevell wyprostował rękę, by strzepać popiół i zastygł w tej pozycji, słysząc: oni czy ja? Poczuł się tak, jakby Cień nagle wprowadził go do dusznego, ciasnego pomieszczenia; posmak nikotyny na języku się wyostrzył. — To jest to, co cię gryzie i podminowuje? — Pytanie neutralne, jakby chciał dodatkowego potwierdzenia, że faktycznie taka powinna być trajektoria ich rozmowy. Nevell zaciągnął się papierosem, przypomniawszy sobie o nim, zanim ten pokonał odległość pozostałą do filtra, by przypalić opuszki jego palców. Tak łatwo ci zwątpić w moją lojalność i uczucia?, przemknęło mu w głowie, ale starym, dobrym zwyczajem zmilczał to. — Więc… Spędza ci sen z powiek obawa, że zostawię cię za sobą, czy to, że mógłbyś nie być dla mnie numerem jeden? — Oba, a może tylko jedna ze wskazanych? A może zupełnie się nie wstrzelił? Bloodworth wstrzymywał się z pochopnym wyciąganiem wniosków, a chciał policytować się z Cecilem za jego szczerość. Nevell nie uchylał się jedynie wobec zobowiązań związanych ze spotkaniami z krewnymi lub biznesem pogrzebowym; te typowo związane z Kręgiem nie były w jego ocenie obligatoryjne. Nie raz i nie dwa powtarzał, że na pierwszym miejscu stawia więzi rodzinne i podjętą edukację na lokalnym uniwersytecie. To nie znaczyło jednak, że nie zastanawiał się nad przyszłością. Oglądał swoich krewnych w aranżowanych małżeństwach, które czasem wiązały się ze zgraniem, a innym razem trwaniem w nieszczęściu, choćby ze względu na to, że tak wypada. Podejście Nevella odbiegało od przestarzałych idei krzewionych przez Krąg, jednak to nie stanowiło problemu, a przynajmniej gdy ten staromodny styl myślenia nie wkradał się do jego życia. Kiedyś na tym polu pojawi się zgrzyt, większy niż kazanie odczepienia się Laffite zawieszone między słowami. Nie zmieniało to faktu, że Bloodworth na pierwszym miejscu stawiał siebie i swoje życie, a próba o wywalczenie szczęścia na własny rachunek, wiązała się z koniecznością uniezależnienia od rodowych finansów. — Niczego nie odwlekam w czasie — odpowiedział beznamiętnie skrzypek, racząc się dogorywającym papierosem, który chwilę później znalazł się pod podeszwą jego buta. W głosie zabrakło znamion ironii czy żalu, osadziła się tam obojętność. Nevell wykazywał zbyt duży poziom indywidualizmu, by być zwykłym trybikiem w maszynie, a przynależność do rodzin Kręgu nie była jednowymiarowa; posiadała więcej odcieni szarości niż tylko płaską biel i czerń. Tego tematu dotąd nie podejmowali w spokojniejszych warunkach, a student medycyny nie zamierzał do niego wracać. — Wiem, jak to się skończy, Cecil. Nie muszę przyspieszać tego procesu i palić nagle mostów. Wybrałeś mnie, mając świadomość, że jestem przedstawicielem Kręgu… — I tego jakie wyzwania i wątpliwości to niesie. Poza tym był poniekąd zlepkiem tego, czego Cecil jako Fogarty w tym wszystkim nienawidził, nawet jeśli serce nie sługa, co w gruncie rzeczy mogli powiedzieć obaj. — A ja wybrałem ciebie, nic się w tym temacie nie zmieniło i nie zmieni. Nie zamierzam z ciebie rezygnować, nawet jeśli miałoby to mieć dla mnie konsekwencje inne niż skłócenie z rodziną. Nie zainteresują mnie żadne oferty matrymonialne i wcześniej czy później będzie to kością niezgody. Nie będę się unieszczęśliwiać dla czyichś wymysłów. Krąg ma osoby uciekające przed tym wymuszonym obowiązkiem i mające znacznie więcej lat niż ja, a moja rodzina ma na koncie wyjątki i jest znacznie bardziej tolerancyjna od pozostałych. Niech sprawy potoczą się same we własnym tempie. — Nevell nie zamierzał bawić się w dom, współdzielić życia z kimś z przypadku, funkcjonować pod czyjeś dyktando i marnować swojego życia. Bloodworth był tak samo uparty, jak i dumny, a w rzeczy samej okazywał się w tym egoistyczny. Nie wykazywał ani odrobiny skłonności, by ustąpić pod kogoś dla świętego spokoju, zwłaszcza gdy nie darzył kogoś nawet ociupinką sympatii. Rzucił przelotnie okiem w stronę klauna, który czatował nadal w tej samej pozycji, jakby dzielnie wysłuchując ich rozterek; zapewne od dawna nic się tu nie działo. Chwilę później utkwił uważny wzrok w Cecilu Fogartym, bo to była jedna z osi, na której znajdowali się na jej dwóch krańcach – w gorącej wodzie kąpany Froggy i znacznie wyważony, spokojnie obserwujący Bloodworth. — Moją decyzję znasz. Poza tym na dowód tego masz to, że praktycznie ze sobą mieszkamy. — Nawet wtajemniczył ciocię Annikę o zamiarze posiadania współlokatora. Skrzypek trochę zmniejszył ich odległość, by kolejne słowa zamknąć w cichym zapewnieniu. Nie wyciągnął jednak ręki ani do policzka, ani do ręki swojego chłopaka, by nie przeszkadzało im to w, powiedzmy, racjonalnej rozmowie. — Jeśli to nie jest wystarczające, to mogę ci to obiecać w świetle rytuału. Kolejna zapowiedź cecilowej ucieczki, przywitała zardzewiały i zapomniany przez lucyferowy świat lunapark, a na ramionach Nevella zdawał się spocząć pewien ciężar, jakby ktoś (może rzeczony klaun), by się na nim zawiesił. Pierwsza wybrzmiała swego czasu w słuchawce, jednak miała w sobie nacisk, co być może przełożyło się na momentalną odmowę. Skrzypek skrzywił się lekko, teraz nie posiadał za złamanego centa pewności, czy to próba wycofania się rakiem z ich relacji, by ochłonąć, czy to nadal skutki po kowenowym spotkaniu. Nie wyrokował, wolał podrążyć temat — teraz był czas na ciągnięcie Fogarty’ego za język, dopóki się z niego nie wycofa. — Gdzie i na jak długo? Ostatnio proponowałem Nantucket, ale nie byłeś tym zainteresowany. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nie martw się, wszystko się ułoży. To kwestia czasu. Nie martw sie, do wesesla sie zagoi. To kwestia czasu. Nie przejmuj się, to nic. To kwestia czasu. Rany sie zabliźnią. Ból zniknie. Wspomnienia przeminą. Pojawią się nowe, zastąpią stare. Słyszy, Cecil? To wszystko kwestia pieprzonego czasu. Teraz wyśmiałby swoją naiwność, ale obecnie nie cierpiał na poczucie humoru. Obecnie był kłębkiem nerwów. Miał ochotę krzyczeć, ale głos dławił krtani. Miał ochotę wyrywać sobie włosy z głowy, ale nie chciał, by więcej bolało. Miał ochotę zanurzyć się w zimnym oceanie i sprawdzić, jak długo jego głowa wytrzyma pod wodą. Było tak jak wcześniej zakładał. Niestabilnie, źle, po prostu chujowo. Był zakładaniem. Ale teraz, gdy Nevie skonfrontował się z obawami, jakie od kilka tygodni nokautowały Fogarty'ego, w cecilowym toku rozumowania pojawiła sie zasadnicza różnica. To nie własne emocji trzymały go na muszce. To nie one sprawialy, że co wieczór rozpadał się na atomy i nie musiał siły, by zwlec się nazajutrz z łózka. Był zakładnikiem własnych myśli. Poddawał się im. Machał im zakichaną białą flagą. Tu jestem. Jasne, zabicie we mnie wszystko. Człowieczeństwo, poczucie własnej wartości. Sprawcie bym przestał wierzyć i ufać komukolwiek. Czyniły go bezsilnym, poddanym na własne słabości. Kotłowały się pod sklepieniem czaszki jak chmury na niebie. Były jak ludzie wypluci na bruk w godzinie szczytu. W przestrzeni jego umysłu robiło się ciasno, tłoczone, przytłaczająco, nieprzyjemnie. - Nie mogę znieść myśli, że nie dotrzymam ci kroku i w końcu zostawisz mnie ze sobą. Wystawisz za drzwi, powiesz "do widzenia" - głos mu drżał; dowód, że cholernie się bał. Jego własna, prywatna chwila przed burzą. Cisza przerwana przez głośny grzmot, a potem kilka kolejnych i serce rozerwane na strzępy. On w tym samym miejscu co zawsze. Pustka, jak wiertło, wwiercająca się w jego umysł. Śmierci nadziei, że nie jest taki, nie traktuje go jak zabawki, nie bawi się jego uczuciami. Śmiechu warte. Był z Kręgu. Znowu przypomniał o dystansie, który ich dzielił. Może to dystans, którego nigdy nie pokonają? Różnica, której nigdy nie wyrównują? Ta świadomość coraz bardziej przedzierała się do jego świadomości. Chciał mu wierzyć. Chciał, naprawdę chciał, może dlatego przełknął jego słowa i zbył jej milczeniem. Może dlatego przymknął powieki i ze świstem wciągnął do ust nową dawkę powietrza. - Co masz na myśli? - skrzywił się lekko; do tej pory obietnica przypieczętowana rytuałem nie znajdowała się w kręgu jego rozważań; uciekał od tej myśli, ukrył ją na dnie świadomość, udawał, że nie istnieje. – Nie sądzisz, że to głupie i niepoważne? Sam, w obecnym stanie, był daleki do składania obietnic. Jego emocjonalna poczytalność była kwestią dyskusyjną. Balansował na krawędzi, coraz bliższy upadku. Już kiedyś byłeś na samym dnie. Niżej nie możesz upaść, szukał otuchy, gdy - wciąż i wciąż - powtarzał to w głowie jak mantrę, ale nie odnajdował nic poza głośnym westchnieniem i ochotą, by zapalić. Pogłębiała się coraz bardziej. Jak rozdrażnienie, które rosło w nim z każdą kolejną sekundą, gdy matka, lata temu, przemawiała do nich językiem przemocy. Wystarczyło, by zakleszczyła dłoń na ramieniu Tessy. Ucisk był bolesny, czul go na własnej skórze. Nienawidził ją wtedy bardziej niż zwykle. Puść ją, warknął wtedy i oczami wyobraźni widział, jak wykrzywia usta w triumfalnym uśmiechu. Z coraz większym trudem nad sobą panował. Gdy w jej spojrzeniu zapłonęła furia i szykowała się, by wymierzyć mu policzek, kieliszek, który wówczas trzymał w drugiej dłoni, eksplodował pod jej palcami; jeden z odłamków zatopił się nieco powyżej jej ust, na łuku kupidyna. Pozostała jej blizna po tym incydencie. Czemu ją zachowała? Łudziła, że ilekroć wzrok jej syna napotka ją na swojej drodze, tylekroć zaczną odzywać się w nim wyrzuty sumienia? Nie mial ich wtedy, i nie pojawiały się teraz. Obecnie rozdrażnienie zniknęło bez śladu. Obecnie w powietrzu unosił się zapach desperacji. Jego własnej, tej, co towarzyszyła mu zawsze. Strach przed odtrącaniem. Strach, że nie będzie wystarczający. Strach, że znowu zostanie sam. I w końcu pochłonie go ciemność. Pusta, samotna, przerażająca, zimniejsza od jego dłoni. Nie patrzył mu w oczy. Nie mógł się na to zdobyć. Spojrzeniem lawirował po skrawkach najbliższej przestrzeni. W oddali znowu zamajaczył diabelski młyn. Stał, jakby siłą przyzwyczajenia. Jakby chciał zakomunikować - czy to ci sie podoba, czy nie, jestem stałym elementem krajobrazu i nic tego nie zmieni. Świst powietrza przeciął cisze, gdy nabrał go na powrót do płuc. Poszedł do Neviego w kilku krokach i w pierwszej chwili chciał ująć w palce papierosa, który był w połowie drogi do jego warg, ale ostatecznie objął dłonią jego nadgarstek i nakierował używkę do swoich własnych ust; zacisnął na filtrze delikatnie zęby. - Nie wiem. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu... - zaciągnął się papierosem, jakby to był jego sposób na uporządkowanie bałaganu kumulujących się w nim myśli. – Po prostu czuje, ze musze to zrobić - wyznał po chwili, zwracając Nevellowi utraconą wolność. – Po prostu muszę - dodał ciszej, głos miał lekko zachrypnięty, brzmiał jak zdarta płyta i dopiero wtedy zainicjował kontakt wzrokowy; jego spojrzenie spotkało się z intensywnym i przenikliwym błękitem jego oczu. Cholera jasna, pomyślał, zlizując suchość koniuszkiem języka z dolnej wargi. Aż na moment zabrakło mu w piersi tchu. Dlaczego to wszystko było takie popieprzone? Dlaczego świat musiał mu się zwalić na głowę akurat teraz, gdy przez chwile był po prostu szczęśliwy? Nie mial prawa do szczęścia? Wszystko musiało się walić koncertowo, gdy akurat zacisnął na nim zęby? - Wystarczająco daleko jest te przeklęte Nantucket? - spytał w końcu, odzyskując władze nad językiem. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Ich znajomość zaczęła się od niepozornej fascynacji, która otworzyła drzwi na oścież dla indoktrynacji i opakowania nevellowego umysłu obrazem, a także majestatem Lilith, pakowanym mu do głowy przez Fogarty’ego. Słowa, którym wówczas nigdy by się nie przeciwstawił. To z kolei z czasem przekształciło się w zapuszczającą coraz masywniejsze korzenie przyjaźń, która stopniowo rozmywała się ze swoich ram przy każdym kolejnym kontakcie fizycznym, niepozostającym im obojętny. Słowo odległość w ich przypadku zaczynała przez lata wytracać pierwotną definicję, a zasypianie obok siebie na odległość mniejszą niż wyciągnięcie dłoni zyskiwało status normy, włącznie z nocnym włóczeniem się, czy wyrywaniem Cienia sprzed ryzyka utraty zdrowia lub życia. Nevell dobrze znał rozlokowanie blizn na ciele Cecila. Z widokiem krwi i zachowywaniem przy niej nerwów na wodzy, oswajał się również przez Froggy’ego, który z wyjątkowym zapałem pakował się w kłopoty. Byli istotnymi częściami swojego życia jeszcze na dobre, zanim oficjalnie zapadła między nimi decyzja o spotykaniu się ze sobą na poważnie. Bloodworth mimowolnie skrzywił się, słysząc drżenie w głosie Fogarty’ego. Kolejny powód, by być wobec Cecila delikatniejszym; weszli na bardzo grząski grunt, a Nevell tym bardziej nie chciał go zniechęcić. To, że zdecydował się w końcu skrzypka wtajemniczyć w sedno dręczących go lęków, wijących się niczym węże, zasługiwało na docenienie. Nevie zdusił w sobie odruch pokonania niewielkiej odległości i nawiązania ze swoim chłopakiem kontaktu fizycznego, nawet najbardziej subtelnego, jednak baczył na to, że będzie to równoznaczne z zalaniem jego myśli melasą i wynikłą z tego ociężałość w wyniku utraty koncentracji. Jedną z dłoni zacisnął w pięść, tak jakby to miało cokolwiek ułatwić. — Dlaczego miałbym to zrobić? — zapytał po chwili Nevell, starając się utrzymać neutralny ton głosu. Chciał poniekąd zaprosić Cecila do tego, by się nad tym z nim zastanowił, a może podpowiedział mu, czy w oparciu o jakieś zdarzenie czy słowa uformowała się ta obawa, nabierająca z czasem kształtów. Student medycyny przygryzł na moment dolną wargę od wewnętrznej strony. Nie dało się polemizować z tym, że Cień unikał jego spojrzenia, tak jakby spodziewał się albo braku zrozumienia, albo wstępu do melodii zwanej odtrąceniem. Skrzypek natomiast przyglądał mu się uważnie, tak jakby postawa ilustratora mogła mu cokolwiek podpowiedzieć. — Nie mam w planach z ciebie rezygnować, czy zostawić cię samemu sobie. Nie zrobiłem tego przez lata naszej przyjaźni i teraz też nie zamierzam, nawet jeśli miałbym na ciebie z jakiegoś powodu czekać. — Bloodworth przyłapywał się na tym, że słowa dobierał nad wyraz ostrożnie. Czasami szczerość wymagała przecież należytego wyważenia, a nie mógł sobie pozwolić na przestrzeń na niedopowiedzenia. Nevell musiał mieć na uwadze fakt, że pewne tematy mogą być z jakiegoś względu drażliwe lub nadwrażliwe dla jego chłopaka, ale nie chciał, aby zbyt ostra wypowiedź zaowocowała przemilczaniem istotnych kwestii. Coby nie mówić, to właściwie miał poczucie pewnego czekania przez rok aż sytuacja się odmieni, choć nie dawał temu większych szans i walcząc z samym sobą, czy chce trwać w takiej relacji, która serwuje mu więcej szumu w głowie i natrętnych myśli, ale koniec końców byli tutaj i nie jako przyjaciele, których do siebie ciągnie w kontekście romantycznym, ale jako para. Cecil nie wdał się z Nevellem w polemikę, nie przedstawił przeciwnego punktu widzenia, który pozwoliłby im zwalczyć pewne niedomówienia, dlatego student medycyny pozostawał z kiełkującym wrażeniem: czy to aby na pewno wszystko między nami wyjaśnia, czy jest tam coś jeszcze, czego mi nie mówisz? Wciąż zastanawiał się, czy coś, co powiedział lub zrobił, ostatecznie przekształciło się w zapalnik do cecilowych wątpliwości, przez co wiedział, że będzie musiał stoczyć ze sobą walkę we własnej głowie. Bloodworth trzymał się tego, na co się umówili wieczorem, gdy dostał od Cecila bukiet niezapominajek i wino, które później rozwiązało im języki do szczerej rozmowy i postawienia na bezpośredniość. — Jeśli słowa i moje zapewnienia to za mało, to niech rytuał zostanie gwarancją tego. To może być mocniejszy argument na twoje obawy niż moje zapewnienia — odpowiedział rzeczowo skrzypek, tak jakby wcześniej przygotowywał się na taką ewentualność. Na twarzy Nevella pojawił się półuśmiech, jednak nie było w nim wiodącej emocji. Student medycyny wzruszył ramionami, jakby to stanowiło odpowiedź na wątpliwości ilustratora. — Chyba nie, to jedyny pewnik, jaki mogę ci dać, na potwierdzenie moich słów. Fasada, że wszystko było w porządku, wznoszona przez Cecila Fogarty’ego miała swoje prześwity, mimo sztormu szalejącego w jego umyśle. Odbijały się one refleksami w jego zachowaniu i nie mijały samoistnie, dając o sobie znać w ich codzienności, choćby w nagłym rozdrażnieniu czy rozproszeniu ilustratora, tak jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Bloodworthowi brakowało w wielu momentach punktu odniesienia, a każda próba nawet subtelnego zahaczenia tematu, kończyła się frustracją ze strony obojga. Dystans między nimi został skrócony do minimum, a chłodne palce Cecila znalazły się wokół nadgarstka Nevella. Zadziałało to na skrzypka momentalnie, jakby jego roztropność i trzeźwe myśli zostały zanurzone w formalinie, i na wrażenie zawężenia rzeczywistości tylko do ich dwójki. Znajomy trzepot motylich skrzydeł w okolicy żołądka i ciepło rozlewające się po ciele w kontraście do temperatury bijącej od palców Froggy’ego. — Uciekasz przed ostatnimi wydarzeniami, czy przede mną? — Nevell zawiesił to pytanie między nimi, ściszając głos i dopasowując go do tonacji Cecila. Nie wiedział do końca, czy aby na pewno chce usłyszeć odpowiedź. Rękę z papierosem odsunął na bok, by unoszący się dym nie drażnił ich oczu przy biernym paleniu. — Więcej niż 200 kilometrów stąd, to wysunięta za wschód wyspa na południu Massachusetts. — Chciał zapytać, czy to wystarczająco daleko, ale jak na razie ograniczył się do ogólników. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Bo nie byłybyś osamotniony w tej decyzji. W Cecilu odżyły dawne leki, skrawane pod skórą naciągnięta na stalag kości. Teraz czul ich obecność, wyraźnie, namacalnie. Jakby stały obok. Jakby go oblepiały, jednocześnie przytłaczając. Wszyscy, których kochał, umierali. Wszystkich, których pragnął, odchodzili. Poza Tessa. Tessa była wyjątkiem. Tessa mial dostęp do jego duszu, emocji, świata. Gdzie uplasować Bloodwortha? Gdzie jego miejsce w tym szeregu? Nie chciał widzieć jego nieruchomej, bladej twarzy w trumnie. Nie chciał czuć jak sztywnej skóry pod palcami. Chciał go chronić przed tym co niosło destrukcje, przed samym sobą. Gdy wyznał mu miłość, a ich oddechy stały się jednością, wydawało mu się, ze czekał na niego przez cale życie, ale teraz był tylko zagubionym dzieckiem, który szybko wszedł w buty dorosłego. Nieznośne, palące w przełyku ukłucie rozczarowania. Podniósł na niego wzrok. Chciał mu uwierzyć. Nie miał powodu, by wątpić. Niewyraźny kształt uśmiechu zarysował się na jego wargach. On przecież wiedział, Cecil, wiedział jak to jest, gdy życie spotykało się śmiercią. Stykał się z nią od dziecka. Od dziecka patrzył w trumny wypełnione obcymi sylwetkami. Co czuł, gdy pierwszy raz zobaczył nieboszczyka, wraz z tym odkrywając pierwszą tajemnice śmierci? Przysięgi, której nie można złamać? Właśnie takiej obietnicy, gwarancji potrzebował? Właśnie tego chciał? - Pomyślę i dam ci znać. - Wasze własne póki śmierć nas nie rozłączy, przecież tego chcesz, Cecil. Fasada, ze wszystko jest w porządku, runęła w jednej chwili. Poczuł jak pojedyncza łza spływa po policzku i przygryzł zębami dolną wargę. Nie poznawał sobie siebie, tego strzępku nerwów, którym się stal. - Nie wiem - wyznanie było równie szczerze, co zawieszony na twarzy grymas bezradności. Nie wiedział przed czym uciekał. Przed tym, co cienie malowały nad ścianie? Przed tykającym zegarem? Przez ciepłem, które ogrzewało jego ciało, gdy z nim był? Przed szczęściem, która wydawało się obecnie tylko iluzją? Przed nim? Przed wszystkim? Przed samym sobą? Dlaczego w ogóle uciekał? Dlaczego nie mógł zacisnąć dłoni w pieść i zmierzyć się z depczącymi po piętach demonami? Spojrzał na niego z nieodgadnionym błyskiem w spojrzeniu. Musiał odejść, bo gdy tu zostanie, pochłonie go mrok, który wielokrotnie wyciągał w jego kierunku dłonie. Nadal czuł w powietrzu swad stęchlizny, świeżego, jeszcze ciepłego trupa w kałuży krwi. Czasem nosił twarz Anette, czasem Pereza, czasem Tessy, czasem Nevella, czasem Foggy'ego,a czasem jego własną. Wzdrygnął się. Dlaczego, od momentu, kiedy pierwsze raz spojrzał ciemności prosto w oczy, nie mógł oderwać od niej wzroku? Zupełnie Jakby szukał aprobaty zła. Kim jesteś, Lilith - światłem czy ciemnością? Złem czy dobrem? Nienawiścią czy miłością? - Wystarczająco daleko - mruknął tylko cicho, szeptem, niemal nie poruszającym przy tym szeptem. Daleko na co? By zapomnieć? By zmienić otoczenie? Przeredagować swoje życie? Stać się kim innym? Już kiedyś próbował. Łudził, ze Tiairan Belman zagłuszy ból. Uczyni go kimś lepszym. Więc brał ołówek do ręki i szkicował, zapełniając szkicownik coraz nowszymi ilustracjami. Udało? Ależ skąd. Żółć żołądkowa podeszła mu pod gardło, gdy poczuł nieprzyjemny uścisk na dolnej partii żołądka. Przełknął ślinę. - Mówiłeś, ze pomożesz mi pokonać mój lęk przed ogniem - nawilżył spierzchnięte wargi. - Zróbmy to teraz, zanim... - wskazał na majaczącego na krawędzi wzroku pajaca, a głos chwilowo ugrzązł mu w gardle, zanim co? Twój świat się zupełnie rozpadnie, Cecil?. - Chcę stanąć w płomieniach, Nevie, zanim rozszarpie mnie na kawałki. Chcę stać się kompletny. Chcę być prawdziwy. Jak ty. Jak twoje ciepło, uśmiech. I wszystko, co do ciebie czuje. - Wystarczy rozniecić ogień. - Ten w sercu Cecila przygasł. Chciał, by zapłonął na nowo. Nowa wiara. Nowa nadzieja. - I wszeptać Inspirat. Potrafisz? Potrafisz chwycić mnie na czas, gdy zacznę upadać? |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
— Nie jestem nimi — odciął się stanowczo Nevell, nawet nie trudząc się, by stawiać przed Cecilem przykłady. Był ponad tym i znał go na tyle dobrze, by móc złapać za krańce prawdy bez udziału studenta medycyny. Wygodnie byłoby przyjąć ten scenariusz, podciągnąć Neviego pod przewiny innych, wykonując dwa kroki wstecz i jeden w przód. Na tle tych wszystkich rozczarowań Froggy’ego nie dość, że był wychowankiem Kręgu oswojonym z widokiem śmierci i paletą emocji przemykającą po obliczach krewnych denatów, to jeszcze siłą utrzymywał go przy życiu. Skrzypek nie zastanawiał się nigdy nad tym, dlaczego nogi Cienia zaprowadziły go wprost do obiektu religijnego, w którym ćwiczył grę na skrzypcach ani na tym, dlaczego ilekroć Fogarty pakował się w kłopoty, to gdzieś wśród jego motywacji znajdowało się to, by Bloodworth zdradził się z tym, że mu na nim zależy. Widok woskowatych twarzy martwych w sali pożegnań w eleganckich trumnach z odsłoniętym wiekiem — nie był dla Nevella zaskakujący czy przerażający. Od najmłodszych lat oswajano go ze specyfiką tego, czym trudziła się jego rodzina, stąd na cmentarzu i w domu pogrzebowym czuł się dobrze. Czegoś podobnego nie rzekłby jednak nigdy żaden z jego rówieśników, nie pokrywając się z uwrażliwieniem Bloodwortha na kwestie związane z potrzebą pożegnania zmarłych czy szacunku wobec samego ceremoniału. Czasem jako dziecko spacerował między nagrobkami, a niekiedy pomagał babci Florine (zd. Lanthier) w doprowadzeniu do porządku tych najbardziej poddanych działaniom natury i braku ręki człowieka. Powtarzała wówczas ze spokojem na granicy znużenia, że rolą Bloodworthów jest dbanie o estetyczny wygląd nekropolii. Poza tym Nevell grywał na pogrzebach, co czasem poruszało żałobników. Dla skrzypka okazywało się to chlebem powszednim, tak jak żegnanie zmarłych. Pomyślę i dam ci znać, brzmiało ciut wymijająco, jednak Cecil nie przystanął na tę propozycję z marszu, co wydało się ciekawsze dla Bloodwortha. Nevell odpowiedział mu jedynie subtelnym skinieniem głową. Decyzja w kwestii wiążącej ich losy obietnicy leżała teraz w rękach Fogarty’ego. Nie wiem, sprawiło natomiast, że zastygł w bezruchu. Z kolei grymas na twarzy Cecila przełożył się na to, że odruchowo sięgnął do dłoni Cienia. Niepewność zdawała się czymś na wzór zawieszenia w próżni. Ostatnimi czasy wydarzyło się przecież tak wiele. Teresa po powrocie sama zauważyła, że jej bliźniak zdawał się mniej chwiejny, choć nie mogła odgadnąć powodu tego stanu. — Nantucket jest dla mnie osiągalną destynacją, o ile naprawdę będziesz chciał, abym tam z tobą pojechał, to muszę wiedzieć o tym wcześniej, żeby to zapowiedzieć. — Nie musiał się szczególnie starać, by nacisk przypadł na słowo naprawdę. Tu Nevell również zamierzał dać mu wolny wybór. Cecil często podejmował decyzje pod wpływem chwili, więc Bloodworth równie dobrze mógł zostać pominięty w jego zamiarach. Tląca się w najlepsze końcówka papierosa sparzyła mu lekko opuszki palców, przez co odruchowo wypuścił go. Świadomie naprawił to, spotkaniem pierwszego stopnia z podeszwą buta. Szanse na to, że coś zajmie się tu tak łatwo ogniem wydawało się niewielkie, ale wolał chuchać na zimne. Nevell wbił w Cecila badawcze spojrzenie, choć jego oczy przypominały bardziej spodki. Czegoś podobnego z ust swojego chłopaka nie spodziewał się, tak jak deszczu meteorytów na przestrzeni następnych dwóch godzin. Czy kiedykolwiek jego Cień przestanie mu wyskakiwać z czymś podobnym znienacka? Na dodatek czymś, co w wolnym tłumaczeniu należało rozumieć jako wskok na główkę z jednego wrzątku emocji do drugiego. — Cecil, słońce — zaczął łagodnie Nevell, nie odrywając od niego spojrzenia. Już jakiś czas temu porzucił resztki sztucznie podtrzymywanego dystansu, teraz jednak splótł ich place ze sobą i postąpił dodatkowy krok w jego stronę, znalazłszy się w przestrzeni osobistej Fogarty’ego. Różnica wzrostu między nimi była iście niewielka, a sama intymność wydawała się Bloodworthowi niezbędna. Sparzonymi opuszkami palców otarł o siebie, jakby towarzyszące temu lekkie pieczenie miało utrzymać go w ryzach racjonalności. Niewielka odległość między nim a Cecilem zawsze rozmywała ich granice. Nie zmieniała tego nadzwyczaj niespodziewana prośba, którą jego ukochany do niego skierował, jak gdyby nigdy nic i ten nie borykał się z silnym lękiem wobec ognia. — Obiecałem i chętnie się tego podejmę, ale… — urwał na moment, jakby potrzebował znaleźć odpowiednich słów. — Potrzebuję do tego znacznie bardziej kontrolowanych warunków niż zapomniane pustkowie żelastwa poza miastem. Tym bardziej wybij sobie z głowy to, że cię podpalę i nawet czegoś podobnego nie próbuj. — Nevell stawiał na tym polu Cecilowi klarowną granicę. Skrzypkowi wystarczało oglądanie oparzeń po papierosach zdobiących skórę. Nie czuł, że musi znowu o tym wspominać, ponieważ do tematu jego kompulsywnych autoagresywnych zachowań wracali raz po raz. Z mniejszym lub większym rezultatem. — Chcę mieć pewność, że nie zrobisz nic głupiego, czego później będę żałował lub miał wyrzuty sumienia, że przeze mnie zrobisz sobie krzywdę. Nevell nie oczekiwał obiecanek bez pokrycia, dlatego odruchowo zacieśnił uścisk na dłoni Cecila, tak jakby to miało powstrzymać go przed nieskoordynowanymi ruchami. Przeniósł płomienny wzrok z Cienia na tego pajaca tkwiącego jak słup soli w budce. Próbował przypomnieć sobie zaklęcie z magii natury, które widział często u babki Florine. Najczęściej wybierany czar z ogniem? Przeszukiwał zasoby swojej pamięci, bo i spotkał się z praktycznym zastosowaniem różnego rodzaju magii w szkółce kościelnej, ale również był ich obserwatorem z przypadku. Bloodworth czuł presję, ściskającą mu żołądek. W końcu zawsze coś mogło wyrwać się spod kontroli. Postanowił jednak nie ryzykować magicznym ogniem; puścił dłoń Cecila, przecinając odległość między nimi a przyczajonym pajacem. Nevell wyłowił papierosa z paczki, poczekał aż końcówka zajmie się na tyle, by w podpalony materiał, wbić końcówkę w pajaca, by ułatwić spalanie od wnętrza. — W porządku, teraz musimy poczekać aż pajac zmieni się w pochodnię — oznajmił, gdy wrócił do Cecila, upewniwszy się, że pajac-obserwator wkrótce zajmie się ogniem z płomyka zapalniczki i od krańca, palącego się w najlepsze papierosa. Mógł poświęcić jednego z paczki, skoro Fogarty tak się uparł. Nevell znowu sięgnął do chłodnej dłoni Froggy’ego, nie patrząc na niego, a na chaos, który generował. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nie jestem nimi przecięło powietrze. Nie jestem nimi zagościło się cecilowym umyśle. Nie jestem nimi kolejną drzazgą przebiło jego serce. Stał w rozkroku. Widział ich twarze utulone mgłą wspomnień. Nieruchome, martw. Oczy pozbawione blasku życia. Wyobrażał sobie, jak gniją w trumnach, głęboko pod ziemią. Jak ich skóra się zapada i czernie. Jak od środka zżerają ich robaki. Jak wiją się w ich uszach, nozdrzach, ustach. Śmierć zbyt dużo mu zabrała. Zaprzyjaźniła go z żalem, smutkiem, ale nigdy nie oswoiła z samotnością, którzy przyległa do niego jak druga skóra. Słyszał ją w każdym swoim tęsknym westchnieniu wyrzuconym z ust wprost w noc. Wydawało mu się, ze jego serce - pełne żalu, poczucie krzywdy - biło coraz słabiej. Było poszarpane jak roztrzaskana na milion kawałków dusza. Potem pojawił się on. Dźwięk skrzypiec przebijającą się przez kościelną nawę. Zachęta, by wejść do środka. Nadzieja, że w końcu ktoś odmieni jego los. Ze stanie się kompletny, prawdziwy. On - oswojony ze śmiercią. Ale bladosine trupy w kostnicy to nie to samo, co konfrontacja ze śmiercią. Cecil patrzył jej w oczy wiele razy. Czul jej oddech na swoim karku. Czuł, jak zakleszczała na nim swoje lodowate szpony. Chodziła za nim krok w krok. Odkąd pępowina zacisnęła się boleśnie na jego szyi, odcinając mu dostęp do powietrza. Była na strychu, który umierała Anette. I kilka lat później, gdy Dahlia z chłodną obojętnością pozbawiła kota głowy. A potem on sam, własnymi rękoma, odebrał komuś życie. Mógł udawać, ze rozumie, ale nie rozumiał jak to jest. Nic nie rozumiał. Marmurowe pomniki pamieci to nie to samo. Muzyka pogłębiająca smutek w żałobnikach to nie to samo. Nadejdzie czas, kiedy zrozumie. Zrozumie i odejdzie, jak każdy. Nie jestem nimi, echem niosło się w cecilowym obszarze myśli. Był wszystkim tym, co Cecil chciał chronić, ale nie był stanie. Zepsucie w końcu do niego przylegnie, wślizgnie sie głęboko pod skórę, zainfekuje komórki i kości. Jego myśli, serce, dusze. A myśli, które słyszał w głowie - proszę, nie odchodź, badź przy mnie, zostań. - wreszcie ucichną, zagłuszone zawodzeniem organem wybijającym żałobny rytm w sercu. Scalił się z mrokiem, a za nim podążała śmierć, zabierała wszystko, co kochał, dlaczego Nevell miałby być wyjątkiem? Jego wola życia była tak silna, ze uniknie tego, co nieuchronne? Nie przyzwyczaj się, Cecil, nie możesz. Zimny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Na to już za późno. Emocjonalne przywiązanie oblepiło go jak brud grzechów, jakich się dopuścił. Patrzył przez chwile na Bloodwortha, ale wcale go nie widział, jakby patrzył na niego, a przez niego. Jakby był tylko elementem pustej przestrzeni, a nie czymś, co ją zapełniało. Wypuścił powietrze z ust, a jego myśli mimowolnie zawędrowały do kieszeni, w której przechowywał papierosy. - Wróćmy do tej rozmowy. Jutro. Pojutrze. Za tydzień. Za miesiąc. Kiedys. Kiedy świat, który znają, w końcu się rozpadnie i nie będzie powodu, by tu zostać. Fogarty wiedział, ze pragnienie, by stąd wyjechać, nie zniknie, może zmaleć, ale nie zniknie. Może Tessa miała rację. Po co grzebał w przeszłości. Liczyło się tu i teraz. A to co było nie miało żadnego znaczenia. Bo im bardziej się w to zagłębiał, tym zatracał samego siebie. Jakby coś, z chwilą odnalezienia dziennika, pchało go do poznania prawdy. Nie mógł mu niczego obiecać, a więc taktycznie milczał. Cisza była jedynym właściwym komentarzem, jaki mógł mu udzielić. Nie wiedział, jak się zachowa. Nigdy nie potrafił przewidzieć swojego zachowania, gdy ogień wybuchał mu tuż przed twarzą. Wtedy czuł, jak palce matki wtapiają się w jego podbródek. Patrz w słońce, prosto w słońce, kiedyś cię spopieli. - Zrób co musisz, a nie co chcesz - odezwał sie ledwie szeptem. Chcieć a móc. Wybór mógł być tylko jeden. No dalej, nie ociągaj się. Obiecałeś. Patrzył na niego wyczekująco. Miłość to synonim bólu. Wiedział to od dawna. Nigdy nie przynosiła nic dobrego, dlaczego tym razem miało być inaczej? Cecilowe spojrzenie skoncentrowało się na kukle. Wykrzywiała żeby w bezmyślnym uśmiechu. Równie bezmyślnie zaczął pochłaniać ją ogień. Zacisnął mocniej dłoń na jedynej kotwicy, która trzymała go na powierzchni rzeczywistości - odpowiedniczce Nevella. - Tranquillita scorporis - wysyczał przez zęby, drugą zwolna zbliżając do źródła drugiego ciepła. Czuł jednak jak strach coraz mocniej zaciska wyimaginowane palce na gardle. Powietrze łapał z coraz większym trudem. Nogi miał jak z waty. – Teraz. Drugie zaklęcie, Nevell. Tranquillita scorporis - tutaj Siła woli - tutaj |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator